Rozdział 17 • Szczera noc •

— Na Merlina, Amaryllis, jesteś najbardziej nieznośną czarownicą, jaką znam! A znam też twoją matkę!

Danielle powoli otworzyła oczy. Jasne światło uderzyło jej w oczy i musiała zamrugać kilka razy, żeby się do niego przyzwyczaić. Podniosła się lekko, odczuwając lekkie uszczypnięcie gdzieś na czole. Nie wyspała się. Z chęcią wróciłaby do tego słodkiego snu bez snów. Podobał jej się. Mogłaby doświadczać tego już do końca życia – nie mieć snów to prawie jak nie mieć problemów.

Była w Skrzydle Szpitalnym, ale nie pamiętała, jak się w nim znalazła. Wspomnienia poprzedniego wieczoru osłaniała jakaś gęsta mgła, której nie potrafiła przekroczyć. Pewnie coś musiało się stać. I miało to pewnie coś wspólnego z tym szczypaniem w czole.

Podniosła się jeszcze trochę i rozejrzała po pomieszczeniu, ignorując jakąś kłótnię kilka łóżek dalej. Pani Pomfrey nigdzie nie było, za to o poręcz łóżka opierał się Harry. Okulary zsunęły mu się z nosa. Musiał zasnąć już jakiś czas temu, bo nie przeszkadzały mu krzyki i nawet skrzypienie materaca nie spowodowało u niego żadnej reakcji. Danielle westchnęła. Nie chciała go budzić, ale nie miała siły wstać z łóżka. Położyła się jeszcze na kilka minutek, licząc, że za ten czas jej przyjaciel się obudzi i odpowie na dręczące ją pytania.

Mogła przysiąc, że nie zasnęła, jednak gdy otworzyła oczy, Harry już nie spał. Patrzył na nią tym swoim zmartwionym spojrzeniem i uśmiechnął się nieznacznie.

— No nareszcie. — Potter odetchnął z ulgą i wyprostował się. Zbliżało się już południe i powinien być na zajęciach, ale od poprzedniego wieczora siedział w Skrzydle Szpitalnym i nie zamierzał go opuszczać, dopóki nie okaże się, że z Danielle wszystko w porządku. — McGonagall odchodzi od zmysłów. Zresztą, my wszyscy. Hermiona, Ron, dziewczyny, dupek Finningan, Dean, Neville, Remus...

— Zaraz, Remus? — zapytała Dan, ożywiając się na moment. Co Remus robiłby w Hogwarcie?

— No. Był tutaj w nocy, kiedy wrócił Hagrid i... — przerwał, przyglądając się blondynce, na której twarzy wykwitło nagłe zainteresowanie. — Uspokój się, sam nie wiem wiele więcej. W każdym razie, musiał znikać. Wspominał coś o tym, że Syriusz ma w okolicy Nocy Duchów wyjątkowo głupie pomysły i lepiej, żeby był tam z nim. Wracając jednak do tematu... Profesor McGonagall ma tu zajrzeć za moment i sprawdzić, co z tobą. Napisała już do twoich rodziców.

— Ale co się w ogóle stało? — szepnęła Danielle, marszcząc brwi i patrząc na Harry'ego z wyczekiwaniem. Spodziewała się, że od niego dowie się czegoś, bo jej myśli wciąż przysłaniała tamtą mgła. — Ja... Ja nic nie pamiętam.

— Zemdlałaś i uderzyłaś się głową o posadzkę — mruknął, po czym przysunął swoje krzesło bliżej łóżka, tak, że mógł mówić Dan do ucha. — Liczyliśmy, że ty nam powiesz coś więcej. Cały dzień dziwnie się zachowywałaś, Danielle. Zdawałaś się jakaś taka... Zamyślona, niekontaktująca. Słyszałem, jak pytałaś Ginny o samopoczucie. Wiem, że chodziło ci o Toma, Dan. Wtedy, kiedy pojawił się ostatnio kilkanaście dni temu, Hermiona miała rację. Teraz też to widzę. Musisz porozmawiać z Dumbledorem, Danny.

