Rozdział 4 • Przyjaciele i rywale, część druga •

Danielle tęsknym wzrokiem spojrzała w stronę pieczonych udek z kurczaka, po czym z cichym westchnieniem nałożyła na swój talerz trochę ziemniaków, sałatkę, która prawdopodobnie tylko wyglądała na apetyczną, i ciasteczko imbirowe. Obrzuciła kłócących się o jakąś głupotę Rona i Hermionę zirytowanym spojrzeniem. Ich sprzeczki odbierały jej całą radość z powrotu do Hogwartu w podobnym stopniu, co nieobecność Hagrida. I jeszcze Tiara, według której wszystkie domy miały się zjednoczyć. Głupota. Ślizgoni mieliby zacząć się z nimi dogadywać? Może i nie byli najgorsi, jak zdążyła stwierdzić w zeszłym roku, ale wciąż...

— Sałatka? Poważnie? — Ron widocznie stwierdził, że dalsza dyskusja z przyjaciółką nie miała większego sensu i zajął swoją uwagę jej postacią.

— Poważnie — burknęła blondynka, wiedząc już, dokąd ta rozmowa zmierzała. Nie wiedziała, czy bardziej irytował ją fakt przybrania na wadze, czy to, że ktoś wtrącał się w jej wybory żywieniowe. Na dodatek nadal mocno pobolewał ją brzuch przez cukierki od bliźniaków. Wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że je zjadła.

— Coś ty taka zirytowana? — zapytał Harry, pochylając się w jej stronę. Hermiona, siedząca obok Rona, czyli tuż przed nimi, przewróciła oczami na tę szybką zmianę tematu. — Stało się coś?

— Po prostu nie lubię, jak ktoś zagląda mi do talerza — odparła Dan, zajmując się swoją kolacją. Nie chciała dzielić się z nimi swoimi zmartwieniami w obecności tylu postronnych osób. Jeszcze stwierdziliby, że kompletnie nie ma się czym przejmować, co jeszcze bardziej by ją zdenerwowało.

Ron chciał o coś zapytać, jednak mrożące spojrzenie Hermiony go od tego odwiodło. Znów zaczęli kłócić się szeptem o to, że Weasleyowi brak taktu.

Zjedli swoje dania w prawie całkowitej ciszy, jeśli nie licząc stukania sztućców i szmeru rozmów innych uczniów. Każdy miał każdemu coś do opowiedzenia po wakacjach, dlatego korzystano z tego czasu na wymianę opowieści najlepiej, jak się dało.

W końcu półmiski i patery zniknęły, a Harry musiał obejść się smakiem na myśl o malinowej babeczce, po którą już wyciągał dłoń. Danielle posłała mu współczujące spojrzenie, dochodząc do wniosku, że gdyby nie pamięć o przyciasnym mundurku, to także chętnie by ją zjadła.

Dumbledore wstał ze swojego złocistego krzesła i podszedł do mównicy, odprowadzany przez setki spojrzeń. Niektórzy czekali tylko na to, by móc już odejść do dormitorium, inni chcieli poznać nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, a jeszcze inni mieli nadzieję usłyszeć coś istotnego, choć nie wiedzieli do końca, co.

— Dobrze. A więc, gdy za nami kolejna wspaniała uczta, pora na kilka ogłoszeń na początek semestru. Po pierwsze i, jak sądzę, najważniejsze... Pierwszoroczni niech wiedzą, że wstęp do Zakazanego Lasu jest, jak nazwa mówi, zakazany. Co poniektórzy ze starszych uczniów także powinni wreszcie przysposobić sobie tą wiedzę... — W tym momencie Danielle odczuła, że Dumbledore patrzy się centralnie na nich i mimo aktualnej niechęci do profesora, zarumieniła się lekko. — Nasz woźny, pan Filch, poprosił mnie, i jak powiada, jest to już czterysta sześćdziesiąty drugi raz, abym znów wam przypomniał o fakcie, że na korytarzu obowiązuje kategoryczny zakaz rzucania zaklęć. Na korytarzach nie można także robić wielu innych rzeczy, których lista wisi aktualnie na drzwiach biura pana Filcha. Na dzień dzisiejszy ma ona zaledwie dwa tysiące trzydzieści dziewięć punktów, a chętni mogą w każdej chwili się z nią zapoznać. Niezapoznanie się z listą nie zwalnia od jej przestrzegania.

Filch, stojący razem z panią Norris, swoją burą kotką, w drzwiach Wielkiej Sali, uśmiechnął się krzywo, a kilkoro uczniów jęknęło przeciągle. Oczywistym było, że nikt nie zamierzał marnować swojego cennego czasu na zapoznanie się z listą.

