Rozdział 23.2 • Trzech szachistów; część druga •

Broderich Bode, lat 49. Znaleziony martwy w swoim łóżku. Święty Mungo. Niewymowny. Diabelskie Sidła. Departament Tajemnic. Nic wchodzić do Departamentu Tajemnic. Badają tam tajemnice.

Danielle starała się ułożyć te wszystkie informacje w jedną całość, ale coś jej wciąż nie pasowało. Skądś już słyszała o Broderichu Bode, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, skąd. Święty Mungo. Była tam na chwilę, odwiedzić pana Weasleya, ale gdy tylko zauważyła na choryzoncie Lockharta, szybko uciekła po schodach w górę, żeby trafić do kawiarenki, gdzie czekała na Harry'ego i Rona. Długo ich nie było. Lockhart. Więc trwałe uszkodzenia wywołane przez zaklęcia? Pewnie coś w tym stylu, ale czy Bode'a kojarzyła na pewno z opowieści przyjaciół? Że leżeli z Lockhartem w tej samej sali? Możliwe. Ale co tam robił ten cały Bode i dlaczego, na Merlina, nikt wcześniej nie zauważył tych Diabelskich Sideł?

Przypadek? Nie, raczej nie. Raczej celowe działanie. Broderich Bode był Niewymownym. Pewnie wiedział więcej, niż powinien, i ktoś go sprzątnął. Całkiem pomysłowo, ale też ryzykownie. Dlaczego ten ktoś ryzykował użycie Diabelskich Sideł, skoro sprawę można było załatwić dużo prościej? Trucizna albo Avada. Szlag, nawet poduszka załatwiłby sprawę! Tylko że... Wtedy od razu każdy rozpoznałby morderstwo. Tak to wygląda na zwykły wypadek, chociaż nawet ona dała radę dostrzec w tym coś więcej, więc to tylko kwestia czasu, aż Ministerstwk dojdzie do tych samych wniosków. Może już doszło, jednak postanowiono nie przekazywać tego opinii publicznej?

Chrzanić Ministerstwo, pomyślała Danielle, odrywając wzrok od gazety i zajmując się z powrotem owsianką. Ale co takiego wiedział Bode, że go wyeliminowano? I kto to, do cholery, zrobił?

Zamarła. Nie, nie możliwe. A może jednak? Nie, przecież Voldemort nie zaprzątały sobie głowy Diabelskimi Sidłami. Użyłby Avady Kedavry i po krzyku, sprawa załatwiona. Chyba, że chciał zachować pozory i jeszcze się nie wychylać. Ale dlaczego? Co mu szkodziło? Może nie był jeszcze wystarczająco sprawny? Nie zdążył zebrać sił? Nie. Przecież w tym samym czasie uwolnił swoich popleczników z Azkabanu. Jeśli nie chciał zwracać na siebie uwagi, to tym wyczynem jednak to zrobił. Wypuszczenie akurat tych osób to jak jasna, neonowa strzałeczka nad głową i wołanie przez megafon: hej, gamonie, tu jestem! Patrzcie, powstałem! Nie, tu nie chodziło o pozory. Być może to po prostu sprawka kogoś innego. Zresztą, co takiego mógł wiedzieć Niewymowny, by zagrażało to największemu czarnoksiężnikowi na świecie?

Wszystko. Mógł wiedzieć dosłownie wszystko.

Niewymowni badają tajemnice.

— Nie wierzę w przypadki — stwierdził Seamus, wyrywając Danielle ze stanu głębokiej koncentracji. — To jakiś spisek. To tylko kwestia czasu, aż dojdzie do Hogwartu. A my siedzimy tu w środku niemalże czekając na atak. Prawie bezbronni, bo nawet nie pozwalają nam ćwiczyć. Musimy się ukrywać z nauką obrony, podczas gdy tam, na zewnątrz, szykuje się wojna!

— I kto to mówi? — burknął Ron, spoglądając Finninganowi w oczy. Dan ciężko było rozpoznać, w jakim chłopak jest nastroju. Zdawał się jakiś taki wymizerowany, no i to jego zachowanie. Dziwne. — Jeszcze nie tak dawno w ogóle nie wierzyłeś w żadną wojnę.

— Może i nie, ale teraz wierzę. Widzę to. Zaprzeczanie prawdzie byłoby z mojej strony idiotyzmem. I nie podoba mi się to, że Ministerstwo wyraźnie ma w dupie nasze bezpieczeństwo. T...