Danielle otworzyła już usta, żeby odpowiedzieć, ale nagle skrzywiła się z bólu. Rozbolała ją głowa. Jakby nie miała innych problemów. Harry spojrzał na nią z troską, ale chwilę później syknął i jego dłoń powędrowała do blizny na czole.

— Jest wściekły — burknęła Dan, kiedy po kilku sekundach ból zelżał.

— I to bardzo. Coś poszło nie po jego myśli — dodał Harry, przełykając z niepokojem ślinę. Ross natomiast uśmiechnęła się szeroko i roześmiała. — Czy ty się źle czujesz?

— Daj się nacieszyć. Skoro Hagrid wrócił, a Tom jest wściekły, to coś wreszcie mi się udało.

Harry wolał nie pytać, co to miało znaczyć. Wiedział, że było wiele rzeczy, o których Danielle nie mówiła innym – nawet jemu, i zamierzał to uszanować. Jednocześnie trochę mu to przeszkadzało. Czuł się jak niegodny powierzenia jakiejś tajemnicy, która tworzyła pomiędzy nimi coś na rodzaj przepaści. Zamierzał pokonać tę przepaść, ale nie chciał też naciskać. Nic na siłę. Schrzanił już zbyt wiele razy, musiał się w końcu postarać.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ale koleżanka chciała coś powiedzieć...

Przy łóżku zajętym przez Danielle zjawiła się wysoka kobieta o atletycznej budowie ciała. Jej bordowe włosy były nierówno ścięte na wysokości ramion, a na twarzy rysowały się dwie, chociaż ledwo zauważalne, zmarszczki w okolicach oczu. Obok niej stanęła nieco niższa dziewczyna w stanowczo za dużej, zielonej bluzie. Wydawała się niezbyt chętna do konfrontacji, co próbowała okazać przez krzywy uśmiech i założone w okolicach piersi ręce. Dan miała wrażenie, że gdzieś widziała już tę dziewczynę i, jak sobie chwilę później przypomniała, tak w istocie było. Miała przeogromną ochotę znów się zaśmiać, ale powstrzymała się. Jeszcze tego brakowało, żeby została uznana za niepoczytalną.

— Ta, boo... Ty to Danielle Ross? — wyrzuciła z siebie młodsza z nieznajomych, nerwowo przybierając nogami. Najchętniej zniknęła by z tego miejsca czym prędzej, ale niestety, nie pozwalał jej na to nikt z dotąd poznanych osób, a wysoka kobieta dodatkowo śledziła każdy jej ruch. Harry mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak: powtarzałem to już tyle razy..., a Danielle pokiwała głową powoli, jakby zastanawiając się, czy na pewno dobrze robi przyznając się do swojej tożsamości. — No więc ja... Chciałam podziękować. Gdyby nie ty, pewnie już bym nie żyła... I to przez własną głupotę... Więc ten, no, chcę żebyś wiedziała, że jestem ci wdzięczna.

— Nie ma za co — odparła Dan i uśmiechnęła się szeroko. Tego dnia, chociaż dopiero się rozpoczął (a przynajmniej dla niej), wszystko wreszcie stawało się dla niej jasne. Czyżby rozwiązała sprawę dręczącą ją od kilku miesięcy w jeden dzień i to bez jej rozwiązywania?

Ta dziewczyna była tak podobna do tamtej Śmierciożerczyni ze snu, który zobaczyła pod koniec tamtego roku. Tak podobna. Jedyne różnice można było zauważyć w odcieniu skóry (na pierwszy rzut oka wydawał się dużo jaśniejszy), a tak to prawie idealna kopia. Z pewnością to ona musiała być jej córką, której szukał Voldemort. Sprawa załatwiona, a przy okazji wydało się, kogo Hagrid szukał przez cały ten czas. Informacje o tym, że Czarny Pan poszukuje tej dziewczyny musiały jakoś dojść do Dumbledore'a, który polecił Hagridowi odnalezienie jej. Teraz to zaczęło składać się w dość sensowną całość.

