Rozdział 8 • Profesor McGonagall dowiaduje się prawdy


Minerwa McGonagall upewniła się jeszcze raz, czy drzwi do jej gabinetu aby na pewno są zamknięte. Od czasu, gdy Dolores Umbridge stała się Wielkim Inspektorem Hogwartu, jej potrzeba przydatności zwiększyła się. Gdyby Dolores zaczęła węszyć w jej gabinecie, mogła znaleźć kilka rzeczy, których nie powinna widzieć.

Zgodnie z poleceniem McGonagall, szlabany Danielle u Umbridge zostały póki co odwołane, a jej podopieczna odrabiała karę w jej towarzystwie. Uwadze kobiety nie uszło, że nastolatka zachowywała się co najmniej dziwnie i używała głównie lewej ręki, a przez całe pięć lat była pewna, że Ross moc skrywała w prawej. Dziewczyna wydawała się spłoszona, ilekroć nauczycielka przyglądała jej się przez dłuższy czas i traktowała lekcje obrony przed czarną magią jako zło konieczne, czego Minerwa nie rozumiała. Każdy dotychczasowy profesor tego przedmiotu uważał, że Danielle i Harry mieli największe w klasie predyspozycje do zostania aurorem, a na dodatek wydawali się zainteresowani tymi lekcjami. A teraz nawet Potter wydawał się zdystansowany względem obrony.

Coś zdecydowanie było nie w porządku, a ona obrała sobie za punkt honoru by dowiedzieć się, co dokładnie. Coś jej mówiło, że Umbridge musiała mieć w tym swój udział. Do głowy nie przychodziło jej żadne inne wytłumaczenie. Rozmowa z rodzicami Danielle nie rozjaśniła jej sytuacji — byli wszystkim tak samo zaskoczeni, jak ona sama. Nie miała zamiaru rozmawiać z jej przyjaciółmi. Jeszcze. Jeśli jednak sama nie znajdzie odpowiedzi na swoje pytania, ani nie zrobi tego Dumbledore, będzie do tego zmuszona. Jako opiekunka czuła się w obowiązku zapewnić swoim uczniom bezpieczeństwo i spokój.

Kiedy stanęła przed kamienną chimerą, westchnęła głęboko i poprawiła włosy. Strzepnęła z szaty  drobinki kurzu, które w zasadzie nie przeszkadzały jej wyglądowi. Lubiła, gdy wszyscy wokół postrzegali ją jako osobę poukładaną, ale to wymagało bezustannej perfekcji i dokładności. Nie przeszkadzało jej to.

Wypowiedziała hasło i posąg odsunął się, ukazując przejście do gabinetu dyrektora. Przechodziła nim już wielokrotnie, jednak krótki, wąski tunel budził w niej zawsze to samo zaintrygowanie, co zawsze. Pokonała drogę w czasie zaledwie niepełnej minuty i zastukała w stare, ale mocne drzwi. Coś zaszurało i kiedy usłyszała: proszę, pociągnęła za klamkę i weszła do środka.

Albus Dumbledore siedział za swoim biurkiem i zajadał cytrynowe dropsy, a wokół niego leżały stosy pism i jakiś ksiąg. Fawkes musiał całkiem niedawno odrodzić się z popiołu, ponieważ leżał na złożonym w kostkę kocyku, ułożonym na szczycie jednej z książkowych wież. Obrzuciła dyrektora uważnym spojrzeniem i stwierdziła, że ten chwilowo nic sobie nie robił z tej wizyty.

Szybko jednak się zrehabilitował i skinął jej głową, z racji, że usta miał pełne cukierków. Uprzątnął szybko biurko, znajdując przy okazji różdżkę pod stertą listów, i wskazał McGonagall krzesło naprzeciwko. Usiadła na nim i poprawiła sobie okulary na nosie, jednocześnie wciąż obserwując każdy krok mentora.

— Dobry wieczór, Albusie — przywitała się w końcu, układając dłonie na kolanach, ukrytych pod długą, elegancką szatą. Dyrektor przełknął słodycze i oblizał sobie usta, jakby miał dużo mniej lat, niż było w rzeczywistości.

— Dobry wieczór, Minerwo. Co cię do mnie sprowadza o tej porze? — zapytał i wyciągnął w jej stronę miseczkę pełną cytrynowych dropsów. — Dropsa?

