You're not a bad person
Czarne auta zawsze kojarzyły mu się ze zniewoleniem. Najeżdżały ludzi niczym małe demony śmierci. A w nich ochroniarze, którzy kontrolują każdy ruch i donoszą ojcu. Kim trzyma przy sobie tylko tych dobrych, lojalnych, lecz myślących. Tęskni za Big'em.
Wik często nosił jasne ubrania. Biała bluzka, beżowe spodnie. Nie wszystko jednak do siebie pasuje. Nie może uciec od kolorów. Nosi czarną, skórzaną kurtkę. Jego fani go za nią kochają. Podobno mówią, że wygląda goręcej.
Kim wolałby ją spalić.
Ochroniarz, który otwiera mu drzwi, nie patrzy mu w oczy. Wlepia wzrok w podłogę. Jest nowy, pewnie świeżo wybrany przez ojca.
A może tylko wygląda młodo. Nie odwiedzał swoich braci od dawna. Stracił tę miłość, ale nie zrobił nic, by ją odzyskać. Poddał się. Nie zasługuje na nią. Tchórz. Zbyt wiele przegapił. Nie jest pewien, czy byłby w stanie teraz kogokolwiek ochronić.
Wsiada do auta. Czeka i milczy. Nie chce mówić, zmuszą go do wyjaśnień. I tak to zrobią, ale odwleka ten moment w czasie. Na razie nie musi nic mówić.
Dlaczego odszedłeś?
Wiesz, że cię kochamy?
Powiedz coś, proszę.
Odlicza od dziesięciu w dół. Trzy, dwa... Tak mijają minuty. Wie, że jeszcze mógłby uciec. Znalazły sposób. Wygląda przez okno i widzi gnające samochody. Sam pędził tak przez ostatnie miesiące.
To przez obecność Chay'a zostaje. Kim patrzy w dal nieobecnym wzrokiem. Wysokie budynki zasłaniają mu niebo. Nie może odlecieć. Jego skrzydła są przypięte łańcuchami do ziemi.
Boże, naprawdę powinien był łyknąć za dużo prochów. Nikt nie musiałby cierpieć.
Ignoruje myśli, które krzyczą, że to nieprawda.
Drzwi po jego prawej się otwierają. Chay wsiada. Dziękuje ochroniarzowi. Zawsze taki przyjazny. Kim stara się nie gapić, chce odwrócić wzrok. To właśnie jego skrzywdził najbardziej ze wszystkich. Tę niewinną duszę.
- P'Kim, dlaczego wtedy do mnie przyszedłeś?
Chodzi mu o początek czy spotkanie przed jego ucieczką?
- To był impuls - szepcze. Chce zniknąć.
- Żałujesz tego?
Przednie drzwi otwierają się. Kinn wsiada.
- Nie - mówi cicho, by chociaż stwarzać pozory, że wciąż są sami. - Nie w tej chwili.
- Nie o to pytałem.
Silnik zaczyna pracować. Żaden ochroniarz nie jedzie z nimi. Będą za nimi podążać, ale w samochodzie mają swoją przestrzeń. Namiastkę prywatności.
- Nic, co z tobą związane, nie może być złe.
Żałuję tego, że cię porzuciłem. Żałuję, że cię zraniłem. Żałuję, że wplątałem cię w ten bałagan.
- Jesteś ze mną związany. Nie uciekniesz od tego.
Kim zamyka oczy. Nie będzie wylewać swojego serca. Krwawi wystarczająco.
- To by było zbyt proste.
Oboje milkną. Nie ma już nic do powiedzenia. Nie teraz, może nigdy. Ale w tym momencie nie muszą rozmawiać.
Niebo jest szare. Deszczowe chmury zebrały się nad miastem. Jazda samochodem dłuży się niemiłosiernie. Kilka promieni słońca przebija się przez chmury, oświetlając przydrożne drzewa.
Tego ranka niebo jest szare. A jednak nie pada. Jeszcze.
- Dlaczego?
Kim też się jeszcze nie rozpadł.
- Dlaczego co?
Krople deszczu czekały na swój moment, by spaść. By móc zalać ziemię swoim smutkiem.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś? O tym wszystkim - Kim stara się nie patrzeć w odbite w lusterku oczy brata. Nie chce czuć żalu. Wolałby wysiąść.
I tak wyczuwa spojrzenie na swojej twarzy.
Powinieneś umrzeć. Małe, bezbronne stworzonko, głupie, bezużyteczne. Znów nas zawiodłeś. Znów ich zawiodłeś. Czemu po raz kolejny sprawiłeś, że się martwili? Powinieneś zniknąć. Naprawdę myślałeś, że ci pomogą? Głupi, głupi, głupi...
- I tak nie moglibyście pomóc.