— W gronie nauczycielskim także nastąpiło kilka zmian. Witamy ponownie profesor Grubby-Plank, która obejmie stanowisko nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. — Rozległy się niemrawe oklaski, jednak nauczycielka się tym nie przejęła i ukłoniła uprzejmie. — Pannę Emily Croft-Vargas, która w tym roku rozpoczyna u nas pracę na stanowisku nauczyciela wróżbiarstwa i przejmie rok trzeci oraz czwarty. Oczywiście, profesor Trelawney wciąż będzie nauczać uczniów roku piątego, szóstego i siódmego. — Wysoka, uśmiechnięta blondynka skinęła uprzejmie głową. Dan jedno spojrzenie w jej stronę wystarczyło, by zauważyć, że kobieta ma w sobie coś z wili. Kilku chłopaków siedzących najbliżej niej westchnęło z rozmarzeniem. Rzadko zdarzało się, że w Hogwarcie pojawiali się młodzi profesorzy, choćby jeszcze nimi nie byli do końca. — A teraz zapewne najbardziej was interesująca informacja. Posadę nauczyciela obrony przed czarną magią obejmie w tym roku profesor Umbridge!

Kilka osób zaklaskało, ale cicho, bez entuzjazmu. Postać kobiety w różowym sweterku nie wzbudzała ich sympatii. Właściwie, wielu kojarzyła się ona z przysadzistą ropuchą.

— Nabory do domowych drużyn quidditcha... — kontynuował Dumbledore, jednak przerwało mu kilka chrząknięć. Dyrektor skinął ledwo zauważalnie głową i wrócił na swoje miejsce, a do mównicy podeszła zadowolona z siebie Umbridge.

Danielle jęknęła. Akurat w momencie, gdy miała zostać poruszona najbardziej ją interesująca kwestia, ta dziwna kobieta musiała przerwać, aby wtrącić swoje trzy grosze. Za kogo ona się uważała? Dlaczego ot tak przerwała mowę dyrektorowi? W gruncie rzeczy teraz była przecież tylko zwykłą profesorką.

Nigdy wcześniej żaden nauczyciel nie przeszkodził Dumbledore'owi, dlatego reszcie kadry także ciężko przyszło ukryć zdumienie na ten widok. Brwi profesora Flitwicka uniosły się tak, że zniknęły pod jego grzywką, a usta profesor McGonagall prawie całkowicie wyparowały. Emily Croft-Vargas zakrywała usta dłonią, kilkoro uczniów uśmiechnęło się złośliwie, a Filch mruknął coś pod nosem. Jedynymi osobami, których zdawało się to niecodzienne zdarzenie nie ruszać, był Dumbledore, profesor Snape i sama zainteresowana.

—  Dziękuję, dyrektorze. — Jej głos był piskliwy jak u małej dziewczynki, a na usta przywdziała sztuczny uśmieszek. Cokolwiek musiała czuć w tamtym momencie, z pewnością nie była to wdzięczność. Chrząknęła jeszcze kilka razy, zanim znów zaczęła ich zadręczać swoim okropnym głosem. — Tak miło jest wrócić do Hogwartu i zobaczyć tyle przyjaznych, uśmiechniętych buziek!

Z tego, co Dan zdążyła zauważyć, przyjaznych i uśmiechniętych buziek ciężko było się doszukać na sali. Albo Umbridge miała zwidy, albo, co gorsza, to w głowie Ross coś się roiło.

Nie tylko blondynka nie zauważyła entuzjazmu na twarzach uczniów. Zrobiła to także profesor McGonagall, która wywróciła oczami i spojrzała przepraszająco w stronę Gryfonów.

— Nie mogę się doczekać, aż was wszystkich poznam! Z pewnością zostaniemy wspaniałymi przyjaciółmi!

— Aha, a ja królową — burknęła Danielle, układając wygodnie głowę na stole. Ziewnęła przeciągle, na co kilka siedzących najbliżej osób zachichotało. W dalszym ciągu bolał ją brzuch i zaczynała marzyć o powrocie do dormitorium, zanim jej organizm znów zacznie wariować po tych dziwnych cukierkach.

— Ministerstwo Magii zawsze uważało, że zawód nauczyciela jest najbardziej szlachetny oraz użyteczny — ciągnęła dalej Umbridge, wywołując u Danielle kolejne ziewnięcie. Ton jej głosu przestał być tak piskliwy i stał się bardziej oficjalny. Oczywiście musiała podkreślić, kto ją tu w ogóle przysłał, jakby myślała, że to jej cokolwiek pomoże w relacjach z uczniami. — Jeśli nie będziemy pielęgnować naszych wspaniałych umiejętności, po czasie...

