Rozdział 15.2 - Problemy z zabezpieczeniami, część druga
Seamus Finnigan był w wyśmienitym humorze. Po eliksirach, ostatniej lekcji tego dnia, zagadał do Danielle Ross i poprosił ją o wieczorną sesję wspólnej nauki zaklęć, i nie dość, że się zgodziła, to jeszcze obdarzyła go leciutkim uśmiechem. Ten uśmiech, co prawda, nieco go martwił, ponieważ obejmował tylko kąciki jej ust, pozostawiając szare oczy bez zwyczajowego blasku, jednak gdy nieśmiało podpytał o to później Hermionę, okazało się, że Dan była po prostu zmęczona. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Gdyby to on pokłócił się z Deanem, swoim najlepszym przyjacielem, z pewnością też czułby się wykończony po kilku dniach. Kumulowanie w sobie złości prowadzi do wyniszczenia, doskonale o tym wiedział. W końcu między nim a Harrym wciąż nie nastała zgoda i, jeśli miał być szczery, to powoli zaczynał mieć tego dość. Tej całej złości.
Właściwie, to nie miał pojęcia, skąd ona się wzięła. Po Mistrzostwach Świata w Quidditchu przez jakiś czas miał wrażenie, że się do siebie zbliżyli. Wiedział o tym, że Harry podkochuje się w Cho Chang, wcześniej niż Danielle i Hermiona, podczas lekcji z Binnsem grali w statki, a przed Balem Bożonarodzeniowym obaj próbowali wzbudzić odwagę w sobie nawzajem, by zaprosić do tańca dziewczynę, z którą chcieli spędzić wieczór. Harry był jedyną osobą poza Deanem, która wiedziała, że Seamusowi ktoś się podoba – rzecz jasna, nie wiedział, kto taki, chociaż kilkukrotnie próbował go o to podpytać. I może to, a może fakt, że pod koniec trzeciego zadania turnieju powrócił z ciałem starszego kolegi, przyczyniło się do tego, że pod koniec czwartego roku ich kontakty się ochłodziły. Wystygły na tyle, że w dzień wyjazdu do domów już w ogóle ze sobą nie rozmawiali – Seamus nie był pewien, czy w ogóle pożyczyli sobie miłych wakacji. Przez całe lato nawet nie pomyślał o Harrym. Gdy jednak wrócili do szkoły po przerwie letniej, odkrył, że nie tylko nie czuje już wobec Pottera żadnej sympatii, ale wręcz rozpiera go złość na sam jego widok.
Zazdrość. Tylko tak mógł to wyjaśnić. Zazdrość była tak samo okropna, jak złość – niszczyła go, nie pozwalała myśleć racjonalnie. Na szczęście z każdym dniem czuł, jak to uczucie odrobinę słabnie, i coraz częściej myślał o tym, by wyłamać się z tego kręgu negatywnych emocji i wyciągnąć do Harry'ego dłoń. Nie musieli wracać do tego, co zaczynało się tworzyć podczas ich czwartego roku. Brak wrogości w zupełności by wystarczył.
Jednak z takim samym nasileniem, z jakim złość na Harry'ego słabła, inna się nasilała, i zdał sobie z tego sprawę, gdy zobaczył zdążającą w jego stronę, wyraźnie czymś rozzłoszczoną, Elisabeth Hunter.
Seamus westchnął ciężko, zacisnął pięści i przyspieszył kroku, licząc na to, że miną się, zanim ona go zauważy. Szybko przekonał się, że jego plan od początku nie miał prawa się udać – musiała spodziewać się go tu zastać, bo już po chwili stała o krok przed nim i z wymalowaną na twarzy złością celowała różdżką w jego klatkę piersiową. Bluzgnął pod nosem
— I co, jesteś z siebie dumny? — wysyczała Elisabeth, wpatrując się w niego z niekrytą wściekłością. Musiała lekko przekrzywić głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, ponieważ była od niego o jakiś cal wyższa, co nawet nieco go rozbawiło. — Snape cisnął mnie przez piętnaście minut przed Wielką Salą, bo myśli, że to ja ukradłam ten durny kamyk, więc weź się w końcu przyznaj i nie zgrywaj już cyrku.