— Jest, uwierz — zapewniła kobieta, kładąc dłoń na ramieniu tej obcej dziewczyny. Znały się skądś? Prawie na pewno nie były spokrewnione – Dan nie udało się odnaleźć w ich wyglądzie czy zachowaniu żadnych podobnych cech, ale to jeszcze nic nie znaczyło. — Gdyby nie ty, Zakon utraciłby bardzo ważne ogniwo. To dobrze, że jesteś po naszej stronie, młoda. Teraz widzę, że faktycznie jest jeszcze jakaś nadzieja.

— Eee... A tak właściwie, to kim pani jest?

— To Annabeth — rzucił Harry, zanim kobieta zdążyła ponownie otworzyć usta. Zdążyli chwilę porozmawiać, kiedy Danielle jeszcze spała, przez co dowiedział się kilku interesujących go rzeczy. Najczęściej powtarzaną było, że powinien iść na lekcje, co starał się ignorować w miarę możliwości. — Jest w Zakonie. Była na roku z moimi rodzicami.

— I prawie nazwałam go Jamesem — zachichotała Annabeth, a w jej brązowych oczach pojawiły się iskierki radości. — Jesteś naprawdę bardzo podobny do ojca. Tylko oczy...

— Mam po matce — przerwał Harry, a Danielle niemal w tym samym czasie powiedziała prawie to samo. Nieznajoma dziewczyna parsknęła pod nosem. — Wiem. Słyszę to średnio kilkanaście razy na semestr.

— No nie!

Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła pani Pomfrey. Pielęgniarka podparła się pod boki i przybrała jedną z tych swoich surowych min, którymi często raczyła przeciwstawiających się jej zasadom pacjentom. Wydawała się czymś mocno podirytowana. Spód jej spódnicy był cały ubłocony, co oznaczało, że musiała być całkiem niedawno na zewnątrz.

— A co ja mówiłam?! Amaryllis, miałaś leżeć w łóżku! Ross, dlaczego ty prawie siedzisz?! Powinnaś leżeć! — krzyknęła czarownica, po czym zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze tego jej brakowało, żeby ktoś tu się przypałętał! Spojrzała na Harry'ego ze złością i machnęła ręką w jego stronę. — Potter! Co ty tu w ogóle jeszcze robisz?! Pozwoliłam ci zostać na noc, ale miałeś się stąd zmyć z samego rana! Czemu, u licha, nie jesteś na zajęciach?! Na litość, miałaś wszystkiego przypilnować Annie!

— Przepraszam, Poppy. Chyba nigdy nie byłam dobra w trzymaniu porządku — zachichotała Annabeth. — Amaryllis, za pięć minut masz być w łóżku. Nie marudź, bo nie ściągnę zaklęcia! Harry, wypad na lekcje. Przyjdziesz później.

— Naprawdę mu... No dobrze, idę — jęknął Potter, czując na sobie rozeźlone spojrzenie pani Pomfrey. Szepnął do Danielle, że niedługo przyjdzie, po czym wstał z krzesełka i okropnie się ociągając opuścił Skrzydło Szpitalne.

***

Danielle odchyliła lekko kołdrę. Wszystkie dziewczyny spały, chociaż zaledwie dwie godziny temu Parvati i Gina zarzekały się, że będą czuwać całą noc, a Hermiona wypiła podczas kolacji podejrzanie dużo kawy. Od kiedy Dan udało się wybłagać panią Pomfrey o pozwolenie na opuszczenie Skrzydła Szpitalnego większość kolegów i koleżanek wykazywała się niebywałą opiekuńczością. Nikt, poza Harrym, Ronem i Hermioną, nie mógł nawet podejrzewać, co właściwie wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Ona sama jednak doskonale to pamiętała, chociaż jeszcze rano wspomnienia zakrywała nieprzyjemna mgła, jednak nie miała zamiaru nikogo informować o tym, co robiła po omdleniu i dlaczego ono nastąpiło. Na samą myśl o tym czuła, jak robi jej się niedobrze.

