Rozdział 7 • Herbatka u dyrektora •

— Dobrze cię widzieć, moja droga.

Danielle po cichu zamknęła za sobą drzwi i, wykorzystując fakt, że w tej pozycji jej wyraz twarzy nie może być widziany, skrzywiła się. Najchętniej zignorowałaby polecenie i w ogólne tam nie przychodziła, jednak rozsądek podpowiadał jej, że narobiła już sobie wystarczająco problemów i nie powinna pogrążać się dalej. Samo wspomnienie o tym miejscu budziło w niej niechęć większą niż Malfoy, Hunter i Cho razem wzięci.

— Głupi stary dziad — mruknęła pod nosem, po czym odwróciła się i uśmiechnęła sztucznie, jednak jej oczy wciąż pozostawały tak ponure, jak wcześniej. — Dobry wieczór, dyrektorze! Profesor McGonagall wspominała, że chciał się pan ze mną widzieć.

Siedzący za stojącym w odległości kilku kroków od Dan biurkiem starzec uśmiechnął się i pokiwał głową, po czym wskazał dziewczynie fotel przed sobą, sugerując, że powinna usiąść. Blondynka przełknęła ślinę, niepewna tego, czego powinna oczekiwać po tym spotkaniu.

Wezwanie od dyrektora nie mogło oznaczać niczego dobrego, przynajmniej nie dla niej. Od jakiegoś czasu nie potrafiła mu zaufać, a wręcz odczuwała niepokój w jego towarzystwie. Wolałaby, żeby był z nią jeszcze któryś z jej przyjaciół albo chociaż inny nauczyciel, jednak nie zamierzała dać tego po sobie poznać. Mimo licznych obaw zajęła miejsce naprzeciw mężczyzny.

— Masz ochotę na dropsa? Dopiero co dostałem świeżą dostawę, naprawdę wyborne — zaproponował z uśmiechem starzec, wyciągając w jej stronę miseczkę pełną żółtych pastylek o niezidentyfikowanym składzie. Wszędzie je ze sobą nosił.

Dan zmarszczyła brwi, kręcąc przy tym stanowczo głową.

— Nie, dziękuję.

— Cóż, w takim razie napij się chociaż herbaty — nalegał mężczyzna, w międzyczasie lewitując w ich stronę srebrną tacę z dwiema parkującymi filiżankami herbaty. Gdy odstawił naczynia na blat, sam wziął do ust garść cukierkow z tej miseczki, której zawartość proponował Danielle. Przez chwilę mlaskał z zadowoleniem, wzbudzajac tym obrzydzenie u dziewczyny, po czym znów się odezwał: — Pewnie zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem. Otóż pojawiła się pewna opcja, którą musimy koniecznie przemyśleć.

Dan zagryzła policzek, powstrzymując się od zapytania, o co chodzi. Wiedziała, że dyrektor i tak jej to powie, w końcu po to ją tu wezwał, a nie zamierzała grać w jego grę, jakkolwiek by jej nie rozpoczął. Musiała mieć się na baczności.

— Danielle, widziałaś już wiele rzeczy, a większości z nich zdecydowanie nie powinna oglądać dziewczynka w twoim wieku. — Mogłoby się wydawać, że starzec szybko zmienił temat, jednak wszystko, co wychodziło z jego ust, miało znaczenie. — Tak samo, oczywiście, twoi przyjaciele – pan Potter na przykład. To przykre, że tak młodzi ludzie doświadczają tak strasznych rzeczy...

A przynajmniej połowie z nich udałoby się zapobiec, gdybyś był bardziej kompetentnym dyrektorem, pomyślała ponuro Dan, jednak wciąż uparcie milczała.

— A jednak mimo tego młodego wieku i tylu okropności dzięki tobie udało się nam w zeszłym roku uratować Alastora. To niebywały sukces dla Zakonu Feniksa, o którym zapewne wiesz więcej, niż mógłbym przypuszczać, czyż nie? — Mężczyzna spojrzał na nią zagadkowo i uśmiechnął się pod nosem. Ross uznała to pytanie za oczywistą prowokację, dlatego tylko uniosła do góry brew, jakby nie wiedziała, o co mu chodzi. — Gdyby nie ty, stracilibyśmy ważnego sprzymierzeńca. Dzięki twojej pomocy udało nam się uczynić znaczny postęp, znaczny!

