Rozdział 10 • Latające głowy w Hogsmeade
— Mówisz, że Hagrid szuka kogoś za granicą?
Danielle pokiwała głową i wepchała do ust kawałek tosta. Pierwszy raz od prośby Dumbledore'a była w pełni wyspana i nie dręczyły ją wyrzuty sumienia. Nie martwiła się już też o Hagrida, w końcu miała jakieś pojęcie o tym, co się z nim przez ten czas działo i w jakim był stanie.
— Myślicie, że tropi śmierciożercę? — zapytał Ron, pochylając się nad stołem i zamaczając końcówkę swojego krawatu w soku marchewkowym. Harry zakrztusił się swoją owsianką, więc Hermiona uczynnie poklepała go po plecach.
— Zwariowałeś? Przecież oficjalnie nie może nawet używać magii. Poza tym, dlaczego prowadzi ze sobą jakiegoś olbrzyma? — szepnęła groźnie Granger, wypowiadając wreszcie to, o czym każdy z nich myślał już od początku.
Kim był Graup, który podążał za ich przyjacielem krok w krok? I po co to robił? Hagrid wyraźnie o tym wiedział, ale to wcale nie musiało oznaczać niczego dobrego. Wszyscy dobrze znali zamiłowanie gajowego do niebezpiecznych i wybuchowych stworzeń, a to, że miał olbrzymkę za matkę nie oznaczało, że z tej racji powinien szlajać się po lasach w towarzystwie ogromnej skały.
— No, niby tak, ale co innego miałby robić? Chyba nie poszedł na grzyby? — Ron uporczywie trzymał się swojego zdania, a Hermiona już obmyślała, jak zaprzeczyć jego pomysłom, ale sama nie miała pojęcia, o co takiego mogło chodzić.
W tym czasie Danielle i Harry wymieniali się spojrzeniami, które znaczyły więcej niż słowa. Oboje domyślali się, kogo takiego Hagrid szukał i wiele wskazywało na to, że mogli mieć rację.
— Kto poszedł na grzyby?
Hermiona, która właśnie otwarła usta by zaprzeczyć domysłom Weasleya, zamknęła je i zmarszczyła brwi. Ron przewrócił oczami i kopnął Danielle w kostkę. Harry chyba uznał, że wypada dokończyć śniadanie, bo nawet nie uniósł wzroku ani nie odezwał się w żaden sposób. Dan musiała przejąć pałeczkę.
— Nikt ważny. Cześć, Seamus — odpowiedziała krótko i uśmiechnęła się na powitanie. Finningan przystanął zaraz obok Hermiony, która udała nagłe zainteresowanie esejem z eliksirów leżącym na stole. Nie należał on, oczywiście, do niej, nigdy nie położyłaby swojego w tak podatnym na zabrudzenia miejscu. W tym momencie naprawdę uwielbiała Ronalda za jego brak samodzielności i ciągłą chęć pomocy w pracy domowej.
— Hej, Danielle. Chciałem tylko zapytać, czy może nie wyszlibyśmy razem do Hogsmeade jutro? Wiesz, łatwiej byłoby pogadać o tym... — urwał szybko, rozglądając się niepewnie po towarzystwie. — Tak w ogóle, to hej Hermiono. Cześć Ron i... Harry.
Harry znowu zakrztusił się owsianką, więc Granger znów go uderzyła, tyle że troszkę za mocno i musiała go poratować chusteczką, bo trochę się opluł. Seamus przewrócił dyskretnie oczami.
— No, nie wiem... — Danny przyjrzała się przyjaciołom, czekając na jakąś reakcję z ich strony. Dotąd zawsze chodzili razem do Hogsmeade, we czwórkę, u nie chciała niszczyć tej tradycji dla zwykłego kolegi, nie ważne, jak wiele miała mu do wyjaśnienia.