Choćby nawet Harry Potter chciał słuchać tej przemowy dalej, a nie chciał, to nie mógł. Danielle położyła głowę na jego ramieniu, chyba nie do końca świadoma tego czynu. Nie spała, ale z pewnością była tego bliska, ponieważ ponownie ziewnęła. Chłopak zmieszał się lekko, niepewny, czy powinien powoli ją odsunąć, czy pozwolić jej tkwić w tej pozycji. Spojrzał pytająco w stronę Rona i Hermiony, szukając u nich rady, jednak ci byli zajęci kolejną szeptaną kłótnią i kompletnie nie zwracali na niego uwagi – w przeciwieństwie do kilku Gryfonów, którzy zaczęli się im nagle przyglądać, jakby byli okoliczną atrakcją.

— Danny, Danny... Nie śpij jeszcze — wyszeptał, nie chcąc przyciągać zainteresowania innych uczniów bardziej, niż już to zrobił. Dziewczyna jęknęła głucho, po czym podniosła wzrok tak, by móc spojrzeć na przyjaciela z niemym wyrzutem. —  Hej, nie patrz tak na mnie. Sen jest ważny, ale lepiej dla kręgosłupa, gdy się śpi w odpowiedniej do tego pozycji.

— Przestań cytować mojego tatę... — westchnęła Danielle, jednak nie odsunęła się od chłopaka. Właściwie, to przez to gadania Umbridge znajdowała się na granicy snu i jawy. Nie bardzo miała ochotę przejmować się opinią innych. — Tak mi przyjemnie...

***

Dan syknęła, czując jak strugi lodowatej wody spływają jej po twarzy. Nie do końca przemyślała swój ruch. Myślała, że odrobina chłodu dobrze zrobi na towarzyszące jej uczucie gorąca, jednak okazało się wręcz przeciwnie.

Odruchowo spojrzała na swój nadgarstek, spodziewając się zobaczyć tam lekko strzaskaną tarczę zegarka, jednak jej wzrok spotkał się jedynie z gładkimi rękawami koszuli. Chwilę jej zajęło, żeby przypomnieć sobie, że zniszczyła go doszczętnie podczas udziału w drugim zadaniu Turnieju Trójmagicznego i nawet, gdyby z przyzwyczajenia wciąż go nosiła, i tak nie spełniałby swojej podstawowej funkcji. Westchnęła cicho, dochodząc do wniosku, że zapewne jest gdzieś około dziewiątej wieczorem.

Miała już wychodzić z łazienki i udać się do Pokoju Wspólnego, kiedy usłyszała zatrzaskujące się drzwi jednej z kabin. Bezwiednie podskoczyła, bardziej z zaskoczenia niż strachu, i obróciła się w stronę, z której dobiegł odgłos. Myślała, że była tu sama, dlatego nagłe odkrycie, że się myliła, nieco ją zirytowało.

Z kabiny wyszła wysoka i szczupła brunetka w szacie Slytherinu. Na sam jej widok Danielle miała ochotę zapaść się pod podłogę i przestać na chwilę istnieć. To zdecydowanie nie był jej dzień. Niemal zapomniała, że powrót do Hogwartu wiąże się z pewnymi nieprzyjemnościami.

— O Merlinie, Gwiazdeczka! — zawołała z udawaną serdecznością Ślizgonka, stając przy umywalkach i zatrzymując wzrok na zirytowaniej Dan. Mimo jej szerokiego uśmiechu i wesołego tonu głosu, blondynka wiedziała, że ich spotkanie nie może wróżyć nic dobrego. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że nie było przypadkowe. — Chyba wieki cię nie widziałam. Zmieniłaś się przez wakacje. Czy twoja spódniczka nie jest trochę za krótka?

Danielle zaczerwieniła się z zawstydzenia, pospiesznie spoglądając na swoje nogi. Faktycznie, spódnica odkrywała trochę więcej, niż zazwyczaj, ale wciąż była akceptowalnej długości. Mimo to ta różnica rzucała się w oczy. Widocznie musiała sobie sprawić nowe szaty, a może nawet schudnąć. To kolejny element mundurka, który już nie pasował. Najgorsze okazało się jednak to, że to akurat ta dziewczyna, której mundurek bardziej przypominał skąpy ubiór dziewcząt z gazet walających się po pokoju Syriusza niż zatwierdzony przez szkołę strój, jej to wytknęła.

— Nie twoja sprawa, Elisabeth — mruknęła Dan, odrywając wzrok od spódniczki. Chciała sprawiać wrażenie kompletnie niewzruszonej tym, że jej zmiana proporcji została dostrzeżona przez kogoś takiego jak ta dziewczyna. 

