Rozdział 6 • Nie będę opowiadać kłamstw
Hermiona uśmiechnęła się szeroko, odkładając pergamin na stolik z eliksirami. Danielle spojrzała na nią dziwacznie, po czym potarła dłonią wciąż krwawiącą ranę nad prawym okiem. Podczas gry w szachy uderzył ją odłamek kamiennej figury, ale na całe szczęście nie zrobił jej większej krzywdy.
— To zwykła logika, a nie czary! — zawołała Granger, obchodząc stolik dookoła i przyglądając się poszczególnym buteleczkom. — Moim zdaniem to te dwie.
Wskazała palcem na dwie, całkowicie różne od siebie butelki. Jedna była maleńka, napoju z niej mogło wystarczyć dla jednej, no maksymalnie dwóch osób, za to druga tak ogromna, że mogłoby się z niej napić pół Hogwartu.
— Moim zdaniem to jednak te dwie — Danny pokazała na naczynie wykonane z kryształu i drugie, podobnej wielkości, z jakiegoś czarnego kamienia. Harry także się im przyjrzał i po chwili przyznał blondynce rację.
— Te są z trucizną — ostrzegła Hermiona, pokazując głową na swoje typy. — To te są odpowiednie.
Przez moment trwała niezręczna cisza. Nikt nie miał zamiaru ustąpić, chociaż wszyscy wiedzieli, że w końcu któraś strona musi się poddać. Każdy był przekonany, że to on wybrał właściwe eliksiry.
Panna Ross zachwiała się lekko, prawie upadając na stolik i przewracając go. Harry w ostatniej chwili nieporadnie ją złapał, ale nie zdążył zrobić tego samego z kryształową buteleczką, która według nich prowadziła za ogień. Naczynko roztrzaskało się o posadzkę, a czarny jak smoła płyn rozlał się po niej, by po chwili wypalić w tamtym miejscu dziurę. Dwójka jedenastolatków podeszła do przyjaciółki, wpatrując się w to, co zostało po eliksirze i podłodze. Ze strachem uświadomili sobie, że to mogło spotkać i ich, a to, co piękne, niekoniecznie jest dobre.
***
Danielle jęknęła, a razem z nią przynajmniej połowa klasy, gdy profesor Sprout postanowiła przypomnieć im o SUMach. Nauczyciele chyba zmówili się, żeby wciąż mówić tylko o tym, bo jak dotąd żaden z nich nie ominął tej jakże ważnej informacji. I nastających po niej zadań domowych!
Na zielarstwie Danielle pracowała z Hermioną i, jak zwykle, Liv oraz Polly. Na całe szczęście wspólna wygrana, jak by nie było, Cedrika i Harry'ego pozwoliła im wrócić do normalności. Puchonki znów były wobec nich szczęśliwe i, ku zgrozie Hermiony, obrzucały się nawozem z Dan.
Właśnie takie, całe ufajdane łajnem, zastał ich Seamus Finnigan. Kiedy Ross zauważyła, że Gryfon się zbliża, strzepnęła resztki brudu z włosów i próbowała udawać, że jest absolutnie zajęta przesadzaniem jakiejś rośliny. Nie miała ochoty na rozmowy, a tym bardziej, że przeczuwała o czym przyjdzie im konwersować.
Seamus nie wierzył Harry'emu. Dan słyszała nawet, że pokłócili się o coś, ale gdy pytała, to Potter milczał jak zaklęty i wymigiwał się słowami, że to sprawa między nimi dwoma. Ale skoro Finnigan nie wierzył w to, że Lord Voldemort powrócił, to nie mieli o czym gadać. W końcu zaledwie wczoraj wyraziła swoje zdanie na ten temat.
— Cześć, Danielle — przywitał się Gryfon, rozglądając przy okazji, czy profesor Sprout nie patrzy akurat w ich stronę i nie uzna za stosowne odjęcia Gryffindorowi kilku punktów.
— Hej Seamus — odpowiedziała przy akompaniamencie chichotu Liv i Polly, udając, że bardzo interesujące ją to coś, co przyszło jej przesadzać.
— Będę się streszczał, serio — wyjaśnił szybko i Danny nie miała pojęcia, czy wyczytał jej niechęć z wyrazu twarzy czy może z tonu głosu. — No więc, tak się zastawiałem... Może mogłabyś pomóc mi trochę w zaklęciach? Wiesz, Flitwick dużo zadał, a jeszcze w tym roku egzaminy... A ty jesteś z tego przedmiotu dosłownie najlepsza! Może mogłabyś mi trochę z tym pomóc?
