Rozdział 5 • Becky •

Tej nocy Danielle śnił się Draco Malfoy w różowym sweterku Umbridge, powtarzający w kółko, że nie chce, żeby zniknęła, oraz, że ma nadzieję, że zostaną dobrymi przyjaciółmi, a także uśmiechająca się kpiąco Elisabeth Hunter, która wypominała jej, że nie mieści się w swoim mundurku.

Kiedy się obudziła z tego przerażającego snu, wciąż było ciemno. Wszystkie pozostałe dziewczyny nadal spały w swoich łóżkach i przez chwilę Dan zapragnęła zrobić to samo, jednak szybko wpadł jej do głowy tak nagły i całkiem dobry pomysł, że musiała zrealizować go niezwłocznie.

Wyciągnęła dłoń po leżącą na szafce nocnej różdżkę i po cichu wymruczała inkantację zaklęcia dającego światło. Nikła, świetlista poświata rozjaśniła nieco jej najbliższe otoczenie. Dziewczyna wychyliła się z łóżka, pewna, że to, czego szuka, musi być w którejś z szuflad. Pamiętała, że wsadzała tam to w zeszłym roku, dochodząc do wniosku, że nie potrzebuje tego w domu, i o ile skrzaty nie postanowiły sprzątnąć wnętrza szafki, to wciąż powinno tam być.

I było. Danielle niemal pisnęła ze szczęścia, odsuwając dolną szufladkę i dostrzegając leżącą w niej książkę. Pospiesznie wyciągnęła ją ze środka i poprawiła się na łóżku, otwierając jednocześnie dość opasłe tomiszcze na losowej stronie. Nieco koślawe, odręcznie pisane litery z początku wydawały jej się nie do odczytania, po chwili jednak przyzwyczaiła się zarówno do półmroku, jak i tandetnych zawijasów.

Odetchnęła, kartkując strony w poszukiwaniu tego, co musiała sprawdzić. Spodziewała się, że nie znajdzie tego, czego szuka, co z jakiegoś powodu niebywale ją cieszyło.

Bo przecież te bzdury o zniknięciu w czasoprzestrzeni Malfoy sobie wymyślił, prawda?

Nie wierzyła mu. Czytała już kiedyś tę książkę i mogła przysiąc, że nie było w niej ani słowa o czasoprzestrzeni i innych takich, a jedynie pseudonaukowy bełkot. Z pewnością po prostu próbował ją okłamać w tylko sobie znanym celu. Nie miała pojęcia, co siedziało w głowie temu nieznośnemu Ślizgonowi, ale z pewnością nic dobrego. Mimo to musiała zweryfikować tę informację. Tak na wszelki wypadek.

Poczuła, że zaczyna brakować jej powietrza, gdy jej spojrzenie natknęło się na niebezpiecznie bliskie położenie słów "zniknąć" oraz "czasoprzestrzeń". Nie była pewna, czy na pewno chce to przeczytać ponownie. Może to tylko zbieg okoliczności i nie należało się tym martwić, a zamiast tego po prostu powrócić do spania? Wbrew sobie przybliżyła różdżkę tak, żeby tekst był lepiej widoczny, i omal nie krzyknęła, gdy przeczytała jedno szczególnie niepokojące zdanie:

Należy pamiętać, że każde ingerowanie w bieg wydarzeń może spowodować skutki nieodwracalne – w najgorszym z przypadków ingerujący może zniknąć w czasoprzestrzeni.

Z przerażeniem opuściła księgę na kołdrę, przez co kilka stron przewróciło się i wcześniej czytany tekst zupełnie zniknął z jej zasięgu widzenia. Może to i dobrze. I tak nie miała zamiaru już do tego wracać, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.

To, że Malfoy jednak mówił prawdę, wprawiło ją w niewyjaśniony niepokój. To, jak wiele wiedział, z pewnością nie zapowiadało niczego dobrego, zwłaszcza, jeśli przypomniała sobie o dziwnej groźbie, którą usłyszała z ust Hunter wczorajszego wieczoru. Wciąż nie była pewna, czy to wydarzyło się naprawdę, czy tylko sobie to wymyśliła. Jeśli druga opcja okazałaby się prawdziwa, to czy i to, co właśnie przeczytała, nie mogło się po prostu zrodzić w odmętach jej wyobraźni? Tylko że wtedy najprawdopodobniej oznaczałoby to, że zaczynała wariować.