Hermiona miała jakąś dziwną minę, ale nie zgłaszała żadnych przeciwwskazań. Zatrzymała wzrok na Harrym, który postanowił wrócić do jedzenia. Nie mogła odgadnąć, co on o tym sądzi, ale pewnie nic przyjemnego. Nie odzywał się. Prawie zapomniała, że w tę sobotę czekał go szlaban ze Snape'm. Na to wspomnienie od razu zalała ją fala współczucia do najlepszego przyjaciela.
— Jeśli chcesz, to idź — szept Rona skierowany był wprost do jej ucha. Wzrdrygnęła się lekko, niemal słysząc chichot rudzielca. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
— Jasne, do zobaczenia jutro — odpowiedziała w końcu i z ulgą patrzyła, jak Finningan odchodzi, po uprzednim pożegnaniu się, w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Do końca dnia nie wrócili już do tematu Hagrida.
***
Herbaciarnia zdecydowanie nie należała do miejsc, w które Danielle chciałaby się udać z Seamusem. Mogli iść do Trzech Mioteł, do Zonka albo odwiedzić Wrzeszczącą Chatę i każda ta opcja wydawała się jej dużo lepsza od różowych puf i jedwabnych zasłon. W zasadzie, to nigdy nie planowała znalezienia się gdziekolwiek sam na sam z Seamusem Finninganem, nie licząc oczywiście nieznajomych osób wokoło, więc sam fakt takiego spotkania wydawał jej się absurdalny, chociaż nie bardziej od tego dziwnego pocałunku w bibliotece. Wariactwo. Skoro jednak to wszystko już się wydarzyło, to wybrałaby inne miejsce na spędzenie czasu niż herbaciarnia.
Do herbaciarni pani Puddifoot przychodzili tylko i wyłącznie zakochani, co stawiało ich oboje w nieco kłopotliwej sytuacji. Wszyscy naokoło całowali się, chodzili za ręce, przytulali i szeptali sobie urocze słówka, a oni po prostu siedzieli spięci i gorączkowo wyglądali przez okno w nadziei, że nikt znajomy nie będzie przechodził.
Chociaż to Danielle wybrała to miejsce, ze względu na to, że inni klienci byli zbyt zajęci sobą, aby podsłuchiwać, to jej mina mogła świadczyć tylko o dużym zawstydzeniu. Nie chciała, żeby chłopak pomyślał sobie coś, o czym nie było mowy. W końcu to siedlisko dla zakochanych! Jeszcze niedawno naśmiewała się z Ronem z Freda, który zabierał tu swoją dziewczynę co jakiś czas i wspólnie krytykowali każdy metr kwadratowy tego przybytku. Teraz tutaj siedziała i, co gorsza, nie z tym, z kim chciałaby się w takim miejscu znaleźć. Oczywiście, że pragnęła przyjść tu kiedyś z własnym chłopakiem, a najlepiej, żeby był nim Harry.
— Coś podać? — Danielle podskoczyła na siedzeniu. Głos kelnerki wybił ją z zamyślenia i nieźle wystraszył. — Siedzicie tu dobre dwadzieścia minut i szefowa mi truje, żeby wam coś zaproponować.
— Naprawdę? — zapytał Seamus, chociaż w zasadzie wcale go to nie interesowało i chciał jedynie odwrócić uwagę od tego, że prawie spadł na podłogę. Nie powinien więcej tak odlatywać, ale jego towarzyszka milczała, a wolał nie ciągnąć jej za język.
— Aha — przytaknęła kobieta, a kilka jej czarnych włosów wypadło ze schludnego koczka na czubku głowy. — Powiedziała dokładnie tak: idź zaproponuj tym gołąbeczkom koło okna coś słodkiego, biedaki wyglądają na zagubionych. Konieczne dodaj im do gorącej czekolady różowe pianki! Więc to robię, ale nie bierzcie czekolady z piankami. Skończyły się.
