12 - Co robimy?
Ilość słów: 3734
—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—
Po śniadaniu Hyunjin przesiedział sporo czasu przy Jeonginie, trzymając go za rękę, dopóki nie musiał jechać do pracy. Dalej był zły na Felixa jak i na siebie, nawet w pewnym stopniu na Chana, z którym rozmawiał wczoraj wieczorem po tym, jak ten odbył rozmowę z młodszym Lee. Z lekka nie rozumiał jego podejścia i jednocześnie twierdził, że Chan jest za dobrym człowiekiem. W każdym razie on nie miał zamiaru wybaczać Felixowi, dopóki sam Jeongin tego nie zrobi.
A zły na siebie był za, jak zwykle, zbyt szybkie przywiązywanie się do ludzi. Znał go niecałe dwa tygodnie. Obwiniał siebie za jego krzywdę nie tylko fizyczną, ale też psychiczną. Nieznacznie mu zaufał, myśląc, że on również się przywiązał chociaż trochę do nich i jest wdzięczny za to, że zamiast go zabić lub torturować, Harpie uznały go za przydatnego i wartościowego człowieka. Tymczasem okropnie się mylił i zawiódł.
— Dlaczego ciebie i...Chana wczoraj nie było w pracy? — spytał od razu Jisung z lekkim uśmiechem, siadając tam gdzie zawsze. Hyunjin spojrzał na niego poirytowanym wzrokiem. Ostatnio Han miał zwyczaj niewitania się, a to zaczęło Hwanga nieco denerwować. Chociaż może tak mu się tylko zdawało, bo w rzeczywistości był zły na coś kompletnie innego.
— Tak jakoś wyszło, że obaj mieliśmy wczoraj wolne. — odpowiedział, wzruszając ramionami, nawet na niego nie patrząc, zajmując się przy tym wycieraniem blatu.
— Oł... — potaknął głową na znak, że rozumie.
— Czemu znowu nic nie mówiłeś? — nagle się oburzył i wydął wargi w niezadowoleniu.
— Bez sensu wczoraj przychodziłem.
— Nie wydaje mi się, żeby moim obowiązkiem było mówienie ci kiedy przychodzę do pracy, a kiedy nie. — odpowiedział niezbyt miłym tonem, na co Jisung zmarszczył brwi. Po niemrawej minie przyjaciela widział, że coś jest nie tak, lecz po jego odzywkach nie wiedział, czy chce pytać.
— Co ty dzisiaj taki nie w sosie? Coś się stało podczas waszego wolnego? — spytał niepewnie, nieznacznie odsuwając się od lady.
— Nic, Jisung. To już nie mogę mieć po prostu gorszego dnia?! — powiedział głośniej, ciskając ścierką o blat. Nie tylko przestraszył tym przyjaciela, ale także zwrócił na siebie uwagę innych klientów oraz Chana.
— Okej...Przepraszam. Nie będę już pytać. — powiedział smutnym tonem, po czym oparł się przedramionami o blat i zaczął się bawić swoimi palcami, patrząc na nie.
Hyunjin widząc, że zasmucił przyjaciela, chciał coś powiedzieć, lecz nie wiedział co. Świetnie. Kolejny powód, aby być na siebie złym. Nie chcąc znów się na nim wyżywać, bez słowa poszedł na zaplecze, aby się uspokoić. W tym czasie Chan podszedł do Jisunga i z lekkim uśmiechem złapał za jego dłonie, opierając się łokciami o blat i nachylając nieznacznie w jego stronę. Ten podniósł wzrok zaskoczony, a jego wargi nieco się uchyliły.
— Hej...Nie martw się nim. — wskazał głową na drzwi od zaplecza, za którymi zniknął Hyunjin.
— Jest dzisiaj nerwowy, bo...wczoraj nasz wspólny przyjaciel miał wypadek... — wytłumaczył, a gdy zobaczył zmartwienie wypisane na jego twarzy, zaczął gładzić jego dłonie.
— I o to też się nie martw. Stan tego przyjaciela jest stabilny i za niedługo powinien wrócić do zdrowia. — uniósł wyżej kąciki ust. Mimo wytłumaczenia Jisung i tak dalej był nieco smutny.
