17 - Jebani mordercy

Ilość słów: 5634

—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—

Jisung otworzył powoli oczy, czując, jak promienie słoneczne padają prosto na jego twarz. Zamrugał kilka razy, aby przyzwyczaić oczy do światła, po czym szeroko się uśmiechnął, przypominając sobie zdarzenia z dzisiejszej nocy. Lecz, aby się upewnić, że to się naprawdę wydarzyło, przekręcił głowę w bok, a gdy zobaczył spokojną twarz Chana, który dalej spał, omal nie pisnął z radości. Aby go nie obudzić, zakrył usta ręką.

O Boże...On naprawdę jeszcze kilka godzin temu był na nielegalnym wyścigu, a następnie spędził upojną noc z obiektem swoich westchnień, który tydzień temu stał się jego chłopakiem. Nie dowierzał w swoje szczęście, że właśnie leżał kompletnie nagi obok najprzystojniejszego mężczyzny na tej Ziemi, którego mógł nazywać swoim. Na dodatek ten mężczyzna był wręcz ideałem pod względem charakteru. Był idealnym materiałem na chłopaka, a nawet męża.

Jisung stop...Jesteście ze sobą tydzień, a ty myślisz już o ślubie.

Pokręcił głową, wyrzucając z niej swoje zbyt szybkie myśli i deluzje. Zdjął rękę ze swoich ust i przekręcił się powoli na bok, aby móc bezkarnie patrzeć na twarz Chana. Jego lekko roztrzepane włosy opadały mu na czoło, sprawiając, że wyglądał tak niewinnie. Biorąc pod uwagę to, co robili tej nocy, było to dość paradoksalne. Następnie spojrzał na jego nieco rozchylone usta, które wręcz kusiły, aby je pocałować. Na koniec spojrzał na jego zamknięte oczy i średniej długości rzęsy. Cały ten obrazek był tak piękny, że Jisung mógłby go oglądać godzinami i nigdy by mu się nie znudził. Lecz nagła potrzeba fizjologiczna sprawiła, że musiał z niechęcią to przerwać.

Jak najciszej potrafił, powoli odkrył się i wstał bezszelestnie z łóżka. Zachwiał się lekko na swoich drżących nogach, dopiero teraz czując efekty niezbyt odpowiedniego nawilżenia i tym samym nie tak dobrego rozciągnięcia. Oprócz bolącego tyłka i dołu pleców, jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Z głębokim wdechem jednak rozejrzał się po podłodze sypialni w poszukiwaniu swoich bokserek. Gdy znalazł je przy drzwiach, podszedł do nich powoli, a następnie je na siebie założył, nie chcąc paradować po mieszkaniu Chana nago.

Wyszedł na korytarz i od razu przeszedł przez drzwi naprzeciwko, trafiając na małą łazienkę z białą armaturą. Zapalił sobie światło i cicho zamknął za sobą drzwi, aby nie obudzić mężczyzny. Po załatwieniu potrzeby fizjologicznej, umyciu rąk oraz przemyciu twarzy zimną wodą, aby się rozbudzić, zdał sobie sprawę, że kompletnie nie wie, która jest godzina. Jedynie, gdy patrzył wcześniej przez duże okno w sypialni Chana, mógł stwierdzić, że była to godzina koło południa.

Wyszedł więc z łazienki i przypominając sobie, że zostawił torebkę na kanapie w salonie, właśnie tam się udał. Tym razem miał okazję faktycznie zobaczyć całe mieszkanie, które przypominało mu lekko te jego. Chan miał salon połączony z kuchnią, które rozdzielała wyspa kuchenna. W kuchni znajdowały się czarne szafki z drewnianymi blatami, co wpasowywało się do salonu, w którym stała czarna, duża kanapa, po której bokach były dwa tego samego koloru fotele. Do obu pomieszczeń wpadało dużo naturalnego światła, dzięki oknom rozciągającym się na całą jedną ścianę. Naprzeciwko kanapy, na białej ścianie wisiał średniej wielkości telewizor, pod którym stała czarna szafka.

Jisung podszedł do kanapy, podniósł z podłogi swoją kurtkę i ją położył na meblu, po czym wyciągnął ze swojej torebki telefon. Pierwsze co, to sprawdził, która jest godzina. Lekko się przeraził, gdy zobaczył, że dochodziła trzynasta, stwierdzając, że jak na niego, to spał nieco za długo. Znów czując chłód, postanowił szybko wrócić do sypialni, aby poleżeć jeszcze trochę pod kołdrą i bezkarnie wpatrywać się w twarz Chana.

Jak najciszej potrafił, ułożył się znów obok niego, cały czas patrząc, czy ten się przez niego nie przebudza. Gdy znów przykrył się kołdrą, Chan nagle przewrócił się na bok, będąc do niego przodem. Jisung rozszerzył oczy, bojąc się, że go obudził, lecz ten dalej spał. Odetchnął więc z ulgą, po czym odłożył telefon na szafkę nocną i ułożył się na swoim boku. Już miał znów obserwować jego spokojną i niewinnie wyglądającą twarz, gdy coś innego przykuło jego uwagę.

Gdy Chan przewrócił się na bok, spowodował odkrycie części swojej klatki piersiowej. Jisung znów mógł ujrzeć tatuaż, który wcześniej go zainteresował. Teraz widział go o wiele lepiej, dzięki czemu mógł zobaczyć więcej detali. Im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej myślał, że gdzieś, kiedyś już ten tatuaż widział, tylko nie miał pojęcia gdzie. Zmarszczył brwi, wytężając mózg, próbując sobie przypomnieć, gdzie go widział, ale nic mu nie przychodziło do głowy.

