Rozdział 22 • "I gave you my heart"
https://youtu.be/KyFKHb6u9ZA
z serii: autorka nie może się zdecydować na piosenkę... wsadziłabym jeszcze soundtracki z "Króla lwa", ale to już chyba byłaby przesada
______________________________________
Państwo Ross mieszkali na Privet Drive od zaledwie pięciu lat i dla mieszkańców tej ulicy wciąż pozostawali nowi, więc nic dziwnego, że każdy interesował się ich życiem prywatnym. Głównym tematem zazwyczaj było to, gdzie, do licha, przez większość roku podziewa się ich nastoletnia córka. Opinie były przeróżne, jednak najpopularniejsza plotka, rozpowszechniona przez panią Dursley spod numeru czwartego, głosiła, że dziewczyna przebywa w szkole z internatem dla dzieci z problemami. Państwo Ross ignorowali te pogłoski, tak samo, jak i sama Danielle. Ludzie zawsze będą mówić.
Państwo Ross liczyli się z tym faktem, odbierając córkę i jej przyjaciela ze stacji Kings Cross. Pan Ross miał do załatwienia z samego rana sprawę w Londynie, dlatego też w ogóle fatygowali się w tamtym kierunku (od czego jest Błędny Rycerz?) i podjechali po dzieciaki dopiero po południu. Do tego czasu Harry i Danielle zdążyli wypić już dwie gorące czekolady w dworcowej kawiarnii oraz dwa razy wyjaśnić uprzejmemu, acz nieco upierdliwemu, starszemu panu z czapką konduktorską, że nie czekają na żaden pociąg.
Bagażnik samochodu pana Rossa z łatwością pomieścił dwa kufry szkolne oraz nową miotłę Danielle. Mężczyzna postanowił zignorować fakt jej istnienia, notując sobie w pamięci, żeby później zapytać, kto sprezentował jej coś tak drogiego.
Większość drogi spędzili w milczeniu, przysłuchując się świątecznym piosenkom, które wciąż puszczano w radio. Ośmioletni pudel Rossów, o wdzięcznym imieniu Hera, rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu, pomiędzy Danielle a Harry'm.
— Więc dobrze — odezwał się pan Ross, kiedy byli jakieś dwadzieścia minut od Little Whinging, za oknem zaczął padać śnieg, a jego żona, Alya, próbowała zmienić stację. — Sprawy przedstawiają się tak. Nie mamy pokojów gościnnych, więc do wyboru jest kanapa w salonie, materac, również w salonie, lub materac w pokoju u Danielle. Wybierając ostatnie, musisz liczyć się z tym, że ten nieznośny pies lubi wypróżniać się na dywan właśnie tam. To jak, Harry?
Harry nie miał pojęcia, co odpowiedzieć na to nagłe pytanie. W zasadzie od momentu, w którym zgodził się na propozycję przyjaciółki, nawet nie zastanawiał się, gdzie będzie spał. W ogóle się nad niczym nie zastanawiał, jeśli nie liczyć tego, czy czasem nie został opętany przez Voldemorta.
— No chyba, że u mnie. Nie będzie sam na dole, jak my wszyscy na górze! A Hera wcale nie robi mi na dywan.
Pudel zaszczekał, dając znać, że zgadza się ze słowami swojej pani i zaprzecza tym jawnym oszczerstwom, które rozpowiada pan.
— Robi, kiedy nie patrzysz. I ja to sprzątam.
— Salon brzmi całkiem...
— Nie wygłupiaj się — wtrąciła się pani Ross, zauważając z goryczą, że na niemal każdej stacji leci właśnie znienawidzone przez nią "Jingle bells". Poprawiła za to swojego kucyka na czubku głowy. — Przecież nic się nie stanie, jak będziecie spać w jednym pokoju. Danielle ma rację. Nie będziesz spał sam jeden na dole.
Harry nie był przekonany. Spojrzał na siedzącego za kierownicą pana Rossa, oczekując jakiejś reakcji z jego strony, chociaż sam nie wiedział, jakiej.
— Dziewczyny mają rację. Jak tylko wrócimy, wejdę na strych po materac — oznajmił mężczyzna, skręcając na skrzyżowaniu w lewo. Ich oczom ukazał się stary znak oznajmiający, że właśnie wjechali do Little Whinging. — Może być?
