Rozdział 2 • Syczący •

Przez następne kilka dni nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Większość domowników, obejmująca głównie nieletnich, zajmowała się sprzątaniem, które całkowicie im już zbrzydło, podczas gdy reszta pracowała nad sprawami Zakonu, którego spotkania odbywały się tak późno i sporadycznie, że nieupoważnionym do nich nawet nie chciało się podsłuchiwać.

Można więc stwierdzić, że Dan wywiązała się z obietnicy, jaką złożyła Remusowi, a co za tym idzie, także rodzicom. W końcu brała czynny udział w zamiataniu, odkurzaniu, odchochliczaniu i wielu innych czynnościach kwalifikujących się jako sprzątanie. Nie mieszała się także w sprawy dorosłych, głównie ze względu na swoje lenistwo, jednak wciąż skutek był ten sam. Czas wolny spędzała razem z Harrym, Ronem i Hermioną na długich rozmowach i grach. Często przebywali także w towarzystwie Syriusza, który sprawiał wrażenie bardzo ucieszonego z ich obecności.

Aż w końcu nadszedł pewien środowy wieczór.

Wszyscy domownicy domu pod numerem dwanaście przy Grimmauld Place siedzieli w kuchni jedząc kolację i rozmawiając o rozmaitych sprawach, tak jak zazwyczaj. Danielle mieszała swój rozwodniony budyń łyżeczką, wpatrując się w nieokreślony punkt przed sobą oraz wsłuchując w prowadzoną przez Harry'ego i Rona rozmowę na temat tego, czy w tym roku odbędą się rozgrywki Quidditcha, a jeśli tak, to kto zostanie nowym kapitanem ich drużyny.

Dan musiała przyznać, że ją także to interesowało. Od pierwszej lekcji latania czuła się doskonale w powietrzu, a pierwszy mecz (który, co prawda, oglądała z trybun) i towarzyszące mu emocje tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że też chce spróbować. Jako pierwszoklasistka teoretycznie nie mogła być brana pod uwagę w naborach, których zresztą nie było, co dotychczasowy kapitan, Oliver Wood, tłumaczył posiadaniem drużyny wystarczająco dobrej i pełnej. Może i miał trochę racji, jednak przez następne lata tyle razy nagabywała go o Quidditcha i drużynę domową, że w końcu zgodził się ją sprawdzić, ale mimo dobrych wyników wciąż odmawiał jej przyjęcia i w końcu, pod koniec trzeciego roku, dała za wygraną.

Teraz Wooda już nie było. Skończył szkołę dwa lata temu i na jego miejsce musiano powołać kogoś nowego. Harry i Ron uważali, że może to być niemal każdy z ich dotychczasowego składu. Nie brali jednak pod uwagę bliźniaków Weasley, którzy charakteryzowali się zbytnią beztroską, aby zostać oddelegowanym do takiego ważnego zadania, ani samego Pottera, ze względu na fakt, że był najmłodszym członkiem dotychczasowej drużyny. Dan uważała natomiast, że jest duże prawdopodobieństwo, iż odznakę kapitana dostanie Angelina Johnson. Z opowieści Harry'ego i własnych obserwacji wiedziała, że była drugą, zaraz po Woodzie, najbardziej zafiksowaną na punkcie Quidditcha osobą, a ponad to bardzo obowiązkową i punktualną, co z pewnością należało do cech, jakimi powinien charakteryzować się lider. Mimo to Danielle miała nadzieję, że odznakę dostanie ktoś inny. Angelina była tradycjonalistką i prawdopodobnie nie chciała zmieniać dotychczasowego składu, co nie pasowało Dan, która zamierzała ubiegać się o miejsce w drużynie. Co prawda, wciąż pozostawała pozycja obrońcy po Oliverze, jednak to nie na niej Ross miała zamiar grać. Chciała dać z siebie wszystko, żeby w tym roku udało jej się dostać do drużyny jako ścigająca.

— Harry — zaczęła pani Weasley, kiedy prawie każdy skończył jeść.

Mieszający herbatę Remus poruszył się niespokojnie, a wszystkie rozmowy ucichły. Dan poczuła, jak siedzący obok niej przyjaciel prostuje się niczym struna, próbując jednocześnie sprawiać wrażenie kompletnie obojętnego na cokolwiek, co zamierzano mu powiedzieć. Miała ogromną ochotę złapać go za dłoń i tym samym dodać trochę otuchy, jednak gdy już wyciągała rękę, rozmyśliła się.

— Przygotowałam ci na jutro ubrania. Koniecznie umyj dzisiaj włosy i, na Merlina, ułóż je jakoś porządnie. Dobre pierwsze wrażenie to podstawa — poinformowała kobieta. Harry pokiwał powoli głową, wsadzając sobie do ust pełną łyżkę owsianki, aby nie musieć odpowiadać. Nie miał specjalnej ochoty na jedzenie, na dodatek kolacja straciła cały smak i najchętniej by ją wypluł, ale to byłoby odrobinę nie na miejscu.

