🌹
Otwieram okno, pozwalając by promienie słońca otuliły jej zmęczoną twarz. Lekki podmuch wiatru sprawia, że brązowe włosy poruszają się, a to wprawia mnie w zachwyt.
Jest tak piękna. Oszałamiająca. Nawet kiedy ma zamknięte oczy, a jej serce wystukuje słaby rytm i to tylko dzięki maszynie podtrzymującej życie.
Budzi się. Unosi powieki i jej wzrok pada wprost na mnie. Gdy widzę jej zielone tęczówki, za każdym razem mocniej bije mi serce.
— Cześć, kwiatuszku — szepczę cicho i podchodzę do niej z delikatnym uśmiechem. — Jak się czujesz? — pytam, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że jest zbyt osłabiona by mówić. Mruga, co powinienem odebrać jako „dobrze" . — Wody?
Unoszę kąciki ust i ostrożnie pozwalam jej się napić. Co prawda ma podłączoną kroplówkę, która nie pozwoli się jej odwodnić, ale ja wiem, że picie sprawia Róży przyjemność.
Małe przyjemności może jej nie wyleczą, ale łudzę się, że dadzą siłę do walki.
Kiedy ponownie zasypia, powracam myślami do jednej z naszych dawnych chwil.
Trzecia randka. Nadal nie dowierzałem, że tak wspaniała dziewczyna zwróciła na mnie uwagę. Trzymając jej dłoń, czułem, że pękam z dumy.
Krok w krok obok siebie, szliśmy na „naszą" polanę, jak to zdążyliśmy już w tamtym czasie ją ochrzcić. Kiedy dotarliśmy, rozłożyłem brązowy koc i zająłem się wyciąganiem smakołyków z kosza piknikowego.
Róża w tym czasie wpatrywała się z uśmiechem w siedzącego na drzewie ptaszka. Na moment nasze spojrzenia się skrzyżowały i wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że to nie jest zwykła fascynacja. Byłem zadurzony w niej po uszy.
— Czego się napijesz? — zapytałem, wyciągając butelkę wody, soku i Coca-Coli.
— Wody — odpowiedziała i wzruszyła ramionami, jakby to była oczywistość. — Lubię zdrowe odżywianie i naturę — dodała i odchyliła głowę, by spojrzeć w nieskazitelnie czyste niebo. — Lubisz chodzić na boso po trawie?
Zwróciłem na nią zaskoczony wzrok i podrapałem się po głowie.
— Rzadko kiedy mam czas — odparłem ostrożnie i poczułem się głupio. Tak, jakby to, że tego nie robiłem, czyniło mnie gburem.
— Ściągnij buty — szepnęła, a widząc moją minę wybuchła śmiechem.
Obserwując ją, taką beztroską, poczułem, że moje serce przyspiesza. Nie zastanawiając się długo, szybko porzuciłem adidasy i skarpetki.
Stanąłem obok niej i tak jak Róża, zamknąłem oczy. Odszukałem jej dłoń i przeplotłem nasze palce, po czym mocno pociągnąłem nosem. Pachniała fiołkami.
— Podoba ci się? — Przejechała kciukiem po moim palcu wskazującym, co wywołało u mnie przyjemne dreszcze.
— Tak — otwarłem oczy i odwróciłem się w jej stronę — relaksujące.
Położyłem wolną dłoń na policzku Róży, drugą nadal pozostawiając złączoną z jej szczupłymi palcami. Musnąłem delikatnie gładki policzek i przełknąłem ślinę.
Róża wpatrywała się we mnie z delikatnie otwartymi ustami. Przysunąłem się jeszcze bliżej i oparłem swoje czoło o jej. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał.
Wariowałem. Myślałem tylko o tym, by wreszcie połączyć nasze usta. To nie ja wykonałem ostateczny krok. To ona przywarła swoimi wargami do moich. Najpierw niepewnie, delikatnie. Smakując i rozkoszując się chwilą.
Później już śmielej. Cichy jęk wyrwał się z jej gardła i tyle sprawiło, bym oszalał. Wiedziałem, że jest wyjątkowa, ale do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że wystarczy jeden pocałunek, aby wywrócić mój świat do góry nogami.
Powracam myślami do obecnej chwili. Zrobiłbym wszystko, żeby wyzdrowiała. Po co mi te pieniądze, skoro najcenniejszy skarb niknie w oczach? Więdnie.
Łapię się wszelkich sposobów, a mimo tego szanse Róży maleją. Nie chcę i nie potrafię się z tym pogodzić. Słowa lekarzy wyraźnie dzwonią mi w uszach, a mimo to ignoruję je i walczę.