— Może — odparła Ślizgonka, po czym wzruszyła ramionami i odkręciła kurek, by umyć ręce. Blondynka uznała to za idealną okazję, by wyjść i uwolnić się od niechcianego towarzystwa, jednak nim zdążyła wprowadzić ten pomysł w czyn, zatrzymało ją kolejne pytanie: — Co to było dzisiaj z Malfoyem na korytarzu?

— Hunter, weź się odczep, okej? Nie twoja sprawa.

— Jednak stanie się nią, gdy wasza dwójka zacznie zbyt intensywnie węszyć — burknęła dziewczyna, po czym odwróciła się gwałtownie i spojrzała Danielle prosto w oczy. Jej twarz nie wyrażała już ani serdeczności, ani radości – nawet tej udawanej. Zamiast tego zacisnęła wargi i zmrużyła powieki, dając tym samym znak, że coś tu jej przeszkadza i ma zamiar się tego jak najszybciej pozbyć. Choć nie było żadnych podstaw, by tak sądzić, blondynce wydawało się, że Ślizgonka czegoś się bała i to strach powodował to rozdrażnienie. — Dlatego nawet się do niego nie zbliżaj. Nie rozmawiaj z nim. A już szczególnie na osobności. No, chyba że chcesz umrzeć.

Dan zamurowało. Wcześniejsze wrażenie natychmiastowo zniknęło. Słowa rówieśniczki sprawiły, że jej serce przyspieszyło wraz z oddechem, a twarz zbladła, podkreślając tym samym obecność licznych piegów na nosie. Choćby próbowała, nie mogła się ruszyć, a nawet odezwać.

Czy ta dziewczyna jej groziła?

Wszystko na to wskazywało. Nie wiedziała, jak inaczej zinterpretować te słowa. Mimo to ciężko było jej uwierzyć w to, że Hunter groziła jej śmiercią i to z powodu tego durnego Malfoya. Przecież ona nawet nie chciała się do niego zbliżać! Zresztą, czy to powód, by posunąć się do czegoś takiego? Prawda, że ta Ślizgonka od początku szkoły nie zachowywała się wobec niej w porządku, ale jednak nigdy nie spodziewałaby się, że usłyszy coś takiego. 

Danielle lekko rozchyliła usta, aby odpowiedzieć coś odważnego i pokazać, że wcale się jej nie boi, ale nim zdążyła to zrobić spostrzegła, że Elisabeth już zdążyła zniknąć. Powoli pokręciła z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy to po prostu nie była jakaś halucynacja. Ostatnio coraz częściej traciła rozeznanie w tym, co jest rzeczywistością, a co jedynie wytworem jej nieco wybujałej wyobraźni.

***

Harry miał już dosyć. Nie dość, że w pociągu wygłupił się przed Cho Chang, do której wzdychał od ponad roku, i dręczyła go ta okropna odznaka prefekta, której nie dostał, a Malfoy tak, to jeszcze wszyscy się na niego patrzyli i omijali szerokim łukiem, jakby roznosił jakąś zarazę. Właściwie, nie powinno go to dziwić. Gdyby to ktoś inny pojawił się nagle z ciałem innego ucznia i zaczął mamrotać coś o tym, że Lord Voldemort powrócił, tak jak on w zeszłym roku, pewnie też uznałby go za potencjalnie niebezpiecznego i niespełna rozumu.

Jedyne, o czym jeszcze marzył, to jak najszybsze zakończenie tego okropnego dnia poprzez udanie się spać. Zresztą, i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. Po uczcie Ron i Hermiona zniknęli gdzieś, żeby zająć się swoimi prefektowskimi obowiązkami, a Danielle pobiegła jak oparzona w bliżej nieokreślonym kierunku, wspominając coś o toalecie, bliźniakach Weasley i brutalnym morderstwie. Nie bardzo rozumiał, o co chodziło jego przyjaciółce, ale to nie zmieniało faktu, że został sam, nie wiedząc nawet, na jak długo. Denerwowało go to. Nie winił ich, a jednak czuł jakąś dziwną urazę. Nie chciał tego. Od jakiegoś czasu dręczyła go ogromna ilość negatywnych odczuć i myśli, które starał się odsuwać jak najdalej, jednak nie wychodziło to najlepiej.

Dotarł do końca korytarza na siódmym piętrze i stanął przed portretem Grubej Damy, zastanawiając się, czy w ogóle zna hasło i szybko doszedł do wniosku, że raczej nie. Westchnął ze zirytowaniem, obwiniając w duchu samego siebie. Nie pozostało mu nic innego, jak zgadywać lub cierpliwie poczekać na kogoś, kto je zna. Biorąc pod uwagę nagłą niechęć do jego osoby, wolał wybrać to pierwsze.