— Jak ja się w ogóle tam dostanę? — zapytał w końcu Potter, przełykając bezsmakową paćkę. Nie chciał rozmawiać na temat przesłuchania, jednak doszedł do wniosku, że przynajmniej tego powinien się dowiedzieć.

Pan Weasley uśmiechnął się pokrzepiająco z drugiej strony stołu, po czym przetarł usta serwetką i oznajmił tak, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie:

— Wezmę cię ze sobą do pracy. Możesz poczekać w moim biurze.

Harry był mu za to niesamowicie wdzięczny. Nie chciał, żeby inni się nad nim użalali albo po prostu dziwnie się zachowywali ze względu na to całe przesłuchanie. Poza tym, jeśli wyjdzie rano z panem Weasleyem, nie będzie musiał unikać reszty i rozsiewać po całym domu przytłaczającej atmosfery, która z pewnością byłaby nieunikniona.

Nagle przyszło mu coś do głowy. Spojrzał na Syriusza, lecz nim zdążył zadać pytanie, pani Weasley na nie odpowiedziała:

— Dumbledore nie uważa, aby to był dobry pomysł. Mówi, że Syriusz nie powinien opuszczać Kwatery Głównej, a tym bardziej pokazywać się w Ministerstwie Magii. I, szczerze mówiąc, to...

— ... ma rację — mruknął z niezadowoleniem Black, wracając do swojej kolacji. Remus spojrzał na przyjaciela smutno i dołożył mu trochę bekonu ze swojego talerza.

— Kiedy Dumbledore wam to powiedział? — zapytał z rozczarowaniem Harry.

— Był tu wczoraj, kiedy już wszyscy byliście w łóżkach — odparł pan Weasley.

Nie wiedział, rzecz jasna, że nie wszyscy byli w łóżkach. Bliźniacy wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, udowadniającymi, że po raz kolejny tylko czekali na okazję, żeby coś podsłuchać. Chociaż, jak oboje zgodnie stwierdzili poprzedniego wieczoru, od ostatniego razu, czyli tajemniczej rozmowy Remusa za Snape'em, nie wydarzyło się nic wartego ich uwagi.

Harry spuścił wzrok na swoją miskę. Nie dość, że Syriusz nie mógł z nim iść, to dodatkowo dołował go także fakt, że Dumbledore był tu poprzedniego wieczoru i wcale nie chciał z nim porozmawiać. Pewnie także mu nie wierzył.

Rozległ się odgłos uderzenia. Trzymana przed chwilą przez Danielle srebrna łyżka upadła na stół, zwracając tym samym uwagę wszystkich obecnych w kuchni. Remus spojrzał na dziewczynę i pokręcił lekko głową, domyślając się, na co wpadła tym razem.

— Czy jeśli Syriusz nie może iść z Harrym... To może ja mogę z nim iść? — zapytała z nadzieją, nawijając na palec wskazujący pasemko swoich jasnych włosów. Robiła tak zawsze, gdy się czymś stresowała. Widząc, że pani Weasley już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, dodała szybko: — O mnie Dumbledore nic nie wspominał, prawda? Byłabym grzeczna, siedziała cicho i w ogóle.

Ron pokręcił z rozbawieniem głową, za co Hermiona trzepnęła go w ramię, a Remus uśmiechnął się pod nosem. Harry spojrzał na przyjaciółkę, nie podnosząc głowy znad owsianki. Dopiero do niego docierało, co właśnie zaproponowała. Z początku bardzo go to ucieszyło, w końcu chciałby mieć przy sobie kogoś bliskiego, jednak zaraz potem zalały go wątpliwości, więc szybko z powrotem utkwił wzrok w szarawej papce.

— To bardzo miło z twojej strony, Danielle, ale jestem niemal pewna, że zakaz twoich rodziców obejmuje także mieszania się w sprawy tego typu — stwierdziła pani Weasley, na co Ginny mruknęła pod nosem coś, czego Dan nie mogła usłyszeć z dzielącej ich odległości. — Prawda, Remusie?

Spojrzenia wszystkich, z wyjątkiem Harry'ego, skierowały się na Lupina, który z zaskoczenia i zakłopotania, że ktoś pyta go o zdanie, zastygł w bezruchu. Przy tym z jego widelca spadł plasterek bekonu, który zamierzał podrzucić Syriuszowi. Niestety, zamiast z talerzem Syriusza spotkał się z blatem stołu.

— No, cóż, myślę, że... — zaczął Remus niepewnie, tak naprawdę kompletnie nie wiedząc, co o tym pomyśle sądzi, a tym bardziej, czy pochwalili by go państwo Ross. — Cóż, uważam...

