Rozdział 15 • Za woalem •
Deszcz znów padał. Ciągłe stukanie o szybę nie pozwalało Danielle skupić się na antidotach przeciw jadom. Osobiście wolałaby przeglądać jakieś jady, najlepiej takie, które można dolać niepostrzeżenie do porannej herbaty, ale starała się nie narzekać.
Od tamtego treningu Quidditcha minęły dwa tygodnie. Za nieco ponad półtorej tygodnia wypadała Noc Duchów, a ona nadal nie powiedziała dyrektorowi, że rezygnuje. Starała się też unikać jakiejkolwiek konfrontacji z Jamesem Lennox-Vargasem i Katie Bell, co było dość trudne, ale dużo łatwiejsze od ignorowania wyczekujących spojrzeń Elisabeth Hunter kierowanych w jej stronę. Z początku nie miała pojęcia, o co chodziło Ślizgonce, ale po czasie przypomniała sobie, że ta sama prosiła ją o wgląd do przyszłości. To nieco komplikowało sprawę. Zdecydowanie nie mogła powiedzieć jej o morderstwie i Azkabanie. Ludzie nie powinni znać swoich przyszłych losów, to nie mogło być dla nich dobre. Niewiedza wydawała się jej sto razy lepsza. Sama wolałaby o niczym nie wiedzieć, ale skoro już to wszystko zobaczyła, to zamierzała wykorzystać to tylko i wyłącznie w imię dobra. Mogła ich uratować. Tym razem sama. Mugole często powtarzali, że najlepiej jest liczyć jedynie na siebie.
— Harry... Myślałeś może o lekcjach Obrony?
Ron i Danielle natychmiast oderwali się od własnych rozmyślań, spoglądając na Hermionę jak na wariatkę. Ostatnio, gdy zaczęli ten temat, nie skończyło się to za dobrze. Harry się wściekł, a Tom dał o sobie znać bólem głowy. Potter powoli wyprostował się, udając ogromne zainteresowanie swoim esejem z eliksirów, ale w końcu spojrzał na całą ich trójkę z dziwnym wyrazem twarzy.
— Cóż... Myślałem o tym trochę... — zaczął niepewnie, pakując do ust cukrowe pióro tylko po to, żeby czymś się zająć i nie musieć kontynuować od razu.
— I? — dopytywała Hermiona, uśmiechając się szeroko, jakby z pewnością, że już wygrała i udało jej się przekonać Harry'ego do swojego pomysłu. Sam zainteresowany wodził wzrokiem od Rona do Danielle i z powrotem, próbując jakoś wybadać ich nastawienie.
— Od początku uważałem to za dobry pomysł — wtrącił Weasley, uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. Widocznie nie spodziewał się już tego, że jego przyjaciel znowu może wybuchnąć i opieprzyć ich za niedorzeczne pomysły.
— Słuchajcie, ale jesteście pewni? Mówiłem wam już, że duża część tego to szczęście... — Harry poruszył się niepewnie na krześle. Tak naprawdę to ten plan nie wydawał mu się wcale taki zły. Ciągnęło go do tego. Czasami łapał się na tym, że przypominał sobie najbardziej potrzebne zaklęcia i inne ciekawe sztuczki, które mógłby im pokazać.
— Tak i miałeś rację, ale mimo to nie powinniśmy udawać, że nie jesteś dobry z obrony. Bo jesteś najlepszy — kontynuowała łagodnie Hermiona, starając się nie brzmieć jak desperatka czy coś w tym rodzaju. Naprawdę jej zależało, ale zamierzała odpuścić, jeśli przyjaciel stanowczo odmówił. — W zeszłym roku jako jedyny pokonałeś Imperiusa! No, może nie do końca jako...
— Mnie nie licz — mruknęła Danielle, krzywiąc się lekko i spuszczając wzrok. — Oszukiwałam.
Nie była to do końca prawda, ale tylko w ten sposób mogła wyjaśnić przyjaciołom to, jak pokonała klątwę rzuconą przez podrabianego Moody'ego. Nie mogła im powiedzieć prawdy. To by ich zmartwiło dużo bardziej, niż martwiło ją samą. Tom miał zdecydowanie zbyt duży wpływ na jej życie.
— W każdym razie... — ciągnęła Granger, przyglądając się przez chwilę z niepokojem przyjaciółce. Coś w tym gadaniu, a także w zachowaniu, Danielle jej nie pasowało, ale nie wiedziała, co to takiego. Po chwili znów spojrzała na zmieszanego Harry'ego. — Umiesz wyczarować patronusa, cielistego patronusa, potrafisz wiele rzeczy, których nie potrafią nawet dorośli czarodzieje... Wiktor zawsze powtarzał...
Ron obrócił głowę w jej kierunku tak szybko, że dostał skurczu szyi. Rozmasowując ją, przeklnął pod nosem i zapytał z przekąsem:
— Ta... To co takiego powiedział Wiktor? Bardzo nas to interesuje.
— Powiedziałabym i bez twojej interwencji, Ron — mruknęła Hermiona, zakładając kosmyk włosów za ucho. Myśl o Wiktorze Krumie zawsze sprawiała jej przyjemność. W zeszłym roku spędzili razem naprawdę sporo czasu i zdążyli zawiązać pomiędzy sobą dość silne więzi, które wciąż pielęgnowali. Bułgar traktował ją bardzo przyjaźnie i nie szczędził jej komplementów, co zaskarbiło mu sympatię nieco stereotypowo nastawionej do jego osoby Hermiony. Być może i z ich znajomości mogła wyniknąć jakaś głębsza relacja, ale odległość jaka ich dzieliła z pewnością nie pomagała w jej rozwinięciu. — Mówił, że Harry potrafi robić takie rzeczy, których nawet on, będąc na ostatnim roku w Durmstrangu, nie potrafił, a to chyba o czymś świadczy, nie?
— Chyba nie kontaktujecie się nadal ze sobą, co?
— A nawet jeśli, to co? Nie mogę mieć korespondencyjnego przyjaciela, Ron?
— On nie chce być tylko twoim korespondencyjnym przyjacielem...
— Jejku, Ron — jęknęła Hermiona, wywracając oczami i rumieniąc się lekko. — Ale nie tylko Wiktor tak sądzi... James mówił mi ostatnio...
Danielle spięła się momentalnie na dźwięk tego imienia. Ostatnimi czasy zrobiła się zbyt nerwowa, kwestią czasu było, aż przyjaciele zaczną się ją wypytywać o powód tego zachowania. To wszystko przez moc. Może i była cudem, ale także przekleństwem.
