[ SCENA USUNIĘTA ] Rozdział 27 • Kojot i jeleń •

— Że niby przepowiednia? — zapytał z niedowierzaniem Ron, opierając się wygodniej o oparcie fotela. Od kilku minut siedzieli w pustym już Pokoju Wspólnym i rozmawiali o tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Harry szybko streścił to, jak Snape ochrzanił go za nieczyszczenie umysłu, a Dan to, co usłyszała z ust profesor Trelawney.

— No mówię przecież, że przepowiednia! Nie wymyśliłam sobie tego! Jak chcesz, to zapytaj McGonagall, Sprout, Flitwicka albo dowolną osobę, która tam wtedy była, to ci powie, że mówię prawdę — oburzyła się Danielle, zakładając ręce na piersiach i wydymając usta w dziwny sposób. Nie dość, że profesor McGonagall zaraz po tym wydarzeniu ostrzegła ją przed robieniem głupot (jakby kiedykolwiek zrobiła coś głupiego!) i braniem przepowiedni zbyt dosłownie, to teraz jeszcze przyjaciele zdawali się nie ufać jej słowom. A przecież miała rację.

— Nie trzeba, wierzę ci.

— I ja też — zapewnił Harry, wyciągając dłoń do rozpuszczonych włosów Danielle i zaczynając zaplatać z nich malutkie warkoczyki.

— Pamiętasz może słowa tej przepowiedni? — zapytała Hermiona, wyraźnie zaintrygowana całą tą sprawą. Dan skinęła głową, po czym wyciągnęła z kieszeni szaty kawałek pergaminu, który wcześniej dostała od profesor McGonagall, i przekazała go przyjaciółce. Dziewczyna wpatrywała się w niego intensywnie przez jakiś czas, po czym odłożyła go na stolik przed sobą, tak, żeby każdy z ich czwórki mógł na niego spojrzeć w dowolnym momencie. — Cóż... Wspomnienie to Dorcas.

— O ile nie Tom Riddle — burknął Ron, pochylając się nad pergaminem i uważnie studiując jego treść. Harry jęknął, ale wcale nie przez wspomnienie Riddle'a, tylko dlatego, że właśnie skończył warkoczyka, a nie miał go czym związać. W jego hierarchii ważności ten problem był większy niż jakiś tam psychopata z obsesją na punkcie mordowania. Przynajmniej w tym momencie. Naprawdę chciał choć na moment zapomnieć o tym łysym dziadzie, który ostatnio nawiedzał go w snach.

— Wątpię, żeby chodziło o niego — odparła poważnie Hermiona.

— Niewykluczone, że chodzi i o Toma, i o Dorcas — powiedziała Dan, sięgając dłonią do torby. To była idealna chwila na wyjaśnienie sytuacji z Hunter, zwłaszcza, że właśnie przypomniała sobie o istnieniu Dorcas i tym, że to natrętne wspomnienie wlazło w jej życie i zagnieździło się w nim, wyraźnie sądząc, że może sobie nią do woli rozporządzać. I chyba miało trochę racji, bo Danielle pokornie wypełniała wszystko to, o co prosiła ją Meadowes. Nawet szukanie jakiejś głupiej czarki zaczęło jej wychodzić. Trzy razy prawie odpłynęła na dobre, ale Seamus oblewał ją dzielnie wodą, mamrocząc zawsze pod nosem, dlaczego w ogóle się na to godzi, skoro nawet nie wie za bardzo, o co w tym chodzi. I wszystko było całkiem w porządku. No przynajmniej do momentu, aż Dan nie poczuła się niemal zdradzona przez fakt, że Dorcas kontaktuje się też z Elisabeth Hunter. Kompletny brak taktu, kultury i sensu.

— Danielle, komplikujesz — jęknął Ron, za co Hermiona obdarzyła go karcącym spojrzeniem.

— Dobrze myśli. Przepowiednie nie są dosłowne, prawda?