Dziewczyna wstała i wcisnęła stopy w tenisówki, wiążąc dokładnie sznurówki. Jeszcze nie wiedziała, dokąd chciała się udać. Byle z dala od dormitorium. Musiała sobie na spokojnie wszystko poukładać, w odosobnieniu, a nawet, gdy jej współlokatorki spały i panowała cisza, to nie mogła się skupić w łóżku.

Najciszej jak tylko mogła zeszła do pokoju wspólnego. Był całkowicie pusty, jeśli nie liczyć leżącego na kanapie Krzywołapa. Kocur nie przejął się jednak jej obecnością i wpatrywał się z wyczekiwaniem w ogień tańczący w kominku, jakby spodziewał się zobaczyć tam coś ciekawego. Danielle zawsze wiedziała, że z tym zwierzakiem to jest coś nie tak. Nie zamierzała tracić na niego czasu i zrobiła kilka kroków do przodu, upewniając się, że nikt inny nie urządza sobie przechadzek po nocach. A już zwłaszcza prefekci.

Chwilę później usłyszała jednak kroki na schodach i już miała chować się za fotel, kiedy zobaczyła ubranego w bluzę Harry'ego. Schodził właśnie z ostatniego schodka i patrzył na nią z niedowierzaniem.

— Dan, zdajesz sobie sprawę, że jest druga w nocy, prawda?

Właściwie, to nie zdawała sobie z tego sprawy. Ani trochę nie chciało jej się spać, a czas nigdy jakoś szczególnie nie zaprzątał jej myśli. Podkręciła głową zaprzeczając. Już miała otwierać usta, aby zapytać, dlaczego on wobec tego nie śpi, kiedy została uprzedzona.

— Dlaczego nie śpisz? Źle się czujesz? — zapytał Harry i zaraz znalazł się już przy niej. Wyglądał na niewyspanego i zmartwionego. — Dan, jesteś blada...

— Ja na co dzień jestem dość blada. Inaczej nikt nie widziałby tych durnych piegów na nosie, co byłoby całkiem fajne — stwierdziła Danielle, uśmiechając się do przyjaciela lekko. Uważała tą jego troskę za całkiem uroczą i normalnie by się z niej cieszyła, ale w tym momencie średnio miała ochotę na towarzystwo. — Nie mogłam zasnąć. Idę się przejść. A dlaczego ty nie śpisz? Wyglądasz jakby hipogryf cię przeżuł i wypluł, i jeszcze stratował. Lepiej gdybyś wrócił do łóżka.

— Ty też mogłabyś.

— Co? Wrócić z tobą do łóżka? Harry, twoje łóżko jest zdecydowanie za małe na dwie osoby. Jeśli boisz się ciemności, to zapal sobie lampkę albo załatw pluszaka. Jestem pewna, że za dwa galeony Gina opyli ci jednego z kolekcji Fay.

— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło... — westchnął chłopak i wsunął dłonie do kieszeni bluzy. — Dan, wracaj spać. Jutro rano trening, za tydzień mecz, bez twojego dopingu będziemy z Ronem gryźli piach... Zresztą, sen dobrze ci zrobi. Pani Pomfrey mówiła coś o konieczności wysypiania się...

Danielle wiedziała, że większość wypowiedzi Harry'ego była sporą przesadą i manipulacją, która miała skłonić ją do powrotu do dormitorium. Wzruszało ją to, ale nie po to czekała tyle czasu, żeby się wymknąć.