— Kiedy kolejne spotkanie GD, Harry? — wtrąciła Lavender, strącając z siebie ramię Parvati. Wyglądała już nieco lepiej niż chwilę temu, chociaż z pewnością dalej była w szoku. Jej głos drżał lekko od nadmiaru emocji. Dan zawsze sądziła, że Brown ma słabe nerwy, a ta sytuacja to tego idealny przykład. Nie rozumiała, dlaczego więc dziewczyna wpakowała się w nielegalne zgrupowanie, które miało na celu, nie czarujmy się, głównie walkę ze złem. Jak ktoś taki jak Lavender mógł temu podołać? Jednak widocznie jej samej nie robiło to wielkiej przeszkody, skoro zapytała o następne spotkanie.

— Jutro — odparł Harry stanowczo, chociaż tak naprawdę nie zaprzątał sobie tym głowy od momentu przekroczenia progu Hogwartu po przerwie świątecznej. Gdyby ktoś zapytał go o to przed śniadaniem, odpowiedział by z pewnością: nie wiem. Teraz jednak, przez zaledwie dwa artykuły w Proroku, sprawy miały się trochę inaczej. Zapragnął zacząć jak najszybciej i zrobić jak najwięcej, skoro zagrożenie zaczynało się stawać coraz to bardziej realne. Nie chciał tego mówić reszcie, ale miał dziwne wrażenie, że atak może nadejść dużo szybciej, niż się tego spodziewają. — Jutro wieczorem. Po lekcjach przekażę wiadomość tradycyjnym sposobem. Na razie nie mówcie innym, zgoda?

Wszyscy biorący udział w rozmowie, lub jedynie się jej przysłuchujący, pokiwali zgodnie głowami. Mówiąc "tradycyjnym sposobem", Harry miał na myśli galeony informacyjne, wymyślone przez Hermionę. Data i godzina pojawiały się w miejscu numeru seryjnego, a taka zmiana sygnalizowana była nagłym wzrostem temperatury i wielkości monety. Do tej pory nie odkryli jeszcze, czy dałoby się w ten sposób przekazać także wiadomość słowną, jednak trzeba przyznać, że nieszczególnie próbowali. Nie było im to po prostu do niczego potrzebne.

— Przeczytane? Super, konfiskuję.

Danielle, podobnie jak reszta kolegów, ze zdziwieniem spojrzała na Ginę Burns, która nagle pojawiła się za Lavender z naręczem gazet w rękach i właśnie odbierała im Proroka. Co ona, u diabła, wyrabiała? Dobra, może i to przeczytali, ale po co jej był kolejny egzemplarz tej samej gazety? Dan zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, czy powinna to uznać za coś podejrzanego, czy jednak nie. Zbyt wiele rzeczy ostatnio nie było przypadkowych.

— Gina, co ty robisz? — zapytał ze zdezorientowaniem Dean, odzywając się po raz pierwszy od swojego pojawienia w Wielkiej Sali. Jego też zastanawiało to dziwne zachowanie.

— Zabieram gazetę? — odparła dziewczyna, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

— Tyle widzimy, ale po co? — Lavender odwróciła się do koleżanki z dormitorium i spojrzała na nią, jak na lekko nierozgarniętą. Rzuciła okiem na gazety w jej rękach i po chwili wskazała na nie palcem, mówiąc: — Masz tam cały stosik dzisiejszych Proroków.

— Jeśli przeczytaliście, to i tak wam nie jest potrzebna. Co was to tak interesuje? — westchnęła Gina, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie wystarczyło. W dalszym ciągu się na nią patrzyli, oczekując sensownych wyjaśnień. Po prostu jej nagła potrzeba kolekcjonowania gazet wydała im się dziwna. — Okej... Muszę je zniszczyć, żeby Fay żadnej nie zobaczyła. Jest trochę wrażliwa na takie rzeczy i nie sądzę, żeby ten artykuł z pierwszej strony korzystnie na nią wpłynął. Zadowoleni?

Danielle zgodziła się z Giną – Fay była bardzo wrażliwa. Wystarczyło przypomnieć sobie jej reakcję na to, jak Snape się wściekł po kradzieży jego cennego kamienia (który do tej pory się nie znalazł i nie zanosiło się na zmianę), aby to dostrzec. Wiadomość o ucieczce jedenastki popleczników Voldemorta podziałałaby na nią z pewnością dużo gorzej niż na Lavender. Jednak Dan nie uważała, żeby ukrywanie tak istotnej informacji przed Fay mogło mieć jakikolwiek pozytywny skutek. Mimo to nie miała zamiaru się mieszać. Gina i tak zrobi to, co będzie uważała za słuszne.

— Yhym, bierz — mruknął Ron, chociaż tak w zasadzie Burns zrobiła to już jakiś czas temu i z pewnością gdzieś by miała to, że ktokolwiek nie zgodziłby się na utratę gazety. I tak by ją wzięła.

— Super, dzięki!