Hermiona prychnęła w pobliżu jej ucha, a dziewczyny od Hufflepuff zachichotały. Danny przestała grzebać w doniczce i wytarła dłonie w jakąś serwetkę leżąca na blacie, którą zapewne położyła tam Liv. Wszystkie wiedziały, że zdanie o tym, że jest najlepsza było mocno przesadzone. Ale to nie to zirytowało Granger, która zaciekle wzięła się za dosypywanie nawozu do swojej donicy. Profesor McGonagall powiedziała jej dzisiaj, że nie radzi sobie najlepiej z transmutacją i potrzebuje więcej pracy. Te słowa były dla panny prefekt ciosem poniżej pasa.
— W zasadzie, to chyba tak. Mogę ci pomóc w lekcjach, ale w najbliższym czasie mam kilka randek z Umbridge, więc wiesz. Moja kochana różowa landrynka jest priorytetem.
Zaśmiali się głośno, ale ja szczęście nie za głośno. Nawet Hermiona nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
Zielarstwo było ich ostatnią lekcją tego dnia. Dan czuła się wykończona, a perspektywa szlabanu u nowej nauczycielki obrony skutecznie odbierała jej chęci do życia. Dokładnie o piątej po południu zjawiła się w gabinecie nieleżącym aktualnie do Dolores.
Oglądała ten pokój już kilka razy, a co roku zmieniał się nie do poznania. Za czasów Lockharta był obwieszony jego portretami i lustrami. Gdy urzędował w nim Lupin, miało się wrażenie, jakby przebywało się w jakimś lekko mrocznym i tajemniczym miejscu, które skrywało niewątpliwie niejeden sekret. Zaś w tamtym roku, goszcząc oszusta podającego się za Moody'ego, wszędzie plątały się rozmaite przyrządy służące do wykrywania wrogów i skrytych intencji.
Ale jeszcze nigdy nie wyglądał... Tak.
Wszędzie, gdzie tylko się dało, leżały koronkowe narzuty i ubrania. Na większości wolnych przestrzeni stały ogromne wazy, pełne suszonych kwiatów, a każdy na osobnej serwecie. Całą ścianę naprzeciw wejścia zajmowała imponująca kolekcja talerzy z wymalowanymi kociętami.
Danielle nigdy nie sądziła, że kocięta mogą być okropne. W tamtym momencie zmieniła zdanie.
— Dobry wieczór, panno Ross. — Piskliwy głos Umbridge przypomniał jej, że nie przyszła po to, żeby oceniać wystrój pomieszczenia. Prawie nie zauważyła tej kobiety. Możliwe, że było to spowodowane nałożeniem przez nią kwiecistej szaty? Nauczycielka wyglądała w niej strasznie.
— Dobry wieczór, pani profesor — burknęła Ross, usilnie dając do zrozumienia wszystkim w promieniu kilkunastu metrów, że ten wieczór wcale nie był dobry.
— Dobra, siadaj — zaświergotała i sama usiadła przy swoim biurku, wskazując uczennicy dłonią nieduży stolik pokryty kwiecistym obrusem. A na nim czekał już całkiem spory kawał pergaminu. — Nie mamy całego dnia, jeszcze dwójka rozrabiaków dzisiaj tu przyjdzie.
Dan posłusznie usiadła, rozmyślając chwilę, kto jeszcze podpadł tej wiedźmie. A, no tak, Harry. Któżby inny? No i jeszcze ktoś, ale nie mogła wymyśleć, kto. I nagle przypomniała sobie coś istotnego. Bardzo istotnego. Pewnie by zapomniała, gdyby w drodze na trzecie piętro nie spotkała Angeliny Johnson wydzierającej się w najlepsze na swojego szukającego. Już miała otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. W końcu mogła to zrobić po swojemu, prawda?
— Napiszesz coś dla mnie. Nie, nie swoim piórem. Mam specjalne. — Wręczyła Danielle do dłoni długie, czarne pióro, z końcówką tak ostrą, że mogła przeciąć nawet najtwardsze ciasto świata. — Nie będę opowiadać kłamstw.
Ross już miała coś powiedzieć. Złość w niej buzowała, przez co zacisnęła mocniej dłoń na piórze. Zaraz odetchnęła i powoli poluźniła uścisk. Nie chciała kolejnych problemów. Jeszcze będzie okazja, żeby nagrać Umbridge.