— Dlaczego, więc jest takim nerwusem, skoro podobno jest już całkiem dobrze? — spytał, spuszczając wzrok na dłonie Chana, które dalej uspokajająco gładziły te jego. Starszy wydawał się to robić automatycznie, tak, jakby to była jego rutyna, a Jisung chciał, aby tak właśnie się stało.
— On...pewnie się trochę obwinia za ten wypadek, mimo że jego winy w nim nie było. — wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się, chowając wargi.
— Wina leży tylko i wyłącznie po stronie sprawcy wypadku, a nie jest nim ani Hyunjin, ani ten przyjaciel. A sprawca właśnie odpowiada za swoje czyny.
— Ooo... — potaknął lekko głową na znak, że przyjął te informacje.
— Rozumiem. — dodał, lecz nagle jego oczy się rozszerzyły i spojrzał ze strachem i troską na Chana, prostując plecy.
— Ty też uczestniczyłeś w tym wypadku? Nic ci nie jest? — pytał z prędkością światła, oglądając jego twarz w poszukiwaniu jakiejkolwiek rany czy siniaka. Starszy natomiast się lekko zaśmiał i spojrzał na Jisunga adorująco.
— Spokojnie, Sungie. Mnie tam nie było. Jestem cały i zdrowy. — odpowiedział z szerokim uśmiechem, a ten od razu odetchnął z ulgą.
— Za to ty jesteś strasznie uroczy. — powiedział i nie mogąc się powstrzymać, dotknął szybko palcem czubka jego nosa, na co ten spojrzał na niego z pobłażaniem, jednocześnie zawstydzając się, przez co jego policzki nabrały lekko różowego koloru.
— Po prostu się martwię... — powiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej, udając naburmuszonego. Chan wyprostował się, po czym potargał jego włosy.
— Wiem i to jest właśnie urocze. — zaśmiał się, widząc jego zrzedniętą minę. Młodszy zaczął szybko poprawiać swoje włosy, a następnie znów skrzyżował ręce na klatce piersiowej w ramach oburzenia i wydął wargi.
— Wcale nie jestem uroczy. — powiedział obrażonym tonem, a uśmiech Chana się tylko poszerzył. Jisung mówiący, że nie jest uroczy, był jednym z najbardziej słodkich i uroczych widoków, jakie widział do tej pory.
— W takim razie ja nie jestem przystojny. — poruszył cwaniacko brwiami i oparł się łokciami o blat, a głowę o swoje dłonie. Jisung opuścił ręce po swoich bokach i znów spojrzał na starszego z pobłażaniem.
— To nie fair...Przecież ty jesteś cholernie przystojny... — powiedział z rozmarzoną miną, patrząc na jego uśmiechniętą czarująco twarz. Po chwili jednak wyprostował plecy, ułożył wargi w cienką linię i rozszerzył oczy, zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos.
— Słodziak... — powiedział tylko, po czym przechylił lekko głowę w bok, przyglądając się twarzy Jisunga.
Uwielbiał w nim to, że jest tak bardzo ekspresyjną osobą. Z jego min mógł bardzo łatwo wywnioskować, w jakim jest aktualnie nastroju, a nawet to, co w danym momencie myśli. Najbardziej lecz uwielbiał jego ciemne oczy, w których mógłby utonąć, gdyż niesamowicie go przyciągały. Mógł z nich wyczytać dosłownie wszystko, gdyż były jak otwarta księga. W końcu było to coś odmiennego od tych wszystkich ludzi w "podziemnym" życiu, którzy za wszelką cenę próbowali ukryć swoje prawdziwe emocje i uczucia. Może to właśnie go do niego przyciągało? Ta prawdziwość w jego uczuciach oraz emocjach i brak oszustw oraz nieczystych zagrywek?
— Aaa...czy ten słodziak chciałby może pójść z tym przystojniakiem na randkę? — spytał z czarującym uśmiechem, pokazując najpierw palcem na niego, a potem na siebie. Jisung na początku zrobił zaskoczoną minę, po czym uśmiechnął się nieśmiało. W środku jednak krzyczał z radości.
— Wydaję mi się, że ten słodziak jest w stanie się zgodzić na randkę z tym przystojniakiem, pod warunkiem, że ten przystojniak przyjedzie po tego słodziaka na swoim czarnym rumaku... — powiedział tajemniczo, starając się ukryć szeroki uśmiech, który mu się cisnął na wargi. Chan również próbował powstrzymać szerszy uśmiech poprzez lekkie przygryzanie dolnej wargi.