Parsknął.I jeszcze czego! Ani myślał przyznawać się do czegoś, czego nie zrobił. Po co miałby to robić? Nie umiał nawet uwarzyć najprostszego eliksiru, bo każdy lądował na jego twarzy. Kraść kamień księżycowy, to jakby ukraść tablicę ze ściany – wykonalne, ale nie warte zachodu, jeśli nie wie się, co z tym zrobić.
— Kiedy to nie ja — prychnął i poprzez ruch głowy wskazał na trzymaną przez nią różdżkę, aktualnie wymierzoną w jego klatkę piersiową, po czym spojrzał na dziewczynę z politowaniem. — Serio, Hunter? Celujemy różdżką do niewinnego chłopaka na korytarzu? Dlatego, że uroiłaś sobie, że podwędziłem Nietoperzowi jakiś śmieszny kamyk? Ty masz ze sobą jakieś problemy, dziewczyno.
— Jedynym moim problemem jesteś ty, bombowy chłopcze — syknęła, zbliżając koniec różdżki do jego szaty. Seamus nie mógł uwierzyć, że ta widocznie narwana Ślizgonka na serio wierzyła w tą swoją wersję wydarzeń. Bardziej prawdopodobne wydawało mu się, że po prostu próbuje go wrobić w całą tą kradzież, bo to ona jest wszystkiemu winna. Jeśli miał być szczery, to znajdowała się na samej szczycie jego wyimaginowanej listy podejrzanych. — I albo sam się grzecznie przyznasz, albo zapłacę komuś, żeby to z ciebie wyciągnął!
— Albo jesteś chora na łeb — zaczął, specjalnie wymawiając każde słowo tak powoli, jakby mówił do czteroletniego dziecka. Elisabeth zazgrzytała zębami, ale zanim zdążyła się odezwać, on już kończył swoją myśl. — Albo to ty podkradłaś Snape'owi kamień, a mnie próbujesz podstępnie wrobić.
— Ja?! — oburzyła się, odsuwając na dwa kroki od niego, a razem z nią podążyła jej różdżka. Nie bał się jej, ale i tak odetchnął, gdy narzędzie jego potencjalnej krzywdy znalazło się odrobinę dalej. — A na cholerę mi kamień księżycowy?!
— No widzisz, to tak, jak mi!
— Ty to co innego! W przeciwieństwie do ciebie, ja jestem po pierwsze pieprzoną oazą spokoju, a po drugie mam branie u każdego, więc ten śmieszny kamyk nie jest mi do niczego potrzebny!
Chłopak pokręcił głową z politowaniem, starając się ukryć rozbawienie spowodowane słowami ,,oaza spokoju". Och, doskonale widział to jej opanowanie, nic, tylko pozazdrościć. Brania nie mógł się przyczepić, bo naprawdę była atrakcyjna. Nie ładniejsza od Danielle Ross, ale też nie jakaś zła. Wielu uczniom zawróciła już w głowie i wielu pewnie jeszcze zawróci. Nawet biedny Dean podkochiwał się w niej na pierwszym roku, ale na całe szczęście to zauroczenie minęło mu zaraz po tym, jak podczas lekcji latania zepchnęła go z miotły.
Od tamtej pory razem należeli do klubu osób, które nie darzyły tej dziewczyny żadnymi ciepłymi uczuciami.
— Właśnie widzę to twoje opanowanie. A to, jak wyglądasz, nie jest żadnym alibi, bo twój charakter umiejętnie przysłania wszystkie te atuty. Chyba jedyną osobą, której to nie przeszkadza, jest ta twoja przyjaciółka, i na twoim miejscu wyciągnąłbym z tego wnioski, zamiast odstawiać jakieś krzywe akcje, bo o ile jej nie płacisz, to w końcu ją też trafi szlag.
Elisabeth zaczerwieniła się i to zdecydowanie nie ze wstydu. Knykcie jej pobielały, a paznokcie wbiły w dłonie. Widział, jak warga jej zadrgała sekundę przed tym, jak zacisnęła usta. Jeśli miał być szczery, to jeszcze nigdy nie widział jej aż tak wściekłej.