— On też nie chce być tylko twoim przyjacielem — zauważył Weasley, mrużąc brwi. Nie od dziś cała ich trójka wiedziała o niechęci Ronalda do obu wymienionych wcześniej chłopaków, jednak zgodnie uważali, że zakrawa to o lekką przesadę. — Zresztą, od kiedy wszechpotężny Lennox-Vargas przyznaje, że ktoś jest lepszy od niego w...
Harry zasłonił przyjacielowi usta dłonią, przerywając szykującą się gadaninę na temat rok starszego kolegi. Hermiona spojrzała na niego z wdzięcznością, za to Ron zaczerwienił się ze zirytowania i omal nie zdecydował się na ugryzienie Pottera, do czego na szczęście nie doszło.
— No i co ty na to, Harry? Będziesz nas uczył?
— A co ty sądzisz, Dan? — zapytał Harry, wpatrując się w najlepszą przyjaciółkę z wyczekiwaniem. Potrzebował jej opinii, bez niej nie czuł się gotowy na podjęcie decyzji. Był rozdarty, ale dla Danielle mógł się nawet zgodzić na to całe nauczanie.
— Będę pilną uczennicą, jeśli to ty będziesz mnie uczyć — stwierdziła blondynka uśmiechając się lekko, co chłopak odwzajemnił.
— Tylko waszą trójkę, tak? — westchnął Potter, poddając się całkowicie i tym samym zgadzając na wprowadzenie pomysłu przyjaciół w życie. Ron wyszczerzył się z zadowolenia, czego nikt nie zauważył przez to, że wciąż miał na ustach dłoń kumpla.
— No... Wiesz, ja uważam... Tylko się nie wściekaj, proszę cię... Uważam, że byłoby nie w porządku, jeśli nie dalibyśmy szansy na te zajęcia innym... Każdy, kto wyrazi taką chęć, powinien móc wziąć udział...
— Może i masz rację, ale wątpię, by ktokolwiek chciał. Jestem świrem, zapomniałaś?
— Myślę, że zdziwiłbyś się, jakbyś wiedział, ile osób byłoby zainteresowanych... — Hermiona uśmiechnęła się, po czym pochyliła się nad stolikiem i ściszyła głos do szeptu, przez co pozostała trójka musiała nachylić się w jej stronę. — Wiecie co? W ten weekend jest wyjście do Hogsmeade, prefekci naczelni prosili dyrektora o takie specjalne przed Nocą Duchów, to już pewne, że się odbędzie, więc spokojna głowa. Może by tak powiedzieć wszystkim zainteresowanym, żeby spotkali się z nami w Hogsmeade w ten weekend i wtedy wszystko obgadamy?
— Brzmi świetnie — stwierdził Harry, nie bardzo wiedząc, jak powinien na tę propozycję zareagować i jak postąpić. Nie miał pojęcia, co robić i z każdą chwilą coraz bardziej przerażała go perspektywa nauki większej ilości osób.
— W takim razie ćwicz już, co chciałbyś powiedzieć — zaproponowała rozentuzjowana Hermiona, omal nie podskakując z radości. — Nasza trójka zajmie się resztą.
***
Już następnego dnia Ron, Danielle i Hermiona zaczęli zbierać nazwiska chętnych na dodatkowe zajęcia z Obrony przed Czarną Magią. Oczywiście wcześniej obgadali ze sobą, kto w ogóle godny jest zaufania w takiej sprawie i nie wyda ich Umbridge. Cała ich czwórka wiedziała, że ta kobieta porządnie ukazałaby ich za takie przedsięwzięcie i nie udałoby im to na sucho, chociaż nie było to przecież nic złego.
Szło im to nadzwyczaj sprawnie, tak sprawnie, że w przeddzień wyjścia samej Danielle zostało poinformowanie tylko trzech osób z przygotowanej wcześniej listy potencjalnych zainteresowanych. Z dwoma pierwszymi, Holly Atkins i Olivią Fitzgerald, poszło szybko i sprawnie. Obie dziewczyny wyraziły chęć udziału w dodatkowych lekcjach Obrony przed Czarną Magią, ta pierwsza nawet zapytała, czy może przyprowadzić dwie przyjaciółki, na co Dan zgodziła się z zastrzeżeniem, że nie mogą o tym powiedzieć nikomu więcej. Ta tajemnica z pewnością dodawała całej sytuacji dramatyzmu i tylko je nakręcała, Danielle zresztą czuła się podobnie, ale zdawała sobie też sprawę, że ludzie nie lubią utrzymywać sekretów z dala od wścibskich uszu.
Dan miała ochotę porządnie zwymyślać Hermionę i Rona, kiedy zobaczyła ostatnie nazwisko na swojej liście. Sama nie wiedziała, czy naprawdę wierzyła w to, że jeśli zostawi je na koniec to rozpłynie się ono w powietrzu albo stanie się łatwiejsze do zaakceptowania. Niby to było tylko pytanie. Nic trudnego, zajmie może kilka minut w najgorszym wypadku, ale jednak wymaga przebywania z rozmówcą sam na sam. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego, słuchanie głosu... To nie było na jej siły. Ostatnio niewiele było.
Rozumiała przyjaciół. Naprawdę rozumiała to, że Ron nie miał ochoty na rozpętywanie kłótni ze swoim wrogiem numer jeden, a Hermiona... No, Hermiona to Hermiona, nigdy nie przepadała za tym chłopakiem, chociaż, według Danielle, w tym miesiącu uległo to zauważalnej zmianie. Nie mogła jednak zdzierżyć faktu, że to na nią spadł obowiązek poinformowania Jamesa Lennox-Vargasa o spotkaniu w Hogsmeade. Dotąd unikanie jego osoby wychodziło jej całkiem dobrze i myśl o tym, że przyjdzie jej to zaraz zaprzepaścić nie napawała jej żadnym pozytywnym odczuciem. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby dorzucili jej do listy tą głupią Cho Chang, ale na całe szczęście, bądź i nie, Harry uparł się, żeby zrobić to osobiście. Widocznie opieprz, jaki zebrał od Angeliny po tamtym treningu Quidditcha, nie wystarczył i biedak dalej podkochiwał się w szukającej przeciwnej drużyny.
Danielle była pewna, że Ron lub Hermiona by ją wyręczyli, gdyby tylko wiedzieli, ile kosztuje ją samo przebywanie w pobliżu Jamesa. Nie chciała im jednak tego mówić. To wzbudziłoby pytania, prawdopodobnie jeszcze zaczęliby się przejmować tą całą sprawą i próbowali pomóc, co przyniosłoby raczej skutek odwrotny od zamierzonego. Nie. To ona musiała to zrobić.
