Rozdział 27 • Kojot i jeleń •
Durny zeszyt. Przeklęte wspomnienie.
Danielle próbowała już naprawdę wszystkiego – prośby, groźby, podstępu, a nawet topienia w toalecie, ale nic nie przynosiło pożądanego skutku. Dorcas Meadowes milczała jak zaklęta, uparcie nie przekazując niczego, co mogłoby dać im jakikolwiek punkt zaczepienia w obecnej sytuacji. Każde napisane przez dziewczynę słowo co prawda znikało, ale odpowiedź nie pojawiła się dotąd ani razu. W ciągu calutkich dwóch dni żadne starania nie przynosiły rezultatu.
— Odezwała się? Cokolwiek? — zapytał Harry, siadając obok dziewczyny przy stole Gryffindoru. Wyglądał na niezwykle wypoczętego i pozytywnie nastawionego do tego poranka, w przeciwieństwie do usypiającej na siedząco Dan.
Danielle uśmiechnęła się do niego lekko, jednak to nie sprawiło, że wyglądała na mniej zmęczoną. Wręcz przeciwnie. Jak skomentował Ron, kiedy kilkanaście minut wcześniej pojawił się na moment w Wielkiej Sali, by chwilę później zostać siłą zaciągniętym przez Hermionę do biblioteki, prezentowała się jakby ją "troll górski przeżuł i wypluł". Za tą jakże celną uwagę dostał zeszytem po głowie, chociaż tylko dla zasady. Dan doskonale zdawała sobie sprawę, że przyjaciel miał rację i wiedziała też, co spowodowało jej niecodzienny, poranny wygląd. Zmęczenie i stres. Od dwóch dni nieprzerwanie. Zbyt wiele dziwnych rzeczy zwaliło jej się na głowę, po części z jej własnej winy. Co prawda, po tym, jak wyjaśniła przyjaciołom co nieco (w dość skomplikowanej rozmowie, w której wyjawiła jedynie najistotniejsze fakty), mogła liczyć na ich pomoc i zaangażowanie, ale i tak nic nie ruszyło do przodu. Z dwóch powodów. Pierwszy: Dorcas się obraziła. Drugi: Elisabeth Hunter była zbyt przerażająca, żeby do niej podejść, a co dopiero żeby wtajemniczyć w sprawę ze wspomnieniem z dziennika i wiadomościani dziwnej treści pojawiającymi się znikąd.
— Dzień dobry, Harry słońce, ciebie też miło widzieć tego beznadziejnego poranka! No, jak widzisz, sen miałam do dupy, ale to nic, jest fajnie, a jak u ciebie?
— Przepraszam! — wypalił Harry, czerwieniąc się przy tym nieco, zauważając, że nawet się nie przywitał. Czasami mu się to zdarzało, zwłaszcza wtedy, gdy był czymś zbyt zajęty, żeby jeszcze uczestniczyć w normalnym życiu. Przy tej okazji zdał sobie sprawę, że nie odrobił pracy z eliksirów. Nie miał pojęcia, dlaczego przypomniał sobie o tym dopiero po sarkastycznym komentarzu Dan, ale i tak nie to było teraz jego największym problemem.
— Za co niby, ja się tylko z tobą droczę, Harry, ćwoku — prychnęła Danielle, trącając chłopaka łokciem w formie żartu. — I, odpowiadając na twoje pytanie, nie ma nic. N i c. Po prostu pustka. Ta wredna jędza nie odpowiada i ja wiem, że to jest z premedytacją. Zachciało się jej fochy strzelać. Jak w takich warunkach mamy się czegokolwiek dowiedzieć, to ja nie wiem.
— Wydaje mi się, że powinniśmy zająć się równolegle czymś innym. Nie możemy czekać na to, aż Dorcas coś powie, bo możemy się nie doczekać i wtedy może być słabo. Ron i Hermiona dalej szukają czegoś na temat przepowiedni od Trelawney? — zapytał Harry, nakładając na talerz trochę jajecznicy i stwierdzając wewnętrznie z przykrością, że ktoś (podejrzewał Parvati Patil, ona też miała świra na punkcie tego dania, a jak mijał ją w wejściu do Wielkiej Sali, to wydawała się niezwykle zadowolona z siebie) wyjadł już wszystkie tosty. Dobry humor prysnął jak bańka mydlana.
Dan pokiwała głową i z westchnieniem włożyła dziennik do torby. Od dwóch dni tamta dwójka chodziła do biblioteki, ponieważ Hermiona uważała, że mogą tam znaleźć coś, co pomoże im odpowiedzieć na multum formujących się w myślach pytań i dojść do sensownych konkluzji. Danielle nie sądziła, żeby miało to jakikolwiek sens, jednak nie powstrzymywała ich. Zawsze istniała szansa, że coś znajdą. Niewielka, ale jednak. No i mogli się przy okazji tam zintegrować trochę bardziej, bo chociaż przyjaźnili się od pięciu lat, to nadal zdawali się być sobie obcy.
— Tak. Hermiona twierdzi, że mają już coś, co może ich naprowadzić na trop. Nie wiem, czego oni w ogóle oczekują, ale jak im to sprawia przyjemność, to niech tam siedzą.
— Remus nie odpisał?
— Jeszcze nie. Jeśli odpowiedź przyjdzie, to przynajmniej dowiemy się, czy Dorcas miała jakąś siostrę, czy powinniśmy przygotować się na najgorsze.
— A właśnie w tym temacie...
— Nie. Nie to nie, nie zmienię zdania. Nie porozmawiam z Hunter, w życiu tego już nie zrobię. Zrobiłam to raz i skończyło się na tym, że teraz wiem, że jak nic nie zrobię, to za kilka lat odbije jej szajba i stanie się seryjną zabójczynią, do czego ma w sumie predyspozycje. Nie, nie i nie, Harry — niemal wywarczała Dan, zaciskając pięści z wyraźnym rozdrażnieniem. Od kiedy tylko cała trójka dowiedziała się o, jak zaczęli nazywać to pomiędzy sobą, "sprawie Hunter", usilnie próbowali przekonać Danielle, że powinna zamienić parę słów z tą Ślizgonką. To znaczy, Harry i Hermiona próbowali, Ron wspierał przyjaciółkę w czynnym sprzeciwie ku temu pomysłowi. Jakakolwiek interakcja z Elisabeth wydawała się Ross niemal tak bardzo głupia i niebezpieczna, jak wpakowanie się do paszczy lwa albo i lepiej – jamy pełnej syczących zaciekle żmij. Dan nazwała kiedyś Draco Malfoya drugim największym po bazyliszku gadem Hogwartu, ale ostatnimi czasy na poważnie zastanawiała się, czy tytuł ten nie powinien przypaść Hunter.
— Jak chcesz. W takim razie ja to zrobię.
— A rób sobie co chcesz... Czekaj, że co kurwa?! Nie, nie, Harry, czy ty się dobrze dzisiaj czujesz? To nie jest dobry pomysł, słyszysz? Ona jest dziwna, ona cię wplącze w jakąś kabałę i będzie się potem z tego śmiała. Już lepiej, żebym ja poszła.
— To pójdziemy razem. Nie puszczę cię samej. Sama powiedziałaś, że ona jest dziwna. Lepiej być ubezpieczonym — oznajmił Harry, rozciapując swoją jajecznicę widelcem. Jakoś nie miał na nią ochoty. Ten dzień zapowiadał się źle i nie chodziło tu tylko o to, że Parvati Patil prawdopodobnie zjadła ostatnie tosty. Zanosiło się na coś złego i to go martwiło. Ciągle pojawiały się nowe problemy i chłopak już dawno zgubił rachubę co do ich liczby.
