21. Kolejna Pauza
Hermiona wróciła po chwili do stołu, kręcąc głową.
- Nadal bez zmian - zakomunikowała.
- I Harry nie chce nadal od niej odejść? - spytał Ron. Potrząsnęła głową.
- Twierdzi, że czuje się za to wszystko odpowiedzialny - mruknęła, siadając.
- Trudno się dziwić - skomentowała kwaśno Marietta. Hermiona posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Jeśli jeszcze raz... - zaczęła już, ale w tym momencie Luna szybko zaproponowała z łagodnym uśmiechem:
- Marietto, może opowiesz nam o tym, jak postanowiłaś walczyć ze Śmierciożercami?
- Właśnie! - podchwycił Ron. - Mnie też bardzo ciekawi, jak z takiej mimozy zmieniłaś się w... No wiesz... Taką tajemniczą...
- Antybohaterkę - dokończył Dean.
- To żadna historia, nie ma co gadać - stropiła się lekko Marietta.
- Jak to nie ma?! - zawołali hurem jej współrozmówcy.
- Też chciałabym usłyszeć o tej twojej całej "przemianie" - mruknęła Hermiona.
- No... Niech wam będzie - westchnęła starsza Krukonka, przejeżdżając palcami włosy. - Zaczęło się to tak, że... Właściwie to... - Jej poprzednia pewność siebie, pochodząca z obojętności wobec otoczenia, nagle ją opuściła. Plątała się w słowach i jakoś trudno jej było zacząć.
- No dawaj - powiedział wesoło Ron. - Chcemy usłyszeć, czemu wyglądasz, jakbyś wyszła po latach z Azkabanu.
- Ron! - pisnęła Luna.
- Co się stało? - spytał chłopak. - Przecież ma tatuaże godne więziennych.
- Bo i z więzienia pochodzą - zauważył grobowym tonem Dean, uświadamiając Wesley'owi, że wcale nie polepsza atmosfery wrzucanym w nią na siłę humorem. Hermiona pokiwała skwapliwie głową, po czym zwróciła się do Edgecombe:
- A więc... Co mówiłaś?
Usta Marietty ściągnęły się. Uciekła wzrokiem za okno.
- Byłam... - zaczęła. - Byłam... Byłam nikim. Miałam w sobie bezdenną pustkę. I myślałam, że tak będzie zawsze...
- Możemy się obejść bez filozoficznych wstępów, jeśli łaska? - poprosił zmęczonym głosem Dean.
- No dobrze - fuknęła Marietta. - W momencie, kiedy już chciałam skończyć ze sobą...
- Co? Co? W jakim sensie?! - przerwał jej Ron. - Czy ty się chciałaś...?
- Zabić? Tak - upewniła go starsza dziewczyna. - Nie mogłam już tego wszystkiego znieść... Przy życiu trzymała mnie tylko jedna osoba. - Jej oczy były zamglone wspomnieniem, usta uniosły się w smutnym uśmiechu. Jednak wraz z następnymi słowami zniknął on jak płomień zdmuchniętej świecy. - Nienawidziłam siebie, a co za tym idzie i wszystkich dookoła. Poza osobą, o której wspomniałam, ale nie miałam w niej wsparcia, więc niewielka różnica. Myślałam, że nigdy się nie nauczę kochać, że jestem stracona, że moje piętno jest wypisane na twarzy i już zawsze je będę nosić. - Luna położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu. Marietta rzuciła jej przelotne spojrzenie. - I wtedy dostałam wiadomość od mojej kuzynki, Jacobisy Siblings. Pewnie jej nie znacie, ona... Ponoć jest sławna, ale nigdy nie dowiedziałam się właściwie czemu...
- Jacobisa Siblings? - spytał Bill, którego wejścia do pokoju nikt nie zauważył.
- Tak... - potwierdziła lekko zdziwiona Edgecombe.
- Znam ją - stwierdził najstarszy z Wesley'ów. - Chodziła z Charlie'm do klasy...
- Obecnie wraz z jakimiś przyjaciółmi chciała pomagać mugolakom w uciekaniu przed Ministerstwem - ciągnęła dalej swą opowieść Krukonka. - Słyszała całą moją historię. I... Nie znienawidziła mnie, mimo że zawsze była zawsze taka wierna Dumbledore'owi...
- O, to prawda - wtrącił się znów Bill. - Była jego największą pupilką.
- ...teraz - opowiadała Marietta - postanowiła dać mi drugą szansę i zaproponowała, bym, jako osoba znająca Ministerstwo, jej pomogła. Nie mogłam odmówić. - Nerwowo odgarbęła włosy z czoła. Zachaczając przypadkowo paznokciem o jeden z bąbli, syknęła. - Stałam się najmłodszą członkinią Kręgu Khanna. Poza mną byli tam jeszcze Penny i Talbott Wignerowie, Beatrice Haywood, siostra Penny, Ben Cooper, Chiara i Orion Amari, Skye Parkin...