— Jasne. Nie ma problemu — odparł Harry, nieco zakłopotany tą odpowiedzią. Bo czy to aby na pewno dobry pomysł? A co powiedziałaby Cho, gdyby się o tym dowiedziała? Szybko wytrącił z głowy ostatnią myśl. Nie dowiedziałaby się. — Pomogę panu z tym materacem.
— Chłopcze, zapewniam cię, że sam dam sobie świetnie radę — Pan Ross poprawił okulary na nosie, skręcając w prawo na kolejnym skrzyżowaniu. Hera pisnęła cicho, domagając się uwagi, więc Danielle uczynnie podrapała ją za uchem. — Zajmijcie się lepiej sobą i bawcie się, póki macie przerwę od nauki. Przez większość czasu cały dom będzie do waszej dyspozycji. Proszę, nie puśćcie go z dymem, okej?
Danielle cała się zaczerwieniła, wyczuwając aluzję do ich powodu przeprowadzki z Welling do Little Whinging, i posadziła psa na swoich kolanach, próbując zatuszować nienaturalny kolor twarzy. Harry poczuł się lekko zdezorientowany, natomiast pani Ross zachichotała. Po chwili zawtórował jej mąż, a także, chociaż ciężko było to potwierdzić, pies.
Na Privet Drive dojechali mniej więcej w porę herbacianą, więc kiedy tylko opuścili samochód i weszli do domu, pani Ross pobiegła do kuchni nastawić wodę na herbatę. Pan Ross i Harry wyciągali z samochodu bagaże, pilnując, żeby hasająca po podwórku Hera nie wybiegła na ulicę. Chłopak nie mógł się powstrzymać i zerknął raz w kierunku domu z numerem cztery, jednak ciężko mu było dojrzeć cokolwiek poza nieco zarośniętym żywopłotem (pewnie nikt nie strzygł go od wakacji – po co się wysilać, skoro za kilkanaście miesięcy on znowu to zrobi?).
Gdy weszli do środka, przepuszczając przed sobą ociekającego wodą psa, powitało ich przyjemne ciepło. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątaniny, a z salonu okropny dla ucha odgłos rozrywanych papierów. Pan Ross kazał Harry'emu zostawić kufer na podłodze i czuć się jak najswobodniej może, po czym pobiegł po schodach na górę, żeby znaleźć pudełko z materacem i pompkę rowerową.
— Harry, słonko, powiedz mi, czy ty słodzisz i ile? — zapytała pani Ross, pojawiając się w przedpokoju z cukierniczką w dłoni. Jej rude włosy spływały teraz na ramiona — widocznie je rozpuściła. Harry nigdy nie rozumiał, dlaczego Danielle tak niecierpiała naturalnego koloru swoich włosów. Według niego pasowały jej, tak samo jak i jej matce.
— Trzy łyżeczki! — krzyknęła z salonu Danielle. Dziwny odgłos rozdzierania nie ustawał. Widocznie dorwała się do prezentów czekających pod choinką. — Harry, ty niemoto, chodź no tutaj!
— Nie ciebie pytałam! — odkrzyknęła córce pani Ross, po czym uśmiechnęła się do chłopaka serdecznie. — Ściągnij kurtkę i powieś na wieszaku, bo inaczej się zaparzysz.
Harry posłuchał jej rady, chociaż czuł się bardzo nieswojo wieszając ubranie obok płaszcza Danielle. Miał wrażenie, że nie powinien tego robić. Że nie powinien w ogóle tutaj być. Próbował je jednak ignorować, na ile się dało, i ściągnął także buty, żeby nie zabrudzić dywanów i podłóg. Pełen wątpliwości poszedł do salonu, gdzie czekała na niego przyjaciółka. Klęczała pod choinką, a wokół niej piętrzyły się stosy pudełek i papierów prezentowych.
— Tamte są dla ciebie — oznajmiła Dan, wskazując palcem na dwa, jeszcze nieodpakowane, prezenty.
Harry zmieszał się. Nie bardzo spodziewał otrzymać cokolwiek ponad to, co już dostał. Na całe szczęście, sam wysłał państwu Ross prezenty jeszcze przed Bożym Narodzeniem, więc przynajmniej nie musiał martwić się tym, że nie ma nic do ofiarowania. Jego policzki, już wcześniej rumiane od chłodu na zewnątrz, poczerwieniały jeszcze bardziej.