Danielle spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i już otwierała usta, żeby zaprzeczyć temu pomysłowi, kiedy zdała sobie sprawę, że... To ma nawet sens. I tak musieli to zrobić prędzej czy później, a przynajmniej ona. W końcu jeszcze na początku roku Elisabeth prosiła ją o coś i do tej pory Dan nie odważyła się poruszyć tego tematu. A chyba powinna. To była sprawa życia i śmierci. I nie tylko w sensie metaforycznym.
— A wy nie idziecie na wróżbiarstwo? — zagadał Seamus Finningan, pochylając się nad dwójką przyjaciół z dziwnym, jakby nieco zamyślonym, wyrazem twarzy. Harry od razu poczuł się niepewnie, jak często w towarzystwie tego chłopaka. Mimo, że pogodzili się przecież już jakiś czas temu, to miał wrażenie, że Seamus ciągle się na niego gniewał, chociaż nawet nie przychodziło mu do głowy, o co. Sam też nie wiedział, co czuje w stosunku do kolegi. Ich kontakty niby uległy polepszeniu, ale czy na pewno?
— Jakie wróżbiarstwo? Środa rano, eliksiry — mruknęła Dan, nawet nie siląc się na uśmiech. Była zbyt zmęczona. Nie miała siły na nic i najchętniej wróciłaby do łóżka, ale obowiązki jej na to nie pozwalały.
Seamus westchnął ze znużeniem i pokazał im swój plan lekcji, wskazując palcem na rubrykę "piątek".
— Danielle, jest piątek, nie środa. A naszą pierwszą lekcją jest wróżbiarstwo.
— Ale wczoraj był wtorek!
— Nie, wczoraj był czwartek.
— Głupoty gadasz, ty mendo okropna — burknęła Danielle, nalewając sobie do czarki trochę herbaty. Zamierzała ją jeszcze wypić, zanim pójdzie na lekcje. Nie spieszyło jej się. Cokolwiek teraz mieli mieć według planu, to mogło poczekać.
— Ale Danny, Seamus ma rację. Jest piątek. Za chwilę mamy wróżbiarstwo — powiedział Harry, odpuszczając sobie jajecznicę. Stracił jakikolwiek apetyt, chociaż ciężko wyjaśnić z jakiego konkretnie powodu.
— Widzisz? Miałem rację. Musisz więcej odpoczywać, bo już tracisz poczucie czasu. Ciągle siedzisz w książkach. Od dwóch dni — westchnął Seamus, kładąc przyjaciółce rękę na głowie i delikatnie mierzwiąc jej włosy. Harry burknął pod nosem coś, co chyba nie miało dojść do czyichkolwiek uszu. Seamus miał rację. Od dwóch dni Danielle była zaczytana w dzienniku i książkach, które przynosili jej Hermiona i Ron. Powinna to odpuścić, zwłaszcza że nie dowiedziała się dzięki nim niczego przydatnego. Tylko marnowała czas. Nieustannie. A SUMy zbliżały się wielkimi krokami.
— Z kim niby to wróżbiarstwo? Trelawney wywalili, no nie?
— Dan, ty serio musisz odpocząć. Dumbledore to załatwił. Nasza grupa ma zajęcia z jakimś centaurem...
— ... Firenzo.
— A jakie to ma znaczenie w tym momencie, Harry? No, my mamy lekcje z nim, a młodsi z Emily.
— Z kim proszę?
— Taka młoda, kiedyś wlepiła mi szlaban za darcie się na korytarzu. To było przez Hunter, ale i tak oberwałem. Później wlepiła mi jeszcze dwa szlabany, ale w gruncie rzeczy fajna z niej babka. I całkiem ładna. I ma taki francuski akcent...
— Wila — stwierdził Harry z westchnieniem, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
— Zdecydowanie wila — mruknęła Danielle, wstając od stołu i zostawiając nienaruszoną herbatę. Nie chciała spóźnić się na wróżbiarstwo z centaurem. Mogło być ciekawie.
Harry poszedł w jej ślady, wzdychając z ulgą na fakt, że Dan nie zauważyła tego, że prawie nic nie zjadł. Jeszcze gotowa byłaby go nakarmić, a to mogłoby wyglądać nie najlepiej.
Seamus, z miną, jakby go ktoś uderzył w twarz, popędził za nimi.
— Ej, dlaczego sądzicie, że to wila? Dlaczego od razu wila? Nie wygląda na wilę!
Dan i Harry spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym westchnęli niemal w tym samym czasie. Byli już prawie pod salą Firenzo, który, z wiadomych względów, nie mógł ich nauczać w Północnej Wieży. Według informacji, która wczorajszego wieczoru pojawiła się na tablicy ogłoszeń w Pokoju Wspólnej, a której Danielle nie zobaczyła, ponieważ była zbyt zajęta sprawą Dorcas, mieli mieć teraz zajęcia w sali numer jedenaście.
Sala numer jedenaście znajdowała się na parterze, za korytarzem wychodzącym z Sali Wejściowej naprzeciwko Wielkiej Sali. Była to jedna z tych sal, które nigdy nie były regularnie używane, i dlatego sprawiały trochę wrażenie schowków czy przechowalni.
— Wila jak nic, Seamus. Wzdychasz do niej ukradkiem, co? To czar wili. Wila sprowadzi cię na manowce. Nigdy nie wzdychaj do wili. Poza tym, to nauczycielka, no nie? Nie wolno wchodzić w romans z nauczycielami. To zakazane.
— Danielle, o czym ty...?! — pisnął Seamus, rumieniąc się okropnie. To przecież wcale nie było tak! Wcale nie podkochiwał się w nauczycielce, a tym bardziej w wili! Popatrzył z nadzieją na Harry'ego, szukając u niego wsparcia, ale chłopak tylko posłał mu pełne współczucia spojrzenie.
— Nie wolno wchodzić w romans z nauczycielami, Seamus.
Finningan jęknął. Nie do wiary. Ewidentnie sobie z niego żartowali – wywnioskował to z rozbawionych i porozumiewawczych spojrzeń, jakie co chwilę sobie posyłali. A on tylko przypomniał im o zajęciach z wróżbiarstwa! Świat nie był sprawiedliwy. Ani trochę. I chociaż wolał, żeby ta dwójka nie polepszała sobie humoru jego kosztem, to jednak nie czuł złości. Wręcz przeciwnie. Cieszył się. Przecież nie robili tego w złym zamiarze. Pomimo nieporozumień, jakie czasami między nimi wynikały, mogli nazywać się nawzajem przyjaciółmi. I to mu w pełni wystarczało. Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się szeroko.
Kiedy całą trójką weszli do sali numer jedenaście, nagle znaleźli się pośrodku leśnej polany. Danielle i Harry, idący przodem, stanęli jak wryci. Co tu się niby stało? Seamus, nie bardzo ogarniający sytuację, z zamyślenia wpadł w plecy Harry'ego.
— Czy w tej sali od zawsze była ukryta jakaś leśna polanka? — mruknął Finningan, odsuwając się z zawstydzeniem od kolegi i rozglądając wokół.
— To sprawka wili.
— Jak nic.
— Przestańcie już z tą wilą!
Podłoga sali pokryta była mięciutkim mchem, z którego wyrastały drzewa. Ich pokryte liśćmi gałęzie rozciągały się pod sufit i do okien tak, że salę wypełniały skośne promienie delikatnego, zielonkawego światła. Uczniowie, którzy dotarli już wcześniej, siedzieli na ziemistej podłodze z plecami opartymi o pnie drzew i głazy, z rękami zaplecionymi wokół kolan lub skrzyżowanymi ciasno na piersi. Wszyscy wyglądali na trochę podenerwowanych – może z wyjątkiem grupki Ślizgonów, zgromadzonej pod dużym dębem i urządzającej tam sobie piknik. Dan stwierdziła, że co jak co, ale czasami mieli fajne pomysły. Na środku polany, gdzie nie było żadnych drzew, stał centaur Firenzo.
