Rozdział 14 • Koszmary •

bardzo przepraszam za opóźnienie, następne rozdziały pojawiać się będą niestety nieregularnie :c

______________________________________

Harry ze znudzeniem wpatrywał się w mapę huncwotów. Przez większość nocy nie mógł zasnąć, roztrząsając w myślach sprawę z herbaciarnią i to, co przez ostatnie dwa dni powiedziała, a właściwie wykrzyczała, mu Danielle. Może miała rację i faktycznie przesadził? Nie, tak naprawdę wiedział, że miała rację. Był pewny, że nie powinien tego robić jeszcze zanim wpadła na niego w tej łazience, ale z jakiegoś powodu nie potrafił przyznać, że zrobił głupotę. Nie chciał, żeby tak wyszło, ale nie potrafił tego naprawić. Duma mu nie pozwalała – w końcu przeprosiny znaczyłyby tyle, co przyznanie, że istotnie był zazdrosny, bo innego wyjaśnienia swojego zachowania nie mógł znaleźć.

Na krótko oderwał wzrok od mapy, żeby spojrzeć na wierzch swojej dłoni. Blizna po wczorajszym szlabanie zdążyła się już zastrupić, jednak była boleśnie widoczna i bez problemu każdy mógł ją zauważyć. Westchnął ciężko i wsadził dłoń do kieszeni bluzy, w której zasnął. Nie chciało mu się jeszcze przebrać w mundurek, w końcu do lekcji pozostało całkiem sporo czasu, a zamierzał unikać Danielle tak długo, jak tylko był w stanie. Nie chciał prowokować kolejnej kłótni. Dopóki nie uda mu się pokonać tej głupiej dumy i należycie przeprosić, mógł zrobić chociaż tyle.

— Wiesz co? — odezwał się Ron, który właśnie wrócił z łazienki. Wyglądał na wciąż zaspanego, ale kropelki wody ściekającej mu po policzkach sugerowały, że próbował się dość brutalnie rozbudzić. — Powinieneś ją przeprosić. Ba, ich oboje! Ale ją w szczególności.

Wczorajszego wieczoru, kiedy wrócił ze szlabanu i zamiast dołączyć do grających w eksplodującego durnia przyjaciół, udał się do dormitorium, gdzie opowiedział Ronowi, który prędko do niego dołączył, o wszystkim, co zaszło w herbaciarni, przed i dlaczego pomiędzy nim a Danielle trwa coś na rodzaj mini wojny. Zdziwiony Weasley powiedział mu wtedy, że to za dużo dziwacznych informacji jak na jeden wieczór, wspominając też coś o jakiejś niezręcznej rozmowie z Dan, i musi się z tym przespać. Jak widać, mówił absolutnie poważnie.

— Hmm... — mruknął Harry, składając mapę i wsuwając ją pod materac. Nie był przekonany co do tego pomysłu, ale coś podpowiadało mu, że to właśnie powinien zrobić. Wciąż nie dostał odpowiedzi od Syriusza, jednak podejrzewał, że nie będzie się ona zbytnio różniła od tego, co powiedział na ten temat Ron. No i sam przecież wiedział, że Dan należą się jakieś przeprosiny za to, że zniszczył jej wyjście i powiedział te wszystkie okropne rzeczy na jej temat. Wciąż jednak nie miał pojęcia, jak to zrobić. — Co niby miałbym powiedzieć?

— No... Nie wiem — odparł Ron i opadł na swoje łóżko, po czym ziewnął przeciągle, widocznie jeszcze nie do końca rozbudzony. — Na przykład... Hej, przepraszam za tamto, zachowałem się jak debil. Albo lepiej: jestem debilem. To z pewnością bardziej przypadnie każdemu do gustu.

— Nie obchodzi mnie, co przypadnie do gustu temu dupkowi — prychnął Harry, wskazując głową w stronę wciąż śpiącego Finnigana. Na niego wciąż był zły i z chęcią oblałby go kolejnym pucharkiem czekolady czy nawet dwoma. — Nie mam zamiaru go przepraszać. A przynajmniej do czasu, kiedy on nie przeprosi mnie za to, co powiedział po Uczcie Powitalnej.