***
Pierwsza noc była trudna – nawet bardzo, a przynajmniej dla Harry'ego. Nie mógł zasnąć aż do trzeciej nad ranem, głównie przez światło ulicznych latarni, które dostawało się przez okno, ale także przez nieustanne dreptanie Hery od pokoju do pokoju i po schodach w obie strony. No i jeszcze to zmieszanie. Tak, to przeszkadzało mu najbardziej. Jak powinien zachowywać się w tym miejscu? Bał się iść chociażby do toalety i to wcale nie przez to, że był niemile widziany. Przeciwnie. Państwo Ross wydawali się wręcz zachwyceni jego wizytą (mama Danielle wciąż nazywała go słoneczkiem albo skarbeńkiem, a jej mąż nie dość, że nie miał nic przeciwko temu, by spał z Dan w jednym pokoju, to jeszcze ciągle zagadywał go o Quidditch i temu podobne sprawy) i traktowali go nad wyraz serdecznie. Po prostu, bez względu na usilne starania całej tej rodziny, czuł się w tym domu obco. Niepotrzebnie. Dziwnie.
A fakt, że Danielle spała oparta o jego ramię, wcale nie pomagał.
To go peszyło. Spać w tym samym pokoju to jedno, ale cisnąć się na jednym materacu to drugie. Na pewno nie spodobałoby się to Cho i był tego świadom, kiedy przed północą Dan zabrała pościel i kazała mu się podsunąć albo schudnąć, bo ona też ma się zmieścić. Nie miał serca ani ochoty jej odmówić. On nie chciał jej odmówić.
Od boku musiało to wyglądać bardzo dziwnie. Zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to... Myśli kłębiły się jak chmury, ale nie burzowe. Jak radosne, jasne obłoki na pełnym słońca niebie. Coś ciągnęło go do tego, żeby ją przytulić. Żeby nie tylko pozwolić jej opierać głowę o swoje ramię, ale także objąć ją w talii i przyciągnąć do siebie. Jak najbliżej. Za takie sugestie ludzie zazwyczaj obwiniają serce, ale nie on. To nie mogło być to. Po prostu nie. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie miał ochoty przytulić Cho. Nigdy, nigdy...
Było popołudnie, kiedy się obudził. Hera, złośliwa pudlica, lizała go po twarzy, łaskocząc przy okazji po nosie swoją ukochaną pańcię. Danielle prychała i machała ręką po omacku, próbując przekonać psa, żeby dał jej jeszcze pospać. Podniósł się momentalnie, zastanawiając się, czy ktoś widział ich śpiących na tym samym materacu. Nie, nie, nie...
— Gdzie wstajesz? Odkrywasz mnie. Ja chcę spać — wymruczała Dan, naciągając na siebie kołdrę. Spali pod tą samą? Harry pamiętał tylko, że dziewczyna przez sen wsunęła swoje okrycie pod łóżko i że okrył ją własnym. Widocznie później było mu tak zimno, że postanowił też się pod nie wczołgać.
— Danielle, jest trzynasta — odparł nieco szorstkim tonem. Dlaczego zabrzmiał, jakby był zły? Nie chciał tak brzmieć.
— I co z tego?
— No, nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny.
— To idź do kuchni i sobie zrób. Albo mama ci zrobi. Lubi cię.
Harry wzruszył ramionami. Postanowił posłuchać głosu żołądka, a także rady przyjaciółki, i zejść na dół. Z każdym krokiem czuł się coraz bardziej niezręcznie. Jakieś odczucie kazało mu wrócić na górę i położyć się z powrotem, uważał je jednak za głupie i niewłaściwe. Miał dziewczynę. Od kilkunastu dni zaledwie, ale miał. A rodzice Danielle cały czas byli w domu i... Nie wiedział, co w związku z tym, ale przy nich czuł się jeszcze bardziej dziwnie. Jednak z drugiej strony było mu tak przyjemnie, kiedy w nocy Danny się do niego przytulała. Tak przyjemnie...
Pani Ross siedziała w salonie i czytała książkę. Zamiłowania do literatury widocznie nie zdołała przekazać córce – Danielle zazwyczaj stroniła od tego rodzaju rozrywki. Gdyby nie kolor włosów, Harry mógłby je ze sobą pomylić. Kobieta wyglądała na dużo mniej lat, już miała w rzeczywistości. Kiedy pojawił się na dole, uniosła wzrok znad czytanego fragmentu i uśmiechnęła się do niego tak szczerze, że natychmiast poczuł się nieco lepiej. Wątpliwości zaczynały się rozpraszać, jednak wiedział, że wrócą. Niczego już nie był pewien.
