19 - Nie chciałem go stracić

Ilość słów: 5200

—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—

Po śniadaniu następnego dnia Hyunjin stał pod drzwiami Jisunga, co jakiś czas błagając go o rozmowę. Ten jednak za każdym razem mu odmawiał. Hwang, tak samo jak wczoraj Chan, oparł się czołem o drzwi i przymknął oczy, czując się bezsilnie. Co on miał zrobić, gdy ten nie chciał go nawet widzieć?

— Hej... — przywitał się z nim Felix, który zauważył Hyunjina, gdy wyszedł ze swojego pokoju. Hwang otworzył nagle oczy i spojrzał na młodszego Lee, który podszedł do niego bliżej i spojrzał na niego z troską.

— Hej... — odpowiedział, uśmiechając się smutno, po czym westchnął lekko ze zrezygnowaniem.

— Dalej nie chce z tobą rozmawiać? — spytał, kładąc rękę na jego plecy, które zaczął pocierać, chcąc mu dodać otuchy.

— Nie. — odpowiedział, spuszczając głowę.
— Nawet z Chanem wczoraj rozmawiał...Chociaż ta rozmowa podobno nie poszła za dobrze. — powiedział cicho, aby Jisung ich nie usłyszał. Poczuł się jeszcze bardziej bezsilnie, o ile to było możliwe.
— On musi mnie teraz tak bardzo nienawidzić...

— Na pewno tak nie jest... — pocieszał go i objął go ramieniem tak, że stykali się bokami.
— Pewnie czuje się oszukany i zdradzony, ale jest twoim najlepszym przyjacielem, prawda? — potarł go po ramieniu i uśmiechnął się do niego lekko, gdy ten uniósł głowę i na niego spojrzał niepewnie.
— Nie nienawidzi cię. — powiedział pewny swoich słów, lecz Hyunjin wyglądał na nieprzekonanego.

— Felix...On rozmawiał z Chanem, którego zna o wiele krócej, a ze mną nie chce, a zna mnie od naszego dzieciństwa. — powiedział, ciężko wzdychając.

— Może to jest właśnie problem...? — powiedział bardziej do siebie niż do niego, a ten zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co mu chodzi.
— Może ja spróbuję z nim porozmawiać? — zaproponował, puszczając go i nieco się od niego odsuwając.

— Jeśli ci się uda... — wzruszył ramionami. Felix więc stanął bliżej drzwi i złapał za klamkę.

— Jisung...Mogę wejść? — powiedział głośniej i nastała chwila ciszy.

— Wejdź. — usłyszeli stłumiony głos i mężczyźni spojrzeli na siebie w szoku.

Hyunjin skłamałby, gdyby powiedział, że go to nie zabolało. Lecz uważał też, że mu się należało. Pewnie będąc na miejscu Jisunga zachowywałby się tak samo. Spojrzał więc tylko z zazdrością na Felixa, po czym krótko się z nim pożegnał i ze spuszczoną głową poszedł do swojego pokoju. Miał ochotę znów wyżyć się fizycznie, dlatego zamierzał się przebrać i sam pójść do sali treningowej, aby oczyścić głowę.

Felix nie chcąc, aby Jisung się rozmyślił, wszedł szybko do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Ten siedział pośrodku łóżka, po turecku i bawił się swoimi palcami, patrząc na nie. Blondyn usiadł na brzegu łóżka, nie chcąc naruszać jego przestrzeni osobistej. Spojrzał na niego zmartwionym wzrokiem, gdy widział jego smutną minę.

— Jak się czujesz? — spytał z lekkim uśmiechem, a ten dalej bawił się swoimi palcami tylko, że na jego czole pojawiła się zmarszczka.

— Okropnie? — bardziej spytał, niż stwierdził. Czuł naprawdę wiele, ale nic pozytywnego.
— Czuję się...zdradzony, oszukany przez najbliższe mi osoby. Czuję się bezsilnie, bo w swoim życiu mam tylko ich, a...okazali się przestępcami...mordercami. — mówił smutnym tonem, a w jego oczach zebrały się łzy, więc zamrugał szybko kilka razy, nie chcąc się rozklejać.
— Wszystko byłoby prostsze, gdybym posłuchał Hyunjina i uwierzył mu, że Chan nie jest dla mnie. Przynajmniej nigdy bym się nie dowiedział, a moje życie byłoby spokojne, lepsze i bezpieczne.

— Rozumiem cię. — pokiwał lekko głową, po czym usiadł naprzeciwko Jisunga, również po turecku i położył rękę na jego kolanie w geście wsparcia. Współczuł mu. W końcu został wrzucony nagle do tego świata tak, jak on. A ten świat nie był niczym przyjemnym. Chyba że wiedziało się jak się w nim odnaleźć i jeśli poznało się wartościowych ludzi.
— Wiem, co czujesz, w pewnym sensie.

— Nie wydaje mi się. — spojrzał w końcu na niego i przestał bawić się palcami. Zmrużył na niego podejrzliwie oczy.
— Należysz do nich. Pewnie też masz już kogoś życie na swoim sumieniu...

— Może cię zaskoczę i może mi nie uwierzysz, ale nigdy nikogo nie zabiłem. — powiedział zupełnie szczerze, lekko się uśmiechając na zapewnienie. Jisung jednak dalej patrzył na niego podejrzliwie.