Patrząc za oddalającą się od nich Giną, Danielle zaczęła się zastanawiać nad tym, z jakich osób właściwie składa się Gwardia Dumbledore'a. Skoro uważała, że Lavender nie do końca się tam nadaje, to Fay tym bardziej. Były zbyt wrażliwe i owszem, powinny umieć się bronić w razie potrzeby, ale... Dla Dan przynależność do Gwardii znaczyła coś więcej niż tylko naukę obrony. Uważała, że będąc jej członkiem jest się w pewien sposób zobowiązanym do walki. Właśnie po to ćwiczyli. Jeśli Śmierciożercy zaatakują Hogwart, to ich grupa powinna stanąć przeciwko nim jako jedna z pierwszych. Bo dlatego trenowali. Danielle nie wyobrażała sobie w takiej sytuacji Fay lub Lavender. Czy potrafiłyby zrobić cokolwiek w sytuacji niebezpieczeństwa? A taki Zachariasz Smith? Harry miał rację. Rzucanie zaklęć w klasie, a prawdziwa walka to dwie różne rzeczy. Nie powinna jednak stawiać innych na przegranej pozycji, skoro sama nie mogła mieć pewności, jak się zachowa stając oko w oko ze Śmierciożercą. Podejrzewała, że nikt nie mógł być pewny takich rzeczy.

Z drugiej strony... Może nie każdy w Gwardii był urodzonym wojownikiem, ale od czego mieli siebie nawzajem? Trenując razem obronę zdążyli się do siebie zbliżyć, przez co stali się w pewnym sensie za siebie odpowiedzialni. Przynajmniej tak wydawało się Danielle. Chociaż nie miała pewności, że sama nie zdrętwieje ze strachu na widok Śmierciożercy, to wiedziała, że zrobi wszystko w obronie reszty. A już zwłaszcza swoich bliskich. Podejrzewała, że inni mają podobnie. Że są gotowi bronić swoich przyjaciół, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ona była.

— Danielle, idziesz ze mną? — zaproponowała nagle Hermiona, zrywając się na równe nogi. Ross spojrzała na nią niepewnie, ale pokiwała głową i także wstała, tworząc lukę pomiędzy Seamusem a Harry'm. — Muszę wysłać list. To trochę... Szalone, ale może... Mniejsza z tym. Widzimy się na zajęciach.

— Sama miałam się o to zapytać — stwierdziła Dan, przy czym posłała przyjaciółce tak dziwne spojrzenie, że ta od razu zauważyła, że ta ma jej do powiedzenia coś istotnego. — Zobaczymy się później.

Kiedy razem z Hermioną kierowały się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, reszta wolała za nimi coś na pożegnanie. Dan spojrzała za siebie. Harry zmrużył oczy i szepnął do Rona coś, z czym ten widocznie się zgadzał, bo pokiwał głową. Od rana, co najmniej, obaj zachowywali się nieco dziwnie. Pewnie mieli swoje sekrety, którymi na razie nie chcieli się podzielić. Podobnie jak one. Przynajmniej na razie. Danielle ponownie utkwiła wzrok w drodze przed sobą.

Droga do sowiarni zajęła im tyle, że nie było mowy o dotarciu w porę na pierwszą lekcję. Danielle stwierdziła, że powinna o tym poinformować przyjaciółkę, ale gdy tylko na nią spojrzała, doszła do wniosku, że ta doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie odzywały się więc aż do dotarcia na miejsce, gdzie Hermiona wyciągnęła z torby kawałek pergaminu i pióro.

— No to do kogo piszesz? — zapytała w końcu Dan, opierając się o brudną ścianę za sobą. W sowiarni nie tylko brzydko pachniało, ale także ciężko było zrobić krok, nie trafiając przy tym chociażby noskiem buta w ptasie odchody.

— Do Rity Skeeter. I nie wierzę, że to robię, ale jeśli się uda... W każdym razie, nie wspominaj o tym chłopakom.

— Jasne. Znasz mnie, potrafię trzymać buzię na kłódkę.

— I to jest właśnie twój problem, Danielle — westchnęła Hermiona, skrobiąc zawzięcie wiadomość do dziennikarki. Dan zmarszczyła brwi, niemal się prostując z zaskoczenia. — Czasami zbyt wiele wolałabyś zachować tylko dla siebie. Kiedy zamierzałaś powiedzieć mi o ostrzeżeniu Dorcas?

— Teraz — oznajmiła szczerze Dan. Naprawdę miała zamiar powiedzieć o tym Hermionie jak najszybciej się dało, ale wolała, gdyby były wtedy same i nikt nie mógł ich podsłuchać. Tylko one dwie wiedziały o Dorcas – a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie czuła potrzeby, żeby obwieszczać to komuś innemu, nawet Harry'emu i Ronowi, chociaż oni musieli w końcu także się o tym dowiedzieć. Ale w swoim czasie. — Właśnie miałam ci powiedzieć, że Dorcas twierdzi, że z Departamentem Tajemnic jest coś nie tak i ktoś tam zginie, więc mamy się tam nie pchać. Jesteśmy zbyt ważni dla biegu wydarzeń czy coś w tym stylu.