Z rozdrażnieniem i lekkim strachem zamknęła książkę i odłożyła do dolnej szuflady, po czym zgasiła światło, nie wypuszczając jednak różdżki z dłoni. Opadła na poduszkę, zastanawiając się, co powinna zrobić – uznać to wszystko za halucynacje, czy potraktować poważnie? Sama nie wiedziała, która opcja prędzej by ją wykończyła.

Nagle zza okna dobiegł grzmot, a zaraz po nim niebo rozjaśniła świetlista błyskawica. A może tylko tak jej się wydawało?

Wzdrygnęła się.

***

— Cóż za grobowa atmosfera.

Danielle stanęła z założonymi na piersiach rękami przy stole Gryfonów, patrząc z góry na swoich przyjaciół. Ich niecodzienne milczenie i zaciśnięte w wąską kreskę wargi nie wróżyły niczego dobrego.

Ron i Hermiona wymienili się znaczącymi spojrzeniami, dającymi Dan jeszcze bardziej do zrozumienia, że coś tutaj jest nie w porządku, ale nie są pewni, czy to odpowiednia pora na wyjaśnienia.

Ross usiadła na miejscu obok przyjaciółki, krzywiąc się lekko i przyglądając siedzącemu naprzeciw niej Harry'emu, który w zamyśleniu przeżuwał tosta i nawet na nią nie spojrzał. Fuknęła cicho pod nosem, chcąc w ten sposób okazać swoje niezadowolenie takim stanem rzeczy.

Nie miała pojęcia, jak wiele mogło się stać przez jeden wieczór i poranek, ale najwyraźniej było to całkiem sporo. Cała trójka wydawała się czymś mocno zmartwiona, a nawet lekko zirytowana.

— No cóż, przed chwilą wyjaśnialiśmy to sobie, śpiąca królewno, ale specjalnie dla ciebie zrobię streszczenie — parsknął Ron, wyciągając dłoń po posypaną sezamem bułkę. Dan zmarszczyła nos, po czym sama wgryzła się w rogala, który był pierwszą rzeczą, jaka jej się nawinęła. Nie miała zbyt wiele czasu na wybrzydzanie, skoro zaspała i to już pierwszego dnia zajęć. — Wczoraj wieczorem Harry pożarł się z Seamusem. Nie wiem, o co poszło, nie było mnie tam, ale ponoć chodziło o to, kto wierzy w bzdury publikowane w "Proroku Codziennym". Hermiona dodała, że kiedy ciebie jeszcze nie było, także wyszedł u was ten temat. Chyba poruszyła go Lavender.

— Wcale się nie żarliśmy — mruknął Harry, wciąż nie podnosząc wzroku znad swojego talerza. — Ta krew była przez doniczkę, a nie ugryzienie. Nie dorabiaj sobie fantazyjnych historii do głupiej kłótni.

Ron i Dan spojrzeli po sobie z zaniepokojeniem.

— Nie załapał żartu — stwierdził ze zrezygnowaniem Weasley, co blondynka potwierdziła lekkim skinieniem głowy. To było niepodobne do Harry'ego. Mieli podobne poczucie humoru, dlatego zazwyczaj śmiali się z tych samych rzeczy, tymczasem chłopak wziął zupełnie na poważnie to, co powiedział wcześniej przyjaciel, jakby w ogóle nie zauważył żartobliwego charakteru wypowiedzi.

— Co ważniejsze... — zaczęła z wahaniem Hermiona, odkładając delikatnie widelec na talerz i przenosząc wzrok na Pottera. — Kto rozwalił biednemu Neville'owi doniczkę?

Danielle zmarszczyła nos. Zaczynało ją ciekawić, jak bardzo ta ,,głupia kłótnia" musiała być poważna, skoro doszło do destrukcji doniczki i rozlewu krwi. Jeszcze dobrze nie ochłonęła po wydarzeniach poprzedniego dnia, a już doszły do tego kolejne zmartwienia. Na dodatek zdumiewał ją fakt, że Harry i Seamus mogli pokłócić się o jakiegoś durnego "Proroka Codziennego", szczególnie, że nie miała pojęcia, co wypisywano w tej gazecie, jednak postanowiła nie mówić tego na głos.