— Harry, co byś nie powiedział, i tak nie pójdę spać. Ale ty powinieneś. Jutro trening. Dobranoc. — Ross obróciła się i zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia z wieży, mając nadzieję, że przyjaciel jej posłucha i wróci do własnego dormitorium.

Harry westchnął ciężko, pokręcił głową i wyciągnął dłonie z kieszeni. W jednej już trzymał złożoną pelerynę niewidkę, a w drugiej różdżkę. Spodziewał się takiej sytuacji już rano, więc był przygotowany. Dogonił dziewczynę tuż przed portretem Grubej Damy i z zaskoczenia zarzucił na nią pelerynę, po czym sam także się pod nią wcisnął.

— To pójdziemy się przejść razem.

***

Niebo nad Zakazanym Lasem przypominało atrament. Ciemne chmury przysłoniły księżyc ograniczając widzenie. Gdyby nie mdłe światło wydobywające się z różdżki Harry'ego, to Danielle z pewnością potknęłaby się na ostatnim schodku prowadzącym na Wieżę Astronomiczną.

Dlaczego to miejsce? Nie mieli pojęcia, ale nic innego nie przychodziło im do głowy. Klasy odpadały – zbyt często je sprawdzano, a wyjście na błonia byłoby głupotą.

Dan ściągnęła z siebie pelerynę i podeszła do barierki. Nigdy nie bała się wysokości. Od małego ciągnęło ją do wspinania się na co tylko się dało, wychylania się przez barierki i bieganie po dachu lub schodach, a gdy tylko znalazła się w Hogwarcie od razu pokochała ruchome schody i Quidditch. Wysokość jej nie przerażała, perspektywa upadku też nie. Według niej z góry wszystko było lepiej dostrzegalne niż z dołu, chociaż wielu pewnie nie zgodziłoby się z jej stwierdzeniem.

— Może nie podchodź tak blisko — zaproponował Harry, siadając na podłodze w niewielkiej odległości od barierki. Danielle rzuciła mu rozbawione spojrzenie.

— Od kiedy boisz się wysokości?

— Nie boję się wysokości, tylko tego, że ty z niej spadniesz.

Dan wywróciła oczami, ale odeszła od barierki i usiadła obok Pottera. Czuła się dziwnie. Coś było nie tak, ale jej to absolutnie nie przeszkadzało. Może tak wyglądała normalność? Wymykanie się w nocy z najlepszym przyjacielem na Wieżę Astronomiczną i wzajemna troska o takie błahostki jak zbliżenie do barierki.

Siedzieli przez jakiś czas w całkowitej ciszy. Chociaż Danielle miała w planach przemyślenie wszystkich naglących spraw, to myśli w ogóle nie chciały układać się jej w całość. Obrazy Elisabeth Hunter, tajemniczej Amaryllis i Toma rozmywały się w jej głowie, ustępując miejsca Ronowi, Hermionie i Harry'emu. A zwłaszcza Harry'emu. Nie powiedziała mu wszystkiego. Właściwie, to od bardzo dawna wiele przed nim ukrywała i chociaż w wielu przypadkach były to drobiazgi, to gryzło ją przez to sumienie.

— Znasz grę w prawdę?

— Nie, ale podejrzewam, że polega na mówieniu sobie prawdy — parsknął Harry, przechylając się lekko, żeby okryć blondynkę peleryną. Nie ufał cienkimu sweterkowi, który miała na sobie, a noc była zimna. Przez moment rozważał nawet użyczenie jej własnej bluzy, ale postanowił nie robić tego bez wyraźnej potrzeby. Nie miał pod spodem podkoszulka, a wizja paradowania półnago średnio mu się podobała.

— Jakiś tu błyskotliwy! — prychnęła Danielle. — No tak, o to w tym chodzi. O mówienie sobie prawdy, nawet tej trudnej i krępującej.