— Może nikt twojego pokroju tego nie zrozumie, ale...
— Mojego pokroju? — Seamus nie wiedział, dlaczego akurat to tak go zdenerwowało, ale poczuł się mocno dotknięty tymi słowami. Niby nie spodziewał się po niej niczego dobrego, ale tym zdecydowanie przegięła. Zacisnął pięści mocniej. — Co chcesz przez to powiedzieć? No, dalej!
— Matka zdrajczyni, ojciec niemag. Czego można się spodziewać po półszlamie? Bo na pewno nie znajomości zwyczajów czystokrwistych. Mogę się założyć, że trzymania łap przy sobie też nikt cię nie nauczył!
Nie do końca wiedział, co ta ,,znajomość zwyczajów czystokrwistych" ma do rzeczy, ale nie interesowało go to jakoś szczególnie. Gorsze było to, że ewidentnie obrażała nie tylko jego, posądzając o kradzież, ale też jego rodzinę. A tego już nie mógł puścić jej płazem.
— Och, królewna się znalazła! Może podtrzymam ci koronę? Bo chyba zaczęła ci się zsuwać przez samo przebywanie w pobliżu... Jak ty mnie nazwałaś? Półszlamą?
Elisabeth poczerwieniała jeszcze bardziej i, nie mógł uwierzyć, że to widzi, tupnęła nogą niczym obrażona czterolatka.
— Nie cwaniakuj, przygłupie! Po prostu się przyznaj i nie będzie problemu!
— Ty na serio jesteś aż tak głupia, że nie potrafisz zrozumieć...!
— Co tu się dzieje?
Seamus przerwał i zastygł w niemal kompletnym bezruchu – poruszyły się jedynie jego powieki, mrugając zawzięcie. Za Elisabeth stała jasnowłosa kobieta w białej koszuli i długiej, błękitnej spódnicy, z rękami skrzyżowanymi w okolicach piersi. Nie zauważył, jak się zbliżała, ale technicznie rzecz biorąc, powinien, zważając na to, że w tym miejscu nie było żadnych zakrętów ani drzwi, zza których mogłaby nagle wyjść niezauważona, i pewnie by to zrobił, gdyby nie był tak pochłonięty kłótnią z Hunter. Czuł, jak na jego policzki wpływa rumieniec wstydu, i mógł mieć tylko nadzieję, że nie jest on widoczny spod całej fali, uciekającej z niego niczym powietrze z balonika, złości.
Elisabeth natomiast nie wydawała się ani trochę zaskoczona tym, że nagle pojawiła się za nią nauczycielka – przez chwilę Seamus pomyślał nawet, że wszystko to zaplanowała, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie miałoby to zbyt wiele sensu. Może i jej usta nie poruszyły się ani o milimetr, może i nadal zaciskała z wściekłości zęby, może i wciąż patrzyła się na niego tak, jakby pragnęła go poważnie uszkodzić tylko poprzez spojrzenie, ale coś mówiło mu, że wtrącenie się do ich sprzeczki osoby trzeciej było jej tak samo nie w smak, jak i jemu.
— Jejku, ja naprawdę nie chcę stosować żadnych kar, ale chyba nie mam wyboru. Zdajecie sobie sprawę, że słychać was piętro wyżej?
Nie zdawali. W zasadzie, to nawet nie zastanawiali się nad tym, że może im się oberwać i nie brali pod uwagę faktu, że mają tak donośne głosy. Elisabeth zagryzła wargę, powstrzymując się zapewne od powiedzenia czegoś obraźliwego. A Seamus? Seamus czuł się okropnie. Dał się ponieść emocjom i wpakował się w tarapaty, chociaż z łatwością mógł temu zapobiec. Nie powinien dać się sprowokować i zaczynać z nią bezsensownej dyskusji. Do niej i tak nic nie docierało. Co by nie powiedział, ona i tak uważała go za nic niewartą ,,półszlamę" i złodzieja.
