Rozdział 23.1 • Trzech szachistów; część pierwsza •

— Mam problem — oznajmił Harry, kiedy tylko Ron znalazł się na pokładzie Błędnego Rycerza.

— Ja też się cieszę, że cię widzę — prychnął rudowłosy i razem z przyjacielem ruszył na tył autobusu, gdzie Danielle zaklepała wcześniej dokładnie cztery miejsca. — Ty chyba naprawdę masz gdzieś wszczepiony jakiś radar naprowadzający dla problemów, chłopie. O co chodzi tym razem?

— O Cho — szepnął Harry, kiedy przechodzili obok rozkładających się na siedzeniach bliźniaków Weasley. Jakaś starsza czarownica siedząca przed nimi mamrotała coś pod nosem i nie wyglądała na szczególnie zachwyconą ich obecnością.

— O Cho? Ach, racja. Prawie zapomniałem. Gratulacje. — Ron uśmiechnął się szeroko i poklepał lekko zdezorientowanego przyjaciela po plecach.

— O czym zapomniałeś?

— No boo... Znam już ten twój problem. Sowa od Seamusa przyszła rano. Łapa chciał wyprawić imprezę i pewnie by to zrobił, gdyby nie to, że dzisiaj zaczyna się szkoła. Brawo, Harry, wreszcie się ogarnąłeś! W ramach przyjacielskiej pomocy mogę od ciebie przekazać Cho te wspaniałe wieści.

Harry jęknął przeciągle. Mógł się spodziewać, że Seamus Imbecyl Finningan i tak zrobi po swojemu. Dlaczego ich wszystkich tak cieszyło to, że miał problem? Syriusz chciał wyprawić imprezę, a Ron osobiście wszystko powiedzieć Cho. Dotąd myślał, że oprócz sytuacji z Tajfunami jego przyjaciel nie ma nic do jego aktualnej dziewczyny. Widocznie jednak chyba jej nie lubił. Danielle też jej nie lubiła, ale wcale się z tym nie kryła. Może miało to coś wspólnego z tym, co Seamus...?

Nie. To, co ten chłopak gada trzeba przesiewać przez sitko po trzy razy, żeby dojść do faktycznego obrazu sprawy.

— Ron, to jest poważny problem. Tu nie wystarczy, żebyś poszedł i kazał Cho spadać — westchnął Potter, opadając na siedzenie obok Dan. Ron uniósł brwi, zdziwiony, że jego przyjaciel tak swobodnie mówi o swoim problemie przy niej. Harry szybko to zauważył i wyjaśnił: — Jest zanurzona w swoim świecie od rana. Nic, tylko czyta ten zeszyt i bawi się bransoletką, ale ciężko się z nią dogadać. Jak powiedziałem, że idę się z tobą przywitać, to odpowiedziała: "Tak, jasne, idź do toalety. Poczekam." I tyle. Pomińmy już w ogóle fakt, że tutaj nie ma toalety. Ale przejdzie jej.

Danielle siedziała tuż obok okna, opierając się o nie głową. Połowę twarzy miała zasłoniętą przez czarny zeszyt, a na jej prawej ręce połyskiwała srebrna bransoleta. Faktycznie, zdawała się kompletnie zatopiona w czytanej treści i chyba wcale ich nie słuchała.

— Jesteś pewien? Bo jak ktoś nie kontaktuje, to chyba nie jest za dobrze... I wiesz, nie, żebym coś... Ale dwie Hermiony to o jedną za dużo — stwierdził Weasley ze śmiertelną powagą. Harry zachichotał.

— Więc cieszmy się, że jestem jedna.

Ron zmieszał się, zauważając przed sobą uśmiechniętą od ucha do ucha Hermionę. Tak był pochłonięty rozmową, że nie zauważył nawet momentu, w którym autobus się zatrzymał, żeby wpuścić kolejnych pasażerów. Dziewczyna parsknęła śmiechem, siadając na wolnym miejscu obok niego.

— O czym takim rozmawiacie? Kto nie kontaktuje? — zapytała, odkładając kufer na podłogę, a koszyk, którego wcześniej nie zauważyli, położyła na kolanach. Ruda kulka wychyliła się z niego i obdarzyła Rona głośnym fuknięciem. No tak. Ten głupi kocur, o którym zdążyli zapomnieć przez dwa tygodnie. — Cześć, Danielle.

— Harry, mówiłam, że nie chcę ciastek. I żebyś mi nie przeszkadzał też — mruknęła Dan, nie wyściubiając nawet nosa zza zeszytu. Hermiona i Ron unieśli brwi ze zdziwienia, zaś Harry jedynie westchnął.

— Już wiesz. Nie idzie się z nią dogadać od rana.

— I to o tym tak rozmawialiście?

— Nie. Rozmawialiśmy o tym, jak wielki Harry ma problem i o tym, że z chęcią przekażę radosną nowinę tej Tajfuniarze — oznajmił Ron, uśmiechając się szeroko.