Danielle mocniej zagryzła policzek, przez co po chwili poczuła w ustach gorzkawy, metaliczny smak krwi. Zalewała ją ogromną fala żalu i wyrzutów sumienia. Czuła, że dłużej nie wytrzyma i w końcu wyrzuci z siebie to, co tak długo ukrywała w głębi samej siebie, a skutki będą co najmniej opłakane. Dyrektor wciąż krążył wokół tego samego, zupełnie jakby czekał, aż ona coś powie, aż wtrąci swoje trzy grosze, jak na lekcji z Umbridge, o której informacje z pewnością już do niego dotarły. Podejrzewała, czego chciał w tym momencie. Może nie wezwał jej tu po to, ale z pewnością oczekiwał, że wspominając w kółko o zakończeniu poprzedniego roku w końcu zmusi ją do tego, by wybuchła. By wspomniała o Diggorym i wyrzuciła mu to wszystko, co wydarzyło się mimo ostrzeżenia, jakie otrzymał.

I mu się udało.

— Co z tego, skoro Diggory umarł? — warknęła, opuszczając wzrok na swoje zaciśnięte na krawędzi spódniczki pięści. Nie mogła teraz spojrzec mu w oczy. Nie mogła spojrzeć nikomu w oczy. — Umarł, a przecież obiecałeś, że go ochronisz! Obiecałeś mi to!

W oczach zbierały jej się łzy. Chociaż wcześniej potrafiła bez większych wyrzutów żartować z tego, co się wydarzyło, to teraz wspomnienia jej na to nie pozwoliły. Tutaj, w gabinecie dyrektora, wszystko wróciło do niej ze zdwojoną siłą. Niemal słyszała i odczuwała to samo, co rok temu, gdy przyszła tu ostrzec profesora Dumbledore'a przed tym, co miało się wydarzyć pod koniec trzeciego zadania turnieju, a także po tym. W uszach dudnił jej płacz, a przed oczami błyskały lśniące, magiczne wstęgi. Tym razem nie mogła odsunąć tego od siebie, zdystansować się od tragicznej śmierci starszego kolegi, za którą czuła się w pewnym sensie odpowiedzialna.

Mężczyzna nie powiedział nic. Pokiwał ze skupieniem głową, układając dłonie w wieżyczkę. Prawdopodobnie zignorował to, że w nawale emocji dziewczyna zapomniała o zwrotach grzecznościowych, a być może w ogóle nie zwrócił na to uwagi.

— Nie obchodzi mnie jakiś stary auror! Dlaczego Cedrik musiał umrzeć? Dlaczego nawet nie wziąłeś pod uwagę tego, że mogę mówić prawdę? Teraz wszystko już stracone. Wszystko.

Jej pamięć przywoływała coraz to dalsze obrazy. Cedrik Diggory mówiący jej, że świetnie lata. Cedrik Diggory kłócący się o to, że powinni powtórzyć mecz z Gryfonami przez sprawę z dementorami. Cedrik Diggory częstujący ją czekoladą. Cedrik Diggory chwalący jej umiejętności magiczne po zwycięstwie nad Harrym w klubie pojedynków w czwartej klasie...

Potrząsnęła ze zdezorientowaniem głową. Nie. To ostatnie nie mogło się wydarzyć. Klub pojedynków był w drugiej klasie, nie w czwartej, poza tym nie miała pokazowej walki z Harrym. Umysł znów płatał jej figle.

— Czy naprawdę wszystko? — zapytał ze spokojem Dumbledore. Podniosła wzrok z kolan i spojrzała na niego tak, jakby wyrosła mu druga głowa.

— Oczywiście, że tak! — krzyknęła ze zirytowaniem, zastanawiając się, czy naprawdę jest tak głupi, czy tylko udaje. — Voldemort się odrodził, do czego nie doszłoby, gdyby pan mnie posłuchał i coś z tym zrobił na czas! Teraz już wszystko stracone. Teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.