— Kurczę, stary. Spuść czasami trochę z dumy, okej? — Ron schylił się, żeby wysunąć kufer spod łóżka. Chociaż minął już ponad miesiąc od przyjazdu, to w dalszym ciągu większość rzeczy trzymał w kufrze, a to przez to, że po prostu nie chciało mu się rozpakowywać. Wyciągnął ze środka parę skarpetek i wsunął bagaż z powrotem. — Rób jak chcesz, to tylko moja rada. W każdym razie – Danielle lepiej przeproś. Mam dość tych morderczych spojrzeń przy stole i wrzasków przy prawie każdym spotkaniu. Zachowujecie się, jakby... No dobra, nie wiem, brakuje mi porównań. Jest siódma rano, ja o tej porze jeszcze nie myślę.

— To ty w ogóle myślisz? — rzucił sarkastycznie Harry, za co oberwał lecącymi w jego stronę wczorajszymi skarpetkami przyjaciela prosto w twarz. — Błeee.

Rozmowa urwała się, ponieważ oboje zajęli się przygotowaniami do spędzenia reszty dnia na lekcjach i tym podobnych nieprzyjemnych zajęciach. Skoro już i tak nie spali, to mieli zamiar przyjść na śniadanie szybciej niż zwykle, nawet jeśli oznaczało to spotkanie z dziewczynami. Harry doszedł do wniosku, że woli wpaść na Dan niż na Seamusa, a poza tym może zdążą zgarnąć jakieś gofry albo budyń, których zazwyczaj już nie było, kiedy pojawiali się w ostatniej chwili przed lekcjami, żeby zjeść cokolwiek na szybko. Zawsze istniała szansa, że to Danielle będzie go dzisiaj unikać.

W międzyczasie, rujnując plany Harry'ego, zdążył wstać Seamus, który tylko mruknął coś niezrozumiałego w ich stronę i udał się do łazienki, szurając nogami jak zombie i ciągnąc za sobą kołdrę. Dean i Neville jeszcze spali, chociaż kiedy Ron i Harry, naśmiewając się po cichu ze sceny, której dopiero co byli świadkami, wychodzili z dormitorium, Longbottom z hukiem zsunął się z łóżka. Nie przeszkodziło mu to jednak w dalszym chrapaniu – po prostu robił to na podłodze.

Przeszli przez prawie pusty pokój wspólny i ruszyli ruchomymi schodami na dół, w stronę Wielkiej Sali. Po drodze mijali nielicznych, wstających wcześnie uczniów i na poważnie zastanawiali się, czy nie powinni zmienić porannych nawyków. Żadnych tłumów, żadnych hałasów i z pewnością pełny stół szwedzki na śniadanie. Mnóstwo plusów, minus tylko jeden.

Ta sielanka została jednak przerwana, gdy tylko zasiedli do śniadania. W Wielkiej Sali było prawie pusto, zaledwie kilkunastu uczniów i trójka nauczycieli. Z zadowoleniem nałożyli sobie na talerze górę gofrów z powidłem śliwkowym i czekoladą, i zaczęli jeść, a przed nimi zmaterializowała się wściekła Angelina Johnson. Z pewnością była w pobliżu już wcześniej, ale zauważyli ją dopiero teraz i widok ten nie należał do najwspanialszych, zwłaszcza z samego rana. Tak zdenerwowanej jeszcze jej nie widzieli.

— Jesteś głupi czy głupi?! — naskoczyła na Harry'ego, wymachując przy okazji rękami na wszystkie strony, jakby opędzała się od wyjątkowo natrętnej muchy. Głowy wszystkich obecnych na śniadaniu od razu skierowały się w ich stronę – kilku uczniów nawet zdążyło obstawić zakłady, czy Potter zostanie wyrzucony z drużyny, czy może jednak jeszcze nie. — Jesteś w drużynie, do cholery! To do czegoś zobowiązuje! Weź się w końcu ogarnij, bo nie zamierzam przegrać pierwszego meczu, ba!, żadnego meczu, tylko dlatego, że jednej osobie zachciało się lekceważyć swoje obowiązki! Nie przegramy przez ciebie, Potter! Ogarnij dupę i weź się za siebie!

Harry próbował wtrącić swoje trzy grosze średnio co kilka sekund, jednak Angelina nie dopuściła go do głosu i krzyczała coraz to głośniej. Wszystkie słowa, które wyleciały z jej ust, sprowadzały się do jednego: że Harry jest nieodpowiedzialnym głupkiem, który nie dba o drużynę i żeby wreszcie coś ze sobą zrobił.

