We don't die || Koniec
16 kwietnia 2138 roku.
___________________
Magnus siedział na plaży Zlatni Rat nad Morzem Adriatyckim. Chorwacja. Europa. Nowe życie.
Wyglądał na zwykłego dziewiętnastolatka, pomijając to, że nim nie był. Dziś mijała - uwaga, uwaga - 67. rocznica śmierci jego jedynego męża.
Mimo tylu lat ból nie minął i wreszcie zaczął rozumieć Tessę - to boli jak diabli. Mimo tylu lat nigdy nie zapomniał o tej dacie i całym tamtym dniu- i o tym, by uronić parę łez 16 kwietnia.
Cały czas stara się zachować w pamięci twarz Alexandra, smak jego ust, dotyk jego dłoni...ale nie szło mu to najlepiej. Gdyby nie zdjęcie, które zawsze nosi w kieszeni, na pewno zapomniałby. Czasami, gdy mocno, bardzo mocno się postara, skupi, przypomina sobie to wszystko, ale to boli. Boli.
Bolą go również odwiedziny w ich dawnym domu w Los Angeles. Tyle wspomnień.
Kiedyś przez pewien okres czasu, gdy był zapalonym fanem paranormalnych seriali, oglądał "Zaklinaczkę duchów". Od śmierci Alexandra bardzo często zastanawiał się, czy on tu jest, czy może jest po drugiej stronie. Na wszelki wypadek zawsze do niego mówił.
- Alec... - szepnął i tym razem - Pamiętasz, jak zrobiliśmy kiedyś imprezę- niespodziankę dla Josepha, naszego syna? Miał wtedy dziesięć lat. - uśmiechnął się słabo - Cieszył się tak bardzo... Teraz on jest z tobą.
Czarownik przełknął ślinę i otarł łzę.
- Widzisz? Nawet po tylu latach umiem jeszcze pozostać człowiekiem. Ty mnie tego nauczyłeś. - powiedział, a jego głos załamał się. Zaczął błądzić palcem w piachu.
"To dzięki tobie nie zwapniałem, Alec. Kocham Cię tak mocno, że to boli. Nie wiem, czy to widzisz, ale pisanie tego jest znacznie łatwiejsze niż wypowiedzenie tego na głos."
Mimo całego tego bólu, postanowił przemówić jeszcze raz.
- Dałeś mi rodzinę. Miłość. Tyle lat wspaniałego życia. Kocham Cię. Po tych sześciedzięciu siedmiu bolących latach ja nadal cię kocham. - łzy spłynęły mu do gardła, gdy przechylił głowę do tyłu i spojrzał w niebo.
- Nie wierzę w śmierć.
Nie mógł tego wytłumaczyć. Ani logicznie, ani na inny znany mu sposób. Po prostu tak sądził.
- Ty gdzieś jesteś. W innym świecie... Ale nie mogłeś tak po prostu zniknąć, kochanie.
***
Anywhere you are.
Anywhere you are, I will find you.
I promise, my darling.
Some day, I promise, Alec.
-----
Mam nadzieję, że wyszło smutno, a nie słodko tak bardzo, że się zęby psują :D Dobra, oceniajcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top