— Masz rację, ciężko mi w to uwierzyć. — przyznał, a ten przewrócił oczami. Zapomniał, że przecież Jisung kompletnie nie ma pojęcia, jak naprawdę ten świat wygląda. To, co wie, wie najwyżej z wiadomości i różnych filmów, lecz nie zawsze ta wiedza pokrywała się z rzeczywistością.

— To, że ktoś jest członkiem mafii, nie oznacza, że ten ktoś na pewno kogoś zabił. — powiedział poważnym tonem, po czym wskazał na siebie ręką.
— Ja jestem tego przykładem, ale też znam osobiście osoby, które są w tym świecie o wiele dłużej niż ja i również nie mają nikogo na swoim sumieniu.

— A ile jesteś w...tym świecie? — spytał niepewnie. Wpuścił Felixa tylko dlatego, że chciał się czegokolwiek dowiedzieć lub zrozumieć cokolwiek. On wydawał się najlepszym do tego kandydatem dlatego, że go nie znał. Sprawiało to, że nie będzie obierał żadnej strony i jako tako będzie mógł patrzeć na to wszystko obiektywnie. O ile tak się w ogóle dało.

— Trochę ponad rok. — odpowiedział, a do jego głowy od razu przyszło wspomnienie z tej feralnej nocy.

— A ile masz lat? — spytał, patrząc na niego ciekawsko. Jednocześnie nieco przerażało go, że tak wiele młodych ludzi jest w środowisku mafijnym, a teraz nawet i on się w nim znalazł. Okropne.

— Rocznikowo dwadzieścia cztery. Jeśli chodzi o międzynarodowy wiek.

— Czyli tyle, co ja... — powiedział ze słyszalnym smutkiem. Dla niego Felix - tak samo jak Jeongin - wyglądał tak niewinnie i również swoim uśmiechem potrafił rozświetlić dzień każdego. Jak taka urocza osoba mogła być członkiem zorganizowanej grupy przestępczej?
— A...jak trafiłeś do tego świata? — nie wiedząc, czy jest to odpowiednie pytanie, podrapał się niezręcznie po karku. W końcu mogło to być dla Felixa jakieś traumatyczne przeżycie, a on tak o mu o nim przypomina.

— W nieco inny sposób niż ty. Nawet trochę ci tego zazdroszczę, chociaż nie powinienem zazdrościć tego, że w ogóle się do tego świata trafiło. — powiedział z niezręcznym uśmiechem, po czym westchnął ciężko.
— W wielkim skrócie mówiąc... — opowiadając swoją historię zaczął zataczać palcami kółka na kolanie Jisunga, patrząc na nie.
— Pewnej nocy, pracując w barze, wynosiłem śmieci na tyły budynku. Tam niestety zobaczyłem coś, czego nie powinienem i zostałem porwany. Jak coś, to nie przez Harpie, a przez Meduzy. Tam byłem torturowany, ale nie dlatego, że chcieli coś ze mnie wyciągnąć, tylko tak...po prostu. — wzruszył ramionami, uśmiechając się smutno, a Jisung spojrzał na niego współczująco.
— Czerpali z tego radość i satysfakcję. Potem, jak już się znudzili, chcieli mnie zabić, ale ja nie chciałem umierać, więc zadeklarowałem, że mogę im się przydać. Błagałem ich wręcz, aby mnie nie zabijali i na szczęście mnie wysłuchali. — dokończył, a następnie spojrzał znów na twarz Hana, który widocznie przejął się tą historią.

— A w jaki sposób im się przydałeś? Czy jeśli ja się nie przydam Harpiom, to mnie zabiją? — jego oczy lekko się rozszerzyły w strachu. Tego nie przemyślał. Póki co, to siedział w tym pokoju, obrażony na wszystkich, zapominając, że ci mogą się jego zachowaniem w końcu zirytować. Co, jeśli wtedy coś mu zrobią? Będzie musiał coś dla nich zrobić, aby przeżyć? Tylko jak on mógłby się im przydać?

— Nie...nie. — pokręcił głową na boki i uśmiechnął się zapewniająco.
— Ciebie to nie czeka. Jesteś dla nich zbyt ważny, aby którykolwiek zezwolił na twoją śmierć. — powiedział szczerze i od razu zobaczył ulgę wypisującą się na twarzy Jisunga.
— Jeśli chodzi o mnie... — znów zaczął kręcić kółka palcem na kolanie Hana.
— Jestem prawnikiem, więc zadeklarowałem, że mogę zostać ich prywatnym i pomagać ich ludziom w sprawach prawnych. Na moje szczęście akurat potrzebowali prawnika, gdyż jeden z mniej ważnych członków miał rozprawę. Wtedy powiedzieli mi, że mam go obronić, a jeśli mi się nie uda to... — pokazał ruchem ręki strzał z pistoletu prosto w swoją głowę.
— ...po mnie.

— Świetnie. — Jisung prychnął z lekkim zawodem.
— Dzięki za potwierdzenie mi, że nasz system sprawiedliwości jest skorumpowany tak szeroko i głęboko. — przewrócił oczami. Już wcześniej wiedział, a bardziej się domyślał, że dużo policjantów jak i polityków jest skorumpowanych, ale wypierał myśl, że mogło to mieć większą skalę.

