Rozdział XV

Słońce chyliło się już ku zachodowi ustępując miejsca nocy.

Kopuła otaczająca dwór oddzielała biedną i wymęczona zielarkę od upragnionej wolności.
Świetnie...
Jakby to cholerne pole siłowe nie mogło się zatrzasnąć po za ich zasięgiem dając im święty spokój. Ale nie, bo przecież świat musi dojechać ją do końca. Zaczyna myśleć ja Snape...

- Turing dasz radę walczyć? - do uszu zielarki dotarł głos swojego współlokatora.

- Tak... Tylko ta różdżka nie zawsze mnie słucha.

- Więc módl się, żeby słuchała jak najczęściej. - zaklęcie wymierzone w Severusa odbiło się od jego tarczy.

- Uważaj na siebie Kruszynko. - małżonkowie ścisnęli swoje dłonie. Dopiero tak niedawno walczyli razem w bitwie o Hogwart, teraz ponownie trzeba pokazać na co ich stać.

Nie minęło może 2 minuty, a z dworu zaczęli uciekać śmierciojady w postaci czarnych zmor. Każda z trzaskiem odbijała się od kopuły, jak muchy od szyby. Spadały jedna po drugiej materializując się na ziemi w postać wyznawców nauk Voldemort'a. Wokół widać było błyski zaklęć i huki. Zaczęła się walka.

Jakie było ich zdziwienie, gdy centralnie przed nimi pojawili się sprawcy całego tego zamieszania.

- To oni... - wyszeptała była więźniarka chowając dziecko za sobą.

- Ty... - wieszak z kości z długimi, tlenionymi kłakami poderwał się z burej trawy. - To wszystko przez ciebie ty szmato! - błysk zaklęcia był skierowany prosto na przerażoną kobietę. Dziecko wyrwało się chcąc ją osłonić. Już na jego miejscu miała zostać czerwona plama, gdy zasłonił go...

- Severus!!! - zlana potem poderwała się z łóżka. Potrzebowała chwili, by zrozumieć czy nadal jest tam czy...

- Mary? - chłopiec, który chwilę temu smacznie spał obok niej patrzył na nią pół przytomny przez nagłe obudzenie. Drzwi otworzyły się z hukiem, a stanął w nich Snape. Jego włosy najprawdopodobniej zaczęły walczyć z siłą grawitacji uznając, że coś tak głupiego nie będzie ich ograniczać. Stał w dresowych spodniach i szarej koszulce z różdżką w dłoni gotowy do ataku.

- Co się stało, na węże Slytherina? - warknął rozglądając się za potencjalnym napastnikiem. Ale jedyne co widział, to Turing udającą rybę wyciągniętą z wody i tego smarkacza...

- Mary? - chłopiec usiadł na jej kolanach i pomachał przed jej twarzą ręką. - Żyjesz? - przechylił głowę niczym psiak, który zobaczył coś ciekawego. Kobieta jakby otrzeźwiała. Zamrugała kilka razy i złapała się za głowę.

- To był sen?...

- Zależy co sobie ubzdurałaś. - mruknął zirytowany nagłym wybudzeniem Snape podchodząc do łóżka.

- Znowu miałaś koszmary? - William spojrzał z troską na swoją tymczasową opiekunkę całkowicie ignorując jej gburowatego lokatora. Mężczyzna usiadł na skraju łóżka tuż przy kobiecie.

- No coś ty, różowe jednorożce napędziły jej takiego stracha. - prychnął spoglądając na czarownicę. - Wyglądasz jakby ktoś oblał cię lodowatą wodą.

- A ty jak strach na wróble. - mruknął chłopiec patrząc gniewnie na "intruza". Były postrach Hogwartu zmroził małolata takim spojrzeniem, że jego uczniowie już sami mieli, by koszmary i moczyli się w nocy wzywając mamusię. Jednak ten przypadek siedzący na kolanach jego współlokatorki był wybitnie irytujący, ponieważ na niego nic nie działało.