— Harry, słonko! Wstałeś już. Masz ochotę na tosta? Albo naleśniki? — zaproponowała, wstając z kanapy, na której chwilę temu siedziała. Książkę odłożyła na blat stolika.
— Dzień dobry, pani Ross. Niech się pani nie kło... — zaczął, widząc, jak mija go i zaczyna krzątać się po kuchni, w poszukiwaniu patelni albo opiekacza. A może obu z tych rzeczy.
— Jaki kłopot? Też bym coś zjadła. Zresztą, tej śpiącej królewnie robię bez przerwy, więc czemu nie tobie? — zdziwiła się kobieta, zatrzymując się na środku pomieszczenia i podpierając się pod boki. Zauważył, że na szyi zawieszony ma srebrny wisiorek z kwiatkiem, który wysłał jej na święta. Poczuł przyjemne ciepło gdzieś w środku. Nie wiedział nawet, jak odpowiedzieć na zadane pytania. — To jak? Tosty czy naleśniki?
— Mogą być tosty, proszę pani.
— Jeszcze jedno "pani", a czymś rzucę. Nie mów tak, bo czuję się staro. Siadaj do stołu, a nie tak stoisz.
— To jak mam mówić? — zapytał zdezorientowany chłopak, posłusznie podchodząc do stołu i siadając na krześle.
— Och, nie wiem! Byle nie "pani". Może być... Ciociu? Alya? Ej, ty ruda? Wszystko lepsze od "pani", wierz mi.
Odwróciła się do blatu kuchennego, na którym nagrzewał się opiekacz, i zaczęła rozkładać na talerzach kromki chleba tostowego i plasterki sera. Harry poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany. Żadna z propozycji pani Ross nie wydawała mu się odpowiednia. Mówić do niej po imieniu? Jakoś tak dziwnie to brzmiało w jego myślach. Może i odzywał się w ten sposób do Remusa i Syriusza, ale to była zupełnie inna sprawa.
Robienie tostów trwało potwornie długo. Przez cały ten czas pani Ross nuciła coś pod nosem (coś, co brzmiało jak przebój o królowej tańca, który słyszał kilka razy w radio), a Hera zdążyła zrobić rajd po salonie, strącając z kanapy wszystkie poduszki. Danielle jednak wciąż nie schodziła na dół.
— Dobrze się spało? — zagadnęła kobieta, siadając przy stole i stawiając na nim talerz z górą tostów. Z większości ser aż się wylewał.
— Jasne — odpowiedział niezgodnie z prawdą i wpakował do ust tosta.
— Ej, bez kitów. Byłam w łazience o drugiej w nocy. Jak ktoś śpi dobrze, to zazwyczaj ma zamknięte oczy i dziwną pozę. W żadnym wypadku nie rozgląda się po pokoju leżąc na baczność. Prawda?
Harry cieszył się, że ma w ustach tosta, bo dzięki temu nie musiał podejmować rozmowy. Poczuł się lekko zakłopotany postawą pani Ross i jej pytaniami, jednak pokiwał głową, sam nie wiedząc, dlaczego. Ona natomiast zachowywała się tak, jakby rozmowa o takich rzeczach była zupełnie normalna.
— Powiem ci, co o tym sądzę — zaczęła, bębniące paznokciami o blat stołu. — Nie mogłeś zasnąć, bo czujesz się w naszym domu obco, co jest zrozumiałe. Byłeś spięty, bo Danielle się obok ciebie położyła, co też jest dość zrozumiałe. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi, ale takiego rodzaju bliskość jak przytulas cię peszy. Oprócz tego jest jeszcze twoja dziewczyna. Czujesz się źle będąc tak blisko Danielle i jednocześnie daleko od tej Cho, której nie bardzo podoba się to, jak dużo czasu poświęcasz na przyjaźń. Długo starałeś się o Cho, ale zależy ci na Danielle, więc jesteś mocno rozdarty. I zaczynasz mieć wątpliwości, czy w ogóle kochasz tą Cho i czy powinieneś wybrać ją zamiast przyjaźni. Czy tak? Popraw mnie, jeśli się mylę.
