Rozdział XII

- Mary.

Usłyszała cichy głosik. Gdzieś daleko... Ciemność otumaniała jej umysł, a on był za słaby, by samemu się z tego otrząsnąć. Chciała otworzyć oczy, ale czuła, że powieki są zbyt ciężkie. Widać "babskie pogaduszki" z panną Shmetterling przynoszą efekty. Nie jest w stanie nawet się obudzić.

- Mary!

Znowu ten głos, teraz był jakby bliżej. Skąd go znała?

- Mary! Mary, obudź się!

Otworzyła gwałtownie oczy, czując maleńkie rączki na swoim posiniaczonym ramieniu. Auć...

- Will... - syknęła z bólu widząc ogromne, zielone oczy dziecka. Chłopiec od razu zabrał ręce i odsunął się widząc ból na jej twarzy.

- William. - poprawił ją z zmartwionego zmieniając się na naburmuszonego. - Bałem się, że się już nie obudzisz... - powiedział teraz ponownie zmartwiony. Kobieta przygarnęła malca do siebie. Wiliam był synem czarodzieja "który zawiódł", tak się o nim wyrażał. Przez to, że jego ojciec "zawiódł", ten biedny dziesięciolatek był świadkiem morderstwa swoich rodziców. Taki sam los spotkałby prawdopodobnie i jego, lecz nowy Czarny Pan uznał, że chłopak będzie idealnym przykładem jego dobroci. William był żywym symbolem dobroci Schmetterlinga. Nigdy nie słyszała większej bzdury. Najpierw go osierocił, a potem skazał na tułaczkę po tym zamczysku, czy co to tam jest. Czarnowłosy był takim samym więźniem jak ona.

- Spokojnie... jestem tu. - uśmiechnęła się gładząc lekko brudnawe włosy chłopca.

- Znowu cię bili? - zapytał patrząc na ciemny siniec pod okiem czarownicy.

- To nic takiego Willie. - ponownie się uśmiechnęła.

- William!

- Och dobrze, dobrze William. - zachichotała patrząc na zielonookiego. - Mój mały mężczyzno. - poczochrała jego lekko przydługie włosy, chyba dawno nikt go nie strzygł. Spojrzała na małą twarzyczkę chłopca. To w jaki sposób został zmuszony do jakiegoś stopnia dorosłości był dla niej nie do pomyślenia. To tylko dziecko...

- Nie jestem mały. - tupnął nogą, Mary ledwo powstrzymała śmiech. Był przeuroczy.

- Oczywiście. - potwierdziła, nadal powstrzymując śmiech. Jeszcze się obrazi.

- Mam coś dla ciebie. - rozpromieniony jej odpowiedzią wyjął zza czarnej marynarki pół bochenka chleba. - Zwinąłem z kuchni. - podał jej z szerokim uśmiechem dumny ze swojego wyczynu.

- Dziękuję. - przyjęła podarunek z delikatnym uśmiechem. Dotąd nie wiedziała w jaki sposób przemykał się do jej celi. Za każdym razem przychodził, gdy spała, albo była tak wykończona, że nie wiedziała co się wokół niej dzieje. - William... Pomożesz mi stąd uciec? - chłopiec w odpowiedzi na jej pytanie, jednak pokręcił przecząco głową, ku jej zdziwieniu. - Ale... Dlaczego?

- Bo wtedy zostanę sam.

~<^>~

Postać w czarnym płaszczu stała w jednej z ciemnych uliczek  Nokturnu, niczym śmierć czająca się na swą ofiarę. Ten osobnik może i śmiercią nie był, ale na pewno był równie upiorny.

- Długo jeszcze będziemy tu stać?

- Cicho. - warknął Naczelny upiór św. Munga uciszając skrzekliwą papugę.

- Zimno tu. - jęknęła niepocieszona pani Black okrywając się szczelniej płaszczem.

- W Londynie? Zimno? - zapytał ironicznie modląc się o cierpliwość...

- Hamuj się Snape. - Syriusz Black, który został tu przywleczony niemal siłą otulił ramionami żonę, chcąc dać jej trochę ciepła. Oczywiście żonka zaczęła się żalić i skomleć jak zbity pies, żenada...
Prowodyr całego tego zajścia uniósł swe spojrzenie ku górze. Jeśli Bóg istniał naprawdę...
To musiał mieć niezły ubaw...

- Profesorze... - z zamyślenia, w którym zastanawiał się nad istnieniem bytów wyższych wyrwał go pewien kudłaty okularnik.

