Rozdział 4 • Przyjaciele i rywale, część pierwsza •

Dolina Godryka wyglądała dokładnie tak, jak Remus ją zapamiętał.

Stał na placu, a wokół niego znajdowały się sklepy, kawiarnie, pub, a także stary kościół z cmentarzem, wokół którego krzątała się właśnie jakaś starsza pani. W samym centrum wioski przed laty postawiono duży pomnik wojenny – a przynajmniej tym był dla Remusa i każdego innego z tej odległości. Mężczyzna szybko odwrócił od niego wzrok, nie zamierzając podchodzić bliżej i przywoływać bolesnych wspomnień. Nie po to tu przyszedł.

Ruszył w stronę mieszczących się naprzeciw kościoła sklepów. W okresie letnim plac w Dolinie Godryka wypełniony był ludźmi, mugolami i czarodziejami, którzy śmiali się i rozmawiali. Małe dzieci biegały, trącając przechodniów i wprowadzając w popłoch okoliczne koty. Wszystko zdawało się tętnić życiem.

Zabawne, że właśnie tak zapamiętał to miejsce. Kiedyś spędzał tu dużo czasu, najczęściej podczas wakacji. Pamiętał doskonale, jak ścigał się z przyjaciółmi tymi zaludnionymi uliczkami i jak zajadali się lodami w jednej z tutejszych lodziarni, wymyślając nowe psoty i naśmiewajać się z poprzednich. Chociaż te czasy dawno minęły, to wciąż pielęgnował związane z nimi wspomnienia. Nie zamierzał pozwolić, aby się zatarły lub by przysłoniła je ciemna zasłona bolesnej teraźniejszości.

Ktoś trącił go w rękę. Zaskoczony spojrzał w tę stronę, gdy nic jednak nie zobaczył, skierował wzrok odrobinę niżej. Sięgająca mu łokcia dziewczynka rozmasowywała sobie czoło, rumieniąc się przy tym tak, jakby zrobiła coś zawstydzającego lub kłopotliwego. Gdy zdała sobie sprawę z tego, że mężczyzna na nią patrzy, speszyła się jeszcze bardziej, mruknęła ciche "przepraszam" i odbiegła w stronę lodziarni, zanim Remus zdążył zapytać, czy wszystko w porządku.

Odprowadził dziewczynkę wzrokiem, uświadamiając sobie, że kogoś mu ona przypomina. To było jak niejasne deja vu, zwłaszcza, że lodziarnia, do której pobiegła, należała niegdyś do jego ulubionych miejsc. Przesiadywał w niej z przyjaciółmi tak często, że właściciel stworzył dla nich specjalną zniżkę lojalnościową. Remus uśmiechnął się na to wspomnienie. Ciekawe, czy mężczyzna wciąż tam pracował i czy po tylu latach rozpoznałby w nim tego bliznowatego, nieco wycofanego chłopca, który zjawiał się w każde wakacje i zamawiał górę lodową o smaku czekoladowym z bitą śmietaną.

Przyjrzał się z uwagą zawieszonemu nad drzwiami szyldowi, po czym skierował wzrok na stojące na zewnątrz stoliki. I zamarł.

To było jak kolejne dziwaczne deja vu. Przy stoliku, który kiedyś zajmował z przyjaciółmi, siedziała teraz czwórka roześmianych chłopców. Ich postawa, a nawet wygląd przypominały mu ich samych lata temu. Te dzieciaki zachowywały się niemal dokładnie tak, jak oni. Grupce bez wątpienia przewodził czarnowłosy dzieciak, opowiadający coś z ożywieniem i machając przy tym łyżeczką od lodów. Sprawiał wrażenie pewnego siebie i dowcipnego, zważając na to, że co jakiś czas jego opowieść ubarwiał dźwięczny śmiech pozostałej trójki. Nikt mu jednak nie przerywał. Pośród nich też tak było. Byli równi, żaden się nie wywyższał, a jednak zawsze najwięcej uwagi zgarniał James. Nie to, żeby Remus miał coś przeciwko, wręcz przeciwnie. Odpowiadało mu to. Zwłaszcza z początku, gdy w ogóle rzadko się odzywał.

Speszony odwrócił wzrok od chłopców, zauważając, że zbytnio odlatuje myślami. Powoli ruszył w stronę cukierni, przypominając sobie, po co tu przybył. Miał misję do wykonania. I nie uwzględniała ona jedynie słodkości, w które zamierzał się zaopatrzyć.

Jedno spojrzenie na witryny wystarczyło, żeby całkowicie zapomniał o otaczającym go świecie. Czego tam nie było! Tort bezowy, tarta cytrynowa, ciasteczka maślane, ogromne lizaki, a nawet fontanna czekoladowa. To ostatnie zdołało wywołać na jego twarzy szeroki uśmiech. Czekolada od zawsze była czymś, co szczególnie poprawiało mu humor. 

Nacisnął klamkę i wszedł do środka oznajmiając swoje przybycie odgłosem zawieszonego przy drzwiach dzwonka. Rozejrzał się po wnętrzu. Poza ladą i półkami dźwigającymi ogromne ilości słodyczy, stały tam jeszcze dwa drewniane stoliki z krzesełkami. Przez myśl mu przeszło, że mógłby przyjść tu z Syriuszem, szybko jednak przypomniał sobie, że takie coś nie byłoby możliwe i momentalnie posmutniał. Najbardziej przykrym w odzyskaniu przynajmniej jednego z przyjaciół było to, że i tak nie mógł spędzać z nim zbyt wiele czasu przez krążące wciąż przekonanie o winie Blacka i konieczność pozostania przez niego w ukryciu, podczas gdy Remus miał masę wymagających opuszczania Kwatery Głównej zajęć. Było mu szkoda Łapy. Podejrzewał, że na jego miejscu już dawno zwariowałby w ciągłym zamknięciu. Zdecydowanie musiał zapytać się Dumbledore'a, czy pozwoliłby mu chociaż wyprowadzić Syriusza na krótki spacer.

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? Jeśli o szarlotkę z cynamonem chodzi, to muszę uprzedzić na starcie, że została wyprzedana...

Zza stojących za ladą regałów wyszła wysoka i trochę barczysta kobieta o bordowych włosach, które usiłowała związać w kucyk z tyłu głowy. Na sobie miała błękitną koszulę i brązowy fartuszek opruszony mąką. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Chociaż nie widział jej od lat i nieco się zmieniła, to wciąż potrafił ją rozpoznać. 