— Nie był bym tego taki pewien. Ta moja to nie wydaje się za bardzo skomplikowana — zauważył Harry, zostawiając włosy Dan w spokoju i biorąc do ręki kawałek pergaminu, na którym zamieszczone zostały słowa profesor Trelawney. Nie bardzo mu się to podobało. Ta cała kolejna przepowiednia. Nie dość, że dodawało im to więcej tajemnic do rozwikłania, to jeszcze, o ile się nie mylił, stawiało Danielle w nie za bardzo bezpiecznej sytuacji. Bo chociaż przepowiednia nie mówiła o niczym wprost, to jakieś przeczucie podpowiadało mu, że jego dziewczyna odgrywa w niej ważną rolę. Wolałaby się mylić. Tylko że zazwyczaj w takich sprawach zdarzało mu się mieć rację, co nie podobało mu się ani odrobinę.

— Fakt, że ta jest jakaś inna, ale damy radę to rozgryźć.

— Czyli wspomnienie to Dorcas, Riddle albo oboje, tak? — upewnił się Ron, a pozostała trójka pokiwała zgodnie głowami. Żadne inne opcje nie przychodziły im na myśl. Być może to dlatego, że o żadnych innych zaklętych wspomnieniach nawet nie słyszeli.

— Światło i mrok... To chyba akurat nie jest żadna metafora, co nie? — mruknęła Danielle, wyciągając nogi przed siebie i opierając je o stolik. Znudziła się jej poprzednia pozycja. Potrzebowała zmian, a skoro nie było tu za wiele osób, które mogłyby skarcić ją za takie zachowanie...

— Zależy. Bo jeśli następny wers byłby częścią tego... W sensie... Jeśli te siostry to właśnie światło i mrok... Wtedy można by uznać, że chodzi o dwie siostry, z których jedna jest dobra, a druga zła.

Danielle niemal zobaczyła pojawiającą się przed jej oczami zapaloną żaróweczkę. Pomysł przyszedł nagle, ale mógł mieć sens. Jedna dobra, druga zła. Schematycznie, ale po cóż doszukiwać się oryginalności w przepowiedni, kiedy możnaby pójść na łatwiznę? W myślach już układały się jej pytania, które zada Dorcas, gdy tylko cała ta trójka przestanie zwracać na nią uwagę. Nie chciała ich w to wplątywać. Już i tak było coś nie tak, bo nie ochrzaniali jej za każdym razem, gdy trzymała w dłoniach dziennik. Musiała rozegrać to bez nich. Mieli wystarczająco dużo własnych problemów.

— A jeśli to nie są siostry w sensie dosłownym? Chodzi mi o to, że siostrą nie zawsze nazywa się osobę, z którą wiążą cię więzi krwi, prawda?

Hermiona, Ron i Danielle spojrzeli na Harry'ego ze zdziwieniem, jakby zastanawiali się, skąd u niego wzięła się taka błyskotliwość, przez co Wybraniec się zarumienił.

— W sumie racja. Jeśli tak, to tymi siostrami może być każdy. Tak samo, jak dalszą część może się odnosić do więcej niż jednej osoby. To jest bardzo złożone.

Siostrami może być każdy... Nie, no tylko nie to! Dan niemal zaśmiała się na własny pomysł, ale w porę powstrzymała się od tak jawnego ukazania swoich planów i przypuszczeń. Teraz nagle wiadomość, którą dostała Hunter i to, że to ona ją dostała, zaczynała mieć jakiś sens. To było tak oczywiste i tak głupie... Nie za bardzo pasowało do tajemniczej i mrocznej D., ale mimo to całkiem logiczne. Nie prawdziwe siostry? Każdy? Cóż, przynajmniej dla niej możliwości ograniczyły się do minimum. Miała nadzieję, że Dorcas posiadała kiedykolwiek jakąś siostrę, bo ta opcja podobała jej się zdecydowanie bardziej niż jakaś interakcja z Hunter. Tak, zdecydowanie musiała się o tym upewnić jak najszybciej.