— Nie ma za co. — zaśmiał się lekko pod nosem, a ten znów spojrzał na niego ciekawsko, chcąc wiedzieć o nim więcej, tym bardziej że był w jego wieku.

— Aaa...Jak trafiłeś do Harpii i kiedy? — spytał, a Felix uśmiechnął się niezręcznie.

— Stosunkowo niedawno. Jakieś ponad trzy tygodnie temu. — wzruszył lekko ramionami.
— A jak trafiłem? Cóż... — zaczął biegać wzrokiem wszędzie, byle nie patrzeć na Jisunga. Nie wiedział, czy chciał, aby to od niego dowiedział się kolejnej rzeczy o jego najlepszym przyjacielu. Lecz chciał być z nim szczery.
— Hyunjin miał na mnie zlecenie, ale zamiast mnie zabić, to mnie porwał. A to, dlaczego to zrobił, jest dalej dla mnie zagadką. — odpowiedział w wielkim skrócie, a Jisung zmarszczył brwi. Czyżby Hyunjin się nad nim zlitował? Tylko dlaczego? A może zobaczył gdzieś motyla, jak to miał w zwyczaju jego przyjaciel?

— A pytałeś?

— Pytałem i powiedział, że "po prostu". — wzruszył ramionami, po czym spojrzał znów na twarz Hana z troską.
— Jisung...Mogę ci dać jedną radę? — spytał, a ten pokiwał głową na tak.
— Porozmawiaj później z Hyunjinem, ale tak zupełnie szczerze. Wydaje mi się, że nieważne, jakie pytania mu zadasz, on na nie wszystkie ci odpowie. Wiem, że jesteście najlepszymi przyjaciółmi i czujesz się bardzo zdradzony i zraniony, ale o taką przyjaźń warto walczyć. — powiedział nieco przekonującym tonem. Od kiedy Jisung się dowiedział, między Harpiami panowała jakaś dziwna i ciężka atmosfera, która najbardziej była odczuwalna podczas wszelkich wspólnych posiłków. Nie chciał, aby tak dłużej było, więc chciał sprawić, aby wszelkie sprawy z Hanem zostały wyjaśnione. Tak by było najlepiej dla wszystkich domowników.

— Nie wiem, czy jestem gotowy na rozmowę z nim. — odpowiedział, kiwając głową na boki.
— Felix, on... — spuścił głowę, a na jego czole znów pojawiła się zmarszczka zmartwienia.
— ...zabił naprawdę wielu ludzi. Nigdy nie sądziłem, że mój Hyunjin byłby do tego zdolny... — powiedział smutnym tonem. To było zupełnie tak, jakby nie znał kompletnie swojego przyjaciela. Jak ten kochający miłość, empatyczny i wrażliwy mężczyzna mógł być mordercą?

— A wiesz, dlaczego w ogóle zaczął? — spytał od razu, a ten tylko bardziej zmarszczył brwi.

— Noo...Nie. — przyznał, po czym zrobił lekko oburzoną minę.
— Ale czy to ważne? Odebranie komuś życia to odebranie komuś życia. Czy ważny jest powód?

— Nawet nie wiesz, jak bardzo jest to ważne. — odpowiedział, potrząsając jego kolanem. To było wręcz najważniejsze. Może i sam nikogo nie zabił, lecz nigdy nie wykluczał takiej opcji. Wiedział, że będąc w tym świecie, prędzej czy później może mu się przydarzyć sytuacja, w której to będzie musiał komuś odebrać życie. Wiedział tylko, że jak już to się stanie, to tylko dlatego, aby uratować życie komuś mu bliskiego albo swoje.
— Każdy ma jakiś powód. Może to być w obronie własnej, ale może to być też psychopata, który czerpie z tego przyjemność. Jest naprawdę wiele powodów do odebrania komuś życia. W odpowiednich okolicznościach każdy może zostać mordercą. Nawet ty, Jisung. — ostatnie zdanie powiedział dobitnie i zapadła chwila ciszy.

To, co mówił Felix, miało sens. Czy on by odebrał komuś życie? Na pewno nie z własnej, nieprzymuszonej woli. A Hyunjin? Kompletnie nie miał pojęcia, z jakiego powodu on mógł zabić te wszystkie osoby. Chciał sam wyznaczyć sprawiedliwość? Potrzebował na coś pieniędzy? Nie miał pojęcia. Miał tylko nadzieję, że nie jest on psychopatą. Tak, jak długo go znał, tak nie chciał wierzyć, że właśnie to jest jego powodem.

— Porozmawiaj z nim, Jisung. Zapytaj go o jego powód, on na pewno ci odpowie. — potarł jego kolano i uśmiechnął się do niego lekko.

— Może tak zrobię... — pokiwał lekko głową, zastanawiając się nad pytaniami, które mógłby zadać Hyunjinowi.