— Panno Johnson, pięć punktów od Gryffindoru! Jak pani nie wstyd robić taką aferę w Wielkiej Sali! — Krzyki Angeliny trwały widocznie już odrobinę za długo, bo McGonagall postanowiła zainterweniować i zastopować tę nakręcającą się karuzelę wstydu dla jej domu. Po czymś takim zapewne ani nauczyciele nie byliby jej przychylni, ani uczniowie, którzy z pewnością już zaczynali tworzyć plotki.

Harry zaklął cicho pod nosem, wiedząc doskonale, że wpadł spod deszczu pod rynnę.

— Ale pani profesor! On znowu polazł i wpakował się w szlaban...

— Przepraszam, bo chyba się przesłyszałam... Potter CO zrobił?! — Profesor McGonagall podparła się pod boki i nachyliła w stronę dwójki przyjaciół, skupiając się jednak głównie na obiekcie całego zamieszania, czyli Harrym. Ściszyła głos do szeptu, żeby zbyt ciekawscy Gryfoni nie mogli usłyszeć tego, co chciała powiedzieć, i kontynuowała: — Od kogo znowu? Nie odpowiadaj, wszystko jasne. Przecież całkiem niedawno mówiłam wam, jak macie się zachowywać na lekcjach profesor Umbridge! Dziecko drogie, musisz wziąć się siebie! Zmierzasz w poważne tarapaty, mój drogi! Gryffindor traci kolejne pięć punktów! A pani, — wskazała palcem na stojącą obok, wciąż wściekłą Angelinę — panno Johnson, następnym razem przeniesie te wojny na krzyki na boisko. W przeciwnym razie będę zmuszona odebrać pani stanowisko kapitana drużyny.

Nie czekając na protesty, ze strony zarówno Harry'ego, jak i Angeliny, odeszła z powrotem do stołu prezydialnego. Krukoni, siedzący najbliżej Gryfonów, chichotali pod nosem, ale to było niczym wobec głośnego rechotu grupki Ślizgonów po drugiej stronie Wielkiej Sali. Do końca dnia absolutnie wszyscy będą wiedzieli o tej awanturze, tego Potter mógł być pewien.

— Słyszałeś, Potter! — Angelina spojrzała prosto na swojego szukającego. Harry przełknął ślinę ze zdenerwowania: dostało mu się już dwukrotnie w ciągu zaledwie kilku minut i nie zapowiadało się na koniec.

Powinien po prostu zostać w dormitorium najdłużej, jak się dało, i nie odchodzić od pierwotnego planu. Te gofry wcale nie były tego warte. Właściwie to zupełnie odechciało mu się jeść po tym wszystkim.

— Masz się wziąć w garść! W przeciwnym razie... Mam nadzieję, że jako szukająca grasz przynajmniej tak dobrze, jak pokazałaś na naborze, Ross — rzuciła Johnson z uśmieszkiem, spoglądając w stronę zbliżających się właśnie w ich stronę Danielle i Hermiony. Dan zmarszczyła brwi, widocznie zbyt zaspana, żeby w ogóle zrozumieć, o co się rozchodzi. — Spróbuj znowu złapać szlaban, a nie ręczę za siebie! — zagroziła i ruszyła w wzdłuż stołu Gryffindoru, pokazując na odchodne Harry'emu, jak przeciąga palec wzdłuż szyi.

Ron rzucił w jej kierunku zaniepokojone spojrzenie.

— Merlinie, ona jednak jest przerażająca — mruknął, kiedy Danielle i Hermiona zajmowały miejsca naprzeciwko ich.

— Wyjaśni mi ktoś, co tu się właśnie stało? — zapytała Dan, uśmiechając się szeroko, widocznie podekscytowana perspektywą dołączenia do drużyny. Harry prychnął głośno, próbując zasygnalizować jej w ten sposób, że nie ma na co liczyć w tej kwestii. Szybko tego pożałował, bo spojrzała na niego z jakimś takim wyrzutem i smutkiem w oczach, że przypomniał sobie o tym, co zrobił i co miał zrobić.

Zamiast naprawiać swój błąd tylko pogarszał sytuację.

— Angelina opieprzyła Harry'ego — wyjaśnił Ron, zabierając się za swojego, już wystygłego, gofra. — A McGonagall się przyłączyła.