— Eee... Cóż... Truskawka? — powiedział, choć brzmiało to bardziej jak pytanie. Było to pierwsze słowo, jakie przyszło mu do głowy, i szczerze miał nadzieję, że jakimś cudem okaże się poprawnym hasłem.

Zirytowana mina Grubej Damy, która właśnie zajęta była wygładzaniem fałd na swojej różowej sukni, wskazywała na to, że jednak nie.

— Nie ma hasła, nie ma wejścia. Jak masz mi głowę zawracać, to lepiej sobie idź. Jestem zajęta, nie widać?

— Tosty?

Kobieta z obrazu spojrzała na niego tak, jakby miała ogromną ochotę zrobić mu krzywdę. Harry uniósł do góry ręce w geście obronnym, dając znać, że się poddaje. Jednocześnie w myślach zastanawiał się, co było nie tak z truskawkami i tostami, że nie wykorzystano ich jako hasło do Pokoju Wspólnego.

Nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Po tych wszystkich spojrzeniach i szeptanych rozmowach na jego temat nie liczył na to, że ktokolwiek pomoże mu z tym głupim hasłem. Po co ono w ogóle było? Przecież gdyby ktoś z innego domu chciał wejść do ich wieży, i tak by to zrobił, jeśli by mu zależało. Niepotrzebna pierdoła. Kolejna głupota. Poczuł, że ma ochotę zerwać obraz kryjący wejście do ich Pokoju Wspólnego ze ściany i wyrzucić. Szybko skarcił się za te myśli. To znów przejmowalo nad nim kontrolę, ale nie zamierzał dopuścić do tego, by osiągnęło swój cel.

— O, Harry! Co ty tu robisz? Dlaczego nie wchodzisz?

Harry obrócił się i ujrzał za sobą uśmiechnięta twarz Neville'a Longbottoma. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek wcześniej tak ucieszył się na widok kolegi. Ich relacje nie należały do bliskich, na pewno nie tak, jak jego, Rona, Danielle i Hermiony, ale dobrze się dogadywali. Póki co odnosił wrażenie, że oprócz Weasleyów oraz jego najbliższych przyjaciół Neville był jedynym, który wydawał się kompletnie nie przejmować tym, co większość rozpowiadała na jego temat. Mogło się oczywiście okazać, że się mylił, jednak wolał nie rozmyślać zbytnio nad tą opcją.

— Tak, no wiesz... Truskawka i tosty niestety nie zapewniają przepustki... — powiedział ponuro, na co Gruba Dama zareagowała głośnym fuknięciem. 

— Och... Czyli nie znasz hasła... Ale to nie szkodzi! Ja je znam! — oznajmił z zadowoleniem Longbottom, po czym zamachał Gryfonowi przed nosem trzymaną w rękach roślinką. Potter zrobił dwa kroki w tył, obawiając się, że kaktusopodobny twór znów wybuchnie mu jakąś glutowatą mazią prosto w twarz, jak to zdarzyło się w pociągu. — Wiesz, chyba teraz wreszcie je zapamiętam!

Harry uśmiechnął się lekko. Pojawienie się Neville'a sprawiło, że poczuł się odrobinę lepiej. I nawet fakt, że trzymana w dłoniach kolegi roślina przyczyniła się do jego ośmieszenia przed Cho Chang, stracił jakiekolwiek znaczenie.

— Mimbulus mimbletonia!

Gruba Dama skinęła głową na znak, że hasło jest poprawne, po czym jej portret otworzył się jak drzwi i odsłonił okrągłą dziurę w ścianie.

Pokój Wspólny Gryffindoru wyglądał dokładnie tak, jak Harry go zapamiętał. Pełno tam było foteli, puf i starych, rozklekotanych stolików, przy których uczniowie odrabiali prace domowe lub grali w gry. Ogień trzaskał w kominku, a po drugiej stronie pomieszczenia bliźniacy Weasley przypinali coś do tablicy ogłoszeń. Prawdopodobnie znowu szukali kogoś do testów ich najnowszych wynalazków.

Nie bardzo był w nastroju na rozmowę, dlaczego zręcznie wyminął rzucających mu się w oczy znajomych i udał się do dormitorium, które dzielił razem z Ronem, Longbottomem i jeszcze dwoma innymi chłopakami, z którymi nie łączyła go szczególnie bliska relacja. Neville w ciszy podążył za nim.

