[05] Na cztery łapy
Umiejętności burzy użyłam nie bez przyczyny. Każda kropla deszczu była moim informatorem, każda błyskawica zabijała moich wrogów, każdy podmuch wiatru wali drzewa uniemożliwiając pościg za mną.
A powstałe rzeki błota ukrywały pozostałości po Gildii i... chowały zmarłych w walce złodziei.
Ból.
Rozrywający serce, zaciskający gardło, dławiący płuca.
Zaślepiający.
Czy to już śmierć? Czy ja... nie żyję?
Więc dlaczego wciąż czuję swoje ciało, dlaczego wykonuje te wszystkie ruchy?
Skok - unik - atak - krok w tył - atak - unik - krok do przodu.
Choć duch uleciał z mojego ciała, wciąż walczę o przetrwanie, chcąc pomścić moją rodzinę którą po raz wtóry straciłam.
Czy ja... jestem przeklęta? Cóż to za fatum ciąży nade mną i nie pozwala żyć mi w spokoju?
Czy ktoś tam na górze chce się mnie pozbyć?
Ale ja nie mogę odejść. Przecież obiecałam sobie - będę szanowała każdą minutę z życia które dostałam od Shiro.
I... Nie zabiłam jeszcze Orochimaru. A muszę to zrobić! Pomszczę moją rodzinę. Ja... Nawet się nie pożegnałam.
Zabije tego skurwysyna.
Otworzyłam oczy. Nad Konohą szalała wielka burza karmiąca się moim gniewem i nienawiścią. Otaczały mnie martwe ciała przeciwników. Otarłam łzę z policzka wpatrując się w skąpane w brzasku słońca niebo. Wschód słońca - symbol nadziei.
Jutro nadejdzie nowy dzień.
Coś stałego i niezmiennego. Coś czego pewnie mogę się chwycić.
Pewnie ruszyłam przed siebie, zaciskając rękę na krwawiącym brzuchu i starając się nie oglądać za siebie.
Z mojej Kwatery (niedużego domku na drzewie ukrytego przed niepowołanymi oczami) wyciągnęłam mapy, suchy prowiant i parę innych użytecznych rzeczy. Przebrałam się w świeże ciuchy, uprzednio bandażując brzuch. Rzucając smutne spojrzenie na małą izbę wyszłam cicho zamykając drzwi. Poprawiłam kaptur złodziejskiej peleryny i ruszyłam w dalszą drogę.
- Tu jest jedna!
W moim obecnym stanie nie potrafiłam sie nawet dobrze ukryć. Kurwa! Niedorozwinięta Idiotka!
Otoczyło mnie paru „ninja" Orochimaru. Śmiecie, niewarte garści piachu. Rzucili się na mnie jak oszalałe zwierzęta. Robiłam szybkie uniki by w końcu chwycić pierwszego lepszego z nich za gardło.
- Pierwsza umiejętność ognia - ciepło. - wysyczałam mu w twarz z szaleństwem w oczach. Moja ofiara zaczęła czerwienieć po twarzy, nadmiernie się pocić. Chciał krzyczeć ale moja dłoń zaciśnięta na jego gardle skutecznie mu to uniemożliwiła. Widać było parę wodną unoszącą się z jego ciała, oczy były nabiegnięte krwią, czerwona skóra zaczęła dla odmiany szarzeć i marszczyć się. Zanim zmienił się w kupkę popiołu wyszeptałam mu do ucha - Witaj w piekle.
Jego towarzyszy po chwili spotkał podobne los.
Spomiędzy palców zaciśniętych na brzuchu wypływała szkarłatna ciecz. Obraz chwiał się jak statek na pełnym morzu, wszystko było niewyraźne. Podczas tej bezsensownej walki na nowo otworzyła się rana na moim boku. Byłam przeszkolona jako Uzdrowicielka i potrafiłam doskonale ocenić swój stan. Jeżeli czegoś nie zrobię wykrwawię się - i będzie to niegodna Złodzieja śmierć. Może lepiej było zginąć tam, podczas honorowej walki? Matki należące do Gildii opowiadałyby o mnie swoim dzieciom „broniła Gildii" i „zginęła za nas". Tylko czy jakiekolwiek matki przetrwały? Czy pozostała nas wystarczająca liczba by kontynuować naszą tradycje?