— Ja nie wiem, czy już ci to kiedyś mówiłam, ale twoja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce do herbaty — westchnęła Hermiona, zastanawiając się, dlaczego ona w ogóle dalej z nimi trzyma. Zero jakiegokolwiek pojęcia o relacjach międzyludzkich! Nie myślała jednak długo, dochodząc do wniosku, że między innymi właśnie dlatego ich kocha. Chwilę potem już z powrotem się uśmiechała. — A dla ciebie Harry... Gratulacje! Merlinie, już myślałam, że ty nigdy nie przejrzysz na oczy. Oczywiście z całym szacunkiem dla Cho, ale wiesz...

— Czy każdy już wie o moim problemie? — jęknął Potter, a przez myśli przewijały mu się różne sposoby na wyjaśnienie Seamusowi, co oznacza "nie przekazuj". Widocznie, biedak, miał problemy ze zrozumieniem tak prostego sformułowania.

— Nie no, chyba nie każ... No dobra, pewnie jednak prawie każdy, kogo znamy. Ale spójrz na to w ten sposób. Harry, ty ten problem masz już od dawna. I absolutnie każdy go widział – nawet Cho. Ale to nic, bo pierwszym krokiem do wyeliminowania problemu jest stwierdzenie, że on istnieje — stwierdziła Hermiona z powagą, ale chwilę później poczerwieniała z zawstydzenia. — Jejku, nie, przepraszam, to zabrzmiało źle. Nie miało tak zabrzmieć. Nie mówi się o ludziach, jak o problemie.

— Jego problemem nie są ludzie, tylko uczucia — stwierdził Ron, na co Hermiona wywróciła oczami. — I to, że nie potrafi ich okazywać.

— I kto to mówi — prychnął Harry, trącając przyjaciela w ramię. Weasley zarumienił się z zakłopotaniem, wyczuwając, co właśnie jest mu wypominane. Wcale nie miał problemu z okazywaniem uczuć, tylko po prostu... Wstydził się czy coś, ale problemu nie miał. — O ile nie macie dla mnie jakiejś ciekawej rady, która by mi pomogła albo nie macie zamiaru okazać mi wsparcia w trudnej dla mnie sytuacji życiowej, too... Może zakończymy mój temat? — zaproponował, po czym obrócił się w stronę wciąż zaczytanej Danielle i delikatnie wyciągnął jej z dłoni dziennik. — A ty już to może odłóż, okej? Zdecydowanie źle na ciebie działa. I co to w ogóle jest?

— Ej, oddaj to! — zaprotestowała Dan, wykrzywiając usta w grymasie złości. — Ja mówię poważnie, Harry. Oddawaj to.

— Nie jestem pewny, czy powinienem. Dla twojego dobra. Nie rozstajesz się z tym od kiedy rano wstałaś. Skąd ty to w ogóle wzięłaś? — Harry odsunął zeszycik jak najdalej od Danielle i jej wyciągniętej ręki. Od niechcenia go otworzył i zmarszczył brwi po przeczytaniu zaledwie zdania. — Kim jest Dorcas Meadowes?

— Dorcas Meadowes? — zaciekawiła się Hermiona, przechylając się lekko do przodu, żeby dostrzec, co dokładnie Harry trzyma w dłoniach. Nieduży, czarny zeszycik. Czy to był... — Danielle, czy ty dalej brniesz w cudze dzienniki?

— Tak, Dorcas Meadowes. I nie jest opętany czy coś, Remus go sprawdził pod kątem czarnej magii czy innego syfu. Nie ma się czym... — zaczęła wyjaśniać Dan, po czym przerwała, zauważając obecność Hermiony i Rona. Zarumieniła się momentalnie, jednak nie przestawała próbować przejąć dziennik. — O, hejka. Nie zauważyłam, jak weszliście.

— Nic dziwnego. Zbyt dużo czasu czytasz to, co napisała ta cała Dorcas Meadowes. Dlaczego w ogóle to czytasz? I skąd to wzięłaś? — drążył Harry.

— Znalazłam. Nie wasz interes. Oddaj mi dziennik!

— Właśnie, że nasz inte...

Autobus gwałtownie się zatrzymał, przez co Ron uderzył w siedzenie jakiegoś mężczyzny przed sobą. Jęknął przeciągle, rozmasowując bolące czoło. Hermiona wyjrzała przez okno, przy którym siedziała. Znaleźli się na stacji w Hogsmeade.

***

— Zjebałeś, Harry — stwierdził Ron, kręcąc przy tym głową, aby okazać swoją dezaprobatę dla tego, co właśnie zrobił jego przyjaciel. A przecież zaraz po wyjściu z autobusu – kiedy Hermiona i Danielle oddaliły się na bezpieczną odległość, nawijając coś o dziennikach i Dorcas Meadowes, której własność ostatecznie Dan odzyskała – tłumaczył mu, jak ważne jest, żeby natychmiast wyjaśnił sprawę z Cho i z nią zerwał. I po co się tyle produkował? Żeby ten niewdzięcznik zniszczył wszystko w kilka chwil!

