Rozdział 1 • Grimmauld Place 12
Zielony płomień trysnął w górę i zamigotał na moment, nie zwracając jednak na siebie szczególnej uwagi. Jakby zawiedziony brakiem zainteresowania, nagle osłabł i rozstąpił się, aby wypuścić ze swoich ciepłych objęć drobną blondynkę o zaciętym wyrazie twarzy. Wymaszerowała z paleniska, a tuż za nią wytoczył się sporych rozmiarów kufer, który opadł z hukiem na białą posadzkę kuchni Grimmauld Place 12.
— Danielle? Merlinie, nie spodziewaliśmy się ciebie. Wyrosłaś — Dziewczyna nie musiała odwracać się w stronę stołu, z którego dochodził głos, by wiedzieć, że należy on do Syriusza. Obróciła się jednak, niemal automatycznie i omiotła szybko wzrokiem pomieszczenie. Było prawie puste, ale przypuszczała, że niedługo ściągnie się tu cały tłum.
— Gdzie on jest?! Gdzie jest ten bezmózgi oszołom, potocznie zwany moim najlepszym przyjacielem?! — Milcząca postawa w ciągu niecałej sekundy zmieniła się w, uzasadniony lub nie, napad złości. Mężczyzna zmarszczył brwi, zaskoczony jej reakcją. Nie tego się spodziewał, a także tego, że blondynka się tu pojawi. — I oczywiście, że się mnie nie spodziewaliście! Nie można spodziewać się kogoś, przed kim tak skrupulatnie ukrywa się miejsce swojego pobytu!
Gdzieś od góry rozległo się pukanie i stukanie, ale to pasowało pannie Ross. W obecnym stanie miała ochotę na kogoś pokrzyczeć, a im więcej okazji, tym lepiej. Syriusz także je usłyszał i uśmiechnął się półgębkiem, wyczuwając niedalekie zamieszanie.
— Nie ma go — odrzekł krótko, próbując zyskać na czasie. Nigdy nie lubił dyskusji z wściekłymi dziewczynami. W młodości często przed nimi uciekał, a sprawę uciszał któryś z jego przyjaciół. W tym przypadku także na to liczył, jednak pojęcie słowa przyjaciele od jakiegoś czasu zyskało dla niego inne znaczenie. — No, nie użyłbym słowa ukrywać. To raczej...
— Nie zmieniaj tematu! — Danielle tupnęła nogą z taką siłą, że aż ją zabolała. — Nie jestem taka głupia, jak się wam wszystkim wydaje. W końcu mam... to.
Black otworzył usta, mając zamiar coś na to odpowiedzieć. O tym Dumbledore nie pomyślał...
Głośny trzask uratował go od odpowiedzi, a także lekko przestraszył Danielle. Nie spodziewała się tego, że dwójka wysokich rudzielców aportuje się do kuchni i przerwie jej kłótnie z Syriuszem. Prędzej obstawiała, że wpadną drzwiami, tak jak ich młodszy, bardziej cywilizowany brat, który pojawił się w pomieszczeniu chwilę po nich.
— No, no. Kilka pięter wyżej słychać twój słodki głosik — zaczął z rozbawieniem jeden z bliźniaków Weasley, na co drugi zareagował chichotem. Dan przewróciła oczami, a przynajmniej próbowała, ale uśmiechnęła się lekko na ich widok. — Miło nam cię widzieć, królewno.
— Mnie was też, piegusy — odpowiedziała żartobliwie, wymieniając znaczące spojrzenia z mężczyzną przy stole. Ich rozmowa nie była jeszcze zakończona.
Przezwisko królewna przylgnęło do niej jeszcze na pierwszym roku w Hogwarcie, przy jej pierwszym spotkaniu z bliźniakami. Powstało stąd, że jako jedenastolatka lubiła nosić sukienki i różne świecidełka we włosach, a ponadto oburzało ją zachowanie Rona przy stole. Obecnie sukienki nosiła od wielkiego dzwonu, a do upodobań przyjaciela już dawno się przyzwyczaiła.