Dyrektor zachichotał, po czym wrzucił sobie do ust dwa cytrynowe dropsy. Dan zaczęła się zastanawiać, czy mężczyzna jest aby na pewno zdrowy na umyśle. Jak on mógł się z tego śmiać? Na spokojnie jadł sobie dropsy, podczas gdy groźny czarnoksiężnik ukrywał się nie wiadomo gdzie i zbierał armię oraz dopracowywał plan, który... Nawet nie chciała o tym myśleć. Tymczasem człowiek, który nazywał siebie najpotężniejszym czarodziejem tych czasów, z lekceważeniem słuchał jej żali i ostrzeżeń. W ogóle nie chciał przyjąć do wiadomości, że z jego winy zginął uczeń.

— Och, moja droga, wcale nie jesteśmy w tak złym położeniu, jak ci się wydaje.

Danielle parsknęła pod nosem.

— Teraz wiemy, że jest szansa. I to dzięki tobie. Ty, nikt inny, możesz wszystko zmienić. I uratować kogoś innego tak, jak uratowałaś Alastora.

Z początku Dan chciała zaśmiać mu się w twarz i oznajmić, że nic z tego. Cóż za niedorzeczności! Powstrzymała się jednak, uświadamiając sobie, że być może dyrektor nie mówił tak kompletnie od rzeczy. Naprawdę mogła kogoś uratować, jednak sęk w tym, że nie potrafiła.

— Możesz nad tym zapanować, moja droga. Jeśli nauczysz się kontrolować swoją moc, a z twoim talentem magicznym nie powinno być to większym problemem, to będziesz mogła uratować więcej istnień, a może nawet wymazać błędy przeszłości.

Danielle już otwierała usta, żeby mu przerwać i powiedzieć wprost, że nie zamierza naprawiać tego, co on zniszczył, jednak Dumbledore powstrzymał ją ruchem dłoni.

— Wysłuchaj mnie do końca. Z umiejętnością przenikania w czasie i przestrzeni możesz kogoś ostrzec albo nawet własnoręcznie nie dopuścić do śmierci tej osoby, a może nawet znaleźć sposób na pokonanie Voldemorta. Od ciebie zależałyby losy tych, których teraz z nami nie ma, a może nawet tych, którym pisane jest zginąć w najbliższym czasie. Czyż nie brzmi to wspaniale?

Może i brzmiało, jednak nie zamierzała się ugiąć. Choćby dyrektor miał najczystsze intencje, to i tak nie potrafiła mu zaufać, nie po tym, co stało się z Diggorym. Jego plany nie mogły prowadzić do niczego dobrego. A jednak pomyślała o tym, jak to by było, gdyby mogła tak po prostu cofnąć się wstecz i nie dopuścić do odrodzenia Voldemorta. Mogłaby uratować Cedrika. I nie tylko jego.

— Danielle?

Spojrzała na niego niepewnie, próbując nie dać po sobie poznać, że spodobała jej się ta wizja. Gdyby tylko to zobaczył, z pewnością by ją przekonał do tego pomysłu, a nie chciała robić niczego, co sugerował jej ten mężczyzna. Ostatnio obiecał, że się wszystkim zajmie i kazał jej się nie wychylać, co okazało się złą decyzją. Teraz takie ryzyko już nie wchodziło w grę.

— Może napijesz się trochę herbaty? Wydaje mi się, że jesteś spragniona.

Jeszcze chwilę temu gwałtownie by zaprzeczyła. Przyszła do gabinetu dyrektora prosto po kolacji i była pełna – a przynajmniej tak myślała. Poczuła nagłą pustkę w żołądku, miała ochotę zjeść lub wypić cokolwiek, co tylko pojawi się w zasięgu jej wzroku.

Delikatnie ujęła uszko stojącej na blacie filiżanki i wypiła prawie połowę jej zawartości za jednym chaustem. Faktycznie, była to herbata, jednak bardzo słodka. Ta słodycz tylko podsyciła w niej pragnienie, dlatego szybko całkowicie opróżniła naczynie.

Od razu zaatakował ją okropny ból głowy. Skrzywiła się nieznacznie.

— Cóż, wydaje mi się, że podobnie jak ja uważasz, że to szansa, której nie powinniśmy marnować. — Dumbledore kontynuował, uśmiechając się tajemniczo. — Czy spróbujesz zrobić to, o co cię proszę?

Nie. Nie, nie, nie!

— Tak — mruknęła Dan, chociaż wszystkie zmysły podpowiadały jej co innego. Szybko pożałowała tej decyzji – otwierała usta, żeby zaprzeczyć swoim własnym słowom, jednak nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nie minęła minuta, a sama nie wiedziała, co tak właściwie jej przeszkadzało i dlaczego chciała się temu sprzeciwić.

