Rozdział 25 • Tajemnice i pocałunki •

— Ron, jeszcze raz powiesz, że jesteś beznadziejny, to chyba walnę się o ścianę z zażenowania — oznajmiła Danielle, ściągając z rąk mokre od śniegu rękawice. Siedzenie w nocy na Wieży Astronomicznej i poranne treningi Quidditcha zdecydowanie nie działały ze sobą w parze. Wracali właśnie z boiska – oboje przemarznięci i przemoczeni, nie mówiąc już o zmęczeniu i skrajnym zażenowaniu własnymi, głupimi błędami. A mecz już następnego dnia. — Posłałam Spinett do Skrzydła ze zmiażdżoną ręką. Jak się z tego nie wyliże, to mogę szukać nowej szkoły. O ile jakaś w ogóle przyjmie taką ofermę jak ja.

Ręka Alicii Spinett wcale nie została zmiażdżona, a jedynie złamana w dwóch miejscach, jednak Dan miewała czasami nastrój na wmawianie sobie, że jest gorzej niż w rzeczywistości. A po wczorajszym wydarzeniu na wieży potrzebowała czegoś, co odwiodłoby jej myśli od Harry'ego i tego, co zrobił.

— Nie jesteś ofermą. Masz tylko dziwne skłonności do destrukcji. Najczęściej autodestrukcji — stwierdził Ron z westchnieniem. Naprawdę tak sądził. Ofermą nie można nazwać dziewczyny, która ma tak duży dryg do zaklęć i potrafi wygrać w pojedynku z większością GD. To, że Danielle czasami potrafiła się wywalić na prostej drodze, to zupełnie inna sprawa. Według niego miało to coś wspólnego z tym, że jak gdzieś pojawiały się kłopoty, Dan prawie na pewno brała w nich udział. To ją przyciągało. — Swoją drogą, to wiesz, że to był już definitywny koniec, co nie? W sensie... Cho i Harry'ego jako pary. Wiesz, prawda?

Danielle zacisnęła zęby. Dlaczego zaczął ten temat? Dlaczego zmuszał ją do ponownego roztrząsania wydarzeń poprzedniej nocy? Chciała o tym na razie zapomnieć, a przynajmniej do chwili, gdy zbierze się na odwagę, żeby porozmawiać o tym z Potterem. Serce gnało do niego, ale umysł chłodno przestrzegał ją przed konsekwencjami "klejenia" się do zajętego chłopaka. Bo przecież to była tylko sprzeczka, prawda? W każdym związku są sprzeczki. Nic tak poważnego, żeby się rozchodzić.

— Dlaczego pytasz o takie rzeczy?

— Bo chcę, żebyś wiedziała, że tak właśnie jest. Skończyli ze sobą. I już do siebie nie wrócą, więc wiesz... Nic nie stoi na przeszkodzie...

— Oni zerwali dopiero wczoraj. Nie sądzę, żeby to był czas na nowe związki.

— Wczoraj... Nie, dzisiaj... Dzisiaj w nocy nie bardzo wam to przeszkadzało — prychnął Ron, uśmiechając się tryumfalnie na widok miny przyjaciółki. Szeroko otwarte usta, oczy jak spodki. Zrobiła się bladsza niż zwykle, a to już spory wyczyn.

— To było... Głupie. I gówniarskie — stwierdziła Dan, czerwieniejąc na całej twarzy i krzywiąc się lekko. Naprawdę tak uważała. Zaczęło się od tamtego pocałunku na Wieży Astronomicznej i była pewna, że o tym Ron nie mógł się dowiedzieć, o ile nie rozmawiał z Harry'm, w co wątpiła. Być może zobaczył ich w Pokoju Wspólnym, jak całowali się na schodach do dormitoriów. Chyba trochę ich wtedy poniosło. — Nie ważne. Jak będziesz na śniadaniu, to szepnij Finninganowi, żeby wpadł do Pokoju Życzeń na godzinkę.

— Na cholerę ci Finningana w Pokoju Życzeń o tej porze? — Rudzielec uniósł brew, okazując swoje zdziwienie tą niecodzienną prośbą. Blondynka ostatnio zachowywała się naprawdę dziwnie, ale ufał zapewnieniom Hermiony, że wszystko w porządku, więc nie drążył tematu. Nie zmieniało to jednak faktu, że starał się ją obserwować uważniej niż zwykle. Tak na wszelki wypadek. — Sama mu powiedz. Nie jestem sową.

— Nie idę na śniadanie. Nie jestem głodna.