Dean Thomas i Seamus Finnigan dotarli do sypialni pierwsi i byli właśnie w trakcie pokrywania ścian przy swoich łóżkach plakatami oraz fotografiami. Rozmawiali, kiedy Harry pchnięciem otworzył drzwi, ale natychmiast przestali, gdy tylko go ujrzeli. Potter skrzywił się. Nie miał już pojęcia, czy plotkowali na jego temat, czy po prostu zaczynał popadać w jakąś paranoję, a może nawet i jedno, i drugie.

— Cześć, Dean, Seamus — przywitał się niedbale, imię drugiego kolegi wypowiadając z nieznaczną niechęcią w głosie, po czym powoli podszedł do swojego łóżka i otworzył leżący przy nim kufer, by odnaleźć w nim równo złożone piżamy. Z odgłosu kroków za plecami wnioskował, że Neville zrobił to samo.

— Hej, Harry — odpowiedział Dean, wygładzając przy tym taśmę, którą właśnie przykleił zdjęcie swoje i jakiejś wesołej, bardzo do niego podobnej dziewczyny, prawdopodobnie siostry. — I cześć, Neville. Jak wasze wakacje?

Longbottom wydukał z zakłopotaniem coś, co brzmiało jak przywitanie. Raczej nie spodziewał się, że ktoś w ogóle zwróci na niego uwagę, dlatego nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć. Chociaż minęło już kilka lat, wciąż czuł się nieswojo w towarzystwie tylu osób.

— Nieźle — odparł Harry, odrobinę mijając się z prawdą. Tak właściwie, to ponad połowa jego wakacji była okropna, ale opowiadanie o tym z pewnością zajęłoby mu kilka godzin, a zdecydowanie nie miał na to ochoty. W tej chwili pragnął jedynie położyć się spać i na chwilę zapomnieć. — A jak twoje?

— W porządku... W każdym razie, na pewno lepiej, niż u Seamusa.

Mówiąc to, Dean spojrzał znacząco na swojego przyjaciela, który skończył już przyklejać swoje plakaty i przebierał się w piżamę. Faktycznie, Seamus nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Harry nie przejął się tym za bardzo. Od jakiegoś czasu nie przepadał za Finniganem, chociaż właściwie nie miał ku temu żadnych powodów. Sam nie wiedział, dlaczego tak było. Po prostu zawsze, gdy go widział, miał ochotę rzucić na niego jakieś zaklęcie znikające, by nie musieć więcej oglądać jego osoby.

— Co się stało, Seamus? — zapytał z troską Neville, siadając na swoim łóżku. O dziwo, wcale się przy tym nie zająknął ani nie zarumienił, jak robił prawie zawsze.

Harry skrzywił się. Nie miał najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie żali Seamusa, wystarczały mu własne problemy. Zresztą, co takiego mogło się stać? Raczej nie zamontowano mu w oknie krat, nie zaatakował go dementor ani nic w tym stylu.

— Mama nie chciała, żebym wracał do Hogwartu.

Po tym wyznaniu w dormitorium na moment zapanowała niezręczna cisza. Ani Potter, ani Longbottom nie wiedzieli, jak powinni na to zareagować, a Dean widocznie postanowił się nie wtrącać, ponieważ położył się na swoim łóżku i z zainteresowaniem zaczął przeglądać jakiś magazyn futbolowy.

Seamus nawet na nich nie spojrzał. W milczeniu przyglądał się zawieszonym na ścianie zdjęciom i plakatom, ostatecznie zatrzymując wzrok na jednym z nich. Harry też się mu przyjrzał. Gdy tylko zobaczył uśmiechniętą, dziewczęcą postać o lekko pofalowanych, jasnych włosach, poczuł, że zalewa go złość.

— Dlaczego? — zapytał, chociaż wcale nie chciał wiedzieć. Coś po prostu kazało mu to zrobić, chociaż o wiele rozsądniej byłoby po prostu położyć się spać i nigdy nie dowiedzieć się, co takiego wpadło do głowy pani Finnigan, że chciała pozbawić własne dziecko prawa do edukacji wśród rówieśników. — Przecież też jest czarownicą. Dlaczego miałaby nie chcieć, żebyś wrócił do szkoły?

— Przecież doskonale to wiesz — mruknął Seamus, wciąż wpatrując się w to samo zdjęcie na ścianie. Harry'ego wciąż to denerwowało. Że też z tych wszystkich fotografii musiał upodobać sobie akurat tą! Mimo to Finnigan miał rację. Podświadomie wiedział, o co musiało chodzić, jednak wcale go ta wiedza nie cieszyła.