— Harry Potter — odezwał się, wyciągając rękę, kiedy Harry wszedł do środka. W ten oto sposób chłopak, jak zwykle, znalazł się w centrum powszechnego zainteresowania. Wszyscy zgromadzeni dotąd uczniowie patrzyli się na niego z wyczekiwaniem, zachwytem, a także, to Draco Malfoy i Elisabeth Hunter, z kpiną.
Ten moment Danielle i Seamus wybrali, żeby odstąpić od przyjaciela i odejść w bezpieczne miejsce pod jakimś drzewem, zanim ktoś zwróci na nich uwagę. Postąpili lekko egoistycznie, jednakże Harry, który nie miał pojęcia, co powinien teraz ze sobą zrobić i stał jak pomnik wpatrując się w Firenzo, chyba nie był na nich o to zły. Nawet nie zauważył ich braku.
Dwójka Gryfonów po cichu udała się pod jedno z drzew, gdzie siedziały już Parvati i Lavender, a także Dean. Dan nigdzie nie mogła dostrzec Rona, więc doszła do wniosku, że pewnie jeszcze nie zdążył wrócić z biblioteki. Do rozpoczęcia lekcji pozostało jeszcze kilka minut, więc nie martwiła się tym zbytnio.
— I gdzieś ty był, zdrajco? — mruknął Dean, trącając Seamusa ramieniem, przy czym obrzucił go takim spojrzeniem, że Danielle zaczęła się autentyczne bać o ich przyjaźń. Dla rozładowania atmosfery wypaliła więc pierwsze, co przyszło jej do głowy:
— Podrywał wilę.
— Nie podrywałem żadnej wili! Danielle, dałabyś już spokój z wilami! — oburzył się Seamus, chociaż zrobił to bardziej dla zasady niż ze złości. W rzeczywistości jego też zaczęły śmieszyć te uwagi o wilach, ale nigdy nie przyznałby tego na głos. Dean natomiast parsknął śmiechem i przybił sobie piątkę nieco skonfundowaną Danielle.
— Merlinie, jaka wila? Gdzie? — zapytał Ron, dosiadając się do nich i zaczynając bawić się trawą. Lavender spojrzała na niego karcąco, jakby nie życzyła sobie tu jego obecności, ale nie odezwała się ani słowem.
— Żadna. Zostawmy już wile w spokoju, okej? Lekcja jest.
— Powiedz Ślizgonom po prawej. Oni sobie tam piknik robią — jęknęła Parvati, tęsknie spoglądając we wspomnianą stronę. Reszta poszła jej śladem. Wszyscy jednocześnie zaczęli zastanawiać się nad tym, dlaczego nie wpadli na ten pomysł jako pierwsi.
— Masz coś? — szepnęła Dan do Rona, korzystając z chwilowego braku zainteresowania ich osobami. Rudzielec skrzywił się i patrząc jej w oczy odparł z powagą:
— Hermiona ma. Pokażemy wam po lekcjach.
Zajęcia tego dnia minęły nadzwyczaj szybko i nim się obejrzeli, we czwórkę siedzieli już w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Harry wydawał się czymś zakłopotany od lekcji wróżbiarstwa i chyba chciał im o tym opowiedzieć, jednak pierwszeństwo tego dnia miało to, co znalazła Hermiona. A także list, który przyszedł do nich kilka minut wcześniej. Od Remusa. Nie mieli pojęcia, od czego zacząć. Wpatrywali się tylko w siebie, w wycinek z gazety, który przyniosła Hermiona i w list, który Dan trzymała w dłoni.
— Dobra. Koniec gapienia się na siebie jak ostatni idioci, działamy — zadecydował Ron, odbierając przyjaciółce kawałek Proroka Codziennego, który znaleźli w bibliotece tego poranka. Rozłożył go na podłodze pomiędzy nimi, wszystkie inne miejsca do siedzenia były zajęte, tak, że każdy z nich bez problemu mógł odczytać nagłówek.
"TRAGEDIA W CANVEY ISLAND — POŻAR W DOMU PRACOWNIKA MINISTERSTWA MAGII"
Danielle i Harry wymienili się lekko zdezorientowanymi spojrzeniami. Jeśli Hermiona uznała, że ta sprawa sprzed lat może mieć jakieś znaczenie, to właśnie tak musiało być.
— Zanim przeczytacie treść... Musicie spojrzeć tutaj — mruknął Ron, pochylając się nad gazetą i wskazując na róg strony. Dokładnie na wielkie, starannie wykaligrafowane D.
— D.? Dorcas? — zapytał ze zdezorientowaniem Harry, a Hermiona i Ron skinęli powoli głowami, na potwierdzenie jego przypuszczeń. — Ale jak miałaby to tam zostawić? Skąd mogła wiedzieć, że go tam znajdziecie?
— A skąd mogła wiedzieć, że Danielle znajdzie dziennik? Albo Hunter liścik? — odparła Hermiona i delikatnie przesunęła gazetę w ich stronę.
Dzisiejszej nocy w domu jednego z pracowników Biura Aurorów – Eatona Meadowesa, wybuchł pożar. Nic nie wskazuje na dzieło przypadku. Pracownicy Ministerstwa wykryli na miejscu użycie zaklęcia pożogi, co wskazuje na podpalenie. Zostało rzucone za pomocą różdżki należącej do zmarłej przed dwoma laty matki Meadowesa, Lauren Meadowes.
Biuro Aurorów, na czele z Meadowesem, wciąż zajmuje się poszukiwaniem sprawcy, jednak, jak podaje informator "Proroka Codziennego", szanse na wyjaśnienie tej sprawy są nikłe. Na ten moment nie ma żadnego podejrzanego, śledztwo stoi w miejscu.
Ofiarami pożaru została rodzina pana Meadowesa – żona Laura i pięcioletnia córka, Faith, zginęły na miejscu. Drugą córkę, sześcioletnią Dorcas, znaleziono w lesie przy domu i z ciężkimi poparzeniami przeniesiono do szpitala Św. Munga, gdzie udzielona jej zostanie pomoc medyczna. Dziewczynka wciąż powtarza, że widziała podpalacza, jednak na pytanie, czy go zna, odpowiada w kółko: "To D. D. to zrobiła. Zabiła Faith.". Nie mówi nic innego, prawdopodobnie na skutek przeżytej traumy. Początkowo Biuro Aurorów brało pod uwagę jej zeznania, jednak okazało się to szukaniem igły w stogu siana.
Jeśli ktokolwiek posiada informacje, które mogą okazać się przydatne w śledztwie, Biuro Aurorów prosi o nadsyłanie ich pocztowo lub o osobistą wizytę u prowadzącego sprawę Philipa Hayesa.
— Czyli miała siostrę... — szepnęła Danielle, odrywając spojrzenie od gazety. W takim razie czytanie listu nie miało już żadnego sensu. Mieli odpowiedź. Dorcas Meadowes miała siostrę. Tylko, że w przepowiedni nie mogło chodzić o nią. Nie żyła od zbyt wielu lat.
— ... która zginęła w pożarze... — mruknął pod nosem Harry, odsuwając od siebie "Proroka".
— ... spowodowanym przed D. — Danielle spojrzała z powagą na przyjaciół i rozdarła kopertę z listem od Remusa, z zamiarem przeczytania jej na głos. Tak dla pewności. — Tej samej D., która podpisała się na gazecie, pod liścikiem do Hunter i pod każdym wpisem w dzienniku? Myślicie, że Dorcas mówiła o sobie?