— Nie jesteś głodna, hę? — prychnął Weasley, uśmiechając się z pobłażaniem. Każdy człowiek byłby głodny po dwugodzinnym treningu rozpoczynającym się o piątej rano. — Chyba raczej po prostu kogoś unikasz.

— Unikam? Niby dlaczego?

— Bo się wstydzisz. Że wyszłaś na wariatkę — wyjaśnił chłopak, obejmując przyjaciółkę ramieniem, na co ta fuknęła zaciekle. — Ale nie wyszłaś, bo chłopak się w tobie buja co najmniej od przerwy świątecznej. Nie wiem, co się wtedy odwaliło takiego szczególnego, ale na niego zadziałało to jak... Cóż, brak mi słowa. Mniejsza z tym. Ważne, że co wieczór żalił się w dormitorium, jaki jest beznadziejny, bo chodząc z jedną dziewczyną, zdał sobie sprawę, że jest zakochany w najlepszej przyjaciółce.

— Yhym — mruknęła Dan, mając nadzieję, że to zakończy opowieść Rona. Nie bardzo miała ochotę tego słuchać. Nie chciała narobić sobie niepotrzebnej nadziei.

— Serio. Zapytaj Finningana, skoro i tak zamierzasz robić z nim nie wiadomo co w Pokoju Życzeń. — Ron wzruszył ramionami, po czym wyszczerzył się tak szeroko, że można było policzyć wszystkie jego zęby.

— Jak mu wspomnisz, że chcę się z nim spotkać, to jasne, że zapytam — prychnęła Danielle, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że wcale nie zapyta o coś takiego. To nie jej sprawa, co oni robią w dormitorium wieczorami i o kim konkretnie gadają. Nawet, jeśli o niej, to co z tego? Nawet w takim kontekście? Bardziej skłaniała się ku temu, że jej przyjaciel wymyślił całą tą historyjkę, żeby skłonić ją do powzięcia jakichś kroków w kierunku pokazania Harry'emu, co takiego do niego czuje. Nie miała mu tego za złe, ale nie zamierzała także robić sobie fałszywej nadziei. Będzie co będzie. — Smacznego, Ronnie! Jak nie pojawię się na pierwszej lekcji, to pamiętaj, że mam okropną biegunkę.

Zaraz po wypowiedzeniu tych słów straciła z ramienia rękę przyjaciela i przyspieszyła, chcąc jak najszybciej się przebrać i udać do Pokoju Życzeń.

Kiedy zniknęła za rogiem, Ron prychnął i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, kiedy Danielle tak diametralnie się zmieniła. Gdy się poznali, była inna. Oczywiście, od zawsze wykazywała skłonności autodestrukcyjne, zainteresowanie Harry'ym oraz duży spryt, ale te kilka lat temu z pewnością nawet nie pomyślałaby o opuszczaniu lekcji, zdrabnianiu jego imienia, spędzaniu całego dnia na czytaniu, o milczeniu oraz o ukrywaniu czegoś przed najlepszymi przyjaciółmi. Kiedyś mówiła im o wszystkim, a z każdym kolejnym miesiącem zaczynała coraz mniej. Ron na poważnie zaczął się ostatnio zastanawiać, czy ktokolwiek z nich jest teraz na tyle blisko Danielle, żeby wiedzieć, co takiego wypełnia jej myśli.

Coraz trudniej było mu ją zrozumieć.

Seamus Finningan odniósł podobne wrażenie, kiedy jakąś godzinę później Dan próbowała wyjaśnić mu, czego tak właściwie od niego oczekuje. Zmarszczył brwi, rozkładając się na wygodnej pufie w Pokoju Życzeń, który wyglądał dokładnie tak, jak podczas spotkań Gwardii Dumbledore'a. Ich pierwsza lekcja tego dnia miała się odbyć już za godzinę i wolałby się na niej pojawić, chociaż póki co na to się nie zanosiło.

— Czekaj, czekaj... Powoli, Danielle. — Seamus uniósł do góry dłoń, chcąc powstrzymać wydobywającą się z ust przyjaciółki kaskadę słów, których sensu nie potrafił pojąć. Być może był na to zbyt głupi albo po prostu próbowała mu przekazać zbyt wiele informacji na raz. — Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz, żebym pomógł ci w szukaniu jakiegoś kubeczka, tak? Konkretniej, mam cię obudzić, jakbyś nagle zbytnio odpłynęła?

— Dokładnie! Wiedziałam, że szybko załapiesz! — Danielle aż podskoczyła z radości, prawie upuszczając trzymany w dłoni dziennik. Już bała się, że będzie musiała tłumaczyć mu to po kilka razy i spóźnią się na zajęcia, ale być może dało się tego uniknąć. — I nie kubeczka, tylko czarki.

