• Zapowiedź •
•••••••••••••••••••• Prolog ••••••••••••••••••••
Danielle szła przez korytarz. Było ciemno, żadnego źródła światła, lecz za przewodnika służył jej donośny, syczący głos. Znała go.
Nie miała pojęcia, co najlepszego tam robiła. Pewnie to był sen. W końcu się ich nie pozbyła.
Znajomy głos syczał, ale ona nie mogła sobie przypomnieć, do kogo takiego może należeć. Już niedługo miała się tego dowiedzieć.
Doszła do drzwi. Były lekko uchylone, więc stanęła tak, aby jednym okiem widzieć to, co działo się za nimi. Tamten pokój tonął w mroku, a jedynym jego oświetleniem okazała się naftowa lampa stojąca na stole. Jej blask nie wystarczał, aby oświetlić osoby w środku, ale dzięki niemu mogła zauważyć, że ktoś w ogóle tam jest.
Wysoki, łysy (lub krótko ostrzyżony) mężczyzna w długiej szacie stał z wyciągniętą różdżką. Znała tę postać. To był syczący. Koniec jego patyka był skierowany w istotę na podłodze. Leżała tam i się szamotała, ale Danielle nie mogła stwierdzić nic więcej. Było zbyt ciemno.
— Byłem gotów ci przebaczyć — syknął mężczyzna, pochylając się lekko. Postać na podłodze nadal się wiła, a doszły do tego także ciche jęki. — Byłaś głupia, i to bardzo, kiedy myślałaś, że nie wiem o twojej zdradzie. Wiedziałem, wiem. Chciałem popuścić to w niepamięć, ze względu na twoją córkę. Tak, nie ukryłaś jej zbyt dobrze, wiem o niej. Jako potomkini dwóch najwierniejszych mi Śmierciożerców, a raczej tylko jednego, mogłaby zostać moją prawą ręką. Nie teraz, och, nie teraz, ale w przyszłości. A ty... Zdradziłaś mnie po raz drugi. I poniesiesz karę. I ona też poniesie. Crucio.
Jęki zamieniły się w donośny krzyk. Pełen był bólu i cierpienia, a także bezsilności. Ross nie znała tej kobiety, ale zrobiło jej się jej bardzo mocno żal. Może ta osoba była śmierciożercą, ale zdradziła Czarnego Pana, w jakiś sposób. Czyli opowiedziała się po jasnej stronie. I właśnie za to odpokutowywała.
Po jakimś czasie, gdy Danny dostała już bólu głowy, zaklęcie się urwało, a kobieta przestała krzyczeć. Dziewczyna wiedziała, że z pewnością skutki klątwy trwają nadal, ale nie mogła nic zrobić. Teraz już wiedziała, kim jest syczący. I mimo tego, że przecież była Gryfonką, nie miała odwagi się wtrącić.
— Może dołączysz do swojego byłego, co? Razem będziecie się świetnie bawić na sssłużbie dla mnie. Może coś zaiskrzy znowu? Daję ci ostatnią szansę. Jeśli ją zmarnujesz, zabiję ją. — Zaśmiał się szyderczo, a śmierciożerczyni jęknęła, szepcząc cicho jakieś imię. Za oknem zagrzmiało donośnie i zahuczało. Danielle wzdrygnęła się lekko. — Zbliża się burza. Jeszcze nie wybucha, jeszcze nie została puszczona w ruch. Czeka na mój znak. A gdy dostanę to w swoje ręce... Wtedy nadejdą pierwsze grzmoty.
Zagrzmiało raz jeszcze i jasny blask rozświetlił nocne niebo. Danielle wzdrygnęła się i zamknęła mocno oczy.
Gdy je otworzyła, zobaczyła wnętrze samochodu swoich rodziców i trzy zaniepokojone twarze. Złapała się na tym, że policzki miała mokre od płaczu i krzyczała. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła, ale natychmiast przestała i spojrzała przed siebie. Nie miała teraz ochoty na żadne interakcje z bliskimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top