— Więc zostawmy to w spokoju i chodźmy spać! — zaproponowała Danielle, zeskakując z kanapy i klaszcząc przy tym w dłonie. Wcale nie zamierzała zostawić tematu w spokoju, to była tylko taka wymówka. Po prostu do głowy wpadł jej nagle całkiem dobry i sensowny pomysł, który powinna od razu sprawdzić, żeby o nim czasami nie zapomnieć. Dziennik Dorcas ciążył jej już w torbie, ale nie mogła przecież ot tak go przy tej trójce wyciągnąć i zacząć szukać odpowiedzi na pytania, jakie zdążyły zakiełkować do tej pory w jej myślach, a było ich całkiem sporo. Być może pojawiły się przez to, że w dość krótkim czasie wydarzyło się całkiem wiele nowych i dziwnych rzeczy, które należało wyjaśnić.

Hermiona, Ron i Harry wymienili poirytowane spojrzenia, po czym niemal jednocześnie wywrócili oczami i westchnęli ciężko, dokładnie tak, jak rodzice Dan, kiedy pierwszego dnia wakacji tłumaczyła im, dlaczego znowu prawie zginęła podczas zwyczajnego roku szkolnego. Blondynka zmarszczyła brwi, widząc ich dziwne zachowanie, ale nie przejęła się tym. Wzruszyła tylko ramionami i zadowolona z siebie zrobiła kilka kroków w stronę dormitoriów. Nie zwracać uwagi, nie reagować na ich dziwactwa...

— Ukrywa coś — mruknął Harry, mierząc swoją dziewczynę uważnym spojrzeniem. Danielle, słysząc to, stanęła w miejscu, a uśmiech zniknął z jej twarzy. No tak, nie mogło pójść tak łatwo. Jak zwykle, wszystko musieli zwietrzyć.

— Zdecydowanie coś ukrywa — dodała Hermiona, kompletnie ignorując to, że Ross już obróciła się z powrotem twarzą do nich i obrzuciła ich pełnym wyrzutu spojrzeniem. Nie bardzo podobało jej się, że tak szybko ją przejrzeli. I tak nie mogła się z nimi wszystkim podzielić, bo zabrakłoby im nocy. Zresztą, to była jej sprawa. Nie chciała ich w to wciągać. Już wystarczyło, że Hermiona wiedziała całkiem sporo, co z pewnością przekazała też chłopakom, a Seamus pomagał jej co wieczór w Pokoju Życzeń, nawet nie wiedząc, dlaczego go o to prosi. Nic więcej nie musieli się dowiadywać. Tak było dobrze. I po co drążyli temat? Mogli chociaż udawać, że nie wiedzą o tym, że ma jakąś tajemnicę. — Przecież już to przerabialiśmy.

— Mała zołza ma nas za idiotów — stwierdził Ron z kolejnym westchnieniem, załamując przy tym teatralnie ręce. Harry zacisnął usta, widocznie powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Dan poczerwieniała i zazgrzytała zębami ze złości. No tego to już za wiele!

— Wcale nie!

— Wcale tak, Danielle! Hermiona i Harry nigdy nie powiedzieliby ci tego wprost, bo nie chcą cię urazić, ale myślą dokładnie w ten sposób. Masz dziwną skłonność do ukrywania przed nami istotnych informacji. Nie wiem, co ty tym próbujesz osiągnąć, ale, na Merlina, ogarnij się i powiedz, co się dzieje. Jeśli coś jest nie tak, to po prostu to powiedz! Coś cię boli, ktoś ci grozi, masz jakiś inny kłopot? To nam powiedz! Przestań zgrywać wielką bohaterkę, która świetnie daje sobie radę sama, bo tak nie jest.

— Nie rozumiem, o co ci... — próbowała wtrącić Dan, czerwieniejąc jeszcze bardziej. Nie wiedziała, dlaczego, ale zaczęły ją szczypać oczy, a oprócz tego poczuła dziwny smutek i lekkie wyrzuty sumienia. Ron też cały poczerwieniał i nawet wstał z fotela ze wzburzenia. Harry i Hermiona pozostali na swoich miejscach, widocznie nie zamierzając się na razie wtrącać w tę wymianę zdań, jednak uważnie obserwowali każdy ruch przyjaciół i przysłuchiwali się każdemu słowu, żeby czasami ktoś nie przesadził. Oboje mieli do tego skłonności.