Ron otworzył usta, żeby odpowiedzieć na to pytanie, jednak uprzedził go sam Potter:

— Ja.

Na krótką chwilę zapanowała pomiędzy nimi niezręczna, ale niezwykle wymowna cisza. Wszyscy czworo wiedzieli, co to oznaczało – z Harrym działo się coś niedobrego. To nie pierwszy raz, kiedy wybuchł złością, jednak przed tymi wakacjami prawie w ogóle się to nie zdarzało. Zazwyczaj zachowywał się dość spokojnie. To Ron i Dan zazwyczaj mieli trudności z panowaniem nad emocjami, no, przynajmniej w większym stopniu niż Potter. Zachowanie przyjaciela zaczynało ich z dnia na dzień coraz bardziej niepokoić.

Zdecydowanie musieli o tym porozmawiać i to jak najszybciej.

Nie dane im było jednak wrócić do tematu kłótni w dormitorium chłopaków przez nagłe pojawienie się Angeliny Johnson. Danielle skrzywiła się na jej widok, co Weasley skwitował prychnięciem.

Angelina była od nich starsza, grała na pozycji ścigającej w ich domowej drużynie quidditcha i wszystko wskazywało na to, że objęła stanowisko kapitana po Woodzie. Głównie z tych powodów, a także pewnie kilku osobistych urazów, Dan nie przepadała za jej osobą. Ilekroć Johnson pojawiała się w pobliżu krzywiła się lub prychała, a gdy dziewczyna w zeszłym roku zgłosiła się do udziału w Turnieju Trójmagicznym i jako jedyna ze znanych im Gryfonów została w ogóle zaakceptowana przez Czarę Ognia, Ross otwarcie przyznała, że kibicuje Cedrikowi Diggory'emu, którego właściwie wtedy nawet jeszcze za dobrze nie znała.

— Cześć, jak tam wakacje? — zagaiła Angelina i, nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź, przeszła do konkretów: — Słuchaj, Harry, w piątek o piątej są nabory do drużyny. Teraz, kiedy Oliver odszedł, ja zostałam kapitanem, ale wciąż potrzebujemy obrońcy. Chciałabym, żeby cała drużyna przyszła. Dobrze by było, gdyby nowy obrońca potrafił się dostosować do reszty. Przyjdziesz, prawda?

Harry niechętnie podniósł na nią wzrok. Przez tą całą kłótnię z Seamusem niemal zapomniał o naborach i quidditchu, a przecież była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przez niego aktywności związanych z powrotem do Hogwartu.

— Tak, pewnie.

— No to świetnie — odparła z zadowoleniem Angelina, widocznie nie zauważając nieco dziwnego zachowania swojego szukającego. — W takim razie widzimy się...

— Nie myślałaś może o zmianach w składzie ścigających?

— Ross, błagam, nie zaczynaj.

Wyraz twarzy Johnson zmienił się diametralnie. Miejsce wcześniejszego zadowolenia zajęła irytacja wyrażana poprzez zaciśnięte wargi i zmarszczone brwi. Wspomnienia poprzednich lat i żywiołowych dyskusji Danielle Ross z Oliverem Woodem na temat zmian w drużynie przyprawiały ją o ból głowy, podobnie jak większość członków ich zespołu.

Ron zachichotał, trącając przy tym Harry'ego ramieniem. Niebywale bawiły go trwające od pierwszej klasy próby przekonania kapitana Gryfonów dotyczące przyjęcia Dan do domowej drużyny quidditcha, chociaż jednocześnie bardzo ją w tych staraniach wspierał.

Danielle nie robiła sobie jednak nic ani z wcześniejszych, spektakularnych porażek, ani z błagań Angeliny. Niezrażona dalej toczyła swój wywód na temat ścigających, chociaż w głębi sama wiedziała, że szanse na powodzenie są nikłe. Mimo to zmiana kapitana dawała jej trochę nadziei. Nie lubiła Johnson, ale to nie znaczyło, że nie zamierzała spróbować przekonać tej dziewczyny do wprowadzenia zmian, które przyczyniłyby się do spełnienia jej wieloletnich marzeń.

