[01] Śmierć początkiem nowego życia
Pochodziłam z normalnej, polskiej rodziny, ani nie skrajnie biednej, ani też nadzwyczajnie bogatej. Miałam kochającą rodzinę, paczkę przyjaciół i cieszyłam się życiem.
Ten dzień nie różnił się niczym od innych. Jak co rano wstałam i poszłam do szkoły. Lekcje mijały mi przyjemnie na pisaniu ściąg i rysowaniu anime po zeszytach. Koniec zajęć jak zwykle uczciłam „otwierając” szkolne drzwi z wykopa. Radośnie się śmiejąc i gadając wybiegliśmy całą paczką na zaśnieżone boisko. Do centrum szliśmy wszyscy razem, potem dzieliliśmy się na dwie grupki. Dochodziliśmy właśnie do mojego domu, a ja byłam pogrążona w rozmowie z Dan’em.
-Foxy? Hey Fox! – Mery szarpnęła mnie za ramię – czy to nie przypadkiem twój kot?
Szybko spojrzałam w wskazywanym przez nią kierunku.
- Shiro! – rzuciłam się biegiem w jego stronę. – Shiro uciekaj!
Kot skierował na mnie swój zaciekawiony wzrok. Głupie bezrozumne zwierze! Przecież zaraz coś ją potrąci! Wtedy zza zakrętu wyjechał rozpędzony tir. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Widziałam przerażenie na twarzy tego kierowcy, nadaremnie próbującego opanować ślizgające się po zamarzniętej drodze koła. Zobaczyłam strach w oczach Mery i Dan’a, słyszałam ich krzyki. Dobiegłam do Shiro i w ostatnim momencie chwyciłam ją i rzuciłam na pobocze. Ostatni raz uśmiechnęłam się do przyjaciół, a potem… Potem był ból… Okropny, palący, przeszywający wszystkie komórki mojego ciała. Ukojenie jednak przyniosła mi ciemność w której się zanurzyłam. Wszystko powoli cichło…
Otworzyłam oczy i zalała mnie fala jasnego światła. Po dłuższej chwili mój wzrok przyzwyczaił się do otoczenia i mogłam się rozejrzeć. Biel… Wszystko białe… Biała podłoga, białe ściany. Nawet ludzie biegający wokół ubrani byli w białe fartuchy. Wszyscy kierowali się w jedną stronę, krzątali się jak oszalali.
- Co się tutaj dzieje? – zapytałam sama siebie.
- Wszyscy próbują Cię przywrócić. Nie wiedzą że ty już nie wrócisz.
- Kto to powiedział? – wykrzyknęłam rozglądając się dookoła. Ten głos… był mi bardzo znajomy lecz nie potrafiłam określić do kogo należał. Tak właściwie nigdy go nie słyszałam, jednak byłam pewna, że go znam. Mój wzrok padł na kota leżącego na jednym z białych krzeseł i wlepiającego we mnie swoje złote oczy. – Shiro? – zapytałam zszokowana.
- Tak mnie nazwałaś. – usłyszałam znowu ten głos. Głos Shiro?
- Ale… ale… jak… ty.. tu… robisz? – Kot wydawał się rozbawiony.
*Świetnie, rozmawiam z wesołym kotem.* Odetchnęłam głęboko.
-Co ty tu robisz?
-Siedzę, jak widzisz – powiedział nadzwyczaj spokojnie i zaczął czyścić łapkę.
- Od kiedy ty mówisz? – starałam się zachować spokój.
- Od zawsze – Nie przerywając swojego zajęcia oznajmił mi to tonem „2 + 2 = 4″.
-Przestań tak ze mną rozmawiać! – irytuje mnie gdy ktoś tak ze mną rozmawia.
-Jak? – podniósł na mnie wzrok.
*Wrrrrr….. Tylko spokojnie… Oddychaj głęboko*
W tym momencie Shiro wstał i podszedł do mnie.
- Musimy sobie wyjaśnić parę spraw.
- Mnie to mówisz? – wypaliłam, jednak szybko umilkłam pod karcącym wzrokiem kota – Okey, już ci nie przerywam.