— Niezła akcja — stwierdziła Dan, wychylając się lekko, żeby podkraść Ronowi kawałek śniadania. Chociaż jej oczy w dalszym ciągu wydawały się smutne, to na twarzy wciąż gościł uśmiech. Widocznie tego dnia postanowiła ignorować jego osobę, bo nawet słowem nie wspomniała o tym, jakim jest głupkiem.

Przez całą resztę śniadania Harry mruczał coś do siebie pod nosem i zastanawiał się, jak powinien wyciągnąć do przyjaciółki rękę na zgodę bez pogarszania ich relacji, Hermiona czytała nowe wydanie Proroka Codziennego, a Danielle i Ron bili się o jedzenie, tak, jakby stoły wcale nie były zastawione po brzegi.

Pierwsza lekcja, czyli zaklęcia i uroki, minęła w spokojnej atmosferze. Profesor Flitwick uczył ich Zaklęcia Czterech Stron Świata i chociaż większości wydawało się ono zupełnie bezużyteczne, to zarówno Dan, jak i Hermiona, uznały je za niesamowicie przydatne i tak się zawzięły przy ćwiczeniach, że pod koniec lekcji zyskały po pięć punktów dla Gryffindoru.

Na transmutacji nie miało być już tak kolorowo. Kiedy tylko weszli do sali, wszystkim w oczy rzuciła się różowa kulka w okolicach biurka nauczyciela. Kulka ta miała przy sobie notatnik z kwiatowym wzorem i na nazwisko Umbridge. Zdania uczniów, chociaż niewypowiedziane, w tym momencie były podzielone. Każdy myślał albo "O nie, znowu ona!" albo "Ha, nareszcie się babsztylowi dostanie!". Danielle najprawdopodobniej należała do tej drugiej grupy, bo z zadowoleniem wymalowanym na twarzy zajęła miejsce obok Rona, któremu towarzyszyły identyczne emocje. Harry, który nie myślał już absolutnie o niczym, ze zrezygnowaniem usiadł obok Hermiony.

Profesor McGonagall weszła do pokoju z głową uniesioną wysoko i zdawała się nic sobie nie robić z tego, że Dolores znalazła się w jej klasie.

— Panie Longbottom, uprzejmie proszę rozdać prace domowe. Panno Brown, proszę wziąć to pudło myszy... Dziecko, nie zjedzą cię przecież... Proszę wręczyć po jednej każdemu uczniowi.

Profesor Umbridge chrząknęła znacząco, jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Neville roznosił zadania po klasie, a Lavender, z cierpiętniczą miną, myszy. Harry z rozczarowaniem przyglądał się swojemu ,,Z", jednocześnie próbując sobie wyjaśnić, że to zdająca ocena, jednak po tym, jak rzucił okiem na wypracowanie Hermiony i zobaczył ,,W", którego nigdy nie ujrzałby na czymś, co zrobił sam, poczuł się beznadziejnie. Z drugiej jednak strony, dalej poszło mu lepiej niż Ronowi, który specjalnie wychylił się na krześle w tył, by porównać ich prace i pokazać swoje ,,N". Harry'ego ciekawiło, co dostała Danielle i już miał dotknąć palcem jej pleców, by zwrócić na siebie uwagę, gdy przypomniał sobie, że przecież wciąż się nie pogodzili i ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru. Nie mógł ot tak zacząć zachowywać się, jakby nic się pomiędzy nimi nie wydarzyło.

Najpierw musiał przeprosić.

— Ostatnie zajęcia poszły wam dość dobrze, jednak dziś będziemy się zajmować czymś nieco trudniejszym – znikaniem myszy.

Harry nie miał bladego pojęcia, po co w ogóle mają znikać myszy, a gdy spojrzał na Hermionę, ona wzruszyła tylko ramionami, widocznie myśląc o tym samym.

Profesor Umbridge chrząknęła ponownie, co tym razem nie obeszło się bez echa. McGonagall obróciła się na pięcie w jej stronę i spojrzała na nią spod swoich okularów-połówek, a jej brwi zbliżyły się do siebie, przez co zaczęła wyglądać trochę bardziej surowo, niż zazwyczaj.

— Potrzebujesz pastylki, Dolores? — zapytała, na co kilku uczniów parsknęło pod nosem.

