8. Wszystko Się Coraz Bardziej Elektryzuje
Złapanie profesora Flitwicka okazało się o wiele trudniejszym, niż się z początku Ginny wydawało. Nie było to do niego podobne. Znano go jako zawsze gotowego pomóc każdemu uczniowi, który go potrzebował. A teraz jakby starał się od wszystkich odsunąć. Albo tylko od tych, którzy chcieli spytać o Cho.
Dziewczęta zastanawiały się nad poproszeniem o pomoc profesor McGonagall, ale ostatecznie uznały, że ma dostatecznie dużo problemów z własnym Domem i nie należy jej zadręczać "na pewno łatwo wytłumaczalnymi" sprawami drugiego. Właściwie, to Ginny uznała. Ale Luna kiwnęła na to głową.
Jednak nie oznaczało to, że Gryfonka zamierzała odpuścić. Cała ta sytuacja bardzo martwiła jej przyjaciółkę. Nawet jeśli Lovegood o tym nie mówiła, Ginny potrafiła wyczytać to z jej zachmurzonego, a nie jak zwykle zamglonego, wzroku. Dlatego musiała doprowadzić sprawę do końca. I przy okazji udowodnić Lunie, że nie ma co się martwić o Chang. W każdym razie była to już dla Weasley sprawa honorowa.
Jednak brakło jej okazji do skończenia tego i bardzo to denerwowało Gryfonkę. Trzeba było walczyć ze Śmierciożercami, a nie zajmować się zniknięciem jakiejś nieznaczącej nic uczennicy. Takie nic nie znaczyły dla Voldemorta. Trzeba się było zająć rzeczami ważniehszymi.
Dlatego śledztwo zostało odłożone. Ginny musiała mieć czysty umysł, gdy wraz z Neville'm prowadziła Gwardię Dumbledore'a. I właściwie udawało jej się wyrzucać sprawę Chang z głowy. Tylko, kiedy patrzyła w oczy Lunie, coś z tyłu jej głowy mówiło: "Obiecałaś, że się tym zajmiesz, pamiętasz?".
Ale chmur zbierało się coraz więcej. Tylko czekać aż lunie deszcz i zagrzmią pioruny. Blaise śledził ją krok w krok i bezpodstawnie miał coś do jej znajomości z Neville'm. Zachowanie Ślizgona powodowało w Ginny taką złość, że musiała sobie tysiąc razy powtarzać w głowie "Naprawdę nie warto. Jesteś potrzebna Gwardii Dumbledore'a. Musisz mieć jak najwięcej sił", żeby nie przywalić mu w ten jego prosty, nieco zadarty nosek.
Kolejna rzecz, która nie mogła dać Weasley spokoju, to stale utkwiony w jej plecach wzrok Marietty Edgecombe. Dziewczyna ta nagle jakby nabrała dziwnego zainteresowania Gryfonką. Przyglądała się Ginny niemal cały czas, a gdy ich oczy przypadkowo się spodkały, Weasley przechodził jakiś dziwny dreszcz.
Szczególnie uporczywie Edgecombe wpatrywała się w Gryfonkę, gdy ta rozmawiała z Neville'm. Czyżby się w nim podkochiwała...? To chyba niemożliwe. Ona i ten jej paskudny charakter plus Nev? Nie, to jakiś żart. A więc... Dlaczego?
Jedyna rzecz, która jako tako uszczęśliwiała Ginny w tym czasie to długie rozmowy na przeróżne tematy z jej najlepszym przyjacielem, nieśmiałym Gryfonem. Przez ostatnie lata bardzo zmężniał. Może nie wyprzystojniał, ale jego charakter wzmocnił się. Nabrał cech przywódcy. Potrafił wychodzić do przodu, zamiast kryć się z tyłu. Teraz już Ginny nie musiałaby pomagać mu w ratowaniu Teodory, to raczej on wyrastał powoli na wielkiego bohatera. Może jej mama miała rację, że chłopcy potrzebują czasu, ale jak się im go da wystarczająco dużo, to mogą nas przegonić "tak, że nigdy byśmy się tego nie spodziewały".
- Weasley! - usłyszała za nią. Wymodzona rączynka bez żadnej blizny, co w obecnych czasach oznaczało bycie zdrajcą, schwyciła ją mocno za ramię.
- Czego chcesz?! - warknęła. Chwyt był tak nagły, że omal nie straciła równowagi. Niestety, jej książki nie miały tyle szczęścia i rozsypały się po podłodze.
- Pamiętasz, co mówiłem o wspólnym wieczorze? - spytał takim głosem, jakby byli małżeństwem i zapomniała o ich pierwszej rocznicy. Skrzywiła się.
- Nie pamiętam i nie zamierzam pamiętać, bo nigdzie się z tobą nie wybieram! - krzyknęła, próbując się mu wyrwać. Uderzyła go wolną ręką w ramię, ale wtedy on ją za nią chwycił. Już chciał coś powiedzieć, gdy oboje usłyszeli głos z boku:
- Panna Weasley powiedziała "nie", Zabini - odezwał się ktoś o głosie cieńszym wprawdzie, lecz łudząco podobnym do głosu Deana.
"Gdyby Dean tu był - przemknęło Ginny przez myśl - nikt nie śmiałby mnie zaczepiać. On zawsze się mną dobrze opiekował... Zresztą Harry też na pewno by mi pomógł - dodała szybko, próbując wmówić sama sobie, że tak by było. Niestety, nie była tego zupełnie pewna. I była z tego powodu bardzo na siebie zła. - W każdym razie ani jednego, ani drugiego tu nie ma."
Korzystając z chwilowego zdezorientowania Zabiniego, zaserwowała mu dwa kopniaki. Jęknął, ale jego ręce ścisnęły się na jej nadgarstkach mocniej, tak, że omal nie krzyknęła z bólu. Pochylił się lekko do przodu, opierając się trochę o nią. Tego było za dużo. Z całej siły pchnęła go do przodu. W tym samym momemcie w powietrzu coś nagle rozbłysło i ręce Ślizgona bezsilnie puściły ręce Ginny. Upadł bezwładnie na podłogę.
Ktoś szybko podbiegł do Gryfonki i podtrzymał ją, by rozchwiana nie upadła za swoim oprawcą. Czyjaś dłoń wsunęła się w jej. Usłyszała nad uchem świszczący szept:
- Mam twoje książki. Teraz biegiem!
O nic nie pytała. Pędziła ciągnięta za rękę przez jakąś dziewczynę o długich, kasztanowych lokach. Gdy odbiegły wystarczająco daleko, jej niespodziewana sojuszniczka wciągnęła ją za filar. Duszały obie po szaleńczym buegu. Ich twarze były ledwie parę centymetrów od siebie. I w tym momencie w osobie, którą nieopatrznie nazwała "sojuszniczką", poznała Mariettę Edgecombe.
Natychmiast puściła dłoń dziewczyny i odsunęła się, wykrzywiając usta. Krukonka posmutniała i wyciągnęła w jej stronę książki Weasley, które musiała widocznie pozbierać, zanim ogłuszyła Zabiniego.
- Chciałabym... Się po prostu przydać - wyjąkała jakimś przygrubym głosem. Musiała mieć chore gardło. Ginny wyszarpała podręczniki z jej rąk, przyglądając się jej nieufnie.
Nie wiedziała, co znaczą słowa Edgecombe. Może lepiej się nie dowiadywać. Cokolwiek zrobiła Krukonka, śmierdziało podstępem. Lepiej więc nie dawać nawet podejrzenia, że pozwoli się wodzić za nos jak Harry Cho. Ginny obróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top