-Jesteśmy w szpitalu. Ci wszyscy ludzie próbują cię przywrócić. Nie wiedzą że już nie wrócisz.
- Słucham?
- Twoje ciało leży martwe w tamtej sali – wskazał łebkiem – lecz duchem jesteś tu i rozmawiasz ze mną.
- To znaczy… Ja nie żyję prawda?
- Zależy z jakiej strony na to spojrzeć. – posłałam mu pytające spojrzenie – Twoje ciało jest martwe lecz stoisz tutaj. Nie przeszłaś jeszcze na drugą stronę.
- Ty też nie żyjesz?
- Nie, udało Ci się mnie uratować. Przypominasz sobie? – przymknęłam powieki. A tak… Ulica, tir…
- Coś pamiętam – zszokowana opadłam na jedno z krzeseł.
-Jestem ci winien podziękowania – wskoczył mi na kolana – chociaż to co zrobiłaś było głupie.
- Hmm?
- Koty mają 7 żyć. Nawet gdybym zginął ten jeden raz nie odszedłbym jeszcze. – Przyjrzałam się mu.
*Nie…mnie dziś już nic nie zdziwi*
- Ech rozumiem… A co teraz… – moją wypowiedź przerwało nagłe poruszenie. Z „tamtej” sali wybiegła moja zapłakana siostra, za nią krzyczał coś tata lecz jego słowa nie docierały do moich uszu. Poczułam jak wilgotnieją mi oczy.
*Biedni rodzice…siostra…ja…Co ja najlepszego narobiłam?*
Schowałam twarz w dłoniach.
- Przykro mi… lecz proszę wysłuchaj mnie – szturchnął mnie łebkiem. – Poświęciłaś swoje życie dla mnie, udowodniłaś swoją miłość. Jestem ci winien przysługę. Ożywię Cię. – To ciepło na sercu…nadzieja. kąciki moich ust uniosły się leciutko do góry. – Nie ciesz się za wcześnie – zmarszczyłam brwi – Nie na tym świecie. Twoje ciało jest martwe, a czas i historia nie przyjmą cię ponownie.
- To co ze mną będzie? Nie istnieje inny świat!
- Skąd przekonanie, że nie istnieje? Jest mnóstwo światów. Wszystko co raz zostanie wymyślone rozpoczyna swoje istnienie. Czy to nie oczywiste? – pokiwałam głową. – Tam gdzie cię wyślę będziesz szczęśliwa.
- Ja… dziękuję ci Shiro. Kocham cię. – Przykucnęłam obok niego i przytuliłam. – Będę tęsknić.
- Ja też – polizał mnie po ręce.
- Shiro… Czy zanim mnie odeślesz… Mogę zobaczyć rodziców?
- Wiesz że im dłużej będziesz to odciągać, tym trudniej będzie ci odejść?
- Może masz rację… Opiekuj się nimi.
- Będę. A teraz słuchaj uważnie. nigdy nie zdarzyło się aby kot odsyłał człowieka. Więc mogą nastąpić jakieś skutki uboczne. Gdybyś musiała ze mną porozmawiać skup się i zawołaj mnie mentalnie. W razie kłopotów krzycz w myślach „pomocy bracia”. Ktoś na pewno usłyszy. Rozumiesz?
- Tak – starłam się wszystko zapamiętać. – Chyba.
- Teraz otworzę przejście. Gotowa?
- Nie ale otwieraj. Żegnaj… i dziękuję.
Za Shiro pojawiło się coś na kształt wielkiego pęknięcia. Z wewnątrz poszerzającej się szczeliny wydobywało się jasne światło. Popatrzyłam jeszcze raz na wszystko wokoło i biorąc głęboki wdech wkroczyłam w „przejście”.
Po chwili dziewczyna znikła a przejście zamknęło się. Siedzący na korytarzu kot przez chwilę nie poruszał się wciąż wpatrując się w to samo miejsce. Po chwili wstał i zaczął powoli rozpływać jak poranna mgła.
- Powodzenia pani.
Kot zniknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top