— Ufasz jej? — mruknęła Hermiona, po chwili milczenia, w czasie której zastanawiała się nad tym, co właśnie usłyszała. Nieznana kobieta, dawno zmarła, dawała im rady dotyczące Departamentu Tajemnic, dokładnie tak, jakby wiedziała, że to miejsce właśnie ich zajmuje. Nawet jak na to, że ponoć posiadała tą samą umiejętność, co Dan, to wydawało się podejrzane. W końcu Ross nie umiała takich rzeczy jak przewidywanie przyszłości, o ile nie wyszło jej to przez przypadek. No i na dodatek Dorcas sama przyznała się, że w sumie to może je opętać i że nie można jej ufać. Coś było zdecydowanie nie tak.

— Sama nie wiem. Może — westchnęła Danielle, odchylając się lekko od ściany, a po chwili znów się o nią opierając. Przez myśl przeszło jej, jak bardzo profesor Flitwick będzie zawiedziony jej nieobecnością na Zaklęciach. Miała nadzieję, że Harry i Ron znajdą dla nich jakąś porządną wymówkę, żeby nie wpakowały się w kłopoty przez głupi list do Rity Skeeter. — Ale to mniej istotne niż to, że właśnie miałam ci powiedzieć także, że podejrzewam, że śmierć Brodericha Bode'a wcale nie była przypadkiem, tylko morderstwem, a tak oprócz tych wszystkich rzeczy, to Ron się w tobie podkochuje i ostatnio zachowuje się jak głąb, bo próbuje ci chyba czymś zaimponować, ale mu nie wychodzi, więc błagam, zrób coś z tym.

Cóż, tamtego o Ronie to w sumie nie planowała mówić, ale chyba wyszło dobrze, że jednak to zrobiła. Być może, nie miała pojęcia, bo jeśli przyjaciel dowiedziałby się o jej zbyt długim języku, pewnie zrewanżowałby się tym samym. Hermiona rozdziawiła usta i z zaskoczenia przerwała pisanie.

— Co mówiłaś?

— No w zasadzie nie powinnam tego mówić, bo to nie moja sprawa i miałam z nim o tym pogadać, i to zrobię później, ale zachowuje się dziwnie i to mnie...

— Nie, nie to. To poprzednie — przerwała Hermiona, wracając do pisania. Danielle zmarszczyła brwi z zastanowieniem. Dobra, może nie powinna mieszać się w dziwne i zawiłe relacje pomiędzy przyjaciółmi, ale stało się, więc dlaczego Hermiona tak to zignorowała? Nawet nie powiedziała jej, żeby się nie mieszała. Nic.

— Że moim zdaniem śmierć Bode'a nie była nieszczęśliwym wypadkiem, tylko zaplanowanym morderstwem. Nie wiem, czy ma coś wspólnego z ucieczką z Azkabanu, czy to zbieg okoliczności — mruknęła Dan, zakładając ręce w okolicach piersi. Hermiona schowała pióro do torby i zawinęła pergamin w rulonik. Z kieszeni wyciągnęła niedługą, brązową tasiemkę i ruszyła w stronę żerdzi, żeby wybrać jakąś sowę do wysłania listu. — Możesz użyć Persefony, jeśli chcesz. Dawno nie latała.

— Dzięki. A jeśli chodzi o Bode'a, to też mi się tak wydaje. Wiedział zbyt wiele i kiedy okazało się, że wraca do zdrowia, ktoś go sprzątnął. A skoro tak, to ma to związek z Departamentem Tajemnic, bo Bode był Niewymownym. Harry'emu śniły się drzwi do Departamentu Tajemnic, pan Weasley ich strzegł i został zaatakowany przez węża Voldemorta, a Dorcas twierdzi, że ktoś tam zginie i mamy się tam nie pchać. Tylko, że to strasznie poplątane. Co, jeśli ktoś umrze jeśli tam nie pójdziemy, a nie na odwrót? Już pomijając fakt, że nie możemy jej ufać.

— Racja. Lepiej, żebyśmy najpierw porządnie to przemyślały. Zresztą, chyba nie mamy po co się tam pchać, prawda? Nie ma żadnego powodu, żeby tam iść. Skupmy się na tym, co w Hogwarcie, a resztę tylko obserwujmy. Tu jest wystarczająco problemów.