Jamesa znalazła dość szybko. Stał w Sali Wejściowej, opierając się o ścianę i wywracając oczami na coś, co właśnie próbowała mu przekazać siostra. Danielle odetchnęła z ulgą. Skoro nie był sam, łatwiej będzie to znieść i może nawet nie dopadną jej te dziwne wyrzuty sumienia, które nie dawały jej spać od kilkunastu dni. Czy można było mieć wyrzuty sumienia za coś, do czego jeszcze nie doszło? Sama zadawała sobie to pytanie.
— ... Czy ciebie do reszty posrało?! Co ty z tym w ogóle zrobiłeś, imbecylu? Mogą cię usunąć, odebrać odznakę! Czy ty jeszcze myślisz?! Czy ja wiecznie...!
— Kurde, siostra, spokojnie! Nie mam już tego przy sobie, nikt mnie nie wyrzuci, odznaki też mi nie zabiorą. Wyluzuj trochę, co? To nie koniec świata przecież, nic się nie...
— Stało się! Cholera, czy z tobą jest coś nie tak?! Ja naprawdę rozumiem wszystko, ja rozumiem, że może potrzebujesz trochę uwagi, ale do kurwy...!
— O czym ty gadasz?! Nie zrobiłem tego dla uwagi! Było zapotrzebowanie, to ogarnąłem towar, dostałem zapłatę i tyle. Nikt się nie dowie, ty też byś się nie dowiedziała, gdyby niektórzy potrafili trzymać język za zębami...!
— Niektórzy może się o ciebie martwią, do cholery! Co się z tobą, kurwa, dzieje?! To dlatego, że Howard nie chciał ci kupić tej durnej miotły, tak?! Kurde, jeśli to to jest problemem, to wystarczyło mi powiedzieć! Dziewczyna ma cię w dupie?! To też ją miej, a nie się dołujesz już...! — Hadley przerwała, zauważając stojącą obok nich Danielle. Na jej twarz natychmiast wtargnął przyjacielski uśmiech, kompletnie niepodobny do wściekłej miny sprzed parunastu sekund. — Cześć, Danielle.
Dopiero po wypowiedzeniu imienia dziewczyny James zauważył, że mają towarzystwo. Oderwał się od ściany i przestał przedrzeźniać pod nosem siostrę, co niewątpliwie robił od kiedy ta zaczęła na niego krzyczeć tuż po tym, jak próbował wytłumaczyć jej... Cokolwiek próbował wytłumaczyć. Teraz stał obok Krukonki, zdecydowanie przewyższając ją wzrostem o prawie głowę, ba!, je obydwie, i uśmiechał się lekko, jednocześnie zachowując zdołowany wyraz twarzy. Na piersi połyskiwała mu nieduża odznaka prefekta - dokładnie taka, jaką nosili często Ron i Hermiona. Taka, jaką Dan sama chciała mieć. Na ten widok poczuła gorzkie poczucie zgryzoty.
Myliła się. Towarzystwo Hadley wcale nie pomagało jej w uniesieniu ciężaru świadomości tego, że stojący przed nią szesnastolatek za kilka lat umrze, o ile ona nic z tym nie zrobi. Ciężar poczucia odpowiedzialności znów ją przytłoczył. A co, jeśli kłótnia, którą dopiero przed momentem odbyło rodzeństwo miała już coś wspólnego z tym, co jej się śniło? Czy nie przeszkadzając im wcześniej właśnie skazała Jamesa i Katie? A może jej przybycie już wywoływało całe to szambo? Natychmiast pokręciła głową, chcąc odgonić te myśli, co musiało wyglądać conajmniej niedorzecznie, ale nie przejmowała się tym. Nie. Bombą była Elisabeth i to od niej wszystko się zacznie, to ona zejdzie na złą drogę. No, chyba że Danielle jej w tym przeszkodzi.
— Tak, hej, Danielle — mruknął James, jednocześnie uśmiechając się półgębkiem. Ręce trzymał schowane w kieszeniach szaty, przez co sprawiał wrażenie wyluzowanego, ale wystarczyło spojrzeć na jego minę, żeby zobaczyć, że słowa siostry raczej nie wywołały na nim pozytywnego wrażenia. Uważny obserwator mógł jednak dostrzec jeszcze więcej, na przykład cienie pod oczami, świadczące o nieodpowiedniej ilości snu. Danielle łatwo było to zauważyć. U niej samej ostatnio takie widniały, ale starała się je jakoś ukryć sporą ilością podkładu i korektora, które pożyczyła z kosmetyczki Lavender. Miała zamiar je oddać. W najbliższej przyszłości.
— Cześć — odparła Dan, próbując zachowywać się zwyczajnie i nie palnąć czegoś głupiego, ale także powiedzieć cokolwiek. — Mam do ciebie sprawę, James.
— Mów tutaj. Nikogo, oprócz mojej durnej siostry, na szczęście tu nie ma. — Hadley spojrzała na brata ze złością, na co tej tylko wzruszył ramionami. Chyba było mu wszystko jedno. Nawet, jeśli ktokolwiek oprócz Danielle słyszał ich ostrą wymianę zdań, to nie przejmował się tym zbytnio. Niedługo zaczynała się cisza nocna i pragnął już jedynie położyć się do łóżka.
— Jutro organizujemy spotkanie w Hogsmeade. Dla zainteresowanych nauką Obrony bez Umbridge — zaczęła Ross, rozglądając się niepewnie wokoło. Nie to, żeby nie wierzyła Jamesowi, ale ostrożności nigdy za wiele. — Pomyśleliśmy, że byłbyś chętny. Hadley, ty też...
— Jasne. Ron już mnie zaprosił — powiedziała Hadley, przygrywając wargę. Było jej trochę głupio, że zrobiła bratu scenę w towarzystwie, ale z drugiej strony wiedziała, że tak trzeba. Nie wiedziała przecież, że ktokolwiek przyjdzie i usłyszy to, co miała mu do powiedzenia, a Jamesowi należało się solidne wiadro bardzo zimnej wody. Powinien wreszcie przejrzeć na oczy. — Znam już miejsce, zaprowadzę go. Lepiej nie powtarzać się zbyt wiele razy.
— I nie opieprzać mnie tak głośno, że słychać to w Devon — mruknął James, na co Hadley speszyła się nieco i spojrzała na niego karcąco. — Ale to całe spotkanie brzmi spoko. Hermiona będzie, prawda?
— Tak — przytaknęła Danielle, zagryzając wargę. Musiała się wysilać, żeby tak na niego nie patrzeć. Jak na umierającego. Nikt przecież nie odchodził z tego świata. Jeszcze.