— A mi się wydaję, że jest to do załatwienia. — powiedział równie tajemniczo.
— W takim razie, ten słodziak się zgadza. — odpowiedział, ukazując rząd białych i równych zębów. Chan wyprostował się, wziął w ręce swój notes, który wcześniej schował do kieszeni od fartucha, spojrzał na Jisunga od góry do dołu, a następnie wrócił spojrzeniem na jego oczy. Jak pomyślał, że na tej randce będzie miał okazję do złapania go za jego wąską talię i przyciągnięcia go do siebie, od razu się jeszcze bardziej nią podekscytował.
— W takim razie, ten przystojniak później napisze do tego słodziaka, aby ustalić detale. — mrugnął do niego jednym okiem, po czym odszedł, aby móc obsłużyć innych klientów. Gdy zniknął z jego pola widzenia, Jisung ugryzł się w pięść, piszcząc cicho ze szczęścia i ekscytacji.
🦋🦋🦋
Felix leżał w swoim łóżku, dalej tonąc w poczuciu winy i nudzie, na którą znowu został skazany. Przed drzwiami do jego pokoju stał nowy ochroniarz, który patrzył na każdy jego ruch. Jedynie będąc w swoim łóżku lub łazience miał spokój od jego natarczywego spojrzenia. Mężczyzna ten nawet patrzył na to jak ten je, jakby się bał, że młodszy Lee wbije komuś w szyje widelec, którym jadł.
Spojrzał na zegar na ścianie z ciężkim westchnieniem. Za jakąś godzinę Harpie powinny powracać z pracy, więc może w końcu nie będzie się aż tak nudzić. Chociaż nikt oprócz Chana się do niego nie odzywał. Nawet Minho nie groził mu śmiercią, chociaż widział nieraz, jak ten próbuje go zabić wzrokiem.
Zdając sobie jednak sprawę z tego, że nie może spędzić tej godziny w łóżku, nic nie robiąc, wstał z niego. Nie miał zamiaru siedzieć w ciszy z własnymi myślami, które przypominały mu o tym, co zrobił oraz widoku zawiedzionych nim oczu. Otworzył więc szeroko drzwi i nie zwracając uwagi na ochroniarza, postanowił udać się do "skrzydła szpitalnego".
— Gdzie idziesz? — spytał mężczyzna idący za nim.
— Zaraz się dowiesz, więc po co pytasz? — odpowiedział pytaniem na pytanie, przyspieszając kroku. Był bardzo zdeterminowany, aby tam pójść, a powiedzenie o tym ochroniarzowi, mogłoby skutkować tym, że by mu na to nie pozwolił.
Zszedł ze schodów, a następnie skręcił w odpowiedni korytarz. Gdy ochroniarz domyślił się, że ten idzie do sali, w której leżał Jeongin, próbował go zatrzymać najpierw słownie. Felix lecz nie miał zamiaru się poddać. Puścił się biegiem, wręcz wpadając na drzwi od sali i podbiegł do łóżka, dalej będącego w śpiączce mężczyzny.
— Wracaj do pokoju albo cię postrzelę. — zagroził mężczyzna, wbiegając za nim do sali i celując prosto w jego głowę. Felix przewrócił na to oczami w poirytowaniu.
— No weź...Ja chcę tylko trochę przy nim posiedzieć. — powiedział, robiąc szczenięce oczy. Ten jednak dalej w niego celował i zaczął się powoli zbliżać.
— Nie ma takiej opcji. — powiedział przez zaciśnięte zęby. Widać, że już był bardzo poirytowany zachowaniem Felixa. Ani trochę mu się nie dziwił. Od samego rana uprzykrza temu ochroniarzowi życie. W środku pewnie się cieszył, że za niedługo jego rolę przejmie Hyunjin.
— Skoro tak się bawimy... — Felix rozejrzał się szybko po sali, a widząc na jednej z półek różne chirurgiczne przyrządy, podbiegł do niej, wziął skalpel do ręki i przyłożył sobie ostrze do szyi.
— Co ty odpierdalasz?! — krzyknął, wytrzeszczając oczy w szoku i pewnym strachu. Dalej lecz w niego celował.