***

Remus Lupin nie bardzo przepadał za składaniem niezapowiedzianych wizyt, jednak istniały chwile, w których było to nieuniknione. Godzina dziewiąta nad ranem zaledwie drugiego dnia powrotu uczniów do Hogwartu po przerwie świątecznej właśnie do takich momentów należała. Z powagą wymalowaną na twarzy wkroczył do gabinetu Dumbledore'a przez kominek dokładnie wtedy, gdy dyrektor zamykał za sobą drzwi. Remus nie zaprzątał sobie głowy otrzepaniem się z sadzy i, w odpowiedzi na pytające spojrzenie mężczyzny, odchrząknął.

— Dumbledore, przydałaby nam się kartka z adresem Grimmauld Place dwanaście.

— Dlaczego więc sobie jej nie wypiszecie? — zapytał z zastanowieniem Albus, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, podchodząc do swojego zagraconego biurka. Spod leżącej gdzieś na stercie książek gazety wydobył miseczkę małych, żółtych cukiereczków i wyciągnął ją w stronę Lupina z serdecznym uśmiechem na twarzy. — Dropsa, mój drogi?

Remus pokręcił z niedowierzaniem głową i zrobił kilka kroków w stronę swojego byłego przełożonego. Nie miał pojęcia, czy Dumbledore się zgrywa, jak przez większą część życia, czy naprawdę nie rozumie, o co mu chodzi. Musiał załatwić jednak tę sprawę jak najszybciej – zanim Syriusz odejdzie od zmysłów, a zważając na to, że został sam na sam w pustym domu z Paige i nożami, to pośpiech był wręcz wskazany.

— Dobrze wiesz, że aby to zadziałało, to ty musisz przekazać informację o położeniu Kwatery. Nie rozumiem, po co uwolniłeś Rebeccę, skoro nie podałeś jej adresu Kwatery.

— Uwolniłem? — zdziwił się Dumbledore, zatrzymując garść pełną dropsów w połowie drogi do ust. Nie miał pojęcia, co też za głupoty ten młody człowiek wygadywał, ale zamierzał jak najszybciej to wyjaśnić. — Och, Remusie, ja wcale nie uwolniłem panny Curtis. Pierwsze o tym słyszę, żeby miała przebywać w miejscu innym, niż Azkaban.

— Jak to? Więc to nie twoja sprawka? Jeśli nie, to nie czytałeś chociażby dzisiejszego Proroka Codziennego? — zapytał Lupin, a na jego twarzy dało się wyraźniej dostrzec pokrywające ją zmarszczki. Myślał. Jeśli nie Dumbledore, to kto? Sama nie dałaby rady, a Syriusz nie mógł ruszać się z domu, czego sam osobiście pilnował. Kto miałby cel w wydobyciu Rebecci z więzienia? Zasępił się, dochodząc do oczywistych wniosków. Voldemort. — Bo jeśli to nie ty, to mamy kłopoty.

— Jestem pewien, że nie mam z tym nic wspólnego, Remusie — zapewnił starzec, przegryzając cytrynowe cukierki. Mimo tych nieco dziwnych dla niego wieści, zdawał się zadziwiająco spokojny. — Proroka ostatnio nie czytuję w ogóle, więc nie widziałem najnowszych wieści na własne oczy. Jednak przy śniadaniu co nieco obiło mi się o uszy i mógłbym przysiąc, że nie było to nazwisko Curtis.

Lupin z westchnieniem sięgnął do kieszeni starego, czarnego płaszcza i wyciągnął z niej nieco pomięty numer Proroka Codziennego. Z pierwszej strony uśmiechało się szaleńczo ośmiu więźniów, a pozostała trójka wyglądała raczej na załamanych swoją sytuacją i żałującą wszystkiego, co przyczyniło się do ich zesłania do Azkabanu. Ogromny napis na górze kartki informował o masowej ucieczce najlepiej strzeżonych więźniów.

Remus podetknął dyrektorowi gazetę niemal pod nos i wskazał palcem na najniżej zamieszczone zdjęcie. Widniejąca na nim młoda kobieta nie uśmiechała się ani nie wyła. Stała tylko nieruchomo, zupełnie jak na mugolskich zdjęciach, i patrzyła się przed siebie. W jej wzroku było coś nieobecnego. Zdawała się złamana, chociaż wygląd zewnętrzny mógł temu zaprzeczać. Wysoka, wysportowana sylwetka i zdrowo wyglądające, czarne, falowane włosy, które poruszały się niepewnie przy drobnych podmuchach powietrza. W przeciwieństwie do innych więźniów wskazanych w artykule, nie sprawiała pozorów zabójczyni czy kogoś w tym rodzaju. Pod fotografią widniał krótki i treściwy podpis:

Rebecca Molly Curtis
Zesłana do Azkabanu za zdradzanie tajemnic Ministerstwa Magii Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Była Niewymowna, Śmierciożerczyni.

