Rozdział 28.1 • Cho i Marietta, część pierwsza •


Atrament rozmazał się, tworząc smugę w miejscu, gdzie początkowo miała być litera "n". Amaryllis zaklęła pod nosem i w przypływie złości omal nie zgniotła wiadomości, nad którą pracowała od pół godziny. Starała się, żeby było idealnie, żeby wyglądała, jak te oryginalne, a ta jedna smuga zaprzepaściła całe jej starania. Z westchnieniem spojrzała na starannie wykaligrafowane zdania i postanowiła zostawić je jeszcze chwilę do wyschnięcia, a później dostarczyć do adresata. Nie miała zamiaru zaczynać od początku. To było zbyt stresujące zadanie i wolała mieć je już za sobą, nawet, jeśli przez to utraci na perfekcyjności wykonania. Jeden, drobny błąd nie powinien sprowadzić na nią podejrzeń. Zresztą, i tak nie pisała tego we własnym imieniu.

— Co ty tam skrobiesz, Amy? — zapytała Hadley Lennox-Vargas, odrywając się od swojego wypracowania na eliksiry i przechylając lekko do przodu, żeby podejrzeć zapiski kuzynki. Amaryllis w ostatniej chwili przysłoniła treść dłońmi, posyłając przy tym Krukonce karcące spojrzenie. — No co?

— To prywatna korespondencja — burknęła Amy, powoli odsłaniając pergamin, jednak wciąż pilnując kuzynkę wzrokiem. Hadley wywróciła oczami z rozbawieniem i wróciła do swojej poprzedniej pozycji, po czym zanurzyła własne pióro w atramencie i dopisała coś do swojej pracy, zagryzając przy tym wargę. Eliksiry nigdy nie należały do przedmiotów, które lubiła i wciąż zastanawiała się, co na Merlina strzeliło jej do głowy, że zdecydowała się je kontynuować w szóstej klasie. Nie cierpiała zeszłorocznej siebie za tę okropną decyzję.

— Z chłopakiem? Dziewczyną? Mamą? Płatnym zabójcą? — podpytywała Krukonka, nie podnosząc wzroku znad swojego wypracowania. Odkąd Amy pojawiła się w szkole początkiem listopada, starała się nawiązać z nią jako taki kontakt – głównie ze względu na to, że podobno były spokrewnione, w co nadal nie do końca wierzyła. Odnajdujący się po latach krewni to taki kit, który wciskuje się w książkach, żeby rozczulić czytelnika – no, a przynajmniej tak sądziła do tej pory. Bez względu na to, jaka była prawda, polubiła Gryfonkę i z przyjemnością spędzała z nią czas, mimo tego, że były w osobnych domach i klasach.

Amaryllis zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy z jej kuzynką na pewno jest wszystko po kolei. Dość często nad tym myślała i nie tylko w odniesieniu do niej, ale także wielu innych osób, do których obecności musiała się przyzwyczaić, od kiedy zaczęła uczęszczać do Hogwartu. Wszyscy wydawali się bardzo dziwni, ale być może tylko dlatego, że przez większość życia mieszkała w Portugalii i nie miała styczności ze zbyt wieloma czarodziejami, a szczególnie takimi w swoim wieku.

— Martwi mnie to, że mojego ewentualnego partnera bądź partnerkę oraz moją matkę wymieniłaś zaraz obok płatnego zabójcy.

— Nie lubię twojej matki. Poza tym, to Hogwart. Tutaj płatnym zabójcą może być każdy. Przez rok uczył nas koleś z Czarnym Panem z tyłu głowy — zauważyła Hadley, wskazując piórem na siedzącą naprzeciw dziewczynę. Mówiła absolutną prawdę – nie tylko o tym, że Hogwart tylko w teorii jest tak bezpieczny, jak wszyscy mówią, ale także o swojej ciotce (a przynajmniej kobiecie, która się za nią podawała). Nie miała ku temu większych powodów, jednak postać Paige Lennox zarówno ją lekko przerażała, jak i wzbudzała w niej ogólną niechęć.

— Żartujesz — stwierdziła nieco skonfundowana Amaryllis, zastanawiając się, czy powinna się zaśmiać, czy może zachować powagę. O tym, że Hadley nie przepadała za jej mamą, wiedziała od dawna, jednak wiadomość o nauczycielu o dwóch twarzach zupełnie ją zaskoczyła. Słyszała o wielu osobliwych wydarzeniach, przedmiotach i osobach w Hogwarcie, ale o tym jakoś chyba każdy zapomniał jej powiedzieć. O ile o nie był jedynie żart.

— Nie. Tak było naprawdę. A w zeszłym roku uczył tu Śmierciożerca przebrany za byłego aurora. Nikt niczego nie zauważył, dopóki nie próbował zabić lub w inny sposób uszkodzić Pottera, a wtedy było już trochę zbyt późno, bo... — Hadley urwała, zagryzając wargę i próbując zapanować nad ciągnącymi się jej do oczu łzami. Myślała, że po prawie roku zdołała uporać się jakoś z tym, co wydarzyło się podczas ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, ale widocznie się myliła. Sama zaczęła temat, jednak zdecydowanie nie była jeszcze gotowa na rozmowę o tym, co stało się z Cedrikiem Diggorym. Wciąż sprawiało jej to za dużo bólu. Szybko otarła oczy rękawem swetra, chociaż jeszcze nie zdążyły stać się mokre, po czym zręcznie zmieniła temat na innego nauczyciela, zanim jej kuzynka zdążyła podpytać dokładniej o to, na co było za późno. — No i mieliśmy nauczyciela wilkołaka, który w sumie był najlepszy z tych od obrony. Serio, przemiły człowiek, a nauczyciel jeszcze lepszy. Wiele mogłabym dać za to, żeby nadal nas uczył.

— Naprawdę? Cóż, ja bym się chyba trochę bała, gdyby miałby mnie uczyć wilkołak...

— Jego byś polubiła. Zresztą, pewnie nawet go już poznałaś. To pan Lupin.

Amaryllis otwarła szeroko usta i zastygła na moment w bezruchu, wyrażając w ten sposób swoje zdziwienie. Racja, znała pana Lupina i naprawdę był bardzo miłym człowiekiem. Gdy spędzała święta na Grimmauld Place, zawsze odnosił się do niej bardzo uprzejmie, jako jeden z nielicznych w ogóle z nią rozmawiał, a nawet wręczył jej bożonarodzeniowy prezent. Przenigdy nie wpadłaby na to, że ktoś taki jak on mógłby być wilkołakiem. Od małego kojarzyła wilkołaki z ogromnymi kłami, bardzo owłosionym ciałem, wyciem do księżyca i ogólnie ze złem wcielonym. W żadnym wypadku to wyobrażenie nie pasowało do mężczyzny, którego poznała podczas przerwy świątecznej. No, przynajmniej w dni, w które nie było pełni. Za nie nie mogła ręczyć.

— To... — zaczęła Amy, otrząsając się ze zdumienia, jednak niemal natychmiast urwała, zauważając, jak kuzynka zręcznie porywa jej liścik. Skrzywiła się i wyciągnęła dłoń, aby odzyskać swoją własność, jednak Krukonka przyciągnęła ją do siebie tak blisko, że znalazła się poza jej zasięgiem. — Hej, oddaj to!

