22. Zawierucha Trwa
- Ta różdżka, którą trzymasz, należy do mnie, Pottah - powiedział Draco, celując inną w Harry'ego spomiędzy ramion Crabbe'a i Goyle'a.
- Już nie - wydyszał Harry, ściskając mocniej głogową różdżkę. - Wygrani to właściciele, tak to działa, Malfoy. Kto ci pożyczył swoją?
- Moja matka - stwierdził Draco.
Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu, jakkolwiek wydawałoby się to nie na miejscu. Sytuacja wcale a wcale zabawna nie była.
- Więc dlaczego, wy trzej, nie jesteście teraz z Voldemortem? - zapytał Harry.
- On nas nagrodzi - odezwał się nagle Crabbe. Jego głos był zaskakująco cienki jak na tak ogromną osobę: Harry chyba nigdy wcześniej nie słyszał, żeby ów chłopak w ogóle mówił. Śmiech jest w końcu czymś nieco innym. Crabbe przypominał mu teraz jak małe dziecko, któremu obiecano dużą torbę słodyczy. -Wróciliśmy, Potter. Zdecydowaliśmy się nie odchodzić. Postanowiliśmy cię do niego przyprowadzić.
- Dobry plan - rzekł Harry z udawanym podziwem. Nie mógł uwierzyć, że był swego celu już tuż tuż i miał nagle zostać powstrzymany. I to orzez kogo. Trójkę bachorów bawiących się w bandytów. Malfoy'a, Crabbe'a i Goyle'a.
Zaczął się powoli wycofywać w stronę miejsca, gdzie na po piersiu leżał nieco krzywo horkruks. Gdyby tylko zdążył położyć na nim dłoń przed rozpoczęciem walki...
- Więc jak się tu dostaliście? - spytał, próbując odwrócić uwagę przeciwników.
- Praktycznie mieszkałem w Pokoju Życzeń przez cały zeszły rok - stwierdził Mafloy, łamiącym się nieco głosem. - Wiem, jak...
- Ja również - odezwał się czyiś głos zza pleców Dracona. Koniec różdżki tknął jego gardło i jakby rzucił na chłopaka "Silencio". - Pamiętasz...?
- Marietta - wymamrotał Draco. Crabbe i Goyle obrócili jednocześnie głowy.
- Nie ruszajcie się - rozkazała dziewczyna. - Teraz, Harry!
Nie było to potrzebne. Harry skorzystał ze zdezorientowania wroga. Już chwilę temu schwycił diadem i puścił się pędem na poszukiwania Rona i Hermiony.
- Uciekł! - krzyknął z pasją Malfoy. - Lećcie za nim, głupcy!
- Jeśli chcecie, by Draco stracił życie, oczywiście - dodała jadowicie Marietta. Wyglądała przerażająco. W oczach chłopców nabrała kształtów samej Roweny Ravenclaw, która powstała z grobu, by nie dopuścić do tryumfu Voldemorta. Trzęsła się wprawdzie, ale stała wyprostowana, groźna. Jej twarz był biała jak kreda, czerwony napis na niej odcinał się od niej nabrzmiałą czerwienią. Włosy dookoła głowy wyoadły z wysoko upiętego kucyka i stały naelektryzowane, dodając jej tym tylko niesamowitości. Crabbe przełknął ślinę, a Goyle otworzył usta.
- Nie słuchajcie jej! - warknął Draco. - Pędźcie po Pottaha!
- Macie wybór: Potter albo Malfoy - stwierdziła Marietta, potrząsając różdżką. - Kogo wolicie?
- Potter - wymruczał Goyke i pobiegł w stronę, z której ostatni raz widzieli Harry'ego. Crabbe niepewnie pospieszył za nim. Edgecombe uniosła brew.
- Szczerze, nie spodziewałam się tak szybkiej decyzji - mruknęła.
Szybko pchnęła Dracona do przodu tak, że upadł na ziemię, po czym już miała rzucić klątwę drętwoty kolejno na każdego ze Ślizgonów, gdy różdżka wyfrunęła jej z dłoni i upadła z głośnym stuknięciem nieopodal na podłodze. Ręka trochę ją zapiekła, jednak dziewczyna potrząsnęła tylko głową i ruszyła pędem w tronę swej własności. Nagle zachaczyła o coś nogą i z piskiem upadła na podłogę. Zanim zdążyła pojąć, co się działo, jej ręce zostały przybite do posadzki mocnymi uściskami na nadgarstkach. Draco zablokował jej nogi właśną. Warknęła, wijąc i próbując się mu wyrwać. Wszystko na próżno. Musiała przyznać, że mimo z pozoru chudej sylwetki był od niej dużo silniejszy. Przyłożył powoli różdżkę do jej gardła.
- I co teraz? - spytał, uśmiechając się szyderczo i jakby... Nieszczerze. W jego oczach był żal.
- Nie wiem - przyznała. Parsknął.
- Nie wiesz? - przedrzeźniał ją. - Nie wiesz? Cóż za szczerość z twojej strony!
- Trudno mi się przyznać do słabości - stwierdziła zgodnie z prawdą, patrząc mu w oczy z uczuciem. - Ale przy tobie czuję, że mogę to zrobić. Bo ty to rozumiesz.
Uciekł od niej wzrokiem. Poczylił głowę. Westchnął. Już miał znów coś rzec, gdy jakiś huk i nagły podmuch gorąca odwrócił jego uwagę. Spojrzał w bok. Marrieta również próbowała to zrobić, jednak wymuszona leżąca pozycja i jego ręce skutecznie jej to utrudniały.