Seamus powstrzymywał się od przejechania sobie dłonią po twarzy. To brzmiało tak absurdalnie, że chyba nic nie mogło go już bardziej zdziwić. Szukanie jakiegoś naczynka przez sen... Szanse na powodzenie wynosiły niewiele, nawet biorąc pod uwagę tą całą wyjątkową umiejętność Danielle. To po prostu była bezsensowna i żmudna praca. Zresztą, po co komu ta czarka? Tego tematu Dan zdawała się unikać jak ognia. Przypuszczał, że sama mogła nie wiedzieć.

— A dlaczego nie poprosiłaś o pomoc Hermiony?

— Bo jej się ten pomysł nie podoba. Uważa to za niebezpieczne — odparła Danielle poważnie, wzruszając przy tym ramionami, jakby nic sobie nie robiła z tego ewentualnego niebezpieczeństwa. Seamus musiał przyznać, że w dużej mierze zgadzał się z Hermioną. Ale nie na głos. Zabrakło mu odwagi.

— A Ron? Albo Harry? — dopytywał. Nie chciał, żeby brzmiało to jakby nie miał ochoty jej pomagać – bo wcale tak nie było. Po prostu dziwił go fakt, że poprosiła właśnie jego. W końcu nie byli aż tak blisko, żeby dzielić wspólnie jakąś tajemnicę, chociaż osobiście nie sprawiałoby mu to kłopotu.

— Przy nich nie idzie się skupić — stwierdziła Ross z lekkim zniecierpliwieniem, po czym odłożyła dziennik na stolik i wygodnie usadowiła się na jednej z puf. Lekko wilgotne po prysznicu włosy lepiły się do szyi, co uważała za niekomfortowe, jednak jakoś musiała to znieść. Nie było czasu na zbędne kapryszenie. — A teraz zamknij się już, bo przez ciebie spóźnimy się na lekcje.

Danielle odetchnęła głęboko i przymknęła oczy, próbując się zrelaksować i zachować spokój. Jeśli będzie postępować zgodnie ze wskazówkami Dorcas to może się uda.

— Ej, ej, czekaj! — krzyknął Seamus, zrywając się na równe nogi z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Bał się, że coś pójdzie nie tak i wynikną z tego same kłopoty, ale nie chciał też odmawiać Dan pomocy. Dziewczyna otworzyła jedno oko ze zirytowaniem, więc postanowił mówić dalej. — Skąd mam wiedzieć, kiedy za bardzo odpłyniesz?

— Bransoletka powinna zaświecić się na czerwono — oznajmiła, jakby była to najbardziej oczywistą rzecz na świecie, po czym z powrotem przymknęła powiekę.

Seamus opadł z jękiem na pufę i zaklął pod nosem. Nawet nie chciał już pytać, skąd Danielle wytrzasnęła taką dziwaczną bransoletkę i dlaczego jest taka pewna jej niezawodności. Chociaż, po krótkim namyśle, stwierdził, że "pewna" to nie odpowiednie słowo. Dan niczego nie była pewna. Po prostu strzelała w ciemno, mając nadzieję, że nie stworzy przy okazji jakiegoś końca świata. Chłopak wcale by się nie zdziwił, jakby do czegoś takiego doszło. I być może to dobrze, że czuł się na taką ewentualność przygotowany. Ich świat z każdym dniem walił się coraz bardziej.

***

Papiery na biurku Gavina Rowlanda aż prosiły się o to, żeby ktoś łaskawie do nich zajrzał. I normalnie Gavin by to zrobił. Tego dnia miał jednak po dziurki w nosie czytania kolejnych wyssanych z palca historyjek, które nic nie wnosiły do jego śledztwa. Dodawały mu jedynie roboty, bo jako przykładny auror czuł się w obowiązku sprawdzić je wszystkie. Tego wymagała jego praca, chociaż chyba tylko niewielu współpracowników zdawało sobie z tego sprawę. Zanim sprawa śmierci Brodericha Bode'a trafiła do niego, przeszła przez co najmniej pięć różnych par rąk i, sądząc po tym, co wypisywano w papierach, nikt nie traktował jej zbyt poważnie.