Hadley podkręciła z rozbawieniem głową. W zasadzie, to najchętniej od razu by jej ten pergamin oddała – nie była jakoś specjalnie wścibska, chociaż czasami interesowały ją różne tego typu sekrety (oczywiście, nigdy nie wtrącała się ludziom w ich biznes – szanowała ludzką prywatność). Zabrała go jedynie dlatego, żeby zmienić temat rozmowy i zapomnieć o Cedriku, którego wspomnienie nie chciało opuścić jej myśli. Tym razem nie mogła się jednak powstrzymać i mimo swoich przekonań rzuciła okiem na treść notki, po czym zmarszczyła brwi i odrzuciła świstek do Gryfonki, a ta przechwyciła go z zauważalną ulgą. Odetchnęła, wpychając wiadomość niedbale do kieszeni i zapominając na moment o perfekcji, z jaką starała się go wykonać. Najważniejsze, aby nikt niepowołany jej nie zobaczył. Reszta szczegółów była mniej istotna.

— Amy... — zaczęła Hadley z wymalowanym na twarzy niepokojem i lekkim drżeniem w głosie. W zaledwie kilka sekund znacząco zbladła, przez co Amaryllis spojrzała na nią z przerażeniem. Treść tej wiadomości nie powinna być zobaczona przez nikogo niewtajemniczonego, a zwłaszcza przez kogoś, kto znał nadawcę. W myślach szybko zaczęła poszukiwać jakieś wymówki, która mogłaby pomóc jej pogrzebać temat, czekając jednocześnie na to, co kuzynka powie dalej.

Nie powiedziała jednak nic, ponieważ na horyzoncie pojawiła się Amber Rowlands, długonoga blondynka z Ravenclaw, i bez pytania o zgodę usiadła obok Hadley. Lennox-Vargas posłała jej zirytowane spojrzenie – nie od dziś było wiadomo, że obie nie darzyły siebie szczególną sympatią – natomiast Amaryllis odetchnęła z ulgą na jej widok. Obecność osoby trzeciej oznaczała, że temat wiadomości na pergaminie nie mógł być kontynuowany, a to dawało Amy czas na wymyślenie jakiegoś sensownego rozwiązania zaistniałego problemu.

Amber wyglądała, jakby miała zamiar właśnie zamordować kogoś ze szczególnym okrucieństwem, wyżyć się na ciele, a następnie podrzucić je komuś, kto w jej mniemaniu zasługiwał na Azkaban. Prawie każdy, kto ją znał, wiedział, że w zasadzie byłaby do tego zdolna i jedynym powodem, dla którego jeszcze nie zrobiła czegoś podobnego (a jeśli zrobiła, to na tyle umiejętnie, że nikt nie miał o tym pojęcia), był jej ojciec auror. Córce osoby na takim stanowisku po prostu nie wypadało zostawać mordercą. W każdym razie, Amber marszczyła brwi i świdrowała wzrokiem ścianę za prawym ramieniem Amaryllis z takim zaangażowaniem, że przez jakiś czas w ogóle się nie odzywała. Amy i Hadley patrzyły się na nią, jedna z wdzięcznością, a druga zirytowaniem, zastanawiając się jednocześnie, czy blondynka czegoś od nich chciała, ale zapomniała, czego konkretnie lub czekała, aż same się domyślą i zaczną temat, czy może przyszła tu tylko po to, żeby rozsiewać nieprzyjemną aurę i ćwiczyć spojrzenie bazyliszka.

Z tych przypuszczeń to pierwsze okazało się prawdziwe. Amber nie oderwała co prawda wzroku od ściany ani się nie rozchmurzyła, jednak otworzyła lekko usta i ze spokojem, ale także jadem w głosie, oświadczyła:

— Suka Edgecombe. I suka Chang.

Zrobiła to trochę zbyt głośno, ponieważ siedzący przy stoliku obok pierwszoroczni (a przynajmniej według dziewczyn nimi byli – oceniły ich wiek jedynie na podstawie niskiego wzrostu, więc bardzo prawdopodobne, że pomyliły się o rok czy dwa) spojrzeli w ich kierunku z zainteresowaniem. Amber, zauważając to kątem oka, warknęła na nich, co spowodowało natychmiastowy powrót uczniów do poprzednich zajęć.

— No proszę, a jeszcze wczoraj wieczorem malowałaś z nimi paznokcie w łazience. W łazience, w której nie ma, kurwa, wywietrznika — mruknęła zirytowana Hadley, niemal łamiąc trzymane w prawej dłoni pióro. Amaryllis przyjrzała się kuzynce i ze zdziwieniem stwierdziła, że obecność Amber Rowlands w zaledwie kilka chwil pozwoliła dziewczynie zapomnieć o wiadomości na pergaminie (a przynajmniej takie sprawiała wrażenie), a także doprowadzić ją do stanu dość sporej irytacji. Nie miała bladego pojęcia, o co chodziło z paznokciami, łazienką i wywietrznikiem, ale podejrzewała, że była to tego rodzaju drobnostka, która denerwuje najbardziej – jak na przykład odstające kosmyki, na których widok u siebie Gryfonka miała ochotę się rozpłakać albo ewentualnie rzucić szczotką w lustro.

— Nigdy więcej. Z takimi sukami – nigdy więcej — zapewniła Amber, zakładając ręce w okolicach piersi. Musiała być bardzo wzburzona, bo nawet nie zwróciła uwagi na wyraźny przytyk w swoją stronę. Hadley też nie wyglądała na szczególne zadowoloną i Amaryllis podejrzewała, że nie było to spowodowane jedynie obecnością blondynki. Najbardziej zastanawiał ją jednak fakt, kim do licha były Chang i Edgecombe i co takiego zrobiły, że zostały mianowane "sukami".

— No dobra, ale kim są Edgecombe i Chang? I dlaczego ich nie lubimy? — zapytała Amy, chcąc pociągnąć trochę ten temat, który widocznie absorbował obie Krukonki, a przy okazji dowiedzieć się tego, co takiego się wydarzyło. Nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu od chwili, w której cała GD musiała opuścić Pokój Życzeń i schować się gdzieś indziej – właściwie, skoro nie nadeszła jeszcze cisza nocna, Amaryllis pokusiłby się o stwierdzenie, że ukrywały się w bibliotece nie więcej niż od półtorej godziny. To, że oprócz tak dziwnej i szalonej akcji z Umbridge, która odkryła ich tajne stowarzyszenie, zdarzyło się widocznie coś więcej, wydawało się niemal niemożliwe, ale skoro w tej szkole uczył koleś z Voldemortem z tyłu głowy, to właściwie nic nie mogło jej już zaskoczyć.

— Nie znasz Edgecombe i Chang? — zapytała z niedowierzaniem Amber, a z jej twarzy zniknął wyraz złości, który zastąpiło zaskoczenie. Amy wzruszyła ramionami, próbując w ten sposób przekazać, że tak właściwie, to odpowiedź zależy od wielu czynników, jednak jedynie prawdziwa jest taka, że nie. Rowlands spojrzała na siedzącą obok koleżankę z domu i traciła ją lekko ramieniem. — O Roweno, Vargas, jak ty ją edukujesz? Toć to dziewczę nic nie wie o życiu. Przemilczając tak istotne informacje narażasz ją na wpadnięcie w łapy tych dwóch suk. Chcesz tego dla niej? Chcesz?