— Jeśli nie pozwolisz mi tu zostać, to poderżnę sobie gardło, a uwierz mi, nie chcesz tego. Zapewne wiesz, że mimo wszystko jestem przydatny dla Harpii. — powiedział z determinacją, podchodząc bliżej łóżka.
— Odłóż to i wracaj do swojego pokoju. — powiedział, patrząc na Felixa z pobłażaniem. Blondyn natomiast uśmiechnął się jak psychopata.
— Myślisz, że tego nie zrobię? — zaśmiał się lekko, po czym przyłożył skalpel mocniej do szyi. Syknął cicho, gdy poczuł, że naciął sobie lekko naskórek. Po chwili po jego szyi poleciała mała stróżka krwi. Ochroniarz tylko bardziej się przeraził i poprawił uchwyt na swojej broni. Tym razem mu chyba uwierzył.
— Odłóż to. — rozkazał znów.
— Pozwól mi tu zostać to nic sobie ani jemu nie zrobię. — wskazał głową na Jeongina, dalej trzymając mocno ostrze przy szyi. Patrzył na niego, mrużąc złowieszczo oczy i obserwując, jak ten właśnie toczy bitwę z samym sobą w swoim umyśle. Po dłuższej chwili mężczyzna opuścił broń i westchnął ciężko.
— Dobra. Możesz tu zostać. — powiedział ze zrezygnowaniem, chowając broń do kabury, którą miał na nodze.
Felix z zadowoleniem odłożył skalpel na szafkę obok łóżka, a następnie usiadł na taborecie. Wziął wacik, który również leżał na tacce niedaleko skalpela i wytarł krew z szyi, która jeszcze nie zdążyła zaschnąć. Spojrzał na spokojną twarz Jeongina i od razu posmutniał. Czuł się tak strasznie źle z tym, że to przez niego tu leży. Na dodatek nie pomagał fakt, że był on od niego młodszy. Miał jeszcze całe życie przed sobą, a mógł je stracić właśnie przez niego i jego głupią decyzję. Na tą myśl zebrały mu się łzy w oczach.
— Przepraszam, Jeongin. — powiedział, spuszczając głowę, po czym wziął w swoje dłonie tą młodszego.
— Nie wiem, czy mi wybaczysz, jak się obudzisz i dowiesz, że to właśnie przeze mnie tu leżysz. — powiedział smutno i nie wiedząc, co zrobić ze swoimi rękami, zaczął bawić się palcami Jeongina.
— Hyunjin ma rację...Jak się obudzisz, to właśnie ty powinieneś decydować o mojej karze i, mimo że nie chcę umierać, to jeśli wybierzesz właśnie to, to nie będę zdziwiony ani nie będę się stawiać. — powiedział z pewnością w głosie.
Spojrzał na chwilę w bok, widząc swojego ochroniarza stojącego przy drzwiach. Mężczyzna cały czas patrzył na każdy jego najmniejszy ruch, a Felix zaczął się zastanawiać, czy on w ogóle mruga. Przewrócił na to oczami w poirytowaniu. Chciał tylko "porozmawiać" z Jeonginem na osobności i w pewien sposób mu się wyżalić na samego siebie i własną głupotę. Tymczasem musiał się mierzyć z natarczywym wzrokiem ochroniarza, który też słuchał dokładnie tego, co ten mówi.
— Słyszałem, że jak się mówi do kogoś w śpiączce, to może to pomóc temu komuś się wybudzić. Może chociaż w taki sposób będę w stanie ci pomóc... — westchnął i spojrzał na palce młodszego, którymi się bawił.
— Nie będę też ukrywać, że może dzięki temu i ja poczuję się lepiej z samym sobą, mimo tego, co zrobiłem. Chociaż wasz lider kilka razy powiedział "co się stało, to się stało i się nie odstanie". Więc może powinienem przestać się tak bardzo obwiniać, bo przecież nie zmienię przeszłości? Może warto przestać dla własnego zdrowia psychicznego? Jednocześnie sam mam ochotę się ukarać za to, co zrobiłem. Może i jestem w tym brutalnym świecie już od ponad roku i widziałem tortury oraz śmierć na własne oczy...Ale sam...Sam nigdy nikogo nie skrzywdziłem, a przynajmniej fizycznie i sam nigdy nikomu nie odebrałem życia. A teraz...Ty leżysz tu przeze mnie i, mimo że nie należę do Harpii, mało was wszystkich znam i tylko trochę się do was przywiązałem, to czuję się z tym strasznie okropnie. — westchnął, znów robiąc dłuższą pauzę.