Pokręciła przecząco głową, krzywiąc się przy tym lekko. Widok tych pastylek budził w niej niechęć do... wszystkiego. Ale tym, co irytowało ją bardziej, był ten nieziemski spokój Dumbledore'a. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie interesowało go to, z czym przyszła, a fakt, że do tej pory nie raczył podzielić się z nią... dość ważnymi informacjami, nie działał ani trochę na jego korzyść. Obecnie nie obchodziła jej żadna szkolna hierarchia. Była wręcz wściekła, jednak mnie dała tego po sobie poznać.

— Nie, dziękuję Albusie. Przyszłam w sprawie mojej uczennicy i mam nadzieję, że szybko załatwimy tę sprawę, abyś mógł wrócić do... — Chciała powiedzieć "swojej pracy", ale przypomniała sobie, że gdy weszła to dyrektor nie robił nic oprócz wsuwania dropsów. — Rozmawiałam w ten weekend z rodzicami Danielle Ross i wiesz, co mi powiedzieli?

Nie miała zamiaru czekać, aż mężczyzna się odezwie, ale on także się do tego zbytnio nie garnął. Patrzył na nią i uśmiechał się, jak zwykł to robić przy prawie każdej nadarzającej się okazji.

— Że to, co nawypisywała w Proroku Rita Skeeter jest prawdą. Nie dosłownie, bo sami nie mają o niczym pojęcia, myślą, że to normalne. A wiesz co? Ty sam, osobiście, powiedziałeś mi, że to kłamstwa. Rozmawiałeś z panną Ross w tamtym roku i nie powiedziałeś mi tego, że ma problemy. Jak mam być dobrą opiekunką domu, skoro nie mogę pomóc moim wychowankom? Jak mam im pomóc, skoro najważniejsze fakty są przede mną zatajane?

O dziwo, Albus nic sobie z tego nie robił, albo przynajmniej udawał, że go to nie rusza.

— Minerwo, czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co zagrażałoby uczniom? — zapytał spokojnie, a ona miała wielką ochotę odpowiedzieć, że tak i wymienić wszystkie takie momenty, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie przyszła tam po to, żeby się wykłócać, tylko żeby wyjaśnić pewne nieścisłości. — Wszystko, czego się podejmuję, jest doprawdy trudne, nie tylko w wykonaniu, ale i w zrozumieniu. Zdaję sobie sprawę z tego, że może postąpiłem niewłaściwie, nie informując cię o tym, ale zapewniam, że miałem na względzie jedynie dobro uczennicy. Czy nie lepiej było, żeby to wszystko ucichło? Ona nie chciała rozgłosu, a skoro nauczyciele nie zwracali na wszystko uwagi, to i uczniowie utwierdzili się w myśleniu, że to tylko bujda. Zapomnieli. Uważasz, że to nie jest odpowiednie wyjście?

McGonagall nie miała pojęcia, czy powinna ich zwymyślać, czy może dać  za wygraną i uwierzyć we wszystko to, co próbował jej wcisnąć. Coś nie grało, coś nie pasowało, ale potrzebowała czasu, żeby rozgryźć co to takiego. Choćby chciała, nie mogła poświęcać całego swojego czasu nielicznym osobom i tajemnicom Dumbledore'a. W końcu w jej domu było około dwóch setek uczniów, a jako nauczycielka miała za zadanie pomagać także innym uczniom.

— Uważam, że mimo wszystko powinieneś mi powiedzieć. Ale cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie tę sprawę. Zazwyczaj wolę, gdy mówi mi się prawdę, chociaż jak najbardziej rozumiem twoje intencje, Albusie. — Wstała z krzesła i otrzepała swoją szatę, będąc pod czujnym wzrokiem przełożonego. — Tak czy inaczej, ja już pójdę. Możesz spokojnie wrócić do... co tam robiłeś. Nie będę już przeszkadzać. Dobranoc.

— Dobranoc, Minerwo — odpowiedział mężczyzna i wrzucił sobie do ust kilka cytrynowych dropsów. Patrzył, jak szła w stronę drzwi i wkrótce potem za nimi zniknęła. Przez chwilę, ale tylko chwilę, odczuł wyrzuty sumienia przez fakt, że nie był z nią do końca szczery. W końcu Minerwa McGonagall należała wąskiego grona jego przyjaciół, jednak wiedział, że nie mógł jej tyle wyjawić. Na pewno nie tak szybko, a poza tym... Z pewnością próbowałaby go odwieść od tego planu, a na to i tak już za późno.