Dyszący zaciekle Ron podszedł do niej z zamiarem przywitania się, jednak zanim zdążył sklecić jakieś sensowne zdanie, blondynka wypuściła z rąk bagaż i objęła go mocno. Chłopak poczuł się trochę głupio i zaczerwienił się ociupińkę, lecz szybko odwzajemnił uścisk.
Chociaż Weasley'a peszyły serdeczne gesty Danielle, to nie było to w żadnym wypadku speszenie związane z zakochaniem. Jako jeden z, jak się domyślał, choć nie było to do końca prawdziwe, nielicznych, nigdy nie myślał o niej w ten sposób. Nie oznacza to, że jej nie kochał. Kochał ją. Jako siostrę i jako przyjaciółkę. I ona odwzajemniała te uczucia.
Odsunęli się od siebie bez słowa po zaledwie chwili. Bliźniacy podśmiechiwali się pod nosem, a Syriusz uśmiechał się szeroko, najprawdopodobniej myśląc, że teraz to już mu się upiekło i nie będzie musiał odpowiadać na pytania przez najbliższą godzinę. I dobrze myślał, bo panna Ross spojrzała na niego ponuro, podnosząc swój kufer z podłogi.
— To my pójdziemy na górę — rzucił Ron, spoglądając pytająco na Syriusza. To był w końcu jego dom. Mężczyzna skinął ledwozauważalnie głową, nie mając nic przeciwko temu. Bliźniacy, wciąż się podśmiechując, aportowali się z głośnym pyknięciem.
Rudzielec wyszedł z kuchni, przytrzymując na chwilę drzwi dla dziewczyny. Dan podążyła za nim bez słowa.
Przeszli w ciszy obok wielkich zasłon, za którymi musiały być jakieś drzwi i minęli wielki stojak na parasole, który przypominał nogę trolla. Wchodząc na pierwszy stopień schodów, jej niezdarność dała o sobie znać, gdyż blondynka prawie się przewróciła. Upadek doszedłby do czynu, gdyby nie silne dłonie Ronalda, które złapały ją w talii i przywróciły do pionu.
— Bądź bardziej uważna. I o nic nie pytaj, dopóki nie znajdziemy się w pokoju — szepnął, wychodząc znów na prowadzenie.
Ruszyli dalej w górę. W ciemnościach panujących na schodach ciężko było dostrzec cokolwiek, jednak już po chwili Danielle zrozumiała, dlaczego chłopak wspomniał o pytaniu. Właśnie przeszli obok zmniejszonych, zwisających z tabliczek na ścianie, głów skrzatów. Każdy z nich miał wielki, przypominający dyszę nos. Ten widok przyprawił dziewczynę o jednocześnie odruch wymiotny i niepokój, a także smutek. Cóż mogły zrobić te biedne stworzenia, że zostały tak bestialsko potraktowane? Co robili w miejscu, które przypominało bardziej siedzibę Voldemorta niż Zakonu Feniksa, czymkolwiek on był?
Dotarli na drugi poziom. Wystrój nie zmienił się nic a nic, przez co Danielle zapragnęła jak najszybciej znaleźć się w pokoju. Na całe szczęście, Ron nie ruszył w stronę następnych schodów, ale w kierunku rzędu drzwi, z których wybrał te najbliżej i zaczekał, aż zrówna z nim kroku. Klamka od drzwi była w kształcie wężej głowy, a po wejściu do pokoju przywitało ich jeszcze więcej mroku. I rozentuzjowana, brązowowłosa piętnastolatka.
Głośny pisk Hermiony i jej silny uścisk wyprowadziły Ross z równowagi, przez co obie skończyły na podłodze, przy donośnym akompaniamencie śmiechu Rona i upadku kufra. Blondynka jęknęła cicho i spróbowała się podnieść, ale przyjaciółka umożliwiła jej to dopiero po dobrych pięciu minutach.
— Danielle! Tak się cieszę! — zaczęła Hermiona, wypuszczając gryfonkę z objęć. W pierwszym odruchu Dan uśmiechnęła się szeroko, jednak po chwili przypomniała sobie, z jakimi odczuciami tu przyjechała i zastąpiła uśmiech zaciętą miną. — Mamy ci tyle do opowiedzenia!