Niezdolna do dalszego marszu ciężko oparłam się o najbliższe drzewo i powoli zjechałam w dół. Energi, czy jak to mawiają ninja, chakry nie pozostało mi wiele. Właściwie o byłam na skraju wytrzymałości. Walka, wszystkie Umiejętności jakich musiałam urzyć - wyczerpały mnie bardziej niż Maraton Tuneli.
Resztkami woli skupiłam się i wykorzystując Fach uzdrowiłam brzuch. A potem po raz kolejny oddałam się w ręce Matki Nocy.
Obudziłam się nie czując zupełnie nic. Może tym razem to już śmierć? Skoro nie czuje nawet twardej podłogi pod plecami to z pewnością nie jest ze mną dobrze. Po chwili jednak wyczułam ręce które mnie niosły i poczułam nagły przypływ paniki.Po chwili moje uszy zarejestrowały słowa rozmowy. Nie otwierając oczu i próbując uspokoić skołatane serce zaczęłam bezczelnie podsłuchiwać.
-... poszczęściło.
- Uważasz nieprzytomną kobietę, leżącą 200 metrów od głównej kwatery za szczęście?
- Prawdziwy z ciebie pesymista Kaukazu. Przynajmniej nie musieliśmy długo szukać. Lider będzie zadowolony że tak szybko wracamy.
- Jestem realistą idioto. Jeżeli okaże się że nie potrafi gotować...
Gotować?
- ...to nawet nie będzie można jej sprzedać.
Sprzedać!?
- A taaam. Jak dla mnie to nadrabia wszystko wyglądem. Od takiej dupy to zjem nawet truciznę.
Szybko otworzyłam oczy. Jak dla mnie to miarka się przebrała. Białowłosy mężczyzna który mnie niósł na rękach uśmiechnął się do mnie zadowolony.
- Witamy wśród żywych maleńka.
Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie gdy uświadomiłam sobie skąd znam tego faceta.
~Retrospekcja~
Młoda nastoletnia dziewczyna uśmiechała się do ekranu komputera z widocznym zadowoleniem. Dziś kolejny odcinek „Naruto"na który musiała czekać długi tydzień.
~Koniec retrospekcji~
Wyrwałam mu się z rąk i spanikowania sztywno stanęłam na środku drogi patrząc na nich... może nie ze strachem... z rezerwą i dużą dozą ostrożności. Nie spuszczając z nich oczu ugięłam nogi w kolanach gotowa do ucieczki. Akatsuki. Zabójcy, gwałciciele, dzieci z przerostem ambicji.
- Nie bój się maleńka - powiedział Hidan uśmiechając się do mnie jak głupi do sera. Nie ruszyłam się z miejsca.
- Hidan, skończony idioto, czy ona wygląda jakby się bała? - Kaukazu wyglądał na wiecznie poirytowanego człowieka.
- A nie? - odburknął białowłosy mierząc partnera wściekłym spojrzeniem.
- Jest ostrożna, może trochę zdziwiona. Ale z pewnością nie wygląda jak jedno z tych idiotów które uciekają z piskiem i gównem w gaciach na sam nasz widok.
Hidan wywrócił oczami i znowu zwrócił się do mnie.
- Boisz się?
- Nie. - krótka odpowiedz, w którą włożyłam całą swoją pewność siebie.
Pokiwał głową z uznaniem.
- To dobrze bo tam gdzie idziemy będzie więcej takich jak my.
- A gdzie idziemy?
- Do siedziby głównej Akatsuki - powiedział tonem typu „czy to nie oczywiste?".
Narzuciłam kaptur na głowę.
- Więc na co czekamy?
Nie oponowałam co ich najwidoczniej zdziwiło. No ale kto ze zdrowym rozsądkiem od tak wybiera się na spacer do siedziby Akatsuki, zamieszkałej przez dziesiątkę najprawdopodobniej najniebezpieczniejszych ludzi w świecie shinobi? Uszłam parę kroków i odwróciłam się do nich. - Nie idziemy? - Po chwili dogonił mnie Hidan próbując do mnie zagadać, Kaukazu trzymał się z tyłu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nawet dobrze się złożyło W moim obecnym stanie sama bym dużo nie zdziałała a „u Akatsuki za piecem" będę miała schronienie ale i świeże źródło informacji o Wężu - akta Lidera.
Czyli jednak kot spada zawsze na cztery łapy, czyż nie, Shiro?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top