Dwójka Gryfonów zarumieniła się mocno, a ich twarze przypominały kolorem teraz włosy Rona. To, że zostali nazwani gołąbeczkami, a na dodatek zagubionymi biedakami, zawstydziło ich, zwłaszcza, że nie przyszli tutaj na randkę ani nic w tym rodzaju. Kelnerka spojrzała na nich wyczekująco, poprawiając włosy i ewidentnie żując gumę.
— No, my nie... Nie przyszliśmy tu po... Nie jesteśmy... — Danielle była naprawdę wdzięczna Seamusowi za te próby wyjścia z niekomfortowej sytuacji, ale trzeba przyznać, że daru przemawiania to on nie posiadał.
— Dokładnie — dodała Ross i złapała kartę dań, która leżała na stoliku.
W oczy od razu rzuciło jej się kilka naprawdę dobrze się zapowiadających deserów, ale oprócz nich w menu znajdowała się naprawdę spora propozycja herbat. Herbata różana, herbata rumiankowa, herbata czarna, herbata zielona, herbata miętowa... Nie miała ochoty na herbatę.
— To wasze zakłopotanie jest urocze — Kobieta rozejrzała się wokoło i kiedy upewniła się, że nikt nie zawraca sobie nią głowy, wyciągnęła z ust gumę do żucia i owinęła ją jedną z serwetek leżących na ich stoliku. — W każdym razie. Polecam sernik z truskawkami i gorącą czekoladę. Cokolwiek tu robicie, to z pewnością umili wam czas.
— Nich będzie ten sernik i czekolada — powiedziała Danielle i uśmiechnęła się lekko, odkładając kartę na środek stolika.
— Razy dwa — dodał Seamus, a kelnerka skinęła głową i popędziła w stronę lady.
***
Hermiona skrzywiła się. Długie, kwaśne żelki w kształcie węży raczej przywoływały u niej mdłości niż radość. Smakowały okropnie i pewnie już dawno wyrzuciłby je gdzieś w krzaki gdyby nie to, że nie chciała urazić Rona, któremu to o dziwo smakowało. Poza tym, tak się starał, żeby ta wycieczka mimo wszystko się udała. Harry musiał zostać w zamku, a Danielle poszła gdzieś z Finninganem, oni zaś zostali sami i czuli się nieco niezręcznie w swoim towarzystwie.
Byli przyjaciółmi od pięciu lat, ale nigdy nie spędzali czasu tak naprawdę na osobności. Zawsze byli Harry i Danielle, a przynajmniej jedno z nich. We dwoje co najwyżej odrabiali prace domowe, no i oczywiście się kłócili. Miło było zrobić coś razem bez sprzeczek, nawet, jeśli miało to ohydny smak kwaśnych, wężowych żelków.
Siedzieli na murku przy wejściu do Hogsmeade i jedli te żelki, które powoli już się kończyły. Na początku planowali udać się do Trzech Mioteł, ale tam panował taki tłok, że brakowało nie tylko miejsc siedzących, ale także stojących. Innych miejsc tego typu nie znali, chociaż od dwóch lat odwiedzali wioskę, dlatego postawili na omszony murek, z którego mogli obserwować drogę od zamku do Hogsmeade i wszystkich, którzy tamtędy przechodzili. Dotąd widzieli już profesor Sprout, która spiesznym krokiem kierowała się w kierunku Sowiej Poczty, starszego, eleganckiego czarodzieja, jakąś pomarszczoną wiedźmę i ciemnoskórą czarownicę w czarnej pelerynie, która widocznie się gdzieś spieszyła i mamrotała pod nosem jakieś dziwne słowa.
— Widziałaś? — mruknął Ron z pełnymi ustami słodyczy. Hermiona przełknęła ostatni kawałek żelka i spojrzała na niego z zainteresowaniem.
— Co takiego? — zapytała, rozglądając się na różne strony. Kilka żelków wypadło jej z torebki, ale nie przejęła się tym za bardzo. Przynajmniej już nie musiała ich zjadać.