— Och, nie, jednak dziękuję za troskę, Minerwo — odparła Umbridge, uśmiechając się w ten, typowy dla siebie, słodko-przerażający sposób. Nie wydawała się ani trochę zbita z tropu tym pytaniem, jednak Harry przypuszczał, że zaczyna się już w środku gotować ze złości. — Chciałam tylko zapytać, czy otrzymała pani moją notkę dotyczącą...

— Najwyraźniej tak, skoro jeszcze nie zapytałam, co pani wyrabia w mojej klasie — mruknęła McGonagall, wyraźnie zirytowana tym przerywnikiem w zajęciach, po czym znów odwróciła się do klasy i kontynuowała lekcję. — Jak już mówiłam... Jak wiecie, zaklęcia znikania...

Dolores znów chrząknęła, a ponad połowa dzieciaków, zamiast skupiać się na notowaniu, wpatrywała się z wyczekiwaniem w nauczycielkę transmutacji, mając nadzieję na jakąś aferę. Zachowywali się, jakby obie kobiety miały zaraz rozpocząć zapasy w błocie, co, oczywiście, było rzeczą nierealną i głupią. Harry jednak to sobie wyobraził i przeraziła go własna wyobraźnia.

— Jak pani chce cokolwiek zapisać na temat moich sposobów nauczania, skoro pani mi ciągle przerywa? — westchnęła McGonagall i załamała teatralnie ręce. Harry usłyszał cichy chichot Danielle i bezwiednie się uśmiechnął. — Wie pani, w mojej klasie wygląda to tak, że gdy mówię, to nikt mi nie przerywa, a jeśli już to robi, to odejmuję punkty lub daję szlaban. Jest pani chętna na szlaban, profesor Umbridge?

Dolores prychnęła pod nosem, cała poczerwieniała i ze zdenerwowaniem zaczęła coś skrobać w swoim zeszyciku. Do końca zajęć już się nie odzywała. Nie chodziła też po klasie, jak było w przypadku profesor Trelawney, ani nie zadawała żadnych pytań. Za to ciągle i zawzięcie notowała, jakby od tego zależało jej życie. Z pewnością nie była zachwycona postawą opiekunki Gryffindoru, pewnie nawet stwierdziła, że nie ma co się dziwić temu, jacy okropni są uczniowie tego domu, skoro zajmuje się nimi ktoś taki jak Minerwa McGonagall.

— Nie zdziwiłabym się, jakby wystosowała wniosek o wydalenie nas wszystkich z McGonagall na czele — szepnęła Dan do Rona, gdy lekcja zmierzała już ku końcowi. Harry poczuł się odrobinę wykluczony i, nie wierzył, że to się dzieje, trochę zazdrosny. Dawniej to do niego szeptała na w czasie lekcji.

Po transmutacji, kiedy wspólnie zmierzali na błonia, gdzie odbyć się miały zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami, Danielle i Ron zgodnie stwierdzili, że profesor McGonagall to po prostu ikona i jest zdecydowanie najlepszym opiekunem domu, jaki mógłby być. W tym czasie Harry i Hermiona dyskutowali z ożywieniem na temat tego,czy Angelina tylko tak straszyła, czy naprawdę zamierzała wyrzucić go z drużyny, jeśli dostanie jeszcze choć jeden szlaban. Ostatecznie nie doszli do porozumienia, a widok, jaki zastali na skraju Zakazanego Lasu, gdzie odbywały się lekcje opieki, prawie zmiótł ich z nóg.

No, może niektórych dosłownie, bo Danielle tak się wpatrzyła w czekającą na nich obok profesor Grubby-Plank Umbridge, że nie zauważyła całkiem sporego kamienia przed sobą i wywaliła się na trawę, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

— Nic ci nie jest? — zapytał Harry i odruchowo wyciągnął do niej dłoń. Spojrzała na niego z wdzięcznością i już miała przyjąć pomoc, jednak po chwili skrzywiła się i ostatecznie kompletnie go zignorowała, i podniosła się sama.

Nie mógł powstrzymać się od cichego parsknięcia. Nie przypuszczał, że będzie tak uparta. Może i jeszcze nie zebrał się w sobie, by ją przeprosić, ale przynajmniej starał się być miły i nie wszczynać kolejnej kłótni, więc chyba mogła chociaż skorzystać z jego pomocy. Nie oczekiwał, że bez przeprosin ona nagle mu wybaczy i zacznie się zachowywać, jakby tamto wcale się nie wydarzyło. Po prostu... Sam właściwie nie wiedział, o co takiego mu chodziło.