Mama Seamusa, podobnie jak ci gapiący się na niego ludzie, musiała przeczytać te wszystkie brednie, które nawypisywali o nim w Proroku Codziennym. Dodatkowo na jego korzyść wcale nie przemawiał fakt, że to akurat on był świadkiem śmierci Cedrika Diggory'ego w zeszłym roku i przyniósł jego ciało ze sobą. Może lepiej by było, jakby po prostu zostawił je tam, na cmentarzu i przemilczał to, że Voldemort miał z zaginięciem jednego z reprezentantów cokolwiek wspólnego. Nie byłoby to ani rozsądne, ani zgodne z jego sumieniem, ale przynajmniej tej niesprawiedliwej reakcji otoczenia mógłby w ten sposób uniknąć.

Miał już tego serdecznie dość. Jeśli się nie mylił, to gdy wszedł z Nevillem do dormitorium, Dean i Seamus faktycznie o nim rozmawiali. Był na językach niemal wszystkich uczniów w Hogwarcie, a ledwo zaczął się rok szkolny. Jeśli tak dalej pójdzie, jeszcze przed przerwą świąteczną miejsce, które uważał za dom, zdąży mu zbrzydnąć.

Przez chwilę wydawało się, że temat się zakończył i mogą powrócić do swoich spraw. Harry pochylił się nad swoim łóżkiem i odrzucił kołdrę na bok, mając nadzieję, że wreszcie dane mu będzie się wyspać i następnego dnia wszystko wróci do normalności.

— Słuchaj, co tak naprawdę wydarzyło się... No wiesz, rok temu, wtedy, z Diggorym...

Harry zamarł, chociaż bardziej ze złości, niż z zaskoczenia. Zacisnął zęby, próbując w ten sposób chociaż odrobinę się opanować i nie palnąć czegoś, co by potem można było wykorzystać przeciwko niemu. Mimo to ciężko było tego dokonać. Nie dość, że go obmawiali za plecami i rzucali tajemnicze spojrzenia, to jeszcze, rzecz jasna, w ogóle mu nie wierzyli. Zastanawiało go, jak w takim razie tłumaczyli sobie tamtą sytuację. Skoro nie wierzyli jemu, jedynemu świadkowi, to komu byli w stanie zaufać? Czyżby wiedzieli lepiej, co się wtedy stało? A może... uważali, że to on zabił Cedrika?

Ta ostatnia myśl szczególnie go rozzłościła.

— Czytaj dalej tego Proroka Codziennego, a z pewnością się dowiesz! — wyrzucił z rozdrażnieniem, mocniej ściskając brzegi kołdry. Słyszał, jak za jego plecami Seamus wzdycha z irytacją, a Dean przewraca kartkę w swoim magazynie futbolowym, czego nie robił od kilku minut. Miał ich dość. Wszystkich, bez wyjątku. Nawet Neville, który zawzięcie milczał, zaczynał działać mu na nerwy. — A jeśli boisz się, że w nocy uduszę cię poduszką, bo przecież jestem tak szalony, to idź do McGonagall i niech cię przeniesie. Zresztą, niech was wszystkich przeniesie, jeśli macie jakiś problem! Wisi mi to, serio. Szerokiej drogi.

Szybko pożałował tego, co powiedział. Tak naprawdę, to wcale tak nie myślał. Nie chciał zostać sam, nie znowu. Mimo to nie zamierzał teraz odwoływać swoich słów. To i tak nic by nie zmieniło. Jeśli chcieli, mogli to zrobić, zresztą, czy powinno mu zależeć na ludziach, którzy zarzucają mu kłamstwo? Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Jedynym, czego był całkowicie pewny, zdawało się to okropne poczucie wciąż narastającej złości. Nie miał pojęcia, skąd się brała. Nigdy wcześniej nie wydawało mu się, że mogło się w nim kryć tak wiele negatywnych emocji.

Gdzie był Ron? Co zajmowało mu tak dużo czasu? Chociaż nie przyznałby tego na głos, jedynym, czego w tym momencie pragnął zaraz po pójściu spać, był powrót przyjaciela. Przynajmniej on zdawał się go rozumieć, wierzyć mu. Tymczasem wywiązywał się ze swoich nowych obowiązków razem z Hermioną i pewnie nawet nie zastanawiał się, co w tej chwili może robić Harry. W sumie, to nic w tym dziwnego. W końcu nie byli jakimiś papużkami nierozłączkami. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo mu to przeszkadzało.

— Dobrze wiesz, że nie o to tu chodzi — odparł Seamus z lekkim zakłopotaniem, chyba nie spodziewając się, że jego pytanie spowoduje tak pełną złości odpowiedź. — Chcę po prostu wiedzieć, co tak naprawdę się tam stało. Nie możesz oczekiwać, że ktoś ci będzie ufał ot tak!