— Tamta kobieta. Wyglądała podejrzanie.
— Jak tamten staruszek i wiedźma. Ron, połowa czarodziejów wygląda podejrzanie nawet, jeśli idzie na pocztę — parsknęła, ale na wszelki wypadek spojrzała za oddalającą się postacią w pelerynie. Może i tamta kobieta roztaczała za sobą aurę niczym Snape, ale wyglądała raczej na normalną czarownicę, która przyszła na kremowe piwo. Większość klientów Trzech Mioteł wyglądała jak z pod ciemnej gwiazdy.
— Nie, mówię ci, z nią było coś nie tak. Kto normalny ubiera czarną pelerynę na początku jesieni i wygląda, jakby miał kogoś zabić?
Dla Hermiony wstawka o zabiciu była zdecydowanie przesadzona. Ulicą przechodziło naprawdę wielu czarodziejów i większość z nich wyglądała tak samo dziwacznie, a przynajmniej dla niej, która pochodziła ze świata mugoli.
— Profesor Snape — odparła od razu i odgarnęła swój warkocz na plecy. — Ty i Harry wszędzie wietrzycie jakieś spiski i przekręty. Daj spokój, Ron.
— Hermiono, w tym co mówiłem kluczowe było słowo normalny — powiedział Weasley, zapychając swoje usta na nowo żelkami. Jeśli nawet nadal obstawiał przy swoim, to nie dawał tego po sobie poznać i znowu zachowywał się jak na codzień. Nawet cicho mlaskał przy jedzeniu, ale Hermionie już dawno przestało to przeszkadzać. Czasami, podczas wakacji, łapała się na tym, że brakuje jej tego lekko obleśnego zwyczaju. I nie tylko tego. Tak samo dziwnie się czuła bez ciągłego narzekania Harry'ego na Snape'a albo bez prychania Danielle. W ciągu tych pięciu lat tak zdążyła się do tego wszystkiego przyzwyczaić, że bez tych drobiazgów życie wydawało jej się wybrakowane. Przez ten spędzony wspólnie czas pokochała tych wariatów całym sercem i nie wyobrażała sobie, żeby ich drogi kiedyś się rozeszły.
A przecież w końcu musiało do tego dojść. Nic nie trwa wiecznie. Za trzy lata skończą szkołę i każdy pójdzie w swoją stronę, znajdzie pracę, założy rodzinę. Oczywiście, o ile wcześniej Voldemort ich wszystkich nie pozabija.
Hermiona wbiła wzrok w ścianę budynku Sowiej Poczty i prawie wypuściła z dłoni resztę żelków. Przy ścianie, na dosłownie sekundę, zobaczyła ciemną czuprynę Harry'ego i, tego nie była pewna, czyjeś jasne włosy, które równie dobrze mogły być smugami na tego samego koloru ścianie. Zamrugała szybko powiekami, chcąc sprawdzić, czy widzi dobrze, ale po chwili w tamtym miejscu nie było już niczego odbiegającego od normy. Żadnych głów i żadnych do połowy ubranych pelerynek niewidek.
— Widziałeś? — zapytała cicho, szturchając przy tym przyjaciela w ramię tak, że omal nie spadł z murka.
— Co takiego? Niczego tu nie ma. Ale jeśli chcesz przyznać, że miałem rację to...
— Nie! Harry tu był. Dosłownie przed chwilą. Nie widziałeś?
— Hermiono, teraz to ty powinnaś dać spokój. Mówisz mi, że wszędzie wietrzę spisek, no to ok, ale ty widzisz ludzi, których tutaj nie ma i to jest już trochę mniej okej. Jakby... Rozumiesz, nie?