— Jest już późno — szepnęła Krukonka. Jakieś dziwne napięcie wisiało w powietrzu, nikt z ich trójki zdecydowanie nie był w nastroju do czegokolwiek. — James, ogarnij się, proszę cię. Wrócimy do tego. — Chłopak nie wyglądał na zadowolonego z tych słów, ale skinął głową. Hadley zwróciła się więc do blondynki, uśmiechając się lekko. — Odprowadzę cię, okej?
— Tak, jasne — zgodziła się Danielle, ale jeszcze przez jakiś czas nie ruszyła się z miejsca. Przez to została sama z Jamesem i sama nie wiedziała, dlaczego do tego doprowadziła. Przecież za wszelką cenę starała się unikać spotkania z nim, zwłaszcza na osobności.
— Danielle... — zaczął Gryfon, przyglądając się Ross uważnie, jednak po chwili urwał i pokręcił głową, jakby się rozmyślił. Uśmiechnął się w ten typowy dla siebie sposób, lecz nie dało to pożądanego efektu. Oczy wszystko psuły. Oczy zdradzały, że coś było nie tak. Te cienie nie wzięły się z nikąd. — Powiedz Weasleyowi, że ma tu być za dwadzieścia minut. Biedna Cecelia znowu nie może patrolować korytarza... Właściwie poradziłbym sobie sam, ale rozumiesz...
Rozumiała aż za bardzo. Ta niechęć Rona do Jamesa była najwyraźniej odwzajemniona i Danielle wiele by dała, żeby w jej przypadku odczucia były podobne. Niestety, Cho nie wydawała się nienawidzić Dan. Wręcz przeciwnie i to sprawiało, że dziewczyna czuła się z tym faktem jeszcze gorzej. Ciężko jest niecierpieć kogoś, kto wydaje się cię lubić.
— Danielle, myślałam, że idziesz... — Hadley pojawiła się z powrotem w Sali Wejściowej i spojrzała ze zirytowaniem na brata, zapewne zastanawiając się, dlaczego ten wydaje się być taki pewny siebie.
— Już idę — szepnęła Dan i zrobiła krok do przodu, żeby po chwili obrócić się i rzucić przez ramię krótkie: — Uważaj na siebie.
***
Wyjątkowo nie padało. Nikłe promienie słoneczne próbowały przebić się przez grubą warstwę ciemnych chmur, a chłodny wiatr targał włosy przechodniom.
Danielle skrzywiła się nieznacznie, stając przed miejscem, do którego właśnie zaprowadziła ich Hermiona. Nad ledwo trzymającymi się kupy drzwiami, na zardzewiałych zawiasach, wisiał zniszczony, drewniany znak przedstawiający uciętą głowę świni (a może dzika?) ze spływającą z niej na biały materiał krwią. Z każdym powiewem wiatru znak skrzypiał i sprawiał wrażenie, jakby miał za dosłownie moment spaść im na głowy.
Harry, prawdopodobnie nie chcąc dopuścić do spełnienia się teorii ze znakiem, jako pierwszy wszedł do środka. Danielle kroczyła zaraz za nim.
Wnętrze bardzo różniło się od tego, które zazwyczaj oglądali w Trzech Miotłach. Gospoda "Pod Świńskim Łbem" obejmowała jedno małe, obskurne i okropnie brudne pomieszczenie, w którym cuchnęło czymś przypominającym odchody kóz. Przy ladzie stał jakiś gość owinięty starymi bandażami, popijający ciecz wyglądającą jak owe odchody, przy stoliku w rogu sali siedziało dwóch mężczyzn zakrytych prawie całkowicie kapturami, a po całkiem niedaleko wejścia kobieta z osłoniętą woalką twarzą przeglądała chyba karty do tarota, ale Dan nie mogła być pewna. Nie bardzo interesowały ją wróżbiarskie sztuczki.
— Nie jestem pewny, czy to aby na pewno... — mruknął Harry, kiedy podchodzili do baru. Wzrok miał cały czas utkwiony w czarownicy za woalką, jakby tylko czekał, aż ta wyjawi swoją tożsamość i okaże się jakąś Śmierciożerczynią albo, co gorsza, Umbridge.
— Nie tchórz, Hermiona wszystko sprawdziła — szepnęła Danielle, trącając przyjaciela łokciem. Na jej twarzy widać było cień rozbawienia, ale także coś, co nie do końca spodobało się Harry'emu. Oczy zdradzały wiele, ale on potrafił odgadnąć z nich jedynie to, że jego najlepsza przyjaciółka ostatnio nie spała za dobrze. Martwiło go to. — Wolno nam tu być. Nie ma żadnego podpunktu w regulaminie szkolnym, który zabraniałyby nam robić tego, co robimy. No, a tamta babeczka z kartami nie rzuci się na ciebie znienacka, przestań wszędzie widzieć jakieś spiski. Trochę luzu, co?
Barman przysunął się ku nim z drugiego końca baru. Był to wysoki i szczupły staruszek z siwymi włosami i brodą sięgającą pasa. Całej czwórce sprawiał on wrażenie znajomego, jednak nie mogli przypomnieć sobie, skąd znają gospodarza lub kogo im on przypomina.
— Czego, gówniarze? — chrząknął mężczyzna, mierząc ich od góry do dołu intensywnym spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek.
— Cztery kremowe piwa — odpowiedziała niezrażona jego zachowaniem Hermiona.
Barman wyciągnął zza lady cztery okropnie zakurzone butelki i podał im, a zapłatę, którą uiścił Harry, wsunął do starodawnej, drewnianej kasy, która zaskrzypiała przeraźliwie przy zasuwaniu.
Przyjaciele udali się do jednego ze stolików na rogu, z dala od zakapturzonych mężczyzn i zawoalowanej kobiety z kartami. Ron szczerzył się jak głupi, szepcząc coś do Hermiony, za co dostał od niej po rękach. Danielle i Harry wpatrywali się w drzwi, wyczekując zaproszonych na spotkanie osób. Ross zastanawiała się, ilu z nich przyjdzie i czy wszyscy się pomieszczą, ponieważ sporządzone przez nią, Hermionę i Rona listy zdawały się dość długie.
Już po chwili drzwi uchyliły się i do środka weszli Neville z Deanem. Bez Seamusa. Danielle skrzywiła się lekko. No tak. On nie wierzył w to, że Voldemort się odrodził, w dodatku on i Harry w dalszym ciągu byli skłóceni, więc co miałby tu robić?