— Doskonale, moja droga. Ufam, że sprostasz temu zadaniu. Proszę cię tylko o jedno: nikomu nie mów o naszej drobnej rozmowie. Nie każdy zrozumie, jak wiele dobrego można zrobić, jeśli się tylko zechce. Niektórzy uważają, że to los powinien rządzić nami, a nie my nim. Kompletna bzdura, nieprawdaż?

***

Danielle jęknęła, a razem z nią przynajmniej połowa klasy, gdy profesor Sprout postanowiła przypomnieć im o SUMach. Nauczyciele chyba zmówili się, żeby wciąż mówić tylko o tym, bo jak dotąd żaden z nich nie ominął tej jakże ważnej informacji, a także zapowiadanych po niej zadań domowych.

Na zielarstwie Danielle pracowała z Hermioną i, jak zwykle, Liv oraz Polly. Na całe szczęście wspólna wygrana, jak by nie było, Cedrika i Harry'ego pozwoliła im wrócić do normalności, która została nadszarpnięta przez rywalizację ich domów w poprzednim roku. Puchonki znów były wobec nich przyjaźnie nastawione i, ku zgrozie Hermiony, wyrażały to poprzez wzajemne obrzucanie się nawozem z Dan, zamiast przesadzać rośliny, o których nazwie czy zastosowaniu nie miały zielonego pojęcia.

Właśnie takie, całe ufajdane łajnem, zastał je Seamus Finnigan. Kiedy Ross zauważyła, że Gryfon się zbliża, strzepnęła resztki brudu z włosów i próbowała udawać, że jest absolutnie zajęta przesadzaniem jakiejś rośliny, której nazwy ani właściwości właściwie w ogóle nie pamiętała, o ile w ogóle kiedykolwiek je znała. Nie miała ochoty na rozmowy, a już zwłaszcza z nim – zwłaszcza, że do tej pory nie sprawdziła, co tak właściwie wypisywał ten głupi Prorok Codzienny, bo poprzedniego wieczoru była zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć. Przynajmniej przeżyła noc bez żadnych czasowych zawirowań, a może po prostu tak jej się wydawało, czego nie umiała jednoznacznie uznać za złe lub dobre.

Seamus nie wierzył Harry'emu. Dan słyszała nawet, że pokłócili się o coś jeszcze, ale gdy pytała, to Potter milczał jak zaklęty i wymigiwał się słowami, że to sprawa między nimi dwoma. Ale skoro Finnigan nie wierzył w to, że Lord Voldemort powrócił, to nie mieli o czym gadać. W końcu zaledwie wczoraj wyraziła swoje zdanie na ten temat i to przy całej klasie, a nawet została za to ukarana i wysłana do profesorów wyższych rangą od Umbridge. Wszystko było jasne, żadnego pola do ewentualnej dyskusji.

— Cześć, Danielle — przywitał się Seamus, rozglądając się przy okazji, by sprawdzić, czy profesor Sprout nie patrzy akurat w ich stronę i nie uzna za stosowne odjęcia Gryffindorowi kilku punktów za obijanie się w czasie zajęć.

— Hej Seamus — odpowiedziała przy akompaniamencie chichotu Liv i Polly, udając, że bardzo interesuje ją to coś, co przyszło jej przesadzać. Nawet nie spojrzała w jego stronę, chcąc mu tym zasugerować, że wcale nie ma ochoty na rozmowę z nim i powinien sobie pójść.

Hermiona, niepewna, czy odesłać kolegę tam, skąd przyszedł, czy zostawić sprawy własnemu biegowi, dorzuciła przyjaciółce trochę ziemi do doniczki.

— Będę się streszczał, serio — wyjaśnił szybko Seamus i Danielle nie miała pojęcia, czy wyczytał jej niechęć z wyrazu twarzy, czy może z tonu głosu, bo w swój plan dotyczący połowicznego ignorowania ani trochę nie wierzyła.  — No więc, tak się zastawiałem... Może mogłabyś pomóc mi trochę w zaklęciach? Wiesz, Flitwick dużo zadał, a jeszcze w tym roku egzaminy... A ty jesteś z tego przedmiotu dosłownie najlepsza! Może mogłabyś mi trochę z tym pomóc? Jeśli nie masz ochoty, to w porządku.