— No co? Tyle razy tłumaczyłam już Woodowi, że macie słaby punkt w ścigających, ale on był zbyt uparty, żeby przyznać mi rację. A to jest prawda. Nie chodzi o obrazę, po prostu wy wszystkie jesteście praworęczne, macie słabą lewą, dlatego rzut tą ręką jest u was mniej efektywny, a zdarza się, że zawodnik po prostu musi grać lewą, nie sądzisz?

— Nie sądzisz, że to odrobinę naciągana teoria?

— Panno Johnson, panno Ross.

Dziewczyny omal nie podskoczyły z zaskoczenia, jakie wywołało na nich nagłe pojawienie się profesor McGonagall, opiekunki Gryffindoru.

Nauczycielka stanęła za plecami Hermiony, trzymając w rękach stosik równo przyciętych kawałków pergaminu, a poważny wyraz jej twarzy lojalnie uprzedzał, że zdecydowanie nie jest ona w nastroju do żartów czy sprzeczek.

— Dzień dobry, pani profesor — przywitała się, wyraźnie niezrażona okolicznościami, Dan.

— Ależ dzień dobry, panno Ross. Widzę, że pełno u was energii. Mam nadzieję, że odpowiednio spożytkujecie ją na dzisiejszych zajęciach — oznajmiła kobieta, po czym zaczęła przeglądać trzymany stosik kawałków pergaminu i po kolei rozdawać każdemu z nich.

— To jest chyba nieśmieszny żart — jęknął Ron, gdy McGonagall i Angelina odeszły już do innej części stołu. — Historia magii, eliksiry razy dwa, wróżbiarstwo i obrona przed czarną magią. Wygląda jak plan tortur.

— Dla ciebie każde zajęcia są torturą, Ron — stwierdziła Hermiona, chowając swój plan lekcji do torby. Gdy to robiła, Dan zauważyła wystający spomiędzy podręczników fragment "Proroka Codziennego". W myślach od razu wykiełkował jej odrobinę dziwny, niepoprawny moralnie i nie do końca sensowny pomysł. Przygryzła wargę, wahając się przez chwilę, zaraz potem jednak, upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wysunęła gazetę z torby przyjaciółki i wsunęła do swojej.

Skala drobnych przewinień na jej koncie wciąż rosła.

***

W domu o numerze dwunastym przy Grimmauld Place panowała dziwna i niezręczna cisza. Jeszcze dwa dni wcześniej królował tam gwar i rozgardiasz, jednak wraz z opuszczeniem tego miejsca przez wyjeżdżające do szkoły dzieciaki wszystko ucichło, sprawiając, że wchodząc do środka można się było poczuć, jakby się wchodziło do ciemnej krypty.

Remus z zaniepokojeniem powoli zamknął za sobą drzwi, nie chcąc skupić na sobie uwagi wyjątkowo milczącej pani Black. Złożona przez niego poprzedniego dnia wizyta w Dolinie Godryka odrobinę się przeciągnęła, dlatego w Kwaterze Głównej pojawił się dopiero tego ranka. Od kiedy tylko się rozdzielili, dręczyło go to, jak Syriusz zniesie rozłąkę z Harrym i trochę martwił się o to, co zastanie po powrocie – cisza zaś była najgorszym z przewidywanych przez niego scenariuszy.

Bo Syriusz nigdy nie zachowywał się cicho.

Zacisnął dłoń na trzymanej w wewnętrznej kieszeni marynarki różdżce. Powoli przeszedł przez prowadzący do kuchni korytarz, nie wiedząc, dlaczego właściwie zachowuje aż taką ostrożność. Przecież to Kwatera Główna Zakonu Feniksa, do której nie może wejść nikt nieupoważniony, o ile nie zostanie wpuszczony przez samego Dumbledore'a – a przynajmniej tak było, dopóki Danielle jakimś cudem nie obeszła tej blokady. Niewykluczone, że wizyta dziewczyny spowodowała dziurę w zabezpieczeniach, przez którą teraz przedarł się ktoś niepowołany.

Przełknął ślinę, popychając delikatnie lekko uchylone kuchenne drzwi.