Chwilę później weszły rozgadane Lavender i Parvati, a z nimi Padma i Olivia Fitzgerald. Gina i Fay, rozmarzona Luna Lovegood z czwartej klasy, a za nią (Danielle miała ochotę zwrócić śniadanie) Cho Chang razem z jakąś nieznaną jej Krukonką. Następnie Angelina Johnson, Alicia Spinnet, (tu Dan poczuła się bardzo, ale to bardzo dziwnie) Katie Bell i jakaś całkiem wysoka blondynka uśmiechająca się nieśmiało. Colin i Dennis Creevey'owie, Ernie Macmillan, Justin Finch-Fletchey, Hannah Abbot, Susan Bones i niewysoka dziewczyna z dwoma warkoczami w towarzystwie Holly Atkins. Trzech chłopaków z Ravenclaw, którzy chyba nazywali się kolejno Anthony Goldstein, Terry Boot i Michael Corner, zaraz za nimi Ginny Weasley i jakiś nastolatek ze złamanym nosem. Na samym końcu, w dość zwartej gromadzie, weszli bliźniacy Weasley z Lee Jordanem, Mike Carrey-Vargas z Jamesem, wysoka Krukonka, w której Ross rozpoznała prefekt naczelną, a także Hadley Lennox-Vargas w towarzystwie koleżanki i kolegi z roku.
Harry opluł się kremowym piwem, które nie dość, że było wstrętne w smaku, to jeszcze zabrudziło nowy sweter Danielle.
— Parę osób? — mruknął Potter, odnosząc się do zapewnień Hermiony z zaledwie dnia poprzedniego. Nie spodziewał się aż tak dużego grona odbiorców i próbował zamaskować to, że kompletnie się zestresował. — Parę osób?!
— Nie marudź — odparła tylko Granger, uśmiechając się od ucha do ucha na ten widok. — Ron, mógłbyś dostawić może kilka krzeseł?
Jedna ze szklanek, które właśnie przecierał barman, wypadła mu z rąk i rozbiła się o zakurzoną podłogę. Staruszek otworzył usta ze zdziwienia na widok takiego tłumu w swojej gospodzie.
— Witam — przywitał się Fred Weasley, który pierwszy dopadł do lady i oparł się o nią noszalancko, na co połowa obecnych wywróciła oczami. — Poproszę... — Szybko zaczął machać palcem w powietrzu, licząc wszystkich przybyłych na spotkanie. — Trzydzieści pięć kremowych piw...
— Trzydzieści siedem, głupku — mruknęła Hadley, stając obok chłopaka i uśmiechając się do gospodarza. — Przepraszamy za zamieszanie, proszę pana. Ten łoś po prostu ma problemy z dodawaniem, proszę mu wybaczyć.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w ten niecodzienny widok jak w fatamorganę, ale po chwili rzucił z rozdrażnieniem ścierką i zaczął wyciągać spod lady, jeszcze bardziej zakurzone, niż te wcześniej, butelki kremowego piwa.
— Dla nas policzyłem jedno, skarbie, a George'owi nie potrzebne, on i tak powinien pić tylko wodę. Wiesz, żeby nadążać za tłuczkiem na boisku.
— Słyszałem to! — krzyknął George gdzieś z tłumu, na co większość nastolatków parsknęła śmiechem. Każdy wiedział, że te przytyki bliźniaków są tylko dla żartu i nikt nie brał ich na poważnie. George był przecież w świetnej formie, o czym wiedzieli zwłaszcza Gryfoni, liczący na wygraną pierwszego meczu.
— Miałeś słyszeć! — odkrzyknął mu bliźniak, po czym zaczął odbierać od nieco ponurego barmana butelki z piwem i rozdawać je towarzyszom. — Ale na piwo się zrzucamy! Nie stać mnie, żeby za was wszystkich płacić, sknery!
Danielle zachichotała pod nosem, obserwując tą zabawną scenę, ale jednocześnie ściskała Harry'ego za rękę pod stołem, chcąc dodać mu trochę odwagi. Sama lekko stresowała się obecnością aż tylu osób, a dodatkowo trochę dobiła ją nieobecność Seamusa. Niby wiedziała, że raczej nie będzie zainteresowany, ale gdzieś w głębi serca miała jednak nadzieję, że chociaż przyjdzie na to pierwsze spotkanie.
— Hej, Harry — przywitał się Neville Longbottom, siadając dokładnie naprzeciwko Pottera i uśmiechając się przyjaźnie.
Chwilę później już wszyscy zajęli miejsca i okazało się, że dla niektórych zabrakło krzeseł, ale szybko uporali się z tym problemem. Danielle zwolniła swoje krzesło dla nieznanej jej blondynki i usiadła na połowie, którą wspaniałomyślnie ustąpił jej Harry. Dzięki temu znalazła się dużo dalej od Cho Chang, która siedziała po lewej stronie Rona, ale jednak wciąż za blisko Katie Bell (dzieliło je tylko jedno krzesło, dokładnie to, z którego zrezygnowała Dan) i Jamesa Lennox-Vargasa, któremu na szczęście nie przyszło do głowy oddzielenie się od swojej ekipy.
Harry widocznie nie był zadowolony tym, że Cho nie znalazła się bliżej niego, ale nikt oprócz Danielle zdawał się tego nie zauważać. Wszyscy byli zbyt skupieni na tym, co powie Wybraniec i widocznie zawiedzieni tym, że zamiast niego odezwała się Hermiona:
— Cóż... Cześć? Emmm... Dobrze, że tu jesteście i chyba wszyscy wiemy, dlaczego się tu zebraliśmy... No bo Harry miał pomysł — Harry rzucił jej ostre spojrzenie — no, dobra, to ja miałam pomysł... Myślę, że dobrze by było, gdyby ludzie, którzy chcą się uczyć Obrony... Ale takiej prawdziwej, a nie tego, co próbuje wcisnąć nam Umbridge... Ponieważ tego Obroną nawet nazwać nie można...
— Nieźle — szepnął Anthony Goldstein do swoich kolegów z domu, ale musiało dojść to też do uszu Hermiony, która dostała jakby motywacji do dalszej przemowy i zaczęła mówić z większą pewnością.
— Pomyślałam, że dla własnego dobra powinniśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Uważam, że powinniśmy potrafić się bronić, jeśli zajdzie taka potrzeba...
— Ale wydaje mi się, że chcesz też dobrze zdać sumy z Obrony — wtrącił Michael Corner, przyglądając się dziewczynie uważnie.
— Jasne, że ona chce. Ty też powinieneś, a przynajmniej mógłbyś nie przerywać — odezwała się jakaś starsza Krukonka, na co James wywrócił oczami i mruknął pod nosem coś o tym, że "się zaczyna". — Pamiętam o twoim szlabanie we wtorek, Michael.