Gavin popijał już trzecie tego dnia espresso i przeglądał raport swojego poprzednika, niejakiego Isy Wilkinsona, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu pomóc ruszyć sprawę chociaż odrobinę do przodu. Od początku nie liczył na zbyt wiele, ale z każdym kolejnym zdaniem czuł coraz większe zażenowanie lenistwem swoich kolegów z pracy. Każdy kolejny raport był niemalże idealną kopią poprzedniego. Nic nowego. Westchnął z irytacją, przewracając kartkę na drugą stronę. Nie rozumiał tego. Dlaczego większość aurorów nie przejęła się tą sprawą, mimo wyraźnej prośby ministra o zwrócenie na nią szczególnej uwagi? Czyżby wszyscy wciąż tkwili w mydlanej bańce, którą próbował ochronić ich Knot? Sam w nią wierzył. Do czasu. Kiedy przed miesiącem doszło do masowej ucieczki z Azkabanu jedenastki najbardziej niebezpiecznych więźniów, co dziwnym trafem zeszło się w czasie z tajemniczą śmiercią jednego z Niewymownych, stracił swoje zaufanie do Ministerstwa, w którym przecież pracował, i zaczął myśleć samodzielnie.

Może brzmiało to śmiesznie, ale naprawdę bardziej wierzył dzieciakowi w okresie buntu nastoletniego i nieco szurniętemu staruszkowi niż całemu sztabowi wysoko postawionych urzędników.

Broderich Bode, lat czterdzieści dziewięć, były Niewymowny, brak rodziny, analizował w myślach Rowland, biorąc kolejny łyk espresso. Kto, do jasnej cholery, przytachał gościowi Diabelskie Sidła do szpitala? Zwykły debil, nie potrafiący rozróżniać roślin, czy może morderca?

Tak naprawdę, osobiście dawno wykluczył już pierwszą opcję. Za dużo zbiegów okoliczności. Najpierw próba wtargnięcia do Departamentu Tajemnic, atak na Weasleya z Biura Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli (który z niewiadomych powodów znajdował się przy Departamencie Tajemnic, co wielu próbowało zataić, a jednak doszło do czujnych uszu Gavina), ucieczka z Azkabanu, a teraz jeszcze śmierć dochodzącego do zdrowia Niewymownego.

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi, przez które prawie oblał nową koszulę kawą. Zaklął pod nosem. Nie spodziewał się nikogo o tej porze. O każdej innej także. Jego gabinet zazwyczaj był zamkniętą strefą, do której jedynie on miał dostęp. I szef, ale to tylko raz na jakieś trzy miesiące.

— Proszę — mruknął, jednak na tyle głośno, by mogła usłyszeć go osoba stojąca za drzwiami. Intruz. Tak o niej myślał. Miał nadzieję że, ktokolwiek to był, zniknie równie szybko, jak się pojawił. Nie potrzebował towarzystwa. Wystarczyło mu to, że po powrocie do domu będzie musiał znosić próby rozmowy własnej siostry.

Drzwi uchyliły się, a przez utworzone przejście weszła wysoka dziewczyna o roztrzepanych, czarnych lokach. Nie wydawało mu się, żeby to dziewczę mogło być chociaż trochę starsze od jego córki. Prychnął, wcale nie kryjąc się z irytacją spowodowaną tą sytuacją. W mig wszystko zrozumiał. Więc przysłali mu młodzika. Oto, jak bardzo ceniono jego ciężką pracę – zrzucano na niego coraz więcej obowiązków, a do tego jeszcze opiekę nad dzieciakiem. A podwyżki ani widu, ani słychu.

— Dzień dobry, panie Rowland — przywitała się dziewczyna, kłaniając się przy tym lekko. Przypominało mu to dawne obyczaje niektórych arystokratycznych rodów czarodziejów, które jego babcia lata temu próbowała mu bezskutecznie wpoić. — Lara Hudson. Jestem nowa i z polecenia szefa Biura Aurorów, pana  Rufusa Scrimgeoura, zostałam przydzielona jako asystentka pana Gavina Rowlanda, by pod jego okiem zdobyć potrzebne mi doświadczenie.

Hudson, Hudson... Lara Hudson. Pamiętał skądś to nazwisko. Zdawało mu się, że kilka lat temu było dość głośne. Być może były to nawet jeszcze czasy panowania Czarnego Pana, jednak nie miał ku temu żadnej pewności. Pokiwał głową w zamyśleniu, odkładając sobie zaspokojenie tej ciekawości na później. Coś mówiło mu, że odpowiedź znajdowała się w aktach i gdyby tylko trochę pogrzebał... Ale nie miał teraz czasu na takie dyrdymały. Sprawa Brodericha Bode'a pochłaniała już i tak większość jego czasu, a teraz jeszcze żądano od niego, żeby opiekował się nowicjuszką.