— Dziewczyno, ty się kiedyś zabijesz — mruknął Ron, udając, że wcale nie widzi nieco zirytowanej miny Harry'ego ani zatroskanego spojrzenia Hermiony, która pomagała przyjaciółce otrzepać spódniczkę. — Proszę, nie rób tego, bo każą mi wymyślić jeszcze jakąś mowę na twój pogrzeb. Nie umiem wymyślać mów. Nie stawiaj mnie w niekomfortowej sytuacji.

Danielle tylko wzruszyła ramionami,przekazując w ten sposób, że jej to wszystko jedno, i razem z przyjaciółmi dołączyła do reszty klasy, która już czekała na skraju lasu. Całą czwórką od razu obrzucili zimnym spojrzeniem Malfoya, który w towarzystwie swojej świty plotkował o czymś, co zapewne odnosiło się jakoś do obecności Dolores Umbridge na kolejnej ich lekcji z kolei.

Malfoy rzucił w stronę Dan zaczepnym uśmieszkiem, na co ta spięła się odrobinę, ale zaraz potem skupił się w całości na Harrym, którego Ron starał się uspokoić, zanim doszłoby do kolejnej niechcianej sytuacji (,,stary, pomyśl o czymś przyjemnym, na przykład jego głowie w klozecie"). Potter ze wszystkich sił starał się myśleć o podsuwanym mu przez przyjaciela obrazie zamiast o zemście za wplątanie go w tę całą sprawę z Hogsmeade. Gdyby nie Malfoy, on i Danielle nie kłóciliby się i wszystko byłoby jak dawniej. To była jego wina, a przynajmniej głównie jego. Mógł się założyć, że ten durny Ślizgon zrobił to specjalnie – pewnie od początku planował sprawić, by on i Dan przestali się przyjaźnić. Harry nie zamierzał pozwolić mu na tę satysfakcję.

Przeprosi i będzie w porządku.

Być może to przez to, że przez większość czasu myślał o Malfoyu, jego winie, swojej winie i tym, jak zabrać się za przeproszenie Danielle, ale ciężko mu było zorientować się, czego lekcja właściwie dotyczy. Umbridge co chwilę przechadzała się pomiędzy uczniami i wypytywała ich o to, jak wyglądają zajęcia z tego przedmiotu i co im się podoba, starając się wybierać do tego celu tych bez uśmiechu na ustach. Zdążyła także wypytać Grubby-Plank o jej opinie o szkole, którą z świetnie krytym niezadowoleniem wpisała do zeszyciku.

— Nie jestem pewna, czy to prawdziwe informacje — zaczęła Dolores okropnie przesłodzonym głosem i uśmiechnęła się zwycięsko, jakby tym zagraniem miała wygrać całe rozdanie — ale czy na tych zajęciach nie było kiedyś wypadku?

Harry zacisnął pięści ze złości, widząc, że Malfoy widocznie się ożywił. Dotąd zdawał się sprawiać wrażenie niezbyt zainteresowanego lekcją i szczerze znudzonego tym, że nie zadziało się jeszcze nic ciekawego. Ten zwrot akcji z pewnością mu się spodobał – zwłaszcza, że teraz mógł się znaleźć w samym centrum uwagi. Miał ochotę przyłożyć mu pięścią w nos, ale z całych sił starał się przed tym powstrzymać. Nikomu nie pomoże tym, że dostanie kolejny szlaban.

— Ja zostałem cięty przez hipogryfa — oznajmił Draco, zarówno z dumą, jak i udawanym smutkiem. Umbridge, z oburzeniem wymalowanym na twarzy, bazgroliła coś w swoim kwietnym notatniczku, chociaż Harry był pewny, że tak naprawdę była szczerze zadowolona z takiego obrotu spraw.

— Gdybym była hipogryfem, to też bym cię pocięła — wycedziła Danielle, jednak usłyszało ją tylko kilku Gryfonów, którzy stali w pobliżu.

— Tak to już jest, jak się ma ego większe od bazyliszka. Ktoś musiał cię sprowadzić do pionu — powiedziała nagle Elisabeth Hunter, przez co Harry poczuł w stosunku do niej odrobinę sympatii, a połowa uczniów obecnych na zajęciach parsknęła śmiechem.