Widocznie podzielała to samo wrażenie. Chociaż z początku kompletnie nie zwróciła na niego uwagi, to kiedy skończyła wiązać włosy i spojrzała na nowego klienta, rozchyliła usta ze zdziwienia i zamrugała kilkakrotnie oczami, jakby chcąc sprawdzić, czy to, co widzi, jest prawdziwe.

— Chyba mam omamy...

***

Ron czuł się niezręcznie. Siedząc obok Hermiony w przedziale prefektów miał wrażenie, że to nie miejsce dla niego. Samo spojrzenie na znajdujących się wokół pozostałych uczniów wystarczyło, aby zdać sobie z tego sprawę. Spośród tych wszystkich niezaprzeczalnie mądrych i odpowiedzialnych osób, on jeden nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie grał w drużynie Quidditcha, jak siedzący naprzeciwko niego Ernie Macmillan, ani nie posiadał wysokich wyników w nauce, jak Hermiona albo milcząca na siedzeniu przy oknie Daphne Greengrass. Sam określiłby się raczej jako przeciętego chłopaka bez większych osiągnięć i z miernymi ocenami.

Zresztą, wszyscy inni też zdawali sobie z tego sprawę. Wystarczyło zobaczyć zaskoczone miny pozostałych prefektów, gdy przyszedł do wagonu z Hermioną. Nawet jego najbliżsi – Ginny, bliźniacy, Harry i Dan – nie potrafili ukryć tego zdumionego i pełnego niemego wyrzutu spojrzenia, które oznaczało, że nie do końca tego się spodziewali. W sumie to im się nie dziwił. Sam nie rozumiał decyzji dyrektora i chociaż bardzo się cieszył z nowej funkcji, to reakcja otoczenia wciąż na nowo uświadamiała mu, że tak naprawdę to jest tylko drugą opcją. Nawet Hermiona tak sądziła, mimo że nie wypowiedziała tego na głos – a przynajmniej nie do końca.

— Nie sądzicie, że Gryffindor zawsze prezentuje największe dno? — zapytał Malfoy, przerywając panującą do tej pory niezręczną ciszę. Od razu został zmierzony conajmniej trzema karcącymi spojrzeniami. Każdy wiedział, że prefekt Slytherinu w końcu powie coś zaczepnego i w zasadzie to dziwili się, że tak długo wytrzymał w milczeniu. Mimo to nic nie mogło usprawiedliwić kpiącego uśmieszku na jego twarzy oraz obraźliwych komentarzy, które miał zwyczaj rzucać. — Wystarczy spojrzeć.

— Nie uważasz, że powinieneś się zamknąć, bo nikomu nie imponujesz? — syknęła Padma Patil, zamykając przy tym z trzaskiem trzymaną w rękach książkę. Hannah Abbott rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, zdradzając, że osobiście nie spodziewała się takiej reakcji ze strony Krukonki.

— Malfoy, nazywajmy rzeczy po imieniu — powiedział Anthony Goldstein, wyraźnie chcąc poprzeć swoją koleżankę z domu.  — Gdyby nie twój ojciec, to nawet by cię tu nie było. Wszyscy są świadomi, że dużo mądrzejszym wyborem na prefekta byłby Nott.

Padma oraz prefekci Hufflepuff, Hannah i Ernie, pokiwali gorliwie głowami. Wszyscy pamiętali, jak właściwie Draco Malfoy dostał się do reprezentacji Slytherinu w Quidditchu i zgodnie tego nie popierali. Podczas gdy większość uczniów ciężko pracowała na swój sukces, ten arogancki blondyn dostawał wszystko, czego tylko zapragnął, dzięki wpływom swojego ojca. Hermiona mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak przekleństwo.

— Wyjątkowo to nie sprawka jego ojca — wtrąciła Daphne Greengrass, nie odrywając wzroku od szyby i występujących za nią krajobrazów. Miała łagodny i melodyjny głos. Ron nie przypominał sobie, żeby wcześniej słyszał, jak ta dziewczyna się odzywa. Z początku to w ogóle jej nie poznał. Być może zbyt mało uwagi poświęcał osobom z innych domów albo po prostu to ta dziewczyna za wszelką cenę starała się nie wychylać.  — Theo zrezygnował.

— Czyli Malfoy to tylko druga opcja, co? — prychnął z rozbawieniem Ernie Macmillan, a Ron poczuł, że robi mu się niedobrze. Nie wiedział, czy odkrycie, że Draco wcale nie był pierwszym wyborem przyniesie jakieś plusy, czy może, co bardziej prawdopodobne, lawinę minusów. Z tym chłopakiem nigdy nic nie było wiadomo.

— Zupełnie jak Weasley — podsumował Malfoy, uśmiechając się jeszcze szerzej i z większą dozą kpiny. Ron zaczerwienił się. Ślizgon doskonale wiedział, gdzie należy ukąsić, żeby go zabolało. Mimo to nie miał zamiaru dać się sprowokować. Chciał pokazać, że się nadaje i drobne przytyki ze strony innych nie są w stanie wytrącić go z równowagi. Zdarzało się, że zbyt brał sobie do serca zaczepki innych, ale to zawsze sprowadzało na niego kłopoty, dlatego chciał z tym skończyć. — No co, Weasley? Nie pasuje ci to? Przecież sam wiesz, że tu nie pasujesz. Sam wiesz, że jesteś tu tylko dlatego, bo Dumbledore nie mógł wybrać Pottera.

To zabolało go jeszcze bardziej. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę z tego, że Malfoy miał rację. Przecież Dumbledore nie miał absolutnie żadnych podstaw, żeby go wybrać. On o tym wiedział i wszyscy wokół także, jednak gdy te słowa zostały wypowiedziane, poczuł się, o ile było to w ogóle możliwe, jeszcze gorzej.

Może gdyby Harry nie był jego przyjacielem to bolałoby mniej? Gdyby został prefektem w zastępstwie kogoś sobie obojętnego, nie musiałby tyle o tym myśleć. Nie musiałby być ciągle z nią porównywany. Nie musiałby udawać, że nie widzi tej udawanej serdeczności.

— Draco, przestań — powiedziała nieco ostrym tonem Daphne, odrywając wzrok od okna i spoglądając błagalnie na swojego przyjaciela. Od razu dało się odgadnąć, że nie chce kolejnej kłótni pomiędzy Ślizgonami a Gryfonami. Wyjątkowo Ron podzielał jej zdanie.

Malfoy jednak zignorował to polecenie, coraz bardziej się rozkręcając. Widać było, że sprawia mu to satysfakcję. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz dokuczał Ronowi. 