— Jak czy mam bieliznę w znicze? Jeśli tak to przykro mi, ale ta wiedza zarezerwowana jest aktualnie tylko dla Rona.

— Ktoś cię o to pytał?

— Ta... Romilda Vane, w tamtym roku.

— Kretynka.

— Zdecydowanie.

— To wchodzisz w to? W grę w prawdę? Nawet najgorszą?

Harry zamyślił się na moment. Ta nagła propozycja lekko go zszokowała i skłoniła do zastanowienia. Czy Dan mogła zaproponować mu taką grę bez powodu? Czy za tym pomysłem kryło się coś głębszego? Jeśli tak, to chciała mu coś powiedzieć, czy coś z niego wyciągnąć? Nie miał nic do ukrycia. No, może prawie nic, ale oprócz tej jednej rzeczy naprawdę wszystko mógł jej powiedzieć. Ostatecznie pokiwał powoli głową na znak zgody.

— Okej. A więc... W zeszłym roku spoliczkowałam Malfoya na Balu Bożonarodzeniowym. Wyobrażał sobie za wiele — mruknęła Danielle, czując się lekko lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej. Jakby uleciał z niej kawałek ciężaru. Powiedziała o tym wydarzeniu nie bez powodu. Właśnie przyznała, że było blisko, ale ostatecznie nic romantycznego z Malfoyem się nie wydarzyło, więc ta okropna Elisabeth Hunter straciła materiał do szantażu. Danielle jeden, Elisabeth zero.

— I dobrze zrobiłaś. Należało mu się, jeśli próbował... Cokolwiek próbował — powiedział Harry, prostując się momentalnie i zaciskając odruchowo pięść. — Czyli moja kolej? Na prawdę? No więc... Pamiętasz, jak zabroniłaś Herze wchodzić do twojego pokoju, bo zjadła ci trzy ciastka? To ja je zjadłem. Przez resztę popołudnia czułem się okropnie, ale nie miałem odwagi się przyznać.

Danielle pamiętała to doskonale. Wakacje przed pierwszym rokiem w Hogwarcie, niecały miesiąc po tym, jak poznała Harry'ego i na nieszczęście także jego kuzyna, Dudley'a. Wyszła po coś tylko na chwilę, a gdy wróciła, to Harry był w łazience, jej ciastka zniknęły, a Hera, urocza suczka pudla, patrzyła na nią z zadowoleniem i machała ogonem, właśnie tak, jak zachowywała się, gdy coś zbroiła.

— Gryfon nie miał odwagi... Co się z tym światem dzieje. Mogłeś się przyznać, nie byłabym zła — Harry spojrzał na nią z politowaniem — no, może trochę. Odkupisz mi kiedyś te ciastka.

— Jasne, ale teraz ty dawaj prawdę.

— Okej... To może jakaś drobnostka tym razem, żeby nie przesadzić... O. Mam. Pamiętasz Ivy?

— Ivy Lee? Tę blondynkę, która chodziła z nami do klasy w mugolskiej szkole?

— Nie do końca. Ivy, która wysłała Dudleyowi list miłosny pod koniec wakacji!

— A, faktycznie. Było coś takiego. Leciał na randkę jakby dostał skrzydeł, a wrócił cały zaryczany. Nie chodziło o Ivy Lee? Zresztą, co z tą Ivy?

— Nie było żadnej Ivy. Wysłałam to Dudleyowi dla żartu. Wiesz, tak w formie karmy. Zazwyczaj to on doprowadza ludzi do płaczu. Poryczał się, bo pewnie nikogo w umówionym miejscu nie zastał.