- Znam ją! - zawołał Ron. Wszyscy spojrzeli na niego skonstruowani. - Znaczy... Um... Słyszałem o niej... Jest świetną ścigającą. Normalnie jej rodzina to legenda Quidditcha.
- ...W każdym razie - podjęła znów Edgecombe - byli tam znajomi mojego kuzynostwa, których ponoć znają jeszcze z czasu nauki w Hogwarcie. Potrzebowali jednak kogoś, kto dobrze zna Ministerstwo. A moja mama w nim pracowała. Akurat pod Umbridge. I jako dziecko myszkowałam po całym kompleksie, więc znałam go. Miałam zostać u kuzynostwa i pomagać Kręgowi.
- Aha... A więc dlatego mi kazałaś... Bo jak mniema to byłaś ty... Mi cię udawać... - Dean aż klasnął w ręce. Marietta pokiwała głową.
- Niestety, pewnego dnia złapano mnie - stwierdziła. - Nie byłam doświadczoną poszukiwaczką przygód, więc i zachowywałam się czasami nieostrożnie. I w końcu wpadłam... - Zamknęła oczy i skrzywiła się. - Próbowali mnie zmusić, bym powiedziała im, kto jest ze mną... Ale ja nie zmarnowałam swojej drugiej szansy i milczałam. Lestrange spodobały się moje bąble. - Dotknęła swojej twarzy. - Śmiała się z nich, to krzyczała, że powinnam słuchać tego, co mówią swoim ułożeniem. W końcu postanowiła się nimi zainspirować. Wygrawerowała mi nożem napisy... - Marietta podwinęła rękaw. - "ZDRAJCZYNI", "ŻMIJA", "KŁAMCA", "PRYSZCZATA"... - Odsłoniła drugie przedramię. - "PRZEKLĘTA", "SKAZA", "WYPACZENIE", "WRONA"... - Oparła się łokciami o stół. - Jest tego więcej, ale im niżej, tym brzydsze są określenia...
Hermiona pomasowała swoje przedramię. Gdyby wtedy nie przeklęła Marietty... Może teraz nie miałaby sama na sobie pamiątki na całe życie po zadanych jej mękach. Autografu Bellatrix. A teraz... Potrząsnęła głową. Skąd miała wtedy wiedzieć...? Tylko splot przypadków sprawił, że stało się, jak się stało. Cała historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej. A jednak... Jak w baśni. Wszystko miało swoje konsekwencje. Nawet ti, o czym się już dawno zapomniało.
Nie mogła tutaj zostać dłużej. Wstała nagle, omal nie przewracając krzesła. Wszyscy zwrócili na nią swój wzrok.
- Harry... - jęknęła po raz trzeci, a on po raz trzeci zerwał się i podbiegł do niej, mając nadzieję, że ujrzy ją przytomną.
- Jestem tu, Cho, jestem mu - załkał, łapiąc i przyciskając jej wychudzoną rączynę do ust. Popatrzył jej w oczy. Niestety, pozostawały tak samo naznaczone przerażeniem i obłędem, jak ostatnim razem. Nie mógł tego znieść... Czuł się tak, jakby patrzył na to, jak dziewczyna leci z błyskawiczną prędkością w mroczne czeluści, a on na próżno wychylał się by ją złapać. Nie chciał tego. Wolałby, żeby spokojnie zmarła niż męczyła się tak strasznie.
Złe traktowanie, głód i zimno pewnie zapoczątkowały tę chorobę, która teraz trzęsła nią tak bardzo. Ostatnie wydarzenia i sportacja musiały ją dobić. Gdy jej umysł już dawno przepadł, teraz też powoli umierało jej ciało. Gorączka nie tylko ją trawiła, ona wręcz rzucała Cho na wszystkie strony. Nikt nie miał pojęcia, co z nią będzie. Dużo wcześniej zabliźnionych połowicznie ran teraz otworzyło się, paląca temperatura nie spadała, a wizje pochodzące ze starganego umysłu z pewnością nie pomagały.
- Nie krzywdź mnie, nie krzywdź - załkała znów. Serce i szczęka Harry'ego ścisnęły się. - Ja już nie mam siły... Błagam... Przestań już, przestań!
- Nic ci nie robię, Cho - wyjąkał, czując łzy spływające po policzkach. - Proszę, wróć do mnie... Cho...
Zaczęła mruczeć jakieś niezrozumiałe nonsensy. W takich chwilach tylko Luna potrafiła zrozumieć, o co jej chodzi lub - ujmując to lepiej - co się dzieje w jej majaczeniach. Harry zazdrościł jej tego. Chciałby też umieć rozpoznać każde słowo, jakie padało z ust jego ukochanej. Pragnął znać ją całą na pamięć i umieć nie tylko rozumieć jej słowa, ale i czytać jej myśli. A nade wszystko łaknął jej zdrowia jak błąkający się po pustyni świeżej wody.
Najgorsze było jednak to, że musiał tak potrzebującą go Cho opuścić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top