— Nawet twój maleńki móżdżek musiał w końcu dojść do tego, że tak naprawdę jesteś nikim. No, jak to jest być nikim, Weasley? Zostać wybranym do pełnienia tak ważnej funkcji, chociaż zupełnie się do tego nie nadaje, tylko dlatego, że nie mógł być to twój kumpel?

— Draco, przestań.

— Malfoy, prosisz się o guza — ostrzegł Ernie Macmillan, który widocznie dość już miał tego zamieszania, zaciskając pięść na trzymanej w ręku różdżce. Siedzącą obok niego Hannah delikatnie dotknęła jego dłoni, próbując dać mu do zrozumienia, że wchodzenie w kłótnię z prefektem Slytherinu nie jest najlepszym pomysłem.

Ron czuł, jak napinają mu się mięśnie. Pragnął przyłożyć Malfoyowi w tę jego niewyparzoną gębę. Chciał, żeby się wreszcie zamknął. Nie mógł jednak odpowiedzieć przemocą na te zaczepki. Musiał być ponad to, pokazać, że kompletnie go te przytyki nie ruszają, chociaż tak naprawdę to bolało. Z każdą sekundą, każdym wypowiedzianym słowem, czuł się coraz gorzej. Coraz bardziej nikim.

— Jesteś tylko żałosnym, nic nie znaczącym zdrajcą krwi. I dobrze wiesz, że mam rację. Wszyscy to wiedzą. To prawda, że nie byłoby mnie tu, gdyby Nott nie zrezygnował. Mimo to to ty jesteś tu na doczepkę, Weasley, nie ja. Bo oprócz tego jednego punktu wspólnego, jesteśmy zupełnie różni. Ja się nadaję, a ty? Tylko popatrz na siebie, Weasley! Nigdy nie byłeś nawet w najlepszej dwudziestce, jeśli chodzi o oceny. Nie nadajesz się do Quidditcha. Ty nawet nie wyglądasz atrakcyjnie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdyby nie to, że trzymasz z Potterem nikt nawet nie znałby twojego nazwiska. Czy to nie wystarczy, aby móc nazwać cię nikim?

— Draco, dość!

— Zamknij się, Malfoy! — krzyknęła Hermiona. Zrobiła to tak głośno i niespodziewanie, że przez następne kilka sekund Ron słyszał pisk w prawym uchu. Zdziwiony spojrzał na przyjaciółkę i zauważył, że jest cała czerwona ze złości, a jej zaciśnięte pięści lekko drgają na kolanach. — Tak jak powiedziała Padma, nikomu nie imponujesz. Twoje żałosne próby dowartościowania się kosztem innych nie są ani zabawne, ani mądre, a jedynie chamskie i okrutne. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielkim dupkiem jesteś? Obrażasz Rona tylko po to, żeby uspokoić własne ego, które zostało poważnie zranione przez to, że wybrano cię dopiero po tym, jak Nott odmówił. Żal ci i dlatego wyżywasz się na innych, bo tak naprawdę jesteś świadomy tego, że jesteś zwykłym imbecylem bez krzty...!

— Myślisz, że obchodzi mnie tej twój bezsensowny wywód, Granger? Chcesz, żebym dodał coś na twój temat? Bo mam tego całe mnóstwo. W gruncie rzeczy jesteś tylko zwykłą szla...

Drzwi przedziału rozsunęły się, co przerwało narastający konflikt. Draco, niepewny, czy nie pojawił się właśnie jakiś nauczyciel, któremu lepiej nie podpadać, nie dokończył swojej myśli, a Ron, który był naprawdę bliski rzucenia się na Ślizgona, rozluźnił odrobinę pięści, przypominając sobie, że miał przecież nad sobą panować.

— Nie jestem pewny, czy chciałbyś to dokończyć. Obawiam się, że skończyłoby się to moją pięścią na twoim nosie — odezwał się jasnowłosy, wysoki chłopak, który właśnie wszedł do przedziału w towarzystwie dwóch niższych od siebie dziewczyn.

Ron nie wiedział, czy powinien się cieszyć ich przybyciem, czy głośno okazać swoją niechęć do nowoprzybyłego blondyna. Było prawie tak, jakby spod deszczu wszedł pod rynnę. Na ogół posiadał dość dużą cierpliwość do ludzi, jednak istniały dwie osoby, których obecności nie potrafił znieść i, jak na złość, obie znalazły się właśnie z nim w jednym przedziale. 

— Idiota... Po co tu przylazł... I po co się w ogóle wtrąca... Poradziłabym sobie z tym aroganckim dupkiem... — mruknęła pod nosem Hermiona, próbując okazać w ten sposób swoją irytację. Jeśli chodziło o niechęć do tego chłopaka, to ona i Ron zdecydowanie znajdowali się na podium. Weasley nie potrafił ukryć, że wypowiedziane przez przyjaciółkę słowa go cieszą. Uśmiechnął się lekko, dochodząc do wniosku, że dopóki ona nie cierpi tego blondyna w równym stopniu co on, to nie musi się zbytnio zamartwiać jego obecnością.

— James, przestań grozić uczniom mojego domu — upomniała chłopaka czarnowłosa dziewczyna, która przyszła tu z nim. Wydawała się lekko czymś zirytowana, być może postawą wszystkich wokół, a być może tym, że chwilę wcześniej z wyraźną satysfakcją towarzysząca jej szatynka przechwyciła należące do niej dwa galeony. — Malfoy, ty zaś sklej się, bo inaczej będziesz miał problemy ze mną i innymi w Slytherinie, bo wątpię, że ktokolwiek byłby w stanie zignorować fakt, że przez twój brak rozumu wszystkim się oberwie. Brawo, Malfoy, przez ciebie właśnie straciliśmy pięć punktów. Jesteśmy na minusie. Przez ciebie. Tylko pogratulować idiotyzmu. Pochwal się kolegom.

I tyle ją widzieli. Wyszła, klaskając powoli, ale głośno, tak, że przyciągnęła uwagę większości znajdujących się w wagonie prefektów osób. Jej towarzyszka, która zgarnęła wcześniej dwa galeony,  uśmiechnęła się do Hermiony i Rona, po czym niepewnie im pomachała i także opuściła przedział.

Ku niezadowoleniu Weasleya, James został i z satysfakcją przyglądał się Draconowi, któremu kolory całkowicie odpłynęły z twarzy. Prefekt Slytherinu wyglądał teraz na o wiele mniej pewnego siebie i chyba analizował, czy aby na pewno usłyszał to, co mu się wydawało, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak złożona głównie z  wyrażeń "przecież nie może", "mój ojciec się o tym dowie" oraz "cholerna szlama" wypowiedź.

