17. Chmury Znów Ciemnieją

Grzmoty rozlegały się jeden po drugim. Dodawały grozy całej tej scenie, jeśli w ogóle było to możliwe. Sama w sobie i bez tego przyprawiała o dreszcz przerażenia.

Mroczne wnętrze sali we Dworze Malfoy'ów rozświetlały tylko krótkie przebłyski piorunów. W odstępach między nimi Dean nie widział prawie nic, poza najbliższymi sobie konturami. Trzymało go dwóch, jak przypuszczał, szlamcowników. Przy kominku stała rodzina gospodarzy, która miała miny takie, jakby byli gośćmi u samych siebie. Tymczasem naprzeciwko niego... Sala na chwilę rozświetliła się białym światłem. W czasie tym, krótkim niczym mgnienie oka, Dean zobaczył w całej przerażającej okazałości trupiobladą twarz Bellatrix Lestrange.

- Zapytam jeszcze raz! - krzyknęła z wściekłością. - Z kim współpracujesz?!

- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Nie bał się. Ta kobieta nie wzbudzała w nim żadnych emocji poza obrzydzeniem. Przynajmniej tak sobie powiedział w duchu, unosząc wysoko głowę.

- Kłamiesz! - wrzasnęła Lestrange tak głośno, że Thomasowi omal nie pękły błony bębenkowe w uszach. Podczas krótkiego błysku, dostrzegł, że uniosła różdżkę. Zamknął oczy, gotując się na ból klątwy niewybaczalne. Jednak zamiast słowa "crucio" usłyszał kroki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Znów pokój się rozjaśnił na chwilę. Dwie osoby. Mężczyzna prowadził dziewczynę z bąblami na twarzy, układającymi się w słowo "DONOSICIEL". Wyglądała jak sama śmierć. Rozległ się grzmot, a po nim głośny huk ciała uderzającego o posadzkę i cichy jęk.

- Ach tak - zaskrzeczała Bellatrix. - O kimś zapomnieliśmy!

Stuk obcasów. Błysk. Kobieta złapała brodę dziewczyny i szarpnęła nią tak, by Marietta musiała skierować swój zmęczony wzrok na Deana. Oczy Edgecombe wydały się Thomasowi zmaterializowanym przerażeniem. Szczerze, uczuł wobec niej w tym momencie niemałą pogardę.

- Mamy twojego kumpla - pisnęła znów Lestrange. - Jeśli nie ty, to on nam wszystko opowie.

- On nic nie wie - wycharczała dziewczyna, jakby ksztusząc się czymś. Po tej jrótkiej wypowiedzi zakasłała. Rozległ się śmiech Bellatrix. Straszny, szaleńczy, srogi.

- Nic nie wie? - zaszydziła. - Nic nie wie?! Pewnie tak samo jak ty, którą złapaliśmy na gorącym uczynku pod Ministerstwem! Też z pewnością "nic nie wiesz", co?!

- Wiem, ale nie powiem. - Ta krótka i suchsza niż sachara wypowiedź Marietty wprawiła Deana w osłupienie.

"Czyżbym nie tylko ja ją udawał...? - spytał sam siebie w myślach. - To nie może być ona..."

- Draco! - W nagłym rozbłysku białego światła, Thomas dostrzegł, jak Bellatrix skinęła na swego siostrzeńca, by się zbliżył. Ten z kolei wpatrywał się w Mariettę, jakby była całym jego światem, który właśnie pochłaniała czarna dziura. Grzmot. Kroki. - Zabierz ją stąd i wyciśnij z niej prawdę - wycedziła Lestrange. - Tyś sprowadził ją do tego domu. Teraz spraw, by zaczęła mówić!

Kroki. Szuranie. Trzaśnięcie drzwi.

- Jego zabierzcie do lochu - rozkazała Bellatrix. - Niech tę szlamę szczury zjedzą!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top