— Nawet mi nie mów. Czuję się jak idiota — jęknął Potter, taszcząc swój kufer po schodach. Aż dziwne, że z wrażenia i załamania nad swoją głupotą jeszcze go nie puścił. Bagaż roztrzaskany na płytki stanowiłby piękną metaforę jego uczuć. — Obiecałem, że wszystko naprawię i w ogóle. Jak mam to zrobić, jak nie potrafię zacząć? Dlaczego chodzę z dziewczyną, której nie kocham, a wyznaję miłość innej? Czy ja jestem idiotą?

— Możliwe. Ale wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz. Jutro do niej pójdziesz i zerwiesz.

— Ron, jak niby mam z nią zerwać dzień po tym, jak zgodziłem się na randkę w głupie walentynki?! Łapiesz? W  W a l e n t y n k i. Jakim ja jestem debilem...

— Dobra, dobra, ale pozytywne myśli. Nic z tym nie zrobisz, jak przez nieuwagę spadniesz z tych schodów. Głowa Malfoya w klozecie, pamiętasz?

— To stare i już nieśmieszne.

— Mnie śmieszy.

— Bo jesteś dziwny.

— Ej, teraz to już się na mnie wyżywasz. Ja nie jestem niczemu winny i ja wiem, że ciężko to przyznać, ale taka prawda. Sam sobie krzywdę robisz, tu nie trzeba Śmierciożerców.

— Ron, trzepnę cię. Lepiej uważaj.

Weasley uniósł dłonie do góry, a przynajmniej tak wysoko, na ile pozwalało mu jednoczesne taszczenie kufra po schodach, okazując, że się poddaje i nie będzie się już przez jakiś czas odzywał. W ciągu tych kilku lat przyjaźni przyzwyczaił się do tego, że Harry raz na jakiś czas ma zły dzień i jedyne, co można wtedy zrobić, to nie denerwować go bardziej.

Harry naprawdę wiedział, że źle zrobił i to jeszcze bardziej potęgowało w nim złość na samego siebie, którą odczuwał już od jakiegoś czasu. Nie dość, że był dla wszystkich ciężarem, to jeszcze krzywdził osoby, na których mu zależało. Nie chciał tego robić, ale i tak to się zdarzało. Ron, Danielle, Syriusz, a nawet Cho. Miał wrażenie, jakby znalazł się w jakiejś greckiej tragedii – każdy jego wybór kogoś krzywdził. Był z góry skazany na niepowodzenie. Nie ważne, czego się podjął.

W czasie, kiedy Harry załamywał się nad swoimi decyzjami, Hermiona i Danielle walczyły na spojrzenia w dormitorium.

Hermiona próbowała na spokojnie przetrawić to, czego właśnie się dowiedziała. Oczywiście, nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła drążyć sprawy dziennika i jego właścicielki. Słyszała już kiedyś o Dorcas Meadowes, ale nie chciała dzielić się tym w Błędnym Rycerzu. I gdyby nie to, że chłopaki zostali na dole (Harry'ego zatrzymała Cho, a Ron powiedział, że zostanie, żeby w razie czego powstrzymać go od zrobienia czegoś głupiego), to z nimi także podzieliłaby się tą wiedzą. Wciąż istniała szansa, że lada moment wrócą, ale Granger nie miała ochoty tyle czekać. Zwłaszcza, że to, co wyciągnęła z Dan, nie napawało jej optymizmem.

— Hermiono? — zapytała w końcu Danielle, w dalszym ciągu wpatrując się w przyjaciółkę z wyczekiwaniem.

— Sądzę, że skoro Remus zbadał dziennik, to chyba nie jest niebezpieczny. Bransoletka też — powiedziała powoli Hermiona, po czym wzięła leżący na łóżku dziennik Dorcas. Nie podobało jej się to, jak bardzo przypominał ten należący do Toma, ale oprócz tego wszystkiego wyglądało naprawdę w porządku. — Ale chcę coś sprawdzić. Podaj pióro. Albo długopis. Cokolwiek, co nadaje się do pisania.

Dan wzruszyła ramionami i posłusznie podała dziewczynie leżący na szafce nocnej ołówek. Musiała go zostawić przed wyjazdem, bo do tej pory nie zdążyła się jeszcze ponownie rozpakować.

Hermiona przyjęła ołówek i przekartkowała strony, natrafiając na całkiem pustą na samym końcu. Trochę niepewnie zbliżyła rysik do papieru i napisała:

Cześć.

— Nie mogłaś od razu o coś istotnego zapytać? — mruknęła Danielle, przyglądając się kartce i widniejącemu na niej napisowi. Z początku nic się nie działo, ale po chwili słowo zniknęło, jakby wtopiło się w kartkę, a na jego miejscu pojawiło się starannie wykaligrafowane:

Cześć. Jesteś Danielle czy Hermioną?