— Oczywiście, że nie może odjąć punktów przed oficjalnym rozpoczęciem roku szkolnego i dobrze o tym wie, ty głupku — szepnęła cichutko Daphne Greengrass, jednak nikt, a szczególnie skupiony na własnym monologu Draco, jej nie usłyszał. Mimo to, z pewną satysfakcją, dodała nieco głośniej: — No i co ty narobiłeś, Draco? A mówiłam przestań, to nie słuchałeś.

Ron, nie był pewny, czy odjęcie punktów przed Ucztą Powitalną jest w ogóle możliwe, jednak i tak odczuł nagły przypływ sympatii do czarnowłosej prefekt Slytherinu. Doszedł do wniosku, że gdy następnym razem George będzie na nią narzekał, zdecydowanie stanie w jej obronie. Mina Malfoya, który widocznie nie zdawał sobie sprawy z tego, że wątpliwa jest faktyczną utrata przez jego dom punktów, wynagradzała mu niemal zupełnie wszystkie te przykre rzeczy, których do tej pory musiał wysłuchiwać.

Zaraz jednak przypomniał sobie, że James wciąż tu jest i to sprawiło, że nie potrafił się do końca cieszyć z tej chwili. Blondyn, być może nie zdając sobie sprawy z niechęci, jaką Weasley go obdarza, przysiadł sobie na podłokietniku jego siedzenia, mrugając przy tym zawadiacko w stronę Hermiony, która w odpowiedzi jedynie odfuknęła. Ron musiał powstrzymywać się, żeby nie przewrócić oczami.

— A ty co tu robisz, Ronnie? — zapytał szeptem jasnowłosy, nachylając się w stronę rudego.

Ron skrzywił się. Ten nieznośny chłopak przynajmniej miał na tyle przyzwoitości, by nie zacząć się z niego naigrywać na głos w obecności innych prefektów, ale Weasley i tak wiedział, że szykuje się poprawka z tego, co wydarzyło się chwilę temu. Ilekroć się spotykali, a niestety zdarzało się to dość często, James odnajdywał w tym okazję, by mu dokuczyć. Co gorsze, prawie nikt tego nie zauważał. Wszyscy w jego otoczeniu jakby tkwili w uwielbieniu do tego blondyna, co rusz wspominając o  jego wszelkich, licznych i niepodważalnych zaletach, włączając w to rodzinę Rona, i tylko Hermiona zdawała się dostrzegać arogancką i narcystyczną stronę starszego prefekta Gryffindoru.

— Jestem prefektem, a myślałeś, że co? Przyszedłem podziwiać wystrój? Fred i George ci nie mówili?

— Wspominali, ale myślałem, że się zgrywają — przyznał blondyn, unosząc przy tym do góry prawy kącik ust. Po jego postawie możnaby odnieść wrażenie, że słowa, które właśnie opuściły jego usta, to tylko niewinne zdanie. Wyrwane z kontekstu faktycznie mogło takie być. Ron jednak znów poczuł się nieswojo. Zacisnął mocniej pięści, próbując okazać, że tak naprawdę go to wcale nie rusza, chociaż czuł się niemal tak, jak wtedy, gdy Malfoy wprost go obrażał.

— Nie powinieneś być gdzie indziej? — syknęła Hermiona, próbując w ten sposób grzecznie wyprosić chłopaka z ich przedziału. — Z tego co wiem, to mamy tu dostać jakieś polecenia, których ty z pewnością nie przynosisz, więc lepiej będzie, jak sobie pójdziesz. Nie masz żadnych obowiązków? Jeśli nie, to idź do swoich kumpli, bo pewnie na ciebie czekają.

James zamilkł na chwilę, udając, że się zastanawia, co jeszcze bardziej zirytowało Hermionę. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że najchętniej wypchnęłaby go z przedziału siłą i walnęła przy okazji dla zasady, ale powstrzymuje ją od tego jej nienaganna reputacja. Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby starannie budowany wizerunek ucierpiał przez tego nieznośnego chłopaka.

— W sumie, to chyba masz rację. Jestem bardzo zajęty — oznajmił jasnowłosy prefekt Gryffindoru, po czym powoli podniósł się z podłokietnika i wyszedł z przedziału, unosząc od niechcenia rękę na pożegnanie. — Do później.

Ron i Hermiona spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Co jak co, ale nie tego się spodziewali. Znali się już kilka lat i jeszcze nigdy wcześniej James nie odszedł sobie tak po prostu. Zazwyczaj zawracał im głowę o wiele dłużej, chociaż dotąd nie mieli pojęcia, dlaczego. Tym razem jednak zdawało się, że wyczuł zirytowanie w głosie dziewczyny i dał im spokój. Nie mieli pojęcia, czy uznać to za zbawienie, czy zapowiedź jakiś nowych kłopotów. Z doświadczenia wiedzieli, że czekało ich raczej to drugie.

***

Zabiję ich, obiecała sobie w myślach Danielle, wychodząc niepewnie ze znajdującej się w pociągu łazienki.  Albo lepiej, powiem o wszystkim pani Weasley. Ona tak ich przetrzepie, że pożałują zrobienia ze mnie króliczka doświadczalnego. Już po nich.

Niemal od początku podróży, czyli momentu, w którym zjadła niezidentyfikowane cukierki podarowane jej z rana przez Freda i George'a jako zadośćuczynienie za uderzenie kufrem, cierpiała na okropną biegunkę. Musiała biegać za potrzebą tak często, że właściwie mogłaby spędzić resztę podróży w toalecie, żeby oszczędzić sobie fatygi i adrenaliny. Nie miała bladego pojęcia, co ją pokusiło, żeby zjeść coś, co dostała od bliźniaków. Przecież oni zawsze coś knuli, tego po prostu można było się spodziewać. Widocznie odjęło jej na chwilę logiczne myślenie.

Dała się złapać na ten kawał. Rzecz jasna, kilkukrotnie próbowała już wydusić coś o działaniu nowego wynalazku z Weasleyów, ale wszystko sprowadzało się do tego, że sami nie wiedzą jeszcze jak to zatrzymać oraz zapewnienia, że do końca dnia z pewnością samo przejdzie. Oprócz tego nakazali jej, żeby informowała ich o możliwych skutkach ubocznych, jeśli takowe wystąpią. I jeśli nie będą na tyle poważne, żeby jej to uniemożliwić. Miała ochotę ich wtedy rozszarpać i być może by to zrobiła, gdyby nie nagła potrzeba udania się do miejsca, do którego król piechotą chodzi.