Amaryllis miała ogromną ochotę wtrącić się i oświadczyć, że właściwie to bardzo dużo wie o życiu. Dowiedziała się o nim całkiem sporo w ciągu zaledwie miesiąca, kiedy to przemierzała kraj, w którym się wychowała (choć w zamiarze była cała Europa) razem z olbrzymem i półolbrzymem, których w sumie nawet dobrze nie znała. A wszystko dlatego, że jej matka okazała się być byłym członkiem jakiejś czarodziejskiej mafii czy sekty, która aktualnie ścigała ją za zdradę i gdyby nie inna tego typu grupa, to Amy prawdopodobnie zginęłaby po niezbyt przyjemnym spotkaniu z zaledwie czwórką tak zwanych Śmierciożerców i to przez własną głupotę. Przeżyć miała wystarczająco, jednak nie uważała, żeby dobrym pomysłem było dzielenie się nimi z prawie obcymi osobami. Bo co wydarzyło się w Portugalii, musiało w niej pozostać. Przynajmniej do czasu, aż jej wiadomość nie dotrze do odpowiedniej osoby.

Hadley wzruszyła ramionami, po czym oddała koleżance szturchnięcie. Właśnie przypomniała sobie to, co zobaczyła chwilę przed przybyciem Amber i z obojętnością na twarzy spojrzała w ciemne oczy Amaryllis, próbując coś z nich wyczytać. Miała nadzieję, że ta rozmowa zakończy się jak najszybciej i będzie mogła wrócić do tematu tajemniczej wiadomości, czego nie zamierzała robić w obecności Rowlands. Treść tego tajemnego liściku lekko ją przerażała i przemknęło jej przez myśl, że powinna o tym powiedzieć któremuś z nauczycieli, jednak wolała najpierw upewnić się, czym ten świstek w ogóle był.

— Bardziej niż ty w ich łapy wpaść nie może. Zresztą, co ja jestem, boska opatrzność? Róbcie sobie wszyscy co chcecie, mam to głęboko gdzieś — odparła Hadley, znów pochylając się nad swoją pracą domową z eliksirów. Zostało jej w prawdzie niewiele do zrobienia i dobrze by było, gdyby skończyła to jeszcze tego wieczora, zwłaszcza, że sprawa z GD mogła przysporzyć im problemów. Mimo to jakoś nie miała pomysłu na to, jak ująć w słowa te wszystkie fakty, których w wypracowaniu wymagał Snape. Dopisała jeszcze jedno krótkie zdanie, po czym odłożyła pióro i zwinęła pergamin, dziękując w myślach sobie sprzed kilku miesięcy za zaopatrzenie się w szybkoschnący atrament. — A Chang i Edgecombe to dwie dziewczyny z mojego i tej blond banshee dormitorium.

— Ona to banshee?

— Nie jestem banshee!

— Ale pod prysznicem brzmisz tak, jakbyś nią była.

Amber fuknęła i znów szturchnęła współlokatorkę, mrucząc pod nosem coś, że takie porównania rujnują jej reputację i że właśnie dlatego nie powinny przebywać razem dłużej, niż to konieczne. Hadley z rozbawienia uniosła do góry kącik ust, jednak tak minimalnie, by siedząca obok niej dziewczyna tego nie zauważyła. Amaryllis westchnęła i podkręciła głową z niedowierzaniem, dochodząc do wniosku, że w istocie Anglicy bywają dziwni. Nie dość, że mają specjalny czas na picie herbaty, to jeszcze nie wiadomo, kiedy żartują, a kiedy mówią serio, chociaż to być może cecha, którą posiadały jedynie znane jej osoby.

— No okej, ale co z nimi? Stało się coś, że tak zgodnie nazywacie je sukami? — dopytywała Amy, marszcząc brwi i próbując się połapać w tym, co mówiły Krukonki.

Amber przestała mruczeć pod nosem i razem z Hadley spojrzała na Amaryllis ze zdziwieniem. Obie myślały, że wieść o tym, kto doniósł do Umbridge o istnieniu Gwardii Dumbledore'a, zdążyła już obiec całą szkołę, łącznie z tymi, którzy wcześniej o takim zgrupowaniu nie słyszeli.

— Ty nie wiesz? — zapytała Hadley, przechylając się lekko do przodu. — Amy, dosłownie w drodze tutaj widziałyśmy dziewczynę z wielkim "DONOSICIEL" uformowanym z wstrętnych pryszczy na czole. To właśnie była Marietta Edgecombe, a Cho Chang to jej najlepsza przyjaciółka. Obie chodziły na spotkania GD, musiałaś kiedyś je widzieć.

— Wyglądają sukowato. Łatwo dostrzec w tłumie — parsknęła Amber, na co siedzącą obok niej Krukonka wywróciła oczami.

— One doniosły? Jak tak, to faktycznie dość... sukowate... zachowanie.

— Tylko Marietta.

— Ale ta druga pewnie też maczała w tym paluchy. Mogłabym się założyć, że chce, żeby nowa laska Wybrańca wyleciała ze szkoły. Pewnie cały czas na to liczy. O Roweno, jak ja nie cierpię tej lizuski! — zapewniła Amber, wznosząc oczy ku sufitowi.

Amaryllis zmarszczyła brwi, analizując to, co właśnie usłyszała. Maczać palce. Nowa laska Wybrańca. Wylecieć ze szkoły. Jeśli taki scenariusz by się ziścić, mocno naruszyłoby to plan A1, który do tej pory wychodził tak dobrze, że aż szkoda byłoby zamieniać go na ten awaryjny. Tylko czy dobrze orientowała się w tych szkolnych miłościach? Jeśli była na bieżąco, to Wybraniec chodził z...

— ... Danielle Ross? — zapytała, muskając palcem ukrytą w kieszeni karteczkę. Zauważyła, że Hadley dyskretnie się jej przygląda, jednak to nie to było teraz jej największym problemem.

Amber Rowlands po raz kolejny wyraziła swoje zaskoczenie mimiką twarzy. Lekko ściągnęła brwi i wykrzywiła usta, spoglądając na starszą koleżankę z niedowierzaniem.

— Dziewczyno, ty naprawdę aż tak nie orientujesz się w życiu uczniów tej szkoły? — niemal jęknęła blondynka, a siedzącą obok niej rówieśnica burknęła pod nosem coś, co brzmiało mniej więcej jak:"nie każdy jest tu plotkarzem", nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Amy z uwagą i zniecierpliwieniem wpatrywała się w Amber, czekając na odpowiedź na jej pytanie. — Już jakiś czas temu Wybraniec rzucił Chang dla Danielle Ross. To żadna tajemnica, kilka osób nawet widziało, jak wyznawali sobie miłość pod Wielką Salą i z zaangażowaniem wymieniali ślinę. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nawet słodka z nich parka. Pasują do siebie, jedno i drugie to magnes na kłopoty, no i oboje są dość atrakcyjni. Nie zmienia to jednak faktu, że odkąd zaczęli chodzić ze sobą za rączki po korytarzach, to dwie osoby suną za nimi jak wkurwione cienie: ten młody palant od Malfoyów i Cho Suka Chang.

Mimo, że Amaryllis była pod wrażeniem tego, jak zaskakująco wiele faktów na temat cudzego życia zna Amber Rowlands i miała ochotę podpytać ją o więcej podobnych informacji, to złapała za swoją torbę, drugą dłonią ściskając świstek w kieszeni, i pognała w stronę wyjścia, rzucając Krukonkom jedynie coś w stylu: do kiedyś. Słyszała, jak jedno z krzeseł się odsuwa i była niemal pewna, że to jej kuzynka, pragnąca wyciągnąć z niej jakieś wytłumaczenia dotyczące sekretnej wiadomości, jednak na ten dźwięk przyspieszyła kroku i opuściła bibliotekę tak szybko, że z pewnością zgubiła dziewczynę gdzieś po drodze. Zresztą, nawet jeśli ta szła za nią, nie miało to w tym momencie zbyt wielkiego znaczenia. W tej chwili jej myśli zaprzątały o wiele poważniejsze problemy niż liścik, który przeczytała niewłaściwa osoba.

