Rozdział XXI
Ta cisza doprowadzała ją do szału. Wszędzie go widziała. W kamyczkach leżących na regale w salonie, w pozszywanych poszewkach poduszek, gdy zrobili nimi bitwę. W każdym pokoju i przedmiocie, z którym miał styczność. Wszędzie był, a tak naprawdę...
Wszyscy byli bardzo pomocni, naprawdę. Nawet Snape na swój irytujący sposób ją pocieszał. Co było szczególnie dziwne. Do tej pory wydawało jej się, że oni akurat mieli gorszy kontakt.
Kate była tu codziennie. Gotowała, sprzątała... i niańczyła kobietę, która była cieniem jej przyjaciółki. Turing nie sądziła, że kiedykolwiek upadnie tak nisko. Żeby ktoś musiał zmuszać ją do wykonywania podstawowych czynności.
- Mary, jadłaś coś dziś? - brunetka zapytała jak zwykle nie doczekując się odpowiedzi. Przyglądał się temu Snape. - Jasne, że nie. - nie czekała na odpowiedź, tylko postawiła przed nią talerz kanapek. - Wszystko ma zniknąć. - rozkazała, bo ostatnio z Mary inaczej się nie dało. Jednak tym razem nie dało to nic. Zupełnie jakby mówiła do ściany.
- Turing! - nie wytrzymała. - Ja jestem w stanie zrozumieć wiele. Ale tego już za dużo! Jak o siebie nie zadbasz, na pewno go nie odzyskasz! - była pracowniczka Munga spojrzała na nią ze smutkiem w jasnych oczach.
- Znów odrzucili moje podanie...
- Bo wyglądasz jak chora szyszmora. - Weź się najpierw za siebie, a potem nie walcz o niego! - jasnooka coraz bardziej kuliła się w sobie.
- Kate proszę... idź już... - powiedziała cicho szatynka.
- Ale...
- Już pora Black. - dodał cicho Snape. Po jego minie zrozumiała, że to naprawdę nic nie da.
- Przyjdę jutro... - powiedziała zabierając płaszcz i wyszła. Nastała cisza.
~<^>~
Z każdym kolejnym odrzuceniem jej podań było coraz gorzej. Jeśli Mary Gabrielle Turing popadła w ruinę po porwaniu, to ten kto zobaczył ją teraz. Już jej nie poznawał. Schudła, zmarniała, nie stroniła od alkoholu i coraz bardziej traciła nadzieję. Preludium tego wszystkiego był ten dzień.
Przygotowała się i zadbała o swój wygląd na ile było ją stać. Zdeterminowana poszła do ośrodka, poszła prosić o możliwość odwiedzenia chłopca, chciała go tylko zobaczyć. A oni jej odmówili! Nie widziała go od miesiąca, a oni jej odmówili dając na wytłumaczenie:
„Znalazło się małżeństwo zainteresowana adopcją Williama"
Nie mógł patrzeć na cierpienie kobiety, aż takim sadystą nie był. Nie lubił zostawiać jej samej w domu. Zakładał, że wtedy czuła się jeszcze gorzej. A on nic nie mógł na to poradzić. Sam zgłosił się jako kandydat na opiekuna tego małego potworka... nawet mu nie odpisali. Nie zdziwił się. Zaskoczyła go za to decyzja Black, gdy do niego przyszła.
- Razem z Syriuszem adoptujemy Williama. Inaczej się nie da. - omal nie pomylił pyłu z rogu jednorożca z tym z dwórożca. Wtedy nie byłoby z nich co zbierać... - Ann będzie miała go blisko siebie.
- Naprawdę tego chcecie? - zapytał.
Spuściła wzrok bursztynowych oczu na podłogę.
- To trudne.. ale kiedyś to ona pomogła nam.
~<^>~
Gdy wróciła do domu, nie miała już siły i łez, by płakać. To koniec. Ktoś go zabierze i już nigdy więcej go nie zobaczy. Jej mały Willi...
On ją trzymał przy zdrowych zmysłach po torturach.
Miała już dość litości, porażek... i takiego życia. Ostatnio zdarzyło się zbyt wiele na jej puchońskie nerwy. Ta czara się przelała. Zeszła do pracowni Severusa.
Była to niewątpliwa skarbnica maści wszelakiej, a wejście bez zgody właściciela groziło niechybną śmiercią. Ale to jej mieszkanie, więc chyba może wchodzić wszędzie? Nie spieszyła się. Przeglądała zwoje, wiele z tych eliksirów nawet nie znała, a ich działanie zapewne przyprawiało o ciarki. Zastanawiało ją, po co w ogóle jeszcze tworzył takie specyfiki. Podobno był po tej dobrej stronie... mroczne hobby?
Wydawało jej się, że go znała... a on ciągle ją zaskakiwał. Zdała sobie sprawę, że ma to gdzieś.