Po kolejnych niemiłych przeżyciach wolała po prostu udać się do swojego przedziału i tam po cichu poużalać się nad swoim losem oraz głupotą. Skoro już pierwszy dzień nowego roku szkolnego tak wyglądał, to wolała nie wyobrażać sobie, co będzie dalej. Zazwyczaj im bliżej czerwca, tym gorzej. Dziwnym trafem większość spotykających ich niechcianych przygód działa się pod koniec drugiego semestru, zapowiadana przez szereg niezbyt przyjemnych wydarzeń. Nigdy jednak nie zaczęło się tak szybko. Możnaby uznać to za rekord.

Ze zrezygnowaniem doczłapała do drzwi zajmowanego przez nią, Harry'ego, Neville'a i nieznaną jej ekscentryczną blondynkę przedziału. Co prawda, siedziała w nim także Ginny Weasley, ale jej obecność Danielle starała się ignorować, żeby nie psuć sobie całkowicie humoru. Rudowłosa działała na nią jak płachta na byka.

Gdy tylko weszła do środka, opadła na swoje miejsce i wepchnęła dłoń do zauważonego kątem oka pudełeczka fasolek wszystkich smaków. Domyślając się, komu właśnie podbiera słodycze, wyciągnęła całą garść łakoci i wsadziła ją sobie do ust. Na złe samopoczucie najlepiej sprawdzał się cukier.

— Złodziejka — prychnął Ron, który widocznie zdążył wrócić już ze spotkania prefektów. Dan nie przejęła się zbytnio tą uwagą, podbierając przyjacielowi kolejną garść łakoci. Ewentualne wyrzuty sumienia natychmiastowo zajadała i tłumiła, usprawiedliwiając swój niecny uczynek tym, że poprzedniego wieczoru Weasley podebrał jej dwa naleśniki z truskawkami.

— Daj jej spokój. Cierpi — wyjaśnił Harry, próbując ukryć rozbawienie udawanym oburzeniem rudzielca. Dan spojrzała na niego, mrużąc brwi. Nie wydawało jej się, żeby przed jej wyjściem miał ubranie pokryte niezidentyfikowanymi, zielonymi glutami, ale w sumie mogła się mylić. No i czy na jego policzku zawsze znajdowało się niekształtne, różowe przebarwienie? Skrzywiła się. Wolała nie myśleć o tym za wiele. Już i tak czuła się wystarczająco okropnie.

Ron uniósł brew, chyba nie bardzo dowierzając temu, że Danielle cokolwiek może wprowadzić w stan cierpienia. Przez spotkanie prefektów nie mógł wiedzieć o skutkach, jakie wywołały tajemnicze cukierki od jego braci. Spojrzał na dziewczynę, szukając w jej wyrazie twarzy jakichkolwiek oznak niezadowolenia, jednak nie zdążył przyjrzeć się dokładnie. Dan niemal machinalnie ponownie wyciągnęła rękę po fasolki i wpakowała sobie do ust pełną ich garść, ponownie zajadając złe uczucie. Skarcił ją wzrokiem. Co jak co, ale tej bezwstydnej kradzieży nic nie usprawiedliwiało, a przynajmniej jego zdaniem. O naleśnikach z kolacji zdążył zapomnieć.

— Cierpię — potwierdziła, widząc reakcję Weasleya na utratę kolejnych smakołyków.

Przez moment panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie odgłosem przebierania palcami w opakowaniu fasolek, obracania stron gazety i niedbałym stukaniem w szybę przez znudzoną i wyraźnie czymś zirytowaną Ginny. Jej mina zdawała się odzwierciedlać i potwierdzać najgorsze przypuszczenia Danielle.

— Jest po dwóch piątorocznych prefektów z każdego domu — zaczęła w końcu nieco niezadowolona Hermiona, wyciągając jednocześnie swojego kota z jego posłania i kładąc go sobie na kolana. Ron naburmuszył się nieznacznie, jednak nie odezwał się ani słowem, zajęty konsumowaniem fasolek. Doszedł do wniosku, że nie może dopuścić do tego, by przyjaciółka wyjadła mu wszystkie łakocie, a zrobienie tego przed nią będzie najlepszym rozwiązaniem. — Zgadnijcie, kto ze Slytherinu.

— Czekaj! Nie mów. Zgadnę — ożywiła się Danielle, wrzucając do ust garść kolorowych smakołyków. Powoli je przeżuwała, myśląc przy okazji zaciekle, chociaż była prawie pewna swojej odpowiedzi. Od początku podejrzewała, że skończy się to właśnie tak. Poza tym, gdy ostatnio dwa dni temu paliła stosik niepotrzebnych jej listów, gdzieś mignęło jej słowo "prefekt". — Draco Sklątka Malfoy? Jak można wręczyć odznakę prefekta komuś, kto wygląda jak stworzenie o właściwościach tylnowybuchowych?

Wszyscy obecni w przedziale parsknęli śmiechem, nawet Ginny i ukryta za gazetą nieznajoma blondynka, a biedny Ron zakrztusił się słodyczami, które akurat jadł. Dan walnęła go ręką w tył pleców, przez co kilka fasolek prawie znalazło się na podłodze lub twarzy Harry'ego.

— A pozostali? — zapytał Potter, gdy wreszcie przestał się śmiać. Hermiona, która udawała spokojną i poważną, chrząknęła i podjęła się wyjaśnienia wszystkiego po kolei. Siedzący na jej kolanach Krzywołap zamruczał, domagając się pieszczot, więc od niechcenia zaczęła drapać go za uchem.

— Daphne Greengrass ze Slytherinu — rzuciła na początek, krzywiąc się lekko. Nie przepadała za uczniami domu Salazara, podobnie, jak większość osób w przedziale. Być może to przez stereotypy i uprzedzenia, ale Gryfoni i Ślizgoni nie pałali do siebie szczególną sympatią. Być może chodziło też o coś jeszcze, być może one dwie miały jakieś prywatne zatarczki, nikt jednak nie był tego pewien.

Danielle zmarszczyła brwi, widząc nieco dziwną i zamyśloną minę Harry'ego po usłyszeniu tego nazwiska oraz odczuwając jednocześnie nieprzyjemne uczucie gdzieś w okolicach podbrzusza. Życie zdecydowanie jej nie rozpieszczało.

— Z Hufflepuffu Ernie Macmillan i Hannah Abbott, a z Ravenclaw Anthony Goldstein i Padma Patil.