Musiała jak najszybciej spotkać się z Emily. W tej sytuacji tylko ona mogła uratować plan, którego obie miały się trzymać. Poza tym, chciała się upewnić, że wszystko było już gotowe do operacji "P". Teraz, gdy wszystko się sypało, przynajmniej jedna rzecz musiała wyjść idealnie. W przeciwnym razie wszystko było stracone.

***

Plotki w Hogwarcie zawsze miały się bardzo dobrze. W szkole, w której ciągle coś się działo, istnienie dobrze poinformowanej plotkarskiej grupy było nieuniknione i niepodważalne. Wiadomości roznosiły się w takim tempie, że mogły konkurować z Prorokiem Codziennym. Nie wyjaśniało to jednak tego, w jaki sposób następnego dnia po aferze z Umbridge, GD i znikającym dyrektorem, każdy zdawał się znać każdy szczegół tego wydarzenia, chociaż, oczywiście, wśród uczniów krążyły także nieco zmienione wersje – jak na przykład ta, że Knot leży teraz w Mungu z dyniową głową albo ta, że Dumbledore ukrywa się w jakiejś spelunie razem z Syriuszem Blackiem (w co akurat Danielle Ross była nawet skłonna uwierzyć). Nie każdy jednak potrafił zadowolić się jedynie plotkami, a jako, że Harry Potter i Marietta Edgecombe byli jedynymi, oprócz nauczycieli i pracowników ministerstwa, którzy całe zajście widzieli na własne oczy, byli oni oblegani i wręcz błagani o relacje z pierwszej ręki.

Jednak nawet dobrze poinformowani plotkarze z Hogwartu nie mogli wyjaśnić w logiczny sposób tego, że Danielle Ross i Elisabeth Hunter wyraźnie zaczęły się dogadywać.

Po tym, jak ktoś poprzedniego wieczoru zobaczył je idące razem przez korytarz, a niedługo potem ktoś inny ujrzał, jak Hunter przytula Ross, szepcząc jej coś do ucha, wśród uczniów zaczęły krążyć rozmaite spekulacje – każda coraz bardziej szalona i odbiegająca od prawdy niż poprzednia. Właściwie, to żadna z nich nie była nawet bliska temu, co wydarzyło się w rzeczywistości.

Jedna z tych pogłosek (najbardziej popularna i jedna z tych, które należały do kompletnie szalonych) mówiła na przykład, że dziewczyny miały potajemny romans. Od samego rana spragnieni skandalu nastolatkowie krążyli pomiędzy Daphne Greengrass (która miała być widziana razem z nimi), Elisabeth, Danielle, a nawet samym Harrym Potterem, chcąc wyciągnąć z nich jakieś pikantne szczegóły.

Daphne, z typowym dla siebie obojętnym wyrazem twarzy, odmawiała komentarza na ten temat. Każdy szybko zrozumiał, że od niej nie dowie się niczego interesującego, podobnie jak od samych zainteresowanych, z których jedna rzuciła w kogoś talerzem podczas śniadania, a druga wykrzyczała tak głośno i wyraźnie, że profesor McGonagall zdecydowała się zainterweniować, coś, co w dużym skrócie brzmiało jak: "Odpierdolcie się i zajmijcie swoimi sprawami, do cholery!". Efekt był odmienny od zamierzonego. Uczniowie jeszcze bardziej plotkowali na ten temat i, nie słysząc wyraźnego zaprzeczenia posiadanym przez nich informacjom, kontynuowali parowanie tej dwójki, kompletnie nie przejmując się tym, że w ten sposób szkodzą nie tylko rozpowiadaniem niepotwierdzonych wiadomości, ale także stawiają obmawiane przez siebie osoby w dość niekomfortowych sytuacjach – a zwłaszcza Danielle i Harry'ego.

— Nie idę — mruknęła Dan, zamykając za Hermioną drzwi ich dormitorium. Zbliżała się lekcja zielarstwa, jednak po całym poranku pełnym niezręcznych rozmów, w tym jednej na dywaniku u McGonagall, miała już serdecznie dość i postanowiła przeczekać cały ten szał w miejscu, gdzie nikt o nic nie pytał – czyli w pustym pokoju.

— Co? Jak to nie idziesz? — zdziwiła się Hermiona. Jej głos zza drzwi był trochę stłumiony, jednak Danielle stała na tyle blisko, by to usłyszeć. Skrzywiła się. Ona, Ron i Harry towarzyszyli jej od samego ranka mimo tych plotek, dzielnie podnosząc ją na duchu i ignorując coraz to kolejnych głupków, którzy próbowali podpytać o jej nieistniejący tajemny romans z Hunter. Była im za to ogromnie wdzięczna, a zwłaszcza Harry'emu, który przez te pogłoski musiał się czuć podobnie jak ona, a mimo to udawał, że absolutnie go nie ruszają. — Danielle, musisz iść. Nie możesz sobie ot tak opuszczać lekcji – zwłaszcza, że SUMy coraz bliżej. Jeśli przejmujesz się tymi plotkami, to przestań. Pogadają i zapomną. To tak, jak z tą plotką na drugim roku, że Harry miałby być Dziedzicem Slytherina. Albo tą w zeszłym roku w Proroku.

Dan nie uważała, żeby to było to samo. To, co w zeszłym roku wypisywano w Proroku faktycznie nie należało do zbyt uprzejmych, ale przynajmniej nie zagrażało jej związkowi. Gdyby nie to, że przecież chodziła z Harrym, nie przejęłaby się szczególnie tym, co wygadywali jacyś plotkarze, w końcu plotka o romansie nawet nie umywała się do podejrzeń o mordowanie uczniów, ale będąc w związku nieprzyjemnie słuchać o swoim domniemanym romansie z kimś innym. Bała się, że Harry uwierzy tym bzdurom o niej i Elisabeth, przez co ją rzuci, a może nawet całkowicie zerwie z nią kontakt, czego nie mogła by znieść. Co prawda, ciężko było jej uwierzyć, że Potter mógłby zrobić coś takiego na podstawie jakiejś bezpodstawnej plotki, ale jednak ten lęk towarzyszył jej od rana i wciąż nie opuszczał.

— Jeśli ci to poprawi humor, to strzelę w Hunter jakimś ogłuszającym zaklęciem — zaproponował Ron, na co Dan uśmiechnęła się, czego oczywiście żadne z nich nie mogło zobaczyć, i podkręciła głową.

— To nie jej wina, ale dzięki.

— Danny, naprawdę, nie musisz się tym przejmować, ale jeśli nie chcesz iść, to mogę z tobą zostać.