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był ogromny bałagan. Po podłodze walały się sztućce, jakieś pogniecione papiery tonące w ciemnych plamach, prawdopodobnie kawy, oraz pobrudzone śladowymi ilościami czerwonej, glutowatej substancji kawałki ziemniaków. Gdy podniósł wzrok odrobinę w górę, spostrzegł siedzącą przy stole, ukrytą za stosami jakichś papierów oraz kubków, postać.

Z niepokojem powoli podszedł do stołu. Starał się trzymać nerwy na wodzy, jednak dłoń, w której trzymał różdżkę, trzęsła się tak, że z pewnością nie byłby w stanie nad nią zapanować, gdyby walka okazała się konieczna. Wiedział, że ten strach jest irracjonalny i prawdopodobnie nic się nie stało — po prostu Syriusz narobił okropnego bałaganu i z nieznanych mu powodów zakopał się w stercie papierów. Tak mogło być. To o wiele bardziej możliwe, niż luki w barierze ochronnej Dumbledore'a. Mimo to nie potrafił się uspokoić. Ostatnim razem widział takie pobojowisko i doświadczył takiej ciszy, gdy przybył tej tragicznej nocy do Doliny Godryka i niestety nie zwiastowało ono niczego dobrego.

Zebrał w sobie resztki odwagi i na trzęsących się nogach stanął przy jednym z krzeseł, a gdy wychylił się lekko w przód, by dostrzec, co lub kto znajduje się za stosem papierów i pustych kubków, odskoczył z wrażenia i upadł na tyłek idealnie w środek jednej z kawowych kałuży na posadzce.

Zza pergaminowego stosu wychyliła się okolona długimi, sterczącymi i złączonymi w strąki pasmami ciemnych włosów zdumiona twarz.

— Remus? Co ty wyprawiasz? Leżysz w moim śniadaniu.

Lupin nie wiedział, jakie właściwie emocje w tej chwili odczuwał. Radość, ulga, złość i zażenowanie mieszały się ze sobą, tworząc istną plątaninę uczuć. Zaczerwienił się, zdając sobie sprawę z tego, jak komicznie musiał wyglądać. Zaczął w myślach karcić sam siebie za głupie pomysły i pochopne osądy, mając nadzieję, że przynajmniej już bardziej tego dnia nie może się skompromitować. Przeczytał gdzieś kiedyś, że człowiek musi mieć limit błędów do popełnienia, dlatego po cichu liczył na to, że jego właśnie się wyczerpał.

— Lepszym pytaniem byłoby, co to śniadanie w ogóle robi na podłodze? — odpowiedział pytaniem na pytanie, walcząc z własną mimiką, by nie okazać żadnego z nawarstwiających się odczuć. Powoli się podniósł, odczuwając nieprzyjemne zimno i wilgoć w okolicach pośladków. — Dlaczego jesteś tak cicho? Co to w ogóle za papiery, co? Wyglądasz jak szalony pisarz z tym naręczem papierów, kubków po kawie i fryzurą, jakby cię piorun w łeb strzelił. Odnalazłeś nowe powołanie? Spłynęło na ciebie natchnienie?

— Ha, ha, bardzo śmieszne, Remusie — prychnął Syriusz, marszcząc przy tym brwi. Nie wydawał się w nastroju do śmiechu, co wcale do niego nie pasowało. Z powagą miął w dłoniach sporych rozmiarów kawałek pergaminu, wpatrując się tępo przed siebie, jakby rozważał, czy powinien się odezwać, czy może przemilczeć swoje motywacje do wertowania stosu papierów. Remus miał wrażenie, że jego przyjaciel zmienił się od chwili, kiedy to zostawił go samego poprzedniego popołudnia – odkryte gdzieś na tych wszystkich pergaminach treści musiały go naprawdę przytłoczyć, co sugerował wszechobecny bałagan oraz niecodzienne zachowanie. — Pewnie uznasz mnie za wariata, ale... A niech to, po prostu spójrz!

Lupin podszedł do stołu i usiadł na ławce po lewej stronie Syriusza. W jednej chwili zaatakował go silny aromat kawy wydobywający się z stojącego tuż przed nim i opróżnionego zaledwie do połowy kubka oraz drażniąca woń perfum. Miał ogromną ochotę zatkać czymś nos albo w ogóle wyjść z pomieszczenia, starał się jednak powstrzymać i skupić na tym, co przyjaciel chciał mu pokazać.