Jeśli Dan miała być szczera, to te nazwiska niewiele jej mówiły. Kojarzyła jedynie, że Padma była bliźniaczą siostrą Parvati, jej koleżanki z dormitorium. Na ogół nie przejmowała się za bardzo zwykłym szkolnym życiem, dlatego wiedziała o wiele mniej o otaczających ją ludziach niż jej przyjaciele, którzy starali się na bieżąco dowiadywać o wszystkim, co przydatne i dotyczące innych uczniów. 

— Mamy patrolować korytarze co jakiś czas — odezwał się Ron, któremu blondynka dopiero co świsnęła resztę fasolek od Botta sprzed nosa. — I możemy rozdawać kary, gdy ktoś zachowuje się nieodpowiednio. Nie mogę się doczekać, żeby dorwać bandę Malfoya!

W oczach Danielle zalśniły radosne iskierki. W jej wyobraźni pojawił się obraz Ślizgonów, z Malfoyem na czele, czyszczących nocniki w Skrzydle Szpitalnym. Uśmiechnęła się lekko na ten widok, lecz Hermiona szybko rozwiała jej marzenia i ostudziła zapał rudzielca.

— Nie możesz wykorzystywać w ten sposób swojej pozycji, Ron — wyjaśniła, drapiąc Krzywołapa za uszami. — Poza tym, prefekt nie może odbierać punktów innemu prefektowi.

— Myślisz, że Malfoy nie będzie jej wykorzystywał? — parsknął Weasley, układając się wygodniej na siedzeniu. Wiedział, że wszyscy musieli przyznać mu w tej kwestii rację. Od kilku lat znali Draco Malfoya i zdecydowanie nie należał on do osób respektujących jakiekolwiek zasady poza własnymi. — On już to robi. Ja chcę po prostu dorwać jego kumpli, zanim on dorwie moich.

Dan uznała wypowiedź przyjaciela za całkiem logiczną i w pełni go popierała, nie zwracając uwagi na wywracającą oczami Hermionę. Gdyby była prefektem, sama z chęcią odjęłaby kilka punktów Slytherinowi. A że nie była prefektem, to cieszyła się, że ma wśród nich przynajmniej jednego podobnie myślącego przedstawiciela.

Drzwi rozchyliły się, a milcząca przez jakiś czas Ginny jęknęła cicho. Większość Gryfonów spodziewała się tego, ale to nie oznaczało, że widok Dracona Malfoya i dwóch jego goryli w przedziale był w jakiś sposób przyjemniejszy. Na szacie uśmiechniętego od ucha do ucha blondyna połyskiwała wypolerowana odznaka prefekta. Ron zaklął pod nosem, mrucząc przy tym coś o tym, że już za późno.

— A ty tu czego? — burknął Harry, zanim Ślizgon zdołał otworzyć usta. Chociaż do tej pory głównie milczał, podobnie jak Ginny, Neville i nieznana im wyalienowana blondynka, teraz postanowił głośno i wyraźnie wyrazić swoje niezadowolenie spowodowane obecnością chłopaka, którego zdecydowanie nie darzył żadnymi pozytywnymi uczuciami. Na sam jego widok miał ochotę czymś rzucić. — Nikt cię tu nie zapraszał, dupku.

— Grzeczniej, Potter — wycedził Draco, uśmiechając się złośliwie, jak to miał w zwyczaju. Po wakacjach wyglądał jak jeszcze większy klon swojego ojca, co nie działało wcale na jego korzyść. — W przeciwieństwie do ciebie, ja jestem prefektem i w każdej chwili mogę cię ukarać.

— A ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem kretynem, więc wypad stąd — zrewanżował się Harry, na co Gryfoni wybuchnęli śmiechem, a Ślizgoni zacisnęli zęby. No, przynajmniej Malfoy je zacisnął, bo Crabbe i Goyle wyglądali tak samo głupio jak zawsze.

— Powiedz mi Potter... Jak to jest być gorszym od Weasleya, co? — syknął Malfoy, pochylając się lekko w stronę okularnika. Danielle zacisnęła palce na trzymanym w dłoni truskawkowym lizaku, który właśnie podebrała z kieszeni szaty siedzącego obok przyjaciela. Miała ogromną ochotę wstać i przywalić Ślizgonowi w ten jego tleniony łeb, jednak wiedziała, że przyniosłoby to więcej kłopotu niż pożytku. Ron chyba sądził ponownie, bo z jego ust wydobyło się siarczyste, ale ciche, przekleństwo. — Mogę ci obiecać, że gdy tylko coś wywiniesz, ja dowiem się pierwszy. I nie omieszkam wybrać ci kary. 

Uniósł głowę z powrotem i spojrzał na siedzącą przy drzwiach Dan, która właśnie wsadzała do ust wyciągnięty z kieszeni szaty Rona truskawkowy lizak, udając, że nie zwraca uwagi na otoczenie. Uśmiechnął się pod nosem, jednak nieco inaczej niż zwykle. Zauważywszy to blondynka jęknęła begłośnie, przeczuwając, że przyjdzie jej zapłacić za te wykorzystywane do palenia w kominku listy.

 — Właściwie, to przyszedłem do Ross. Słówko, na korytarzu, TERAZ.

Nikt nie musiał go wypraszać. Sam się wyniósł, a za nim jego dwaj koledzy o głupkowatych minach. Danielle przełknęła ślinę, co było trudne ze względu na znajdującą się w jej ustach słodycz, i zorientowała się, że wszystkie oczy w przedziale są zwrócone w jej stronę. Wierciły w niej dziurę, chcąc dowiedzieć się czegoś o powodzie wizyty największego gada Hogwartu zaraz po bazyliszku. 

Dan podniosła się z siedzenia i omiotła wzrokiem przyjaciół oraz nieznajomą, wciąż kompletnie ignorując obecność Ginny i chrząkając cicho. Wiedziała, że i tak zaczną się spekulacje i plotki, że każdy i tak dorobi sobie historię do tego niecodziennego zachowania Malfoya, wyjątkowo powiązanego z jej osobą. Westchnęła i wyciągnęła na moment z ust jeszcze niedokończonego truskawkowego lizaka, po czym niepewnym głosem oznajmiła:

— To ja... Pójdę się dowiedzieć, czego on chce.

Wsadziła słodycz z powrotem i wyszła po cichu na korytarz zanim ktokolwiek zdążył odezwać się słowem, odprowadzana przez zaciekawione i zdziwione spojrzenia pozostałych. Cóż, ona była równie zaskoczona, co oni. Może i podejrzewała, o co chodzi chłopakowi, ale równie dobrze mógł z nią na ten temat pogadać przy wszystkich innych, dlatego dziwiła ją i irytowała ta otoczka tajemnicy.

