You're a very good person

Czym jest sen? Zamykasz oczy i widzisz obrazy. Przedstawiają ci one lepszą bądź gorszą rzeczywistość. A raczej coś, co rzeczywistością mogłoby być. Twoje ciało się wyłącza. Nie czujesz tego, dla nas mija tylko kilka sekund. Zamykasz oczy, a chwilę później je otwierasz. I tak za każdym razem.

Ludzie twierdzą, że sen zawsze wszystko naprawia. Odcina nas od rzeczywistości i przerzuca do świata snów. Poprawia samopoczucie. Jest przy nas, gdy inni nie mogą. Taki kojący. Może dlatego śmierć nazywa się snem wiecznym. Ponieważ wtedy możemy zaznać spokoju.

Chociaż nie zawsze jest tak pięknie, jak przedstawiane jest to w książkach czy filmach. Bywa, że dla niektórych ten odpoczynek jest torturą. Prześladuje ich przeszłość, wymyślone stworzenia. Buntują się przeciwko sobie samym. Sen sprawia, że jesteśmy bezbronni. Jak wojownik, któremu odebrano tarczę, miecz i władzę nad ciałem. Może dlatego śmierć nazywa się snem wiecznym. Ponieważ wtedy już nie czujemy bólu.

Kim od dziecka nie potrafił spać spokojnie. Nie mógł. Odwracał wzrok, gdy jego matka się do niego uśmiechała. Zatykał uszy, gdy jego brat się śmiał. Udawał, że nie istnieje, kiedy jego brat celował do niego z broni. Jego ojca nigdy w nich nie było. Kim nie dziwił się. Nawet w snach nic dla niego nie znaczył. Te koszmary to były tylko konsekwencje działań tego człowieka. Wykrwawiające się ciało matki, Tankhun w chwili największego szaleństwa i Kinn próbujący go zabić.

Normalny dzień. Normalna noc.

Czasami Kim chciałby wrócić do tamtych czasów. Do czasów sprzed wypadku, porwania. Potem przypomina sobie, że takie rzeczy nie są możliwe. I ponownie odpływa do krainy snów. Kilka razy słyszy głosy, które szepczą, że koszmary to jedynie resztki człowieczeństwa, które mu jeszcze zostały.

A jednak, kiedy jest niesiony z samochodu, wystawiony na wzrok ochroniarzy, idealny do postrzału, nie budzi się. I nie ma koszmarów. Przez sen ściska kołdrę rękoma. Nie krzyczy, nie kręci się z boku na bok. Wtula się w ciepło za jego plecami.

Jest bezbronny, a jednak w tym momencie czuje się bezpieczniej niż przez kilka ostatnich lat.

Budzi się.

Za oknem panuje ciemność. Światła latarni nie docierają do tego pokoju. Księżyc schował się dziś za chmurami. W pomieszczeniu słychać tylko śpiące oddechy ludzi.

Kim pozwala sobie leżeć między braćmi. Tankhun obejmuje go ręką, Kinn trzyma dłonie blisko jego przedramion, ale ich nie dotyka. Wzdycha. Nie pamięta, kiedy ostatnio spali w jednym miejscu. Wydaje się to takie obce. Takie odległe.

Chwyta w swoje dłonie ręce braci. Mają ciepłą skórę. Z ich trójki tylko Kim miał zawsze zimne dłonie. Tankhun mówi, że ma to po mamie.

Przez chwilę myśli, aby wstać. Usiąść przy oknie i zapomnieć. Odegrać jakąś tandetną scenę z serialu. Ale... chyba może zrobić to też w tej pozycji. W tym cieple. Mocniej ściska palce. Teraz nie jest czas na płacz. Teraz nie jest czas, by żałować.

Pamięta dzień, w którym narodził się Wik. Uciekł z domu. Jego ostatnie słowa do brata brzmiały: ,,Już nigdy mnie nie zobaczysz". Dzisiaj nie wie, czy ból na twarzy Kinn'a był prawdziwy, czy tylko udawany. Zbyt często odtwarzał w głowie to wspomnienie, by zachować je w idealnym, niezmienionym stanie.

Czasami chciałby znaleźć odwagę, by przeprosić.

Nie ma schematu, według którego rodzą się dzieci. Wik też. Powstawał stopniowo. Słowa przelewane na papier są tylko garstką całego umysłu. Te prace nie były idealne i nigdy nie będą. A jednak to ta ułomna perfekcja chwyta za serca wytwórnie.

Tęsknię za życiem, którego nigdy nie miałem - napisał.

Chcę spojrzeć w przestrzeń, a ona mi powie, że nie jestem samotny, że nie muszę pływać w lodowatej wodzie - napisał.

Myślałem nad twoimi słowami. Miałaś rację, kochanie, jestem takim draniem - napisał.

Chcę kochać, choć nie wiem, czy mi pozwolisz - napisał.

Wybraliśmy różne drogi. Tęsknię za tobą. Zadzwoń, bo nie pamiętam twojego numeru - napisał.

I tak się zaczęło. Inna droga, upragniona wolność. Chłód w klatce piersiowej wkrótce zaczęły maskować radosne piosenki i uśmiechy na twarzy. W niektóre dni zastanawiał się, czy jego bracia za nim tęsknią. Wypędzał te myśli ze swojej głowy. Wolał nie znać odpowiedzi.

Ludzie zawsze byli problemem. Nie mowa o fanach, a o kolegach z branży. Częstowali go cukierkami, aż Kim miał dość. Nigdy jednak nie powiedział tego na głos. Nigdy jednak nie przestał.

Dziękuję, tato. Twój trening się przydał.

Wtedy dla Kima dzień bez haju oznaczał dzień stracony.