Wiedząc, że ta myśl nie da mu spokoju, jak najciszej potrafił, odwrócił się i wziął znów telefon do rąk. Po odblokowaniu go włączył apart i nakierował go na tatuaż, po czym zrobił zdjęcie. Po pomieszczeniu rozległ się dość głośny dźwięk wykonywanej fotografii, przez co Jisung się przestraszył, szybko wyłączył telefon i odłożył go z powrotem na szafkę nocną. Gdy się odwrócił do Chana, widział, jak te marszczy brwi i powoli otwiera oczy. Młodszy ułożył się na swoim boku i uśmiechnął się delikatnie, udając, że wcale przed chwilą nie zrobił zdjęcia jego tatuażu, który miał zamiar sprawdzić, gdy wróci do siebie.

— Dzień dobry, Channie. — powiedział z szerokim uśmiechem, który również zawitał na twarzy starszego.

— Dzień dobry, Słońce. — odpowiedział, po czym ułożył jedną dłoń na jego policzku i pogładził je kciukiem, wpatrując się w jego słodką twarz.
— Długo nie śpisz?

— Jakieś...dziesięć minut. — odpowiedział, a Chan przymknął oczy i jęknął przeciągle. Żałował, że to on nie obudził się pierwszy, aby móc wpatrywać się w jego śpiącą twarz, mimo że przecież nie miał na to wpływu.

— Czemu mnie nie obudziłeś? — powiedział z udawanym smutkiem, wydymając wargi.

— Tak słodko i spokojnie spałeś, że nie miałem serca tego robić. Poza tym, chciałem się powpatrywać w twoją przystojną twarz. — wyznał z szerszym uśmiechem.

— Och, doprawdy? — spytał, ukazując swoje białe zęby i przybliżając się do niego.

— Tak... — odpowiedział, kiwając głową, po czym jednak odwrócił wzrok w zawstydzeniu.
— Chociaż potem zachciało mi się siku, więc przez kilka minut nie mogłem tego robić. — powiedział szybko na jednym wydechu, a Chan się lekko zaśmiał.

— Hmm...A myślałem, że po tej nocy nie będziesz w stanie chodzić. — powiedział z cwanym uśmiechem.

— Oj, uwierz mi. Tak mi nogi drżały, że to cud, że doszedłem tam bez przewrócenia się na podłogę. — wyznał i obaj się lekko zaśmiali.

Spojrzeli sobie głęboko w oczy, widząc u siebie nawzajem tańczące iskierki radości. Ich szczęście było nie do opisania i obaj chcieli, aby to nie okazało się tylko ich "miesiącem miodowym". A jeśli to nim jest, to mieli nadzieję, że będzie on trwał już zawsze. Lecz czy to w ich przypadku było możliwe?

Chan, nagle sobie o czymś przypominając, zdjął dłoń z policzka Jisunga i odkrył brzuchy ich obu. Widząc na jego, jak i na swoim podbrzuszu resztki zaschniętej białej substancji, uśmiechnął się przebiegle i wstał szybko z łóżka. Zaskoczony Jisung wytrzeszczył oczy, a jego wzrok automatycznie powędrował w miejsca intymne starszego. Widząc jednak jego lekko stojącego członka, odwrócił szybko wzrok w zawstydzeniu, a jego policzki i uszy od razu zrobiły się czerwone. Chan obszedł łóżko i szybkim ruchem odkrył całkowicie Jisunga, który przekręcił się na swoje plecy.

— Co robisz, Channie? — spytał, patrząc mu na twarz, a ten nagle złapał go pod kolanami oraz plecami i uniósł go. Jisung od razu oplótł rękoma jego kark, aby było im wygodniej.

— Trzeba z siebie to zmyć, nie sądzisz? — powiedział, pokazując ruchem głowy na jego brzuch, a ten od razu tam spojrzał i przywalił sobie mentalnie z otwartej dłoni w czoło. Jak był wcześniej w łazience i stał przed lustrem, to tego nie zauważył, a teraz palił się wręcz ze wstydu.

Chan niosąc go w stylu panny młodej, przeszedł z nim do łazienki i wszedł pod prysznic, dopiero tam stawiając Jisunga na dalej lekko drżące nogi. Młodszy odwrócił się w jego stronę, a ten ukucnął, złapał za gumkę od bokserek Jisunga i spojrzał na niego z pytaniem w oczach. Ten, mimo że czuł się jak małe dziecko, którego mama przebiera z piżamy na codzienne ubrania, pokiwał lekko głową na tak. Już i tak bardziej zawstydzony być nie mógł.

Chan zdjął powoli bokserki z Jisunga, po czym rzucił je gdzieś na podłogę i zamknął kabinę prysznicową. Starszy uklęknął przed młodszym i złapał za jego biodra. Ten zaskoczony spojrzał na niego z nieco rozszerzonymi oczyma, zastygając w miejscu. Chan natomiast zaczął składać motyle pocałunki na jego podbrzuszu, powoli pnąc się w górę. Jisung sapnął głośno, a przez jego ciało przeszły przyjemne dreszcze. Jednocześnie zastanawiał się, jakim cudem Chana nie obrzydza całowanie jego brudnego od spermy i potu ciała, a z drugiej strony widok ten był cholernie podniecający. W miejscach, w których starszy składał pocałunki, pojawiała mu się gęsia skórka, a on już czuł, jak jego członek robi się twardy.

Gdy Chan powoli piął się coraz wyżej, Jisung odchylił głowę do tyłu, sapiąc z przyjemności coraz głośniej. Bicie jego serca, jak i oddech przyspieszyły, a gdyby nie ręce starszego na jego biodrach, które się nieco na nich zaciskały, młodszy był pewien, że by upadł. Chan w końcu wstał z klęczek, złożył jeszcze kilka pocałunków na jego szyi, ostatni zostawiając na jego podbródku. Jisung wrócił wzrokiem na twarz starszego, który się lekko uśmiechał.

— Myślałem, że mieliśmy się myć... — powiedział z lekkim uśmiechem. Mimo że wizja przejścia kolejnego orgazmu była całkiem kusząca, tak myślał, że jego ciało, a szczególnie jego nogi, tego by nie wytrzymały.