— Wobec tego muszę albo odjąć wam punkty, albo dać szlaban — westchnęła kobieta, a na jej czole pojawiła się niewielka zmarszczka. — Nie chcę ani jednego, ani drugiego, ale wydaje mi się, że szlaban będzie lepszym rozwiązaniem... — Elisabeth odwróciła się, by spojrzeć nauczycielce w oczy i już otworzyła usta, by wtrącić swojego knuta, ale blondynka szybko jej to wyperswadowała: — Jeszcze nie skończyłam, młoda, więc nawet nie próbuj mi przerywać! Na własnej skórze przekonałam się, że pakowanie dwójki nienawidzących się osób na jeden szlaban przynosi całkowicie odwrotny skutek, niż powinno, więc każdy odbędzie swój osobno. To ten, jak wy się w ogóle nazywacie?
Przez myśli Seamusa przedarł się pomysł, by w prosty sposób wywinąć się od kary. Wystarczyło tylko wpakować w nią kogoś innego – Pottera na przykład. W końcu ona i tak ich dobrze nie znała, to mogłoby mu się nawet udać. Szybko się rozmyślił. Pottera każdy znał. Nie byli nawet podobni. Zresztą, Elisabeth z pewnością by go wydała. Poza tym, powinien sam ponieść konsekwencje. A z Potterem dojść do porozumienia.
— Seamus Finnigan — mruknął i rzucił ukradkowe, rozeźlone spojrzenie Elisabeth. Był gotów ją wydać, jeśli sama spróbowałaby się wykręcić. Co jak co, ale ta cała afera była jej winą. Według niego powinna wręcz oberwać bardziej, ale tak samo by go usatysfakcjonowało.
Z irytacją zauważył, że Hunter uśmiecha się kpiąco, jakby myślała dokładnie o tym, o czym on jeszcze chwilę temu.
— I? — ponagliła ją profesorka, unosząc w górę jasną brew.
— Elisabeth Ariadna Hunter, córka Luciany Eleonory Hunter, z domu Avery, i Dariana Clifforda Huntera, siostra Nerys Luciany Hunter. Chcesz wiedzieć coś jeszcze, znajdo? Może datę urodzenia? Będziesz mogła postawić mi horoskop.
— Tyle wystarczy — syknęła kobieta, zaciskając zęby. Seamus wcale się jej nie dziwił. Może i było od nich niewiele starsza, w końcu pamiętał ją ze swojego pierwszego roku w Hogwarcie, ale mimo to została nauczycielką i po prostu należał jej się szacunek, zwłaszcza, że nikomu nie robiła krzywdy, w przeciwieństwie do niektórych profesorów. To, jak Elisabeth jej odpowiedziała, było niczym więcej, jak tylko pokazem jej całkowitego braku manier oraz ogromnych pokładów chamstwa. — Czyli tak. Seamus będzie porządkował ze mną Dział Ksiąg Zakazanych. Panna Hunter natomiast wyczyści posadzki w Lochach. Wszystkie. Sądzę, że pan Filch chętnie pokaże ci, co i jak. Co do daty, to wypatrujcie mojej sowy.
Hunter ponownie się zaczerwieniła, napowietrzyła i, Seamus znów nie mógł uwierzyć swoim oczom, tupnęła nogą. Musiał naprawdę mocno powstrzymywać się od parsknięcia śmiechem na ten widok.
— Dlaczego ja mam czyścić posadzki, a on porządkować książki?!
— Bo przecież jesteś Elisabeth Hunter. Po co masz przekładać jakieś stare książki, jak możesz wyczyścić nieskalaną szlamem posadzkę w Lochach? — Kobieta wyjaśniła dokładnie z taką miną, jakby to było najoczywistsze na świecie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę, z której wcześniej przyszła, rzucając jeszcze krótkie: — Wyczekujcie sowy!
***
To zdecydowanie był Hogwart. Poznawała Wielką Salę i większość uczniów, ale coś tam nie pasowało. Może to to, że stała w drzwiach, a jednocześnie siedziała przy stole Hufflepuffu? To nie był nawet jej stół. Nie miała żadnego powodu, by tam siedzieć, i z jakiegoś powodu to, że jednak siedziała, niebywale ją irytowało.