Hermiona prychnęła w pobliżu jej ucha, a dziewczyny od Hufflepuff zachichotały ponownie, tym razem głośniej. Dan przestała grzebać w doniczce i wytarła dłonie w jakąś serwetkę leżąca na blacie, którą zapewne położyła tam Liv. Nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale osobiście uważała, że nawet najlepsza nie oddawało jej umiejętności w tej dziedzinie. Rzucanie zaklęć i uroków od zawsze przychodziło jej z niesłychaną łatwością, nawet na pierwszych lekcjach, zupełnie tak, jakby już to kiedyś robiła i zdążyła nabrać odpowiedniej wprawy. Nic dziwnego, że to do niej Seamus zwrócił się po pomoc.

Prośba kolegi porządnie podniosła jej własną samoocenę, która i tak była już dość wysoka. Być może to dlatego postanowiła odsunąć na bok lekką niechęć do niego, spowodowaną całą tą kłótnią Finningana z Potterem, i ostatecznie się zgodzić.

— W zasadzie, to chyba tak. Mogę ci pomóc w lekcjach, ale w najbliższym czasie mam kilka randek z Umbridge, więc wiesz. Moja kochana różowa landrynka jest priorytetem.

Seamus parsknął, a Liv i Polly musiały zasłonić usta dłońmi w obawie, że za moment ściągną na siebie zbyt dużą uwagę profesor Sprout. Nawet Hermiona nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Danielle, zadowolona z własnego żartu, uroczyście zanurzyła dłonie w ogromnym worku z nawozem.

Zielarstwo było ich ostatnią lekcją tego dnia. Dan czuła się wykończona, a perspektywa szlabanu u nowej nauczycielki obrony skutecznie odbierała jej chęci do życia. Dokładnie o piątej po południu zjawiła się w gabinecie należącym aktualnie do Dolores, nie wiedząc, czego właściwie powinna się spodziewać.

Oglądała ten pokój już kilka razy, a co roku zmieniał się nie do poznania. Za czasów Lockharta był obwieszony jego portretami i lustrami, co przyprawiało Danielle o mdłości. Gdy urzędował w nim Lupin, miało się wrażenie, jakby przebywało się w jakimś lekko mrocznym i tajemniczym miejscu, które skrywało niewątpliwie niejeden sekret, co właściwie było prawdą. W tamtym roku, gdy mieszkał tam oszust podający się za Alastora Moody'ego, wszędzie plątały się rozmaite przyrządy służące do wykrywania wrogów i skrytych intencji.

Ale jeszcze nigdy nie wyglądał... Tak.

Wszędzie, gdzie tylko się dało, leżały koronkowe narzuty i ubrania. Na większości wolnych przestrzeni stały ogromne wazy, pełne suszonych kwiatów, a każdy na osobnej serwecie. Całą ścianę naprzeciw wejścia zajmowała imponująca kolekcja talerzy z wymalowanymi kociętami.

Danielle nigdy nie sądziła, że kocięta mogą być okropne. W tamtym momencie zmieniła zdanie.

— Dobry wieczór, panno Ross.

Piskliwy głos Umbridge przypomniał jej o tym, że nie przyszła tam po to, żeby oceniać wystrój pomieszczenia. Prawie nie zauważyła tej kobiety. Możliwe, że było to spowodowane nałożeniem przez nią obrzydliwie kwiecistej szaty? Wyglądała w niej strasznie.

— Dobry wieczór, pani profesor — burknęła Ross, usilnie dając do zrozumienia wszystkim w promieniu kilkunastu metrów, że ten wieczór wcale nie był dobry.

— Dobra, siadaj — zaświergotała i sama usiadła przy swoim biurku, wskazując uczennicy dłonią nieduży stolik pokryty kwiecistym obrusem, na którym czekał już całkiem spory kawał pergaminu. — Nie mamy całego dnia, jeszcze dwójka rozrabiaków dzisiaj tu przyjdzie. Och, jesteście tacy niegrzeczni! Ale nauczę was przyzwoitości.