Spojrzał najpierw na twarz Jeongina, a potem na kardiomonitor. Wszystkie parametry były dokładnie takie same jak wcześniej, więc zaczął myśleć, że być może to nie działa. Nie chciał jednak się tak szybko poddawać, więc wpadł na inny pomysł. Spojrzał znów na jego twarz i się lekko uśmiechnął na wspomnienia, które zaczęły mu przychodzić do głowy.
— Wiesz...Jak byłem mały...nie wiem...miałem może z dziesięć lat, mieszkałem wtedy jeszcze w Australii z...moimi adoptowanymi rodzicami. Tej informacji raczej o mnie nigdzie nie znajdziecie, gdyż po dołączeniu do Meduz postarałem się, aby wymazać ich z mojej przeszłości na wszelkich dokumentach... — powiedział, smutno się uśmiechając.
— Oczywiście zrobiłem to, aby byli bezpieczni. W każdym razie... — znów uśmiechnął się szerzej.
— Gdy miałem te dziesięć lat, bardzo lubiłem łapać różne małe owady oraz zwierzątka i robić im domki. Raz przygotowywałem właśnie taki domek dla jakiegoś owada, którego miałem zamiar złapać potem. Było wtedy lato, więc siedziałem na dworze, mając jakiś stary karton po butach i zrywałem różne rośliny, aby potem je ułożyć w jakiś tam sposób w tym kartonie. Wtedy zobaczyłem takiego pięknego, całkiem dużego, niebieskiego motyla, który usiadł na jednym z kwiatków i przybrał jego kolor. Podbiegłem do niego i on wtedy odleciał na kwiatek obok, który był już innego koloru, w który również się wtopił. Pomyślałem sobie wtedy, że jest on jakiś...magiczny, zaczarowany. — zaśmiał się lekko.
— Zerwałem kwiatka, na którego usiadł wcześniej i znów podbiegłem do tego motyla. A on wtedy znów usiadł na inny kwiatek, więc ja znowu zerwałem ten, na którym wcześniej usiadł. Ja...potraktowałem to jako swego rodzaju zabawę, a po jakimś czasie miałem karton pełen różnokolorowych kwiatków wybranych właśnie przez tego motyla. Pomyślałem, że ułożę wtedy jakoś te kwiatki, aby ten motyl mógł w tym kartonie zamieszkać. Usiadłem więc sobie na trawnik obok i zacząłem wszystko układać, a wtedy on usiadł mi na głowę. — zaśmiał się znów, tylko tym razem głośniej.
— Potem, gdy skończyłem mu robić domek, wziąłem go na swoje ręce i go do niego włożyłem. W taki oto sposób zdobyłem pięknego, magicznego przyjaciela motyla...
Po opowiedzeniu historii spojrzał znów na kardiomonitor, który dalej nie wykazywał żadnych zmian. Mając jeszcze pół godziny, postanowił poopowiadać więcej historii ze swojego dzieciństwa, bo i tak nie miał nic lepszego do roboty, czekając, aż reszta Harpii wróci do rezydencji. Zapominając kompletnie o obecności ochroniarza, złapał mocniej za dłoń Jeongina i przypominając sobie różne historie, zaczął je opowiadać.
🦋🦋🦋
Gdy po półgodzinnym wspominaniu swojego dzieciństwa gardło powoli zaczęło mu wysiadać i go suszyć, rozejrzał się po sali w poszukiwaniu czegoś do picia. Widząc dozownik z wodą i kubeczkami obok wyjścia, wstał z krzesła. Gdy chciał jednak odejść od łóżka i puścić rękę Jeongina, poczuł uścisk na swojej dłoni. Zmarszczył brwi w zdziwieniu, a zdając sobie sprawę, że to mężczyzna ścisnął jego dłoń, spojrzał w szoku na jego twarz.
— Gdzie idziesz? — Jeongin powiedział ledwo, powoli otwierając oczy.
— Chciałem posłuchać więcej historii... — powiedział z nieznacznym uśmiechem, po czym kaszlnął lekko, czując suchość w gardle.
— O mój Boże! I.N! Obudziłeś się! — krzyczał z radości, kompletnie ignorując fakt, że ten przyznał, że słyszał te wszystkie historie z jego dzieciństwa.