Na korytarzu nie było już tłoczno. Właściwie, jedyną żywą duszą była tam ona, bo co do duszy opierającego się o ścianę Malfoya, nie mogła mieć pewności. Crabbe i Goyle gdzieś zniknęli, zostawiając im idealne warunki do rozmowy. Dziewczyna nie wiedziała jeszcze, czego tak właściwie może chcieć od niej Ślizgon, ale nie miała zamiaru długo z nim przebywać. Przyszła tylko po to, żeby dowiedzieć się, czego chce ten natręt i uniknąć ciekawskich, a być może nawet wścibskich i złośliwych, pytań.

Miejsce, które wybrał Draco, nie było jednak tak doskonałe, jakby się mogło na początku wydawać. Wiele osób mogło ich zobaczyć, a zwłaszcza przyjaciele, których przedział był przecież zaraz obok. Wystarczyły jej rewelacje z poprzedniego roku, nie chciała nowych. Właściwie, to miała zamiar odciąć się od Malfoya grubym i wysokim murem obojętności, najlepiej też jak najdłuższym, żeby nie znalazł jakiegoś obejścia. Kiedy tego pragnął, potrafił być naprawdę sprytny i pomysłowy.

— Wiesz, w zasadzie, to cieszę się na twój widok — zaczął chłopak, nie zaszczycając jej spojrzeniem. W ciągu wakacji sporo urósł, przez co górował nad nią wzrostem, co wcale nie było trudne, zważając na to, że nigdy nie należała do osób szczególnie wysokich. Właściwie to podejrzewała, że mogła być najniższą osobą na roku. — Skoro tu jesteś, to znaczy, że jeszcze nie utknęłaś w czasoprzestrzeni. Trochę to pocieszające.

Dan poruszała przez chwilę ustami jak ryba, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. Prawie zapomniała, że Malfoy wie więcej, niż by chciała, żeby wiedział. Sama jakoś specjalnie nie zawracała sobie głowy tą sprawą, dlatego zdziwiło ją, że ten arogancki dupek zaprzątał sobie tym głowę. Liczyła, że po uregulowaniu należności da jej spokój. Widocznie się myliła, co właściwie potwierdzał już ten stosik listów, który dawno już spłonął w kominku na Grimmauld Place. Nie zamierzał udawać, że to, co stało się w zeszłym roku, nigdy nie miało miejsca, chociaż go o to prosiła.

— Dobra, nie wysilaj się — parsknął Draco, odwracając się do niej twarzą. Jak zwykle, formował się na niej złośliwy uśmieszek, za który miała ochotę mu porządnie przyłożyć. Przyprawiał ją o mdłości. Zniknął ten niecodzienny wyraz twarzy, który zaprezentował jej jeszcze przed chwilą w przedziale. Znów był zwyczajnym kretynem. — Widocznie mówienie jest dla ciebie tak samo trudne, jak odpisywanie na listy.

Danielle zacisnęła usta w wąską kreskę i wywróciła oczami. Nie miała zamiaru się do niego odzywać. Faktycznie, odpisywanie na jego listy było trudne. Dużo łatwiej było je palić w kominku, przynajmniej wtedy na coś się przydawały. Nie rozumiała jego zainteresowania jej osobą w najmniejszym procencie. I chyba nie zamierzała zrozumieć. 

To, dlaczego Malfoy poświęcał jej tyle uwagi, stanowiło zagadkę nie do rozwiązania. Było to po prostu nielogiczne, nieuzasadnione i dziwne, biorąc pod uwagę jego stosunek do jej przyjaciół oraz pochodzenia. Nie miało sensu. Stanowiło anomalię, która pojawiła się nagle i ewidentnie nie zamierzała zniknąć. 

— Słuchaj... Chociaż się nie lubimy... — W tym momencie jego wypowiedzi Dan dość głośno prychnęła, prawie krztusząc się trzymanym w ustach lizakiem. To, że go nie lubiła, było dużym niedopowiedzeniem. Pałała do niego tak ogromną niechęcią, że mogła ona wypełnić szkolne jezioro. Z jego zachowania wynikało natomiast coś odmiennego, nie wiedziała nawet, jak to zinterpretować. — ... to nie chcę, żebyś utknęła w tej czasoprzestrzeni. Uważaj na siebie, dobra? I pamiętaj, że mogę...

— Co takiego niby możesz? — zapytała z irytacją Danielle, wyciągając z buzi resztkę lizaka. Ta cała rozmowa zaczynała już działać jej na nerwy. Nie zamierzała jej kontynuować, ani nawet oglądać tego chłopaka dłużej, niż było to konieczne. Naprawdę nie chciała, aby sytuacja sprzed roku miała okazję się powtórzyć. To zepsułoby wszystko, co tak starała się zbudować. — Odczep się ode mnie w końcu, okej? Dlaczego wciąż to robisz? Łazisz za mną, denerwujesz, piszesz jakieś głupie listy, a potem robisz... Ty już sam dobrze wiesz co! Nie rozumiem tego. Nie chcę twojej pomocy. Nie chcę twojej troski. Poradzę sobie sama.

— Dlaczego musisz być tak cholernie...

Tego Dan już nie usłyszała, bo dokładnie w tym momencie zatrzasnęła za sobą drzwi przedziału. Nie chciała go słuchać. Nie chciała go widzieć. Nie chciała mieć nic wspólnego z Draconem Malfoyem.

Pogoda wciąż się zmieniała, zupełnie tak, jak humor Danielle. Raz to deszcz opryskał szybę, a za moment słońce wysuszyło jego krople, by schować się niedługo za szarymi chmurami. Wszyscy obecni w przedziale trwali w ciszy, aż wkrótce zrobiło się ciemno, a w pociągu zaświecono światła.

Hermiona wyjrzała zza podręcznika od transmutacji, który czytała już od dłuższego czasu – nikt nie wiedział, po co to robi, skoro rok szkolny nawet dobrze się jeszcze nie zaczął, ale nie zamierzano jej przerywać. Omiotła wzrokiem wszystkich w przedziale i chrząknęła cicho, odrywając każdego od swoich myśli i problemów.

— Za chwilę wysiadamy — oznajmiła, zamykając książkę i wstając z siedzenia. Krzywołap pochrapywał sobie spokojnie w koszyku, głaskany po grzbiecie przez zamyślonego Harry'ego. — Powinniśmy się przebrać.