Harry prawie zadławił się tostem.
***
Większość dni minęła w radosnej i spokojnej atmosferze. Państwo Ross pół dnia spędzali w pracy (prowadzili własny gabinet ortodontyczny), a pozostały czas albo spędzali z dzieciakami, albo wręcz starali się im nie przeszkadzać. Harry i Danielle prawie w ogóle nie wychodzili na zewnątrz. Wyjątkiem były wieczorne spacery z Herą, podczas których rozmawiali na niezobowiązujące tematy (a Harry czasami odpływał myślami do rozmowy z panią Ross) i przemykali się rzadko uczęszczanymi uliczkami, licząc na to, że nikt ich nie zaczepi. Raz wstąpili do pani Figg, która dreptała po chodniku z siatkami pełnymi zakupów i zaprosiła ich na kawałek ciasta.
Potter przyzwyczaił się do wszystkich panujących w domu Rossów zwyczajów. Zachowywał się swobodnie w obecności rodziców przyjaciółki, trochę mniej przeszkadzało mu, że Dan nie korzysta z łóżka i na dobre przyczepiła się do niego na materacu. Wiedział już, że jeśli obecna jest mama Danielle, to można liczyć jedynie na tosty lub naleśniki, a gdy pojawia się jej mąż, to dostępny jest cały stół szwedzki. Oboje nie wykazywali sprzeciwu jeśli chodzi o spanie na jednym materacu, ale byli stanowczo przeciwni temu, żeby dzieciaki próbowały gotować lub piec po tym, jak Dan spaliła pół piekarnika, Harry cały zalał garnkiem wody, a jedna z sąsiadek wezwała straż pożarną, bo zobaczyła dym wydobywający się przez okno. A wszystko to przez głupie babeczki!
Pewnego wieczoru Danielle farbowała włosy w łazience, a Harry stał pod drzwiami z naglącą potrzebą, błagając ją, żeby dała temu spokój i wyszła, bo on nie może już wytrzymać, a ona przecież ładnie wygląda w rudych włosach. Na nic. Pan Ross musiał go z żalem i współczuciem poinformować, że jedynym wyjściem jest to na zewnątrz albo stary sposób z wiaderkiem. Od tamtej chwili Harry obiecywał sobie, że nigdy nie wyląduje już w sytuacji z jedną łazienką i zmieniającą kolor włosów Danielle. Nigdy, nigdy...
Innym razem wrócili ze spaceru i pani Ross z uśmiechem oznajmiła im, że Remus wpadł z wizytą i zostawił coś dla Harry'ego. To coś okazało się grubym albumem i gitarą, do których dołączony został list od Syriusza.
Harry,
sprzątałem strych i znalazłem te dwie rzeczy. Sądzę, że powinny trafić do Ciebie. Gitara należała do twojego ojca, a ten album to księga pamiątkowa. Moja, ale są tam też twoi rodzice. Pomyślałem sobie, że chciałbyś to mieć.
Wszyscy pozdrawiają ciebie i Danielle. Mamy nadzieję, że dobrze się bawicie. Ron każe ci się ogarnąć w kwestii, której się domyślasz. Ja chcę prosić cię o to samo. Remus ma już wszystkiego dość.
Ucałuj od nas Danielle.
Syriusz
I bez tego pełnego aluzji listu Harry miał wystarczająco wątpliwości odnośnie swoich uczuć. Od czasu pierwszej nocy w tym domu... Nie. To było od czasu, kiedy Syriusz wręczył mu pierścionek. Od razu był pewny, że ta mała błyskotka nie pasowałaby do Cho. Ale wiedział, na czyim palcu wyglądałby obłędnie. Później było tylko gorzej - chęć przytulenia do siebie śpiącej Danielle, rozmowa z jej mamą, każdy następny dzień spędzony prawie całkowicie tylko we dwoje... Wszystko to tworzyło okropną plątaninę myśli, której nie udawało mu się rozsupłać. Nie miał już pojęcia, co tak naprawdę czuje wobec każdej z tych dziewczyn. Kim dla niego jest Cho? A Danielle? Czy to na pewno tylko przyjaźń?