Ściskam delikatnie jej nadgarstek, a następnie składam na nim pocałunek. Miłość czasem cholernie boli.
🌸 🌸 🌸
Siedzę w biurze i nie potrafię skupić się na pracy. Patrzę na zdjęcie z naszego ślubu i delikatnie się uśmiecham.
Fotograf doskonale uchwycił blask naszych oczu, gdy wpatrywaliśmy się w siebie przy składaniu przysięgi. Nawet dziesięć lat później, zamykając powieki, czuję zapach perfum, którymi się wtedy skropiła.
Zamiast tradycyjnego welonu, na głowie miała wówczas wianek z polnych kwiatów. Uśmiecham się szeroko, przypominając sobie, jak bardzo była nim zachwycona. Zresztą, Róża potrafi cieszyć się z drobnostek.
To jedna z wielu jej zalet. Nawet obecnie. Mimo że uśmiechnięcie się zabiera jej sporo energii, nie rezygnuje z tego. A mnie za każdym razem coś łapie za serce, gdy widzę, jak jej kąciki się unoszą, a w zielonych tęczówkach pojawia się blask.
Wzdycham ciężko i postanawiam po prostu wyjść i iść prosto do niej. Pieprzyć pracę. Kolejne miliony na koncie nie wynagrodzą mi straconego czasu u jej boku.
Cholera! Na świecie jest tak wiele parszywych drani, którzy cieszą się zdrowiem, a Róża... Najlepsza kobieta, dobra, cierpliwa, kochająca żyć — umiera...
Umiera — jakie to paskudne słowo. Nie chcę o tym myśleć. Kiedy wczoraj jeden z lekarzy powiedział, że nie zostało jej już wiele czasu, miałem ochotę się rozpłakać. Nie mogę tego zrobić, bo wiem, że jeśli raz pęknę, to kolejne krople przyjdą z łatwością.
Siadam za kierownicą idealnie w momencie, gdy ciemne niebo przechodzi jasny blask. Róża nazwałaby to znakiem. Głośno przełykam ślinę. Odpalając silnik, po raz pierwszy od dawna, modlę się. O to, by nie nadszedł jeszcze czas.
Zatrzymuję się piskiem opon i wysiadam wprost na ulewę. Rzucam się biegiem do drzwi. Nie czekam na windę, pokonuję stopień na stopniem.
Z moich włosów skapują krople wody, a serce bije coraz szybciej. Błagam. Chcę się mylić.
Pędem docieram do jej sali, rozglądam się nerwowo dookoła i ciężko oddycham. Nie ma jej.
— Przepraszam! — krzyczę, kiedy do środka wchodzi pielęgniarka. — Gdzie jest moja żona?
Patrzę w jej piwne tęczówki i widzę, że próbuje unikać mojego wzroku.
— Musi pan porozmawiać z lekarzem — szepcze. — Wiem tylko tyle, że jest właśnie operowana.
Kiwam delikatnie i mruczę ciche dziękuję, nim wychodzę z sali. Szybkim krokiem przemierzam korytarz w poszukiwaniu lekarza, a gdy go odnajduję, ledwo trzymam się na nogach.
Wyłapuję tylko niektóre zdania. Zatrzymanie akcji serca. Operacja. Nikłe nadzieje i trzeba czekać.
Siadam na jednym z krzeseł i oddycham nerwowo. To nie jest jej czas. Nie może odejść. Nie może mnie zostawić. Nie może...
Ukrywam twarz w dłoniach i walczę z cisnącymi się łzami do oczu. Nie chcę jej opłakiwać, to nie ten moment. Róża walczy i całym sercem marzę tylko o tym, by tę wojnę wygrała.
Przecieram powieki i wyciągam telefon z kieszeni. Wchodzę w album i wyświetlam jedno ze zdjęć sprzed choroby.
Przeprowadziliśmy się wtedy do nowego domu. Tego, który już miał być na zawsze. Róża siedziała w fotelu na werandzie, z czerwonym kubkiem w dłoni i uśmiechała się szeroko, widząc, że ją fotografuję.
— Dajesz, kwiatuszku, uśmiechnij się szeroko! — krzyczałem, wczuwając się w rolę profesjonalnego fotografa.
— Skarbie, błagam. Wychodzę paskudnie na zdjęciach — starała się oponować, ale uśmiech nadal nie schodził jej z ust. — Chodź, znam lepszy sposób na spędzanie czasu — zamruczała i uwodzicielsko odsłoniła kawałek uda.
Zadrżałem.