Podczas gdy Remus dukał i chrząkał słowa bez ładu, składu i sensu, myśli Harry'ego zalewały same czarne scenariusze. A co, jeśli coś poszłoby nie tak? Jeśli uznaliby, że sobie to wszystko zmyślił, jest utrapieniem i szaleńcem i powinno się go pozbyć z czarodziejskiego świata? Nie dość, że nazwano by go kłamcą publicznie, to jeszcze złamano by mu różdżkę. Już sama myśl o tym go przerażała, chociaż układał plany i na taką sytuację, ale to, że Dan mogłaby to zobaczyć – tego by nie zniósł. Co prawda, i tak nie mogłaby wejść z nim na salę, ale i tak przerażało go, że jego najlepsza przyjaciółka byłaby tak blisko podczas takiego upokorzenia. Wolał nawet nie myśleć, co stałoby się potem. Nie. Zdecydowanie nie zniósłby, gdyby zdarzyło się coś takiego.

— Nie — wypalił nagle Harry, a wszystkie spojrzenia przeniosły się z wciąż dukającego Remusa na niego. Po ich minach można było dostrzec, że nie bardzo wiedzą, o czym on mówi, dlatego kontynuował: — Nie, Danielle. Sądzę, że nie powinnaś iść.

Dan, Ron, Hermiona i bliźniacy otworzyli usta ze zdziwienia, a Syriusz podniósł głowę znad stosiku podkładanego mu bekonu. Państwo Weasley spojrzeli po sobie, a Remus uniósł do góry brew, okazując oznaki zdumienia. Nawet Ginny miała minę zdradzającą, że coś jest nie tak.

— Dlaczego? — zapytała blondynka, kierując wzrok na przyjaciela, który wciąż patrzył się na owsiankę. Starała się sprawiać wrażenie obojętnej, jednak od razu dało się zauważyć, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej. Świecące dotąd w jej szarych oczach iskierki nagle zgasły, co nie uszło niczyjej uwadze, a na jej zazwyczaj bladą twarz wpełzł rumieniec.

— Bo nie — odparł beznamiętnie Harry, walcząc z samym sobą, żeby zaraz nie oznajmić, że wcale tak nie uważa. — Nie, bo nie. I tyle.

Tak naprawdę, to czuł się okropnie z tym, że jej odmawia. Gdyby tylko miał gwarancję, że wszystko pójdzie dobrze, to sam przekonałby innych, żeby Dan mogła iść z nim. Bardzo lubił jej towarzystwo. Była najbliższą dla niego osobą, bliższą nawet od Syriusza. Być może dlatego, że znali się najdłużej, jednak niewykluczone, że istniał jakiś inny powód, którego sam nie znał.

Danielle westchnęła, zarzucając opadający jej na twarz kosmyk włosów na plecy. Opuściła wzrok na miskę budyniu, który wydał się nagle okropnie paćkowaty. Nie była pewna, czy nadal chce go zjeść.

— W porządku — odparła cicho, ale mimo to wszyscy obecni w kuchni mogli ją usłyszeć. Przez moment zapanowała niezręczna cisza świadcząca, że chyba jednak wszystko nie było do końca w porządku.

***

Harry odetchnął, wpatrując się w złote monumenty będące częścią fontanny. Czarodziej z uniesioną różdżką oraz stojąca u jego boku piękna czarownica zdawali się dumni, a wpatrujący się w nich centaur, goblin oraz skrzat domowy tylko podkreślali płynące z tego dzieła przesłanie, zupełnie inne od tego, co głosił napis będący częścią rzeźby. Fontanna Magicznego Braterstwa.

Co prawda ustawienie monumentów i fałszywe ukazanie przedstawicieli poszczególnych ras pozostawiało sobie wiele do życzenia i zdecydowanie budziło kontrowersje, ale sam ich widok działał na niego pocieszająco.

Powoli sięgnął do kieszeni, spoglądając przy okazji od niechcenia na przypiętą do jego koszuli kartonową tabliczkę. Dano mu ją przy wejściu i kazano nosić na widoku, tak samo, jak wszystkim innym interesantom Ministerstwa Magii. Napisano na niej jego imię, nazwisko, a także powód wizyty. Chciał się jej jak najszybciej pozbyć. Nie wydawało mu się, żeby noszenie jej było naprawdę konieczne – przecież każdy i tak wiedział, kim jest i po co tu jest, dokładnie tak, jakby miał to wypisane na czole. Kartonik zdawał się z niego drwić. Obiecał sobie, że jak tylko opuści to mało przyjemne miejsce, to zdepcze go, a następnie podrze na tak malutkie kawałki, że nikt nie będzie w stanie odczytać zapisanej na nim informacji. Samo myślenie o tym sprawiało mu nieopisaną satysfakcję.

W sumie to sam nie wiedział, czego się wcześniej tak bardzo bał. Ostatecznie wszystko skończyło się całkiem dobrze. Czuł się trochę głupio z tym, że poprzedniego wieczoru tak zbył przyjaciółkę, jednak wciąż uważał, że jego obawy były uzasadnione i zrobił dobrze.

Wyciągnął z kieszeni sakiewkę i zajrzał do środka, chcąc wyciągnąć dziesięć galeonów. Po chwili jednak, bez większego namysłu, przechylił woreczek do góry dnem i wsypał całą jego zawartość do fontanny.