— Jeśli chcesz się do czegoś przydać, panno Hudson, to możesz zacząć od zrobienia mi kawy — mruknął Rowland, przybliżając filiżankę do ust i zauważając w niej jedynie ciemny osad. To byłaby już czwarta kawa tego dnia, ale nie przejmował się tym zbytnio. Żeby nie zasnąć w tym fotelu zdecydowanie potrzebował więcej kofeiny.

— Przepraszam, sir, ale nie rozumiem... Czego ma mnie nauczyć robienie panu kawy? — zapytała dziewczyna, krzywiąc się przy tym lekko.

Gavin o mało nie upuścił trzymanej w ręku filiżanki. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale dobrze pamiętał, że jeszcze dwadzieścia lat temu sam nosił napoje i przysmaki swojemu przełożonemu. Nie miał pojęcia, czy istniał jakiś tego cel poza spełnianiem zachcianek gościa wyższego rangą, który właśnie zyskał darmowego sługę. Faktycznie, noszenie mu kawy nie mogło tego dzieciaka niczego nauczyć. Westchnął więc ciężko i zamyślił się na chwilę, żeby wpaść na jakąś sensowną odpowiedź.

— Właściwie, to niczego — odparł w końcu Rowland, odkładając filiżankę na blat biurka i układając dłonie w wieżyczkę. Skupił spojrzenie na młodej aurorce, próbując dojrzeć w jej postawie choć odrobinę zawahania. Nic z tego. Wydawała się całkowicie pewna siebie, co trochę przypominało mu jego samego przed dwudziestoma laty. Kiedy jeszcze aurorzy byli przydatni. — Jeśli naprawdę chcesz wziąć się do roboty, to możesz przejrzeć tamte papiery — ruchem głowy wskazał dość spory stosik leżący na biurku — i powiedzieć mi, jeśli znajdziesz coś wartego uwagi. Jeśli jednak czujesz, że jesteś ponad tak nudne sprawy, jak większość biura, to możesz iść do domu i nie zawracać mi głowy.

— Mogę usiąść? Czy zrobić to na stojąco?

— Na litość, panno Hudson! Proszę nie zadawać tak idiotycznych pytań i zająć się tym, o co pannę proszę. Najlepiej w milczeniu — huknął mężczyzna, a gdy zobaczył, że dziewczyna bez słowa spełnia jego polecenie, obrócił się do stojącej za nim komody. Skoro miał kogoś to pomocy, to mógł sobie zrobić krótką przerwę od sprawy Bode'a i sprawdzić nazwisko Hudson, które lekko go zaintrygowało.

Po kilku minutach przeszukiwania dokumentów znalazł to, czego szukał. Całe szczęście, że jego dawny partner zostawił po sobie dość dużo szpargałów, bo gdyby nie to, ciekawość Gavina prawdopodobnie nigdy nie zostałaby zaspokojona. Mężczyzna wyciągnął z szuflady plik kartek oznaczony nazwiskiem Hudson. Wycinki z gazet, zapisy z przesłuchań... Jego były partner miał naprawdę niezłego fioła na punkcie tej dawnej sprawy.

Na jednej z kartek Rowland znalazł to, co go interesowało. Uśmiechnął się pod nosem, chwaląc samego siebie za to odkrycie.

Lara Dorcas Hudson

urodzona: 10.08.19778
imiona rodziców: Rebecca Molly Curtis (matka), Chadler Hudson (ojciec – zmarły)
imiona chrzestnych: Dorcas Astrea Meadowes (matka chrzestna), Syriusz Orion Black (ojciec chrzestny)
opiekun prawny: Isabelle Curtis (babka)
miejsce urodzenia: Azkaban

Dalej nie musiał czytać. Tego szukał.

***

— No i wyszła, a wszyscy gapili się na mnie jak na debila...

— No cóż, na debila nie da się patrzeć w inny sposób...

— Zamknij się, Ron — warknął Harry, rozgniatając z rozżalenia ziemniaki na swoim talerzu. Czasami, włączając w to ten dzień, miał ochotę tylko na rozgniatanie jedzenia. Ron posłał mu niewinny uśmiech i wrócił do swojego obiadu.

— Merlinie, Harry, ty się kompletnie nie znasz na dziewczynach — westchnęła Hermiona załamując ręce. Harry obrzucił ją rozeźlonym spojrzeniem. Poczuł się nieco urażony tym spostrzeżeniem, chociaż, co musiał przyznać, było jak najbardziej prawdziwe.

— Jestem pewny, że po wczorajszym, to Danielle uważa zupełnie in...