— No i to właśnie będziemy robić. — odpowiedział, po czym jedną ręką włączył ciepłą wodę w prysznicu, która zaczęła spływać po nich obu.

Chan obrócił Jisunga do siebie tyłem, po czym wziął w ręce płyn do mycia ciała i wylał go trochę na swoją rękę. Odłożył butelkę i zaczął myć powoli plecy młodszego, a ten przymknął oczy relaksując się. Po chwili starszy przytulił się do jego pleców i objął go swoimi ramionami, aby umyć mu całą klatkę piersiową. Jisung oparł swoją głowę o bark Chana, zamykając oczy, pozwalając wodzie spływać swobodnie po jego twarzy.

Po chwili starszy złapał znów za biodra Jisunga i obrócił go przodem do siebie. Tym razem to młodszy nabrał trochę płynu na swoją dłoń i zaczął myć bardzo dokładnie klatkę piersiową Chana, poznając każdy jego mięsień na nowo. Znów zatrzymał się nieco dłużej przy jego tatuażu, przypominając sobie, że ma go sprawdzić, gdyż nie dawał mu spokoju.

— Odwróć się. — rozkazał mu, a ten od razu to zrobił, a Jisung zajął się myciem jego pleców. Zjeżdżając coraz niżej nie mógł się oprzeć od patrzenia na jego jędrne pośladki. Nie mogąc się powstrzymać, gdy skończył myć dół jego pleców, klepnął go mocno w jeden, sprawiając, że ten lekko podskoczył, nie spodziewając się tego.

— Hej! — odwrócił się do niego z udawanym oburzeniem, a ten wyszczerzył do niego swoje białe zęby.

— Musiałem to zrobić. — zaśmiał się i wzruszył ramionami. Ten nagle złapał go w talii i przyciągnął do siebie. Chan zmrużył na niego gniewnie oczy i nachylił się nad nim.

— Nie ujdzie ci to na sucho. — powiedział z dalej udawanym gniewem, lecz ten wciąż się do niego szczerzył i położył swoje dłonie na jego policzki.

— Biorąc pod uwagę to, że jesteśmy właśnie pod prysznicem i jesteśmy cali mokrzy, to faktycznie, na sucho na pewno nie. — powiedział nieco przemądrzałym tonem, a Chan się tylko na to uśmiechnął.

— Mądrala... — powiedział, po czym obaj się głośno zaśmiali, a następnie wpili się sobie w usta z uśmiechami. Jisung nie mogąc powstrzymać swojej romantycznej i marzycielskiej strony, wyobraził sobie, że właśnie stoją w deszczu w nocy, gdzieś na środku pustej ulicy w mieście, pragnąc kiedyś doświadczyć tego naprawdę...



🦋🦋🦋



Po wysuszeniu się i założeniu na siebie czystych ubrań Chana - które na Jisunga były nieco przyduże - ich puste żołądki dały o sobie znać. Starszy więc zaproponował młodszemu zrobienie na późne śniadanie pankejków, na co ten się ochoczo zgodził. A prawda była też taka, że Chan nawet nie mógł za bardzo zrobić czegoś pożywniejszego, gdyż w lodówce i szafkach miał tylko podstawowe składniki. W końcu praktycznie wszystkie swoje posiłki spożywał w rezydencji Harpii. Lecz tego Jisung już wiedzieć nie musiał.

Gdy Chan wyciągał wszystkie potrzebne składniki i przedmioty do wyrobienia ciasta, Jisung usadowił się na wyspie kuchennej. Jego nogi z niej zwisały, więc zaczął nimi radośnie machać. Uśmiechał się szeroko, będąc naprawdę szczęśliwym i przyglądał się starszemu, który w skupieniu odmierzał składniki i wsypywał, bądź wlewał je do miski. W pewnym momencie odwrócił się, czując na sobie wzrok Jisunga i spojrzał na jego radosną twarz, co sprawiło, że ten również się uśmiechnął.

— Czyli mam rozumieć, że ja mam wszystko robić sam, a ty poczekasz na gotowe? — spytał, unosząc jedną brew i krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Dokładnie tak. — odpowiedział, szczerząc się do niego.
— To ty mnie załatwiłeś tak, że sam nie mogę ustać dłużej niż pięć minut, to teraz baw się sam. — powiedział cwaniacko, wzruszając ramionami.

— O wow... — odparł tylko, łapiąc się teatralnie za serce i otwierając szeroko buzię, udając, że słowa Jisunga go zabolały.
— No dobrze... — ukłonił mu się lekko.
— Czego sobie książę zażyczy.

Obaj tylko uśmiechnęli się do siebie, po czym Chan znów się odwrócił i zajął robieniem naleśników. Jisung natomiast wpatrując się w plecy starszego, odpłynął myślami gdzieś indziej. Myślał o tym, jak dużo szczęścia i radości sprawia mu samo przebywanie w bliskim otoczeniu Chana. O tym, jak uwielbia kiedy go przytula, całuje i dotyka. O tym, jak troszczy się o niego i codziennie pisze z zapytaniem, czy jadł albo, aby przypomnieć mu o napiciu się wody. O tym, jak się do niego uśmiecha za każdym razem, jak go widzi. O tym, jak nazywa go swoim Słońcem. O tym, jak bardzo go kocha...

O Boże...On się w nim zakochał i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Jisung rozszerzył oczy, przestał machać nogami, zakrył sobie usta dłonią i zastygł w miejscu. Zakochał się w Bang Chanie. Przystojnym i miłym właścicielu kawiarni, czasami uczęszczającym na nielegalne wyścigi, co tylko dodawało mu pazura. Totalnie przepadł. Z zakochania się nie było już dla niego odwrotu. Więc co, jeśli mężczyzna tego nie odwzajemnia? Przecież to by była tragedia i dramat w czystej postaci...