— Jasne, że macie — prychnęła Danny, zakładając ręce w okolicach piersi. — W końcu nie raczyliście nic opowiedzieć przez cały miesiąc. To sporo czasu, nieprawdaż?
Granger otworzyła już usta, gdy Ron westchnął głośno, a z szafy sfrunęła ciemna sowa i usiadła na ramieniu swojej pani. Danielle sprawiała wrażenie, jakby się wcale tym faktem nie przejęła i tupnęła lekko nogą, próbując tym samym ponaglić przyjaciółkę.
— Dumbledore nam nie pozwolił — odpowiedziała w końcu dziewczyna, na co Weasley pokiwał gorliwie głową. — Chyba myślał, że... Że tak będzie lepiej. Że jak nie będziesz o niczym wiedziała, to nie powiesz nic Harry'emu.
— Bo miał być bezpieczny u mugoli — dodał Ron, jednak już chwilę później zrozumiał, że to było błędem. Ross straciła anielską cierpliwość i zacisnęła pięści. Miał. Kluczowe słowo. Miał, ale nie był.
— A tymczasem banda Dementorów pojawiła się na mugolskiej ulicy i próbowała wyssać szczęście z tego okropnego Dudley'a Dursleya, zmuszając Harry'ego do użycia patronusa! To miało być bezpieczne?! — krzyknęła z oburzeniem. Była na nich tak okropnie zła. Na nich wszystkich. Na Rona, na Hermionę, na Syriusza, na Harry'ego, na rodziców, ale najbardziej na Dumbledore'a. — Skoro o Dementorach mowa... Dlaczego, powiedzcie mi proszę, dlaczego dowiedziałam się o tym dopiero wczoraj?! Tu już nie działa wymówka z Potterem, bo nawet on nie raczył wspomnieć o tym słowem w liście! Wiedzieli wszyscy, wszyscy, oprócz mnie!
Danielle czuła się oszukana. Nikt nie mówił jej o niczym, jakby uważali ją za niewartą uwagi albo za gadatliwą plotkarę. Jej właśni przyjaciele nie mieli do niej wystarczającego zaufania, żeby informować ją o istotnych rzeczach. Zawsze były wymijające odpowiedzi, wiadomości, z których nic ciekawego nie można było wyczytać, takie wiadomości, jakimi się kogoś zbywa. Ona nie chciała być zbywana. Myślała, że pomiędzy nimi nie ma już żadnych tajemnic. Że od tego feralnego artykułu wszystko jest ok. Widocznie się myliła.
Ominęła łykającą powietrze Hermionę i usiadła na dużym, dwuosobowym łożu. Cały pokój był ciemny i mroczny, a jedynym, co ozdabiało szare ściany, były zdobione ornamentami ramy, w które oprawione były puste płótna. W pomieszczeniu nie było nic pocieszającego, sprawiał raczej wrażenie przygnębiającego.
— Dlaczego? — zapytała w końcu, widząc, jak Hermiona otwiera i zamyka usta, a Ron kręci z przygnębieniem głową. — Dlaczego Dumbledore nie pozwolił wysłać mi nic konkretnego? Mniejsza o Pottera, nieinformowanie jego może i miało jakiś sens. Ale dlaczego ja nie dostałam od was niczego ważnego? Raczyliście go w ogóle o to zapytać?
— Mówiliśmy mu, że chcemy ci powiedzieć. Naprawdę, Dan — zaczął Ronald, odzywając się akurat w momencie, gdy Granger przypomniała sobie o tym, jak używać języka. Oboje wyglądali, jakby spodziewali się jej wybuchu, ale jednocześnie mieli nadzieję, że do niego nie dojdzie. — Ale on jest naprawdę zajęty. Widzieliśmy go może dwa razy i za każdym razem nie miał zbyt dużo czasu. Kazał nam tylko obiecać, że nie wyślemy nic istotnego. Tobie ani Harry'emu. Stwierdził, że ktoś może przechwycić sowy.