— Cóż, faktycznie, wygląda na to, że została uwolniona. Może to oznaczać, że jednak została sprawiedliwie osądzona i teraz Voldemort wyciągnął ją, jak resztę swoich najwierniejszych popleczników.

— Dobrze wiesz, że to nie jest prawda, Dumbledore — warknął Remus, chowając gazetę z powrotem do kieszeni. Nie miał pojęcia, jak Albus mógł insynuować tak bezsensowne rzeczy. Wszyscy wiedzieli, że to była tylko pomyłka! Przynajmniej cały Zakon to wiedział i to o wiele dłużej niż o niewinności Syriusza. — I wiedziałeś wcześniej, jednak pozwoliłeś, żeby ją zamknęli, ratując Snape'a. I chociaż to było okropne z twojej strony, to wszyscy ci to wybaczyliśmy. Teraz możesz się odkupić i ją uratować.

— Jeśli to Voldemort ją uwolnił, to nie ma potrzeby jej ratować. Nie zadałby sobie trudu, żeby ją uwolnić, jakby miał zamiar po prostu zabić. Jednakże — Dumbledore zrobił krótką przerwę, aby przełknąć dropsa — sądzę, że dobrym pomysłem byłoby pozyskanie jej na naszą stronę. Jeśli wyrażacie taką chęć, to możecie zabrać pannę Curtis do Kwatery Głównej. Oczywiście, wypiszę stosowny świstek.

Remus odetchnął z ulgą. Udało się. Nie ważne, jakie motywy kierowały starcem w tym momencie. Uzyskał to, czego oczekiwał i to w nienajgorszym czasie. No i dowiedział się kilku interesujących rzeczy, które postanowił na razie przemilczeć. Liczyło się tylko to, że Syriusz może trochę by się uszczęśliwił obecnością Rebecci.

Stał więc posłusznie przy biurku, gdy Dumbledore wypisywał na kawałku pergaminu adres, a gdy go otrzymał, powoli ruszył z powrotem w stronę kominka.

— Remusie? — zapytał jeszcze Albus, gdy mężczyzna nabierał proszku Fiuu ze stojącej na gzymsie doniczki. — Jeśli mogę zapytać... Gdzie obecnie znajduje się panna Curtis?

— W Dolinie Godryka — odpowiedział po chwili zastanowienia. — Dom Annie Millis!

Nim zielone płomienie pochłonęły go całkowicie, zdążył jeszcze dostrzec nikły, acz lekko niepokojący, uśmiech na twarzy swojego mentora.

***

W ciągu następnych kilku dni po szkole rozniosła się wiadomość o tym, że Hagrid trafił na warunkową listę u Umbridge, a także wyszedł kolejny dekret – tym razem zabraniający nauczycielom udzielania uczniom informacji niezwiązanych bezpośrednio z nauczanym przez nich przedmiotem. Miał on z pewnością dużo wspólnego z tym, że cały Hogwart wręcz żył wiadomością o ucieczce z Azkabanu jedenastki więźniów. Rosły plotki, jakoby byli oni widziani w pobliżu Hogsmeade lub ukrywali się we Wrzeszczącej Chacie, większość jednak brzmiała tak mało wiarygodne, że nikt w nie nie wierzył. Coraz większa liczba uczniów zdawała się zdawać sobie sprawę z tego, że Ministerstwo próbuje zatuszować najważniejsze informacje i, z braku innych możliwości, zaczęła opowiadać się po stronie Dumbledore'a i Pottera, który, jeśli to w ogóle możliwe, stał się od czasu tego artykułu jeszcze sławniejszy.

Podobnie sprawa się miała z rodzinami ofiar niektórych ze zbiegów. Neville praktycznie w ogóle nie opuszczał dormitorium, żeby nie wystawiać się na natarczywe spojrzenia innych uczniów, a Susan Bones podczas jednego ze spotkań Gwardii, których częstotliwość znacznie się nasiliła, przyznała, że podziwia Harry'ego za to, jak ten to wytrzymuje, bo ona osobiście ma już dość.

Oprócz lekcji i związanego z nimi nawału prac domowych a także spotkań Gwardii Dumbledore'a, na których wszyscy pracowali ciężej niż zwykle, Danielle miała także treningi Quidditcha, a Harry dodatkowe zajęcia ze Snape'em. Obojgu szło okropnie. Raz nawet Ron odważył się zażartować, żeby zamienili się miejscami, ale Hermiona obdarzyła go wtedy tak karcącym spojrzeniem, że cała trójka od razu zapomniała o tym pomyśle.

Weasley prawdopodobnie nie dowiedział się o tym, że Danielle powiedziała przy Hermionie te kilkanaście dni temu o jedno słowo za dużo, bo nie zauważyła u niego żadnej zmiany. No, może przestał się tak popisywać dziwnym zachowaniem, ale to było na plus. Granger także wydawała się ignorować to, co usłyszała tamtego poranka. Pytana przez Dan, o co chodziło z listem do Skeeter, z uporem odpowiadała, że dowie się w Walentynki.