— Ja nie. Mi się wydaje, że D. to nawet nie jest ona. To nie może być cholerne wspomnienie! Nawet z mocą podrzucanie nam tych wszystkich dowodów byłoby to bardzo trudne. Wyjścia są dwa. Albo Dorcas żyje albo D. to ktoś inny. Być może nawet grupa osób. Jedna osoba nie może przecież wiedzieć aż tyle, a zwłaszcza martwa. Nawet, jeśli może zaglądać do woli w każde miejsce w czasie — oznajmiła Hermiona, zabierając wycinek i składając go na cztery, żeby po chwili wsunąć dyskretnie do torby. W Pokoju Wspólnym było wiele niepożądanych osób.
Jeśli dłużej by się nad tym zastanowić, to słowa Hermiony miały sens. Dorcas od zawsze była podejrzana, a to, że tyle wiedziała i że znajdowali podpisane przez nią rzeczy w różnych zakątkach Hogwartu... Nie wyglądało za bardzo wiarygodnie. Było wręcz nieprawdopodobne. Mógł to znaleźć ktokolwiek inny. A jednak za każdym razem takie rzeczy trafiały w ich ręce. Na dodatek D. wiedziała... lub wiedział... ewentualnie wiedzieli... co do kogo trafia, a także różne rzeczy na temat tych osób. Przecież Daphne Greengrass sądziła, że osoba od liściku musiała ich podglądać, gdy były same z Elisabeth, bo w treści znajdowało się nawiązanie do ich prywatnej rozmowy. I jeszcze ten wycinek z gazety... Ale skąd mała Dorcas wiedziała o D.? I dlaczego D. podpaliła jej dom? I akurat ona ocalała? I, najważniejsze, dlaczego D. sama podsuwała im informacje, które burzyły ich zaufanie do jej osoby? Z drugiej strony od początku ostrzegała, że nie mogą jej ufać...
— Mi się wydaje, że to może być Dorcas. W sensie jej wspomnienie. Ale nie sama. Ktoś jej pomaga. Ktoś, kogo znamy i kto nas obserwuje, kto podrzuca te wszystkie rzeczy — wyjawił Ron, wskazując dłońmi na torby przyjaciółek. W jednej tkwił wycinek z "Proroka", a w drugiej dziennik. Danielle ta opcja wydawała się tak samo prawdopodobna, jak poprzednia. To mogło być prawdą. Harry pokiwał ze skupieniem głową.
— Moim zdaniem oboje możecie mieć rację. Ale bardziej interesuje mnie to... Że ten pożar... I przepowiednia... No, nie wiem, ale do mnie jakoś przemówił wers o płonących wiedźmach i pożarze, który spowodowała D. To ma coś do siebie... Chyba. Ale w tej chwili ważniejsze jest to, że Firenzo gadał dzisiaj na wróżbiarstwie o jakiejś nadchodzącej wojnie, a nikt oprócz mnie nie zwrócił na to uwagi.
— Harry, coś się wojny uczepił? Co nas sam suchy fakt? Dopóki nie poda konkretów, to nie bardzo mam ochotę zajmować się jakąś teoretyczną wojną. Mamy problemy tutaj, w tym momencie, i to nimi musimy się zająć w pierwszej kolejności. Dan, weź czytaj już ten list, bo nie mamy całego wieczoru — powiedział Ron na jednym wydechu. Chyba przejmował się tą teoretyczną wojną bardziej, niż ich zapewniał. Hermiona zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Wszyscy patrzyli się na Danielle i list w jej dłoni.
Droga Danielle,
i cała spółko, bo ja wiem, że wszyscy to czytacie. A jak nie, to i tak o wszystkim się dowiecie. U nas wszystko w porządku. Łapa ma teraz pełne ręce roboty, ale nie mogę wam powiedzieć, o co dokładnie chodzi. Łapa mówi, że dowiecie się na wakacjach. Paige też was pozdrawia. Ta dwójka jeszcze się nie pozabijała, ale to może dlatego, że Nimfadora i Annie często do nas wpadają. "Przy świadkach to tak głupio", jak stwierdził Łapa. Po świętach pani Weasley wzięła tych dwoje w takie obroty, że boją się chociaż złe słowo na siebie nawzajem powiedzieć w towarzystwie. Wzięli sobie do serca to, że, zdaniem pani Weasley, "zgotowali wam traumę".
Odpowiadając na pytanie... Dorcas miała siostrę, ale nigdy jej nie poznałem. W wieku pięciu lat zginęła w pożarze, przynajmniej takie informacje otrzymałem. Pamiętam jednak, że Dorcas często wyganiała mnie przed wieczorem z domu, mówiąc, że Faith nie może mnie tam zobaczyć, bo będzie zła. To było dawno, jak mieliśmy po dziesięć lat, tylko Faith jej siostra, nie żyła wtedy już od czterech lat. Nigdy nie ciągnąłem jej za język i nie wypytywałem, o co chodzi. Wydaje mi się jednak, że powinniście o tym wiedzieć, skoro wiedza o jej siostrze jest wam do czegoś potrzebna. Możliwe, że dowiedziałbym się czegoś więcej, gdybym zapytał Łapy lub Paige, ale nie miałem na to odwagi. Łapa nareszcie ma coś, co sprawia, że jest szczęśliwy. Nie chcę tego podburzać. Ani wzniecać w domu kolejnej kłótni.
Proszę was... Nie, wszyscy prosimy. Prosimy, żebyście nie robili nic głupiego, dzieciaki. Uważajcie na siebie.
Ściskam,
Remus
Danielle przełknęła ślinę. Robiło się coraz dziwniej. Remus nie tylko potwierdził to, co znaleźli w podsuniętym przez D. artykule, ale dodatkowo poinformował ich o kolejnych dziwnych sprawach do rozwiązania. I chyba nie wiedział nic o D., więc nie mogli wypytać go o to, kim ta osoba jest. Co dostali zamiast tego? Tajemnicę śmierci Faith Meadowes, ot co.
— Dobra, czyli wychodzi na to, że Dorcas była stuknięta — stwierdził Ron, za co został obdarzony karcącym spojrzeniem Hermiony.
— Może Faith przeżyła? Ale tylko Dorcas o tym wiedziała? — zaproponował Harry.
— Przecież kilka lat wcześniej sama powiedziała, że D. zabiła Faith. To nie miałoby sensu — mruknęła Hermiona, odgarniając włosy za uszy. Trochę utrudniały jej widzenie, kiedy ich nie wiązała.
— Może nie wiedziała, że Faith przeżyła? Jeszcze wtedy mogła nie wiedzieć. Dowiedziała się później — podrzuciła Danielle, a Harry uśmiechnął się na jej słowa. Cieszyło go, że próbowała wesprzeć jego zdanie.
— Bez sensu. Jak pięciolatka mogła przeżyć pożar i później? Skoro tylko Dorcas by o niej wiedziała, to kto by się opiekował pięcioletnim dzieckiem? Nie dałaby rady cały czas się ukrywać. Zresztą, po co?
— Przed D.? — zaproponował Harry, zauważając, jak wiele luk ma jego teoria. Aż za wiele.
— To akurat część, która mogłaby mieć sens. Okej, ale co to ma do naszych spraw? — zapytał Ron, patrząc, jak Danielle składa list i wkłada do torby.
— Że D. jest niebezpieczna?
— Nie wszystkie wiedźmy płoną — rzucił Harry, a spojrzenia pozostałej trójki powędrowały na niego. — Jakoś tak to leciało. W przepowiedni.
— Cholerka, nie pomyśleliśmy o tym. To ma sens — mruknął Ron, a Dan pokiwała głową na znak, że się zgadza. To miało dużo sensu. Ogień. Wiedźmy. Dorcas. Faith. D.