— Jeszcze nie skończyłem! Masz natychmiast przestać brać wszystko na siebie i narażać się tylko dlatego, że wydaje ci się, że tym nas chronisz. Koniec z tajemnicami! Wydaje mi się, że już o tym rozmawialiśmy, ale widocznie do ciebie nie dotarło na dobre. Jeśli myślisz, że uda ci się coś przed nami ukryć, to się mylisz. Jeśli myślisz, że w porządku jest nam nic nie mówić, to się mylisz! Martwimy się o ciebie, do cholery jasnej! Jakbyś nie zauważyła, to od kilku lat panoszy się po tym świecie jakaś cholera, która co rusz próbuje kogoś zabić i okazjonalnie jej się nawet udaje, a ty bardzo często pchasz się w największe gówno, jakie się tworzy. Koniec z tym. Koniec z robieniem wszystkiego w ukryciu! Masz nam mówić, jak coś jest nie tak, żebyśmy mogli ci pomóc! W końcu jesteśmy przyjaciółmi! Nie chcę, żeby następne czarne sztandary wisiały z twojego powodu! — wykrzyczał niemal na jednym wydechu Ron, czerwieniąc się przy tym jeszcze bardziej, niż wcześniej. Wyglądał tak, jakby się miał zaraz rozpłakać. Danielle chyba płakała, bo obróciła głowę w stronę jednej ze ścian i pociągała co rusz nosem. Nie miała siły, żeby zaprzeczać czemukolwiek. Miał rację. Miał rację z tym wszystkim, co powiedział jej prosto w twarz. Byli przyjaciółmi. Przyjaciółmi. Nie powinna ukrywać przed nimi tyłu rzeczy. — Ej, chwila, nie mów mi, że ty...

— Gówno wiesz — mruknęła Dan, pociągając nosem po raz kolejny. Zrobiła to tylko dla zasady, ale tak naprawdę wcale nie wierzyła w słowa, które opuściły jej usta. Wiedział zaskakująco wiele.

— Ron ma rację, Danielle. On ma rację. Musisz z tym przestać. Musisz przestać tak brać wszystko na siebie i pozwolić sobie pomóc — wychrypał Harry, patrząc się w sufit tak, jakby było na nim coś interesującego. W rzeczywistości po prostu próbował powstrzymać cisnące mu się do oczu łzy. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mu, że słowa Rona przyprawią go o taki stan, to wyśmiałby go.

Hermiona ukryła twarz za kaskadą włosów, próbując zamaskować fakt, że sama chlipała. Nikt nie myślał już w tym momencie o jakiejś przepowiedni – nie ważne, jak istotna była i co za sobą niosła. Teraz liczyło się tylko to, co powiedział Ron i to, jak bardzo słowa te odnosiły się do rzeczywistości. Wszyscy myśleli w podobny sposób. Nie chcieli, żeby ktoś z nich umarł. Nie zamierzali patrzeć na czarne sztandary w Wielkiej Sali i słuchać tych wszystkich słów, które przytoczone pod koniec poprzedniego roku. Nie po raz kolejny. Tym bardziej, jeśli odnosiłyby się do któregoś z nich.

Harry naprawdę wolałby, żeby ich życie było normalniejsze. Chciałby chodzić na zajęcia bez myśli, że ktoś tam czyha na jego życie. Chciałby wychodzić z przyjaciółmi do Hogsmeade bez obawy, że ktoś ich tam zaatakuje. Chciałby, żeby jego jedynymi problemami były SUMy i to, gdzie zaprosić Danielle na randkę. Nie to, czy dożyje jutra. Nie to, czy któryś z jego bliskich nie umrze przed nim albo na jego oczach. Ale nie było mu to dane. Ani jemu, ani Danny, ani Ronowi, ani Hermionie, ani nikomu innemu, kto dożył tych czasów. Nie mogli być zwyczajnymi nastolatkami. Nie, kiedy widmo zła czyhało na nich każdego dnia.

— Jejku, jestem taka głupia — wyrzuciła z siebie Dan, pociągając nosem po raz kolejny, po czym roześmiała się, nie przestając płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top