— Słońce... — Chan wyrwał go z zamyślenia i powoli rosnącej paniki, położeniem obok niego talerza z pankejkami. Patrzył na niego lekko zmartwionym wzrokiem, co tylko rozczuliło Jisunga, który zdjął rękę z ust i się do niego lekko uśmiechnął.
— Wszystko dobrze? A może już masz poranne mdłości? — zaśmiał się pod nosem, a ten spojrzał na niego z pobłażaniem.

— Ha...ha... — skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
— Przykro mi, Channie, ale nie żyjemy w fanfiku omegaverse. — powiedział z sarkazmem, dalej patrząc na niego pobłażliwie, a ten zmarszczył brwi w zdziwieniu.

— Co to "fanfik omegaverse"? — spytał, będąc zdezorientowany, a Jisung parsknął, powstrzymując się od zaśmiania.

— Może to i lepiej, że nie wiesz... — poklepał go lekko po barku, po czym wziął do rąk jednego naleśnika i zaczął się nim zajadać. Chan natomiast jeszcze chwile zastanawiał się, co oznaczają słowa, które usłyszał, po czym wzruszył ramionami, usiadł na blacie, tak jak Jisung i również zajął się jedzeniem.

Tak właśnie para spędziła swój pierwszy wspólny "poranek". Na jedzeniu, śmianiu się i na skradaniu sobie nawzajem słodkich pocałunków, nie mogąc się od siebie odkleić. Szkoda tylko, że obaj nie powiedzieli sobie jeszcze tych dwóch magicznych słów, gdyż czuli do siebie dokładnie to samo. Nie wiedzieli też, że potem może być już za późno...



🦋🦋🦋



Jisung wszedł do swojego mieszkania z szerokim uśmiechem. Dalej nie dowierzał w swoje szczęście. Miał ogromną nadzieję, że to nie jest tylko jeden, wielki, wspaniały sen, a nawet jeśli, to nie chciał się już nigdy z niego budzić. W danym momencie naprawdę zaczął wierzyć, że jest najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i lepiej chyba już być nie mogło.

Gdy w głowie odtwarzał sobie różne wspomnienia z dzisiejszej nocy i "poranka", przypomniał sobie o tatuażu Chana. Chcąc już wiedzieć, co on oznacza i dowiedzieć się, gdzie już go wcześniej widział, po ściągnięciu butów, od razu ruszył do swojego komputera. Ściągnął z siebie torebkę, którą przewiesił na krześle, na którym usiadł i wyjął z niej swój telefon, który podłączył do komputera.

Najpierw chciał sprawdzić zwykły internet, w poszukiwaniu czegokolwiek. Robiąc skan zdjęcia, wybrał wyszukiwanie wizualne, lecz nigdzie nie znalazł takiego samego wzoru. Zmarszczył brwi w zdziwieniu i zmartwieniu. Ogarnął go lekki niepokój, chociaż to, że nie znalazł dokładnie takiego samego wzoru w internecie, nic jeszcze nie znaczyło.

Postanowił więc sprawdzić swoje już sprawdzone źródło, jakim były bazy policyjne i detektywistyczne. Do nich miał bardzo łatwy dostęp po tym, jak wiele razy się do nich włamywał, aby wyszukiwać informacji o Se Chulhyeolu. Skoro gdzieś już kiedyś widział ten tatuaż, to może właśnie tam. Chociaż wizja ta wcale mu się nie podobała. Wszedł w sprawę ofiar Krwawiącej Trójki i zaczął przeglądać akta ich autopsji.

Gdy czytał autopsję jakiegoś mężczyzny, który został zabity najprawdopodobniej przez Se Chulhyeola pięć lat temu, zrobiło mu się gorąco i duszno. Szybko zdjął z siebie bluzę i z szeroko otwartymi oczami przybliżył się do ekranu, myśląc, że się przewidział.

— Znaki szczególne... — czytał na głos.
— ...pieprzyk na brodzie...blizna po postrzale z broni krótkiej, najprawdopodobniej dziewięć milimetrów...tatuaż przedstawiający harpię na lewej piersi...

Jisung zakrył sobie usta jedną ręką, a drugą przeskrolowal niżej, bojąc się, co tam zobaczy. Jego oddech przyspieszył tak jak i bicie jego serca. Gdy zobaczył zdjęcie tatuażu na ciele ofiary, kompletnie go sparaliżowało. Miał on dokładnie taki sam wzór, jak tatuaż Chana, z tym, że ten Banga miał jeszcze koronę.

Tylko co to wszystko znaczyło? Dlaczego Chan miał koronę na swoim tatuażu? Kim była ofiara Krwawiącej Trójki? Dlaczego to ma jakiś związek z Chanem? Czy to miało związek z nielegalnymi wyścigami? Dlaczego harpie? Czy Chan jest w jakimś niebezpieczeństwie? A może to on jest niebezpieczeństwem?

Nie...Niemożliwe.

Zamiast dostać odpowiedź na to, co ten tatuaż oznacza, miał tylko więcej pytań. Potrząsnął więc głową, wyrywając się z paraliżu i z determinacją zaczął wyszukiwać więcej informacji. Jego serce biło jak oszalałe, a złe przeczucie sprawiało, że rozbolał go brzuch. Miał tak ogromny mętlik w głowie, że przez chwilę się zastanawiał, czy aby na pewno chce się dowiadywać prawdy.

Przez godzinę, jak nie więcej przeszukiwał darkneta, wchodząc coraz głębiej. Był tak bardzo skupiony na znalezieniu informacji, że zapomniał o czymś takim jak jedzenie czy picie. Oczy go już zaczęły boleć od siedzenia zdecydowanie zbyt blisko ekranu i niezbyt częstego mrugania. Im bardziej zagłębiał się w otchłań darknetu, tym miał wrażenie, że zaczynał popadać w jakąś paranoję.