— Bądź szybciejszy — ponagliła Danielle, kiedy ona i Harry ostatniego dnia przerwy świątecznej wybrali się gdzieś, gdzie ona zaplanowała. Okazało się, że jak nie miała pomysłu na żaden dzień oprócz tego i niesamowicie cieszyła się z tego, że może go wykorzystać. Harry nie miał pojęcia, czy powinien się ekscytować, czy bać.
Szli uliczkami Little Whinging od kilkunastu minut, mijając przechodniów i szwendające się wszędzie psy. Całe szczęście, że przez cały tydzień nie natknęli się na Dudleya. To była jedna z rzeczy, której Harry zawdzięczał swój całkiem dobry humor. Druga, chociaż nie rzecz, ciągnęła go za rękę gdzieś przed siebie, aby w końcu pokazać mu...
... lodowisko. Lodowisko!
Jednym z jego nielicznych strachów był lód. Lód i łyżwy. Od dziecka nie cierpiał takiego rodzaju rozrywki – raz jeden pojechał na wycieczkę szkolną na lodowisko i przepłacił to złamaną ręką oraz licznymi stłuczeniami. To był koniec jego przygody z łyżwiarstwem. Obiecał sobie, że już zawsze będzie trzymał się od tego z daleka.
Ale Danielle nie mogła o tym wiedzieć. Nigdy jej nie powiedział. I była taka wesoła, kiedy go tu przyprowadziła! Z uśmiechem ciągnęła go w stronę wypożyczalni łyżew, pewna, że to najlepszy pomysł. Nie mógł jej zepsuć tej radości.
Posłusznie, chociaż z obawą, ubrał łyżwy. Ledwo na tym ustał, a poruszanie już w ogóle sprawiało mu problem. Zanim doszedł do wejścia na lód, wywrócił się dwa razy (na szczęście nikt tego nie zobaczył!).
— Idziesz? — zapytała Dan, zatrzymując się przy wejściu. Przebrała się szybciej od niego i była już na torze od kilku minut.
— Yhym — mruknął niepewnie i zrobił krok. Potem drugi. Udało mu się utrzymać w pionie. Odetchnął z ulgą. Może nie będzie tak źle?
Jednak było. Nawet nie zrobił kolejnego kroku – łyżwa mu podjechała. W przeciągu sekundy stracił równowagę i wylądował na tyłku. Bolało. I jeszcze ten chłód!
— No ja widzę, jak idziesz — zachichotała Dan, jakby wcale się nie potłukł tylko zrobił coś śmiesznego, i podała mu dłoń. Skorzystał. Kiedy wstał, chciała go puścić, ale on złapał ją drugą ręką i pokręcił z zakłopotaniem głową.
— Eee, bo wiesz... Nie umiem jeździć? — oznajmił z lekkim zawstydzeniem, czerwieniejąc na twarzy. Ostatnio często mu się to zdarzało. Zwłaszcza w jej towarzystwie.
— To zaraz się nauczysz? — odpowiedziała Danielle i ścisnęła jego dłonie. Były zimne. Tak bardzo zimne! — Rób po prostu to, co ja. Szybko załapiesz.
Nie był tego taki pewny, ale po godzinie jeżdżenia w kółko zmienił zdanie. Faktycznie to załapał i mógł jeździć sam, ale mimo to wciąż tego nie robił. Większą frajdę sprawiało mu śmiganie po lodzie trzymając się z Dan za ręce. Były tak przyjemnie ciepłe! Najchętniej w ogóle by jej nie puszczał. Na te dwie godziny spędzone na lodowisku całkowicie zapomniał o Cho i tym, co powinien zrobić z wątpliwościami. Wtedy liczyli się tylko oni i to, jak przyjemnie czuli się w swoim towarzystwie.
Potrafisz sprawić, że nawet lodowisko nie jest takie straszne.
— Nie było tak źle, co nie? — zapytała Danielle, kiedy po zabawie na łyżwach wracali do domu. Oboje trzymali w dłoniach duże kubki z gorącą czekoladą, ale nie wypili jeszcze ani łyka. Parzyła w język. — Mówiłam, że załapiesz!
— To tylko dzięki temu, że mam świetną nauczycielkę — odpowiedział szczerze i mógł przysiąc, że zauważył, jak jego przyjaciółka się rumieni. Nigdy wcześniej tego nie widział. Nie zachowywała się tak wcześniej? Czy po prostu do tej pory był zbyt ślepy?