— Porozmawiałbym z tobą jeszcze, ale muszę się zbierać. — westchnął ciężko, spoglądając na zegar na ścianie.
— Za pół godziny mamy pewną akcję, a dali mi w niej jedno z ważniejszych zadań. — wyjaśnił, a Jisung spojrzał na niego podejrzliwie.
— Jak coś, to się nie martw, żadne życie nie zostanie odebrane ani nikt z nas nie ucierpi. — zapewniał, a Jisung pokiwał głową na znak, że rozumie. Po chwili Felix wstał z łóżka, otworzył drzwi, stanął w progu i odwrócił się jeszcze do Jisunga.
— Przemyśl sobie wszystko, a jeśli będziesz miał do mnie jeszcze jakieś pytania, drzwi od mojego pokoju znajdują się w lewym korytarzu, na jego końcu, po prawej stronie. A gdybyś zdecydował się porozmawiać z Hyunjinem, jego pokój jest naprzeciwko mojego. — powiedział z lekkim uśmiechem.
— Do zobaczenia, Jisung. — skinęli do siebie głowami, po czym Felix zamknął za sobą drzwi, a Han znów został sam ze swoimi myślami, które dzięki tej rozmowie zostały nieco rozjaśnione.



🦋🦋🦋



Zajechali dwoma samochodami na tyły restauracji z tradycyjnym koreańskim jedzeniem i zebrali się przy drzwiach od tylnego wejścia. Chan przypomniał jeszcze Felixowi, jaki mają cel, po czym wszyscy weszli do środka i znaleźli się na zapleczu. Tam czekała na nich zestresowana właścicielka restauracji, która wyglądała na nieco przerażoną. Podeszła do nich od razu szybkim krokiem i spojrzała na nich wręcz błagalnie.

— Proszę, powiedzcie mi, że mi pomożecie. — powiedziała, składając ręce jak do modlitwy, a Felix wyszedł przed wszystkich, stanął przed kobietą i uśmiechnął się do niej delikatnie.

— Po to tu jesteśmy, pani Kim. Niech tylko pani najpierw opowie, jakie ustalenia miała pani z Meduzami. — powiedział spokojnym tonem, a kobieta opuściła ręce po swoich bokach.

— Oni...za ochronę chcieli ode mnie zawsze czterdzieści procent, inaczej grozili, że sami również będą co jakiś czas napadać na restaurację, więc się zgodziłam. — zaczęła, mówiąc nieco drżącym głosem.
— Ale...czterdzieści procent to za dużo...Gdy po kilku miesiącach nie miałam jak im wypłacać pieniędzy za ochronę, zaczęli być...agresywni. Często grozili mi i moim pracownikom, przez co ci poodchodzili. Teraz zostało nas tylko kilku, a ja... — nagle w jej oczach zebrały się łzy, a ona zakryła sobie usta dłonią. Wyglądała tak, jakby miała zaraz kompletnie się rozpłakać. Mężczyznom zrobiło się jej strasznie szkoda i jej współczuli, a najbardziej Chan, który nieco ją znał.

— Spokojnie, pani Kim. — powiedział Felix delikatnym tonem, znów się do niej lekko uśmiechając.
— Niech pani weźmie kilka głębokich oddechów. Na razie nic pani nie grozi. — zapewniał, a kobieta wykonała jego polecenie. Otarła łzy z policzków i wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów.

— Przepraszam...Po prostu teraz ledwo utrzymuję tę restaurację i moich pracowników, a na dodatek...cały czas grożą mi śmiercią. — powiedziała znów drżącym głosem, a w jej oczach znów zebrały się łzy.
— Ja już nie wiem, co mam robić...Jeśli mi nie pomożecie, będę zmuszona zamknąć restaurację, a tak bardzo nie chcę tego robić...W końcu to rodzinny biznes... — powiedziała smutno, patrząc na nich z nadzieją.

— Dobrze, pani Kim. Proponujemy pani, zamiast czterdziestu procent, dwadzieścia za ochronę pani restauracji. Na dodatek, przez pierwszy miesiąc nie będzie pani musiała nam płacić, aby mogła się jakoś pani odrobić. Czy taki układ pani pasuje? — spytał Felix, a jej twarz od razu się rozpromieniła. Wstąpił na nią szeroki uśmiech.

— O mój Boże, tak! Tak bardzo wam dziękuję... — powiedziała, znów złączając dłonie, jak do modlitwy, po czym westchnęła z ogromną ulgą.

— Nie ma sprawy, pani Kim. Ja chciałem to zrobić, gdyż znałem pani ojca. Był naprawdę dobrym człowiekiem... — powiedział Chan, stając obok Felixa i uśmiechnął się do kobiety miło.

— To prawda...był. — przyznała nostalgicznym tonem, kiwając głową w górę i w dół.
— Dziękuję wam jeszcze raz...

— To może podpiszmy umowę, ja zadzwonię po swoich ludzi i będziemy mogli się rozejść. — powiedział Chan, a kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Dobrze, możemy tak zrobić. Jeszcze do tej umowy ugotuję wam coś dobrego, dobrze? — zaproponowała, a wszyscy lekko się zaśmiali, jednocześnie ciesząc się, że pomogli tej kobiecie.

— Bardzo chętnie, pani Kim. — odpowiedział jej Bang, po czym wszyscy przeszli do środka restauracji i zasiedli przy dużym stoliku, gdzie podpisali umowę. Po tym, pani Kim udała się do kuchni, aby ugotować im coś dobrego na odwdzięczenie się.



