[x]

- Spokojnie - powtórzył Dipper.

Kolejny raz tego dnia, nie pierwszy raz w ich wspólnym życiu.

Bill był przerażony - tak rozchwiany emocjonalnie, że wkoło jego dłoni gęstniał ogień - to płoszyło go jeszcze bardziej - bał się sam siebie i w niczym nie umniejszało to ogromu strachu. Miał powody, nie miał kontroli. 

Może Dipper też powinien tak reagować, ale miał całe życie, by przyzwyczaić się do krzyków i choleryków. To już go mało wzruszało. 

Poza tym nawet jeśli demon unosił się gniewem i demolował dom, nawet jeśli w przeszłości zdarzyło się, co zdarzyło, nawet jeśli dłonie Billa ginęły w płomieniach, Dipper potrafił wierzyć, że nie chce mu zrobić krzywdy. 

Potrafił zawsze, a jego subtelnym dowodem było to, jak Bill zatrzymał przypadkiem lecącą w jego stronę książkę. 

A gdy Bill coś niszczył, z jakiegoś powodu ograniczał się do swoich rzeczy. 

Miotał się bardziej jak bezbronne, ranne zwierze aniżeli drapieżnik. 

- Nie masz pojęcia, jaki jestem w złości. - Bill mówił cicho, niby spokojnie, ale ogniste języki wokół jego dłoni, trzymanych bezradnie w powietrzu, z dala od wszystkiego substancjalnego, miotały się wściekle. Pines wiedział, że imitując łomotanie wystraszonego serca.

- O nie, zrzucisz jeszcze jakiś bibelot na ziemię? Wszyscy umrzemy. - To nie do końca nadawało się na temat żartów. Cipher się martwił, a on sam nie mniej. Nadmiar mocy, której nie miał jak spożytkować, doprowadzał Billa do szaleństwa niby stłumione emocje. Doprowadzając do wybuchów, napadów. Coraz częstszych, coraz trudniej się uspokajających. Musieli coś wymyślić i nie stanowiło to tematu do żartów. Ale co miał powiedzieć? Jak inaczej odwrócić jego uwagę? Bo ile można się martwić?

- Ale...

- No już, drama queen. 

- Cholera, Mason.

- Cholera, Bill Cipher. 

Coś wymyślą, jak zawsze. W razie czego poproszą wujostwo o pomoc.

- Ty jesteś jednak niedojrzały, człowieku. - Demon zwiesił bezsilnie głowę. Bezsilność była nawet nie najgorszym znakiem; uchodziła z niego agresywna energia. Zaraz jednak zerkał na Dippera z odrobiną nadziei. - Zrobisz nam po chorobliwie słodkim kakao na pocieszenie? 

- Oczywiście.

Q

Ach, sam nie wiem. Napisać coś wreszcie chciałem, zwłaszcza że mam urlop chorobowy od mojej wychowawczyni. Oto coś.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top