Syriusz bez słowa podsunął mężczyźnie pergamin pod nos. Remus ujął go delikatnie, po czym zaczął przyglądać się dokładnemu, ale nieco koślawemu pismu. Długość wskazywała na to, że był to list, chociaż u góry brakowało daty i miejsca. Niektórych liter nie dało się rozczytać na pierwszy rzut oka, ponieważ zostały częściowo rozmyte przez jakąś ciecz, która musiała zostać na nie wylana, lub po prostu przez upływ czasu. Przełknął ślinę, nie do końca pewny, czego powinien się spodziewać, po czym zaczął czytać:

Droga Becky,

przepraszam, ale nie znalazłam sposobu aby ci pomóc. Wydaje się, że nie ma innej drogi. Już w momencie otrzymania przez ciebie znaku zostało to przypieczętowane. Jedynym, co można w tej sprawie zrobić, jest ingerencja w to, co zapisane, ale tobie samej nie dałoby to nic. Spróbuję się za tobą wstawić do niego i, jeśli mi się uda, w 1996 roku będziesz wolna. Gdyby tak się stało, udaj się prosto do Annie – wciąż będzie mieszkać w tym samym miejscu. Zabiorą ci małą, ale będzie bezpieczna z twoją matką.

Chad... Cóż, jeśli o niego chodzi, to wciąż próbuję. To trudne, bo jego śmierć niesie za sobą skutki będące przyczyną czegoś większego, czego nie mogę zignorować. Ale próbuję, bo ci to obiecałam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Proszę, nie mów Regulusowi o Azkabanie. Będzie się obwiniał.

Wybacz, że nie przekazuję ci tego wszystkiego osobiście. Walburgia ma mnie dość bardziej niż ciebie, a jej groźby urosły do tego stopnia, że wolałabym uniknąć wchodzenia w interakcje z tą kobietą.

Prawdopodobnie się już nie zobaczymy – nie przed tym, co musi się stać. Być może spotkamy się w 1996, ale jeszcze nie będę cię znała. Te pętle i podróże są takie niepewne! I męczące!

Trzymaj się!
D.

Remusowi wydawało się, że zaraz straci panowanie nad sobą. Przysłonił usta dłonią, powstrzymując w ten sposób kilkanaście pytań, które pojawiły się w jego myślach i krążyły w nich, czekając, aż pozwoli im się wydostać. Naraz zalała go fala ciekawości, smutku oraz złości, chociaż nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. To była dziwna reakcja. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego, ale nigdy wcześniej nie widział też takiego listu. To, co przeczytał chwilę temu, zdecydowanie nie należało do treści, których mógłby się spodziewać.

— To jest... — zaczął niepewnie Lupin, łapiąc się na tym, że nawet nie wie, co chce powiedzieć na ten temat. W głowie miał mętlik, myśli wciąż się kłębiły, powstawało coraz więcej pytań, ale brakowało jakichkolwiek odpowiedzi.

Syriusz pokiwał ze zrozumieniem głową. Powoli i delikatnie wyciągnął przyjacielowi z dłoni tajemniczy list, uważając, by przez przypadek go nie podrzeć, po czym złożył go po zagięciach w cztery i położył na czystym kawałku blatu przed nimi.

— Okropne, prawda? Nie mam pojęcia, czy to okrutny żart, czy prawdziwa wiadomość, ale obie możliwości wydają mi się równie nierealne i pozbawione sensu. Ten list jest jak... Nie wiem! Anomalia?

— W ogóle znasz znaczenie słowa anomalia? — zapytał z powatpiewaniem Remus.

Black wzruszył ramionami.

— Gdzie to znalazłeś?

— W pokoju Rebecci — odparł z powagą Syriusz — i przepraszam, że szperałem tam bez pytania — dodał po chwili, uśmiechając się przepraszająco.

— W porządku. Przecież to twój dom, jej pokój, ja zajmuję go tylko tymczasowo... — Lupin uniósł dłonie do góry, jakby chcąc podkreślić w ten sposób to, że nie uzurpuje sobie praw do jakiejkolwiek części obecnej Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Po chwili jednak zmarkotniał jeszcze bardziej i z dyskretnym wyrzutem spojrzał na przyjaciela, niepewny, czy bardziej wstyd mu za siebie, czy za ewentualne podejrzenia Blacka. — Czekaj, nie podejrzewasz mnie chyba o to, że to ja to napisałem i tam położyłem, prawda?