Nie musi już z nikim się żegnać. Jest ciężarem dla nich wszystkich. Gdy to się skończy wreszcie odetchnął z ulgą. A Willy będzie szczęśliwy. Z nową rodziną. Nawet jak temu zaprzeczał.
Jak dziś pamiętała dzień, gdy po niego przyszli. Zapamięta go do końca życia.
~<^>~
Wszyscy siedzieli akurat u nich. Syriusz z Kate rozmawiali, siedzący obok niej Severus po prostu czytał i zdawał się ignorować, że opiera się o jego ramie, a Willy bawił się kamyczkami na dywanie.
Dzień jak co dzień, a ona nawet nie pamiętała o czym do niej mówili. Odpłynęła myślami odkąd dostała list z wyrokiem... Bo tym według niej był. Nie powiedziała im o tym, a Willa starała się na to jakoś przygotować.
Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi. Nikt nie spodziewał się nikogo. Wyjątkiem była Mary. Cała się spięła i ani myślała otworzyć drzwi. Zrobił to Snape.
Nie wiedziała o czym wykłócał się z kobietą stojącą w drzwiach, skrycie chciała wierzyć że nie chodzi o Willa.
Chłopiec wyczuł jej niepokój i wtulił się w jej nogi.
- Mary, kto to? - zapytał Syriusz.
- Joanne Garrety, przysłano mnie do tego małego kawalera. - kobieta przekazała im nakaz z uśmiechem, jakby rozmawiali o nowej kolekcji tiar... albo dziecięcych zabawek.
- Ja nie chce nigdzie iść. - wychlipał chłopiec przytulony do czarownicy.
- Za stawienie oporu grozi postawienie przed sądem. - upomniała niby łagodnie kobieta, chociaż nikt nie dał się nabrać.
A ona była na to gotowa. Chciała wyciągnąć różdżkę i posłać tą zasuszoną wiedźmę do diabła, gdzie pewnie zasiadał Salazar i truł biednym duszom po żywot.
Ale Snape chyba wyczytał jej intencje.
-Mary, oddaj go... - powiedział w miarę łagodnie.
- Nie! - wychlipał chłopiec uczepiając kobiety jeszcze mocniej.
- To tylko na jakiś czas. - powiedział Snape kładąc dłoń na jej ramieniu. Nie potrzebowała dodatkowych kłopotów.
- Mary proszę... - para zapłakanych oczu patrzyła na nią błagalnie... i pękło jej serce. Wstała z dzieckiem na rękach i odczepiła go od siebie przekazując z trudem urzędniczce.
- Tak mi przykro Willy... - powiedziała ledwo hamując łzy.
- Nieee!!! Mary!!!
Cisza która zapanowała po ich odejściu dobiła wszystkich. Ale najbardziej ją. Opadła na podłogę z histerycznym płaczem i nawet zaklęcia uspokajające szepczące przez przytulającą ją Kate nic nie dały.
~<^>~
Oglądała rożne fiolki. Ich nazwy kojarzyła tylko z książek do obrony przed czarną magią, inne z notatek dopiero przeczytanych. Wszystkie miały paskudne skutki uboczne.
Nie miała odwagi, by się okaleczyć. Zbyt mocno bała się bólu, który się z nimi wiązał. Nie chciała umierać w konwulsjach, z przekrwionymi oczami, ślinotokiem, powykręcana jak kiepska rzeźba współczesnego artysty amatora. Chciała po prostu zamknąć oczy... przystanęła przy jednej z półek. Jedyny i niepowtarzalny. Eliksir wiecznego snu.
Nie musiała znać jego działania, nazwa była tak bardzo kusząca. Zasnąć spokojnym, słodkim snem... i już nie wstawać. Odkorkowała fiolkę. Miała taki słodki, duszący zapach. Mącił jej w głowie zapewnieniami wiecznego spokoju. Wszystko się wreszcie skończy. Przytknęła naczynie do ust. Starczy jej jeszcze determinacji, by to zrobić? Opróżniła naczynie z gorzkiego płynu. Zamknęła oczy czując jak płyn spływa jej do gardła, dając uczucie chłodu. Fiolka wypadła jej z rąk.
~<^>~
Severus miał w zwyczaju wracać pieszo. Lecz tym razem użył kominka, by bez problemów wylądować w salonie. Ostatnio mieszkanie wypełniała cisza, nie taka przyjemna, lecz ta która jest w kiepskich horrorach do podbudowania napięcia przed nagłym pojawieniem się potwora. Dziś wręcz wiało pustką.
Nigdzie nie zauważył znaków aktywności Turing, więc uznał, że wyszła. Doszedł do tego wniosku z dużą ulgą. O wiele bardziej wolał, by powoli wracała do życia, niż by zamykała się w sypialni na całe dnie. Ruszył do swojej pracowni i zamarł w drzwiach, a dokumenty z jego teczki rozsypały się po podłodze.
- Mary!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top