Minerwa miała powiedzieć tego wieczoru dużo więcej, jednak ostatecznie się rozmyśliła. Jaki sens miała rozmowa z dyrektorem o związku snów Danielle Ross z śmiercią Cedrika Diggory'ego, o ukrywaniu prawych dłoni kilku uczniów przed jej wzrokiem czy o dziwnym zachowaniu Dolores Umbridge, jeśli nawet przy tak prostej wymianie zdań Albus ją okłamywał? To wrażenie nie chciało jej opuścić jeszcze przez dłuższy czas.

W chwili, gdy opiekunka Gryffindoru wracała do swojego gabinetu, w zupełnie innej części zamku dwoje jej podopiecznych pracowało zawzięcie nad esejem z zaklęć, który na następny dzień zadał profesor Flitwick. Od początku roku szkolnego nauczyciele szaleli z pracami domowymi, nie zapominając zadać jakiejś co lekcję, a także często ich odpytywali, co wydawało się jeszcze gorsze niż zadania.

Danielle skreśliła kolejne zdanie i zagryzła ze zdenerwowania wargę. Szło jej okropnie, a to przez to, że ciągle rozpraszało ją tysiące myśli. Ostatnimi czasy zbyt dużo myślała, a jeszcze więcej spała, co zaczęło niepokoić jej przyjaciół. Starała się nie pokazywać tych cech w obecności innych osób, ale nie wychodziło jej to najlepiej. Polecenie Dumbledore'a wciąż brzmiało w tyłu jej głowy i przypominało o sobie każdej nocy. Nastał już prawie październik, a jej nic nie wychodziło. Zupełnie nic.

A przecież wcześniej potrafiła śnić. Co się zmieniło? Czemu teraz nie miała już żadnych snów? Nie wiedziała, ale strasznie ją to irytowało. Akurat wtedy, gdy mogła jakoś się przysłużyć! Instynktownie zaczęła unikać spojrzeń Harry'ego, wmawiając, że nie po tych porażkach nie może mu patrzeć w oczy. Powinna dać z siebie wszystko, żeby to się udało, ale widocznie tego nie robiła. Musiała się bardziej starać i to należało do jej celów na najbliższy miesiąc. Dłużej nie miała zamiaru czekać, przecież to zbyt ważna sprawa. Tu chodziło o czyjeś życie. Nie mogła znów zawalić. Nie, nie, nie!

Znowu przekreśliła zdanie. I kolejne. Jak miała się skupić na lekcjach, gdy nie udawało jej się to wieczorami, przy dużo ważniejszym wyzwaniu? To wszystko zaczynało ją powoli przerastać. Umbridge, która się na nią uwzięła, wyrzuty po śmierci Cedrika, prośba Dumbledore'a... Czuła się tym przytłoczona, ale nie chciała narzekać. Zwłaszcza, że przyjaciele zdawali się zauważać jej dziwne roztargnienie i zamyślenie.

A fakt, że nawet Seamus to widział, nieco ją dołował. Chłopak westchnął cicho, słysząc kolejne zamaszyste ruchy pióra i podniósł wzrok znad swojego eseju. Po raz pierwszy od pierwszego tygodnia szkoły znaleźli czas na wspólną naukę, ale tak naprawdę niewiele to miało z tym  wspólnego. Po prostu siedzieli przy jednym stoliku w bibliotece i skrobali po swoich pergaminach coś o zaklęciach lewitujących.

— Wszystko dobrze, Danielle? Jesteś ostatnio jakaś nieobecna — zaczął, odkładając swoje pióro i przyglądając się jednocześnie swojej pracy. Wydawała się przyzwoita, ale tak naprawdę liczył jedynie na mocny Zadowalający. — To te szlabany u Umbridge? Czy może McGonagall dała ci wycisk w tym tygodniu?

Blondynka wzrdrygnęła się na dźwięk nazwiska znienawidzonej profesorki. Od czasu szlabanów trwał pomiędzy nimi impas. Ona się nie wychylała, a Dolores nie zwracała na nią uwagi. Podobało się jej to, ale fakt, że napis na prawej dłoni wciąż nie znikał, nieco ją przerażał. Profesor McGonagall za to była w porządku. Poprawiały razem wypracowania pierwszaków i nawet dostała ciasteczka! No, mimo wszystko odrabiała karę, a przypominała sobie o tym za każdym razem, gdy nie zauważyła jakiegoś istotnego błędu i nauczycielka kazała jej go szukać od nowa i zastanawiać się nad tym, na czym polegał. Transmutacja nigdy nie należała do jej mocnych stron.