— Harry Potter. Widzę dobrze ci się w życiu powodzi, całkiem niezgorzej.

Chłopak podskoczył w miejscu, upuszczając do wody trzymaną w ręku pustą sakiewkę. Nie spodziewał się spotkać w atrium kogokolwiek, kto mógłby go zagadać. Miał tu tylko chwilkę poczekać na pana Weasleya, który obiecał odprowadzić go do wyjścia. Tymczasem usłyszał zdecydowanie zbyt blisko swojego ucha znajomy, dziewczęcy głos, którego co prawda nie potrafił powiązać z właścicielem, ale nie musiał.

Wystarczyło, że obrócił się lekko w bok, a zobaczył znaną mu twarz.

— To... Znaczy... Wiesz... — zaczął niepewnie, czując niejasną potrzebę wytłumaczenia się z wrzucenia do fontanny całkiem sporej sumy.

Szybko się za to skarcił. Nie musiał nikomu tego wyjaśniać. To były jego pieniądze i mógł z nimi robić cokolwiek chciał. A zrobił to dlatego, że jeszcze przed przesłuchaniem postanowił wrzucić do fontanny dziesięć galeonów, jeśli wszystko pójdzie dobrze. I poszło. Nie było w tym żadnego głębszego znaczenia.

— Yhym, tak, jasne. — Usłyszał w odpowiedzi i zmieszał się jeszcze bardziej. Nie zrobił nic złego, a i tak czuł się, jakby został właśnie przyłapany na czymś, co mogło urosnąć na miarę nowej szkolnej plotki roku. — Nawet nie będę pytać, co tutaj robisz, bo to byłoby pozbawione sensu. Przecież każdy wie i to bez tej śmiesznej tabliczki.

Mówiąc to dziewczyna wskazała palcem na znajdującą się na jego koszuli plakietkę. Odczuł jeszcze pilniejszą potrzebę zniszczenia tego kawałka kartonu.

— Taaa... — mruknął pod nosem, pochylając lekko głowę. Natychmiast jednak znów ją podniósł, ponieważ nagle sobie coś uświadomił. Zmarszczył podejrzliwie brwi. Coś mu tu nie pasowało. — Ej, a ty co tu robisz?

Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo, palcem wskazując na przypiętą do jej śnieżnobiałej koszuli tabliczkę. Harry spojrzał na nią niepewnie, odrobinę się przy tym rumieniąc. Z łatwością odczytał imię i nazwisko ("Daphne Greengrass"), jednak nie mógł dostrzec dalszej części, zakrytej przez niesamowicie proste pasma blond włosów. Cóż, niewiele mu ta informacja dała. Równie dobrze mógł tam w ogóle nie patrzeć.

— Jestem — odpowiedziała obojętnie, po czym zacisnęła lewą dłoń, mnąc trzymany w niej kawałek pergaminu. Harry dopiero go zauważył. — A teraz, powiedz mi, jak przesłuchanie? Słyszałam, że je przesunęli i już po wszystkim.

Chłopak zmieszał się jeszcze bardziej. Owszem, zdawał sobie sprawę, że ten temat musi absorbować wielu mu znanych, a także nieznanych, czarodziejów. Z jego nazwiskiem było to zupełnie do przewidzenia. Mimo to liczył, że nikt wprost nie da mu do zrozumienia, że interesuje się przesłuchaniem.

Zwłaszcza Daphne Greengrass. 

Szczerze powiedziawszy, nigdy nie mieli ze sobą za wiele wspólnego. Co prawda, uczęszczali wspólnie na niektóre zajęcia, byli na tym samym roku w Hogwarcie, a ich domy pałały do siebie, łagodnie ujmując, niechęcią. A jednak do tej pory nawet nie zamienili ze sobą słowa. Właściwie, to Harry nie miał pewności, czy Daphne w ogóle z kimkolwiek rozmawiała. Raczej przemykała po szkolnych korytarzach niczym duch albo podążała jak cień za innymi Ślizgonkami. Sam nie wiedział, czy była taka, jak towarzystwo, w jakim się obracała, lepsza, czy może jeszcze gorsza.

Nie był pewien, czy chce się z nią dzielić szczegółami przesłuchania. Już i tak spotkał po drodze Lucjusza Malfoya, nie potrzebował więcej osób, które dostarczyłyby informacje jego największemu szkolnemu rywalowi, Draconowi.

Daphne rozszerzyła lekko usta z zakłopotaniem, wpatrując się w jego lekko pobladłą twarz.

— Czekaj, nie mów, że... Nie, przecież nie mogli... — wyszeptała, ściskając trzymany w lewej dłoni pergamin. Wydawała się na swój sposób przejęta taką wizją.

— Nie. Nie wywalili mnie, jeśli o to chodzi. Różdżki też mi nie złamali — sprostował szybko, sam nie wiedząc, dlaczego. Być może nie chciał, żeby do Malfoya doszły jakieś sprzeczne z prawdą informacje, które dałyby mu kolejny powód do nabijania się z jego osoby.