Malfoy poczerwieniał lekko i szturchnął dziewczynę łokciem w żebra, na co ta wywróciła oczami i uniosła dłonie w geście poddania. Umbridge zmierzyła ją wzrokiem, jednak nie odezwała się i odeszła w stronę zamku, informując tylko Grubby-Plank, że ma się spodziewać wyników inspekcji w przeciągu dziesięciu dni.

***

— Nie wiem, czy to ze mną coś nie tak, ale jak na mój gust odrobinę tutaj za spokojnie.

Hermiona zganiła przyjaciółkę wzrokiem, po czym szybko wróciła do swojej pracy domowej. Razem z Ronem i Danielle siedzieli w pokoju wspólnym Gryffindoru odrabiając zadania, jednak w przypadku tej dwójki były to raczej próby udawania, że robią cokolwiek. Chociaż Dan postanowiła sobie, że zda SUMy z całkiem dobrymi wynikami, to wciąż często brakowało jej chęci do robienia czegokolwiek w tę stronę. Po prostu wokół było tyle ciekawszych rzeczy niż esej na temat, który już dawno zapomniała.

Na przykład niecałe dwadzieścia pięć minut temu Harry został wywleczony z salonu przez Angelinę, która zabrała go na boisko, żeby sprawdzić, czy on jeszcze coś w ogóle potrafi. Danielle nie rozumiała, dlaczego kryła się za tak błahym powodem. I tak wszyscy przecież wiedzieli, że będzie go opieprzać na boisku przez dłuższy czas.

— Ty, we tak nie mów, bo zaraz coś się serio spieprzy — mruknął Ron, nie odrywając wzroku od kawałku pergaminu, na którym rysował coś na wzór fretki topiącej się w toalecie, ale kto wie, być może miało być to coś bardziej ambitnego. Z jakiegoś powodu, chociaż z pewnością nie przez zdolności artystyczne przyjaciela, Dan ten szkic niebywale się podobał.

— Kiedy taka prawda — westchnęła, opierając brodę na prawej dłoni. Lekko brakowało jej tego dreszczyku emocji, kiedy po szkole grasował bazyliszek albo kiedy na wolności hasał seryjny morderca, który w sumie okazał się niewinny, jednak emocje i tak były. Teraz, chociaż w powietrzu wisiała burza i kwestią czasu było, kiedy coś runie, to narzekała na nudę. Gdzieś tam w środku wiedziała, że tak naprawdę wcale tak nie tęskni za niebezpieczeństwem, wolała być cała i zdrowa, i nie martwić się o własne życie, ale i tak ciągnęło ją do tajemnic, jak jakieś uzależnienie. — Wiecie, kiedyś to były czasy! Nauczyciel o dwóch twarzach, cała akcja z kamieniem filozoficznym, szlabany w Zakazanym Lesie, bazyliszek pełzający po szkole i próbujący nas wszystkich powybijać...

— Merlinie, ty jesteś masochistką! — pisnęła Hermiona, wyraźnie zirytowana dziwacznymi pomysłami przyjaciółki. W jej mniemaniu, Danielle pchała się w gips albo nawet trumnę, czego nie potrafiła pojąć. Jej pasował ten tymczasowy spokój, nie szukała atrakcji.

— Dziecko, ja ci mówiłem, że nie umiem w przemowy — podsumował Ron, kolorując tuszem wodę w toalecie. Dan odrobinę podziwiała to jego zaangażowanie w te rysunki, chciałaby mieć tyle chęci do pracy domowej co on do rysowania futrzaków w toalecie. — Poza tym, coś z pewnością się dzieje. Tylko ten jeden raz nie jesteśmy w środku samego gówna, doceń to.

— Nie chcę — jęknęła Danielle. Ten jeden raz chciała być w środku ,,tego całego gówna" i coś robić, a nie tylko czekać, aż cała horda śmierciożerców zwali jej się na głowę. Potrzebowała jakiejś tajemnicy do rozwikłania i to takiej porządnej, a nie typu, która ze współlokatorek podkradła jej resztkę szamponu (stawiała na Lavender, jej włosy ostatnio dziwnie zalatywały truskawkami). — I nie wykorzystuj tego, że jesteś starszy te cztery miesiące.