— Tak, tak, jest ok. U McGonagall było całkiem znośnie, ale tamte szlabany u Umbridge były okropne. Wciąż jestem po nich wyczerpana. — Półprawda. Naprawdę wieczory u sadystycznej nauczycielki obrony przed czarną magią uważała za okropne i wciąż odczuwała ich skutki. Tylko nie takie, jakich wszyscy się spodziewali.

— Przepisywałaś zdania, tak? — Próbował się upewnić, obracając się w jej stronę. Przez moment patrzyli sobie w oczy, ale Dan szybko odwróciła wzrok. Nie mogła opowiadać kłamstw w te granatowe oczy. — Słyszałem, że Ron coś wspominał. Ponoć wszystkim każe pisać to samo. Potter nadal odrabia swój?

Seamus i Harry pałali do siebie od niedawna jakąś dziwną niechęcią, której nie potrafiła zrozumieć. Zawsze się dogadywali. No, może nigdy nie możnabyło ich nazwać przyjaciółmi, ale wrogowie? Obecna sytuacja bardziej skłaniała do tego drugiego określenia. Czyżby chodziło tu o te oszczerstwa, którego wypisywał o Harrym Prorok Codzienny? A może to coś zupełnie innego? Nie miała pojęcia, jednak nie wydawało jej się, by w najbliższym czasie mieli się pogodzić, ale obiecała sobie, że osobiście dopilnuje, aby nastąpiło to jeszcze w tym roku.

— Tak. Harry właśnie siedzi na herbatce u Różowej Landrynki — mruknęła z przekąsem i natychmiastowo odczuła falę współczucia dla swojego przyjaciela. W momencie, gdy ona siedziała z Finniganem w bibliotece, on sam się okaleczał. Z tym także musiała coś zrobić. — O co wam obojgu chodzi? Zawsze się dogadywaliście, dlaczego się to zmieniło? To tylko dlatego, że w Proroku piszą...

— Nie, nie, to bardziej skomplikowane, chociaż ma coś wspólnego z artykułami Proroka. Powiedzmy, że to bardziej prywatna sprawa — przerwał jej i uśmiechnął się przyjaźnie. Tak samo uśmiechał się do niej przy ich pierwszym spotkaniu, kiedy pomógł jej z dokuczającymi Ślizgonami i przez cały pierwszy rok, po którym ich znajomość się zatarła.

— Nie wierzysz Harry'emu? — zapytała po chwili namysłu nad tym, czy aby to pytanie będzie w porządku. W końcu nie chciała się kłócić ani nic podobnego, nie miała zamiaru robić sobie wrogów, a już zwłaszcza w Gryffindorze.

— Nie — odparł szybko i zdecydowanie, jakby chociaż chwila zwłoki mogła wywołać jakieś wątpliwości. Danielle spojrzała na niego krzywo, ale szybko się poprawiła, nie chcąc okazać się niemiłą. Każdy miał w końcu prawo do swojego zdania.

— Ale mnie wierzysz?

— Tak. Czemu miałbym ci nie ufać? Jesteś najbardziej prawdomówną osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. — Odpowiedź równie szybka i zdecydowana jak poprzednia, jednak wcale nie zadowoliła dziewczyny.

Nie powinien jej ufać. Nie była wcale prawdomówna, ciągle opowiadała kłamstwa, nawet słowa wyryte na wierzchu jej prawej dłoni tak mówiły. Nie zasługiwała na zaufanie. Ani trochę.

Ale Dan domyśliła się już, dlaczego Seamus nie wierzył Potterowi. Po prostu nie chciał dopuścić do siebie, że Voldemort mógł faktycznie powstać z martwych. Bał się, tak jak wszyscy inni, jak ona sama. I to był jego sposób na to, by się nie zamartwiać. Wmówić sobie, że to tylko kłamstwo. Bujda, obłuda. Niezwykle wygodny sposób.

Czasami pragnęła, żeby to wszystko się nie wydarzyło. Żeby nie okazała się czarownicą, nie miała tych dziwnych snów, nie poszła do Hogwartu i nie brała udziału w tych całych przygodach. Ale zaraz potem dochodziła do wniosku, że wtedy nie poznała by Rona, Hermiony, Seamusa... No i Harry'ego. Czy przeprowadziliby się na Privet Drive, gdyby nie to, że poprzedni dom przypadkowo podpaliła i to kichnięciem? Raczej nie. Wszystko więc się jakoś ze sobą wiązało. Tak po prostu miało być.