Głos Harry'ego był dużo mniej stłumiony, niż te należące do przyjaciół. Widocznie musiał stanąć bliżej drzwi. Dan zastanawiało, dlaczego żadne z nich po prostu jeszcze nie weszło do środka – przecież nawet ich nie zablokowała. Jednocześnie czuła się dziwnie z tym, że Harry nawet nie zażądał od niej żadnych wyjaśnień. Zdawał się jedynie martwić o to, że ona tak bardzo przejęła się tą całą plotką – i niczym więcej. Bardzo chciała po prostu z nim zostać i porozmawiać, ale wydawało jej się to teraz nieco niezręczne. Poza tym, nie powinna wymagać od niego, żeby opuszczał lekcje tylko z powodu jej przewrażliwienia.

— Lepiej, żebyście wszyscy poszli na zielarstwo — odparła jedynie, po czym wycofała się w głąb pokoju i opadła ze zrezygnowaniem na łóżko.

Leżała tak przez jakiś czas, a gdy dochodzące zza drzwi szepty ucichły, odetchnęła i wyciągnęła dłoń po leżący pod poduszką dziennik. Wciąż go nie rozpracowała. Prośba Elisabeth i Daphne o pomoc przyniosła więcej szkody niż pożytku, a przynajmniej tak sądziła, bo nie miała nawet okazji tego dnia zamienić słowa z chociaż jedną z nich. Jej przyjaciele nie mieli pojęcia o tym, co naprawdę wydarzyło się wczorajszego wieczoru. Powinna im to powiedzieć – zwłaszcza, że zdążyła ich wciągnąć w całe to zamieszanie z D. i dziennikiem. Obiecała sobie zrobić to po lekcjach, po czym otworzyła zeszycik na losowej stronie, mając nadzieję, że jakiś nowy wpis się przed nią odblokował.

W tym czasie Harry, Ron i Hermiona zdążali na lekcję zielarstwa. Prawie każdy mijany przez nich uczeń przyglądał się im jak interesującemu okazowi w zoo. Ciężko było stwierdzić, czy to przez akcję z Dumbledorem, czy tą plotkę o romansie. Być może przez jedno i drugie. Od rana Hermiona co kilka minut zapewniała ich wszystkich, że to chwilowa sytuacja i że każdy niedługo zapomni o tych niedorzecznych plotkach. Miała rację, ponieważ już zaczynali zapominać. Coraz mniej osób próbowało do nich podchodzić i zadawać niekomfortowe pytania, a jeśli tacy się zdarzali, to Ron z uśmiechem, podpatrzonym chyba z plakatu o zbiegłych Śmierciożercach, wyciągał różdżkę z kieszeni i większość natychmiastowo odpuszczała, bezpiecznie oddalając się od jednej z najsławniejszych szkolnych grupek. Niektórzy jednak zrażali się dopiero wtedy, gdy Harry posyłał im spojrzenie, jakim to obarcza się robaki na swoich butach.

Harry starał się nie zwracać uwagi na otoczenie. Jego myśli zaprzątała teraz wyłącznie Danielle. Martwiło go to, jak bardzo przejęła się tą plotką. Rozumiał, że musiała czuć się okropnie z tym, że inni uczniowie rozpowiadali o jej rzekomej zdradzie. Osobiście wcale w to nie wierzył. Przez pięć lat nauki w tej szkole nasłuchał się już tyle wyssanych z palca pierdół na swój temat, że nauczył się traktować wszystkie tego typu nowiny jak coś niewartego uwagi. Przyzwyczaił się, że ludzie gadali na jego temat i już dawno przestał się tym przejmować. Wiedział jednak, że z Dan sprawa się miała trochę inaczej. Na jej temat rzadko plotkowali, więc nie miała okazji, żeby się na to uodpornić, a do tego dochodziła jeszcze, jak się domyślał, obawa o to, czy ich związek przetrwa to całe zamieszanie. Dostrzegał w tym trochę swojej winy – być może, gdyby był lepszym chłopakiem, nie przyszłoby jej do głowy, że mógłby zostawić ją przez takie coś. Nie lubił być okłamywany, ale to była przecież tylko plotka, nic więcej.

Wciąż nie do końca to łapał. To, jak to jest być z kimś w związku. Nigdy nie miał zbyt wiele wzorców. Dursleyowie nie wydawali się zbyt dobrym przykładem do naśladowania, a rodziców Danielle wcale nie widywał tak często, jak mogłoby się zdawać. Od jakiegoś czasu starał się obserwować szkolne pary, jednak bez większego powodzenia. On i Dan tylko się całowali i częściej łapali za dłonie w towarzystwie, ale tak poza tym to robili dokładnie to samo, co jako przyjaciele. Nie miał pojęcia, co powinien jeszcze robić, żeby być dobrym chłopakiem. Nie znał się na tym. Kompletnie się nie znał.

W końcu dotarli na błonia. Szare niebo nie budziło zbyt pozytywnych odczuć, ale przynajmniej nie padało. Przy szklarniach czekała już większość ich klasy. Zielarstwo zazwyczaj mieli wszyscy razem, to jest wszystkie domy jednocześnie. Trochę dużo osób, ale jakoś się mieścili. Ponoć byli jednym z mniejszych roczników w szkole, a i tak na zajęcia uczęszczało dużo więcej osób, niż w podstawówce, do której chodzili Harry i Dan.

— Hej, Potter! — zawołała Pansy Parkinson, zauważając ich trójkę. Tego dnia była w wyraźnie bardzo dobrym humorze, bo uśmiechała się od ucha do ucha, a w jej oczach błyszczały iskierki podekscytowania. Jeśli o nią chodziło, takie zachowanie wzbudzało w Harrym cały szereg obaw. — Czyżbyś nie był wystarczająco dobry dla swojej farbowanej laleczki, skoro kręci z największą zdzirą w Slytherinie?

Ron i Hermiona instynktownie złapali Harry'ego za ramiona, co okazało się dobrym posunięciem, bo zaledwie sekundy dzieliły go od podejścia i uderzenia Pansy w twarz. Zacisnął zęby ze złości i nawet spróbował się raz im wyrwać, jednak nadaremno. Weasley był dość silny, a i Hermiona nie odpuszczała tak łatwo, szepcząc coś, że nie może tak łatwo dać się sprowokować głupiej Parkinson.

Harry'emu wcale nie przeszkadzał fakt, że Pansy się z niego nabija. Przyzwyczaił się. Nie mógł jednak pozwolić, żeby bezkarnie rozpowiadała rzeczy, przez które Danielle czuła się źle. Już otwierał usta, żeby zrewanżować się jej słownie, jednak został uprzedzony.

— Stul ryj, Pansy — warknęły jednocześnie dwie osoby, których Harry by nigdy o to nie podejrzewał. A przynajmniej nie od razu.

Ron i Hermiona z zaskoczenia aż poluzowali uścisk, przez co Harry zdołał się z niego wyswobodzić. Nie podszedł jednak, żeby przyłożyć Ślizgonce w twarz, choć bardzo go kusiło, a z niedowierzaniem wpatrywał się w grupkę uczniów domu Slytherina, z której nadeszły tamte dwa głosy.

Elisabeth Hunter właśnie odpychała się od ścianki szklarni, o którą do tej pory się opierała. W przykrótkiej spódniczce, niedbale zawiązanym krawacie, dużych kolczykach i w mocnym makijażu przywodziła Harry'emu na myśl typową wredną dziewczynę z filmów, które namiętnie oglądała jego ciotka. Ślizgonka spojrzała na koleżankę z domu jak na pasożyta, którego należy się pozbyć. Pansy patrzyła na Elisabeth z obrzydzeniem, ale i lekkim strachem – widocznie Hunter budziła postrach nie tylko wśród uczniów pozostałych domów, ale także wśród swoich kolegów.