Chłopcy bez słowa opuścili przedział, aby dziewczęta mogły się przebrać. Dan starała się nie zwracać uwagi na Ginny ani na obcą blondynkę. Już wcześniej zauważyła, że obie są zdecydowanie od niej drobniejsze. Do tej pory sądziła, że posiada całkiem atrakcyjną figurę, jednak przy młodszych dziewczynach wydawała się bardziej zaokrąglona, czego nie uważała za coś pozytywnego. Wręcz przeciwnie. Humor dodatkowo psuła jej wciąż nękająca biegunka, która i tak była niczym wobec tego, co spostrzegła po zaledwie chwili.

Już zakładając spódnicę Danielle poczuła, że materiał delikatnie ją opina, czego zdecydowanie nie doświadczyła wcześniej. Zawładnęło nią poczucie nieopisanego dyskomfortu, porównywalne do tego, którego już i tak doświadczała przez cukierki od bliźniaków. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się, co nie uszło uwadze przebranej już Hermiony.

— Danielle, wszystko okej? — zapytała szatynka, głaszcząc swojego kota za uchem.

Ross zagryzła wargę i powoli skinęła głową, dochodząc do wniosku, że nie chce dzielić się z przyjaciółką takimi spostrzeżeniami w obecności młodej Weasley, która nagle z niewiadomych przyczyn zaczęła się jej przyglądać. Jej relacje z Ginny wciąż przedstawiały się nienajlepiej, dlatego wolała nie tworzyć młodszej koleżance więcej tematów do plotek na temat jej osoby.

Po cichu dokończyła się przebierać, zauważając przy tym kolejną niekorzystną zmianę – koszula także ją opinała, zwłaszcza w biuście. Blondynka jęknęła głucho, uświadamiając sobie, że przez wakacje musiała przytyć. W innym przypadku mundurek wciąż idealnie by na nią pasował, czyż nie? Postanowiła jednak zachować ten wniosek w sekrecie i w zamyśleniu opuściła z dziewczynami przedział, udostępniając go teraz chłopakom.

Wszyscy nie mogli się już doczekać Hogwartu, chociaż nikt nie powiedział tego na głos. Mimo ogromu nauki i innych trudności szkoła była całkiem znośna, a nawet przyjemna. Znów miały się zacząć rozgrywki Quidditcha, wycieczki do Hogsmeade oraz długie rozmowy w Pokoju Wspólnym lub na błoniach. Po dwóch miesiącach wolności od szkolnych obowiązków i nauczycieli nastąpiły kolejne wytęsknione przez nastolatków chwilę – wolnośći od domowych obowiązków i rodziny.

Ron i Hermiona przyczepili swoje odznaki do szat, po czym poprosili przyjaciół o zajęcie się ich zwierzętami, sami zaś poszli przodem, mając w zamiarze pełnienie swoich prefektowskich obowiązków. Weasley mruczał pod nosem coś o tym, że jeszcze utrze nosa temu dupkowi i chociaż nie mieli pojęcia, o co może mu chodzić, to całkowicie wspierali go w drodze do osiągnięcia tego celu.

Harry, Ginny i Danielle przepychali się przez zatłoczony korytarz, aż w końcu poczuli zapach sosen znad jeziora. Dziwną blondynkę oraz Neville'a zgubili gdzieś po drodze, przez co Potter odczuwał ogromne wyrzuty sumienia i co chwilę burczał coś o tym, że powinni ich poszukać, jednak dziewczyny zgodnie nie zwracały uwagi na te jego pomysły, zbyt przejęte tym, by zająć jakieś dobre miejsca w mających zawieźć ich do zamku powozach, chcąc przy tym ubiec siebie nawzajem o siedzenie obok bruneta, o czym sam zainteresowany nie mógł wiedzieć.

Dan odetchnęła nocnym powietrzem i mocniej złapała klatkę swojej sowy, Persofony. Na peronie stał tłum uczniów z różnych roczników i domów. Gdzieś w tym rozgardiaszu mignęło jej kilku prefektów, próbujących wszystko ogarnąć, ale nigdzie nie zauważyła olbrzymiej sylwetki Hagrida, gajowego Hogwartu. W ubiegłych latach razem z przyjaciółmi często odwiedzała jego chatkę, co wspominała jak najbardziej pozytywnie, tak samo, jak przeprowadzane przez mężczyznę lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Ze zdziwienia uniosła brew, po czym rozejrzała się ponownie, jednak z takim samym skutkiem. Co prawda nie wydawało jej się, żeby mogła przegapić kogoś górującego wzrostem nad każdym z uczniów, ale spróbować nie zaszkodziło.

Dziwne, pomyślała. To chyba najdziwniejszy dzień mojego życia. Wszystko jest jakieś takie inne.

Danielle szła razem z tłumem w stronę powozów, jednocześnie rozglądając się za przyjaciółmi. Nawet nie zauważyła, kiedy zgubiła także Harry'ego i Ginny, ale było już za późno na zastanawianie się. Ostatecznie sami się znajdą. O ile coś ich nie porwie, co by jej w sumie nie zaskoczyło. Tego dnia było to jeszcze bardziej możliwe, niż zazwyczaj.

Przy pojazdach po raz kolejny dostrzegła testrale. Jak zwykle, migały jej przed oczami, niczym przerywany program w telewizji. Lekko przypominały konie, ale ich czarna skóra tak ściśle przylegała do kości, że można było policzyć każdą pojedynczą. Ich smocze głowy zawierały jedynie oczy z samych białek i nozdrza. Po obu stronach grzbietu wystawały olbrzymie, przypominające nietoperze skrzydła. Na sam ten widok po jej ciele przebiegły dreszcze.

Nagle, przy powozie naprzeciwko, dostrzegła Harry'ego, Rona i Hermionę. Podeszła do nich pośpiesznym krokiem, w tej samej chwili, w której zrobiła to niosąca koszyk Krzywołapa Ginny. Dan zaklęła pod nosem na jej widok. Miała cichą nadzieję, że ona akurat się nie odnajdzie.

— Skoro jesteśmy wszyscy, to wsiadamy — rozkazała Hermiona, która była wyraźnie czymś wzburzona, o co Danielle zamierzała ją potem podpytać, i razem z rudą wskoczyły do środka pojazdu.

Harry i Ron kłócili się o coś szeptem, ale Dan postanowiła im nie przeszkadzać, więc weszła za dziewczynami. Przyjaciele mieli prawo mieć swoje tajemnice, nawet między sobą. Ona też je posiadała. Nawet więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

______________________________________

Rozdział 4 • Przyjaciele i rywale, część druga • → ??.??.????

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top