— Ron, ja cię ostrzegam, że jeśli się nie zamkniesz, to...

— Harry, jesteś ostatnio bardzo nerwowy — zauważyła Hermiona, ignorując zupełnie, lub też tylko udając, to, co właśnie usłyszała. Wolała, żeby przyjaciółka sama powiedziała jej o... O cokolwiek chodziło.

Nie widziała Danielle jednak od wczorajszego dnia, co z minuty na minutę zaczynało ją coraz bardziej niepokoić. Wiedziała, że jej przyjaciółka ostatnio miewa coraz częściej potrzebę posiedzenia w ciszy i samotności (o ile za samotność można uznać pisanie ze wspomnieniem z dziennika), co nawet potrafiła zrozumieć, jednak opuszczanie lekcji wydawało się dla niej dużą przesadą. Tak samo z posiłkami. Ron wydawał się w pełni spokojny, mimo tych dziwnych zachowań Danielle, natomiast każdy wokół mógł zauważyć, że Harry'emu puszczają nerwy. Wielu zapewne usprawiedliwiało jego dziwne zachowanie tego dnia tym, że wczoraj rozstał się z dziewczyną, ale jego przyjaciele od razu wiedzieli, w czym rzecz. Harry, chociaż starał się sprawiać takie wrażenie, w ogóle nie przejmował się tą sprawą z Cho. Po prostu martwił się o Dan.

Potter tłukł ziemniaki z jeszcze większą zawziętością, chcąc wyładować na nich całą swoją frustrację. Wszystko waliło mu się na głowę. Za dużo kłopotów, za dużo uczuć, za dużo wszystkiego. Zaczynał mieć coraz bardziej dość tego kim był i czego inni od niego wymagali. On chciał tylko normalności. Grania w Quidditcha, wieczorów z przyjaciółmi. Jego jedynym problemem mogłyby być zajęcia z eliksirów i to, jak wreszcie odważyć się na rozmowę z dziewczyną, którą kochał. A przynajmniej wydawało mu się, że ją kochał. Ostatnio do niczego nie miał już pewności.

— Hermiona ma rację. Uspokój się trochę — pouczył Ron, spoglądając na jakiś punkt za ramieniem przyjaciela. Uśmiechnął się szeroko i ledwo zauważalnie kiwnął głową, na co Harry zmarszczył brwi i już otwierał usta, żeby się odezwać, kiedy ktoś z impetem położył mu dłonie na ramionach i prosto do ucha szepnął:

— Nie morduj ziemniaków!

Potter prawie podskoczył z zaskoczenia. W pierwszej chwili trochę zirytowało go to, że ktoś zdecydował się widocznie pozbawić go słuchu albo wspomóc jego przedwczesny zgon, ale to uczucie szybko minęło. Odetchnął z ulgą i złapał za torbę, szykując się do opuszczenia Wielkiej Sali.

— Ziemniaków nie da się zamordować. One już są martwe — mruknął, unosząc do góry jeden kącik ust i wstając od stołu. Nie zwrócił uwagi, że ledwo co to zrobił, a ta menda, Finningan, go podsiadł. Spojrzał za to prosto w oczy stojącej przed nim dziewczynie. Och, jak on lubił te szare oczy! Odniósł wrażenie, że mógłby wpatrywać się w nie godzinami. — Pogadamy?

— Jasne. Tylko gdzieś, gdzie Cho nie będzie starała się mnie zabić wzrokiem — odparła z rozbawieniem Dan, a w jej oczach zaiskrzyło. Wyciągnęła dłoń w stronę siedzącej przy stole Hermiony i przekazała jej złożony na pół kawałek pergaminu z taką miną, jakby znajdowały się na nim informacje, których nie mogły ujrzeć niepowołane oczy. Granger tylko pokręciła na to głową z niedowierzaniem, po czym schowała wiadomość do kieszeni, zanim zdążył ją przejąć Ron. Danielle uśmiechnęła się, złapała Harry'ego za nadgarstek i ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. — Do później!

— Nie spieszcie się. Jak tylko wrócisz, mamy do pogadania — zagroziła Hermiona na wpół poważnie, a na wpół dla żartu. W końcu Ross zrobiła sobie całodniowe wagary, na których musiała robić coś, czego ona by nie pochwaliła, sądząc po kartce z informacją i tym, że widocznie zabrała ze sobą Seamusa. No i, jakby tego było mało, wciąż nie powiedziała jej o pocałunku na wieży. Wiadomość o tym zajściu zdążyła już do niej dojść pocztą pantoflową, za co Hermiona zamierzała porządnie zwymyślać przyjaciółkę.