— Uważaj, skarbie, bo zaraz największa zdzira w Slytherinie przypierdoli ci tak, że cię matka nie pozna — warknęła Elisabeth, mijając nieco skonfundowaną oraz rozeźloną Pansy i podchodząc do trójki przyjaciół. Zamrugała kilka razy, po czym najbardziej fałszywie słodkim głosem, na jaki tylko mogła się zdobyć, zaszczebiotała do Harry'ego: — Możemy porozmawiać, Wybrańcu Z Przypadku?

Harry potrzebował chwili, żeby zorientować się w tym, co właściwie się stało. Nie miał pojęcia, czy bardziej zaskoczył go fakt, że ktoś taki jak Hunter miał do niego sprawę, czy to, jak go nazwała. Wybraniec Z Przypadku. Nawet pasowało – dokładnie tak czuł się przez większość czasu. Jak Wybraniec Z Przypadku.

— Bez twojej świty? — upewnił się, kiedy w końcu odzyskał głos. Słyszał, jak za jego plecami Ron i Hermiona kłócą się o coś szeptem – podejrzewał, że o to, czy powinni mu odradzić mu tę rozmowę czy wręcz przeciwnie.

— Ja nie mam świty.

— Naprawdę? A tamta gromada pod szklarnią? Zfuzjowałaś się ze świtą Malfoya? — mruknął Ron, widocznie przerywając pasjonującą kłótnię z Hermioną, wskazując jednocześnie głową w stronę, z której przyszła Elisabeth.

Harry też tam spojrzał. Faktycznie stało tam kilka osób, z niektórymi nawet nigdy nie zamienił słowa, jednak każdego kojarzył z nazwiska. Rozpoznał Theodore'a Notta, Blaise'a Zabiniego, Daphne Greengrass, Crabbe'a, Goyle'a i, jak powiedział Ron, Malfoya. Wszyscy im się przyglądali, jednak Draco robił to z wyjątkową intensywnością. Harry'emu ciężko było uwierzyć w to, że to do niego należał drugi głos. Blondyn sprawiał wrażenie kompletnie niezainteresowanego tym, co Pansy właśnie opowiadała swoim koleżankom, jednak obserwował uważnie rozmowę jego i Elisabeth. Jaki miał w tym interes? Bo na pewno nie robił tego bezinteresownie.

Nagle Harry przypomniał sobie, że Dan i Draco byli razem w zeszłym roku na Balu Bożonarodzeniowym, co wyjaśniło mu choć trochę motywy Ślizgona. Zaraz potem przypomniał sobie jednak, że Malfoy nazwał jego dziewczynę szlamą jakiś czas po balu, a jakiś czas wcześniej ona strzeliła go w twarz, i znów wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.

— Ach, o nich ci chodzi. Cóż, chyba jestem dość popularna... Wiesz, takie zdziry jak ja, też miewają przyjaciół. A świta Malfoya po prostu postanowiła opowiedzieć się po tej lepszej stronie, mam na myśli moją stronę, więc łaskawie pozwalamy im przebywać w swoim towarzystwie. Mogą się chwilę poopalać w blasku mojej zajebistości. A skoro pomiędzy nami jest sojusz, tleniony blondas nie będzie za bardzo się wam naprzykrzał.

— Sojusz? — zapytała Hermiona, zastanawiając się, czy czasami właśnie się nie przesłyszała. Jaki znowu sojusz? Pierwsze o czymś takim słyszała.

— Ano. — Elisabeth wyszczerzyła się, zadowolona, że zdołała ich czymś zaskoczyć. Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy to czasami nie jest jakiś podstęp. — O tym między innymi chciałam z wami porozmawiać. Bez mojej, jak to nazwaliście, świty. Wzięłabym tylko Daphne, jeśli by wam to zbytnio nie... O MERLINIE, WYBUCHOWY CHŁOPIEC!

Uśmiech na twarzy Ślizgonki powiększył się jeszcze bardziej i Harry na poważnie zaczął się zastanawiać, czy ktoś jej czegoś gdzieś nie dosypał albo w ogóle jej nie podmienił na jakąś kopię. Elisabeth wydawała się tego dnia dość przyjazna dla otoczenia, a przynajmniej dla każdego, kto nie był Pansy Parkinson. Nie miał co prawda pojęcia, o czym ona pletła, dlatego też spojrzał za siebie, zainteresowany tym, kto piastował przydomek: "wybuchowego chłopca". I, jak już się dowiedział, stwierdził, że nawet to jedno z najbardziej trafnych przezwisk, jakie do tej pory słyszał.

Ku nim właśnie szła grupka Gryfonów, a na jej przodzie znajdował się wyraźnie czymś zmartwiony Seamus Finningan. Rozmawiał z ożywieniem z Deanem, który chyba próbował coś z niego wyciągnąć, jak można było wywnioskować po gestach, jakie obaj wykonywali. Gdy ich zobaczył, pomachał ręką na powitanie, a zaraz potem, gdy dostrzegł szczerzącą się Hunter, opuścił ją. Elisabeth nie wydawała się tym faktem szczególnie dotknięta.

— Cześć — mruknął Seamus, podchodząc do nich i stając obok Harry'ego tak, aby jednocześnie być jak najdalej od Hunter.

— Hej — dodał Dean, zbijając z Ronem piątkę.

— Cześć — odparł Harry, czując się dość niezręcznie w sytuacji, w której nagle się znalazł. Większość jego kolegów z domu zobaczyła właśnie, jak prowadził pogawędkę z Elisabeth Hunter, która szczerzyła się jak po zbyt dużej dawce eliksiru spokoju wymieszanego z tym rozweselającym. Westchnął, zdając sobie sprawę, że propozycja Ślizgonki wywoła z pewnością jeszcze więcej dziwnych sytuacji. Mimo to coś mu mówiło, że powinien wysłuchać, co ma mu do powiedzenia. Odwrócił się więc z powrotem w jej stronę, ku zdziwieniu przyjaciół, i powiedział: — Ja nie mam nic przeciwko. O ile ty nie masz, żeby ze mną byli Ron i Hermiona.

— Żaden problem — zapewniła Elisabeth, rzucając znaczące spojrzenie przysłuchującemu się ich rozmowie Seamusowi. Następnie klepnęła Harry'ego w ramię i obróciła się na pięcie, rzucając: — Dzisiaj pracujemy razem, partnerze od przesadzania badyli.

I odeszła w stronę, z której wcześniej przyszła. Harry odprowadził ją wzrokiem, po czym zerknął na Malfoya, który wciąż przypatrywał się mu uważnie spod zmrużonych brwi. Zastanawiało go, co znowu knuje ten przebrzydły blondyn, jednak zdawał sobie sprawę, że tego prawdopodobnie się w najbliższym czasie nie dowie. Zresztą, musiał ustalić priorytety, a do nich z pewnością nie można było dołączyć rozpracowania dziwnego zachowania Draco.

— Co ona powiedziała? Wydrapię jej te oczyska łopatką — mruknął Ron, za co Hermiona obdarzyła go karcącym spojrzeniem. Weasley od jakiegoś czasu przejawiał niezdrowe zainteresowanie wyrządzeniem krzywdy Elisabeth, które nieco niepokoiło jego przyjaciół, jednak jedynie Hermiona zwracała mu na to uwagę w zauważalny sposób.