— Ile razy? — zapytała, starając się panować nad gniewem, ale w jej głosie dało się usłyszeć coś złowieszczego.
— Och, tyle, ile będzie trzeba, żeby do ciebie dotarło, słonko. Myślę, że możesz już zaczynać — oznajmiła nauczycielka z tym uroczym uśmieszkiem na ustach. — I nie, nie potrzebujesz atramentu. Jak już wspomniałam, to pióro jest specjalne.
Dolores wróciła do swojego biurka, które było pełne pergaminów, zapewne wypracowań do ocenienia. Blondynka westchnęła i przyłożyła pióro do pergaminu. Coś ją od tego odpychało. Może świadomość, że nie zrobiła nic złego? No, może niektóre słowa nie powinny zostać wypowiedziane. Zwłaszcza te o Cedriku. I jej zachowanie było dość... Śmiałe i bezczelne. Zasłużyła. Zamaszystym ruchem napisała pierwsze zdanie.
Nie będę opowiadać kłamstw.
Na pergaminie pojawiły się koślawe litery, zapisane jakby czerwonym atramentem. Złośliwe pieczenie i ból w lewej dłoni zmusiły ją do cichego syknięcia. Na skórze wyryło się koślawe, jakby wyskrobane skalpelem zdanie. Po chwili zbledło, skóra stała się gładka, a na miejscu napisu pozostało tylko zaczerwienienie. Omal nie odrzuciła pióra i nie wyszła z sali. Ale uświadomiła sobie, że Umbridge właśnie tego chce. Dolores chciała, żeby okazała słabość i ból. A ona nie miała zamiaru jej tego dać.
Tak więc Danielle pisała. Drugi, trzeci i dziesiąty raz. Milczała, gdy rana na jej dłoni się otwierała, by zaraz z powrotem się zasklepić. Nie pytała, gdy za oknem zrobiło się już ciemno, nie przerywała. W tym świecie za prawdę trzeba było zapłacić okropną cenę. Straszną.
Ale nie miała zamiaru opowiadać kłamstw.
— Podejdź tu, kochaniutka — zacmokała kobieta, po czasie, który dla Gryfonki był godzinami. Dziewczyna posłusznie wstała i pokonała dzielącą je odległość. — Ręka.
Dan wyciągnęła do niej wciąż bolącą dłoń. Nie odezwała się, chociaż miała ochotę krzyczeć, gdy zimne, ropuchowate palce Dolores dotykały jej podrażnionej skóry.
— Nie wydaje mi się, żeby to był efekt, który nas satysfakcjonuje, słoneczko. Wrócisz tu jutro.
Ross wzięła do drugiej ręki swoją torbę i z obojętnym wyrazem twarzy opuściła gabinet. Ale gdy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły, pobiegła przed siebie, a łzy wytrysnęły z jej oczu jak chwilę wcześniej krew z jej prawej dłoni.
***
Hermiona Granger nigdy nie sądziła, że poczuje się bardziej zawstydzona niż w tamtym momencie.
Razem z Ronem pracowali nad wypracowaniem dla Snape'a, gdy podszedł do nich James Lennox-Vargas. Mogła przysiąc, że rudzielec przeklął pod nosem, ale to nie było wtedy najważniejsze.
— Słyszałem, że ostatnio gorzej ci idzie z transmutacją — zagadnął z uśmiechem, przysiadając na ramieniu fotela dziewczyny. Szatynka zarumieniła się mocno, wypuszczając z dłoni pióro. Prawda, w tym roku ten przedmiot nie przychodził jej tak łatwo jak w poprzednich latach, ale jej oceny nie spadły jakoś bardzo. W najgorszych przypadkach zdarzały się zadowalające, ale nie były przecież złe. No i skąd, na Merlina, mógł o tym wiedzieć ktoś pokroju Jamesa? — A tak przypadkiem, moje umiejętności z tego zakresu są na poziomie wybitnym. I, także zupełnie przypadkiem, jestem niezwykle miłym przystojniakiem, który z chęcią ci pomoże. Jutro o siedemnastej?
Coś trzasnęło. Zapewne pióro w ręku Weasley'a, ale mogło to być także i krzesło, na którym usiadło na raz pięcioro pierwszorocznych.
— James, nie obraź się, ale świetnie radzę sobie sama — wydukała Granger, kompletnie zaskoczona tą propozycją. — Także zbieraj te swoje zacne cztery litery i zasuwaj do...