🦋🦋🦋



Jisung znów chodził nerwowo po pokoju, zastanawiając się, co zrobić. Myślał nad tym, jak przeżyć w tym świecie, w którym tak nagle się znalazł. Wiedział, że go nie wypuszczą i raczej go nie zabiją. Pozostała mu tylko współpraca. Tylko co z jego własną moralnością i sumieniem? Może i sam łamał prawo, ale nikogo tym nie krzywdził tak, jak oni. A może będzie w stanie żyć jak Felix? Tylko jak on może się przydać Harpiom?

Na pewno nie mógł już siedzieć w tym pokoju, obrażony na wszystkich i użalać się nad sobą. Musiał z kimś porozmawiać, gdyż powoli zaczynał szaleć. Chyba w końcu się zdobył na to, aby spróbować zrozumieć wszystkie bliskie mu osoby. Felix miał rację - każdy z nich miał swoje powody, więc chciał je poznać. Nie chciał wierzyć, że przez tyle czasu, ile znał każdego z nich, oni nagle okazali się psychopatami. To niemożliwie. Przecież już dawno zobaczyłby jakieś oznaki tego. Szczególnie u Hyunjina.

Musiał koniecznie z nim porozmawiać. Z takim podejściem postanowił wyjść z pokoju, pierwszy raz od kiedy tu jest. Rozejrzał się po korytarzu, po czym ruszył na lewą stronę rezydencji tak, jak wcześniej poinstruował go Felix. Stając przed drzwiami Hyunjina wziął głęboki wdech, przygotowując się mentalnie na tę rozmowę. Wiedział, że będzie ona ciężka, ale musiał z nim to wszystko wyjaśnić. Wypuścił głośno powietrze z płuc, potrząsnął głową i zapukał do jego drzwi. Odczekał chwilę, lecz spotkał się z ciszą. Czyżby jeszcze nie wrócili z tej akcji, o której mówił Felix?

Obrócił się więc w stronę prawego korytarza, a gdy miał już wrócić do pokoju, zobaczył Chana, który szedł do swojej sypialni. Gdy ten go również zauważył, obaj stanęli w miejscu jak sparaliżowani. Jisung mógł przysiąc, że jego serce przestało bić. Widząc, jak ten patrzy na niego z bólem, powoli zaczynał żałować powiedzenia mu, że mu nie wierzy. Lecz z nim jeszcze nie był gotów rozmawiać. Jego jeszcze nie chciał rozumieć, gdyż z niewiadomych mu przyczyn - bał się i dalej był na niego zły. Może nie chciał usłyszeć prawdy, bo bał się tego, że wtedy jego morały się zmienią? Że będzie postrzegał popełnianie przestępstw i morderstwa jako nic złego? A to wszystko dlatego, że go kochał...

— Jisung? — nagle przed nim pojawił się Hyunjin, który wyrwał ich obu z transu, w którym się znaleźli. Miał zaskoczoną minę, ale też patrzył na Hana z nadzieją.

— Możemy porozmawiać? — spytał, pocierając nerwowo ramię, patrząc na niego, kątem oka zauważając, że Chan poszedł do swojego pokoju.

— Pewnie. — od razu potaknął szybko głową na tak, bojąc się, że jak nie odpowie wystarczająco szybko, ten się rozmyśli. Zaprosił go do swojego pokoju, przepuszczając go w drzwiach, po czym je zamknął, a następnie mężczyźni stanęli naprzeciwko siebie.

— Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ chciałbym postarać się ciebie zrozumieć. — oznajmił poważnym i jednocześnie, jakby zmęczonym tonem. Po prostu miał dość kłamstw, życia w niewiedzy i ogromnego mętliku, który miał w głowie. Na dodatek chciał wiedzieć, czy dalej może mieć w życiu swojego najlepszego przyjaciela.
— Lecz musisz obiecać mi, że będziesz ze mną szczery w stu procentach i nic już nie będziesz przede mną ukrywać. — powiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej i patrząc na niego znacząco.

— Jasne. Oczywiście. — kiwał szybko głową na tak. Z niewiadomych mu przyczyn w jego oczach zaczęły się zbierać łzy. Być może dlatego, że się ucieszył, że ten w ogóle chce z nim rozmawiać.
— Będę szczery i odpowiem na każde twoje pytanie, nieważne jakie. Należy ci się cała prawda. Cieszę się, że w ogóle chcesz ze mną teraz rozmawiać.

— Ja... — opuścił ręce po swoich bokach, po czym westchnął.
— ...chcę po prostu zrozumieć. Nie chce mi się wierzyć, że jesteś psychopatą, Hyunjin. — powiedział smutnym tonem z nutą nadziei.

— Nie wiem, czy jestem, Ji... — odpowiedział ze smutnym uśmiechem. Nie wiedział, czy jest psychopatą. Niby odczuwał wyrzuty sumienia po odebraniu komuś życia, ale czemu w takim razie dalej to robił i przez tak długi czas?
— Ale to już zostawię do twojej oceny. Nie oczekuję też od ciebie zrozumienia. Chcę ci po prostu wszystko wytłumaczyć i powiedzieć, abyś znał prawdę. Nie chcę cię już w życiu oszukiwać. Ty i przyjaźń z tobą są dla mnie najważniejsze. — powiedział pewny swoich słów.