Zrobiła krok do przodu. Dwa, trzy, dziesięć, aż w końcu znalazła się obok... Siebie. Wyglądały niemal identycznie, ona i ta inna Danielle, ale tamta miała na sobie krawat w żółto-czarne pasy i wpatrywała się z rozmarzeniem w stół Gryffindoru. Ona też tam spojrzała, chociaż spodziewała się tego, co, a raczej kogo, zaraz zobaczy. W końcu były tą samą osobą.
Harry uśmiechał się, rozmawiając o czymś z kolegami. Miał tak samo rozczochrane włosy jak normalnie i tak samo niedbale zawiązany krawat. Nie było jej przy nim. Rona i Hermiony też nie. Musiała się uważniej przyjrzeć, żeby zauważyć ich po dwóch różnych stronach stołu. Ron spoglądał z wyraźną zazdrością w stronę Harry'ego, a Hermiona... Siedziała sama, z nosem w jakiejś książce. Czy tak właśnie wszystko by wyglądało, gdyby trafiła do Hufflepuffu? Nie, nie mogło chodzić o to. Z Weasleyem poznali się już w pociągu i od razu nawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia. Nawet, gdyby trafili do różnych domów, zostaliby przyjaciółmi. Ona, Ron i Harry. Tego była pewna. To nie głupi stół Hufflepuffu był tu problemem.
— Danielle, przestań się tak na niego gapić — odezwała się Liv, szturchając jej alternatywną wersję w ramię. — To niezdrowe. On nawet nie zna twojego imienia.
Danielle zamrugała kilkakrotnie i spojrzała na Liv tak, jakby wyrosła jej druga głowa, i całe szczęście, że najwidoczniej nikt nie mógł tego zobaczyć.Nie zna? Przecież poznali się jeszcze przed Hogwartem! Tu zdecydowanie musiało chodzić o coś innego. Nie Hufflepuff zawinił. Więc co? I gdzie, do diabła, tak właściwie była? W snach, tych snach, mogła zobaczyć tylko teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Ten nie kwalifikował się do żadnej z tych kategorii. Alternatywna rzeczywistość? Równoległy wymiar? Tom próbujący namieszać jej w głowie czy...?
Nagle Wielka Sala się rozmyła, zabierając ze sobą jej przyjaciół i całą resztę. Teraz była w pociągu do Hogwartu. Siedziała na podłodze przy oknie, a druga Danielle, na oko jedenastoletnia, zasuwała za sobą drzwi do przedziału. W środku siedzieli Harry i Ron. Wszystko wyglądało normalnie – zupełnie tak, jak pięć lat temu, gdy po raz pierwszy jechali pociągiem do szkoły. Może to o to wspomnienie chodziło od początku? Może poprzednia wizja była tylko jakimś błędem? Westchnęła i podparła podbródek dłońmi.
— Słyszeliście, że Neville Longbottom jest w pociągu? — pisnął z podekscytowaniem Ron, kiedy tylko drzwi zasunęły się za młodszą Danielle. Dan zmarszczyła brwi. Nie przypominała sobie czegoś takiego.
— Trudno, żeby nie był, skoro jedzie na ten sam rok, co my — mruknął Harry, spoglądając na przyszłego przyjaciela z politowaniem. Starał się sprawiać wrażenie, że nic go ta informacja nie interesuje, jednak Danielle dostrzegła w jego oczach iskierki radości. Bez sensu. Skąd on w ogóle wiedział o istnieniu Neville'a? Gdy jechali na swój pierwszy rok, znali tylko siebie nawzajem. To musiała być jakaś kolejna sztuczka.
— Myślicie, że zadziera nosa? — zapytała młodsza Dan, siadając obok Harry'ego. — Gdybym ja była Wybrańcem, pewnie bym zadzierała.
— I tak zadzierasz — stwierdził Ron, za co dostał delikatnie po dłoniach od zirytowanej jego wypowiedzią dziewczynki. Prawdziwa Danielle parsknęła. Cóż, miał trochę racji. Musiała przyznać, że za dzieciaka była naprawdę nieznośna.