Daphne odetchnęła, po czym szybko spojrzała na trzymany pergamin, tak, by chłopak nie mógł dostrzec jego zawartości. Kąciki jej ust minimalnie się uniosły. Chłopak nie był pewny, czy chce wiedzieć, o co chodzi, ale coś mu zdecydowanie tu nie pasowało. Odnosił to wrażenie już któryś raz tego dnia, co wprawiało go w lekki dyskomfort.

— To świetnie. Znaczy, no, cieszę się....

— Gotowy, Harry?

Potter odwrócił się, dziękując w duchu panu Weasleyowi za pojawienie się i wybawienie go z opresji, to znaczy z dziwnej rozmowy. Nie to, żeby był niemiły lub nietowarzyski, ale nie bardzo przepadał za przebywaniem w towarzystwie przyjaciół Malfoya. Być może był po prostu uprzedzony, ale i tak nie miał ochoty na przełamywanie jakichkolwiek barier i spoufalanie się z osobami, które znał jedynie z widzenia.

Pan Weasley stał obok niego, nieco zmieszany obecnością Daphne Greengrass. Prawdopodobnie nie spodziewał się, że po powrocie zastanie chłopaka w obecności kogokolwiek, tym bardziej jakiejś nastoletniej dziewczyny. Zresztą, Harry też się takiego obrotu sytuacji nie spodziewał.

— Dzień dobry — przywitała się blondynka, spoglądając na mężczyznę z obojętnością. Z tonu jej głosu dało się jednak wywnioskować, że wcale nie myśli, by ten dzień miał być dobry dla kogokolwiek. Zdawało się, jakby jej aura nagle oziębła, chociaż od początku nie wydawała się szczególnie ciepła i pozytywna.

— Dzień dobry — odparł pan Weasley, uśmiechając się szeroko. Mimo to wciąż nie wyglądał na zadowolonego tym spotkaniem, co Harry doskonale rozumiał i nawet współodczuwał. — Koleżanka, co? Cóż, Harry, musimy już iść, więc pożegnajcie się i znikamy.

Daphne podniosła jedną brew do góry, co można by zinterpretować na kilka naprawdę różnych sposobów, jednak Harry nie zamierzał zawracać sobie dłużej głowy jej osobą. Cieszył się, że ma już za sobą te wszystkie niezręczne sytuacje. Chciał po prostu wrócić do domu... To znaczy, do Kwatery, i spotkać się z przyjaciółmi.

— No to... Ten... Do kiedyś — pożegnał się niedbale, odczuwając niemal natychmiastową ulgę.

— Tak, do zobaczenia... I do widzenia panu... — odparła dziewczyna, przyglądając się przez moment Harry'emu tak, jakby coś dziwnego pojawiło się na jego twarzy. Po chwili jednak pokręciła lekko głową i usiadła na fontannie, rozprostowując trzymany wcześniej w dłoni kawałek pergaminu i powoli analizując jego treść.

Harry wzruszył ramionami, co i tak nie zostało zauważone przez całkowicie pochłoniętą czytaniem nastolatkę, i razem z panem Weasleyem ruszył w stronę wyjścia z Ministerstwa Magii.

***

Pergamin płonął. Języki ognia muskały jego brzegi, by po chwili pochłonąć także niedbale wypisane czarnym atramentem słowa.

Danielle z zadowoleniem dorzuciła do kominka jeszcze więcej niepotrzebnych jej papierów. Palenie irytujących listów przynosiło jej niewyobrażalną radość i ulgę. Patrzyła, jak ogień pożera kolejną, nawet nie otworzoną, kopertę. Pergamin kurczył się, a litery zdawały się rozmywać. Z resztek, jakie pozostaną po tych wiadomościach, nikt już nie będzie potrafił złożyć całości. I bardzo dobrze.

— Danielle, jestem naprawdę wdzięczny za to, że tak dbasz o to, żeby w kominku nie zgasło... — zaczął Syriusz, z niepokojem wpatrując się w klęczącą przy kominku dziewczynę.

Osobiście nie był przekonany do pomysłu palenia w tym miejscu – zwłaszcza zważając na to, że w każdej chwili ktoś mógłby spróbować wpaść do środka za pomocą proszku Fiuu. Co prawda, Dumbledore zdecydował o odłączenia kominka od sieci po tym, jak Dan złożyła im niezapowiedzianą wizytę, jednak nigdy nie można być wszystkiego do końca pewnym. Zwłaszcza z tym starcem.

Danielle przewróciła oczami, po czym odwróciła się w stronę mężczyzny i pokazała dwie niespopielone jeszcze koperty. Nikt, oprócz niej, nie miał pojęcia, dlaczego dziewczyna pragnie się ich pozbyć aż tak bardzo. Ron próbował się tego dowiedzieć, ale skończył z obolałym ramieniem. Po nim nie znalazł się już żaden ochotnik.

— Jeszcze dwie. Tylko dwie! Obiecuję, nie spalę domu, przysięgam. Cokolwiek Remus wam naopowaidał, to tylko jedno wielkie...