Skoro o Walentynkach mowa, to Danielle wiedziała, że przyjdzie jej spędzić je w szkole albo z Ronem i Hermioną na kremowym piwie. Harry podobno wybierał się z Cho do Hogsmeade, chociaż nie spędzali ze sobą jakoś wiele czasu od przerwy świątecznej. Rozważała wyjście gdzieś z Seamusem, żeby dać Hermionie i Ronowi szansę na spędzenie tego dnia tylko we dwoje, jednak w wieczór, w który już miała go o to zapytać, wbiegł ze zdenerwowaniem do Pokoju Wspólnego, kopnął gargulkę jakiegoś pierwszoklasisty z taką siłą, że roztrzaskała się o najbliższą ścianę, i oznajmił jej i kilku innym osobom, że przez taką jedną idiotkę ma szlaban w najbliższe wyjście do Hogsmeade. Nikomu nie chciał jednak zdradzić, o jaką idiotkę chodzi.

Każdego dnia Danielle próbowała się czegoś dowiedzieć z dziennika Dorcas, ale tekst na stronach zawierających nieprzeczytane jeszcze przez nią wpisy rozmywał się, gdy tylko na niego spojrzała. Zapytała, a jakże, o to autorkę, ale ta zbywała ją krótkim: dowiesz się w swoim czasie.

W pewną środową lekcję Astronomii pozorny spokój został zaburzony. Na miejsce pomiędzy Danielle a Zachariasza Smitha wpakowała się Elisabeth Hunter ze swoim teleskopem i mapą nieba. Przez jakiś czas nawet nie odezwała się do tej dwójki słowem, chociaż Puchon wciąż mruczał pod nosem, że "tylko tej kretynki tu brakowało", ale spoglądała w stronę, z której przyszła, przekazując jakieś znaki za pomocą mowy ciała. Ostatecznie jednak westchnęła ze zirytowaniem i dała sobie spokój.

Jaka niezależna się zrobiła, pomyślała Elisabeth, przywołując w pamięci obraz krzyczącej na nią Daphne zaledwie kilka godzin temu. Zna mnie nie od dziś, a dopiero teraz zaczęła się czepiać.

— Hunter, jeśli możesz, to wracaj skąd przyszłaś, bo zepchnę cię z wieży, a Smith potwierdzi, że to nieszczęśliwy wypadek — zagroziła Danielle, próbując odsunąć się od Ślizgonki na tyle, na ile pozwalała jej chęć sprawiania pozorów niewzruszonej jej obecnością.

— Z wielką, kurwa, chęcią — burknął Zachariasz, kreśląc coś na swojej mapie nieba, które mieli uzupełniać jeszcze przez następne kilkanaście lekcji. Nigdy nie należał do osób zbyt przyjaznych, ale późna godzina i obecność kogoś, kogo nawet nie tolerował, źle na niego działały.

— Co się tak rzucacie? — zapytała Elisabeth, rozkładając swój sprzęt i zaczynając pracę nad swoim zadaniem. Nie uśmiechnęła się, ale dołożyła wszelkich starań, żeby brzmieć w miarę serdecznie i nie zdradzić od razu swoich zamiarów. Nie spodziewała się, że durnowaty Smith wtrąci się w jej sprawę i to lekko ją zdołowało. Na dodatek jeszcze Daphne widocznie się na nią obraziła, co nie ułatwiało zadania. I tak sama nie była pewna, czy dobrze robi. — Bo jeszcze pomyślę, że się ze sobą zadajecie, a to tak średnio mi do was pasuje. Więc jeśli macie między sobą jakieś dziwne relacje, to pewnie coś ukrywacie. No, jaka jest wasza tajemnica?

Danielle zagryzła wargę, próbując nie dać się sprowokować. Była świadoma tego, że Hunter jedynie próbuje ją podjudzić w tylko sobie jasnym celu, jednak ciężko jej przychodziło ignorowanie zachowania tej dziewczyny. Poprzednim razem zgodziła się z nią tylko dlatego, żeby nie wszczynać sporu w bibliotece, ale tak naprawdę to stała po stronie Rona i miała do tego powody. Jeszcze nie zdecydowała, co zrobić z tym, że ta złośnica w przyszłości stanie się morderczynią. Starała się póki co o tym nie myśleć, w końcu były bardziej pilne rzeczy do rozgryzienia, ale w końcu i za to powinna się zabrać.