— O kurwa.

— Danielle, oszczędź kurew, okej? — poprosiła Hermiona, po czym założyła za ucho kosmyk włosów, który dotychczas opadał jej swobodnie na czoło. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Zaufać wspomnieniu ukrytemu w dzienniku, czy wręcz przeciwnie? Na pewno należało zachować ostrożność, ale do jakiego stopnia?

— Daj to. — Danielle wyrwała przyjaciółce ołówek, po czym sama nabazgrała odpowiedź.

To zależy. Być może żadną. Ty jesteś Dorcas?

Bardzo ładnie, Danielle. Szybko się uczysz! Tak, jestem wspomnieniem Dorcas.

Możesz nas opętać?

Teoretycznie tak.

Czyli powinnyśmy spuścić cię w kiblu?

Jeśli taka jest wasza wola, to w porządku. Ale najpierw chcę wiedzieć, czy dostałaś może prezent?

Danielle zamurowało. Podniosła wzrok znad dziennika i spojrzała na Hermionę, próbując odgadnąć, co ona sądzi w sprawie wspomnienia. Powinny pozbyć się dziennika, ryzykując utracenie cennych informacji, czy dalej go używać, ryzykując opętaniem? Granger przyjrzała się srebrnej bransolecie na nadgarstku przyjaciółki i odebrała jej ołówek.

To ty wysłałaś Danielle bransoletkę? Po co?

Obie Gryfonki nie mogły zrozumieć, dlaczego i jak dawno zmarła dziewczyna miałaby to zrobić. Chociaż Dan zajrzała do dziennika tego ranka, nie dowiedziała się nic o bransoletce. Może gdyby nie posłuchała Dorcas i czytała dalej, zamiast studiować po kilka razy tą samą stronę, to w końcu do tego by doszła.

I tak, i nie. Kazałam komuś ją przekazać we wskazanym przeze mnie czasie. Przyda się jej. Musi tylko korzystać z moich wskazówek.

Czy możemy ci zaufać?

Nie możecie.

— To jest... Bardzo dziwne — mruknęła Hermiona, po czym zagryzła wargę. Nie potrafiła zrozumieć tego, w jaki sposób działała Dorcas. Nie wiedziała, czy była po stronie światła, czy mroku, a przynajmniej, jak było naprawdę. Oficjalnie należała do Zakonu Feniksa, ale Remus wspominał Danielle, że odmówiła Voldemortowi i dlatego zginęła. Skąd jednak mogli wiedzieć? Sama Dorcas twierdziła, że nie mogą jej zaufać. To wydawało się dziwne. Bardzo dziwne i Hermiona zamierzała odkryć, co oznacza.

W końcu Danielle wyrwała przyjaciółce ołówek i wzięła sprawy w swoje ręce.

Możesz nam pomóc?

Tak.

Jak? Nie żyjesz.

Wiem. Ale w tym dzienniku jest wszystko. Cała wiedza, którą zdobyłam. Listy do osób, które mogą wam pomóc.

Czy tamtym osobom możemy zaufać?

Tak.

To dlaczego tobie nie?

Bo nie.

Czy twoje wspomnienie może ożyć?

Tak.

Czy powinnyśmy ożywić twoje wspomnienie?

Jeszcze nie.

Czyli kiedyś tak?

Gdy nadejdzie odpowiedni czas.

A kiedy nadejdzie?

Ciężko mi ocenić.

Dlaczego nie możemy zrobić tego wcześniej?

Bo potrzeba poświęcenia.

Ktoś musi zginąć, żeby twoje wspomnienie ożyło?

Tak.

Czy to któraś z nas ma się poświęcić?

Nie. Ktoś inny to zrobi, gdy nadejdzie odpowiedni czas.

To co mamy robić teraz?

Skupić się na nauce.

Danielle już dotknęła kartki, żeby zadać kolejne pytanie, ale Hermiona złapała ją za nadgarstek. Blondynka spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem, próbując jej niemo przekazać, żeby nie przeszkadzała. Granger pokręciła jednak głową, na znak, że wystarczy.

— Nie za dużo. Sama widziałaś. Nie możemy jej ufać. Najpierw przemyślmy to, co już wiemy, okej? — zaproponowała Hermiona, puszczając przyjaciółkę. Dan skrzywiła się, ale odłożyła ołówek na szafkę. Już miała zamknąć dziennik, kiedy na stronie pojawiło się jeszcze jedno zdanie.

Danielle, gdy wieczorem wrócisz do dormitorium, przeczytaj wpis ze strony dziesiątej. Proszę.

***

— Mówisz, że... Ta broń jest w Departamencie Tajemnic? — zapytał się Ron, żeby się upewnić, że dobrze usłyszał. Od kilkunastu minut siedzieli w bibliotece, gdzie Harry opowiadał im o tym, czego dowiedział się u Snape'a oraz wyjaśniał Hermionie, o co chodzi z tą całą bronią.