Aż pojawił się Frode. Manager Kim, który starał się wyciągnąć go z tego gówna. Udało mu się to na tyle, że jego podwładny nie leży teraz w jakimś zakurzonym grobie. Osoba, która pomogła mu w tamtym czasie najbardziej. Został mu przydzielony po tym, jak poprzedni człowiek na tym stanowisku zrezygnował.

Frode mówił, że przeznaczenie nie pozwoli mu wcześniej umrzeć.

I rzeczywiście, Kim żył, chociaż nie chciał.

Spotkanie z braćmi nastąpiło dopiero po roku od dnia ucieczki. Ojciec przypomniał sobie, że ma trzeciego syna. Zorganizowali rodzinny obiadek.

- Kim. Wyrosłeś.

Nawet bez opisów każdy może powiedzieć, jak to się skończyło, prawda?

- Czas leci.

Stół był duży. Korn siedział przy węższej części, trzej synowie po prawej i lewej. Tankhun naprzeciwko Kim, a Kinn po jego prawej stronie. Otoczyli go.

- Jak sobie radzisz?

Kim czuł, jak nogi zaczynają mu się trząść. Potrzebował coś wziąć. Musiał się jak najszybciej stąd wydostać.

- Tworzę muzykę. Występuję dla publiczności.

Cieszy się, że Kinn siedzi obok niego. Nie chce widzieć, jak bardzo jest nim rozczarowany. Jak wiele skarg dla niego trzyma. W końcu ukradł mu jego marzenie.

- Ciekawe.

Potem jedzą obiad w milczeniu. Za oknem świeci słońce. Śpiewają ptaki. Pogoda nie pasuje do atmosfery tego miejsca. Nie dostosowuje się. Nie musi.

Kim też chciały mieć wybór.

- Dziękuję za posiłek. Muszę iść. Mam spotkanie.

Wychodzi. Idzie w stronę samochodu.

Nigdy więcej nie chce tu wracać.

Każdy może marzyć.

- Kim! Czekaj chwilę!

Zatrzymuje się w bezruchu, powietrze znowu wyleciało mu z płuc. Nie mogą dać mu pieprzonego spokoju?

Khun jednak nie rozumie. Albo nie chce rozumieć. Kładzie mu rękę na ramieniu. Kim nie wzdryga się. Nie po tylu latach.

- Maluchu, odpowiedz czasami na moje wiadomości. Potrzebuję kogoś do oglądania ze mną filmów.

Ale i tak nie będziesz mnie kochał, prawda? Jeśli tego nie zrobię, jeśli nie wrócę tutaj, ty już nie będziesz mnie kochał. Nie zasługuję na waszą miłość, bo opuściłem rodzinę. Nieważne, jak bardzo chciałabym, żebyście mnie przytulili do snu.

- Jasne, Khun.

Odchodzi szybciej, niż mógłby sobie wyobrazić. Później żałuje, że nie porozmawiał też z drugim bratem. A jednak nie zamierza wracać do domu.

W zaciszu swojego mieszkania pozwala sobie zwinąć się w kłębek na łóżku i płakać. Ten jedyny raz.

W późniejszych latach nie widuje tak często swoich braci. Każdego z nich może dwa, trzy razy. Do ojca zawsze dostaje się przez kuchnię. Wie, że ich tam nie będzie.

W późniejszych latach wykonuje kilka brudnych prac dla ojca. Zabija ludzi, a ich krew wchodzi mu pod skórę. Obrazy niektórych prześladują go w snach. Niektóre z nich mu dziękują. Kim się dusi.

W późniejszych latach Wik dorasta. Gra wiele koncertów, zdobywa fanów, tworzy muzykę. Częściej nazywany jest Wik niż Kim. To strona siebie, którą bardziej lubi. Jest kochany, choć nie w sposób, którego pragnie. Nie przez ludzi, których pragnie.

Potem zdarza się Chay. Świat Kim się rozpada, ale jego serce znowu zaczyna bić. Zakochuje się w tym uroczym chłopcu, chociaż wie, że nie powinien.

Dlatego przeprasza i odchodzi, zanim on też się załamie.

Niszczysz wszystko, czego dotkniesz - śpiewają głosy.

Wiem - odpowiadał.

Stara się to naprawić. Nie wychodzi, jak zwykle. Powinien się już przyzwyczaić.

Kim zamyka oczy, a kiedy je otwiera, znów znajduje się w kompleksie.

Przeszłość. Zrobił wiele głupich rzeczy. Pożegnał się. Brał narkotyki. Niektórych z nich żałuje. Ale to tylko przeszłość. Wie, że w przyszłości nic się nie zmieni.

Teraz nie jest to najważniejsze. Przypomina sobie słowa Frode'a. Nie jego czas, by umrzeć. W najbliższych dniach pojedzie na cmentarz. Jednego grobu będzie brakowało. Zostanie puste miejsce.

Jednak na razie leży między braćmi, słucha ich oddechów. Otaczają go ciepłem. To wygląda prawie tak, jakby go kochali. Kim pragnie to powiedzieć. Słyszy bicie swojego serca.

Kocham was - chce krzyknąć. - Kocham was, choć wy mnie nie.

Zamyka oczy.

Zasypia, kiedy pierwsze promienie słońca zaczynają się wyłaniać zza linii horyzontu. Trzyma braci za ręce. Uśmiecha się lekko, a głosy nie krzyczą.

Kiedyś uwierzy, że wszystko się jakoś ułoży. Nie dziś. Nie jutro. Ale wkrótce.

Wstaje nowy dzień.









1356 słów

Frode - znaczy mądry

[10.11.2022r. - 12.11.2022r.; 15.11.2022r.]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top