- Czego Potter? - mruknął spoglądając kątem oka na kudłacza.

- To chyba on. - młodzieniec niewzruszony zimnym tonem swego byłego nauczyciela wskazał na pewnego podpitego mężczyznę, który właśnie opuścił karczmę. Snape rozpoznał w nim tego, który miał ich doprowadzić do Turing. Zerknął na w bok. Może ten dzieciak jednak się na coś przyda?

- Przestańcie się migdalić tylko chodźcie. - warknął na pijących sobie z dzióbków państwo Black. Oburzone małżeństwo trochę, lecz niewiele się odsunęło od siebie. Ten dziwaczny korowód złożony z Cudownego chłopca, byłego Huncwota, jego żony i przerośniętego Nietoperza z obsesją na punkcie dramatyzmu ruszył w końcu za swą ofiarą. - Black, idziecie jedno z lewej, drugie z prawej.

- Smarkerus mi rozkazuje... Do czego to doszło.

- Syriusz przestań. - skarciła go jedyna kobieta w tym towarzystwie. Popchnęła go w prawo, a sama ruszyła w przeciwną stronę.

- A ja to co? - irytujący chłopak jak zawsze musiał o sobie przypominać.

- Ty idziesz ze mną. Ktoś musi mieć na ciebie oko. - pociągnął chłopaka za sobą, rozpoczynając spacer śladem ich celu.

Te długie miesiące w czasie których szukał Turing dały mu tylko tego człowieka. Albo sam zaprowadzi ich do neośmierciożerców po dobroci, albo Snape się nim zajmie...

~<^>~

- A będę mógł z tobą spać?

- Tak skarbie, będziesz mógł. - odpowiedziała ani na moment przerywając obluzowywać kamień. Wystarczyło go lekko przesunąć, by mogła uciec z celi. Dzięki Williamowi miała przynajmniej pewność, że nie przebije się go czyjejś sypialni, tylko na zaułek w korytarzu.

- A mimo to będę miał własny pokój?

- Z tym będziemy musieli poczekać... - otarła pot z czoła. - Nie mam tylu pokoi. - dokończyła szczerbiąc zaprawę tępym nożykiem przyniesionym jej przez chłopca.

- Trudno. - wzruszył szczupłymi ramionami. - A masz jakieś zwierzęta? - tak, jednego gburowatego nietoperza. Przeszło przez myśl niebieskookiej czarownicy.

- Mam sowę. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.

- Sowę ma każdy. - stwierdził niepocieszony.

- Mam za małe mieszkanie na coś innego. - popchnęła nieco kamień, który w końcu lekko drgną. Jest jeszcze nadzieja.

- Mary...

- Słucham... - westchnęła. Te ciągłe pytania zaczynały ją powoli irytować.

- Chyba ktoś tu idzie... - czarownica od razu przestała skrobać. Wsłuchała się w odgłosy dobiegające zza drzwi. Kroki...

- Will szybko za ścianę. - natychmiast odsunęła kamień, by chłopiec mógł uciec. Dla niej nadal było za ciasno. Czarnowłosy bez słowa sprzeciwu wykonał polecenie. Nawet puścił mimo uszu to w jaki sposób czarownica go nazwała. Gdy był już po drugiej stronie, Mary zamaskowała przejście i szybko zgarnęła pył z kamieni pod materac na którym spała.

- Turing. - do pomieszczenia wszedł ten sam mięśniak co zawsze.

- O Kwazir. - uśmiechnęła się promiennie stojąc na środku celi. - Czyżby madame Schmetterling zebrało się na babskie pogaduszki?

- Nie, masz za to randkę z księgą. - mruknął łapiąc ją za ramię i wyprowadził z celi.

- No wiesz Kwaz? Mogłeś mnie chociaż uprzedzić. Zrobiłabym się na bóstwo. - jęknęła "zawiedziona".

- Tobie nawet Merlin nie pomoże. - burknął idąc dalej.

- Milutki jak zawsze... - szkoda tylko, że nie przekomarza się tak teraz z Severusem...

- Parszywe ścierwo. - były śmierciożerca odrzucił z niesmakiem nieprzytomne cielsko mężczyzny. Legilimencja była przydatną umiejętnością. Lecz czasem przypadkowo trafiało się na takie rzeczy...

- Wiesz gdzie ona jest? - zapytała brunetka. Prawie już straciła nadzieję na odnalezienie przyjaciółki. Minęło już tyle czasu...