— Oczywiście, że nie! — Syriusz gwałtownie zaprzeczył, jakby urażony taką sugestią. — Skąd ci to przyszło do głowy? Zresztą, nawet jeśli bym tak pomyślał na początku, a nie pomyślałem, to po zobaczeniu twojej reakcji na pewno nie miałbym już wątpliwości. Ty też nic nie wiedziałeś.

Remus zmieszał się. Zrobiło mu się odrobinę głupio przez to, że pomyślał o takiej możliwości. Przecież byli przyjaciółmi, powinni ufać sobie nawzajem, a nie się oskarżać lub podejrzewać. Z drugiej strony nie potrafił inaczej, już nie. Od jakiegoś czasu miał się na baczności niemal przez cały czas i przy wszystkich, nawet przy tych, których kochał. Pomimo szczerych chęci nie umiał pozbyć się wątpliwości co do tego, kto jest wobec niego lojalny i komu tak naprawdę może zaufać. Nie podobało mu się to. Dodatkowo dobijał go fakt, że Syriusz zdawał się nie mieć tego problemu, choć zdecydowanie posiadał ku temu większe skłonności.

— Tak, przepraszam. — Black skarcił go wzrokiem i już otwierał usta, żeby wtrącić jakąś uwagę na temat przeprosin, jednak mężczyzna zignorował to i kontynuował: — W każdym razie, okrutny żart chyba możemy odrzucić. W pokoju Rebecci niepostrzeżenie mogliśmy zostawić to tylko my, Molly, Arthur, dzieciaki no i Stworek. Reszta Zakonu nie miała sposobności by wejść na górę. Dzieci nie wiedzą o Rebecce, prawda? Zostajemy my dwaj, Molly, Arthur i Stworek, a skoro to nie my, Molly i Arthur też raczej nie, to zostaje Stworek, którego nie posądzałbym o umiejętność pisania.

— Tylko że wtedy zostaje ta bardziej nieprawdopodobna opcja, czyli to, że list jest prawdziwy. Jeśli tak, to mogła napisać go tylko jedna osoba.

— Nie.

— Błagam, nie wspominaj mi teraz o tych szalonych teoriach Smarkerusa. To się nie trzyma kupy. Że niby ona miałaby... Nie. Jeśli list jest prawdziwy, to mogła napisać go tylko jedna osoba, którą obaj dobrze znamy i której istnienie nie stoi pod znakiem zapytania.

Remus skrzywił się. Do tej pory nie brał słów Snape'a na poważnie, odpowiadał mu tajemniczo raczej tylko ze zwykłej przekory. Dopiero po przeczytaniu tego listu zaczął rozważać to, co Severus sugerował mu od tamtej pamiętnej rozmowy. Jeśli ten mężczyzna miał rację, a według własnego mniemania z pewnością miał, to na ich głowach pojawił się kolejny kłopot. Oczywiście rozumiał to, że przyjaciel nie chciał wierzyć w takie rozwiązanie, w końcu oznaczałoby ono, że wplątani są w coś znacznie większego niż tylko wojna z Voldemortem.

Podróże w czasie nigdy nie wróżyły niczego dobrego.

— Ale jeśli... Czysto hipotetycznie — zaczął z wahaniem Lupin, splatając przy tym palce tylko po to, by coś z nimi zrobić. — Jeśli to napisałby ktoś... Jeśli podejrzenia Snape'a by się sprawdziły, na co jest bardzo mało szans i nikt nie poparłby w tej chwili jego teorii, to czy nie byłoby to dla nas dobrze? Dobrze dla Zakonu. Tak, wiem, że taka moc jest niebezpieczna i przynosi więcej kłopotów niż rozwiązań, ale wciąż... Czy to nie pewna szansa? Spójrz tylko. Jeśli ten list jest prawdziwy, Rebecca wróci za jakieś cztery miesiące. Już to daje nam pewną przewagę...