— W każdym razie... Nie mamy nic więcej. Żadnego innego śladu. D. się nie odzywa i na razie nie możemy zrobić nic więcej, jak tylko...
— ... pogadać z Hunter. Trzeba pogadać z Hunter — wtrącił Harry, a Danielle westchnęła, jednak przytaknęła jego pomysłowi. To mogło im coś dać. Ron zacisnął pięści, ale nie zgłosił sprzeciwu.
— ... miałam na myśli, żeby zająć się przygotowaniami do SUMów, ale jeśli chcecie, to jasne, powodzenia wam życzę — mruknęła Hermiona, podnosząc się z podłogi, a jej śladem poszła cała reszta. — Teraz najlepiej udajmy się spać.
— Ja z nią pogadam. Żeby to było jasne. Żadne z was ma nawet nie próbować, okej? — powiedziała jeszcze Dan, zanim rozstali się przy wejściach do dormitoriów. Cała trójka, chociaż niechętnie, pokiwała głowami.
***
W końcu nadszedł kwiecień. Danielle nie udało się zagadać do Hunter, treningi Quidditcha wciąż ją przytłaczały, a, jak bezustannie przypominali nauczyciele oraz Hermiona, nadchodziły egzaminy. Zaczął się najcięższy okres dla piątoklasistów, którzy coraz bardziej zaczynali się zamartwiać i prawie każdy poświęcał swój wolny czas na naukę pod kątem SUMów. Biblioteka stała się ulubionym miejscem spotkań dla większości uczniów, dla których liczyły się wyniki egzaminów, czyli w głównej mierze dla Krukonów i Ślizgonów.
Dla Dan jedynym czasem na wytchnienie były spotkania GD. Tam nie musiała martwić się o egzaminy, Quidditcha ani o sprawę D. Zwłaszcza, że ostatnio zaczęli pracować nad Patronusami. Czekała na to cały rok szkolny, podobnie jak reszta grupy, która do tego czasu rozrosła się o dodatkowe osoby. Mimo to wszyscy wciąż mieścili się w Pokoju Życzeń i nie panował tam zbytni tłok, chociaż Danielle osobiście uważała, że jest tam o jedną Cho Chang za dużo, jednak starała się nie narzekać. Żadna Cho nie miała znaczenia, kiedy Harry stawał u jej boku i z uśmiechem pomagał przy wyczarowaniu patronusa. Musiała przyznać przed samą sobą, że specjalnie nie starała się zbyt mocno, żeby poświęcał jej podczas spotkań więcej czasu.
To dlatego, i tylko dlatego, Cho udało się szybciej wyczarować swojego patronusa. Łabędź latał aktualnie nad głowami wszystkich obecnych na spotkaniu, a jego właścicielka chichotała jak szalona, próbując zwrócić na siebie uwagę.
— Żałosne — mruknął stojący obok Dan Seamus, wskazując głową na Cho. Danielle pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza. Jeśli chodziło o niechęć do Cho, to razem z Seamusem i Ronem mogła zakładać klub. Oboje też nie lubili tej dziewczyny. I bardzo dobrze, przynajmniej miała z kim ją odgadywać. Czasami się to przydawało. Nagle Gryfon podskoczył, przez co różdżka wypadła mu z dłoni. — Ej, Dan! Widziałaś?! Udało mi się! Przed chwilą! Co to było? Zauważyłaś? Jaka jest postać mojego patronusa?
— Wila. Jak nic wila — odparła Danielle, uśmiechając się do przyjaciela szeroko. Seamus jęknął cicho, zastanawiając się nad tym, gdzie popełnił błąd w wybieraniu kandydatów na przyjaciół. Tak naprawdę Ross wcale nie widziała jego patronusa. Bo to nie mogła być wila, prawda? Nawet nie chciał brać tego pod uwagę.
— Danielle, daj już spokój...
— Nie no, ja serio mówię przecież. Co ty chcesz ode mnie? Poza tym, co tam u tej twojej wili, co? Nie martw się, ja nikomu o tym twoim romansie z nauczycielką wilą nie powiem, twój sekret jest u mnie bezpieczny jak twoje pieniądze u Gringotta...
— ... moje pieniądze u Gringotta nie są bezpieczne. One nie istnieją, tak jak ten twój wzięty z odmętów chorej wyobraźni związek z nauczycielką...
— I jak wam idzie? — Harry pojawił się obok nich, zostawiając za sobą Rona i Hermionę, których patronusy właśnie urządzały berka po Pokoju Życzeń. Dan rzuciła okiem na Cho Chang, która dalej popisywała się tym swoim łabędziem, po czym uśmiechnęła się lekko. Jej patronus będzie dużo lepszy.
— Seamus wyczarował patronusa na kilka sekund. Nie chce mi uwierzyć, że to wila! — poskarżyła się Dan, a Harry rzucił Seamusowi współczujące spojrzenie. Finningan westchnął, czując już, co takiego się szykuje.
— No, a co miałoby być, jak nie wila? Wila jak nic — oznajmił Harry, ale zaraz potem dodał: — Ale Seamus, ty wiesz, że to tylko takie żarty przyjacielskie, prawda? Bo jak cię to wkurza albo coś, to powiedz, a natychmiast przestaniemy. Jedno słowo.
— Taaa, wiem. Gdybyśmy się nie przyjaźnili, to już dawno bym wam dorobił takie długie, przednie zęby... Wiecie, jak u zająca, ale dłuższe... Takie do ziemi najlepiej... — odparł Seamus, uśmiechając się przy tym szeroko. Harry odwzajemnił ten uśmiech, ale Dan wyglądała na niepocieszoną – być może dlatego, że wciąż spoglądała w stronę Cho Chang i jej głupiego łabędzia. Tak, zdecydowanie nadszedł moment, żeby utrzeć jej nosa... Najlepiej jakąś łanią, ale inne patronusy też z pewnością będą zadowalające... — Ej, Dan! Wila!
— Co?! Gdzie?! Już ślub? — Danielle zareagowała natychmiast, odwracając się twarzą do szczerzących się chłopaków. Ta wila była już jak ich wspólny żart, który rozumieli jedynie oni. — Ale tak serio, to co chcecie?
— Dawaj z patronusem. Tym razem na pewno się uda — zachęcił ją Harry, a stojący obok niego Seamus uniósł dwa kciuki do góry na znak wsparcia.
Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła przed siebie różdżkę, starając się jak najmocniej skupić na najszczęśliwszym wspomnieniu, jakie tylko przychodziło jej do głowy.
— Kocham cię — wydusił jedynie, po czym zdobył się na najodważniejszy czyn od kilkunastu minut. Przyciągnął ją do siebie i zamknął w najsilniejszym uścisku, na jaki było go stać. Czuła, jak jej nos wbija się w jego ramię, a także ten przyjemny zapach, który zawsze wokół siebie rozsiewał. Złożony, ale piękny, przywodzący jej na myśl dom.
— Expecto Patronum! — krzyknęła i machnęła różdżką, z której już po chwili wydobył się srebrzysty blask i mgiełka, przypominająca wyglądem jakiegoś psa. No dobrze, nie tak dokładnie sobie to wyobrażała, ale jednak gdy tylko zobaczyła to zwierzę, od razu poczuła łączącą ich więź. Pasował do niej. Czymkolwiek był.
Nawet nie zauważyła, kiedy Harry wyczarował swojego patronusa. Srebrzysty jeleń pojawił się w zasięgu jej wzroku, a zaraz potem został złapany za nogę przez psiego patronusa Dan. Chociaż, jak tak teraz się mu przyglądała, to przypominał bardziej wilka niż psa...