Większość obecnych parsknęła śmiechem na ostatnie zdanie, a Michael poczerwieniał lekko.
— W każdym razie... — kontynuowała Hermiona, spoglądając ze zdenerwowaniem na przyjaciół, jakby bała się, że za moment powie coś nieodpowiedniego. Ron skinął jej głową i pokazał kciuka w górę, co zachęciło ją do dalszej przemowy: — Oprócz dobrego wyniku z SUMów, chcę też być dobrze przeszkolona... ponieważ... ponieważ Lord Voldemort powrócił.
Reakcję innych dało się przewidzieć. Rudawa przyjaciółka Cho opluła się kremowym piwem (ciężko powiedzieć, czy dlatego, że było najprawdopodobniej przeterminowane, czy z wrażenia, jakie wywołało na niej wypowiedzenie tego imienia), Terry Boot drgnął odruchowo, Lavender Brown pisnęła. Danielle przyszło do głowy, że gdyby Seamus tu był, z pewnością spadłby z krzesła.
Ross drgnęła. Wyglądało to na spowolnioną reakcję na imię Voldemort, ale absolutnie tym nie było. Jej wzrok utkwiony był w kobiecie ukrytej za woalem, która ewidentnie przyglądała się ich rozmowie od dłuższego czasu, ale dopiero teraz wyraźnie dała o tym znać, poruszając się niespokojnie na brzmienie imienia czarnoksiężnika. A może to Danielle miała takie wrażenie? Nie, bo Harry też przyglądał się tamtej kobiecie z jakąś dziwną zawziętością.
— Jaką mamy pewność, że Sama-Wiesz-Kto powrócił? — zapytał nieznany Dan blondyn z Hufflepuffu, odrywając tym samym ją i Harry'ego od przyglądania się tajemniczej postaci od kart. Pytanie zadane zostało oczywiście Hermionie, na którą wszyscy teraz spoglądali z niekrytą ciekawością i zainteresowaniem.
No tak. Danielle zdała sobie sprawę, że wielu z tych ludzi przyszło tu tylko po to, żeby posłuchać sobie o śmierci Cedrika i tym podobnych sprawach, z powrotem Voldemorta na czele. Przecież to było aż podejrzane, że tyle osób wykazało chęć nauki.
— Bo Dumbledore tak mówi... — mruknęła Hermiona, chcąc skończyć ten niewygodny temat i przejść do omawiania ważnych spraw.
— Dumbledore mówi różne rzeczy — ciągnął chłopak. — Najczęściej powtarza to, co on mówi — wskazał na lekko już zdenerwowanego tą dyskusją Harry'ego — i nie ma na to żadnych dowodów.
— Kim on w ogóle jest... — prychnęła pod nosem Dan, poprawiając się na połówce krzesła. Dzielenie siedzenia we dwoje nie należało do zbyt wygodnych,a już zwłaszcza, gdy usilnie unikało się wzajemnego kontaktu fizycznego.
— Zachariasz Smitch, z Hufflepuff — szepnęła niemal natychmiast jasnowłosa koleżanka Katie Bell, siedzącą zaraz obok Danielle. — Pajac z niego.
Ciężko było się z tym nie zgodzić, przynajmniej według Dan. Zachariasz wydawał się absolutnie pewny siebie i z dziwną zaciętością trwał przy swoim, zachowywał się dokładnie tak, jakby przyszli tu porozmawiać o Voldemorcie i śmierci Cedrika Diggory'ego, a przecież tak nie było. No, przynajmniej nie tego bezpośrednio dotyczył temat spotkania.
— Posłuchajcie, nie przyszliśmy tu po to, aby...
— W porządku, Hermiono — wtrącił się Harry, a Danielle odczuła, jak wierci się on na krześle, co mogło świadczyć o tym, jak bardzo się zestresował, albo o tym, że swędzi go pośladek. Stawiała raczej na to pierwsze. Sama wierciłaby się ze stresu, gdyby prawie każdy oczekiwał od niej ciągłego udowadniania swoich słów i opowieści o śmierci Cedrika. Potter wyprostował się i spojrzał prosto w oczy Zachariasza, który raczej nie spodziewał się, że Harry zabierze głos, jednak starał się wyglądać w dalszym ciągu na niesamowicie pewnego siebie. — Skąd wiem, że Voldemort powrócił? Widziałem go. Wtedy na cmentarzu. Ale o tym Dumbledore już powiedział pod koniec zeszłego roku i jeśli nie uwierzyliście jemu, nie uwierzycie też mi, a ja nie mam zamiaru marnować popołudnia na przekonywanie kogokolwiek.
— Jedyne, co powiedział nam w zeszłym roku Dumbledore, to to, że Cedrik Diggory został zabity przez Sam-Wiesz-Kogo i że sprowadziłeś jego ciało do Hogwartu. Nic więcej. Żadnych szczegółów, myślę, że wszyscy chcielibyśmy wiedzieć...
Danielle ścisnęła dłoń Harry'ego, chcąc dodać mu otuchy i trochę go uspokoić, ponieważ wypowiedź Zachariasza zdołała lekko go poddenerwować i nie trzeba było wiele, żeby to zauważyć. Potter spiął się i zazgrzytał zębami, jakby miał ochotę wstać i przywalić Puchonowi, co według Dan nie musiało być znowu takim złym pomysłem, ale wolała do tego nie dopuścić. Harry ostatnio bardzo szybko się denerwował i lepiej, żeby pozostali uczniowie o tym nie wiedzieli. Już i tak uchodził za świra.
— Jeśli ktokolwiek przyszedł tu, żeby posłuchać jak Cedrik Diggory zginął ze wszystkimi szczegółami typu jakie dokładnie zaklęcie go pokonało i czyja różdżka je rzuciła, to chyba powinien sobie już stąd iść. Skoro Harry nie chce rozmawiać o śmierci Cedrika, to nie będzie o niej rozmawiał, czy się wam to podoba, czy nie. A jak będziecie wychodzić, to możecie rzucić okiem na ścieżkę, bo chyba zgubiłam tam kolczyka — odezwała się Ross, spoglądając na tłum z niekrytym zniechęceniem. Może to wcale nie był tak dobry pomysł, jak myśleli?
Dobrze, młoda. Mogłabyś mu jeszcze przywalić w tą śliczną buźkę, ale obejdzie się i bez. Sama bym to zrobiła, ale rozumiesz, nikt nie może mnie o nic podejrzewać, muszę być czysta...