— To jutro o siedemnastej, tutaj — przerwał jej szóstoklasista i zwrócił się do Rona, który udawał, że nic nie obchodzi go ta wymiana zdań i skrobał coś o kamieniach księżycowych, o których nie miał zielonego pojęcia. — Weasley, jutro zastąpisz Cecelię na szlabanie. Wiem, że to nie ten rocznik, ale ona jest zajęta i pilnie szuka kogoś, kto ją zastąpi. Powiem jej, żeby się nie martwiła, bo ty jesteś chętny.
— Nie jesteś prefektem naczelnym — sprzeciwił się Ronald. Czemu ten blondaś miał nim rządzić? Już i tak miał dość na sam jego widok albo wspomnienie. A, jak na ironię, bliźniacy się z nim przyjaźnili.
— Nie — przyznał James, podnosząc się z siedzenia. — Ale moja siostra jest. Coś jeszcze?
Nikt nie odpowiedział. Oboje przyglądali się, jak chłopak odchodzi od ich stolika i dołącza do swoich kolegów w rogu salonu. Hermiona nawet nie chciała myśleć o tym, co musieli tam znowu knuć. Nie miała do tego siły.
Ronald nie odezwał się przez kilka następnych minut, ona zresztą też nie rwała się do rozmowy. Pisali swoje wypracowania w ciszy i skupieniu, co jakiś czas spisując formułki z podręcznika. Przecież Snape nie zauważy kilku zdań przekopiowanych.
Dlaczego tak bardzo nie lubił Jamesa? Nie wiedział. Wszyscy wokół go uwielbiali, no może oprócz Hermiony. Był wcieleniem ideału. Przystojny, pewny siebie, zabawny i inteligentny. Dziewczyny ustawiały się do niego w kolejkach, a on, już szesnastolatek, jeszcze żadnej nie wybrał. Na bal rok temu poszedł z przyszywaną siostrą, co Lavender i wiele innych dziewcząt komentowało przez kilka następnych tygodni. Tylko dlaczego Ron nie mógł go polubić? Bliźniacy się z nim przyjaźnili. Dlaczego on nie mógł? Co było nie tak?
Ach tak. To jasne. Jamesowi podobała się jego przyjaciółka i to od dłuższego czasu. To tego nie mógł zaakceptować. Ale dlaczego? Czyżby uważał, że Lennox-Vargas na nią nie zasługuje? A może jemu też się podobała? Nie, to niedorzeczne. Weasley wyciągnął pióro z ust i zamoczył w atramencie, kątem oka zauważając Harry'ego zbliżającego się w ich stronę.
— Widzieliście Dan? — wypalił na przywitanie, nawet nie pozwalając przyjacielowi dobrze otworzyć ust. Wziął do ręki jedno z piór leżących na wierzchu i przypatrzył mu się z bliska. Nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie tej dwójki, w końcu siedzieli cicho i nie kłócili się ani nic podobnego. Był zbyt czymś zdenerwowany. — Muszę... Muszę z nią pogadać.
Chociaż Ross skończyła swój szlaban kilka godzin temu, to nie zawitała jeszcze w pokoju wspólnym. Potter nie spotkał jej w drodze do gabinetu Umbridge, co wydawało mu się lekko dziwne, ale wtedy sprawy miały się zupełnie inaczej. Teraz, gdy już wiedział... Gdy na wierzchu jego dłoni lśniło złowrogie...
Coś trzasnęło, odwracając uwagę trójki przyjaciół od stolika zawalonego tonami papierów, piór i książek. Do salonu weszła Danielle Ross w towarzystwie Seamusa Finnigana. Mało tego, wyglądała, jakby dopiero wydarzyło się coś istotnego. Coś bardzo istotnego. A Seamus... Seamus uśmiechał się szeroko, otulając ją ramieniem.
Tego wieczoru złamało się niejedno pióro.
Hej c:
Już po świętach, jednak nadal mam dużo wolnego czasu. Może zrobię sobie trochę zapasu? To się okaże.
Co sądzicie o tym rozdziale? Nie ma tutaj zbyt wiele istotnych rzeczy, to raczej taki przejściowy, luźny rozdział. Jeśli są jakieś błędy, to piszcie. Czytając to już któryś raz nie zauważam zbyt wiele, a może ktoś inny to zauważy?
Zachęcam do komentowania :*
Rozdział 7 — 02.01.2020
Szczęśliwego Nowego Roku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top