— Dlaczego mój patronus próbuje zjeść twojego? — szepnęła Danielle, zastanawiając się, co zrobić z tym faktem. Czy ten patronus miał zasugerować, że nie są sobie przeznaczeni?
— Bo to kojot. Kojoty czasami polują na jelenie — odparł z rozbawieniem Seamus, za co dostał z łokcia od Harry'ego. Nie przejął się tym jednak zbyt bardzo. — Ale myślę, że mogłyby też zjeść łabędzia...
Danielle i Seamus wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Żaden patronus nie zje innego. Nie mogą się zjeść, to jest niewykonalne — wyjaśnił Harry, próbując wyswobodzić swojego jelenia ze szczęk kojota Danielle.
— Ale ty sztywny...
— Psujesz nam zabawę...
— Seamus, ty się lepiej swoją wilą zajmij, a nie Danielle tu demoralizujesz — westchnął Harry, kończąc swoje zaklęcie i robiąc krok w kierunku następnych członków Gwardii Dumbledore'a, którzy potrzebowali jego pomocy.
— Ale to ona demoralizuje mnie! To ja tu jestem ofiarą! — oburzył się Seamus, wskazując na przyjaciółkę palcem, dokładnie w tym samym momencie, kiedy ona pokazała na niego ze słowami:
— On udaje, że nie ma romansu z wilą! Zrób z tym coś!
— Co ja jestem? Wasz ojciec? — westchnął Harry i, nie czekając na dalszy ciąg wydarzeń, podszedł do Lavender i Parvati, które próbowały właśnie wyczarować swoje patronusy.
— Jeśli tak, to wasz związek jest zakazany, zgłoszę to — stwierdził Seamus, podpierając się pod boki i nie zwracając uwagi na to, że Potter już ich nie słucha. Danielle poczerwieniała i tupnęła nogą, przez co jej patronus zniknął.
— Siebie i swoją wilę zgłoś, Seamus, debilu! — oznajmiła i trzepnęła przyjaciela otwartą dłonią w ramię. Finningan tylko przewrócił oczami.
Nagle drzwi do Pokoju Życzeń otworzyły się i zamknęły. Oboje, jak na komendę, spojrzeli w tamtą stronę, żeby sprawdzić, kto wszedł. Być może ktoś, kto nie miał się pojawić, jednak to zrobił? Na przykład Amber Rowland, która miała dzisiaj korepetycje z transmutacji, albo Ernie Macmillan, który leżał w Skrzydle Szpitalnym, bo zemdlał na Zielarstwie. Nikogo jednak nie zobaczyli. Przynajmniej na początku, bo już po chwili przy boku stojącego niedaleko nich Harry'ego pojawił się skrzat z ośmioma wełnianymi czapkami na głowie.
— Zgredek? — pisnęła Danielle, nagle zapominając o niedorzecznej sprzeczce z Seamusem i podbiegając do skrzata, który aktualnie pociągał Harry'ego za szatę i dukał coś niewyraźnie. Wyglądał na przerażonego, a z powtarzanego kilkakrotnie słowa "ona" Dan zdążyła wydedukować, że chodziło o Umbridge. Czyżby dowiedziała się o Gwardii Dumbledore'a? Nie, to przecież niemożliwe. Pilnowali się... Nie było sposobu, żeby mogła się dowiedzieć. — Co się stało, Zgredku?
— Panienka Danielle Ross! Zgredek słyszał... Mówili, żeby Zgredek nie mówił... Ona... Niedobry Zgredek, niedobry!
— Zgredku, czy ona... Nie, nie bij się, zabraniam ci, rozumiesz? Czy ona o nas wie? Wie o GD? — pytał Harry, przytrzymując skrzata za drobne piąstki, znając jego zwyczaj wymierzania sobie kar za nieposłuszeństwo, którym w tym przypadku było ostrzeżenie, z jakim przyszedł. Wszyscy zgromadzeni w Pokoju Życzeń zamilkli. Patronusy zniknęły, przez co w pomieszczeniu zrobiło się o wiele ciemniej, niż było wcześniej.
— Tak, Harry Potter sir! Wie, wie! I ona przyjdzie, przyjdzie za chwilę! — przyznał Zgredek, wyrywając ręce z uścisku Harry'ego i uderzając się prosto w zakrzywiony nos. Kilka dziewczyn, na czele z Hermioną, pisnęło ze współczucia.
— Na co czekacie? Uciekajcie! — krzyknął Harry i machnął ręką w powietrzu. Nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Cały zgromadzony w Pokoju Życzeń tłum pobiegł prosto do drzwi, po czym zaczął wychodzić na korytarz i oddalać się od tego pomieszczenia jak najbardziej. Dan widziała, jak Ron ciągnie zdezorientowaną Hermionę za nadgarstek i razem z nią kieruje się do czekającej przed wyjściem kolejki. — A ty na co czekasz? Spadamy stąd!
Nawet nie zauważyła, że te słowa skierowane są do niej. Nie zauważyła, że zostali z Harrym i Zgredkiem na ostatku. Ta wiadomość jeszcze dobrze do niej nie dotarła. Skąd Umbridge mogła o nich wiedzieć? Przecież tak dobrze im szło to ukrywanie! Nikt nigdy nic nie zauważył! Dlaczego tak nagle?! Pozwoliła Harry'emu poprowadzić się aż do wyjścia z Pokoju Życzeń, ale gdy tylko tam dotarli, otrząsnęła się i z poważnym wyrazem twarzy zamknęła za nimi drzwi.
— Biegnij w prawo, ja pójdę w lewo. Jak będziemy osobno, to może nas nie dorwą. Udawaj, że nigdy cię tu nie było, okej?
— Widzimy się później w Pokoju Wspólnym — odpowiedziała Dan i nie oglądając się za siebie pognała korytarzem w prawo. Wiedziała, że Harry robi dokładnie to samo, tylko od drugiej strony. Pewnie miał zamiar schować się w męskiej łazience. Jej celem była jedna z pustych klas na tym samym piętrze. W bibliotece Umbridge będzie szukała od razu, a jeśli znajdzie ją tam całą zdyszaną po biegu... Danielle nie miała ochoty na kolejny szlaban od tej wrednej ropuchy.
Na dwóch zakrętach prawie straciła równowagę. Dziwiło ją to, że jeszcze na nikogo nie wpadła. Przecież co najmniej pięćdziesiąt osób uciekało z Pokoju Życzeń. Gdzie oni wszyscy się podziali? Danielle miała nadzieję, że schowali się gdzieś bezpiecznie i ta wredna baba ich nie dopadnie. Nie chciała, żeby ktokolwiek miał kłopoty przez przynależność do Gwardii. Nawet ta głupia Cho Chang. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, że Dolores dowiedziała się o ich spotkaniach. Pilnowali się. Wszyscy obiecywali, że dochowają tajemnicy, jednak... Nie było innej opcji jak ta, że ktoś ich wsypał.
Konfidenci. Wszędzie konfidenci, pomyślała Dan, biorąc się za ominięcie jeszcze jednego zakrętu. Jak ja tylko tego konfidenta dorwę...
Coś łupnęło. Dan poczuła, jak jej twarz uderza w coś miękkiego, a czyjaś silna dłoń odpycha ją od siebie ze wzburzeniem. Mocna woń hiacyntów drażniła ją w nos.
— Ojej, Daphne, spójrz, kogo my tu mamy! — oznajmiła, a jakże, Elisabeth Hunter. Danielle nie musiała podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że wypowiadając te słowa, Ślizgonka uśmiecha się bezczelnie. Tylko tego brakowało. Nie dość, że już miała problemy, to jeszcze wpadła na tę żmiję. Życie nie było sprawiedliwe. Ani trochę. — Myślę, że profesor Umbridge cię szuka, Ross. Co powiesz na to, żeby się do niej przejść?