— Zawołaj lekarza! — krzyknął do ochroniarza, a ten będąc w lekkim szoku, dopiero po chwili wykonał jego polecenie.
— Wody... — szepnął, pokazując drugą ręką na szyję.
— Tak...już, już. — puścił jego dłoń i zaaferowany podbiegł do dozownika z wodą. Nalał czym prędzej płynu do papierowego kubka i szybko, ale ostrożnie podszedł do jego łóżka, po czym pomógł mu się napić.
— Gdzie jest reszta? — spytał od razu, podnosząc się nieznacznie na swoich rękach, aby nie leżeć tak płasko.
— Powinni za niedługo wrócić z pracy... — odpowiedział, po czym odłożył kubek na szafkę obok i spojrzał na mężczyznę z troską.
— Boże, Jeongin...Jak ja ciebie strasznie przepraszam...Gdybym nie wysłał tego głupiego SMS-a, nie leżałbyś tu teraz... — przepraszał ze łzami w oczach, łapiąc jego rękę, a ten zmarszczył brwi w zdziwieniu.
— Jaki SMS? — spytał, a gdy Felix miał już odpowiadać, do sali wszedł lekarz. Mężczyzna, idąc, zakładał lekarskie rękawiczki, przywitał się ze wszystkimi, a następnie od razu przeszedł do badania Jeongina.
— Może później wyjaśnię, jak już będą wszyscy. — powiedział z niezręcznym uśmiechem, odsuwając się, aby dać miejsce lekarzowi.
— Panie Park, proszę mi tylko dać coś przeciwbólowego... — mówił, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej z zamiarem wstania. Lekarz próbował go zatrzymać, będąc w trakcie osłuchiwania jego płuc, lecz i tak nie dał rady.
— Nie mam czasu na leżenie tu. Musimy obmyślić plan...
— Panie Yang, stracił pan naprawdę dużo krwi...Był pan dopiero co w śpiączce i radziłbym pozostać w łóżku, aby się dalej regenerować... — powiedział poważnie lekarz.
— Czuję się w miarę dobrze... — odpowiedział tylko, po czym spuścił nogi z łóżka, a zmartwiony Felix podszedł od razu do niego, aby mu pomóc w razie czego.
— Oprócz bólu w lewym barku jest naprawdę okej. — dodał, wstając z łóżka. Gdy zachwiał się lekko na swoich nogach, Felix od razu złapał go pod ramię.
Lekarz westchnął ciężko, wiedząc, że nie ma co się z nim kłócić. Podszedł do jednej z szafek i wyszukał odpowiednie leki przeciwbólowe. Następnie wziął z dozownika kubek z wodą i podał Jeonginowi dwie tabletki. Ten od razu je połknął, popił wodą, a następnie ruszył razem z Felixem w stronę drzwi.
— Pan Park ma rację, I.N... — powiedział zatroskanym głosem, pomagając mu iść.
— Powinieneś wypoczywać. Zresztą...gdzie ty teraz chcesz iść? Przecież...
— Nie wiem, ile leżałem w tej śpiączce... — przerwał mu, gdy wyszli z sali. Za nimi ruszył też i ochroniarz Felixa, który miał zdezorientowaną minę.
— ...ale nawet jakbym leżał w niej godzinę, to byłoby to o jedną godzinę za długo. — mówił poważnie, przyspieszając kroku. Szedł na boso w szpitalnej piżamie w tylko sobie znaną stronę, będąc bardzo zdeterminowanym.
— Pewnie i tak będę miał dużo papierkowej roboty do nadrobienia, a musimy jeszcze zrobić coś z tymi, co nas zaatakowali.
— Innie?! — nagle na korytarzu pojawili się Chan z Hyunjinem, którzy widząc mężczyzn, myśleli, że mają zwidy. Hwang od razu podbiegł do drugiej strony najmłodszego i również go złapał pod ramię, po czym mu się przyjrzał, oceniając jego stan.
— Co wy robicie? Kiedy się obudziłeś? — pytał ze zdezorientowaniem, a ten dalej szedł tam, gdzie chciał. Chan, który również był w małym szoku, szedł tuż obok Felixa, przy okazji dając znać ochroniarzowi, że może już sobie iść.
— Jakieś dziesięć minut temu, ale to nie ważne teraz...