Widocznie musiało być też tak, że do biblioteki wszedł Draco Malfoy. Bez swojej obstawy wyglądał nieco żałośnie i niecodzienne, ale i tak większość pierwszaków trzęsła portkami na jego widok. Ślizgoni nigdy nie cieszyli się popularnością, ale on sam pracował na swój wizerunek od początku pierwszej klasy. Bardzo dobrze wychodziło mu zniechęcanie do siebie innych ludzi i straszenie dzieciaków, zwłaszcza, że teraz został prefektem i mógł rozdawać szlabany za najdrobniejsze przewinienia.

Zobaczyła go o sekundę za późno, bo blondyn już ruszył w ich stronę z niechętnym wyrazem twarzy. Unikała jego osoby od rozmowy w pociągu, ale oczywiście nie dało się tak na dłuższą metę. Nie było dokąd uciekać, a o rozmowie z Malfoyem nie było mowy. Musiała coś wymyślić. Coś wymyślić... Niekoniecznie mądrego.

Tak jakoś wyszło, że chwilę później już całowała Seamusa Finnigana, a on, kompletnie zdezorientowany, nie robił nic. Dosłownie. Jakby go spetryfikowało. Ross obiecała sobie go przeprosić i już po chwili odsunęła się, patrząc na niego przepraszającym wzrokiem. Na szczęście, zdumienie szybko zniknęło z jego twarzy, bo inaczej by się nie udało. Odwróciła wzrok i zarejestrowała, jak Draco opuszcza pomieszczenie z widocznym oburzeniem na twarzy. Miała go z głowy na następne kilka dni.

To jednak nie mogło tyczyć się Rona i Hermiony, którzy siedzieli przy stoliku naprzeciwko. Weasley prawie wypuścił z dłoni kałamarz, który pakował do torby, a Hermiona chyba kłóciła się sama ze sobą, przybierając obrażone jak i zdziwione miny. Koniec końców, zanim Danielle zdążyła jakkolwiek zareagować, Granger złapała przyjaciela za nadgarstek i razem wyszli z biblioteki w zastraszająco szybkim tempie.

— Co ja najlepszego zrobiłam... Co ja zro... — wyszeptała bardziej do siebie, niż do siedzącego obok Gryfona, który z pewnością czekał na wyjaśnienia, chociaż wciąż milczał. — Przepraszam, Seamus. Przepraszam Nie wiem, co we mnie wstąpiło... Ja po prostu spanikowałam. Wiem, że to brzmi jak banalna wymówka, ale wyjaśnię ci, obiecuję. Obiecuję, tylko... Wszystko jest takie skomplikowane.

W głębi duszy dziękowała losowi, że Harry odrabiał szlaban u Umbridge i nie mógł tego widzieć. Najbardziej zabolałby ją jego zdziwiony wzrok, pełen żalu i niemego wyrzutu. Czuła się, jakby zdradziła swojego najlepszego przyjaciela. Nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy pocałunek.

— Nie wiem, co powiedzieć, żeby nie zabrzmieć jak idiota. Nie musisz przepraszać, Danielle. Ja przepraszam. Nie powinienem do tego dopuścić, przecież wiem... Zresztą, to już nie ważne. Czasu nie cofniemy — szepnął do niej chłopak, uśmiechając się leciutko, z lekkim zakłopotaniem. Czuł się okropnie. — Leć za nimi, może nie wszystko stracone. Przyjaciele zazwyczaj potrafią dochować tajemnicy. Ja jeszcze chwilę zostanę. Ostatnim, co dzisiaj powinniśmy zrobić, jest pokazanie się razem. Do jutra, Danielle.

Ross zarzuciła torbę na ramię, zgarniając szybko swoją pracę domową i skinęła Seamusowi głową z wdzięcznością. Nie miała czasu zastanawiać się nad sensem jego słów i tym, co chciał przez to powiedzieć, ale miał rację. Nie wszystko było stracone. Harry nie musiał się o niczym dowiedzieć. Wybiegła z pomieszczenia prawie tak szybko, jak wcześniej zrobił to Malfoy i zaczęła obmyślać to, co powie przyjaciołom. Pokręciła głową ze zrezygnowałem i uświadomiła sobie, że jedynym wyjściem będzie prawda. Już dosyć kłamstw.

Ukrywanie prawdy to też kłamstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top