Kiedy tylko oboje znaleźli się w Sali Wyjściowej, Dan puściła nadgarstek przyjaciela. Poczuła się lekko nieswojo. Jeszcze chwilę temu prawie każdy z uczniów, i niektórzy nauczyciele także, patrzył się na nich, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Zdawało jej się, że w pewny sposób ich oceniają, jednak starała się pamiętać, że zawsze to robili i nie mogli dowiedzieć się tak szybko o tym, co wydarzyło się w nocy. Nikt ich przecież nie widział. No, może oprócz Rona, ale on nie był zdolny do rozpowszechniania tego na prawo i lewo. Zbyt bardzo się tym przejmowała.

— Hmmm, booo... — zaczął niepewnie Harry, mnąc palcami rękawy swojej szaty. Spuścił wzrok, a jego twarz zrobiła się tak czerwona, jak jeszcze nigdy nie była. Denerwował się, ale chciał to powiedzieć. Od jakiegoś czasu, ale teraz nie mógł tego dłużej odkładać. Nie po tym, co stało się na Wieży Astronomicznej. — Wiesz, j-ja... T-t-to, co wczoraj... C-c-c-c-co j-j-j-ja wc-c-czoraj... Jatopowiedziałemnapoważnienaprawdęciękochamprzepraszamjestemidiotą.

Ostatnie zdanie wypowiedział tak szybko, że pojedyncze słowa zlały się w jedną całość. Już kiedyś mu się to przydarzyło – kiedy zapraszał Cho na Bal Bożonarodzeniowy. Nigdy nie spodziewał się, że to samo wydarzy się przy Danielle. Przecież znali się tyle czasu i od zawsze zachowywali się przy sobie bardzo swobodnie. W końcu spali pod jedną kołdrą, a nawet widzieli siebie nawzajem w bieliźnie. Nigdy się też nie jąkał. Dlaczego tak nagle zaczął się przy niej wstydzić? Nie miał pojęcia.

Danielle zmarszczyła brwi, właśnie tak, jakby potrzebowała dokładnie przeanalizować to, co właśnie powiedział. Ale nie potrzebowała. Znała go tak dobrze, że nawet jakby tylko poruszał ustami zdołałaby się domyślić, co chce jej przekazać.

— Wiem o tym. Mówiłeś to już wcześniej — odparła poważnie, uśmiechając się przy tym lekko.

Harry speszył się jeszcze bardziej, próbując przypomnieć sobie, kiedy niby wcześniej o tym mówił. Jedynym, co przychodziło mu do głowy, był tamten wieczór podczas przerwy świątecznej, ale przecież wtedy...

— T-t-ty n-n-nie sp-sp-spałaś?! — jęknął Potter, a Dan przeszło przez myśl, jak on dał radę się przy tym zająknąć. Chłopak wyglądał tak, jakby miał zaraz zwrócić obiad i śniadanie albo przynajmniej zapaść się gdzieś głęboko pod ziemię. Przecież wygadywał wtedy takie dziwne rzeczy! To nie miało nawet ładu i składu, no i powiedział to tylko dlatego, że myślał, że spała. Jakim cudem przez ten miesiąc nie wspomniała o tym ani słowem? W ogóle nie okazywała w żaden sposób, że to słyszała. Następnego dnia zachowywała się normalnie, no, może i spędziła cały dzień nie kontaktując ze światem, ale nie robiła nic, co mogłoby oznaczać, że wtedy nie spała. A przynajmniej tak mu się wydawało.

— No jasne, że nie. "Król lew" jeszcze się nie skończył, nigdy bym nie zasnęła na tym filmie.

— Hmff, jestem takim idiotą... — jęknął Harry, chowając dłonie do kieszeni szaty i z całej siły zaciskając przy tym materiał. Poczuł się głupio. — Dlaczego od razu nie powiedziałaś? Minął miesiąc.

— Bo byłam ciekawa, co zrobisz. Zanudziłam się na śmierć czekając na jakikolwiek rozwój wydarzeń, ty niedorajdo. Dopiero wczoraj zrobiło się ciekawiej — odparła z rozbawieniem Dan, rumieniąc się przy tym nieznacznie. Czy naprawdę ją to śmieszyło? Harry nie miał bladego pojęcia, ale to sprawiło tylko, że zrobiło się między nimi bardziej niezręcznie. Musiał jakoś sprowadzić rozmowę na odpowiednie tory, ale nie wiedział, jak tego dokonać. Hermiona miała rację. Kompletnie nie znał się na dziewczynach. — I co się tak czerwienisz, głupku? To ty chciałeś pogadać! Czy naprawdę musisz być tak... Ugh!