Przechwycić sowy. Cóż za idealna wymówka. Gdyby blondynka nie wiedziała, że Dumbledore jest najpotężniejszym czarodziejem na świecie, to pewnie by w to uwierzyła. Hermiona w końcu skądś się tu wzięła. A przecież ktoś mógł przechwycić sowy.
— Gdyby chciał, to by dał radę zrobić to bez sów. To wielki Dumbledore — parsknęła cicho, jednak nie na tyle, by jej przyjaciele tego nie usłyszeli.
— Też o tym myślałam — szepnęła Granger, łapiąc się dłonią za lewy łokieć.— Ale on chyba nie chciał, żebyś... żebyście... cokolwiek wiedzieli.
Danny spojrzała na nich. Ron wyglądał dość nijako, jednak Hermiona wydawała się lekko przestraszona. Jakby była już świadkiem podobnej sytuacji. Ich miny zmieniły się dość szybko w zaskoczone, gdy do ich uszu doszedł śmiech. Śmiech.
— Przepraszam, że psuję wam klimat, ale po prostu nie mogę — powiedziała przez śmiech gryfonka, próbując się uspokoić. Wdech, wydech, wdech. Chwilę to trwało, nim śmiech ustał całkowicie. Dwójka przyjaciół nie miała pojęcia, co tak rozbawiło ich koleżankę, która dopiero co mogła zabijać wzrokiem i czuli się lekko zdezorientowani. — Widocznie Dumbledore mi nie ufa.
— Nie bądź głupia — rzucił tylko zmieszany Ron, gdyż nie przyszło mu do głowy nic bardziej sensownego.
— To w takim razie, dlaczego ja mam siedzieć spokojnie w domu, ewentualnie za granicą, a wy wiecie o wszystkim, co się tutaj dzieje? — Złość w głosie wróciła, a każde słowo było wypowiadane z coraz większą siłą.
— Nie wiemy — wtrącił Weasley, ale po chwili już zrozumiał, że to był błąd. — Mama nie pozwala nam uczestniczyć w spotkaniach. Mówi, że jesteśmy za...
— No i co z tego?! Przynajmniej jesteście tu! Jesteście razem i wiecie o wiele więcej ode mnie! A ja przez cały miesiąc nie miałam pojęcia o niczym! — Danielle wstała nagle na nogi i zaczęła energicznie gestykulować, pokazując swoje wzburzenie. Panna Granger zmieszała się mocno i spuściła głowę, ale rudzielec zdawał się prowadzić wewnętrzną walkę. Nie wiedział, czy powinien przerwać ten potok słów, zanim dojdzie do tego, do czego doszło w przypadku Harry'ego, czy może pozwolić jej sobie pokrzyczeć. — Zrobiłam więcej niż wy dwoje razem wzięci! Kto wpadł na pomysł z kamieniem? W czyjej głowie przez pół roku siedział Riddle i kto z nim walczył? Kto odkrył, że Moody w zeszłym roku nie był Moodym? No chyba nie wy!
Ron stał zszokowany, a Hermiona wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. Oboje nie odezwali się słowem, chociaż dziewczyna próbowała sklecić jakieś sensowne zdanie. Nie dane było dojść jej do słowa. Ross krzyczała, wyrażając całą swoją złość. Złość na to, że czuła się odrzucona. Mimo tego, że tak to wyglądało, to nie złościła się na przyjaciół. Nie mogła. Była wściekła na to, że została pominięta i to mimo tego, że tyle przecież zrobiła.
— Nie wysilajcie się z tłumaczeniem. Wszystkiego się już dowiedziałam, łaski bez — rzuciła Danielle, uspokajając się nieco i rozluźniając pięści. Weasley odetchnął z ulgą na te słowa, a stojąca obok niego piętnastolatka uśmiechnęła się, chociaż z jej prawego oka już zdążyła wylecieć pierwsza łza. Otarła ją szybko rękawem swetra. — Przepraszam was. Nie płacz, Herm, przepraszam. Niepotrzebnie krzyczałam.
