23. Wicher Dmie


- Żeby zabić Voldemorta, musimy zniszczyć wszystkie horkruksy - zaczął Harry, jakby próbując sobie wszystko poukładać w głowie. Ron położył mu dłoń na ramieniu. Wybraniec potrząsnął głową. - Czy... Czy nie powinienem się tego spodziewać od początku... - wyszeptał do siebie.

- Co ci chodzi po głowie? - spytał Ron, gdy jednocześnie Hermiona rzuciła:

- Harry, co się dzieje?

Zacisnął usta w wąską linię. Jak miał im to powiedzieć? Jak im powiedzieć na Merlina?! Gdyby jeszcze tylko on, ale... Czy zabicie Cho nie będzie morderstwem...? Jak ocenią to historycy za tysiąc lat? Czy będą go chwalić czy potępiać za to, co zrobi lub każe zrobić innym, bo... Bo sam... Czy byłby w stanie...?

- Połowy tego, co mam wam do powiedzenia pewnie się sami spodziewacie... Z pewnością myśleliście, czemu czuję horkruksy i mogę zaglądać do jego myśli... - wydyszał, zastanawiając się jak przekazać im drugą połowę. Ron natychmiast go przytulił, ściskając mocno. Po chwili dołączyła do nich chlipiąca Hermiona. Na koniec podeszła do nich powoli Luna i delikatnie ogarnęła całą trójkę ramionami. Ręce Neville'a i Ginny powędrowały ku sobie. Dean i Padma patrzyli tylko pusto przed siebie, nie wiedząc, co robić.

- Zaraz... - wyłkała Hermiona. - Czy... Czy jest coś jeszcze...? Może, em, może ta druga połowa, to jakiś sposób, żeby...?

- Nie - uciął Harry, krzywiąc się. - Jest jeszcze... Coś jeszcze gorszego... Dużo gorszego...

- Nie może być nic gorszego! - krzyknął Ron.

- On chciał w ten sposób się zupełnie zabezpieczyć, on... - ciągnął dalej Harry, ale głos mu się łamał. - On... On.. Cho... - Nie mógł tego z siebie wykrztusić, po prostu nie potrafił. Na szczęście jego przyjaciele w mig pojęli, o co chodziło.

- Co... Co mamy zrobić...? - spytał po chwili ciszy Ron.

- Trzeba... Trzeba... Trzeba ją zabić... - wyjąkał Harry, czując łzy spływające po jego policzkach. Padma krzyknęła z przerażenia. - Tak jak mnie... Ja też... Ja też muszę zginąć...

- Nie można tak, nie można, to morderstwo i samobójstwo - odezwał się z tyłu zdławiony głos Deana. Ginny płakała. Ron chciał do niej podejść, ale widząc, że Neville trzyms jej dłoń, postanowił zostać z Harry'm.

- Tak trzeba... Tak chciał Dumbledore - wyjąkał skazany na śmierć.

- Jesteś pewien, że...? Poszukam czegoś, na pewno znajdziemy inny sposób! - gorączkowała się Hermiona, odskakując od przyjaciół. Przeczesała nerwowo napuszoną czuprynę, marszcząc brwi i ciężko oddychają.

- Jak możesz być horkruksem, skoro zostałeś ugryziony przez Bazyliszka w Komnacie Tajemnic? Kiedy on cię, em... Zhorkruksował...? - zastanawiał się w desperacji Ron.

- Ron ma rację! Może jesteście tylko złączeni przepowiednią? - spytała nagle Luna. - Może to jest ta magiczna więź, która zbliża wasze umysły...

- Nie... Nie, Dumbledore by na pewno o tym pomyślał - nie zgodziła się z przyjaciółką Ginny.

- Dumbledore nie wierzył w moc wróżbiarstwa - dodała Hermiona. - Luna może mieć rację, może... Każdy, nawet największy geniusz miał jakąś słabość, to tak jak Einstein, który nie wierzył w mechanikę kwantową!

- Kto to Einstein? - zapytał Ron zdezorientowany, jednak wszyscy go zignorowali.

- Ale jeśli się okaże, że jednak Dumbledore miał rację? Jeśli przez to przegramy?! - krzyknął niemal Harry, który czuł, że już zaraz nie wytrzyma tego napięcia.

- Pokaż mi dłoń, Harry - poprosiła Luna, odsuwając delikatnie na bok Weasley'a. - Padmo, masz pod ręką cokolwiek, z czego mogłybyśmy odczytać prawdę?