Obraz znów się rozpłynął. Tym razem znalazła się w Lochach i z początku nie potrafiła dostrzec tej innej siebie. Dopiero po kilku chwilach dostrzegła ją w rogu korytarza, zawzięcie całującą się z jakimś bliżej niezidentyfikowanym chłopakiem. Westchnęła. Nic już ją nie dziwiło. Kolejna sztuczka, pewnie Toma. Próbował mącić jej w głowie. Nie powinna się tym przejmować, najlepiej jakby w ogóle zignorowała samą siebie i przeczekała, aż wizja się skończy.
Ciekawość jednak zwyciężyła i, powtarzając sobie, że przecież nie zaszkodzi się przyjrzeć sytuacji, podeszła do tej innej siebie. Pożałowała tego szybciej, niż się spodziewała.
Draco Malfoy. Całowała się w Lochach z Malfoyem. Skrzywiła się. Miała ogromną ochotę przerwać te umizgi, ale jej wyciągnięta niemal odruchowo ręka przeszła przez ramię chłopaka jak przez chmurkę dymu. Tu też była niematerialna. Westchnęła i zagryzła wargę, przymykając powieki. Nie mogła na to patrzeć. Wiedziała, że to nieprawda, że to tylko jakieś krętactwa, ale i tak niebywale ją ta wizja irytowała. Być może dlatego, że w porównaniu do pozostałych dwóch, ta była najbardziej prawdopodobna. Ta inna Danielle była na oko w jej wieku. To wciąż mogło się zdarzyć, zwłaszcza, że ten głupi Malfoy nie chciał sobie odpuścić. Przerażało ją to, że to mogła być jej przyszłość. A jeszcze bardziej przerażał ją fakt, że w ogóle dopuściła do siebie taką możliwość.
— Niezbyt przyjemne, co nie?
Danielle odwróciła się, co pasowało jej o wiele bardziej niż patrzenie na rozgrywającą się przed nią scenę, i ujrzała bardzo podobną do niej dziewczynę. Były z pewnością w podobnym wieku, a nieznajoma miała rudawe włosy, mniej więcej takie, jak Dan przed tym, jak zaczęła się farbować. Czyżby kolejna jej wersja? Zmarszczyła brwi. Nie. Raczej nie. Oczy miała inne. Nie szare, a raczej...
— Kim jesteś? — zapytała, analizując w skupieniu szczegóły twarzy dziewczyny. Piegi na nosie, trochę mniej, niż u niej samej. Nos nieco większy...
— To nieistotne, ma... — dziewczyna zaczerwieniła się, jakby właśnie miała palnąć jakąś gafę, ale w porę się powstrzymała — masz po prostu mnie teraz wysłuchać. No, ewentualnie możesz zobaczyć jeszcze kilka innych alternatyw, ale w kilku z nich nawet nie żyjesz, więc...
— Czyli to alternatywne wersje mojego życia? — zapytała Dan, a gdy nieznajoma skinęła głową, przełknęła ślinę i dodała: — Więc co tu się stało? Jak do tego doszło? — wskazała chaotycznym ruchem dłoni na swoją alternatywną postać i Draco Malfoya, którzy w dalszym ciągu zajmowali się całowaniem. Już nawet nie chciała pytać o to, dlaczego w tych innych wizjach nie żyje. Były pytania bardziej i mniej pilne, a jakoś nie spieszyło jej się, by rozmawiać o śmierci.
— Tu? A, to, co w każdej innej alternatywnej rzeczywistości, którą ci pokazałam. I w sumie też w tych, których ci nie pokazywałam. Przynajmniej w większości. Uratowałaś Potterów — zarumieniła się, jakby znowu powiedziała coś niewłaściwego, i szybko poprawiła: — w sensie tamtych Potterów. W sensie... B... — i kolejny rumieniec. Danielle zmarszczyła brwi. — Lily i Jamesa Potterów. Właśnie. Uratowałaś Lily i Jamesa.
— To chyba dobrze? Przecież... Przecież oni nie zasługiwali na śmierć! Harry powinien móc poznać własnych rodziców. Ich śmierć była niesprawiedliwa.