— Tak. Musi tam być. Widziałem te drzwi już wcześniej, kiedy twój tata zabierał mnie na przesłuchanie i jestem pewien, że tych samych drzwi pilnował, kiedy ukąsił go wąż.

— To ma nawet sens. Sturgis Podmore próbował przejść przez drzwi w Ministerstwie Magii... To musiały być te same drzwi. To nie może być zbieg okoliczności — szepnęła Hermiona, przechylając się lekko w przód. Danielle bujała się na krześle, ssąc cukrowe pióro, i przysłuchiwała się ich rozmowie.

— Ale po co miałby to robić? Jest po naszej stronie, co nie?

— Nie wiem, Ron... To zastanawiające...

— Co jest w Departamencie Tajemnic? — zapytał Harry, opierając podbródek na dłoni. O to samo zapytał Snape'a jeszcze kilkanaście minut temu, ale ten nie chciał udzielić mu odpowiedzi. Nic dziwnego. Zawsze pałał do Pottera niechęcią, a tego wieczoru i tak był wyjątkowo miły.

— Co was obchodzi Departament Tajemnic?

Cała czwórka Gryfonów niemal podskoczyła ze zdziwienia, słysząc tak dobrze znany im głos.

— Czego chcesz, Hunter? — warknął Ron, zaciskając pięści. Obecność Ślizgonki od dawna go irytowała, ale od jakiegoś czasu odczuwał do niej wręcz nienawiść, podobnie jak Harry. Sytuacja z Nocy Duchów miała na to znaczący wpływ.

Elisabeth wzruszyła ramionami i usiadła na wolnym miejscu obok Danielle.

— Niczego. Czemu wszyscy uważają mnie za interesowną sukę?

— Bo nią jesteś? — zasugerowała Danielle, za co została obarczona karcącym spojrzeniem Elisabeth.

— Hunter, znajdź sobie inny stolik, okej? — mruknął Harry, ledwo powstrzymując się, żeby nie przejść do rękoczynów. Pamiętał Noc Duchów aż za dobrze.

— Ale dlaczego? Chętnie z wami posiedzę. Może trochę waszej świetlistości i dobroci na mnie spłynie, kto wie. — Elisabeth uśmiechnęła się słodko, acz fałszywie, po czym kiwnęła głową w bok. Gryfino dopiero teraz zauważyli , się nie była sama. — Mama Daphne jest Niewymowną. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o Departamencie Tajemnic...

— Hunter, naprawdę...

— Czekaj, Ron — wtrącił się Harry, przyglądając się uważnie Elisabeth. Oprócz fałszywego uśmiechu nie zauważył nic, co mogłoby wskazywać na jakieś ukryte intencje. Z pewnością jakieś jednak istniały, czego jak najzupełniej był świadom, ale... Musiał pamiętać o tym, żeby przyjmować ofiarowywaną pomoc. No i Daphne Greengrass zawsze wydawała mu się całkiem w porządku. Nie miał pojęcia, co tak spokojna dziewczyna jak Daphne robiła w towarzystwie wiecznie nabuzowanej emocjami Hunter, ale nie w jego powinności było się tym interesować. Nie jego sprawa. — Może mają coś ciekawego do powiedzenia.

— Jednak czasami myślisz, Potter — oznajmiła Elisabeth i wskazała drugiej Ślizgonce miejsce po swojej prawej. — Siadaj, Daph.

Greengrass usiadła na wskazanym miejscu i westchnęła, czując na sobie spojrzenia wszystkich siedzących przy stoliku. Dlaczego dała się w ogóle na to namówić? Tak, zawsze powtarzała Elisabeth, że ta powinna być bardziej otwarta na nowe znajomości, ale, na Merlina, nie miała na myśli takich kroków. Nie powinny mieszać się w to, co wyprawiała tamta czwórka. Cokolwiek to było i czegokolwiek mogła zachcieć Nerys, żeby utrzymać tajemnice Lissie w sekrecie. Najchętniej trzasnęłaby siostrę swojej najlepszej przyjaciółki w twarz "Historią Hogwartu". Cholerna manipulatorka.

— Co wiecie na temat Departamentu Tajemnic? — zapytała Hermiona, uważnie przyglądając się obu Ślizgonkom. Czekała na to, aż któraś się zdradzi. Aż pokaże, dlaczego tu przylazła.

— Moja mama pracuje tam jako Niewymowna. Nie może mówić o tym, co tam robi — zaczęła Daphne, a Ron omal jej nie przerwał pytaniem, po co się wtrącają, skoro i tak nic nie wiedzą. — Ale wiem, na czym polega praca w Departamencie Tajemnic. Niewymowni badają tajemnice.