— Później. Teraz chcę narobić ci mnóstwo zdjęć. Jeśli kiedykolwiek mnie zostawisz, będę się w nie wgapiał — próbowałem zażartować, lecz Róża zgromiła mnie wzrokiem.
Poklepała miejsce obok siebie, a ja posłusznie odłożyłem aparat i dosiadłem się do niej. Objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w zagłębienie mojej szyi.
Jej gorący oddech wywołał u mnie dreszcze.
— Nigdy tak nie mów — odezwała się cicho. — Nie zostawię cię. Nigdy, rozumiesz? Jesteś miłością mojego życia — wyszeptała i podniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy.
— Kocham cię, kwiatuszku — wymruczałem, wplatając palce w jej miękkie włosy.
Złączyłem nasze usta i po raz kolejny pomyślałem, jak wielkie mam szczęście.
🌸 🌸 🌸
Po wielu godzinach zauważam idącego w moją stronę lekarza. Stawia kroki powolnie i niepewnie, a jego wzrok mówi wszystko.
Czuję przeszywający ból w piersi. Oczy zachodzą mi mgłą, a w głowie wiruje.
— Przykro mi, robiliśmy, co w naszej mocy.
Pieprzyć waszą moc! — Mam ochotę wykrzyczeć, ale słowa nie potrafią przejść przez gardło. Zaciskam mocno pięści i odwracam się na pięcie.
Muszę wyjść, po prostu muszę. Pcham ciężkie drzwi i wypadam na chłodne, nocne powietrze. Nie zatrzymuję się.
Krok za krokiem. Krok za krokiem.
— Kurwa! — wrzeszczę, a przypadkowy przechodzień, spogląda na mnie jak na wariata.
Pieprzyć go, pieprzyć wszystkich. Pieprzyć pieniądze i pracę, życie i śmierć. Nie ma jej, kurwa, jej naprawdę już nie ma! Nie oddycha, serce nie bije, odeszła. Odeszła i nie wróci.
Padam na kolana i krzyczę, czując, że pęka mi serce. Łza za łzą wypływa z moich oczu. Odchylam głowę, a całym moim ciałem wstrząsa kolejny szloch.
Moja Róża. Moja ukochana. Mój kwiatuszek.
Łudziłem się, że woda i słońce sprawią, że ponownie zakwitnie. To nie jest sprawiedliwe. Pierdolone życie.
Dlaczego miała tak mało czasu? Pragnęła żyć!
— Wszystko w porządku, proszę pana? — pyta jakieś dziewczę.
Zbywam ją machnięciem dłoni.
Chcę być sam. Nie chcę, żeby ktokolwiek na mnie patrzył, litował się, współczuł.
Nie byłem w jej ostatnich chwilach... Kolejny głośny ryk wydobywa się z moich ust. Uderzam z całej siły w kostkę brukową, rozwalając palce.
Dlaczego musiała odejść?
🌸 🌸 🌸
Róża była najwspanialszą osobą jaką poznałem przez całe życie. Każdy moment z nią był wspaniały. Dobra, troskliwa i empatyczna. Pomagała wszystkim, chociaż mało kto na to zasłużył. Samo przebywanie w jej towarzystwie stawało się nagrodą. Wystarczyło, że spojrzała tymi swoimi zielonymi oczami, a człowiek już czuł się lepiej.
Kiedy się uśmiechała, to bił od niej blask. Nie było osoby, u której nie wywołałaby radości.
Kochałem na nią patrzeć. Kochałem ją całować. Kochałem ją przytulać i dzielić z nią każdą sekundę swojego życia.
Teraz, siedząc przy jej grobie, czuję, jakby ktoś wyrwał mi serce i wiem, że już nigdy go nie odzyskam. Nie ma drugiej takiej osoby jak ona.
Była moją miłością. Moim słońcem i deszczem. Ostoją i napędem. Była wszystkim i to, że jej nie ma, tego nie zmieni. Nadal, gdy zamykam oczy, czuję, jakby była obok. Mam wrażenie, że ciągle przytula mnie we śnie i czule całuje w skroń.
Wiem, że życie bez niej będzie pełne smutku i cierpienia, ale jeszcze za życia obiecałem jej, że gdy odejdzie, ja zostanę. Dane jej słowo jest dla mnie ważniejsze niż to, że co dnia budzę się z krzykiem i łzami.
Nie ma minuty, by nie wypełniała moich myśli. Zdaję sobie sprawę, że nie chciała, bym cierpiał, ale to nie jest takie proste.
Nigdy nie pogodzę się z jej odejściem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top