Gdy już myślał, że nic nie znajdzie, trafił na jakiś podejrzany folder. Gdy kliknął na niego dwa razy, otworzyła mu się konsolka. Westchnął głośno, wiedząc, że będzie musiał kolejny raz bawić się w dekryptowanie. Zaczynał nawet żałować, że zatrudnił się jako deweloper gier, a nie jako jakiś rządowy hacker. Wtedy może by zarabiał jeszcze więcej, a tak to tylko zaspokajał swoją ciekawość.

Po kolejnej godzinie, w końcu mu się udało. Jego oddech jak i bicie serca znowu przyspieszyły. Z niewiadomych mu przyczyn, bał się otworzyć ten folder. Jego intuicja podpowiadała mu, że to właśnie w nim znajdzie odpowiedź na swoje pytania, lecz one mu się ani trochę nie spodobają. Wziął jednak głęboki wdech i wstrzymując powietrze w płucach, znów kliknął na folder dwa razy.

Jego oczom od razu ukazały się różne zdjęcia z podpisami nad nimi. Wyglądały na zrobione z daleka, ale przybliżone na tyle, że było dokładnie widać twarze osób na nich się znajdujących. Wszyscy na nich byli ubrani elegancko, a miejsce, w którym się znajdowali, wyglądało tak, jakby odbywała się tam jakaś licytacja. Jisung ze zmarszczonymi brwiami zjechał nieco niżej. Zatrzymał się na jednym zdjęciu, lecz zanim na nie spojrzał, przeczytał napis nad nim.

20.08.2019 r.
Licytacja samochodów i spotkanie przedstawicieli różnych mafii.
Od lewej: lider koreańskiego oddziału Yakuzy, lider Meduz, lewa ręka lidera Chimer, lider koreańskiego oddziału Triady, lider Strzyg, lider Harpii, zastępca lidera Harpii, lewa ręka lidera Wilków.

Jisung powoli przekierował swój wzrok na zdjęcie. Przejechał po wszystkich wymienionych osobach wzrokiem, zatrzymując się na jednej osobie. Na liderze Harpii. Na Bang Chanie.

Nie...Nie, nie, nie, nie...

Han zakrył sobie usta dłońmi, a w jego oczach zebrały się łzy. Nie wierzył w to. Nie - on nie chciał w to wierzyć. Odsunął się od komputera, wstając z krzesła. Kręcił głową na boki, a jego serce chciało wyskoczyć mu z klatki piersiowej. Czuł, jak coraz trudniej mu się oddycha. Łzy niekontrolowanie zaczęły spływać mu po policzkach i upadł na kolana. Złapał się za klatkę piersiową, czując, że się wręcz dusi, nie mogąc złapać powietrza. Ogarnęła go totalna panika i strach o własne życie.

Jego chłopak jest liderem zorganizowanej grupy przestępczej. Najprawdopodobniej zabił nie jedną osobę, więc mógł też i jego. Co jeśli uwiódł go, wykorzystał, a teraz planuje i jego morderstwo? A co z Hyunjinem? Czy on wie? Co jeśli też jest w niebezpieczeństwie? A Innie? Przecież on jest taki młody i niewinny...Chan ich wszystkich oszukał. Oszukał go...

Jisung wstał powoli z podłogi. W końcu złapał więcej powietrza do płuc i otarł łzy z policzków. Nie mógł teraz panikować. Musiał ostrzec Hyunjina. Musiał ostrzec Jeongina. Musiał to zrobić, zanim będzie za późno. Zdeterminowany i zmartwiony o bezpieczeństwo przyjaciół, drżącymi dłońmi wyłączył komputer, odłączył od niego telefon, wziął swoją torebkę i bluzę, po czym wręcz wybiegł z mieszkania. Musiał jak najszybciej się dostać do kawiarni.



🦋🦋🦋



Wysiadł z taksówki i szybkim krokiem udał się w stronę kawiarni. Próbował wszelkimi siłami, jako tako zachowywać się normalnie. Z nerwów, stresu i strachu miętosił w rękach końcówki rękawów swojej bluzy. Szedł z nieco spuszczoną głową, aby ludzie nie widzieli jego przerażonej i zmartwionej miny. Nie chciał, aby ktoś go zatrzymał, aby spytać, czy wszystko z nim w porządku.

Biorąc głęboki oddech, wszedł do kawiarni i od razu szybko się po niej rozejrzał. Błagał wszystkich bogów i los, aby Chana nie było w środku, gdyż nie wiedział, co miałby wtedy zrobić. Szedł powoli w stronę lady, cały czas uważając, czy wcześniej wspomniany mężczyzna nigdzie się nie pojawia. Jego dłonie drżały nieznacznie, a oddech i bicie serca przyspieszyły. Jak on w ogóle miał zacząć tę rozmowę?

Widzący jego stan, zaalarmowany i zmartwiony Hyunjin od razu zostawił to, co robił i podszedł do lady tam, gdzie zwykle Jisung siadał. Tak jak myślał, Han usiadł na tym miejscu co zawsze. Jego oddech był przyspieszony i cały czas rozglądał się niepewnie na boki.

— Jisung, co się dzieje? — spytał poważnie, nieznacznie się nad nim nachylając.

— Hyunjin, czy ty... — zaczął, po czym znów się rozejrzał nerwowo na boki, a następnie wrócił zmartwionym i przestraszonym wzrokiem na przyjaciela.
— Czy... — w jego oczach zebrały się łzy, a jego głos drżał. Hwangowi od razu przyspieszyło bicie serca, coraz bardziej się martwiąc o stan przyjaciela.
— Czy ty wiedziałeś, że Chan jest liderem mafii? — spytał cicho, tak, aby tylko czerwonowłosy to usłyszał.

— Co? — mina Hyunjina skamieniała oraz miał wrażenie, że jego serce przestało bić.
— Jisung, o czym ty mówisz? — spytał, patrząc na niego zmartwionym wzrokiem. W oczach przyjaciela natomiast zebrały się łzy.