— Cóż za spostrzegawczość — zakpił Ron, uśmiechając się pobłażliwie do jasnowłosej Ślizgonki. Greengrass nic sobie nie zrobiła z tego przytyku: jej twarz wyglądała dokładnie tak samo, jak chwilę wcześniej. Bez emocji.

— Morda, Weasley — warknęła za to Elisabeth, a na jej twarzy pojawiła się czerwień. Od razu można było zauważyć, że zezłościła ją uwaga chłopaka. — Proponujemy wam pomoc, chociaż nawet nie chcecie nam powiedzieć, po co wam jakakolwiek wiedza o Departamencie Tajemnic. Jeśli nie chcecie jej przyjąć, to to po prostu powiedzcie, zamiast nas obrażać.

— Bo to nie wasza sprawa. Mówisz tak, jakbyś ty była w porządku. Jakbyś wcale nie próbowała udusić Danielle w Noc Duchów — odparł Ron, zaciskając mocniej pięści. Dan zmieszała się i skupiła się na cukrowym piórze, próbując ignorować rodzącą się kłótnię.

— Nie mówię, że tak nie było. Przepraszam, Ross, poniosło mnie — przyznała Hunter, a Danielle wywróciła oczami. — Ale Daphne nic nigdy nikomu nie zrobiła i zasługuje na chociaż odrobinę szacunku.

— Podniosło cię?! — krzyknął Ron i podniósł się z ławki. Pani Pince spojrzała w ich kierunku i pogroziła im palcem z taką miną, jakby chciała ich udusić w nocy poduszką. Elisabeth tylko przyglądała się swoim paznokciom, kompletnie ignorując to, co miał do niej Weasley.

— Ron, odpuść.

— Odpuść? Nie ogarniam, jak możecie być tacy spokojni! Harry, do cholery, ona mogła zabić twoją m- przyjaciółkę!

— Ron, spokojnie. Nie wyciągajmy brudów na wierzch. Też nie byłam bez winy — wtrąciła się Danielle, czując się w obowiązku powstrzymać przyjaciela, zanim dojdzie do rękoczynów. — Po prostu zapomnijmy na chwilę o tym, co było między nami, i dajmy sobie pomóc. Elisabeth ma rację.

— Nie no, nie wierzę — prychnął Ron, ale opadł na ławkę z powrotem. Wydawało mu się to tak... Niezrozumiałe. Dlaczego ot tak wierzyli Hunter? Przecież była zła. Wiedzieli to nie od dziś, a teraz co? Wystarczyło to, że zaoferowała im pomoc? Z pewnością miała w tym swój cel. Czy wszyscy oprócz niego byli ślepi? — Jeśli chcecie ich słuchać, to proszę bardzo. Ja wracam do wieży.

Zebrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia. Hermiona wywróciła oczami i westchnęła, ale chwilę później pobiegła za nim. Harry bił się z myślami, ale ostatecznie pociągnął Danielle za ramię i oboje także wstali od stolika.

— Może innym razem — mruknął Harry i uśmiechnął się krzywo do Ślizgonek, po czym razem z przyjaciółką zniknął za najbliższym regałem.

Elisabeth wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w ścianę naprzeciwko. Wiedziała, że tak będzie. Była na to przygotowana, podobnie jak na kilka innych scenariuszy. Nie bardzo ruszały ją zarzuty Weasleya. Zawsze robiła tylko i wyłącznie to, co uważała za słuszne. Liczyło się dla niej to, by żyć w zgodzie z samą sobą. Zdanie innych niewiele ją obchodziło. Może i trochę przesadziła z tym duszeniem, ale przecież jej nie zabiła. Tylko trochę postraszyła. Nie jej wina, że Danielle Ross nie chciała współpracować. Próbowała być miła. Za pierwszym razem. I teraz też.

— I po co to było? — zapytała Daphne, po kilkunastu minutach niezręcznej ciszy. Nie rozumiała, co jej przyjaciółka chciała osiągnąć i czy w ogóle coś chciała. Sposób myślenia Hunter był naprawdę dziwny i blondynka nie wiedziała, czy na pewno chce się w niego zagłębiać.

— Próbowałam być miła.

— Tyle to widziałam. Tylko po co?

— Bo może, ale tylko może, chcę być kimś więcej niż pionkiem? — zasugerowała Elisabeth, po czym zacisnęła usta w wąską kreskę. Być może tego właśnie chciała.

— Lissie, wszyscy jesteśmy tylko pionkami. I, w razie, jakby ci to umknęło, my jesteśmy raczej tymi czarnymi.

— Może nic nie jest tylko czarne albo białe.

— Zaczynasz gadać jak osoba, która nic nie wie o życiu. Przeczysz sama sobie. Pozwól, że powtórzę to, co powiedziałaś mi dwa lata temu. Czerń albo biel. Dobro albo zło. Śmierciożercy albo Zakon Feniksa. Nie ma innej opcji. Dobrze o tym wiesz. Wszyscy jesteśmy pionkami w rękach dwóch całkiem wytrawnych szachistów.