— Dziesięć minut temu?! — krzyknął Hyunjin, na co Jeongin skrzywił się nieznacznie przez krótki ból ucha.
— Przecież powinieneś...
— Tak, tak...powinienem leżeć i się regenerować. — powiedział, jakby od niechcenia.
— Nie ma na to czasu, Hyunjin. Musimy działać. Ustaliliście już, kto nas zaatakował? Macie już jakiś wstępny plan? Ktoś jeszcze ucierpiał? Wiecie, czego chcieli? — zadawał pytania jak najęty, akurat, gdy wchodzili po schodach.
— Wow, wow, wow...Spokojnie, Innie. — mówił Chan, będąc równie zmartwionym jak reszta.
— Przecież się nie pali. Skąd w tobie nagle tyle energii i zapału do działania?
— Po prostu...Czuję, że będąc w śpiączce, zmarnowałem mnóstwo czasu, a nie lubię być nieproduktywny. — westchnął, a Hyunjin widząc, że ten chce wejść do biura lidera, wpisał odpowiedni kod, przepuszczając Felixa z Jeonginem przodem.
— Ile w ogóle leżałem?
— Jakąś... — Chan spojrzał na zegarek na ręku.
— ...niecałą dobę. — odpowiedział, a cała czwórka udała się do okrągłego stołu, gdzie usiedli na tych miejscach, co zwykle.
— Za długo... — powiedział bardziej do siebie, niż do nich.
— Czy odpowie ktoś w końcu na moje pytania? — spytał, będąc lekko poirytowanym. Chciał być ze wszystkim na bieżąco, aby potem zabrać się do nadrabiania wszystkiego, co musiał.
— No to tak... — zaczął Chan, wypuszczając głośno powietrze z płuc.
— Zaatakowały nas Meduzy, które dowiedziały się, że Felix jest u nas, przez to, że ten wysłał do nich SMS-a. Nie mamy jeszcze żadnego planu. Mieliśmy go ustalić dziś, po powrocie z pracy. Nikt inny tak jak ty nie ucierpiał...A czego chcieli? — wzruszył ramionami, patrząc znacząco na Felixa.
— Możemy się tylko domyślać.
Nastała chwila ciszy, w której Jeongin przetwarzał usłyszane informacje. Spojrzał najpierw na Felixa, który patrzył na niego z wymalowanym poczuciem winy na twarzy. Marszcząc brwi, spojrzał następnie na Chana. Zastanawiało go kilka kwestii, ale skoro blondyn był tu cały i zdrowy, mimo że Harpie wiedziały, że to przez niego, to stwierdził, że ta sprawa została już wyjaśniona.
— Okej... — pokiwał głową na znak, że rozumie.
— To, co robimy z Meduzami? — spytał, patrząc po reszcie, a Felix zmarszczył na niego brwi w ogromnym zdziwieniu i zdezorientowaniu.
— Chwila...Właśnie ci powiedział, że to przeze mnie zostaliście zaatakowani i ty leżałeś w śpiączce i...ciebie to nie obchodzi? — spytał blondyn, dalej będąc w lekkim szoku.
— Nie chcesz wiedzieć, czy zostałem ukarany albo ty nie chcesz mi dać żadnej kary za to, co zrobiłem? Nic, a nic? Tak po prostu chcesz przejść do omawiania planu? — pytał, kompletnie nie rozumiejąc, jakie procesy myślowe przeszły w głowie Jeongina.
— Skoro żyjesz i nie byłeś torturowany, to zakładam, że sprawa została rozwiązana inaczej i jakoś mało mnie obchodzi jak. Ja ufam decyzjom Chana. — wzruszył ramionami.
— Ciebie mogę lubić, ale to nie znaczy, że ci ufam. Przeszłości też nikt nie zmieni, więc nie ma co nad nią płakać, jak nad rozlaną szklanką mleka. Zamiast tego, wolę działać. Dlatego pytam jeszcze raz... — spojrzał znów po reszcie.
— Co robimy z Meduzami?
— Może poczekajmy najpierw na Minho? — zaproponował Hyunjin.
— Tak...Poczekajmy na niego. — zgodził się Chan, a w pomieszczeniu zapadła cisza, w której każdy pogrążył się we własnych myślach.
—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—🦋—
To ten...Co robimy z Meduzami?
Notka od Bety: YEEEEEEEEEAAAAH!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top