— Odwdzięczam ci się za świetne lekcje obrony. Mam nadzieję, że wracamy do nich jak najszybciej, co? — zaśmiała się Dan, trącając go lekko w ramię. Rumieńce nie znikały z jej twarzy, ale być może to wina zimna.
— Yhym. Jak tylko wyhaczę wolny termin pomiędzy wszystkimi zajęciami, to wracamy. Może zaczniemy od Patronusa.
Szare oczy Danielle zaświeciły się z podekscytowania. Patronus był tym, czego chciała się nauczyć od trzeciej klasy i wreszcie to marzenie miało się spełnić.
— Mój Boże! Danielle! — Harry odwrócił wzrok od przyjaciółki i spojrzał przed siebie. W ich stronę szła wysoka, jasnowłosa dziewczyna o figurze modelki. Prawie od razu ją poznał. Ivy Lee. Kątem oka spojrzał na Dan i zauważył, jak ta nawija kosmyk swoich włosów na palec. Blond. Chyba zaczynał rozumieć, o co mogło chodzić w tym farbowaniu. — Ledwo cię poznałam! To przez te włosy. Przefarbowałaś je? O, a to kto? Twój chłopak?
— Cześć, Ivy — przywitał ją Harry, starając się wyglądać na jak najbardziej wyluzowanego. Nie rozpoznała go, ale właściwie, to nie zdziwił się tym zbytnio. W ciągu ostatnich lat rzadko bywał w Little Whinging, a jak już bywał, to starał się unikać takich dzieciaków jak Ivy Lee. Śliczna, przekonana o swojej wyższości nad innymi dziewczyna, która zadawała się z bandą Dudleya.
— Och, Harry. Ciebie też nie poznałam. Myślałam, że siedzisz w tym zakładzie dla czubków — zaszczebiotała, uśmiechając się serdecznie. Były tylko dwie osoby, które uśmiechały się w ten sposób: Ivy Lee i Elisabeth Hunter, a to już co nieco mówiło o charakterze tej dziewczyny. Pierwszym skojarzeniem, jakie przyszło mu do głowy, było: zepsuta.
— Jasne, a w wolnym czasie torturuję koty. Teraz uciekłem, żeby wyładować na kimś swoją żądzę mordu. Na twoim miejscu już bym zaczął krzyczeć.
— Śmieszny jesteś — stwierdziła Ivy, uśmiechając się jeszcze szerzej. Fałsz w jej głosie i zachowaniu dało się wyczuć z daleka. Harry widział, jak Dan zaciska pięść i mamrocze coś pod nosem. — Tak przy okazji... To prawda, że ten seryjny morderca... Syriusz Black... To twój ojciec chrzestny?
— Nawet jeśli, to co?
— Nic. To by wyjaśniało, dlaczego jesteś taki dziwny — Na Harry'm te słowa nie zrobiły większego wrażenia. Nie przejął się zachowaniem Ivy, w przeciwieństwie do Dan, która wydawała się wrzeć od nadmiaru emocji. Powinien ją stąd zabrać i już miał to zrobić, kiedy Lee dodała: — A ty, Danielle? Dlaczego nie jesteś w swojej szkole dla świrusów? Nawet tam byłaś nikim? Farba do włosów nie pomogła, co?
— Dan...
Chlust. Pisk.
Czekolada Danielle znalazła się na włosach, twarzy i białym płaszczyku Ivy. Dziewczyna poczerwieniała ze złości, próbując jakoś się wysuszyć. Gdyby napój faktycznie był gorący, Harry pewnie, mimo niechęci, by jej pomógł, ale wiedział, że już jakiś czas temu ostygł – pił go zaledwie kilka minut wcześniej.
— Jesteś nienormalna!
— Może — mruknęła Danielle i wypuściła z dłoni pusty kubeczek po piciu, po czym złapała przyjaciela za dłoń i ruszyła dalej chodnikiem, wymijając zszokowaną i wściekłą koleżankę. — Teraz już o tym wiesz. Miłego wieczoru, Ivy.
Kiedy szli w stronę domu, przez jakiś czas słyszeli jeszcze przekleństwa pod swoim adresem, ale nie przejmowali się tym. Harry próbował zapytać ją o to, dlaczego aż tak się zdenerwowała i pocieszyć w jakiś sposób, jednak usilnie ignorowała jego pytania, na które jedyną reakcją z jej strony było coraz mocniejsze ściskanie jego dłoni. Nie miał nic przeciwko.