- Stary dwór, niedaleko Londynu. - westchnął łapiąc się za mostek nosa. Próbował jak najszybciej wymazać z pamięci to co nieoczekiwanie zobaczył.

- Wszystko w porządku profesorze?

- Lepiej siedź cicho Potter, bo pomyślę, że cię to naprawdę obchodzi. - warknął masując skronie.

- Oooo Smarek zrobił sobie ku ku. - zadrwił. Były Huncwot bawił się coraz lepiej, choć sytuacja była co najmniej nie odpowiednia do śmieszkowania.

- Syriusz... - w tym samym momencie mężczyznę obrzuciły dwa karcące spojrzenia jedynych członków jego rodziny.

- No co? - kudłacz zmarszczył idealnie wykonturowane brwi w niemym zdziwieniu.

- Ty tu się świetnie bawisz, a gdzieś tam torturują Mary, albo nawet... kopia jej grób...

- Zamilcz. - mistrz legilimencji warknął po raz kolejny. Mary żyje, szukał jej, a nie jej ciała, by je pochować. Chociaż jeśli by nie zdążył... Zasłużyła na godny pochówek. - Ruszamy.

- Tak jest. - młody Potter wyprostował się jak żołnierz gotowy na srogi bój. Brakowało tylko, by zasalutował. Na usta Severusa wpłynął ledwo zauważalny uśmiech. Widocznie chłopak odziedziczył po Lily coś więcej niż oczy...

- Eeee... Ruszycie się w końcu? - zniecierpliwiona i zmarznięta kobieta stała już przy drzwiach pomieszczenia, do którego zawlekli śmierciojada. A no tak, trzeba iść po Mary...

~<^>~

- Różdżkę?

- Tak, musimy się czymś bronić. - wytłumaczyła słabym i cichym głosem. Była ledwo przytomna, po randce z książkami Evcia zabrała ją na ploteczki...

- A co się stało z twoją?

- Zniszczyli ją. William ja wiem, że to niebezpieczne. Ale musimy mieć zabezpieczenie. - mówiła dalej.

- Rozumiem. Ale jesteś pewna, że nowa będzie cię słuchać?

- Nigdy nie ma pewności. - uśmiechnęła się. - Ale musimy z tym poczekać, aż nabiorę sił.

- Ja mogę cię bronić. - zrobił krok w przód i wyprostował się, by pokazać jak bardzo jest dorosły i odpowiedzialny. Turing mało nie parsknęła śmiechem. To było przeurocze.

- Willie, nie znasz zaklęć. - odpowiedziała spokojnie.

- To się nauczę! - nie odpuszczał.

- Do tego trzeba mieć różdżkę.

- To ją przecież zdobędę.

- Ale gdy to zrobisz będziemy musieli od razu uciekać, zanim właściciel się obudzi. Nie będziesz czasu na naukę, mój drogi. - uśmiechnęła się delikatnie. Chłopiec spuścił głowę zawiedziony. Chciał się po prostu wykazać. - Chodź tutaj. - poklepała miejsce obok siebie. Chłopiec przysiadł przy niej i wtulił w jej ciało. - Wyciągnę nas z tond. Obiecuję...

~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~

Nilme: Wiem, wiem jestem straszną jędzą, że kazałam wam tyle czekać. Ale powiem tak, że rozdział 13 już jest w robocie.

Syriysz: Możesz mi wytłumaczyć dlaczego przedstawiłaś mnie tutaj w tak złym świetle? I ogólnie dlaczego jest tu TAK MAŁO MNIE?! Przecież ta książka będzie miała jakieś szanse, by zaistnieć TYLKO dzięki MNIE!

Nilme: Black przestań drzeć mordę i do budy, nie o tobie tu piszę.

Syriusz: ... *chyba zaczyna ryczeć.

Nilme: Ugh... Nienna! Nienna Valar proszona na salę, by zabrać swojego mazgajowatego pieska!

Syriusz: Jesteś okrutna... *chlipie pociągając nosem.

Nilme: Takie życie Piesku, a ja uczę się od najlepszych. *mruga do Snape'a, który przygląda się tej scenie z lekkim uśmiechem.

Severus: I tak uważam, że to coś nie ma sensu.

Nilme: Może i nie ma, może i są opóźnienia, ale przynajmniej jest fajnie. Do następnego Królewny! *szczerzy się i pacha podskakując

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top