Syriusz wzdrygnął się, po czym zacisnął pięści i usta tak nagle, że Remus omal nie odskoczył od niego z zaskoczenia. Nie wydawał się szczególnie zachwycony taką możliwością – sprawiał raczej wrażenie, jakby to, co powiedział przyjaciel, go zdenerwowało, a nie tego spodziewał się Lupin. To prawda, że do tej pory wspomnienia o Rebecce wprowadzały go w raczej zły nastrój, ale to było coś zupełnie innego. Powinien się ucieszyć z tego, że kobieta wróci – przynajmniej tak pomyślałby każdy, kto wiedział o ich relacji.

— To żadna przewaga — mruknął ze zirytowaniem Syriusz, uparcie wbijając wzrok w przybrudzony blat. Wciąż zaciskał pięści, jednak schował je pod stół, tak, że Remus nie mógł zobaczyć drobnych strużek krwi wypływających z miejsc, w które odruchowo wbił paznokcie. — Nie widziałeś jej od lat, Remusie. Nie wiesz, co to miejsce z nią zrobiło. Nawet, jeśli jakoś zachowała zdolność racjonalnego myślenia, czego nie jestem pewien, to jest okropnie słaba. Jej magia przygasła, ona sama wymizerniała. Gdyby była zdolna do czegokolwiek, co obejmuje więcej niż przejście dwóch kroków, to wierz mi, już dawno bym ją wyciągnął. Zgarnąłbym klucze i teleportowalibyśmy się sprzed wejścia. Tyle że ona nie była w stanie pokonać tej drogi, nie wspominając już o tym, że musielibyśmy połączyć naszą moc, bo sam nie dałbym sobie rady z teleportacją. Jak sądzę, teraz tym bardziej by sobie z tym nie poradziła. Poza tym, nie zwróciłeś uwagi na niego? Kim on, do cholery, jest? Nie podoba mi się to, Remusie.

Remus zmieszał się. Do tej pory Syriusz nie opowiadał mu o tym, co działo się z Rebeccą po całej tej sprawie ze szpiegostwem i znakiem. Właściwie, to po jakimś czasie zaczął nawet wątpić, czy w ogóle się widzieli, teraz jednak wiedział, że tak. Oboje trafili do tego okropnego miejsca, o którego potworności mógł tylko snuć przypuszczenia, a i tak nie była to zbyt przyjemna wizja. Wciąż czuł się źle z tym, że przed laty zwątpił w swojego przyjaciela, chociaż nie powinien się za to obwiniać, jednak to głównie dlatego słuchanie o tym, co wydarzyło się w Azkabanie, sprawiało, że odczuwał mieszaninę żalu, współczucia oraz nieuzasadnionej złości na samego siebie. Myśl, że więzienie doprowadziło Rebeccę do stanu dalekiego od tego, jaki zapamiętał, wprowadzała go w jeszcze większy dyskomfort.

Zwłaszcza, że, inaczej niż w przypadku Syriusza, od początku wiedział o jej niewinności. A mimo to milczał, zamiast się odezwać.

Nie wiedział, co powinien powiedzieć po tym, co usłyszał. Nic, co przychodziło mu do głowy, nie oddawało tego, co naprawdę czuł, a do tego brzmiało beznamiętnie i kiczowato. Dlatego nie powiedział nic, a Black po prostu kontynuował swoją wypowiedź, nie oczekując żadnych wtrąceń:

— Nie zrozum mnie źle – kocham Rebeccę. Pragnę, żeby wróciła. Niewiele zostało już ludzi, których mogę określić jako bliskich. Mimo to uważam, że powinna pozostać tam, gdzie jest. Przynajmniej do czasu, gdy wygramy wojnę i będziemy mogli opowiedzieć całą prawdę. A gdy już wygramy i udowodnimy naszą niewinność... Wreszcie będziemy mogli normalnie żyć. Wreszcie wszyscy będziemy szczęśliwi, Remusie.

______________________________________

Rozdział 6 • Natrętna mucha i różowa ropucha • → 14.08.2022

Mała zmiana w numeracji (podzieliłam rozdział na dwa). Nie będzie jak z Łazienką Prefektów 😅

I się zaczyna. Masa pytań, odpowiedzi zero. Kim jest Becky? I dlaczego D. do niej pisał? I kim w ogóle jest D.? A to tylko wierzchołek góry lodowej...

Jakieś przemyślenia? Teorie? Więcej pytań? →

Do następnego rozdziału<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top