Coś po prawej stronie Dan trzasnęło, a chwilę później stamtąd rozległo się także siarczyste, chociaż ciche, przekleństwo. Widocznie Zachariasz złamał pióro. Wcale ją to nie zdziwiło – ten chłopak to jak otwarta księga emocji. Wystarczyło byle co, żeby doprowadzić go do skrajności. Westchnęła i spojrzała na lewo, przez co skrzyżowały się spojrzenia jej i Rona. Po jego minie wywnioskowała, że nie bardzo podoba mu się obecność Ślizgonki tak blisko i najchętniej podszedłby do nich natychmiast, żeby się wtrącić, ale przeszkadzała mu w tym profesor Sinistra, która postanowiła skontrolować postęp pracy jego i Harry'ego, z którym rozmawiała o czymś szeptem Hermiona. Danielle pokręciła lekko głową, dając Weasleyowi znać, żeby się nie wychylał, a ona sama poradzi sobie z natarczywą dziewczyną.

— Nie wiem, o co ci chodzi, Hunter. Jaka tajemnica? Szukasz sensacji? — odparła Danielle, próbując udawać rozbawienie. W rzeczywistości nieco niepokoiło ją to nagłe zainteresowanie Elisabeth tym, co nie powinno dotrzeć do jej uszu.

Zachariasz spojrzał na Gryfonkę, robiąc przy tym krzywą minę, która miała na celu przekazanie coś w stylu "pewnie Umbridge ją nasłała, zrzuć ją z tej wieży". Dan postanowiła zignorować tą niemą informację i działać po swojemu.

— Możliwe — mruknęła Elisabeth, unosząc jeden kącik ust lekko ku górze. Na moment nastała pomiędzy nimi cisza, w trakcie której kreśliła swoją mapę, ale po chwili kontynuowała. — Po prostu od jakiegoś czasu obserwuję jakąś dziwną nadaktywność ze strony twojej i twoich koleżków i zastanawia mnie, w co się znowu wpakowaliście. Nie wiem, czy spiskujecie, czy może robicie jakieś inne popaprane rzeczy, ale, przyznam szczerze, nieco kręci mnie roztrząsanie tego, o co wam znowu chodzi... Hę, co to?

Danielle zmarszczyła brwi, zerkając z ukosa na Elisabeth. Ślizgonka schylała się właśnie po coś, co zauważyła na posadzce – jakiś piekielnie mały świstek pergaminu. Gdyby zaciekawiła się tym, zamiast potraktować to jako wybawienie od niesamowicie nudnego i wścibskiego wywodu dziewczyny, i zajrzała jej przez ramię, ujrzałaby starannie wykaligrafowaną wiadomość:

Mylisz się, Elisabeth.

To nie ty jesteś trzecim szachistą. Czekaj na polecenia, hetmanko.

D.

Elisabeth błyskawicznie zgniotła pergamin w pięści i wepchała go do kieszeni szaty tak głęboko, jak tylko się dało. Nie rozumiała tego, co właśnie się wydarzyło, co to była za wiadomość i kto ją, do cholery, położył akurat w tym miejscu na podłodze, obok którego stała. Pewnie to sprawka Daphne. Tak, z pewnością tak było. Mściła się za to, co Elisabeth powiedziała w bibliotece – wciąż to roztrząsała, kłóciły się ostatnio coraz częściej przez tę kwestię. Teraz chciała ją zastraszyć czy coś takiego. I prawie jej się udało. Może, gdyby się nie podpisała... Może wtedy Hunter naprawdę by się przejęła. Ale tylko może.

***

Danielle, posłuchaj uważnie. W Walentynki otworzysz dziennik i przeczytasz uważnie stronę dwudziestą drugą. Uważnie i w skupieniu! Nie ma tu miejsca na jakąkolwiek pomyłkę. Musisz zastosować się do zawartych tam wskazówek. Trochę ciężko będzie mi nadzorować twoje postępy, w końcu jestem jedynie wspomnieniem, ale jeśli będziesz ostrożna powinnaś dać radę i bez mojej materialnej obecności. Podejrzewam, że nauka zajmie ci trochę mniej niż dwa tygodnie, ale przygotowałam się na każdą ewentualność. Twoim celem będzie lokalizacja czarki Helgi Hufflepuff. Zacznij w Walentynki. I ani godziny przed czy później. W Walentynki.

______________________________________

Rozdział 24 • Za dużo różu • — ??.02.2021

↑ chciałabym, żeby udało się w Walentynki, bo to będzie rozdział walentynkowy i wydaje mi się, że trochę pozytywnych rzeczy się zadzieje, ale męczę ten rozdział strasznie (z tydzień już) i nie wiem, kiedy uda się go dokończyć, żeby był przy okazji dobry i w ogóle

A tak ogólnie, to witam w sobotnie popołudnie! Mam nadzieję, że jest dla was szczęśliwe chociaż odrobinę.

Standardowo zachęcam do zostawiania po sobie komentarzy (◍•ᴗ•◍)✧*。

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top