Dan posłusznie usiadła, rozmyślając chwilę, kto jeszcze podpadł tej wiedźmie. A, no tak, Harry. Któżby inny? No i jeszcze ktoś, ale nie mogła wymyśleć, kto. I nagle przypomniała sobie coś istotnego. Bardzo istotnego. Pewnie by zapomniała, gdyby w drodze na trzecie piętro nie spotkała Angeliny Johnson wydzierającej się w najlepsze na swojego szukającego. Już miała otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.

W końcu mogła to zrobić po swojemu, prawda?

— Napiszesz coś dla mnie. Nie, nie swoim piórem. Mam specjalne. — Wręczyła Danielle do dłoni długie, czarne pióro, z końcówką tak ostrą, że mogła przeciąć nawet skórę. — Nie będę opowiadać kłamstw.

Danielle już miała się odezwać. Złość w niej buzowała, przez co zacisnęła mocniej dłoń na piórze. To jedno zdanie omal nie wytrąciło jej z rownowagi. Przecież wcale nie opowiadala kłamstw. Nienawidziła gdy ktoś zarzucał jej to, czego nie zrobiła. Szybko odetchnęła i powoli poluźniła uścisk. Nie chciała kolejnych problemów, przynajmniej do piątku.

— Ile razy? — zapytała, starając się panować nad gniewem, ale w jej głosie dało się usłyszeć tłumioną złość. Chciała odrobić ten szlaban jak najszybciej, dla świętego spokoju, a potem wreszcie zająć się naprawdę istotnymi sprawami.

— Och, tyle, ile będzie trzeba, żeby do ciebie dotarło, słonko. Myślę, że możesz już zaczynać — oznajmiła Umbridge z fałszywie uroczym uśmieszkiem na ustach. — I nie, nie potrzebujesz atramentu. Jak już wspomniałam, to pióro jest specjalne.

Dolores pochyliła się nad swoim biurkiem, które było pełne pergaminów, zapewne wypracowań do ocenienia, i zajęła się pracą. Dan westchnęła i przyłożyła pióro do pergaminu. Coś ją od tego odpychało. Może świadomość, że nie zrobiła nic złego? No, może niektóre słowa nie powinny zostać wypowiedziane. Zwłaszcza te o Cedriku. I jej zachowanie było dość... Śmiałe i bezczelne. Kierowała się gniewem, a nie powinna. Koniec końców to była przecież jej wina.

Zasłużyła. Zamaszystym ruchem napisała pierwsze zdanie.

Nie będę opowiadać kłamstw.

Na pergaminie pojawiły się koślawe litery, zapisane jakby czerwonym atramentem. Jednocześnie wierzch jej lewej dłoni zaczął pięć i boleć tak, jakby ktoś rył tam jakieś wzory, a potem rany zalewał wodą utlenioną. Syknęła i spojrzała na bolące miejsce. Wyryło się tam niedbałe i koślawe, jakby wyskrobane skalpelem, zdanie – ,,Nie będę opowiadać kłamstw". Po chwili napis zbledł, skóra stała się na powrót gładka, a na jego miejscu pozostało tylko zaczerwienienie. Omal nie odrzuciła pióra i nie wyszła z sali.

Co to miało być? Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego, nie słyszała też o tym, by pisanie piórem powodowało wyrycie tego samego na dłoni.

Spojrzała na Umbridge, jednak ta wciąż pochylała się nad swoimi pergaminami, kompletnie nie przejmując się tym, co w tym momencie robi dziewczyna. Gdyby wpatrywała się z nią z wypisaną na twarzy satysfakcją, wtedy z pewnością wyszłaby z tego gabinetu i nie wróciła tu nigdy więcej. Ona jednak nie tylko ją ignorowała, a dodatkowo nuciła sobie pod nosem jakąś piosenkę, co sprawiło, że Danielle nie była już niczego pewna.

W końcu ciągle przydarzały jej się dziwne i niewyjaśnione rzeczy. Wspomnienia, które nie istniały. Częste odczucie deja vú. Sama już nie wiedziała, co było prawdą, a co tylko jej kolejnym urojeniem.

Tak więc Danielle wciąż pisała. Drugi, trzeci i dziesiąty raz wypisywała to samo zdanie. Milczała, gdy rana na jej dłoni się otwierała, by zaraz z powrotem się zasklepić. Nie pytała, gdy za oknem zrobiło się już ciemno, nie przerywała. W tym świecie za prawdę trzeba było zapłacić okropną cenę. Straszną.