Danielle urwała, widząc, że Syriusz wydaje się nie wiedzieć, o co też może jej tym razem chodzić. Odetchnęła z ulgą, dochodząc dzięki temu do wniosku, że jeden z jej najlepiej skrywanych i żenujących sekretów na szczęście nie ujrzał światła dziennego.

Blondynka spojrzała na siedzących przy stole Rona i Hermionę, przez co o mało nie wybuchnęła śmiechem. Dwójka przyjaciół wpatrywała się w drzwi kuchenne z takich przejęciem, że ich oczy rozszerzyły się do rozmiaru piłeczek pingpongowych.

— Wy dwoje macie zamiar się tak cały czas wpatrywać w drzwi i czekać, aż ten ciołek wreszcie wróci, żeby zapytać "i?"? Znajdźcie wy sobie bardziej produktywne zajęcie — zasugerowała Dan, wrzucając niedbale jeden z pozostałych listów do kominka.

Zabrzmiała trochę niemiło, jednak można to wytłumaczyć tym, że wciąż odczuwała pewną urazę do przyjaciela za to, że wczoraj odrzucił jej propozycję w dość zimny sposób, a że jego nie było, to rozładowywała emocje na wszystkich wokół. Hermiona i Ron przywykli już do tego po kilku latach przyjaźni, dlatego nie zwrócili większej uwagi na humorki dziewczyny.

— Mamy myć okna jak mama? — zapytał Weasley, nie odrywając wzroku od drzwi i skupiając się na nich tak bardzo, jakby próbował je otworzyć za pomocą umysłu. — Nie, dzięki, chyba wolę patrzeć na drzwi.

Tego ranka wszyscy zachowywali się naprawdę dziwnie. Nikt z mieszkańców Grimmauld Place 12 nie mógł sobie znaleźć tego dnia miejsca, co było całkowicie zrozumiałe, biorąc pod uwagę odbywające się w Ministerstwie przesłuchanie Harry'ego. Ron i Hermiona patrzyli się na drzwi, Syriusz błądził gdzieś myślami jednocześnie pilnując, żeby Dan nie spaliła domu. Bliźniacy siedzieli dziwnie cicho w swoim pokoju i najprawdopodobniej knuli coś podejrzanego oraz nie do końca zgodnego z prawem, ich matka myła okna, a Remus wyszedł po bułki jakąś godzinę temu i dotąd nie wrócił. Nawet Ginny zachowywała się zdecydowanie dziwnie. Od dwóch godzin przesiadywała przed oknem w salonie, wpatrując się w nie w podobny sposób, co Ron i Hermiona w drzwi kuchenne.

Tylko Danielle nie dawała po sobie poznać, że też się martwi.

W rzeczywistości aż gotowała się ze strachu o to, jak przebiegnie to całe przesłuchanie. Niby wiedziała, że po prostu muszą go uniewinnić, w końcu to była samoobrona, ale i tak wolałaby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Wolała nie rozważać, co by było, gdyby mu nie uwierzyli. Ta wizja zdawała się zbyt przerażająca, żeby w ogóle mogła o niej myśleć.

Nagle rozległ się tupot kilku par nóg na schodach. Wszyscy obecni w kuchni natychmiast obrócili się w kierunku drzwi, które chwilę potem otworzyły się, wpuszczając do środka cztery osoby.

Dan natychmiast zarejestrowała, że wśród nich nie ma Harry'ego, dlatego szybko straciła zainteresowanie i wróciła do pozbywania się niechcianych listów. Został jej już tylko jeden. Wrzuciła go do ognia, z ulgą obserwując, jak ogień trawi ostatnie dowody na to, że otrzymała coś tak niesamowicie irytującego. Teraz, gdy płonęły, mogła udawać, że to nie miało miejsca. Że nigdy nie spoufalała się z wrogiem.

Pergamin płonął. A wraz z nim znikały wspomnienia dotyczące tego, co wydarzyło się w zeszłym roku. Teraz mogła zacząć od nowa. Z czystą kartą.

— I?!

Danielle obróciła się tak szybko, że prawie runęła jak długa na zimną posadzkę. Ron i Hermiona wciąż wpatrywali się w drzwi, jednak ze zdecydowanie większym przejęciem. Blondynka też tam spojrzała i na widok Harry'ego, pana Weasleya i Remusa poderwała się, a przynajmniej spróbowała, bo skończyło się głośnym plasnięciem i bólem w kilku częściach ciała na raz.

Dan czuła jednak jedynie ogromne zażenowanie swoją niezdarnością.

— Żyjesz?! — zawołał Ron, nie ruszając się ze swojego miejsca przy stole, za co Hermiona, sądząc po następujących odgłosach, trąciła go ramieniem.

Danielle podniosła się powoli z podłogi, machając ręką na znak, że żyje i zarumieniła się ze wstydu. Uwaga, jaką przyciągnęła, natychmiast z powrotem skupiła się na Harrym, któremu zaczęto nagle zadawać tyle pytań, że biedak nie wiedział, na które ma odpowiedzieć najpierw. Na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że wszystko jest w porządku. Chociaż chłopak zachowywał spokojną twarz, to szerokie uśmiechy pana Weasleya i Remusa od razu zdradzały, że przesłuchanie skończyło się pomyślnie.