— A jakakolwiek śmierć jest? — zapytała nieznajoma, zbliżając się do niej bardziej. Z tej odległości dało się poczuć zapach truskawkowych perfum. W zdecydowanie zbyt dużej ilości. Powinna ograniczyć nieco pachnidła, Danielle aż zakręciło się w głowie. — Czy ta opiekunka, Annabeth, zasługiwała na śmierć? Czy zasługiwali na nią rodzice Neville'a Longbottoma? A twoi rodzice? W tej rzeczywistości nie żyją od kilkunastu lat, tylko dlatego, że nie urodzili się czarodziejami. Nikt nie zasługuje na śmierć, ale nie uratujesz wszystkich. Za każdą osobę, która jednak przetrwała, ginie ktoś inny. I nic z tym nie zrobisz. Wtedy była wojna, w twoim czasach też nadchodzi. Powinnaś skupić się na teraźniejszości zamiast żyć przeszłością. Zmieniając bieg wydarzeń zbyt wiele namieszasz. Nawet czarodzieje nie powinni bawić się czasem.
Danielle prychnęła. Bardzo, ale to bardzo chciała powiedzieć tej obcej dziewczynie, że nic nie wie. Że nie ma racji i że warto cofnąć się w czasie, by uratować rodziców Harry'ego, i że... Tylko nie mogła. Nie mogła, bo czuła, że ta nieznajoma, niezwykle do niej podobna czarownica, ma jednak rację. I niebywale ją to irytowało.
— To co według ciebie mam zrobić, co? — mruknęła. To rudowłose dziewczę nie mogło od tak sobie pokazywać jej nieprzyjemnych wizji i niszczyć jej planów bez wyjaśnienia. Skoro nie mogła uratować Potterów, to po co jej była ta cała głupia moc?
— Skup się na sekundach, nie dekadach. Merlinie, właśnie nieudolnie coś zacytowałam. Nie zmieniaj przeszłości, tylko wyciągaj z niej wnioski i buduj przyszłość. Merlinie, teraz nieudolnie zacytowałam ciebie — Danielle uniosła w górę brew. — W każdym razie lepiej nie rozgrzebuj przeszłości, bo nie tylko ty możesz zniknąć, ale i ja.
— Znamy się? — zapytała Dan, przyglądając się nieznajomej ponownie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przypomina jej nie tylko siebie, ale też kogoś innego, nie mogła tylko skupić się wystarczająco, by ustalić, kogo.
Dziewczyna zagryzła wargę, jakby powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, czego nie powinna. Z całej tej konwersacji Danielle wyciągnęła tylko tyle, by nie ruszać przeszłości i że nieznajoma ma bardzo wiele tematów, których z jakiegoś powodu nie może poruszać.
— Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, żeby nie namieszać. Pamiętaj o tym, co ci mówiłam. Nie grzeb w przeszłości.
I zniknęła, a razem z nią zniknęły Lochy i obściskująca się w nich para.
Danielle jęknęła z frustracji. Teraz sobie przypomniała. Te jej oczy... Były zielone.
________________________________________________________________________________
ten rozdział przeszedł lekkie modyfikacje – zniknęła jedna scena (czy jest ktoś, kto pamięta, jaka? ze starej wersji? jeśli tak, to cieszę się, że są osoby na tyle cierpliwe, by nadal czekać na kontynuację c:) + trochę bardziej weszliśmy w umysł Seamusa, być może przybliżając sobie nieco to, skąd wzięła się ta cała jego niechęć do Harry'ego?
Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy będzie kolejny rozdział. Ten ff nie jest niestety moim priorytetem na ten moment – pracuję, zaraz idę na studia, a oprócz tego skupiam się na pisaniu nieco innej historii (i nieco oznacza tu tyle, że, uwaga, dołączam do grona wattpadowych autorów przerabiających ff na oryginalne historie – nie pod wydanie, dla siebie, bo fakt, że ,,Burza" to ff troszeczkę mnie blokuje haha), więc za jakiś czas, może za rok, nie wiem, pojawi się na profilu kolejny projekt. Póki co powoli poprawiam i dopisuję ,,Burzę", licząc na to, że w międzyczasie faktycznie ją skończę.
To tyle z ogłoszeń, bo rozdział i tak krótszy, niż zazwyczaj
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top