Nawet, jeśli tylko urojoną.

— Podejdź tu, kochaniutka — zacmokała w końcu Dolores. Dan wydawało się, że minęły godziny. Posłusznie wstała i pokonała dzielącą je odległość. — Ręka.

Dan wyciągnęła do niej wciąż bolącą dłoń, nie potrafiąc wytłumaczyć sobie tego w żaden sposób. Być może tym razem nie były to żadne urojenia, skoro Umbridge chciała sprawdzić jej rękę? Nie odezwała się, chociaż miała ochotę krzyczeć, gdy zimne, ropuchowate palce Dolores dotykały jej podrażnionej skóry. Od początku wiedziała? Planowała to? Czy może po prostu sprawdzała, czy dłoń boli ją od ciągłego pisania?

— Nie wydaje mi się, żeby to był efekt, który nas satysfakcjonuje, słoneczko. Wrócisz tu jutro.

Dan wzięła do drugiej ręki swoją torbę i z obojętnym wyrazem twarzy opuściła gabinet, jednak gdy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły, pobiegła przed siebie, a łzy wypłynęły z jej oczu jak chwilę wcześniej krew z jej lewej dłoni.

***

Hermiona Granger nigdy nie sądziła, że poczuje się bardziej zawstydzona niż w tamtym momencie.

Razem z Ronem pracowali nad wypracowaniem dla Snape'a, gdy podszedł do nich James Lennox-Vargas. Mogła przysiąc, że rudzielec przeklął pod nosem na jego widok, ale tym razem nie skarciła go za słownictwo. Sama miała ochotę zrobić to samo.

— Słyszałem, że ostatnio gorzej ci idzie z transmutacją — zagadnął z uśmiechem blondyn, przysiadając na ramieniu jej fotela.

Hermiona zarumieniła się mocno, wypuszczając z dłoni pióro, które z cichym stuknięciem opadło na drewniany blat stolika. Prawda, w tym roku ten przedmiot nie przychodził jej tak łatwo jak w poprzednich latach, ale jej oceny nie spadły jakoś bardzo. Fakt, dostała jeden "zadowalający", ale to wciąż był początek roku i zdecydowanie potrafiłaby temu sama zaradzić. No i skąd, na Merlina, mógł o tym wiedzieć ktoś pokroju Jamesa? Nie przyjaźnili się, nie chodzili nawet na te same zajęcia.

— A tak przypadkiem, moje umiejętności z tego zakresu są na poziomie wybitnym. I, także zupełnie przypadkiem, jestem niezwykle miłym przystojniakiem, który z chęcią ci pomoże. Jutro o siedemnastej?

Coś trzasnęło. Zapewne pióro w ręku Weasley'a, ale mogło to być także i krzesło, na którym usiadło na raz pięcioro pierwszorocznych.

— James, nie obraź się, ale świetnie radzę sobie sama — wydukała Granger, kompletnie zaskoczona tą propozycją. I lekko urażona. Nie było z nią tak źle, żeby musiała sięgać po pomoc innych osób jak Seamus Finningan. Doskonale radziła sobie w pojedynkę i do tej pory nie znalazła niczego, czemu nie mogła zaradzić. Zresztą, nawet jeśli miałaby prosić kogoś o wsparcie, na pewno nie byłby to on. — Także zbieraj te swoje zacne cztery litery i zasuwaj do...

— To jutro o siedemnastej, tutaj — przerwał jej szóstoklasista i zwrócił się do Rona, który udawał, że nic nie obchodzi go ta wymiana zdań i skrobał coś o kamieniach księżycowych, o których nie miał zielonego pojęcia. — Weasley, jutro zastąpisz Cecelię na szlabanie. Wiem, że to nie ten rocznik, ale ona jest zajęta i pilnie szuka kogoś, kto ją zastąpi. Powiem jej, żeby się nie martwiła, bo ty jesteś chętny.

— Nie jesteś prefektem naczelnym — sprzeciwił się Ron. Czemu ten blondaś miał nim rządzić? Nie zamierzał dawać sobą ot tak pomiatać. Już i tak miał dość na sam jego widok albo wspomnienie. A, jak na ironię, bliźniacy się z nim przyjaźnili.

— Nie — przyznał James, podnosząc się z siedzenia. — Ale moja siostra jest. Coś jeszcze?