Dan odetchnęła z ulgą, po czym otrzepała się, korzystając z tego, że aktualnie nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Z zadowoleniem stwierdziła, że, na szczęście, może stanąć na obu nogach bez większych trudności. Czasami jej niezdarność mocno dawała się we znaki. Miała ogromną nadzieję, że takie coś nie powtórzy się podczas naborów do drużyny.

Poczekała, aż skupiający się wokół Wybrańca tłum trochę się rozstąpi. Przez ten czas nawet nie zauważyła, że jej oczy zrobiły się dziwnie wilgotne. Przecież nie martwiła się aż tak bardzo. I w ogóle była trochę zła. Skąd ta dziwna wylewność? Pociągnęła dyskretnie nosem, ocierając powieki rękawem swetra. To bez sensu. Kompletnie bez sensu.

Normalnie się tak nie zachowywała. Jeszcze chwilę wcześniej nawet nie dawała po sobie poznać, że się martwi. Wiedziała, że wszystko skończy się dobrze. Dlaczego więc poczuła tak ogromną ulgę i popłakała się z radości? Zawsze była mocno uczuciowa, ale nie do tego stopnia. Bez sensu.

Szybko doprowadziła się do porządku. Kilka dyskretnych ruchów rękawem i po łzach nie było śladu. Co prawda, jej twarz zrobiła się nieco bardziej czerwona, ale równie dobrze mogło być to spowodowane rumieńcem wstydu. Nie mogą uwierzyć, że ot tak wywróciła się na własnych nogach i to przy wszystkich.

— Danielle — odezwał się Harry, kiedy reszta usiadła do stołu, czekając na obiad. Przyglądał się blondynce ze zdziwieniem, przez co ta jeszcze bardziej się zarumieniła. — Wszystko w porządku?

— No... — zaczęła niepewnie, podchodząc bliżej przyjaciela. Nie bardzo wiedziała, co powinna odpowiedzieć na to pytanie, zwłaszcza, że sama do końca nie była pewna, czy jest w porządku. Z roku na rok, a nawet z dnia na dzień czuła się coraz dziwniej z własnymi uczuciami. Zwłaszcza tymi, które nawet nie miały sensu. Ostatecznie uznała, że najlepiej będzie odrobinę zmienić temat – to zawsze działało. — To ja powinnam o to zapytać.

— Cóż, to nie ja przed chwilą leżałem na podłodze, ale dzięki za troskę — odparł z rozbawieniem, ale i lekkim zakłopotaniem. Zdawał się być czymś szczerze zmartwiony, co nie umknęło uwadze Dan. Poczuła się niezręcznie. Chciała go zapytać, czy coś go trapi, ale jednocześnie wydawało się jej, że on nie chce z nią na ten temat rozmawiać. Nie miała pojęcia, skąd to przekonanie się brało, jednak skutecznie odebrało jej śmiałość na podjęcie tego tematu.

— Cieszę się, że przesłuchanie poszło dobrze — wyszeptała Danielle, opuszczając wzrok na noski swoich tenisówek. Zdecydowanie wymagały czyszczenia, podczas palenia listów musiała ubrudzić je popiołem. — Od początku wiedziałam, że pójdzie.

Harry nie odpowiedział. Zamiast tego uśmiechnął się i ten szczery uśmiech znaczył dla Dan więcej niż tysiąc słów. Dzięki temu miała wrażenie, że po tym, co wydarzyło się rok temu, wszystko powoli zaczyna wracać na właściwe tory.

***

Danielle szła przez korytarz. Było ciemno, żadnego źródła światła, lecz za przewodnika służył jej donośny, syczący głos. Znała go.

Nie miała pojęcia, co najlepszego tam robiła. Pewnie to był sen. W końcu się ich nie pozbyła. Ciągle ją nawiedzały, jak irytujące cienie przeszłości, zmuszając do oglądania niepokojących i często przerażających wizji rzeczywistości lub przyszłości. Wolała, żeby zniknęły i nie nachodziły jej więcej. Nie chciała ich. Nie po tym, co wydarzyło się rok temu.

Znajomy głos syczał, ale ona nie mogła sobie przypomnieć, do kogo takiego może należeć. To sprawiało, że czuła się bezradna. Prawie jak na teście, kiedy zdecydowanie znała poprawną odpowiedź, ale nie pamiętała, jakie słowa ją opisują, tylko gorzej. Bo to nie był jakiś głupi egzamin, tylko prawdziwe życie.

Doszła do drzwi. Były lekko uchylone, więc stanęła tak, aby jednym okiem widzieć to, co działo się za nimi. Nie zamierzała dać się dostrzec. Rzadko się zdarzało, że postacie ze snów mogły ją zauważyć, ale nie było to niemożliwe. Lepiej dmuchać na zimne.