- Wynocha. - rozkazał, że też musiała przypałętać do domu tego małego szkodnika.

- To ja tu śpię. - chłopczyk skrzyżował ręce na piersi i zrobił naburmuszoną minę. Nie będzie mu rozkazywał! Mężczyzna warknął ostrzegawczo.

- Do salonu! - uniósł podbródek kobiety zmuszając ją do spojrzenia na siebie. Była cholernie blada. Masowała skroń czując kłujący ból jakby tysiące, nie miliard szpilek wbijało się właśnie w to jedno miejsce.

- Willi proszę... - powiedziała cicho spoglądając na dziecko. Mały brunet niechętnie, bo niechętnie, ale wykonał polecenie i zszedł z łóżka i zamkną za sobą drzwi. Zastanawiała się co musiał już widzieć, że on mógł spać spokojnie, a ona nie.

- Znów to samo? - zapytał rzucając zaklęcia medyczne. To nie był pierwszy raz. Kiedyś obudziła się w tak tragicznym stanie, że musiał wejść do jej umysłu, by ją uspokoić... i już wszystko wiedział.

- To nic takiego. - powiedziała uparcie nie chcąc na niego patrzeć. Wiedziała, że w rzeczywistości zdołał się osłonić przed atakiem Evy Schmeterling, a dzieła dokończyli Blackowie. Wszyscy wyznawcy szurniętego rodzeństwa gnili w celach, była bezpieczna. Ale świadomość, że Severus mógł zginąć przez jej głupią chęć podbudowania swojej samooceny przez randkę z tym zdradzieckim szczurem...

- Jasne. - prychnął.  -Nie jesz, nie śpisz, snujesz się jak ofiara losu. To niepodobne, żeby ta cholerna Harpia, która kazała mi jeść owsiankę nie rzuciła nic zgryźliwego do starego Snape'a -  uśmierzył ból jej głowy ale na inne, psychologiczne objawy nie miał lekarstwa... jeszcze. Uśmiechnęła się rozbawiona na wspomnienie "Harpii" i początków ich znajomości.

- Uratowałeś mi życie... Masz taryfę ulgową.

- Ale ty nie masz. - mruknął marszcząc brwi. Nie żeby się troszczył, on nigdy... - Po prostu nie chodź więcej na żadne durne randki i tak to nic ci nie da. Zaśmiała się cicho w odpowiedzi, co ona by zrobiła gdyby nie on?

- Wiem - uśmiechnęła się delikatnie, lecz trochę smutno. - Może chociaż uda mi się zostać starą panną z dzieckiem. Odłożył różdżkę i wyjął pierwszy eliksir z koszyka pod łóżkiem.

- Jak nie staniesz na nogi, nie dostaniesz nawet sierściucha ze schroniska. - zauważył. Dlatego Blackowie już uciszali sprawę gotowi dla niej nawet adoptować smarka. Cholerni gryfoni.

- A może to i lepiej? -Westchnęła spuszczając głowę. Spojrzała następnie w stronę drzwi. - Może lepiej mu będzie z kimś innym... - co ona mogła zaoferować? Nie była bogata, nie zamężna i w dodatku z gburowatym, choć bohaterskim lokatorem na głowie. Nawet nie miała pokoju dla dziecka, bo gościnny zajmował Severus.

Wzniósł oczy do nieba.
- Przesrań się użalać. Ten gnojek uczepił się ciebie i najwyraźniej nie zamierza iść nigdzie indziej... niestety.

- Takie słowa z twoich ust, to prawie jak komplement. - musiała przyznać, że jego sprzeczki z chłopcem były przeurocze. Zwłaszcza, że oboje mieli podobne fryzury i wyglądali prawie jak... rodzina. Spojrzała na mężczyznę, który grzebał coś w koszyku z eliksirami. Może nie powinna szukać szczęścia gdzie indziej, tylko cieszyć się tym, że ma go przy sobie?