Nikt nie odpowiedział. Oboje przyglądali się, jak chłopak odchodzi od ich stolika i dołącza do swoich kolegów w rogu salonu. Hermiona nawet nie chciała myśleć o tym, co musieli tam znowu knuć. Nie miała do tego siły.

Ron nie odezwał się przez kilka następnych minut, ona zresztą też nie rwała się do rozmowy. Pisali swoje wypracowania w ciszy i skupieniu, co jakiś czas spisując formułki z podręcznika. Przecież Snape nie zauważy kilku zdań przekopiowanych, a prawdziwa sztuka odrabiania prac domowych polegała przecież na kreatywnym przepisywaniu istniejących już treści.

Ron nie miał bladego pojęcia, co w ogóle pisał. Jego ręka sama prowadziła pióro, oczy śledziły pojawiające się na pergaminie zdania, jednak myślami był zupełnie gdzieś indziej.

Dlaczego tak bardzo nie lubił Jamesa? Nie wiedział. Wszyscy wokół go uwielbiali, no może oprócz Hermiony. Był wcieleniem ideału. Przystojny, pewny siebie, zabawny i inteligentny. Dziewczyny ustawiały się do niego w kolejkach, a on, już szesnastolatek, jeszcze żadnej nie wybrał. Na bal rok temu poszedł z przyszywaną siostrą, co Lavender i wiele innych dziewcząt komentowało przez kilka następnych tygodni. Tylko dlaczego Ron nie mógł go polubić? Bliźniacy się z nim przyjaźnili. Dlaczego on nie mógł? Co było nie tak?

Ach tak. To jasne. Jamesowi podobała się jego przyjaciółka i to od dłuższego czasu. To tego nie mógł zaakceptować. Ale dlaczego? Czyżby uważał, że ten niemal idealny chłopak na nią nie zasługuje? A może jemu też się podobała? Nie, to niedorzeczne. Weasley wyciągnął pióro z ust i zamoczył w atramencie, kątem oka zauważając Harry'ego zbliżającego się w ich stronę.

— Widzieliście Dan? — wypalił na przywitanie Potter, nawet nie pozwalając przyjacielowi dobrze otworzyć ust. Wziął do ręki jedno z piór leżących na wierzchu i przypatrzył mu się z bliska. Nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie tej dwójki, w końcu siedzieli cicho i nie kłócili się ani nic podobnego. Był zbyt czymś zdenerwowany. Zaczął obracać pióro w dłoniach, jakby było samurajskim kijem. — Muszę... Muszę z nią pogadać.

Chociaż Danielle skończyła swój szlaban kilka godzin temu, to nie zawitała jeszcze w pokoju wspólnym. Potter nie spotkał jej też w drodze do gabinetu Umbridge, co wydawało mu się lekko dziwne, ale wtedy sprawy miały się zupełnie inaczej. Teraz, gdy już wiedział...

Ron spojrzał w stronę wejścia do salonu i skrzywił się.

— Być może widzę ją teraz, ale ty chyba nie chcesz — mruknął pod nosem mało wyraźnie, jednak wystarczająco, by Hermiona to usłyszała i także tam popatrzyła, chcąc sprawdzić, o co chodzi. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. — Harry, nie odwracaj się.

Oczywiście, że się odwrócił.

Tego wieczoru złamało się niejedno pióro.

______________________________________

Rozdział 8 • Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane • →??.09.2022

Harry i Danielle przeprowadzają szczerą rozmowę, której wynikiem jest kolejne spięcie pomiędzy Ross i Umbridge. Hermiona zgadza się na propozycję Jamesa. Ron ma tajemnicę.

Hej!

Krótszy, niż poprzednio, ale równie ważny. Jest tu kilka ważnych wskazówek prowadzących do rozwiązania zagadki :D Macie jakieś pomysły?

Nie jestem pewna, czy rozdział będzie za dwa tygodnie – idzie opornie, mam problem z Umbridge ;-; – dlatego nie podaję dokładnej daty, żeby nie zapeszyć, zwłaszcza, że już za moment wrzesień, a ja jestem w sytuacji "wszystko oprócz następnego rozdziału" (no może nie całkiem, po prostu są rozdziały dalsze prawie skończone, a ten leży i kwiczy z rozpaczy xd).

W każdym razie... Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top