— Dobrze... — pokiwał lekko głową na tak. Właśnie o to mu chodziło. Chciał szczerości i prawdy. Nawet jeśli miała być to boląca prawda. Chciał wiedzieć wszystko.
— Ale masz być ze mną bardzo szczery. — zagroził mu palcem.
— Odpowiadaj mi na każde pytanie i nie unikaj odpowiedzi. Mów bezpośrednio i nie kombinuj. Należy mi się to za te wszystkie lata naszej przyjaźni i te lata, przez które mnie okłamywałeś i skrywałeś tak duży sekret.

— Wiem, Jisung. Obiecuję być szczerym z tobą od dzisiaj aż do końca mojego życia. — mówił, będąc pełnym nadziei.

— Mam taką nadzieję.

— Chodź... — wyciągnął do niego dłoń, za którą ten niepewnie złapał. Zaprowadził ich na jego łóżko, na którym usiedli obok siebie po turecku, ale tak, aby dobrze widzieć swoje twarze. Hyunjin spojrzał na Jisunga, po czym wziął głęboki wdech i wydech, przygotowując się mentalnie na tę rozmowę. Pociągnął głośno nosem i zamrugał kilka razy, aby odgonić napływające do jego oczu łzy. Jeszcze nawet nie wiedział, jak ta rozmowa się potoczy, a mu już się chciało płakać. Lecz nie chciał jeszcze na to pozwolić. Nie chciał, aby ten pomyślał, że chce go wziąć na litość.
— Pytaj o wszystko.

— No to...Dlaczego, Hyunjin? — spytał z żalem. To pytanie dręczyło go od kiedy się dowiedział, ale dopiero teraz miał odwagę je mu zadać.
— Dlaczego zacząłeś zabijać ludzi i dalej to robisz?

— Ja... — spuścił głowę, po czym zaczął miętosić w palcach pościel. Na wspomnienie powodu, dla którego zabił tylu ludzi, zachciało mu się płakać. To dalej bolało i nie sądził, że kiedykolwiek ten ból ustanie. W jego oczach zebrały się łzy, a jego warga zaczęła niekontrolowanie drgać. Spojrzał znów na Jisunga, którego ledwo widział przez zamazane łzami oczy.
— Kiedy Junhan zachorował...

Płacz ścisnął mu gardło. Nie mógł nawet dokończyć zdania. Wszystkie bolesne wspomnienia wróciły do niego jak bumerang. Odchylił głowę do tyłu, chcąc jakoś powstrzymać się od płaczu. Jisung zdając sobie sprawę, o co mu chodzi, spojrzał na Hyunjina zmartwionym wzrokiem.

— Hyunjin... — zaczął delikatnym tonem, a łzy również zebrały mu się w oczach.
— Czy ty chcesz mi powiedzieć, że zacząłeś zabijać, aby...zdobyć pieniądze na leczenie mojego brata? — spytał, nieco bojąc się odpowiedzi, a Hyunjin pociągnął głośno nosem, wziął głęboki wdech, spojrzał na Jisunga i pokiwał lekko głową na potwierdzenie.
— Jinnie...Przecież próbowaliśmy zebrać inaczej tę kwotę...

— Wiem, ale... — otarł szybko łzy z policzków i jeszcze raz wziął głęboki oddech, aby się nieco uspokoić.
— ...bałem się, że zanim zdobędziemy ją w legalny sposób, będzie już za późno... — wzruszył lekko ramionami.
— A wtedy...akurat znałem osobę, która powiedziała, że może mi pomóc zdobyć całą kwotę w szybki sposób... — znów spuścił głowę. Nie chciał widzieć zawiedzionego nim wzroku Jisunga.

— Więc zgodziłeś się odbierać życie kilku ludziom, aby uratować życie jednego...? — spytał z bólem. To było przykre i bardzo wbrew jego zasadom oraz morałom. Chociaż te zasady i morały ostatnio zostały poddane próbie i dalej ona trwa...
— Hyunjin...

— Wiem, że to złe, Jisung. — powiedział od razu, patrząc na niego.
— Lecz wtedy tak o tym nie myślałem... — kiwał lekko głową na boki.
— Szczególnie jak powiedziano mi, że osoby, które mam zabić, są złe...że są przestępcami...że również są mordercami...Wtedy odebranie im życia wydawało się...łatwiejsze. — mówił powoli, co jakiś czas pociągając nosem. Wiedział, że Jisung musi być nim zawiedziony, lecz ten patrzył na niego ze zmartwieniem.

— Hyunjin...

— Byłem młody, głupi... — przerwał mu znów. Kolejne łzy napłynęły do jego oczu.
— ...cholernie zakochany po uszy i zdesperowany. Nie chciałem go stracić, Jisung... — powiedział z ogromnym bólem i słyszalną tęsknotą za mężczyzną. Po jego policzkach zaczęły lecieć słone łzy.

— Wiem... — Jisung zaczął kiwać głową. Po jego policzkach również zaczęły spływać łzy.
— Ja też go nie chciałem stracić... — powiedział z bólem i żalem.
— W końcu to mój brat... — na jego wspomnienie zabolało go serce. Jego jedyny brat, który był dla niego autorytetem, umarł. To bardzo bolało, bo razem z nim stracił też część siebie.
— Czyli te anonimowe donacje po kilka milionów won były...twoje?

— Tak... — pokiwał lekko głową.