- Masz, to eliksir uspokajający. - podał jej fiolkę. - Nie dostaniesz już Słodkiego snu, bo się od uzależniasz... Swoją drogą kto wymyślił tak kretyńską nazwę?

- W moim przypadku nie był słodki. - zaśmiała się.

- Racja, ale odstawianie go będzie jeszcze trudniejsze... - spochmurniał - Dasz radę zasnąć? - wstał przeczesując włosy, by je trochę ogarnąć.

- Nie jestem dzieckiem. - odgarnęła opadające na twarz włosy. - Właśnie, dziecko. - przypomniała sobie i szybko wstała z łóżka, by pójść do salonu. Ale musiała przytrzymać się ramy łóżka, by nie upaść. Głupie zawroty głowy...

- Wracaj do łózka i nie dyskutuj. - podszedł do niej i objął, gdy nie potrafiła się już sama podtrzymać. - Bo zaczynasz być jak dziecko.

- Stałeś się strasznie opiekuńczy. - uniosła głowę, by zobaczyć jego czarne w tym świetle oczy. - Podmienili cię jak mnie nie było? - zaśmiała się. Światło lampy tak ładnie odbijało się w jego źrenicach...

- Uważaj bo zmienię zdanie i cię puszczę. - zagroził. Niech sobie nie myśli.

- A jednak nie, to nadal ty. - stwierdziła uśmiechając się szeroko. Nie chciała iść spać. Nie była w stanie znów tego przechodzić.

- Zostaniesz tu grzecznie, czy jednak będę zmuszony cię puścić? - zmienił temat. Wywróciła oczami w odpowiedzi.

- Tak, to właśnie ty. - posłusznie usiadła na skraju łóżka.

- Powiem temu małemu pasożytowi, że może do ciebie wrócić. Chociaż pewnie i tak nie zaśnie przy tobie. - odwrócił się chcąc iść już do wyjścia.

- Poczekaj... - zatrzymała go. - Pójdę spać do salonu, a on tu zostanie. Przeze mnie się nie wysypia. Uderzał głową o futrynę, kiedyś ją zamorduje...

- Nie masz siły chodzić. Ty gryfoniejesz na starość czy jak?! - warknął.

- A co? Weźmiesz go do siebie? Nie rozśmieszaj mnie. William jest ważniejszy niż ja.

- Wiedźma... - warknął pod nosem i poddał się wracając do niej. - Idziemy. - bez trudu wziął ją na ręce.
Zaskoczona jego zachowaniem nawet tego nie skomentowała.

- Mary, co się dzieje? - gdy tylko wszedł z nią do salonu zielonooki podbiegł do nóg mężczyzny. On jednak zignorował chłopca nie kierując się do salonu tylko go wyminął. On sam i tak nie sypia tylko wciąż szuka rozwiązania...

- Sever, gdzie ty mnie niesiesz? - zdziwiła się widząc, że nie idzie w kierunku kanapy.

- Nie nazywaj mnie Sever! -Slytherinie miej go w opiece. Niewerbalnym zaklęciem bezróżdżkowym otworzył drzwi do pokoju, który zajmował.

- O nie, postaw mnie. Nie zamierzam zabierać ci łóżka. - powiedziała, gdy w końcu dotarło do niej co chce zrobić mężczyzna.

- I tak nie sypiam, a na kanapę się nie zgadzam. - zarządził.

- To moje mieszkanie, mogę spać gdzie chce. - nie chciała go zmuszać do rezygnowania z wygodnego łóżka.

- Więc śpisz dziś tutaj. - wylądowała na miękkim łóżku w zaciemnionym pokoju.

- Sever... - co za uparty osioł.

- Mary... - i tak zaczęła się bitwa na spojrzenia. W której oczywiście był mistrzem.
Zacisnęła zęby, podły Sęp wiedział, że gdy zwraca się do niej po imieniu mięknie, w końcu to przecież rzadkość.

- Mary? - zza drzwi wychylił się najmłodszy z mieszkańców. - Co jej robisz? - zmarszczył brwi patrząc na mężczyznę.