Granger pokręciła energicznie głową, uśmiechając się szerzej.
— Nie, nie. To my przepraszamy. Miałaś prawo, masz prawo być zła. Też bym była na twoim miejscu — powiedziała, podnosząc z podłogi bagaż przyjaciółki i zanosząc go obok łóżka. — Harry też tak zareagował.
Harry. Jej najlepszy przyjaciel, jej pierwszy przyjaciel. Jej pierwsza miłość. Harry Potter, Złoty Chłopiec, który przeżył. Zadziwiające, ile określeń do niego pasowało. Nie widziała go od trzech tygodni, może trochę dłużej. Ciekawiło ją, czy się zmienił od tego czasu. Gdy teraz przyglądała się przyjaciołom, widziała lekkie zmiany. Ron wystrzelił w górę i stał się jeszcze wyższy, przez co czuła się przy nim okropnie malutka. Hermiona nieco zeszczuplała, a jej włosy wydały się Danielle trochę bardziej okiełznane niż ostatnim razem.
— Skoro o nim mowa, to gdzie się podziewa? — zapytała Dan, starając się pokazać, że wspomnienie Wybrańca nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia.
— Jest na przesłuchaniu w Ministerstwie Magii — odrzekł Ron, wsadzając dłonie do kieszeni swoich dresów. — Niedługo wróci, nie martw się. Wszystko sobie wyjaśnicie.
Oj tak, pomyślała Danny. Mamy sobie wiele do wyjaśnienia.
— Ty ciemna maso! — krzyk Danielle przerwał ogólny harmider. Syriusz i pani Weasley natychmiast pokierowali na nią spojrzenia, tyle że to pierwsze było karcące, a w drugim czaiło się zaciekawienie. Dziewczyna nie przejęła się tym i utorowała sobie drogę pomiędzy bliźniakami, aby już po chwili znaleźć się naprzeciwko Wybrańca. Uśmiechnął się. Uśmiechał się! To tylko ją podjudziło, chociaż jednocześnie zasiało w jej umyśle myśl, że jego uśmiech jest piękny. — Ty tłumoku! Ani jednego! Ani jednego słowa na temat Dementorów i przesłuchania!
Potter uśmiechnął się szerzej. Brakowało mu tego głosu. Nie widział jej trzy tygodnie, ale mimo to zdążył się za nią stęsknić. Była dla niego najbliższą osobą. Jedyną powierniczką wszystkiego. Miał zamiar stać się tym samym dla niej. Chciał naprawić swoje błędy z zeszłego roku i poprawić stosunki ze swoją pierwszą i najlepszą przyjaciółką.
— Ciebie też miło widzieć, Danielle — oznajmił w odpowiedzi, rozkładając ramiona, by zgarnąć ją do silnego, powitalnego uścisku. Wpadła w nie z radością, czując, że łzy napływają jej do oczu. Tak się bała. Tak się martwiła, gdy przyśnił jej się sen. Ale był cały. Wyszedł z tego cało.
— Martwiłam się — szepnęła, opierając głowę na jego ramieniu. W tym momencie nie interesowały jej dziwne oddźwięki od strony bliźniaków ani to, że wszyscy obecni w kuchni się na nich patrzyli. Ważne było to, że jej najlepszy przyjaciel był cały i zdrowy. Tylko to się wtedy liczyło. — Nigdy więcej mi tego nie rób. Proszę.
Surprise!
Pierwszy rozdział drugiej części ,,Pod powierzchnią" — ,,Burzy". I to dzień szybciej! (Niestety, nie oznacza to, że już jutro będzie następny!) Nie ma tu zbyt wiele fabuły, nie jest także zbyt długi, ale spokojnie, akcji przybędzie, a z nią i długości :D Tak, wiem, to zdanie powyżej brzmi okropnie.
Rozdział został sprawdzony przeze mnie, aczkolwiek mogłam coś przeoczyć, więc wszelkie uwagi i rady (nie tylko te dotyczące ortografów!) są na wagę złota ♥
Rozdział 2 — 14.11.2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top