— A on wiedział? Wiedział, że dla niego zabijasz...? — spytał, po czym zacisnął wargi w cienką kreskę, aby powstrzymać się od rozpłakania.

— Nie... — pokręcił szybko głową na boki, po czym pociągnął nosem i otarł łzy z policzków.
— Oczywiście, że nie. Nikt się nigdy nie miał o tym dowiedzieć. Planowałem skończyć z tym od momentu zebrania całej kwoty i... — spuścił głowę.
— ...jego powrotu do zdrowia...

— Dlaczego więc...po jego śmierci...dalej to robiłeś? — spytał delikatnie, znów bojąc się odpowiedzi. Skoro kwota została zebrana, a on i tak umarł, to dlaczego dalej odbierał innym życia? Czy to mu się...spodobało? Oby nie...

— Bo... — zaczął, po czym spojrzał niepewnie na Jisunga.
— Tak było prościej...Po tym jak straciłem go...czułem, jakbym stracił wszystko, nawet swoje człowieczeństwo... — mówił z żalem.
— Po prostu zabijałem dalej złych ludzi, tłumacząc sobie, że dobrze robię. Przyjmowałem zapłaty i zawsze część z nich przeznaczałem na organizacje charytatywne zajmujące się leczeniem chorób nowotworowych i... — znów spuścił głowę i zaczął ściskać pościel w swoich dłoniach. — Nie wiem...To pozwalało mi czuć się jako tako dobrze z samym sobą. Pozwalało...zabijać tych ludzi bez zawahania... — wzruszył lekko ramionami.

— I...nie miałeś nigdy wyrzutów sumienia? — spytał nieco pretensjonalnie.

— Oczywiście, że miałem. — odpowiedział od razu, unosząc głowę.
— Dalej mam...Za każde odebrane komuś życie. Po prostu...nauczyłem się z tym żyć...Przynajmniej nie mam tak często już koszmarów... — westchnął głośno i przymknął powieki. Czuł się okropnie i bał się, że przez tę rozmowę straci Jisunga na zawsze. Aczkolwiek, jeśli się tak stanie, to najwyraźniej będzie mu się to należało, za te wszystkie zbrodnie, które popełnił. Chociaż to i tak nie byłaby wystarczająco duża kara.

— A przez te wszystkie lata nie przeszło ci nawet przez myśl, aby z tym skończyć?

— Przeszło... — odpowiedział również od razu, po czym uśmiechnął się smutno.
— I to niezliczoną ilość razy...

— To dlaczego tego nie zrobiłeś? — spytał z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Chciał, aby jego umysł został rozjaśniony, a nie jeszcze bardziej zdezorientowany.

— Nie wiem, Jisung... — powiedział, po czym znów pociągnął głośno nosem. Znów z jego oczu zaczęło lecieć morze łez
— Naprawdę nie wiem... — kręcił głową na boki.
— Ale wiem, że już nigdy więcej nie chcę odebrać nikomu życia. A na pewno nie z własnego wyboru. Przysięgam, że już nigdy więcej nie przyjmę żadnego zlecenia. Obiecuję ci to... — mówił szybko i jakby desperacko, będąc pewny swoich słów.
— Proszę, uwierz mi, Jisung... — ułożył swoje dłonie na kolanie przyjaciela, mówiąc błagającym tonem.
— Nie chcę cię już więcej zawodzić...

— Oj, Jinnie... — Jisung nagle przygarnął Hyunjina w swoje ramiona, a ten z zaskoczenia na początku nie ruszał się, jakby był sparaliżowany. Po chwili jednak również objął go w talii i zmienili pozycję, aby było im wygodniej. Obaj po prostu zaczęli płakać przez zebrane w nich emocje, którym właśnie dawali upust.
— Tak strasznie mi przykro... — mówił cicho, jedną ręką trzymając jego głowę, którą w siebie wtulał, a drugą głaszcząc go uspokajająco po plecach.

— Dlaczego...? — spytał ledwo słyszalnie przez płacz i przez to, że jego twarz była wtulona w klatkę piersiową Jisunga. Był zdziwiony i nieco zaskoczony.

— Bo poświęciłeś swoje zdrowie psychiczne, aby uratować mojego brata. Gdybym... — pociągnął głośno nosem i wziął głęboki wdech, aby się nieco uspokoić.
— Gdybym to ja dostał ofertę dostania dużej ilości pieniędzy za zabicie kilku złych ludzi, aby uratować go, to pewnie też bym to zrobił... — przyznał szczerze, po czym zaczął się bujać na boki, tak jakby chciał uspokoić płaczące dziecko, a następnie ułożył swój podbródek na głowie Hyunjina.
— Już rozumiem, Hyunjin...Już rozumiem... — mówił cicho, a czerwonowłosy uspokoił nieco płacz.

— Nie, Jisung... — Hwang przekręcił głowę tak, aby móc swobodniej oddychać i mówić.
— Ty byś nie przyjął tej oferty... — kiwał nieznacznie głową na boki, po czym pociągnął głośno nosem i bardziej się w niego wtulił, korzystając z okazji.
— Jesteś za dobry...