- Mam... - wyjąkała Padma, podchodząc. - Karty Parvati... Ale są trochę zniszczone.

- To chyba nie ma se... - chciał się wtrącić Harry, jednak Ron zatkał mu usta.

- Nadadzą się - zdecydowała Lovegood. Schwyciła rękę chłopaka i przyglądała się jej, gdy tymczasem Padma przeszukiwała kieszenie w poszukiwaniu ostatniej pamiątki po siostrze. W końcu udało jej się znaleźć trochę zniszczoną, ale w gruncie rzeczy chyba kompletną talię kart.

Golden Trio, które nigdy nie przykładało się zbytnio do nauk przyszłości, patrzyło na to wszystko wielkimi oczami. Harry stał z miną taką, jakby od dotyku palców Luny miała mu ręka uschnąć.

- Luno? - zawołała koleżankę Padma. Ta szybko odskoczyła od Pottera, który po prostu gapił się przez chwilę na swoją dłoń, i przyskoczyła do starszej Krukonki. - Zgadza się?

- Tak... - szepnęła Luna, przyglądając się ledwo czytelnym kartom. - Ale tobie jeszcze wyszło...

- Ona rzeczywiście musi umrzeć - zaszlochała Padma. - Harry został unieszkodliwiony w komnacie tajemnic, ale ona... - Jej głos się załamał i wtuliła twarz w ramię Lovegood. Ron uklęknął przy Krukonkach i objął swoją dziewczynę, która także zesmutniała. Położyła głowę na sercu Weasley'a, roniąc łzy i jednocześnie głaszcząc po włosach płaczącą Patil. Hermiona popatrzyła na Harry'ego.

Nie mógł w to uwierzyć. Czyli taki miał być koniec...? Miał nadzieję, że w końcu będą razem, po tym wszystkim, co się stało, nareszcie ją odnajdzie w krainie bez bólu. I że będą szczęśliwi na wieki. A teraz... Ona miała odejść.

A on miał pozostać i dokończyć to, co zaczął. I zginąć lub żyć, jednak to wszystko bez niej. Wszystko bez jej czekoladowych oczu, złocistej twarzy i hebanowych włosów. To wszystko miało zostać porzucone, bez życia. I nawet nikt nie zamierzał pytać jej o zdanie.

Czy miało sens życie, jakie teraz wiodła? W ciągłym strachu i bólu? Nie, nie wydawało mu się. Jednak teraz przekonał się, że mimo wszystko nadal drzemała w nim nadzieja, że ona kiedyś z tego wyjdzie. A co bardziej egoistyczne po prostu czuł, że bez niej żywej nie da rady.

Ktoś kiedyś powiedział, że najwspanialsze historie miłosne zawsze kończą się tragicznie. On nigdy nie podzielał tego zdania. Miłość wykluczała tragedie, ona była siłą, a nie słabością. Jednak teraz stracił tę pewność. Marzył o tym, by nagle obudzić się w łóżku u Weasley'ów i usłyszeć, że te ostatnie parę lat to był tylko koszmar. Chciałby wsiąść z Ronem do pociągu i wśród przepychających się uczniaków dostrzec smukłą figurę Cho, żywej, przytomnej i zdrowej Cho. Ale nie tak zrządziło przeznaczenie...

- Nie możemy tego zrobić, nie możemy jej poświęcić, gdy nawet nie wiemy, czego ona by chciała - szlochała Padma. - To nieludzkie skazywać kogoś na taki los...

- To nie nasza wina - próbowała pocieszyć Krukonkę Ginny, kucając obok nich, jednak jej głos był pełen zwątpienia w treść wypowiadanych słów.

- Może... Może... - szeptała Hermiona, myśląc intensywnie, jednak chyba nie mogąc znaleźć rozwiązania.

- Może najpierw weźmiemy się za węża? - zaproponował Ron.

- Nie... Potem może nie być... Czasu... - westchnęła jego przyjaciółka.

- Pójdę do niej - odezwał się po chwili Harry. - Ona... Ona by się zgodziła... Ona by oddała za nas to życie... Zresztą... Gdy i tak jest takie marne to może darem jest umrzeć...?

Ostatnie, co dostrzegł, zanim odszedł, to zamglone oczy Luny, rzucające mu jakieś dziwne spojrzenie znad ramienia Rona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top