- Podałem jej truciznę i czekam na powolną agonię. Nie nauczono cię pukać?! - krzyknął.

- Severus! - oburzyła się. - To tylko dziecko. - spojrzała w stronę drzwi. - Willi, dzisiaj będziesz spał sam, a ja NA KANAPIE. - przeniosła wzrok na starszego z przedstawicieli płci męskiej.

- Powodzenia. - rozsiadł się na kanapie gotowy w razie czego jej pomoc. Zamienia się naprawdę w gryfiaka.

- Nie jesteś w Hogwarcie, by wszystkim rozkazywać. - wstała, ale od razu runęła z powrotem na łóżko. - Cholera...

- Cholera? - nie zauważyła, że dziecko już stało przy łóżku.

- Jak ty się odzywasz przy dziecku, co? - znalazł się przy niej. - Ty. - wskazał chłopca. - Wracasz do tamtego pokoju i nie wchodzisz tu nieproszony. A ty... - zwrócił się do kobiety. - Dotarło do ciebie?

- Piep... - spojrzała na dziecko i urwała - się. - chłopiec roześmiał się widząc minę opiekunki.

- Wynocha! - ryknął i młodzian wreszcie wyszedł. Mężczyzna opadł ciężko obok niej. - Nie wytrzymam z wami.

- To ja z tobą nie wytrzymam. - mruknęła przecierając twarz. - Tak ci się spodobało spanie ze mną? - zapytała przypominając sobie, jak przypadkowo spił ich ziołami nasennymi w jego mieszkaniu.

- Chciałabyś. - nie miał nic inteligentnego do odpowiedzenia... bo w sumie nie miał nic przeciwko.

- Myślisz, że pozwolą mi go zatrzymać...? - zapytała po dłuższej ciszy.

- Nie ma zbyt wielkich przeciwskazań. - skłamał. W czarodziejskim świecie nie mile widziane są samotne matki... chyba, że wdowy. Nie miała mu zbyt wiele do zaoferowania ani statusu społecznego ani magicznego. Do tego dalej jest z nią źle i nie wiadomo czy dalej nie wisi nad nią groźba niebezpieczeństwa. Beznadziejna sytuacja.

- Chociaż ty mnie nie okłamuj. - odwróciła się do niego plecami czując to cholerne szczypanie w nos. Żeby tylko się nie rozryczała, nie przy nim.
Odwrócił się przodem do jej pleców. Była tu już dwa tygodnie, a on nadal zastanawiał się jak to możliwe.

- To nie jest takie proste jakbyś chciała by było. - wyznał.

- Wiem. Wiem, że szansę są znikome, więc przestańcie mnie okłamywać jakbym była tykającą bombą.

- A jesteś? - parsknął. W jej marnym stanie każda gorsza wiadomość nie pomagała. Uniósł dłoń, by ją dotknąć...
Ale cofnął ją w ostatniej chwili. To nie był czas na takie rzeczy.

- Boje się... - wyszeptała ukrywając twarz w poduszce.

Severus zacisnął pięści. Wstał z łóżka i ruszył ku drzwiom.

- Nic ci tu nie grozi. - powiedział stojąc już w drzwiach. Nie chciał jej męczyć. - Spróbuj zasnąć. - zamknął drzwi. Może jednak prześpi się trochę na tej kanapie.

- Zostań ze mną...

Nie usłyszał.

~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~

Nilme: Nie wiem co powiedzieć.
Chyba tylko tyle, że was przepraszam za tak długi czas oczekiwania. A i pisałam to na telefonie, więc przepraszam za wszelkie błędy. Dziękuję też NiennaValar za to, że praktycznie napisała połowę tego rozdziału.
Wielbcie ją za to!

Severus: Albo zepchnijcie je obie z jakiegoś urwiska...

Nilme: Sever to, że zwaliłam ci na głowę Willa nie znaczy, że masz mnie od razu zabijać.

Severus: *autentycznie zdziwiony*
Jak to nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top