— Hyunjin...Ja...On... — nie wiedział, jak ma się wysłowić, a panika znów zaczęła go ogarniać.
— Ja...widziałem jego tatuaż, przeszukałem chyba całego darkneta i...i... — mówił szybko na jednym wydechu. Hyunjin tylko bardziej się przeraził i zmartwił. Widząc, że coraz więcej ludzi się na nich dziwnie patrzy, poklepał Jisunga po dłoniach.

— Nie rozmawiajmy o tym tutaj. Chodź. — powiedział poważnie, a Jisung mu przytaknął, również się rozglądając wokół.

Hyunjin panikując w środku, zastanawiał się, co ma zrobić. Jisung wie i teraz nie było od tego odwrotu. Idąc w stronę zaplecza, rozważał wszelkie opcje. W końcu przepuścił go pierwszego przez drzwi i je za nimi zamknął. Nagle wpadł na pewien pomysł, który mu się bardzo nie podobał, ale na dany moment nie widział innego rozwiązania. Więc, gdy Jisung dalej był do niego skierowany plecami, nagle objął jego szyję ramieniem i zaczął go podduszać.

— Przepraszam, przepraszam, przepraszam. — mówił ze łzami w oczach.

Jisung trzymał go za ramię i próbował uwolnić się spod jego uścisku. Hyunjin lecz był od niego o wiele silniejszy, przez co coraz bardziej opadał z sił. Nie dość, że nie wiedział, co się dzieje, to na dodatek powoli tracił przytomność, mając odcięty dopływ do tlenu. Hwang przeklinał siebie samego w myślach za to, co właśnie robi swojemu najlepszemu przyjacielowi, ale nie miał innego wyjścia. Po kilku chwilach Jisung już przestał walczyć, tracąc przytomność.

Hyunjin przymknął oczy, jeszcze raz przepraszając Jisunga, mimo że ten tego nie słyszał, po czym powoli ułożył go na podłodze. Dwoma palcami sprawdził jego puls na szyi, a następnie czy oddycha. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że jego klatka piersiowa się nieznacznie unosi. Teraz żałował, że nie nosi ze sobą zawsze szmatek nasączonych środkiem usypiającym. Mimo że nauczył się tego chwytu już dawno i kilka razy go użył, to zawsze istniało ryzyko zrobienia komuś poważnej krzywdy.

Wiedząc, że nie ma dużo czasu do wybudzenia się Jisunga, zdjął szybko fartuch, po czym wyszedł na parking. Cieszył się, że tym razem pożyczył samochód od Jeongina, którym podjechał możliwie jak najbliżej drzwi od zaplecza. Rozglądając się na boki, ułożył Jisunga na tylnych siedzeniach, po czym pojechał z nim do rezydencji Harpii, w międzyczasie dzwoniąc do Chana.



🦋🦋🦋



— Zabiję cię, Chan. — pierwsze co usłyszał po odzyskaniu przytomności, to bardzo wkurzonego Hyunjina.
— Mówiłem...ostrzegałem cię, że Jisung ma być bezpieczny. Że ma nie mieć nic wspólnego z tym światem...Jak mogłeś na to pozwolić?! — wydarł się, a jego głos mu się nieznacznie załamał.

— Hyunjin...ja... — usłyszał zmartwiony głos Chana.
— Ja nawet nie wiem, jak się dowiedział! Przysięgam, ja mu nic nie mówiłem! Wiesz dobrze, że jego bezpieczeństwo się dla mnie bardzo liczy... — powiedział poważnie, lecz ze słyszalnym smutkiem.

— Chyba niewystarczająco! — Hyunjin znów się wydarł, przez co go zabolała nieco głowa.
— Boże, jaki ja byłem głupi, że pozwoliłem wam na rozwinięcie tej relacji... — mówił z żałością.
— Co my mamy teraz zrobić, Chan? Hmm? Co? Nagle będziesz teraz chciał go przyjąć do Harpii? Wypuścisz go? A może zabijesz? — Hwang wręcz pluł jadem, zadając te pytania. Był naprawdę mocno wkurzony.

Jisung powoli zaczynał sobie przypominać, co się stało. Tatuaż...Chan liderem mafii...Kawiarnia i Hyunjin, który go doprowadził do nieprzytomności. Otworzył powoli oczy, aby się zorientować, gdzie się znajduje. Mając dalej spuszczoną głowę, widział tylko betonową podłogę. Czuł, że jest przywiązany rękoma i nogami do krzesła. Boże, w co on się wpakował?

— Oczywiście, że nie! — odpowiedział Chan.
— Za bardzo go... — zatrzymał się na chwilę. Za bardzo co, Chan? Jisung zamknął znów oczy, nie chcąc jeszcze się wydawać. Może usłyszy coś, co mu pomoże.
— Nigdy nie pozwoliłbym go zabić. Ale wypuścić go też nie mogę, wiesz o tym. — powiedział smutnym tonem, a Hyunjin westchnął głośno.

— Niestety zdaję sobie z tego sprawę. Ale wiesz też, że on nie może należeć do tego świata. On miał być bezpieczny, Chan... — powiedział bezsilnie.

— To mnie wypuśćcie. — odezwał się w końcu, powoli unosząc głowę. Spojrzał na dwójkę mężczyzn z ogromnym zawodem. Czuł się tak okropnie zdradzony, a na dodatek przestraszony. Lecz czuł coś, co zakrywało inne uczucia - istną, zimną furię. Jak oni mogli...?

— O mój Boże, Jisung. — Hyunjin ze zmartwieniem od razu podszedł do niego i przy nim kucnął.
— Nic ci nie jest? Możesz normalnie oddychać? — spytał, wyciągając ręce w stronę jego szyi.

— Nie dotykaj mnie. — powiedział przez zaciśnięte zęby, próbując się od niego odsunąć. Niestety jego skrępowane ręce i nogi mu to uniemożliwiały.
— Nawet się do mnie nie zbliżaj. — dodał, po czym spojrzał na Chana, mrużąc na niego gniewnie oczy, widząc, że ten też chce do niego podejść.
— Ty też nie.