Ron przekrzywił głowę, jakby miało mu to dać szersze spojrzenie na to, o co w ogóle chodzi jego przyjaciółce i czy zrozumiała, o czym właśnie do niej mówił. Oczywiście, że rozumiała. Sama mówiła coś podobnego Potterowi na drugim roku, kiedy zaczął słyszeć głosy i gadać z wężami. Harry był teraz na szlabanie u profesora Snape'a, więc nie mógł pojawić się od tak w Hogsmeade. Nie można być w dwóch miejscach na raz. Parsknęła, uświadamiając sobie, jak bardzo było to absurdalne. Czysty absurd. Z pewnością zjadła za dużo tych okropnych żelków.
***
Danielle grzebała w swoim serniku. Chociaż nie znalazła tam rodzynek, co uznała za cud nad cudami, to i tak nie miała ochoty na jedzenie. Chciała się jakoś wytłumaczyć, ale każdy pomysł, który przychodził jej do głowy, pogrążał ją w coraz to większym głównie. Zachowała się okropnie i na to po prostu nie istniało żadne sensowne wyjaśnienie.
— Pamiętasz tamtą akcję w bibliotece, nie? — zapytała w końcu, podnosząc wzrok znad swojego ciasta na kolegę naprzeciwko. Głupie pytanie, oczywiście, że to pamiętał.
— No tak. Tego nie da się zapomnieć — parsknął, a bita śmietana na wierzchu jego pucharku z gorącą czekoladą przyzdobiła mu twarz.
— No więc... Ja wiem, że to głupie i w ogóle bezsensowne, ale... Malfoy. Malfoy się stał — wydusiła z siebie, odsuwając talerzyk z sernikiem. Odgarnęła włosy za ucho, zauważając, że końcówki moczyły się w napoju i wzięła głęboki oddech, starając się wciąż patrzeć na Seamusa, który zlizywał z ust bitą śmietanę. — Mam wrażenie, że ciągle za mną łazi. Nie mam pojęcia, czego on chce i wolę chyba nie wiedzieć, a wtedy... No, on szedł w naszą stronę i to było jedynym, co przyszło mi do głowy. Merlinie, to brzmi jeszcze bardziej idiotycznie, niż myślałam.
Tym razem to Danielle parsknęła, uświadamiając sobie, jakie to wszystko absurdalne. Co było z nią nie tak? Czuła się winna, bo całowała się z kolegą, ale przecież i tak nikogo nie miała. On, z tego co wiedziała, też nie. I jeszcze bała się Malfoya. Kolejny absurd. Wariowała albo coś w tym stylu, przynajmniej tak jej się wydawało. Powinna wreszcie wyluzować, bo ta presja widocznie źle na nią działała.
— No, faktycznie nie brzmi to jakoś wybitnie — podsumował Finningan i uśmiechnął się szeroko z rozbawieniem. W zasadzie nie przejmował się już tym, co miała mu do powiedzenia. Chciał tylko przyjemnie spędzić czas z koleżanką, z którą kontakt mu się prawie urwał. — Może zostawmy Malfoya, bibliotekę i tą różową herbaciarnię? Zjedz ten biedny sernik, wypijmy czekoladę i chodźmy gdzieś, gdzie nie będzie całej masy fiśniętych na punkcie zakochania ludzi?
Danielle odetchnęła z ulgą na myśl, że nie musi się już więcej męczyć z wyjaśnieniami. W prawdzie to już wszystko zaplanowała przed wyjściem, ale ten plan zakładał wyjawienie tajemnicy (jak prawda, to cała prawda) i naprawdę cieszyła się, że jednak nie musi tego robić. Nie tylko bała się o sekrety, ale też nie chciała obarczać swoimi problemami Seamusa. Przydałby jej się przyjaciel, który nie byłby zamieszany w całe to świństwo ze snami i całą resztą.