— Nie byłbym tego taki pewien, Jinnie... — również nieco uspokoił płacz, po czym westchnął ciężko.
— Ostatnio przyłapuję się coraz częściej na tym, że ciągnie mnie do...złych rzeczy. Że coś, co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia, wydaje się dla mnie teraz możliwe do zrobienia... — powiedział ze smutnym uśmiechem.

— Co masz na myśli? — spytał, marszcząc brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi.

— Na przykład to, że... — zastanowił się chwilę.
— ...zgodziłem się na pójście na nielegalny wyścig, gdzie wcześniej za cholerę bym na taki nie poszedł, a gdybym o owym wiedział, to zgłosiłbym to pewnie na policję. — wzruszył nieznacznie ramionami, a gdy poczuł, że ten się lekko spina, zaprzestał głaskania go po plecach.

— Przepraszam... — powiedział smutno, przymykając oczy.
— To wszystko przeze mnie, Ji. Gdyby nie ja, to byłbyś wolny od wszelkich złych rzeczy. Byłbyś bezpieczny... — mówił ze zmartwieniem i troską.

— To nie twoja wina, Jinnie... — kręcił szybko głową na boki, nieco roztrzepując włosy Hyunjina swoim podbródkiem.
— Przecież jestem dorosłym człowiekiem. Sam za siebie podejmuję decyzje i posiadam własne zdanie na różne tematy. To nie jest coś, na co masz wpływ. — wytłumaczył, będąc pewnym swoich słów.

— Gdyby mnie nie było w twoim życiu, to...

— To byłoby to okropne i nudne życie. — dokończył za niego, nieznacznie się uśmiechając. W końcu sam przyznał się przed sobą, że powoli zaczął się uzależniać od adrenaliny, a gdyby nie Hyunjin, pewnie jej by nie było w jego życiu. A pod wpływem adrenaliny czuł się naprawdę dobrze.

— Ale przynajmniej bezpieczne... — powiedział smutno, ciężko wzdychając.

— Może... — wzruszył lekko ramionami.
— Ale co się stało, to się nie odstanie, Jinnie. — powiedział łagodnie, a następnie wtulił go jeszcze bardziej w siebie, o ile to było jeszcze możliwe. Hyunjin prychnął cicho, słysząc te słowa, po czym się lekko uśmiechnął, ciesząc się bliskością przyjaciela.

— Ostatnio słyszę to zdanie bardzo często. — powiedział z cichym westchnieniem.
— Trzeba chyba się go w końcu posłuchać i żyć z taką świadomością...

— Prawda... — przyznał, kiwając lekko głową na tak.

— Jisung? — zaczął, odklejając się od niego, aby móc mu spojrzeć na twarz. Wziął sobie jego dłonie w swoje i spojrzał na niego z nadzieją.
— Czy między nami już jest...okej?

— Tak, Jinnie... — odpowiedział od razu, ściskając bardziej jego dłonie.
— Dziękuję ci za tę rozmowę. Teraz już rozumiem więcej i nie mam już takiego mętliku w głowie. — uśmiechnął się do niego lekko, dzięki czemu kąciki ust Hyunjina również powędrowały do góry. Po powiedzeniu tego wszystkiego od razu zrobiło mu się lżej na duszy i sercu.

— To ja ci dziękuję, Ji. Ja chciałem tylko dostać szansę na powiedzenie ci prawdy i nie sądziłem, że mnie zrozumiesz i mi wybaczysz. — powiedział, po czym spojrzał na niego z lekkim strachem i niepewnością.
— Bo mi wybaczyłeś, prawda?

— Tak, Hyunjin. — odpowiedział od razu, pewnym tonem.
— Za bardzo jesteś dla mnie ważny i pomimo tych złych rzeczy, które zrobiłeś, chcę cię mieć w swoim życiu dalej. Sam nie jestem święty...

— Dziękuję, Ji. — odetchnął z ulgą.
— Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, że mnie przynajmniej w jakimś stopniu zrozumiałeś. Że zrozumiałeś TAKIE moje czyny... — zaznaczył, mając na myśli morderstwa. Czym sobie zasłużył na takiego przyjaciela?

— Od tego są najlepsi przyjaciele... — westchnął, po czym znów przyciągnął go do siebie. Tym razem obaj upadli całkowicie na łóżko, więc położyli się tak, że Jisung obejmował Hyunjina w ramionach, a on go w talii, będąc w niego wtulonym.

Przez ich głowy przechodziły różne myśli, ale przede wszystkim obaj cieszyli się, że ich relacja już nie wisiała na cienkim włosku. Być może teraz ich więź się umocniła. Czuli, że teraz już nic nie będzie w stanie zniszczyć ich przyjaźni i będą przy sobie już do końca swoich żyć. Nie było innej opcji.

— Czyli przez ten cały czas miałem Se Chulhyeola pod nosem i o tym nie wiedziałem... — rzekł nagle Jisung, z udawanym zawodem.
— Przecież jakbym dowiedział się wcześniej i wydał cię policji, to bym był bogaty i mógłbym wyjechać na długie wakacje do ciepłych krajów... — westchnął ciężko, jakby załamany, a Hyunjin tylko na to prychnął. Pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym ułożył swoją głowę wygodniej na klatce piersiowej przyjaciela, zamknął oczy i uśmiechnął się lekko.

— Głupek...

—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—

Cóż za zmarnowana szansa na zdobycie kasy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top