— To co niby mam zrobić, żebyś mi łaskawie uwierzył?! — Harry zacisnął pięści jeszcze mocniej, czując, jak trzymany w nich materiał wilgotnieje od potu. Sam nie wiedział, po co w ogóle odpowiadał Finninganowi. Mógł przecież po prostu milczeć i położyć się wreszcie spać. — Dla twojej wiadomości, nie potrzebuję, żebyś mi wierzył. Myśl sobie co tylko chcesz. Powiedziałem już wszystko.

— Nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje, ale zdecydowanie nie jest to nic dobrego — stwierdził Seamus, a Harry poczuł, że jakaś jego część zgadza się z chłopakiem, natomiast druga pragnie z całej siły przyłożyć mu w ten pusty łeb. — Ale powinieneś dać jej spokój. Niszczysz ją, krzywdzisz, a nawet tego nie zauważasz! Ona na to nie zasługuje.

— Zamknij się!

Wraz z tymi słowami stojąca na parapecie obok łóżka Harry'ego doniczka, należąca najpewniej do Neville'a, pękła z hukiem i jej gliniane odłamki rozsypały się po pokoju. Potter słyszał, jak Seamus syczy z bólu, ale nie odwrócił się, by to sprawdzić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że podobnie jak jego samego, musiał go trafić jeden z ostrych kawałków tego, co kiedyś było doniczką. Poczuł, jak po policzku spływa mu coś ciepłego, gęstego i lepkiego, ale nie wyciągnął dłoni, by to wytrzeć, nie sięgnął też po różdżkę, by się wyleczyć. Zasłużył sobie. Teraz, kiedy złość powoli z niego schodziła, poczuł niewyobrażalne wyrzuty sumienia.

Miał ochotę przeprosić Seamusa, ale duma mu na to nie pozwalała. Wiedział, że jeśli teraz to zrobi, to będzie tak, jakby przyznał mu rację, a nie zamierzał sprawiać, by do tego doszło. To prawda, że działo się z nim coś dziwnego, coś niebezpiecznego, nieokiełznanego. Mimo to przecież nie oszalał. Nie, wcale nie zwariował. Wkurzył się, bo wszyscy wytykali go palcami, a Finningan przegiął, dotykając czułego punktu. Jemu też się należało. Nie powinien mówić mu, co ma robić. Podświadomie wiedział jednak, że to wszystko tylko wymówki, mające odwieźć go od prawdziwego powodu tej złości, której przecież nie chciał pozwolić na zawładnięcie jego ciałem.

A jednak tym razem przegrał.

Ze zrezygnowaniem w milczeniu  wczołgał się pod kołdrę i zasunął otaczające jego łóżko kotary, zły na samego siebie. Słyszał, że koledzy szeptają coś między sobą, być może rozważają, czy zmiana dormitorium nie byłaby dobrym pomysłem. Z jakiegoś powodu na myśl o tym zalała go fala obezwładniającego smutku. Gnębiony poczuciem winy oraz bezradności wkrótce zasnął.

______________________________________

Rozdział 5 • Natrętna mucha i różowa ropucha • → 14.08.2022

A w nim:

,, — Ross, błagam, nie zaczynaj."

,,Droga Becky"

,,Wreszcie wszyscy będziemy szczęśliwi, Remusie."

,,Dziwnym zbiegiem okoliczności lubisz wszystko, co znajduje się na pierwszych stronach gazet."

,, — Panno Ross, mam panience wysłać specjalne zaproszenie na moją lekcję?"

,,Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i to się nie zmieni."

Od Autorki:

Dawno, dawno mnie nie było i rozdziału też, ale ten i następny są (oraz następne we fragmentach, które trzeba posklejać w sensowną całość). Wybaczcie, że zawsze tyle to trwa :(

W każdym razie... Co sądzicie o tym rozdziale? Pojawia się masa nowych niewiadomych (a w następnym pojawi się jeszcze więcej :0). Kto tu wariuje bardziej? Dan, Harry? Pojawiła się nowa postać – Elisabeth (wcześniej niż w starej wersji) i kto może wiedzieć, o co jej chodzi tym razem? Grozi Dan, a może...? No i mamy też zarysowany konflikt Harry'ego i Seamusa.

Dajcie znać, jak wrażenia po rozdziale! Ja się osobiście nie mogę doczekać, aż za dwa tygodnie wypuszczę 5 rozdział! Będzie naprawdę długi i, mam nadzieję, dużo bardziej emocjonujący od tego. Ten rozdział jest raczej przejściowy, niewiele się dzieje, takie zarysowanie fabuły i wstęp, od następnego zaczyna się jazda :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top