Dan nie miała pojęcia, kto taki komplementował ją w jej własnej głowie, ale nie przejęła się tym zbytnio. Inne sprawy zdawały się być o wiele ważniejsze od słyszenia głosów i to im postanowiła poświęcić całą swoją uwagę.
Nikt się nie ruszał, nawet Zachariasz Smitch. Wszyscy patrzyli na Danielle z wyczekiwaniem, nieco zaskoczeni tym, że w ogóle się odezwała, ale chyba chcieli usłyszeć coś więcej, obojętne z czyich ust. Najbardziej czujnym spojrzeniem lustrowała ją Cho Chang, skupiając się głównie na jej dłoni trzymającej tą Harry'ego. Ross szybko zwróciła na to uwagę, uśmiechnęła się tryumfalnie, ale zaraz potem wróciła do wcześniejszej poważnej miny.
— Jejku, przepraszam. Jeśli ci to przeszkadza, to... — szepnęła do Harry'ego, widząc, że on też patrzy na ewidentnie dotkniętą Cho. Nie chciała, żeby był na nią w jakikolwiek sposób później zły. Spróbowała puścić dłoń przyjaciela, ale ten szybko ją złapał i uścisnął mocniej. Danielle speszyła się lekko, czując gdzieś w środku jakieś przyjemne ciepło, które zaczęło powoli ogarniać ją całą.
— Nie, nie puszczaj — odszepnął Harry, rzucając blondynce błagalne spojrzenie. — Proszę... Czuję, jakbym miał wybuchnąć... Nie puszczaj, nie chcę tego, proszę...
— Nie puszczę, obiecuję. — Danielle także ścisnęła dłoń przyjaciela i uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Wiedziała, że te słowa musiały wiele go kosztować. Harry rzadko o coś prosił, a już zwłaszcza o coś tak... Jasne, często się przytulali czy trzymali za ręce, jak to najlepsi przyjaciele, ale w tak dużym towarzystwie było to nieco kłopotliwe, zwłaszcza, że Cho nie spuszczała z nich wzroku.
— To prawda, że potrafisz wyczarować patronusa? — zapytała jakaś dziewczyna w długim warkoczu, przerywając tym dalszą przemowę Hermiony, która została podjęta w trakcie szeptanej wymiany zdań Danielle i Harry'ego, do którego skierowane zostało to pytanie.
— Ekhem... No, właściwie, to tak... — mruknął chłopak, poruszając się niespokojnie na krześle, prawie spychając z niego przyjaciółkę. Danielle szturchnęła go łokciem w bok i spojrzała na niego karcąco, ale na szczęście nikt poza nim samym tego nie zauważył. Wszyscy byli zbyt skupieni na fakcie, że piętnastolatek potrafi wyczarować patronusa. — Skąd o tym wiesz?
— Moja ciocia opowiadała mi o twoim przesłuchaniu — odparła dziewczyna, rumieniąc się nieznacznie. Dan szybko rozpoznała w niej Susan Bones, Puchonkę z ich roku. — Czyli to prawda? Masz patronusa jelenia?
— No tak...
— Ale super! — krzyknął Lee Jordan, uśmiechając się przy tym szeroko. — Nigdy się nie chwaliłeś!
— No skromny chłopak z niego... — zaczął George Weasley, a chwilę po nim jego brat bliźniak dodał:
— A mama zabroniła Ronowi komukolwiek o tym mówić, więc nic dziwnego, że nikt nie wie...
— Ej! — oburzył się Ron, wyczuwając w tym ewidentny przytyk w jego stronę, ale większość zebranych śmiała się już do rozpuku. Siedząca przy stoliku z kartami czarownica poruszyła się nieznacznie, jakby przysuwając lekko w ich stronę, żeby lepiej wszystko słyszeć.
— A to prawda, że zabiłeś bazyliszka mieczem Gryffindora? — zapytała Holly Atkins. — Jeden z obrazów powiedział mi to, kiedy przyszłam tam w zeszłym roku.
— Eee... No właściwie, to tak, ale...
Jakiś chłopak zagwizdał, bracia Creevey zabili brawo, a siedząca obok Danielle dziewczyna mruknęła ciche "Wow".
Już w następnej chwili każdy nagle zaczął sobie przypominać, co takiego niezwykłego Harry zdążył zrobić w czasie swojej szkolnej kariery. Hermiona wymieniła znaczące spojrzenia z Danielle, jakby chcąc jej przekazać, że wszystko zaczyna wracać na właściwe tory. Sam Harry czuł się strasznie skrępowany, zwłaszcza, gdy głos zabrała Cho i pochwaliła jego wystąpienia w czasie Turnieju Trójmagicznego. Peszyło to to tak mocno, że poczuł się w obowiązku sprostować kilka spraw, które uważał za zbyt wyolbrzymione:
— Słuchajcie, nie chcę, żebyście pomyśleli, że próbuję uchodzić za skromnego, ale... Naprawdę w większości sytuacji miałem sporo farta i pomocy od innych, nie jestem taki znowu... Wiem, że jest też kilka rzeczy, które zrobiłem bez pomocy, ale próbuję powiedzieć wam, że...
— Próbujesz się od tego wszystkiego wymigać, tak? — wtrącił Zachariasz.
— Mam dla ciebie propozycję — burknął Ron, prawie wstając z krzesła. Patrzył na Smitha takim spojrzeniem, jakby chciał podejść i mu przywalić i to tak porządnie. Widocznie jego też zaczęły denerwować ciągłe wtrącenia tego Puchona. Właściwie, to zarówno on jak i Danielle zaczęli się zastanawiać, kto w ogóle zaprosił tu tego chłopaka. Bo oni na pewno nie. — Może tak wreszcie zamkniesz buźkę, co?
— No ale przyszliśmy tu po to, żeby się czegoś od niego nauczyć, a teraz on mówi, że tak właściwie to nic nie umie...
— Nic takiego nie powiedział — warknął James Lennox-Vargas, a jego głos podziałał na Danielle jak rozżarzony pręt dotykający schłodzonej skóry. Wcześniej się nie odzywał, przynajmniej nie na głos, i Ross zdążyła już zapomnieć o jego obecności.
— Chcesz, żebyśmy przeczyścili ci uszy? — dodał George, wyciągając z torby jakieś dziwaczne, metalowe urządzenie. Chyba tylko ich grupa wiedziała, co to w ogóle jest i do czego służy, ale właściwie prawie nikogo to nie obchodziło. Większość uczniów wydawała się bardziej zaciekawiona tym, kiedy to coś zamknie Zachariaszowi usta.