Danielle zacisnęła pięści. No oczywiście. To było jasne, że Umbridge zaangażuje w to innych uczniów. Całkiem niezły pomysł. Skłonić dzieciaki przeciwko sobie, niech na siebie donoszą nawzajem!
— Lissie, daj jej spokój. Nie mieszajmy się w to — zaproponowała Daphne Greengrass. Wyglądała dokładnie tak, jak jakiś czas temu w łazience dziewczyn. Jej twarz była tak bardzo obojętna, że gdyby nie wypowiedziała wcześniej tych słów, to Dan uznałaby ją za posąg, który ktoś postawił na środku korytarza dla efektu.
— Dlaczego? Pani profesor hojnie obiecała nam punkty za donosicielstwo, czemu by tu nie skorzystać? — zapytała Hunter, nie przestając się uśmiechać. Dan stała jak wryta, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Uciekać? Czy zostać? One były dwie, ona jedna. W dodatku Elisabeth mogła poszczycić się szybkością dużo większą od Danielle, o czym przekonywała się każdego dnia, nawet podczas przerw. Jeden krok Hunter był jak trzy Dan. Mniej więcej. I stawiała je o wiele szybciej. — Wyluzuj, Ross. Nie jestem jebanym konfidentem.
— Ciężko w to uwierzyć — mruknęła Danielle, wzrokiem szukając już drogi ucieczki. Może i nie miała wielkich szans, ale spróbować nie zaszkodziło.
— Nie chcesz, to nie wierz. Ale jeśli nie chcesz szlabanu od ropuchy, to pochodzisz sobie teraz z nami chwilę, tak żeby mieć alibi. Obiecuję, że krzywdy ci nie zrobię, Gwiazdeczko.
— Nie zrobi. Jak spróbuje, to jej przywalę — zapewniła Daphne, jednak Dan ciężko było zaufać komuś, kto mówił tak jakby od niechcenia. Ale czy miała inne wyjście? W najgorszym wypadku zostanie wsypana do Umbridge, a w najlepszym faktycznie dadzą jej alibi.
— Widzisz? Daphne stoi na straży. Przy pani prefekt krzywda ci się nie stanie, Gwiazdko ty moja.
— Poza tym przecież macie obie do pogadania, co nie? — dodała Daphne, a Danielle mogła przysiąc, że dostrzegła na jej twarzy coś na wzór leciutkiego uśmiechu. No to była prawda. Miały do pogadania. Planowała to w końcu od miesiąca, ale do tej pory nie udało jej się zagadać. Czyżby właśnie nadarzała się idealna ku temu okazja? Najprawdopodobniej.
— Zdecydowanie musimy omówić kilka rzeczy — przyznała Danielle, po czym skinęła głową i dała się poprowadzić tym dwóm Ślizgonkom w kierunku rzadko używanych sal.
***
— Herbatę, kawę, czy sok?
Seamus nie wierzył w swoją głupotę. Dlaczego dał się zaciągnąć do tego gabinetu? Dlaczego na uprzejme pytanie o to, czy nie ma ochoty na krótką rozmowę, nie odpowiedział: nie, nie mam, niech mi pani da spokojnie uciec do Pokoju Wspólnego? Z deszczu wpakował się prosto pod rynnę. Kłopoty ciągnęły się za nim już prawie w tym samym stopniu, jak za Potterem. Być może powinni ograniczyć kontakt, bo przez to jeszcze wyląduje w końcu na szlabanie u Umbridge, na co nie miał ani trochę ochoty. Dlaczego to zawsze on? I dlaczego był akurat sam? Chociaż w sumie wolał być tu sam niż na przykład z Danielle, która co pięć sekund rzucałaby słowo: wila.
Panna... Nie, teraz już profesor Emily Croft-Vargas patrzyła na niego z wyczekiwaniem, szperając po szafce w poszukiwaniu kubków. Jasne włosy miała związane w warkocz francuski, a na sobie zwyczajny, mugolski strój. Nie mogła być wiele od nich starsza. W zasadzie, to Seamusowi wydawało się, że chodziła na jeden rok z Percym Weasleyem. To było całkiem możliwe. Gdyby miał chęć, to mógłby to gdzieś sprawdzić, ale... Czy takie zaangażowanie nie oznaczałoby czegoś dziwnego? Jeszcze ktoś posądziłby go o jakąś obsesję. Nieistniejącą obsesję.
— Hej, młody! Ziemia do pana Finningana. Pijesz coś?
— Eeee... Nie chcę sprawiać kłopotu... W ogóle, to nie chcę przeszkadzać, więc ja sobie może już...
— Jaki kłopot? Przecież to ja ciebie poprosiłam o rozmowę. Nie bądź taki nieśmiały. Na ostatnim szlabanie byłeś całkiem żwawy i pewny siebie. Stało się coś? — zapytała, wyciągając z szafki dwie duże szklanki i nalewając do nich napoju z kartonu. Sądząc po kolorze, prawdopodobnie bananowego.
Cóż, mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Nadzieja Seamusa właśnie została mocno podtopiona i wątpił, że jeszcze okaże oznaki życia. Stracił ją. Przepadł. Czuł się dziwnie, będąc sam na sam z nauczycielką wróżbiarstwa, chociaż jeszcze niedawno nie sprawiało mu to problemu. Tylko że wtedy nie uczyła w tej szkole, przynajmniej oficjalnie. Dopiero uczyła się nauczać, jeśli mógł to tak ująć. Wtedy ich relacja mogła wyglądać inaczej, ale teraz zdecydowanie musiała ulec zmianie. Nic sobie nie robił z żartów Danielle i Harry'ego, jednak wolał, żeby nimi pozostały, zamiast, nie daj Boże, się urzeczywistniać. Matka by go wydziedziczyła. Zabrała resztę pieniędzy z jego skrytki w Gringocie. Ze szkoły też by go wywalili. Dlaczego w ogóle myślał nad takim scenariuszem? Przecież to samo w sobie było irracjonalne. Nie mogłoby się ziścić. Przecież nie miał żadnego romansu z nauczycielką!
— Dużo? Jeśli tak to mogę ująć. Dużo się stało.
— Jak ja nienawidzę takich wymijających odpowiedzi! Młody, toć dużo nic mi nie mówi. Ja bym chciała szczegółów. Tamtego chłopaka co darł mordę na korytarzu polubiłam, a ten tutaj to jest nudny. Skąd ta zmiana?
Ach, więc to tak. Był nudny. W sumie to wiele by wyjaśniało. Na początku to, dlaczego Danielle wybrała Harry'ego, a nie jego. Wciąż ciężko mu się było z tym pogodzić, ale nie mógł zrobić nic innego. Tamta dwójka była szczęśliwa ze sobą i nie zamierzał tego psuć. Chociaż, wiadomo, było mu przykro. Wszyscy jego znajomi kogoś mieli. Harry miał Danielle, Ron podrywał Hermionę, a Dean Parvati. Nawet Neville dogadywał się całkiem nieźle z tą... Jak jej tam było... Luną? Tak, chyba tak. A on? Walentynki spędził na szlabanie z Elisabeth Hunter, tylko dlatego, że ta wylała na niego gorące kakao, a on rzucił na nią za to zaklęcie galaretowatych nóg. Kto nadzorował szlaban? Oczywiście, że Emily Croft-Vargas! Wszystkie jego szlabany w tym roku były w towarzystwie tych dwóch dziewczyn. Jakby dłużej nad tym pomyśleć, to trochę przygnębiające...