Przyciągnęła do siebie talerzyk z ciastem i kiwnęła głową na znak zgody, po czym wepchała do buzi spory kawałek sernika. Smakował cudownie. Był puszysty i słodki, ale nie za słodki. I jeszcze te truskawki! Jej ulubione owoce, przywodzące jej na myśl smak lata. Wtedy jeszcze nie musiała się przejmować prawie niczym. Spędzała wakacje na wsi, jadła truskawki prosto z krzaczka i kąpała się w stawie z kuzynami. Puszczała latawiec, biegała po lesie i łapała świetliki, jakby znowu wróciło dzieciństwo. Jakby wróciły czasy, kiedy nie wiedziała jeszcze za wiele o Lordzie Voldemorcie, Wybrańcach i Śmierciożercach. Chciałaby do tego wrócić.
Na zewnątrz zerwał się silny wiatr. Jakaś torba mknęła w stronę Hogwartu, zagubiona sowa próbowała lecieć pod prąd i wpadła na komin pobliskiego sklepu. W okno, przy którym siedzieli, stuknął nowy "Prorok Codzienny", ukazując im na sekundę swoją pierwszą stronę, zanim upadł na drogę. Jakiś facet o nazwisku Brushwick stracił fortunę w zakładach. Nic ważnego ani nawet ciekawego. Skoro na pierwszej stronie pokazywano eks-miliardera to Voldemort musiał siedzieć cicho w tej swojej kryjówce, gdziekolwiek ona była. Gdyby tylko przyjrzała się jej lepiej we śnie...
— Wzięłaś szalik? — Pytanie Seamusa wyrwało ją z zamyślenia i przywróciło na ziemię, gdzie siedziała z widelcem w drodze do ust i gapiła się w szybę. Pokiwała głową, chociaż nie miała pojęcia, po co się jej o to pytał. — To dobrze. Zapomniałem z domu zapasowego, a nie chcę, żebyś mi tu znowu marzła.
Chociaż ostatnie zdanie wypowiedział z wyczuwalnym rozbawieniem, to Danielle poczuła jak na jej policzki wstępują rumieńce. Zapomniała oddać szalika! Ile już go trzymała? Pół roku, rok? Nawet nie miała pojęcia, gdzie go potem odłożyła. Gdyby jej nie przypomniał, nawet nie pamiętałaby, że pożyczył jej kiedyś szalik.
Był ciemny, bezchmurny wieczór, a nad Zakazanym Lasem pojawił się jasny, prawie przezroczysty księżyc. Czekali, ale gości nadal nie było. Danielle, stojąca pomiędzy Harrym, a Seamusem Finninganem, zaczęła odczuwać zimno. Zatrzęsła się lekko i objęła rękami.
— Zimno ci? — zapytał Seamus, przyglądając się jej troskliwie. Zdjął szalik Gryffindoru i owinął nim szyję koleżanki, uśmiechając się przy tym lekko. — Dałbym ci szatę, ale zostawiłem ją w dormitorium.
— Dzięki, Seamus — szepnęła Danielle i odwzajemniła uśmiech. Chociaż szalik niewiele jej dał, to poczuła jakiś okruch ciepła. Z niewiadomych przyczyn, Harry nagle zaczął żałować, że także zostawił swoją szatę w dormitorium.
Nie wiedziała tylko, co później stało się z szalikiem. Zaniosła go do dormitorium czy zgubiła po drodze? Zabrała go do domu, czy gdzieś leżał zapomniany? Jednego była pewna. Nie oddała go właścicielowi przez szmat czasu.
— Przepraszam za szalik — powiedziała w końcu i odłożyła widelec z brzękiem na talerzyk ze śmiertelnie poważną miną. — Oddam ci go jeszcze...
— Hej, spokojnie! Nie chodziło mi o to, jak dla mnie możesz go nawet zatrzymać — Uśmiechnął się szeroko i pochylił lekko do przodu, żeby zaraz szepnąć jej do ucha: — Wyglądałaś wtedy uroczo. Stanowczo zbyt rzadko ubierasz kolory Gryffindoru. Czerwień ci pasuje.