Kiedy Danielle otwierała drzwi (jej rodzice mieli tego dnia otwarte do późna i dużo umówionych wizyt), na niebie lśniło już tysiące drobniutkich gwiazd. Gdzieś wśród nich znajdował się Syriusz.
Dwanaście godzin. Tyle dokładnie dzieliło ich od powrotu do Hogwartu, kiedy jakiś czas później oboje siedzieli na kanapie, na stoliku stała miska popcornu, w telewizji leciał "Król lew" puszczony na DVD, a w radio królowało "Last christmas".
Dwanaście godzin. Tyle dzieło go od podjęcia "męskiej" decyzji.
Danielle spała, oparta o jego ramię. Wyglądała tak słodko, niewinnie i krucho. Miał ochotę ją przytulić i obronić przed całym złem. Przed złośliwą Ivy Lee, przed agresywną Elisabeth Hunter, przed Umbridge i jej metodami, przed Dementorami, Śmierciożercami i samym Voldemortem.
Powoli zaczynał pojmować o co chodziło Syriuszowi podczas ich rozmowy na Grimmauld Place. O miłości, pierścionku, o idealnych momentach. O Cho i o Danielle. Czyżby się mylił? Czy te uczucia, które żywił do Cho, były w rzeczywistości czymś innym? Jedynie głupim zauroczeniem?
Możliwe. Wiedział, że ją lubi. Była taka ładna, mądra i dobrze grała w Quidditcha, ale właściwie... W ogóle jej nie znał. Trochę go zdenerwowała tego dnia, kiedy stali się oficjalnie parą, kiedy się pocałowali. Zaraz po tym, jak Dan opuściła Pokój Życzeń, Cho zarządzała od niego wyboru. Albo ona, albo Danielle. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że chodziło o zazdrość, ale z każdym dniem uświadamiał sobie to coraz dosadniej. Cho była zazdrosna, ale nie powinna uciekać się do takich sposobów. Jedynym tego plusem okazało się to, że im dłużej i intensywniej nad tym myślał, wszystko zaczynało mu się układać w całkiem poukładaną całość.
Uświadomił sobie, że nie byłby w stanie wybrać Cho. Może gdyby tego nie zażądała, to nigdy nie zwróciłby na to uwagi i nie domyśliłby się tego, że tak właściwie to... Wcale nie kocha Cho. A przynajmniej nie w ten sposób. Tak, była całkiem fajna, ale gdyby ją kochał, pewnie potrafiłby poświęcić dla niej absolutnie wszystko. I gdyby ona kochała jego, nie kazałaby mu wybierać.
A zatem wzajemnie się nie kochali.
Jak więcej pomyślał nad tym, czy Cho cokolwiek do niego czuje, to zauważył, że od dnia jego nocnego zniknięcia nie odezwała się ani słowem. Dwa tygodnie. Żadnego listu. Czy nie zauważyła, że go nie ma? A może po prostu jej to nie obchodziło? Istniała możliwość, że nie mogła wysłać listu, jednak ciężko mu było w to uwierzyć, chociaż bardzo chciał.
W wakacje Danielle pojawiła się na Grimmauld Place bez zapowiedzi tylko dlatego, że zaatakował go Dementor. Tak samo podczas świąt. Właściwie, to była przy nim od zawsze.
Znów wrócił do słów Syriusza. Kochał Dorcas tak, jak on Danielle. W ich przypadku to musiało być coś poważnego, w końcu zamierzał się jej oświadczyć. Była dla niego całym światem.
A kto był jego całym światem?
Och, był takim durniem!
Właśnie wtedy – z Danielle śpiącą na kanapie tuż obok, z miłością Simby i Nali oraz kolejnymi wersami "Last christmas" – zdał sobie sprawę, że nie kocha tej farbowanej blondynki jak siostry, jako najlepszej przyjaciółki też nie. I może sam do końca nie potrafił ustalić, czy to miłość na całe życie, ale wiedział jedno.
"Last Christmas I gave you my heart*"
— "This Christmas I give you my heart". Wydaje mi się, że chyba... Chyba popełniłem błąd. Ale go naprawię, słowo. Kocham cię.
______________________________________
"Last Christmas I gave you my heart" – fragment piosenki "Last christmas" Wham!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top