— Hej, Seamus. Powiedz coś, młody, bo się serio zacznę martwić i zaprowadzę do Pomfrey.
Domniemana wila pomachała mu dłonią przed oczami, jakby chciała sprawdzić, czy kontaktuje ze światem, czy może coś go sparaliżowało – jakiś bazyliszek na przykład. To w końcu był Hogwart. Wszystko było możliwe.
— Jesteś wilą? — wypalił nagle bez zastanowienia, przez co kobieta aż odskoczyła od niego z zaskoczenia, a jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów denek szklanek, które aktualnie stały na blacie biurka. Momentalnie poczuł się niezwykle głupio. Po co zapytał o coś takiego? Przecież to niedorzeczne. A co, jeśli ją uraził? Już otwierał usta, żeby przeprosić i powiedzieć, że lepiej już sobie pójdzie, kiedy nauczycielka, z poważnym wyrazem twarzy, zapytała:
— Skąd o tym wiesz?
Cholera, pomyślał Seamus. Cholera, cholera, cholera.
***
Danielle czekała. Siedząca przed nią Elisabeth zdawała się trawić właśnie przyswojone informacje, a mocna woń hiacyntów unosiła się pomiędzy ich trójką, powodując u Dan niesmak. Czy ta głupia Hunter wylała na siebie cały flakonik perfum czy jak? Tego nie dało się wąchać! Co dziwne, Daphne zdawało się to nie przeszkadzać, ale ją w ogóle niewiele ruszało – a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Nawet to, co Danielle właśnie im opowiedziała, a nie szczędziła szczegółów, nie spowodowało żadnej reakcji na jej twarzy.
— Czyli, podsumowując, według ciebie w przyszłości mam zostać seryjną morderczynią, tak? A oprócz tego to ta karteczka, co ją na Wieży Astronomicznej znalazłam, to ani Daphne, ani Draco, ani ty, tylko wspomnienie jakiejś laski ukryte w dzienniku, tak?
— Mniej więcej. Ale z tym wspomnieniem to nie ma pewności, bo stwierdziliśmy ostatnio, że mało prawdopodobne, żeby wspomnienie, nawet o takiej mocy jak moja, mogło być aż tak dobrze przygotowane. Uważamy, że ktoś lub kilka osób podaje się za Dorcas Meadowes. Ewentualnie pomaga jej wspomnieniu. Ewentualnie Dorcas Meadowes wcale nie umarła. Coś w tym stylu.
— Ale to wszystko jest pojebane.
Danielle też czasami odnosiła takie wrażenie. W tym roku było to dość często. Gdyby rok temu ktoś by jej powiedział o tym, co ją czeka, to pewnie zaśmiałaby się mu w twarz i oznajmiła, że nic gorszego jej już nie spotka. Myliłaby się.
Elisabeth wydawała się nieprzejęta tym, co właśnie usłyszała. Ross zaczęła się zastanawiać, czy to wszystko aby na pewno było dla niej nowością. Czy to możliwe, że już o tym wszystkim wiedziała? A może ona sama była D.? Niewykluczone.
— O twoim śnie Lissie wie już od dawna. Śniło się jej to samo. To dlatego wydaje się taka nieprzejęta — wyjaśniła Daphne, piłując swoje paznokcie wyciągniętym z torby pilniczkiem. Do tej pory Dan nie wiedziała, że czarodzieje też ich używają. Jednak istniało jeszcze coś, co mogło ją zaskoczyć.
— Ale o tej całej Dorcas Meadowes słyszę pierwszy raz. Czego ona ode mnie chce? — zapytała Hunter, pochylając się lekko w stronę Danielle. Zapach hiacyntów stał się jeszcze intensywniejszy.
Siedziały na ławkach w pustej sali na siódmym piętrze. Spędziły tu z pewnością już wystarczająco dużo czasu, żeby Dan mogła bez podejrzeń wrócić do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, jednak ich rozmowa jeszcze nie dobiegła do końca. W zasadzie to dopiero zaczęły rozmawiać, bo wcześniej Danielle po prostu opowiadała im o wszystkich istotnych rzeczach, jakie miała im przekazać według tego, co uzgodniła z przyjaciółmi. Plus sen, o którym oni nie wiedzieli. To zajęło z pewnością około godziny, jeśli nie więcej. Gryfonka łapała się na myśleniu o tym, co z pozostałymi członkami Gwardii. Czy zostali złapani? Jeśli tak, to co z nimi będzie? A co, jak Umbridge ma listę z Pokoju Życzeń? Wtedy wszyscy na nią wpisani byli zgubieni. A wpisany był każdy, kto był na chociaż jednym spotkaniu. Nawet nowi członkowie dopisywali się do niej, przez co ciągle się wydłużała.
— Nie wiem — odparła zgodnie z prawdą Dan, zaciskając palce na oparciu stojącego przed nią krzesła. Wdech, wydech. Musiała skupić się na priorytetach. Nie było innego wyjścia. Reszta ją pewnie za to porządnie zbeszta, ale aktualnie nie widziała innego wyjścia, jak tylko... — Posłuchaj. Skoro wy nic nie wiecie oprócz tego, co wiemy my, to może sobie nawzajem pomożemy? Pomożecie nam zrozumieć o co chodzi z D. i czego D. od nas chce, a my pomożemy wam w tym samym. Tak będzie zdecydowanie łatwiej.
— Gwiazdeczka proponuje współpracę? A to coś nowego. Podoba mi się twoja odwaga. Czemu nie jesteś częściej taka, jak teraz? Ta twoja strona jest zdecydowanie bardziej intrygująca — odparła Elisabeth, przechylając się jeszcze bardziej w stronę Danielle, która machinalnie się odsunęła. Trochę przerażała ją ta zmienna natura Hunter. I z pewnością nie tylko ją.
— Lissie, przestań ją straszyć. Odsuń się od Danielle Ross, jeśli łaska. Ja wiem, że ty lecisz na Gryfonów, ale aktualnie stalczysz Finningana zdaje mi się, więc nie leć na dwa fronty.
— Daphne, jak ja cię nienawidzę! — warknęła Elisabeth, odsuwając się od zdezorientowanej Danielle i obrzucając przyjaciółkę takim spojrzeniem, które mogłoby zabijać. Daphne zbytnio nie przejęła się tym wyznaniem jawnej nienawiści. Wzruszyła jedynie ramionami i wróciła do piłowania paznokci. — Gwiazdeczko, ty nie zwracaj na nią uwagi. Jej się czasami już jebie od tego braku snu.
Danielle zdecydowanie nie chciała wiedzieć, o co tej dwójce chodziło. Widocznie miały między sobą jakiś konflikt, który postanowiły wyciągnąć na wierzch właśnie w tym momencie. Nie jej sprawa, niech to załatwią między sobą, a jej w to nie wciągają.
— To co? Zgadzacie się? — zapytała Dan, ignorując zupełnie poprzedni wątek. Daphne nawet na nią nie popatrzyła. Elisabeth natomiast obdarzyła ją tajemniczym spojrzeniem, z którego Danielle niewiele potrafiła wywnioskować, i uniosła jeden kącik ust ku górze.
— Jeśli ma to pomóc ze zmianą mojego żałosnego przeznaczenia, to jak najbardziej. Możesz mnie uważać za swojego sojusznika, Gwiazdeczko.
______________________________________
Rozdział 28 • Łazienka Prefektów • — przed czerwcem 2021
hejka! oto kolejny rozdział i akcja się rozkręca, żeby dojść do punktu kulminacyjnego w niedalekiej przyszłości. standardowo zachęcam do komentowania i teoriowania!
pytanie dnia: jaki jest wasz ulubiony ship? nie licząc głównego, bo hanielle to otp, wiadomo
miłego weekendu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top