— Ja bym ją od razu całą tą łopatką zatłukł — wyznał Seamus, po czym westchnął i rozejrzał się wokoło, dla pewności, że nikt ich nie podsłuchuje. Gdy zarejestrował obecność tylko kolegów z domu, odetchnął, opuścił głowę i kontynuował: — Słuchajcie, ja nie wnikam, o czym będziecie gadać z tą żmiją, chociaż radził bym uważać, bo to jest jakieś wcielenie szatana. — Wszyscy Gryfoni pokiwali głową, na znak, że zgadzają się z jego stwierdzeniem – może i Elisabeth była tego dnia w dość dobrym humorze, ale to wciąż ta sama osoba co zawsze. Lepiej nie podchodzić do niej bez kija, o ile już w ogóle musi się podchodzić. — W każdym razie... Gdzie Dan? Muszę z nią pilnie o czymś porozmawiać.

Harry nie miał nic przeciwko Seamusowi. Od jakiegoś czasu całkiem dobrze się dogadywali, można powiedzieć, że nawet stali się kimś na rodzaj przyjaciół – choć żaden z nich z pewnością by drugiego tym mianem nie określił. Mimo to czuł, że nie chce, by Finningan gadał z Dan teraz. Nie to, żeby był zazdrosny czy coś w tym rodzaju. Po prostu postanowił sobie, że stanie się dla niej lepszym chłopakiem – a to wymagało od niego podjęcia odpowiednich kroków, najlepiej jeszcze dzisiaj. Wolał, żeby Seamus nie kręcił się w tym czasie obok Danielle, bo... Cóż, dobrze, chyba jednak był troszkę zazdrosny, ponieważ nie potrafił znaleźć uzasadnienia dla swoich odczuć.

Wiedział, że jego przyjaciele wymieniają właśnie z ożywieniem wymieniają zdania i nawet odrobinę ich słuchał – na tyle, żeby dowiedzieć się, że Hermiona koniec końców wyjawiła miejsce pobytu Dan, Seamus poszedł tam nie zważając na konsekwencje, a Ron mruczał coś o zaciukaniu kogoś szpadelkiem. Nic, co wymagałoby jego interwencji lub chociaż uwagi.

Zastanawiało go to, co powinien zrobić, żeby poprawić Dan nastrój. Jako jej chłopak chciał zachować się tak, żeby nie miała żadnych wątpliwości co do jego uczuć. Nie wiedział tylko, jak się do tego zabrać. Mógłby zapytać kogoś o pomoc. Tylko kogo? Kochał swoich przyjaciół, ale żadne z nich wcześniej nie było w związku, więc... Cóż, nie uważał, żeby wiedzieli na ten temat więcej od niego – różnice stanowiło to, że przynajmniej mieli jakieś wzorce do naśladowania we własnych domach, ale nie wydawało mu się, żeby nastoletni związek rządził się takimi samymi prawami, co długoletnie małżeństwo. Jedynymi osobami, które znał i mógł o coś podpytać, był Fred Weasley i Cho Chang. Z Cho wolał póki co nie rozmawiać, a słowom któregokolwiek z bliźniaków za bardzo nie ufał. Lepiej nie ryzykować.

Może po prostu powinienem z nią szczerze porozmawiać, pomyślał Harry, obserwując, jak profesor Sprout toruje sobie przejście do drzwi szklarni, rozganiając przy tym rozgadanych Ślizgonów. Każdy lubi szczerość. Tylko co powinienem dokładnie powiedzieć?

Nie zdążył się na tym namyślić, bo wszyscy uczniowie ruszyli w stronę wejścia.

— Rusz się — rzucił Ron, łapiąc przyjaciela za nadgarstek i ciągnąc w stronę reszty. Harry próbował za nim nadążyć, jednocześnie rozglądając się za Hermioną, którą szybko dostrzegł w towarzystwie Parvati i Lavender. Granger wyjątkowo nie wyglądała na zirytowaną ich towarzystwem – z zainteresowaniem chłonęła to, co przekazywały jej koleżanki poprzez chaotyczne wypowiedzi i energiczną gestykulację.

Przy swoim stanowisku, które zazwyczaj dzielili z Erniem Macmillanem i Justinem Finch-Fletcherem, Harry i Ron zastali już Daphne Greengrass, która z typowym dla siebie spokojem przeglądała podręcznik do starożytnych runów. Jej widok był kontrastem dla tego, co ujrzeli chwilę później.

Tuż obok stolika Elisabeth Hunter tłumaczyła Erniemu i Justinowi, że muszą przez ten jeden dzień usiąść gdzieś indziej, ponieważ ona ma taki kaprys. Co dziwne, nie krzyczała ani nie rzucała przedmiotami. Obdarzała ich jedynie takim spojrzeniem, jakby chciała wyrządzić im jakąś krzywdę, ale musiała się powstrzymywać, co prawdopodobnie było prawdą. Jej rozmówcy sprawiali natomiast wrażenie niezadowolonych tą nagłą zamianą miejsc i chyba bili się z myślami, czy powinni o swoje prawa walczyć, czy lepiej nie denerwować dziewczyny.

— No dobrze, możecie wreszcie zająć miejsca? Dzisiaj będziemy kontynuować temat z poprzedniej lekcji. I jeszcze poprzedniej. Oraz wszystkich poczynając od zeszłego miesiąca. Chciałabym, żebyście wreszcie skończyli pracować, bo w takim tempie z pewnością nie wyrobicie się przed SUMami — przypomniała donośnym głosem profesor Sprout, co spowodowało w pomieszczeniu nieco większy gwar, niż ten, który panował jeszcze chwilę temu.

Ernie i Justin wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami, po czym odeszli w stronę stanowiska, przy którym siedziało dwoje ich kolegów z domu. Macmillan odwrócił się jeszcze, spoglądając na Rona i Harry'ego z zaciekawieniem, na co Weasley wzruszył ramionami, udając, że nie ma pojęcia, o co może chodzić.

W końcu wszyscy zajęli swoje miejsca i profesor Sprout rozpoczęła lekcję, przypominając im, o czym powinni pamiętać przesądzając rośliny, o których większość z nich słyszała po raz pierwszy – a przynajmniej tak im się wydawało.

Harry czuł się bardzo dziwnie, siedząc na stołku obok kompletnie niezainteresowanej lekcją Daphne, a to było zaledwie drobnostką w obliczu tego, że Hunter wpatrywała się w niego z nieukrywaną wyższością i do tego szczerzyła się tak, jakby właśnie odbywała wizytę w gabinecie dentystycznym. Po jego lewej Ron mruczał coś niezrozumiałego, a Hermiona przyglądała się uważnie całej ich czwórce ze stanowiska, które zawsze zajmowały z Danielle. Cóż, kiedy godził się na rozmowę nie pamiętał, że przy każdym stoliku może pracować tylko cztery osoby. Spojrzał na przyjaciółkę, chcąc się upewnić, czy ta nie chce go zbesztać za bratanie się z wrogiem, ale ta skinęła mu głową, na znak, że powinien wyciągnąć z Elisabeth to, co sama chciała im przekazać. W myślach zanotował sobie, żeby przekazać Hermionie wszystko to, co usłyszy z ust Hunter.

— No więc? — zapytał w końcu szeptem Harry, czując, że dłużej nie wytrzyma w tej niecodziennej atmosferze.

Daphne nawet nie drgnęła, natomiast Elisabeth przechyliła się lekko w przód, posyłając mu fałszywie słodkim uśmieszek. Na poważnie zaczął się zastanawiać, która z nich bardziej go przeraża.