- O smocza ospa... - wykrztusił z siebie Draco, po czym nagle wstał i podniósł ostro Mariettę za kołnierz. Wszystko, co nastąpiło później trwało mgnkenoe oka. Do uszu Krukonki doszły krzyki. Rozejrzała się. Zza rogu zwalonych przedmiotów nadbiegali już dwaj Ślizgoni oraz trójka Grygonów. Ich tyły pożerały żarłoczne płomienie.
- Biegiem! - usłyszała tuż nad uchem przeraźliwy wrzask Dracona. Uczuła jego mocny uścisk na swoim ramieniu i jeszcze silniejsze szarpnięcie. Prawie się przewróciła. Ale w tym momencie i w niej obudziło się przerażenie. Adrenalina rozlała się po jej żyłach. Nogi same zaczęły nią nieść. Do przodu. Byle jak najdalej od tych płomieni.
Kręciło się jej w głowie. Nie mogła złapać tchu. Było coraz goręcej. Niemal czuła już, jak płomienie liżą końce jej loków, które w tym oświetleniu lśniły niemal tak samo ogniście.
Wpadli w ślepy zaułek. Przed nimi sterczała wkeża biirek. Marietta stanęła nieruchomo bezradna jak nigdy w przerażeniu, ale wtedy Draco szarpnął ją znów za rękaw.
- Do góry!
- Boję się - jęknęła, zaczynając płakać ze wstydu i rozpaczy. Wysokości to była jej słabość. Nawet wspinając się na najniższe zawsze miała wrażenie, że zaraz pośliźnie się i spadnie. Malfoy już siedział nad nią. Wyciągnął do niej dłoń.
- Zaufaj mi - poprosił. Zacisnęła usta. Obejrzała się jeszcze. Właśnie dobiegał do nich Goyle. Crabe śmignął już dawno w górę. Harry'ego, Hermiony i Rona nie mogła nigdzie dostrzec. Obróciła szybko głowę i spojrzała niepewnie w srebrzyste oczy Dracona. - Damy radę. Razem - powiedział tak miękko, jak chyba nigdy się do niej nie odezwał. Przełknęła ślinę i wsunęła swą rączkę w jego dłoń. Schwycił ją mocno i podciągnął do góry. Ona, starając się dobierać jak najpewniejsze oparcia, powoli wspinała się do góry. Szło jej to niestety ślimaczym tępem, a płomienie, które przybrały postać jakichś upiornych potworów, podpełzały coraz bliżej.
- Zostaw ją! - krzyknął z góry Crabbe. - Zginiecie oboje!
- Nawet jeśli, to wolę to niż żyć bez niej! - odpowiedział Draco. Była już na tyle wysoko, że pochyliwszy się, mógł objąć ją ramieniem. Uniósł ją i postawił obok siebie. Marietta z przestrachem zerknęła w dół. - Nie bój się, trzymam cię - szepnął i tak asekurując ją otaczającą jej kibić ręką, powoli ruszył do góry. Wspinali się razem. On osłaniał dziewczynę, trzymając ją w miarę możliwości przed sobą. Bicia ich serc były tak samo głośne i szybkie, jakby stanowiły jedno.
Płomienie goniły ich, wciąż depcząc im po piętach. Były szybsze niż oni. Draco musiał to zauważyć, jednak nie poddawał się. Nawet, gdy za jego plecami prosto w paszczę jednego z płomienistych potworów, spadł z wrzaskiem Crabbe. Oczy Marietty rozszerzyły się, gdy odwróciła głowę, by dostrzec tylko znikające w morzu pomarańczowego światła nogi Ślizgona.
- Nie przystawaj - rozkazał jej Draco, starając się wyrzucić na razie z głowy to, co właśnie zaszło. Żeby opłakiwać zmarłych wpierw sami musieli żyć. Już nie dużo im zostało. Gdy byli przy szczycie, Malfoy wziął Mariettę na ręce i podał czekającemu już na nich Goyle'owi. Gdy tylko dziewczyna uczuła pod sobą w miarę stały grunt, natychmiast - pokonując zawroty głowy i mdłości - przyskoczyła z powrotem do krawędzi by wyciągnąć dłoń w stronę Dracona. Z pomocą jej i głównie Goyle'a i platynowowłosy wkrótce znalazł się między nimi.
- To... Co teraz...? - spytał Goyle. Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć. Cała konstrukcka zatrzęsła się i przechyliła. Dygocząca ze strachu Marrietta wtuliła się w Dracona, płacząc.
- Nie chcę, żebyś zginął! - krzyknęła rozdzierająco. Objął ją ramionami i ucałował w czubek głowy, nie wiedząc, co robić.
Nagle nad nimi coś śmignęło. To Potter i jego kompania. Minęli ich. Zostawili. Ale nie. Nagle znów zawrócili i zwalniając podlecieli ku nim!
Cała trójka zeskoczyła z mioteł. Marietta i Draco zostali rozłączeni. Hermiona usadowiła dziewczynę za sobą, a Harry zgarnął chłopaka. W tym samym czasie Ron brał na swój pojazd Goyle'a.
Po chwili lecieli. Dziewczęta pierwsze dopadły wyjścia. Hermiona próbowała jak najbezpieczniej wylądować, ale pęd spowodował, że przetoczyły się kawałek po posadzce. Marietta padła na ziemię na wznak, kaszląc i próbując powstrzymać żołądek przed zabawą w lot hipogryfa. Po chwili obok nich wylądowali Ron z Goyle'm. Na koniec z drzwi wypadli Harry i Draco.
Malfoy uoadł tuż obok Marietty. Dziewczyna przysunęła drżącą rączkę do niego i wsunęła mu w dłoń. Zerknął na nią kątem oka. Znowu byli razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top