— Jisung, nic ci nie zrobię. Chciałem tylko zbadać twoją szyję, czy wszystko jest w porządku. — wytłumaczył delikatnie i znów wyciągnął ręce w jego stronę.

— NIE dotykaj mnie. — zaznaczył pierwsze słowo, odsuwając swoją głowę od niego na tyle daleko, na ile mógł.
— Chyba że chcesz mnie rozwiązać i wypuścić.

— Nie możemy cię wypuścić, Słońce. — powiedział smutno Chan, a Jisung spojrzał na niego złowrogo.

— Nie mów tak do mnie. — powiedział znów przez zaciśnięte zęby. Teraz ten słodki pseudonim nie brzmiał tak samo. Pierwszy raz nie wywołał u niego motylków w brzuchu.
— Jebany morderca... — powiedział pod nosem, spuszczając głowę. Mężczyźni i tak to usłyszeli, lecz żaden z nich nie miał zamiaru zaprzeczać. W końcu to była prawda.
— Ja pierdole, czemu ja muszę mieć takiego pecha...? — spytał, jakby siebie, z żałością. Nagle uniósł znów głowę i spojrzał na czerwonowłosego.
— A ty, Hyunjin? Kim jesteś w tym wszystkim? Hmm? — pytał, czując, jak złość i zawód tylko w nim wzrastają.

— Ja... — zaczął, lecz nie wiedział, co ma mu odpowiedzieć.

— O mój Boże... — Jisung nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Te wszystkie opisy wyglądu Krwawiącej Trójki, ich dziwna rozmowa kilka tygodni temu...Czyli on wtedy nie żartował. Dlaczego on był tak ślepy i głupi?
— Jesteś Se Chulhyeolem, tak? — spytał, patrząc na niego, nie wiedząc, czy chce potwierdzenia. Nie usłyszał jednak zaprzeczenia, a Hyunjin zaczął unikać jego wzroku.
— Kurwa, kurwa, kurwa. — znów spuścił głowę, załamując się.
— Otaczam się mordercami...przestępcami... — mówił do siebie. Miał wrażenie, że zaraz kompletnie oszaleje. Chciał, aby to był jeden, wielki koszmar, z którego zaraz się obudzi.
— Co ja takiego zrobiłem, aby mieć takiego pecha...?

— Jisung...porozmawiajmy na spokojnie. — zaczął Hyunjin uspokajającym tonem. Teraz po prostu chciał, aby jego najlepszy przyjaciel nie patrzył na niego, jak na najgorszego śmiecia na tej Ziemi. Chciał mu opowiedzieć wszystko, aby być może zrozumiał.
— Wszystko ci wyjaśnimy...

— Cokolwiek powiecie i tak wam nie uwierzę. — pokiwał głową na boki, po czym spojrzał na Hwanga, mrużąc na niego oczy.
— Szczególnie tobie. Potrafiłeś oszukiwać mnie przez tyle lat... — powiedział z ogromnym zawodem. Miał już tego wszystkiego dość.
— Po prostu mnie wypuśćcie. Błagam... — w jego oczach zebrały się łzy i spuścił znów głowę.

— Nie możemy tego zrobić, Słońce... — tym razem Chan znów się odezwał smutnym tonem. Było mu tak głupio. Zawiódł się na samym sobie przez to, że nie był w stanie uchronić Jisunga.

— Powiedziałem, żebyś tak do mnie nie mówił! — wydarł się, a po jego policzkach poleciały łzy, które wcześniej mu się zebrały w oczach.
— Jebani zdrajcy, mordercy, psychopaci...Niech to się już skończy. — odchylił głowę do tyłu i spojrzał w sufit. Błagał wszystkie bóstwa, aby mu pomogli. Cokolwiek. Lecz jego prośby chyba nie zostały wysłuchane.
— Wypuśćcie mnie, proszę... — spojrzał na nich, a z jego oczu poleciało więcej łez. Hyunjin i Chan spojrzeli na niego z ogromnym bólem. Tak bardzo chcieli mu pomóc, ale nie wiedzieli jak. Byli bezsilni.
— Ja nie pójdę na policję, obiecuję. Ja po prostu...

— Jisung...Nie możemy cię wypuścić dla twojego bezpieczeństwa. — wyjaśnił Chan. Gdyby Jisung został wypuszczony, nie mogliby przewidzieć tego, co by się mogło wydarzyć. Tu nawet nie chodziło o pójście na policję, a o jego faktyczne bezpieczeństwo. Na dodatek będąc liderem, musiał dbać o bezpieczeństwo grupy.

— Dla mojego bezpieczeństwa?! — z zawodu i bezsilności, znów przeszedł do uczucia czystej furii.
— Chyba dla swojego! Ja będę bezpieczny dopiero, jak będę daleko od was! Najlepiej na drugim krańcu świata... — ostatnie zdanie dodał cicho, pociągając nosem.

— Jisung, proszę... — Hyunjin zaczął błagającym tonem, po czym uklęknął tuż przed nim.
— Wysłuchaj nas, porozmawiaj z nami na spokojnie. Wtedy wszystko zrozumiesz.

— Nie chcę! Nie chcę was słuchać! Nie chcę was widzieć! Nie chcę mieć nic z wami wspólnego! — wykrzykiwał na jednym wydechu, próbując się wyrwać z więzów. Poddał się jednak po chwili, gdy czuł tylko ból. Nie tylko fizyczny.
— Ja pierdolę... — spuścił głowę, pozwalając kilku łzom znów wypłynąć z jego oczu.
— Dlaczego ja się musiałem zakochać w jebanym liderze mafii...? — zapytał cicho, lecz Chan to usłyszał. Jego serce zabiło mocniej, lecz było to bolesne. Czyli odwzajemniał jego uczucia...Szkoda tylko, że najwyraźniej tego żałuje...