— Może i jest tak, jak mówisz. To tylko moje luźne przemyślenia. Jednak... Chyba nikt ci nie wspominał o szachach trzyosobowych — mruknęła Elisabeth, uśmiechając się pod nosem. — My gramy właśnie w ten rodzaj. Oprócz twoich dwóch wytrawnych szachistów, masz jeszcze całkiem dobrą szachistkę. Ty należysz do jej pionków. Do moich pionków.

***

Departament Tajemnic. Nawet ja nie wiem, co tam przechowują. Mój ojciec był Niewymownym, ale częścią ich pracy jest nie dzielenie się nią z nikim spoza niej. Nigdy, przenigdy. Kiedy byłam mała, zapytałam go o Departament Tajemnic. Z przerażeniem w oczach odpowiedział mi, żebym nigdy więcej go o to nie pytała. I posłuchałam.

Podejrzewam, że wiesz, o co mi chodzi. Wiesz już o tym, że z Departamentem Tajemnic jest coś nie tak. Harry ci powiedział. Voldemort chce czegoś, co tam przechowują. Spodziewasz się pewnie, że powiem ci, co to takiego, ale... Sama nie wiem. Zawsze, gdy próbowałam śnić o tym miejscu, widziałam mrok. Jedynie gęsty mrok.

Danielle, nie wchodź do Departamentu Tajemnic, o ile nie będzie to absolutnie konieczne. Tam stanie się coś złego – bardzo złego. Ktoś zginie. Nie wiem, kto. Nie wiem, jak. Nie wiem, dlaczego. Wszędzie jest tylko mrok. Mrok, mrok, mrok.

Nie mogę pozwolić, żebyś to ty tam zginęła. Jesteś nadzieją. Ani ty, ani Harry, ani Hermiona, ani Ron, ani Neville, ani Paige nie możecie zginąć w Departamencie. Jesteście zbyt ważni w tej historii. Dopilnuj, żeby nikt z was nie zginął, ale przede wszystkim tego, żebyś sama nie zginęła.

Nie wchodź do Departamentu Tajemnic.

Mrok, mrok, mrok.

D.

***

Następnego ranka Danielle bolała głowa. Przeczuwała, że miało to coś wspólnego z Tomem, ale brak pewności ją dobijał. Bo to mogła być różnie dobrze Dorcas. Przecież sama twierdziła, że nie można jej ufać. Co, jeśli próbowała dostać się do jej umysłu? Ale istniała możliwość, że po prostu dostała migreny. Zawsze jakieś pocieszenie.

Kiedy tylko usiadła przy stole Gryfonów i wzięła się za jedzenie, przypomniała sobie o Departamencie Tajemnic, jednak postanowiła nie mówić na ten temat nic, o ile przyjaciele go nie zaczną. Na to się zaś nie zanosiło. Hermiony jeszcze nie było – musiała wyjść gdzieś naprawdę wcześnie rano, bo Danielle nie widziała jej, odkąd się obudziła. Ron i Harry natomiast narzekali na to, że nawet zmieniony plan lekcji ma za dużo Snape'a i Umbridge. Chociaż wczorajszego wieczoru o mało nie wywiązała się jakaś ogromna awantura, to dziś każdy zdawał się o tym nie pamiętać. Ani słowa o Departamencie Tajemnic.

Przynajmniej do czasu, gdy nie pojawiły się sowy.

Poczta przylatywała codziennie przy śniadaniu, jednak Danielle zazwyczaj nie zwracała na nią szczególnej uwagi. Rodzice nie pisali aż tak często, listy z innymi wymieniała dość sporadycznie, a nie prenumerowała żadnego magicznego czasopisma, więc nawet nie podniosła wzroku znad miski owsianki, kiedy w Wielkiej Sali zaroiło się od sów.

Dopiero głośny pisk Lavender poinformował ją, że może prenumerata Proroka Codziennego nie byłaby takim złym pomysłem.

— Co takiego piszą w tym szmatławcu, że musisz tak piszczeć? Lavender, moje uszy właśnie zwiędły — jęknął Ron, po czym spróbował wyrwać siedzącej obok koleżance gazetę z rąk. Uprzedziła go jednak Parvati Patil i, sądząc po jej minie, chyba nie dziwiła się reakcji Lavender. — Merlinie, Parv...

— Powinniście to zobaczyć — wydusiła Parvati, oddając gazetę Ronowi, który natychmiast rozłożył ją na środku blatu. Dan i Harry musieli pochylić się nieco w przód, żeby zauważyć, co znajdowało się na pierwszej stronie.

"MASOWA UCIECZKA Z AZKABANU"

— Cholera — mruknęła Danielle, widząc nagłówek i jedenaście czarno-białych, ruchomych zdjęć. Dziewięciu mężczyzn i dwie kobiety. Większość wyglądała na kompletnych świrusów i pewnie nie były to tylko pozory.