Danielle omal nie podskoczyła z frustracji, co spowodowało u chłopaka jeszcze większą falę wstydu. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane? Z Cho poszło dużo łatwiej, chociaż może porównywanie nie było najlepszym pomysłem... Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Nie potrafił nawet znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi, ale – jak się okazało – nie musiał. Blondynka zbliżyła się do niego i jednym, zdecydowanym ruchem cmoknęła prosto w usta. Zamarł w bezruchu, chociaż wcześniej i tak nie mógł się ruszyć z zawstydzenia. Jednocześnie poczuł ogromny spokój i jakieś inne, przyjemne uczucie, rozchodzące się po jego ciele w zawrotnym tempie. Syriusz z pewnością potrafiłby określić, co to takiego.

Minęło zaledwie kilka sekund, a Dan odsunęła się od niego dużo bardziej czerwona, niż jeszcze chwilę temu. Na jej ustach wykwitł lekko zakłopotany, ale także radosny, uśmiech. Harry był pewny, że teraz to z pewnością wygląda bardzo niekorzystnie, ale nie obchodziło go to za bardzo. W tym momencie czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Po raz kolejny w przeciągu zaledwie paru godzin był tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie potrafił inaczej opisać towarzyszących uczuć. Po prostu pragnął cieszyć się chwilą. Tu i teraz.

— Pozwól, że przejmę inicjatywę... Wiem, że to może zbyt szybko, ale... Chciałam o to zapytać już od bardzo dawna. Zakochałam się w tobie już w pierwszej klasie. Jesteś najwspanialszym przyjacielem, jakiego mogłam sobie wymarzyć, ale... Nie chcę być już tylko twoją przyjaciółką — przerwała na moment, żeby wziąć głęboki oddech, a Harry, kompletnie odrętwiały, zauważył, że jej twarz przypominała kolorem włosy Rona. — Harry, zostaniesz moim chłopakiem?

Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Od lat... I niczego nie zauważył. Przez większość ich znajomości Danielle była w nim zakochana, a on tego nie zauważał. Jeśli miałby się nad tym dłużej i dogłębniej zastanowić, to być może odbierał sygnały świadczące o tym, że nie jest dla niej tylko przyjacielem. Po prostu nie potrafił ich dostrzec i odpowiednio zinterpretować. Być może nie mógł dopuścić do siebie myśli, że taka dziewczyna jak Dan miałaby czuć do niego coś więcej niż przyjaźń. Nadal ciężko mu było w to uwierzyć. Ale przecież usłyszał to z jej ust. A skoro tak... Nie było mowy o pomyłce. Nie. Danielle go... A on ją...

— Kocham cię — wydusił jedynie, po czym zdobył się na najodważniejszy czyn od kilkunastu minut. Przyciągnął ją do siebie i zamknął w najsilniejszym uścisku, na jaki było go stać. Czuł, jak jej nos wbija się w jego ramię, a także słodki zapach jej ulubionego, truskawkowego szamponu. Przywodził mu na myśl lato.

______________________________________

Rozdział 26 • Wszystko się komplikuje • — ??.??.2021

Rozdział dedykowany ZimneOgnie z okazji urodzin, które w prawdzie były już jakiś czas temu, ale ja mam wieczne opóźnienie, dlatego dopiero teraz. Jeszcze raz najlepszego!

Siemanko!

Wiem, wiem, długo nie było tego rozdziału, ale, przyznaję się, scena rozmowy Dan i Harry'ego mnie zagięła. Nie miałam pojęcia, jak ją ugryźć, żeby nie wyszło zbyt sztucznie, zbyt sucho albo zbyt żenująco, a nawet to wszystko na raz. Nie jestem dobra w takich scenach, ale w końcu doszłam do efektu, który mnie zadowala i z czystym serduchem mogę wam oddać ten rozdział. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie jest tak źle, jak w takim jednym serialu, co go ostatnio oglądałam. Zachęcam do dzielenia się opiniami o tutaj →

ale też w każdym innym miejscu. Kocham komentarze. Kocham komentarze tak samo, jak kocham spać, lasagne, oglądać godzinami seriale i anime oraz moich wszystkich nieistniejących crushy. Kocham komentarze.

... coś znowu mi odwala... Mniejsza z tym. Zachęcam wszystkich do komentowania bardzo mocno i przepraszam za długi czas oczekiwania. Trzymajcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top