- Przestań! - krzyczy Chay. - Znowu to robisz.
Głupi. Bezużyteczny. Powinieneś pozwolić im żyć bez ciebie.
- Wiem. Przepraszam.
Przepraszam za to, że was martwię, że was zraniłem, że nic dobrego nie mogę dla was zrobić.
Kim naprawdę chciałby się teraz napić. Albo zagłuszyć te myśli, grając na gitarze. Tęskni za wiatrem we włosach, powiewem wolności i samotności.
Jego serce jednak skacze z radości, bo wie, że jego rodzina go szukała. Że może trochę im zależy.
Z tego samego powodu Kim chce się rzucić pod pociąg.
Udaje, że może wytrzymać bez ludzi i innych używek.
Budynki za oknem przemijają. Siedzi na tylnym siedzeniu, drzwi są zamknięte. Kinn prowadzi samochód. Kim czuje, że znów nie może oddychać. Chce paść martwy na ziemię, a jednak ciągle trzyma się linii życia.
- Macie słuchawki?
Powinien był postąpić inaczej. Powinien był zrealizować pierwotny plan. Nie musiałoby go to prześladować każdej nocy. Może tam spotkałby tych, który go kiedyś kochali. Którym może kiedyś zależało. Chce czuć się kochany.
- Tak. Zaraz ci dam.
Głos anioła. Kim widzi za oknem czerwono-niebieskie światła. Zamyka oczy.
- Proszę. Na miejscu będziemy za jakąś godzinę.
Kiwa głową. Wkłada słuchawki do uszu. Czy ktokolwiek zauważyłby jego zniknięcie? Skończyłby w swoim mieszkaniu lub pięknym miejscu w górach. Nim ktoś by się nim zainteresował, z jego ciała zostałyby tylko kości.
Uśmiecha się lekko.
Włącza muzykę. Czuje każde uderzenie, a każde słowo trafia w jego duszę. Ma dość życia, a jednak wciąż siedzi w samochodzie i oddycha. Pozwala swoim płucom funkcjonować.
Gratulacje.
Głosy milczą, kiedy zapada w sen. Jeszcze jeden plus tej egzystencji.
Jeszcze jeden powód, by tutaj opuścić ten świat.
Czarna pustka. Nie ma obrazów, nie pokazują mu się zmyślone scenariusze. Śni o czarnej przestrzeni i myśli, że może kiedyś mógłby to być piękny sen.
Budzi go kołyszący ruch. Zimne powietrze owiewa mu twarz. Kim skupia się na cieple z boku ciała. Czuje się bezpiecznie, choć nie widzi nawet, kto go niesie. Chce spać, a ręce, które go trzymają, przypominają mu jego matkę. Jak przez mgłę pamięta kołysanie w jej ramionach. Zna te fakty tylko z opowieści braci. Szczegóły, których nie mógłby sobie przypomnieć.
Może wciąż śni?
- Wydaje się taki kruchy.
Zabiłby każdego, kto tak powiedział.
- On jest, Khun.
Ale ponieważ jego serce krwawi miłością do braci, to tej nocy nie dojdzie do morderstwa.
Nie dzisiaj.
Nigdy.
Przyzwyczaił się już do nieodwzajemnionych i nieszczęśliwych miłości. W końcu takie są mu pisane.
- Połóż go tutaj.
Leży na kanapie. Tęskni za ciepłem.
- Kinn, czy... czy będzie lepiej? Z nim i tym wszystkim?
W sennym amoku wyciąga rękę. Jego palce chwytają czyjąś dłoń. Znów czuje ciepło wokół siebie. Oddech wraca do normalnego tempa. Woli myśleć, że tak powinno być.
- Nie wiem. Stało się coś, czego nie widzieliśmy.
Ktoś gładzi kciukiem wierzch jego dłoni. Kim myśli o tym, ile na nich jest krwi. Myśli o tym, że na to nie zasługuje. Wyobraża sobie, iż to jego brat go trzyma. Przytula do snu, jak za starych czasów.
Głupio zdaje sobie sprawę, że naprawdę za tym tęskni. Chyba nie był tak idealną bronią, tak perfekcyjną lalką, jak sądził. Jednak ma emocje.
- Zaopiekujemy się nim. Tym razem nie popełnimy tego błędu.
Wtula się w materac. Ktoś przykrywa go kocem. Po jego obu stronach leżą ludzie. Czuje się dobrze. Tym razem nie jest osaczony. Ciepło otula jego ciało.
- Przywrócimy mu chęć do życia.
Kim się uśmiecha. Od dawna nie miał tak pięknych snów.
Wolałby się nigdy nie obudzić.
1106 słów
Jestem ciekawa, ile osób to czyta.
[04.10.2022r.-22.10.2022r.; 30.10.2022r.]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top