Przez następną godzinę rozmawiali o różnych innych błahostkach. W końcu Danielle poczuła wyrzuty sumienia. Mówiła o rozmaitych, mało istotnych sprawach, jak na przykład uprowadzenie jednego z kotów pani Figg i przechrzczenie go na Hermesa, czy o podrzuceniu Lockhartowi ręcznie robionej Walentynki z podpisem "od Hermiony" (jak twierdziła, chciała dobrze, bo Hermiona była po uszy zakochana w nauczycielu, więc ten powinien o tym wiedzieć, żeby ta relacja ruszyła w jakąś stronę). Nadal pomijała jednak istotne sprawy, takie jak na przykład to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru i o zadaniu zleconym jej przez dyrektora. To nie dlatego, że nie chciała, ale po prostu bała się jego reakcji. Czy to mógłby być koniec ich przyjaźni?

— No, to może nie będzie odkrywcze, ale... Kończą mi się prawdy, więc... Podoba mi się Cho. Bardzo — szepnął Harry. Miał rację, nie było to nic odkrywczego i Danielle wiedziała o tym od dawna, jednak wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Dlaczego Cho? W czym Cho była lepsza od niej? Tym, że urodziła się rok wcześniej? Może kolorem włosów?

— Ty jej też — szepnęła Danielle i zaraz potem skarciła się ostro w myślach. I po co mu to mówiła?

— Serio? Skąd wiesz?

— No. Gapi się na ciebie jak zaklęta, podziwia na każdym kroku i na okrągło o tobie gada. No, przynajmniej kiedy ja jestem w pobliżu, bo zazwyczaj nie słyszę z jej ust nic innego jak to, jaki jesteś wspaniały — burknęła, otulając się peleryną niewidką. A było całkiem fajnie. Podobało jej się to nocne wyjście, chociaż na początku chciała być sama z myślami. Myśli na pewno nie powiedziałby o Cho nic dobrego. One też jej nie lubiły. — I dalej sądzę, że jest okropna, więc zmieńmy temat. Moja prawda. Nienawidzę Cho.

— Dlaczego? Coś ci zrobiła? — Harry spojrzał na nią z przejęciem. W jego głowie pojawił się mętlik.

— To samo, co tobie Seamus.

— Zarzuca ci kłamstwo i mówi, że jesteś do dupy przyjacielem?

— Co?

— Co? Zresztą, nie ważne. Jak zaczyna się ich temat, to zaczynamy się kłócić — stwierdził Harry, po czym wstał, wyprostował się i wyciągnął rękę w stronę siedzącej na posadzce Ross. Właściwie, widoczna była jedynie jej głowa, bo całą resztę ciała szczelnie owinęła peleryną. Chłopak musiał się powstrzymywać, żeby nie parsknąć na ten widok. — Dokończymy kiedy indziej? Naprawdę powinniśmy się już położyć, Dan. Sen jest ważny i tak dalej.

Po wielu namowach Danielle wstała i podzieliła się okryciem z przyjacielem. Powoli i po cichu ruszyli w drogę powrotną. Kiedy dotarli do pokoju wspólnego, była już czwarta nad ranem. Nawzajem pożyczyli sobie dobrych snów i nawet się przytulili. Potter spał już pięć minut później, ale Dan jeszcze przez pół godziny leżała zagrzebana pod kołdrą i zastanawiała się, co takiego ma Cho Chang, czego nie ma ona.

______________________________________

Rozdział 18 • Malfoy do piachu • — 26.12.2020

1. Coś tu za spokojnie jak dla mnie. Ja nie umiem w spokojne sceny, zdecydowanie, wolę, jak coś się dzieje, ale te spokojne rozdziały też są potrzebne. I jest krócej niż zazwyczaj (w sensie... to długość pierwszych kilku rozdziałów mniej więcej, ale jak na moje nowe standardy krótko).

2. Mam wiadomość dobrą i złą. Zła jest taka, że kończy mi się zapas. Dobra taka, że próbuję w międzyczasie go dorabiać i mi wychodzi, więc rozdziały dalej regularnie.

3. Jak zwykle zachęcam do komentowania i dzielenia się wszelkimi teoriami, jeśli takowe są. Uwielbiam je czytać :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top