— Cóż, od czego wolisz zacząć? Od wyjaśnienia dziwnych plotek czy od tego, co wiem, a czego nie wiem?

— Plotki.

— Mów, co wiesz.

Harry i Ron spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Nie spodziewali się, że odpowiedzą w tym samym czasie, a tym bardziej, że ich odpowiedzi będą tak całkowicie różne. Elisabeth parsknęła, zwracając na siebie uwagę jakiejś ciemnowłosej Krukonki, która siedziała niedaleko nich.

— Ojej, ojej! Widzę, że macie różne priorytety. Wiesz, Królu Łasiczko, to było pytanie do Wybrańca Z Przypadku, ale mam dzisiaj dobry humor, więc twoją ciekawość też zaspokoję — odparła z rozbawieniem. Ron zmarszczył brwi, słysząc, jak go nazwała, jednak nie odezwał się słowem. — Musi wam wystarczyć tyle, że nie gustuję w blondynkach.

Harry mógł przysiąc, że na dźwięk tych słów Daphne lekko drgnęła, jednak był to tak nieznaczny ruch, że nikt inny nie zwrócił na niego większej uwagi. Od początku wiedział, że to wszystko tylko plotki i niby słowom Hunter nie powinno się wierzyć, jednak w zupełności mu wystarczały. Ron widocznie jednak spodziewał się innej odpowiedzi – zapewne takiej, która obejmowała genezę i inne szczegóły chodzących po szkole pogłosek – bo zmarszczył brwi jeszcze bardziej, niż wcześniej.

— Co do tego, co wiem... No już, nie marszcz się tak, bo ci zostanie, a na eliksiry na zmarszczki cię nie stać... To, co wiem, to to, co powiedziała mi wczoraj Ross. Ta plotka powstała dlatego, że przypadkiem spotkałyśmy się na korytarzu i zawiązałyśmy współpracę, coś na styl sojuszu bym powiedziała.

Harry'ego zmartwiło słowo "sojusz". Nie kojarzyło mu się z niczym dobrym, jednak wolał nie wtrącać się w wypowiedź Elisabeth, żeby nie zniechęcić jej do mówienia. Spojrzał kątem oka na Rona, który wyglądał na o wiele bardziej przekonanego niż chwilę temu, jednak wciąż przeciwnego wszystkiemu, co związane z Hunter.

— Dogadałyśmy się, bo mamy wspólny biznes... Okazało się, że siedzimy w tym razem. Wiemy o D., Potter. Nas też prześladuje.

***

— Wysłaliście Montague'a Znikającym Gabinetem na jakiś wypizdów?

— Dokładnie, Hady. Chociaż w sumie nie wiemy, czy to wypizdów, ale gdzieś go wysłaliśmy na pewno.

Hadley modliła się o to, żeby okazało się, że po prostu właśnie się przesłyszała. Jako dziewczyna jednego z bliźniaków Weasley oraz siostra dwóch członków ich bandy widziała i słyszała już naprawdę wiele, ale tak bardzo niemoralnej akcji jeszcze nie przeprowadzili. Co jak co, ale do głowy nigdy by jej nie przyszło, że będą zdolni zrobić coś tak... Szalonego, nieodpowiedzialnego i niebezpiecznego.

— Słuchajcie, to jest już lekkie przegięcie. Powinniście go natychmiast odesłać albo powiedzieć nauczycielom...

— Wiesz, że nie możemy, Pani Prefekt — wtrącił George, odwracając się twarzą do Krukonki. Nie wyglądał na szczególnie przejętego tym, że właśnie wysłał szkolnego kolegę... cóż, gdzieś. Hadley nadęła policzki i lekko poczerwieniała. — Przecież nie wiemy, gdzie go wysłaliśmy. Poza tym... Zasłużył. W zeszłym tygodniu próbował skontuzjować jedną z naszych pałkarek, a nawet nie ma meczu w najbliższych dniach. Widzisz? Niezły w niego gnojek.

Hadley warknęła. Sama nie wiedziała, czy to z powodu wysyłania kolegów w dziwne miejsca, istnienia Brygady Inkwizycyjnej, czy może prób uszkadzania przeciwników w Quidditcha. Być może przez to wszystko.

No i wciąż martwiło ją to, co zobaczyła poprzedniego wieczoru w bibliotece. Dziwna, tajemnicza wiadomość, którą o napisała Amaryllis. Wyglądało to na coś, co może wywołać szereg reakcji łańcuchowych, prowadzących do jakiegoś okropnego nieszczęścia – a ich miała już dość. Próbowała wyjaśnić to z Amy, jednak ta zręcznie jej unikała i nie zanosiło się na to, żeby ten stan miał się zmienić.

Fred klepnął brata w ramię, po czym szepnął mu coś, przez co ten ruszył powoli przed siebie. Po chwili dziewczyna poczuła, jak ramiona jej chłopaka otaczają ją w pasie i pisnęła, gdy jej nogi zaczęły odrywać się od podłoża.

— Co cię tak martwi, co? — zapytał, zbliżając swoje usta do jej ucha. Gdyby oboje stali, musiałby się nieco schylić, żeby to zrobić. Hadley była niesamowicie niska jak na swój wiek, co bardzo jej przeszkadzało, jednak dla niego stanowiło doskonały pretekst do podnoszenia jej ot tak.

— Amy — wyszeptała Krukonka, czując, jak jej ciało przyzwyczaja się do wiszenia kilka cali nad ziemią. Nienawidziła się unosić – dlatego na miotle ostatnio latała w pierwszej klasie. Mając grunt pod stopami była o wiele bardziej spokojna.

— Tak myślałem, że nie chodzi ci o Montague'a.

— O niego też, ale... Amy dziwnie się zachowuje. Wczoraj zobaczyłam, jak pisała do kogoś wiadomość.

— Hady, wszyscy piszemy wiadomości. To nic dziwnego.

— Tak, wiem! Ale... Fred, ona chyba komuś grozi.

______________________________________

druga część tego rozdziału powinna być jeszcze w tym miesiącu, bo prężnie nad nią pracuję, jednak nie mogę tego obiecać

zachęcam do komentowania, kocham komentarze! macie jakieś przemyślenia, teorie?

jak widać, co nieco się już zaczyna wyjaśniać, co prawda za plecami naszych bohaterów, ale wciąż! nie mogło oczywiście zabraknąć też jakiejś dramy, która właściwie jest tradycyjna – pamięta ktoś, jak podczas Turnieju Rita Skeeter napisała o romansie Dan i Draco? historia lubi się powtarzać :0

jak sądzicie, o co chodzi z Amaryllis? co to dziecko nam tu odstawia? i co zrobi Harry? czy Dan znajdzie coś w dzienniku i o czym do diabła chce z nią pogadać Seamus? czy Daphne ma tiki nerwowe? dlaczego świta Hunter sfuzjowała się ze świtą Malfoya? czy Dumbledore faktycznie ukrywa się w jakiejś spelunie? jaki jest skład cytrynowych dropsów? no i najważniejsze! KIEDY TA OBIECANA ŁAZIENKA?

na te i wiele innych pytań możecie nie doczekać się odpowiedzi, bo jestem dziwnym człowiekiem. nie no, żartuję, powoli, a do przodu!

rozpisałam się, ale tęskniłam za Wami i chciałam tak o sobie pogadać. całuski, skarby moje! (to trochę taka średnia nazwa, ale cii)

do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top