— Podwójna cholera — stwierdził Seamus, siadając obok niej z Deanem. Obaj zerknęli zaledwie przelotnie na Proroka, ale od razu zauważyli, o co w artykule chodzi.

— Panujcie trochę bardziej nad słownictwem — pouczyła ich Hermiona, która dopiero teraz raczyła się pojawić na śniadaniu. Zazwyczaj w Wielkiej Sali była już dużo wcześniej, a Dan razem z nią, jednak tym razem widocznie coś ją zajęło. — Co to jest?

— Gazeta — prychnął Ron, za co Granger obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

— Och, jakiś ty błyskotliwy — odparła Gryfonka, wciskając się pomiędzy niego a rozdygotaną z emocji Lavender.

Danielle spojrzała Weasleyowi w oczy i uniosła brew, próbując dać mu do zrozumienia, że chce z nim o czymś pogadać. Chłopak zignorował ją i wrócił do swojego śniadania.

— Naprawdę uważają, że to Black za tym stoi? — zapytała Parvati, obejmując wciąż oszołomioną Lavender ramieniem. Dan spojrzała na Harry'ego. Chciała wiedzieć, co on o tym wszystkim sądzi. Czy jest zdenerwowany tym artykułem, czy zaniepokojony, a może jedno i drugie. Musiała z nim porozmawiać. Jak najszybciej. Potter wpatrzony był jednak w stół nauczycielski i siedzących przy nim profesorów. Nie reagował na nic, co działo się przy stole – prawdopodobnie nie zauważył nawet nadejścia Hermiony. Ciekawiło ją, nad czym się tak zastanawia i co zaprząta teraz jego głowę.

— Wydaje mi się, że tak naprawdę, to wcale w to nie wierzą — stwierdził Seamus, a Hermiona pstryknęła palcami, prawdopodobnie próbując pokazać, że się z nim zgadza, jednak nie wystawiła nawet nosa zza Proroka Codziennego. — Po prostu muszą coś napisać. Coś, co nie jest jednym wielkim: "Sorry ludzie, ale myliliśmy się. Sami-Wiecie-Kto powrócił, a nam uciekła właśnie jedenastka jego popleczników z najbardziej strzeżonego więzienia na świecie. Nie, wcale nie jesteśmy niedołężni."

Ross drgnęła. Czyli w to wierzył. Jednak wierzył, że Voldemort powrócił. Pytanie tylko: od kiedy? To prawda, że pogodzili się z Harry'm jakoś w grudniu, ale czy Seamus już wcześniej wiedział, że Harry ma rację? Być może. Nie miała pojęcia, dlaczego roztrząsała ten aspekt. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Tyle ważnych spraw aż prosiło się o jej atencję, a ona zajmowała się tym, od kiedy jej przyjaciel przyznaje rację drugiemu przyjacielowi. Niedorzeczność.

— Myślicie, że teraz wreszcie Umbridge zrobi coś... No, nie wiem, przestanie nas katować czytaniem tych swoich ideałów co lekcję? I zaczniemy ćwiczyć?

— Parvati, jeśli tak będzie, to chyba ustanowię ten dzień świętem. Umbridge? I ćwiczenia? Wybierz jedno. Ale nie potrzebujemy tej ropuchy. Mamy lepszego nauczyciela. Co nie, Potter? — Harry drgnął i oderwał wzrok od stołu nauczycielskiego na dźwięk swojego nazwiska. Nie miał pojęcia, czego chciał od niego Seamus, ani tym bardziej, o czym w ogóle rozmawiali. Czy dalej podejmowali temat Śmierciożerców? Czy przenieśli się na coś innego? Wzruszył więc ramionami, uznając to za neutralną reakcję. Parvati zachichotała, a Ron przewrócił oczami z rozbawieniem. — Nie wiem, czy jesteś dziwnie skromny, czy po prostu nas nie słuchasz.

— I jedno, i drugie — stwierdziła Danielle, uśmiechając się szeroko.

— Ach, tak, przepraszam... — mruknął Harry z zakłopotaniem. — O czym mówiliście?

— O różowej ropusze — wypalił Ron.

— I właśnie skończyliśmy ten temat — odezwała się Hermiona, kładąc gazetę z powrotem na blacie i wskazując palcem na olbrzymi, rzucający się w oczy nagłówek. — Powiedzcie mi, dlaczego w dniu ucieczki Śmierciożerców z Azkabanu ginie pracownik Ministerstwa? W dodatku Niewymowny?

Danielle pochyliła się nad stołem, żeby dostrzec artykuł, o którym była mowa. Od razu zauważyła twarz mężczyzny, a obok zdecydowanie zbyt przesadzone zdjęcie Diabelskich Sideł. Widziała go już gdzieś, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie. Ale to nie to ją zastanawiało.

Pracownik Ministerstwa. Niewymowny.

Nie wchodź do Departamentu Tajemnic.

______________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top