— Albo cokolwiek innego. Naprawdę nie obchodzi nas, gdzie dokładnie ci to wsadzimy... — zapewnił Fred, za co dostał lekkiego szturchańca od siedzącej na krześle obok Hadley.
— Cóż, dobrze, może przejdźmy do tego, jak często będą się odbywać spotkania... — próbowała kontynuować Hermiona, a wszyscy jej przytaknęli. Wszyscy, oprócz Zachariasza, który był chyba zbyt przestraszony wizją dziwnego urządzenia George'a w któreś części swojego ciała, żeby w ogóle się odezwać. — Myślę, że raz w tygodniu to jest minimum...
Członkowie drużyn Quidditcha zaczęli się wtrącać, chcąc się upewnić, czy te dodatkowe lekcje nie będą kolidować z ich treningami. Zrobiło się niezłe zamieszanie, które Hermiona starała się jakoś ogarnąć i przekonać wszystkich, że postara się im dogodzić.
Danielle przyglądała się temu wszystkiemu ze skupieniem, uświadamiając sobie, że ci wszyscy ludzie chyba na serio chcą uczyć się Obrony. No bo dlaczego zostaliby tak długo? I prosili o dogodne terminy, z zachwytem wysłuchując tego, czego dokonał ich przyszły nauczyciel. Nie sądziła, że to się uda i że będzie aż tylu chętnych.
Chwilę później rozpoczęła się debata na temat miejsca do spotkań. Padało naprawdę wiele propozycji i jak jeszcze biblioteka (pani Pince chyba by ich poćwiartowała za rzucanie zaklęć w jej królestwie) czy sala lekcyjna (nauczycielom raczej nie bardzo by się to spodobało) brzmiały całkiem sensownie, to kuchnia i łazienka Jęczącej Marty były tak absurdalne, że Danielle miała ochotę się roześmiać, kiedy tylko padły. W końcu Hermiona doszła do wniosku, że sama zajmie się tą sprawą i później przekaże im, co postanowiła. Granger przez chwilę rozglądała się po sali, jednak po chwili sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej sporych rozmiarów kawałek pergaminu.
— Cóż, myślałam jeszcze... Pomyślałam, że dobrze by było, gdyby każdy wyrażający chęć dalszych spotkań się tu podpisał, żebyśmy wiedzieli, kogo informować o spotkaniach. No i... Nie wydaje mi się, żeby dobrym pomysłem było mówienie komukolwiek o tym, co będziemy na tych spotkaniach robić i że w ogóle na jakieś spotkania chodzimy, a już zwłaszcza przy Umbridge... Więc... Jeśli to podpiszecie, zgadzacie się też na trzymanie wszystkiego w sekrecie... — wyjaśniła Hermiona i chyba chciała jeszcze coś dodać, ale Danielle niemal wyrwała jej papier z dłoni i złożyła na nim podpis zwykłym, mugolskim długopisem, który na co dzień nosiła w kieszeni bluzy. Żeby to zrobić, musiała puścić rękę Harry'ego, czego szybko pożałowała. Nie mogła przecież od tak znów jej ścisnąć, to byłoby bardzo dziwne i sama czułaby się niezręcznie, a co dopiero mogliby pomyśleć inni i sam Harry? Mimo to chciała znów poczuć to, co czuła jeszcze chwilę temu, kiedy jeszcze trzymali się za ręce. Niesamowite, przyjemne ciepło i jakieś takie poczucie bezpieczeństwa, które napawało ją szczęściem.
Zaraz po Dan na pergaminie zaczęli składać podpisy Weasleyowie, jednak nie każdy podszedł do tego pomysłu tak entuzjastycznie jak oni. Kilku uczniów, jak się później okazało, głównie prefektów, bało się, że lista z ich nazwiskiem trafi w ręce Umbridge i im się oberwie, co nie było znowu taką głupią obawą. Ta kobieta mogła być zdolna do wszystkiego i Danielle bardzo dobrze o tym wiedziała. Ślady kary za nietrzymanie języka za zębami wciąż dało się dotrzeć na jej dłoni i od czasu do czasu rany te otwierały się na nowo, być może tylko dlatego, że ciągle zdrapywała strupy, jednak przypominało jej to o niewyobrażalnym bólu, jaki niósł ze sobą szlaban i tym, jak wiele rzeczy musiała przez niego odpuścić.
***
Kobieta szła znów tą samą ulicą. Mieszkańcy Grimmauld Place chyba naprawdę zdążyli przywyknąć do dziwnych rzeczy, bo nikt nie zwrócił uwagi na jej niecodzienny strój. Może myśleli, że wraca z pogrzebu? Czarna suknia i woalka zasłaniająca twarz mógłby budzić takie przypuszczenia, jednak nie zmieniało to faktu, że od lat nie odwiedziła cmentarza. Ostatnim razem była tam na pogrzebie ojca i nie mogła znieść panującej w tym miejscu atmosfery zadumy i smutku, a także tego zapachu... Zapachu śmierci, który, chociaż zawsze przyprawiał ją o dreszcze, towarzyszył jej przez całe życie. Aż do teraz.
To było takie łatwe. Miała tylko obserwować Harry'ego Pottera, a trafiła na coś dużo lepszego. Tajne organizacje, tak? Fascynujące, jak bardzo te dzieciaki potrafiły się zorganizować w obliczu zagrożenia, ale, niestety, z pewnością niewystarczające. Jeśli tak to miało wyglądać, to nie mogła w dalszym ciągu tylko obserwować tego małolata. Musiała go chronić. Taka była umowa, a także... Czuła wobec tego chłopaka dziwne poczucie odpowiedzialności i wiedziała, że nie bez przyczyny. Zawiniła, a teraz musiała naprawić swoje winy. Bez względu na to, jak wiele będzie musiała poświęcić.
— Nareszcie — mruknął mężczyzna siedzący na jednej z ławek przy chodniku, zamykając trzymaną w dłoniach gazetę. Jakieś stare czasopismo o zwierzętach. Cóż za ironia. Kobieta nie spodziewała się go tutaj, zaskoczył ją, ale zatrzymała się i nawet wymusiła leciutki uśmieszek, ledwo dostrzegalny zza woalu. — Jak długo mogła trwać jedna wizyta w Hogsmeade? Za naszych czasów... Nie ważne, mam nadzieję, że wreszcie się do czegoś przydałaś. Wchodź i nie pytaj. Łapa znowu przechodzi ciężkie dni.
______________________________________
Rozdział 16 • Zasadzka • — 28.11.2020
Jak zdecydował głos większości, rozdział trzy dni wcześniej :D Mam nadzieję, że się podobało i zachęcam Was mocno do zostawiania opinii w komentarzach →
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top