Hermiona często jej to powtarzała, ale Danielle jakoś w te słowa nie wierzyła i zazwyczaj stawiała raczej na kolory bardziej stonowane. Mimo to miło było usłyszeć od chłopaka, że dobrze wygląda. Harry i Ron rzadko jej to mówili, ostatni raz chyba na Balu Bożonarodzeniowym.
Ross nie miała pojęcia, jak to się stało, ale się stało. Jej gorąca czekolada w jednej chwili znalazła się na swetrze Seamusa i utworzyła tam dość rozległą plamę, z której na szczęście nie parowało. Nie wiedziała, kto tracił pucharek, ale to nie miało znaczenia. W tamtej chwili wyobraziła sobie, co by było, gdyby napój był jeszcze gorący i to ją przeraziło. Szybko złapała za serwetkę i podała ją Gryfonowi, który dopiero zauważył, co się stało.
— Przynajmniej nie wybuchło — mruknął Seamus, próbując znaleźć w tej sytuacji coś zabawnego. Brudny sweter właściwie mu nie przeszkadzał, problemem było jedynie to, że pokazanie się w takim stanie znajomym mogło być lekko nieprzyjemne, a zwłaszcza, jeśli natknąłby się na Ślizgonów.
Danielle uśmiechnęła się pocieszająco, przyglądając się, jak próbuję wytrzeć plamę. Miała nadzieję, że to się spierze. Mogła być trochę uważniejsza, nikt inny niż ona nie mógł przewrócić pucharka.
— Przepraszam, musiałam popchnąć ten pucharek — szepnęła z poczuciem winy, ale Finningan tylko się uśmiechnął.
— Zdarza się. Nie przepraszaj, przecież sam potrafię doprowadzić do osmalenia twarzy, więc co tam mała plama.
Plama wcale nie była taka mała, ale Danielle nie chciała psuć mu humoru, więc już się nie odzywała, tylko pokiwała głową. Wpatrzyła się w jakiś punkt na prawo od Seamusa, w pobliżu toalety, gdzie właśnie coś się poruszyło. Mógł to być zwykły podmuch wiatru albo dym z używek, które ktoś palił w toalecie. Ross słyszała, że kiedyś profesor Snape przyłapał na tym jakiś szóstoklasistów i dostali srogą karę.
Kiedy jednak przyjrzała się temu miejscu lepiej, zobaczyła fragment czyjeś roztrzepanej, czarnej fryzury, a także materializującą się nagle różdżkę wycelowaną w ich stronę.
— Pod stół — rzuciła szeptem, ale nie zdążyła wyjaśnić, o co chodzi, bo promień jasnego światła trafił w Seamusa i z pozoru nie wyrządził żadnych szkód. Właśnie, z pozoru.
— O co ci... — zaczął chłopak, ale zaraz przerwał, z powodu jego wydłużających się przednich zębów. Rozejrzał się pospiesznie wokoło, próbując znaleźć autora tego beznadziejnego żartu. Oprócz szczebioczących do siebie par i jednej kelnerki przy kasie, nie znalazł nikogo.
— Zakryj to i leć do Pomfrey. To nie przestanie — pisnęła Danielle, przypominając sobie, że Malfoy rzucił kiedyś podobne zaklęcie na Hermionę. Biedna, zanim trafiła do pielęgniarki, przypominała królika Bugsa z mugolskiej kreskówki. Chwyciła swój gryfoński szalik, zwisający z poręczy jej krzesła, i zarzuciła mu go na szyję, wiążąc byle jak i naciągając aż pod nos. — Teraz jesteśmy kwita.
— Najpierw muszę coś... Zresztą, nie mogę...
— Nie ma czasu! Chyba, że chcesz, żeby zobaczyli cię z zębiskami do ziemi, to wtedy zwlekaj ile chcesz — prychnęła i wstała, zarzucając sobie torbę na ramię. — Idziesz do Pomfrey i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Ja się tym zajmę. Ktokolwiek to był, dostanie za swoje.
— Danielle, naprawdę...
— Idziesz do Pomfrey i to w tej chwili. Zaraz też przyjdę.