— Sungie, czy ty...? — zaczął, lecz przerwał mu wchodzący do pomieszczenia Jeongin.

Wszyscy zwrócili na niego uwagę, a ten spojrzał po nich. Jego mina z poważnej od razu zamieniła się na zawiedzioną. Jisung natomiast patrzył na Yanga, jakby zobaczył ducha. Nie mógł uwierzyć, że nawet on jest w to wszystko zamieszany. Boże, jakiego ona miał pecha...

— Innie? — spytał, licząc, że się przewidział, po czym spuścił głowę i zaczął kręcić głową na boki.
— Nie...Nie, nie, nie, nie... — to wszystko to był jakiś istny koszmar. Kiedy on się skończy?

— Dlaczego on jest związany? — spytał pretensjonalnie, będąc wkurzonym na lidera i swojego przyjaciela.
— Wam się coś nie pomyliło? Hyunjin, to jest twój najlepszy przyjaciel... — powiedział z zawodem, po czym spojrzał na Chana i wskazał na niego palcem.
— ...a twój chłopak.

— Nie chcieliśmy, aby się na któregoś z nas rzucił... — wytłumaczył Hyunjin. Czuł, jak zbierają mu się łzy w oczach. Czuł się strasznie źle sam ze sobą.

— Och, nie udawajcie, że baliście się, że któremuś z was zrobi krzywdę... — spojrzał na nich z pobłażaniem, po czym podszedł do dalej kręcącego głową na boki Jisunga. Kucnął przy nim i zaczął rozwiązywać liny, którymi były skrępowane jego nogi.

— Może nam nie, ale on sam sobie już tak... — dodał Chan, lecz nic nie powiedział, widząc, że ten go odwiązuje. Po prostu mu na to pozwolił. On i tak nie wiedział, co ma zrobić. Czuł się okropnie bezsilnie. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, będąc liderem, nie wiedział, co ma zrobić. Czy on mógł się jeszcze liderem nazywać?

— Jisung, porozmawiajmy... — zaczął Jeongin, patrząc na niego z troską.

— Nie, nie, nie, nie... — dalej kręcił głową, po czym uniósł nieco głowę i spojrzał na Yanga z bólem.
— Dlaczego, Innie? Dlaczego ty też? — pytał, a jego głos się załamał. Czuł się tak cholernie zdradzony. Już nic dla niego nie miało sensu. On po prostu chciał to zakończyć. To tak bolało...
— Wiecie co? Nie wypuszczajcie mnie. Po prostu mnie zabijcie. Nie chce żyć ze świadomością, że najbliższe mi osoby są jebanymi mordercami... — powiedział drżącym głosem, znów spuszczając głowę. W tym czasie jego ręce również zostały odwiązane, lecz on dalej siedział w tej samej pozycji, zdając się na ich los.

— Jisung... — Jeongin stanął obok niego i pogładził go uspokajająco po plecach.
— Nie myślisz teraz racjonalnie. Jesteś w ogromnych emocjach. Chodź. — powiedział, łapiąc go pod ramię, próbując go podnieść z krzesła. Ten jednak się wyrwał i opadł z powrotem na mebel.

— Nigdzie z wami nie idę. — powiedział nieco przestraszonym głosem, po czym pociągnął nosem. Jeongin znów delikatnie złapał go pod ramię i spojrzał na niego znaczącym wzrokiem.

— Jisung...Chcę cię zaprowadzić do zwykłego pokoju. Tam będziesz mógł pobyć sam, skorzystać z łazienki, pójść spać. Kiedy emocje opadną, jutro porozmawiamy... — wytłumaczył powoli.

Han spojrzał na niego niepewnie. Był zmęczony już tym wszystkim. Pozwolił się więc poprowadzić Jeonginowi. I tak nie miał po co się kłócić. Nic nie miało sensu. Opadał kompletnie z sił. Może Yang ma rację? Może, gdy będzie sam, to się nieco uspokoi? Tylko co z tego, jak nie chciał nawet widzieć twarzy tych zdrajców...

—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—

A wy wiedzieliście, że Chan jest liderem mafii?

Notka od Bety: YEAAAAAAAAHHHH!!! 🔥🔥🔥

Jako że jest to ostatni rozdział przed Świętami, w ten szczególny czas, gdy świat wypełnia magia Świąt, chciałam życzyć Wam tego, co najpiękniejsze i najcenniejsze.

Niech każdy dzień będzie opowieścią o bliskości, zaufaniu i życzliwości – taką, która ogrzewa serca nawet w najzimniejsze dni. Niech w Waszych domach zagości spokój, a przy wigilijnym stole nie zabraknie śmiechu, wzajemnego zrozumienia i chwil pełnych wzruszeń.

Życzę Wam Świąt, które będą jak ciepły płomień kominka – ogrzewające duszę, rozświetlające każdą trudność i przypominające, że prawdziwa radość rodzi się w obecności tych, których kochamy.

Mimo że może niektórym z Was się wydawać, że nie jesteście kochani, to tak nie jest - na przykład ja Was Kocham i chcę, żebyście to wiedzieli. Wasi przyjaciele, rodzina, bliscy również Was kochają, nawet jeśli Wam tego nie mówią. Dlatego też chciałam Wam życzyć mnóstwo miłości od bliskich oraz tego, abyście Wy obdarowywali swoją miłością innych. Bo pamiętajcie:  

Miłość jest uniwersalnym językiem życia – łączy ludzi, pozwala marzyć, tworzyć, poświęcać się dla innych i odnajdywać sens. To ona czyni nas bardziej ludzkimi, przypominając, że największą siłą człowieka jest zdolność do kochania.

A na koniec chciałabym Wam też podziękować za poświęcanie swoje cennego czasu na czytanie moich wypocin, komentowanie ich i gwiazdkowanie. Jestem Wam bardzo wdzięczna za to, że jesteście.

Kocham Was i uwielbiam,

Brejsia 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top