Tamten pokój tonął w mroku, a jedynym jego oświetleniem okazała się naftowa lampa stojąca na stole. Jej blask nie wystarczał, aby oświetlić osoby w środku, ale dzięki niemu mogła zauważyć, że ktoś w ogóle tam jest.

Wysoki, łysy lub bardzo krótko ostrzyżony mężczyzna w długiej szacie stał z wyciągniętą różdżką. Znała tę postać. To był Syczący – tylko ta nazwa przychodziła jej teraz na myśl. Z pewnością nazywał się inaczej, ale czy to miało w tym momencie większe znaczenie? Być może, ale nie zamierzała się tym teraz przejmować. Koniec jego patyka był skierowany w istotę na podłodze. Leżała tam i się szamotała, ale Danielle nie mogła stwierdzić nic więcej. Było zbyt ciemno.

Kobieta czy mężczyzna? Dorosły czy dziecko?

— Byłem gotów ci przebaczyć — syknął mężczyzna, pochylając się lekko. Postać na podłodze nadal się wiła, a doszły do tego także ciche jęki. Dan przypomniała sobie, że podobnie działało zaklęcie Cruciatusa. W zeszłym roku widziała jego działanie na pająku, którego udawany Moody przyniósł na ich zajęcia. — Byłaś głupia, i to bardzo, kiedy myślałaś, że nie wiem o twojej zdradzie. Wiedziałem, wiem. Chciałem popuścić to w niepamięć, ze względu na twoją córkę. Tak, nie ukryłaś jej zbyt dobrze, wiem o niej. Jako potomkini dwóch najwierniejszych mi Śmierciożerców, a raczej tylko jednego, mogłaby zostać moją prawą ręką. Nie teraz, och, nie teraz, ale w przyszłości. A ty... Zdradziłaś mnie po raz drugi. I poniesiesz karę. I ona też poniesie. Crucio.

Jęki zamieniły się w donośny krzyk. Pełen był bólu i cierpienia, a także bezsilności. Ross nie znała tej kobiety, ale zrobiło jej się jej bardzo mocno żal. Może ta osoba była Śmierciożercą, ale zdradziła Czarnego Pana, w jakiś sposób. Czyli opowiedziała się po jasnej stronie. I właśnie za to odpokutowywała. Świat był okrutny.

Po jakimś czasie, gdy Danielle dostała już bólu głowy, zaklęcie się urwało, a kobieta przestała krzyczeć. Dziewczyna wiedziała, że z pewnością skutki klątwy trwają nadal, ale nie mogła nic zrobić. Teraz już wiedziała, kim jest Syczący. Domyśliła się tego po wyglądzie i sposobie zachowania. Zresztą, można to było wywnioskować z samej jego wypowiedzi.

I mimo tego, że przecież była Gryfonką, nie miała odwagi się wtrącić. Zresztą, co to by dało? Szansa, że w ogóle mogła tu namieszać, nie wynosiła zbyt wiele. Poza tym bała się. Jej największy strach. Koszmar, który nawiedzał ją w snach i na jawie.

— Może dołączysz do swojego byłego, co? Razem będziecie się świetnie bawić na służbie dla mnie. Może coś zaiskrzy znowu? Daję ci ostatnią szansę. Jeśli ją zmarnujesz, zabiję ją.

Zaśmiał się szyderczo, a Śmierciożerczyni jęknęła, szepcząc cicho jakieś imię. Dziewczyna nie mogła go dosłyszeć. Musiałaby podejść bliżej, ale zbyt się bała. Poza tym, co by to dało? I tak nikogo nie uratuje. Znowu będzie tak samo. Tak samo, jak rok temu.

Za oknem zagrzmiało donośnie, przez co Danielle wzdrygnęła się lekko. Wiatr zahuczał, a targane jego powiewem gałęzie zachrobotały o szybę.

— Zbliża się burza. Jeszcze nie wybucha, jeszcze nie została puszczona w ruch. Czeka na mój znak. A gdy dostanę to w swoje ręce... Wtedy nadejdą pierwsze grzmoty. Lepiej, żeby cię tu wtedy nie było. Bo ciebie dopadnę jako pierwszą.

Zagrzmiało raz jeszcze i jasny blask rozświetlił nocne niebo. Trwało to tylko przez moment, ale dziewczyna zauważyła wyraźnie, że mężczyzna nie patrzył już na leżącą na podłodze kobietę. Jego wzrok skierowany był prosto na szparę w drzwiach.

Danielle wzdrygnęła się i zamknęła mocno oczy.

______________________________________

Rozdział 3 • Prefekci •  → 09.03.2022

"— Znowu przylazła ta wstrętna dziewucha. Chce mamić mojego synka tymi swoimi bzdurami, już ja ją przejrzałam! Przebrzydły mieszaniec! A ta druga z nią?"

"— Chyba troszeczkę się pani zapędziła."

"— Czy to źle, że się nie cieszę, Syriuszu?"

Mała "zajawka" ↑

Jak zwykle zachęcam do komentowania :D

Do następnego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top