Pożegnali się jeszcze krótko (zęby Seamusa robiły się coraz to dłuższe) i Gryfon zniknął za drzwiami herbaciarni.
Danielle upewniła się, że odszedł już na wystarczającą odległość i popędziła w stronę łazienki, absolutnie pewna, że tam ukrywa się sprawca. W drzwiach poczuła, jakby ktoś ją pchnął, ale niczego nie zobaczyła. Westchnęła ciężko, zrobiła kilka kroków do przodu i zobaczyła, jak drzwi do jednej z kabin się otwierają, więc szybko do nich podeszła.
— Malfoy! Ty pieprzony...! — krzyknął, ewidentnie, chłopak i próbował wyjść, ale Danielle, z pytającym wyrazem twarzy i złością czającą się gdzieś w oczach, zastawiła mu drogę.
— Co tak prędko, Potter? — burknęła i z założonymi rękami oparła się o framugę drzwi do kabiny. Harry'ego wmurowało, na twarzy cały zbladł i widać było, że tego plan nie zakładał. Tfu, planu w ogóle nie było. — Wyjaśnisz mi proszę, co robisz w tej kabinie? Wiesz, jeszcze jakieś pięć minut temu myślałam, że siedzisz na szlabanie u Snape'a. To było jakoś krótko przed tym, jak zobaczyłam fragment twojej głowy w tamtej sali. Twojej głowy nie powinno tam być. Żadnej części twojego ciała nie powinno dziś tutaj być.
Harry już wiedział, że przepadł z kretesem. Po co mu to w ogóle było? Nie czuł się ani trochę lepiej, a poza tym temu dupkowi Malfoyowi własnej się upiekło. Nic nie szło po jego myśli.
— Ja... Malfoy mi powiedział, że... — zaczął, ale sam nie wiedział, do czego zmierza. Tak czy siak nie miało to skończyć się dla niego kolorowo. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie i nawet nie wiedział już, po co się na to wszystko godził.
— Malfoy mnie nie obchodzi. Obchodzisz mnie ty. Wiesz co? Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że przyjaciele nie robią sobie takich świństw, a chociaż, że nie kłamią — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i zauważył, że w jej były ślady powstających łez.
— Ty też nie jesteś święta — odparł szybko, chcąc się bronić, chociaż wiedział, że to bez sensu. Wiedział, że zachował się okropnie i nie miał temu zaprzeczać, ale po prostu musiał też wylać swoje żale. — Biblioteka coś ci mówi?
— Mogę robić, co chcę — wypaliła, mając w zamiarze dodać jeszcze "nie jesteś moim chłopakiem", ale się powstrzymała. To by ją zabolało bardziej niż ten idiotyczny żart.
— Dla twojej wiadomości, ja także — rzucił i szybko tego pożałował. Danielle chyba naprawdę to dotknęło, bo z jej oczu pociekły łzy. Nie chciał jej ranić.
— Tak? Więc dobrze! Idź do Cho albo do Malfoya, jak wolisz, skoro nagle nie masz szlabanu. Ja pójdę do kogoś, kto jest dla mnie miły i rozumie mnie bardziej od ciebie, chociaż nie wie o mnie prawie niczego! Jak mogłam być taka głupia i przez pięć lat latać wkoło kogoś, kto traktuje mnie tak... tak...! — krzyknęła i wybiegła z toalety, tak szybko, jak w ogóle do niej wtargnęła.
— Dan...! Czekaj!
Ale ona była już w drodze do zamku i zastanawiała się, co przez cały czas robiła nie tak. Dlaczego dała złamać sobie serce? Dlaczego czuła się tak źle przez jakiś głupi żart?
Pierwszy rozdział od bardzo dawna wita!
Zachęcam do podzielenia się wrażeniami po nim >
Miał być wczoraj, ale nie chciałam psuć Dnia Dziecka :) Spóźnione wszystkiego dobrego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top