— Oboje jesteście jak dzieci — stwierdziła Hermiona, zwijając swój pergamin z esejem z eliksirów. Widocznie go skończyła albo uznała, że to nie ma sensu w towarzystwie rozgadanych przyjaciół. — Widocznie brakuje wam rozrywki. Pamiętasz Hogsmeade, Ron? Zachowywałeś się jak nienormalny, wymyślając te teorie o tamtej kobiecie. Zajmijcie się lepiej tym, czym należy. SUMów za was nie napiszę.

Weasley zamyślił się, jakby intensywnie starał się przypomnieć sobie wydarzenia z weekendu. Minęła chwila i pstryknął palcami, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech.

— Ta kobieta! — wykrzyknął nagle, a kilku Gryfonów spojrzało na niego dziwnie, jakby właśnie oznajmił, że kocha Snape'a albo coś równie niedorzecznego. Widząc to, ściszył głos do szeptu i kontynuował: — Ale z nią było coś nie tak. Kto normalny chodzi cały na czarno i wygląda, jakby chciał kogoś zamordować? Nie, Hermiono, odpowiedź: profesor Snape mnie nie satysfakcjonuje.

Hermiona przewróciła oczami i poprawiła się na siedzeniu. Od pochylania się nad stolikiem nieco rozbolały ją plecy, dlatego teraz wygodnie oparła się o miękkie obicie fotela. Już czuła, że to będzie długi wieczór. Ron i Danielle z pewnością się rozkręcą i zaczną knuć jakieś dziwne teorie, jak Harry wróci zacznie narzekać na wszystko, a jak przyjdzie ze szlabanu, znowu zacznie narzekać. Chociaż cała trójka nie szczędziła jej nerwów, to uwielbiała ich i nie zamieniłaby na żadnych innych przyjaciół.

Danielle ożywiła się i zaczęła wypytywać Rona o szczegóły, które on opisywał z niebywałą wręcz dokładnością i zaangażowaniem. Widocznie wzięli na poważnie pomysł, że kobieta przechodząca uliczką w Hogsmeade może być jakimś czarnym charakterem i zamierzali coś z tym zrobić – cokolwiek miało to być.

— Chyba gdzieś ją widziałam — stwierdziła Dan, po krótkiej rozmowie na temat włosów, oczu, skóry, ubioru i kształtu nosa. — Na wakacjach coś mi się przyśniło... To znaczy, nie nazwałbym tego do końca snem, bo jak tak teraz myślę to... O, Harry!

Istotnie, Harry Potter zaszczycił pokój wspólny Gryffindoru swoją obecnością. Cały uwalany błotem i trawą zmierzał w ich stronę z miną męczennika. Widocznie Angelina dała mu jednak niezły wycisk, z pewnością połączony z wrzaskami i krzykami w miejscu, w którym czujne ucho profesor McGonagall nie słyszało i nie groziło jej oddanie odznaki kapitana.

— Hej — mruknął cicho i poprawił okulary na nosie. — Danielle, chciałem ci coś...

— Czegokolwiek chcesz, to może poczekać, bo mamy z Ronem sprawę — przerwała mu blondynka, a Weasley przytaknął gorliwie. Hermiona pokręciła tylko ze zrezygnowaniem głową. — Pamiętasz, co mi mówiłeś o... Wiesz, tamtej sytuacji z sobowtórem?

Harry zamyślił się na chwilę. Pamiętał tamte wydarzenia doskonale, wciąż czasami śnił mu się głos przyjaciółki wydobywający się z tej żywych rozmiarów kukły i dreszcz, jaki przechodził go z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Nie chciał przeżywać tego ponownie, dlatego od jakiegoś czasu brał eliksir na sny bez snów, który przyrządził mu Remus. Jak tak teraz o tym myślał, to buteleczka była już prawie pusta.

— Pamiętam.

— A pamiętasz, co było zaraz potem? Jak spotkałeś, wiesz, tę kobietę?

Znów się zamyślił, jednak zanim przykre wspomnienia przejęły jego umysł, przytaknął. Tamtej śmierciożerczyni prawdopodobnie nie zapomni już nigdy.

— Jasne, że tak.

— To teraz wyobraź sobie, że Ron i Hermiona widzieli tę babeczkę w Hogsmeade!

— Prawdopodobnie — dodał Ron, unosząc w górę palec. Hermiona westchnęła ze zrezygnowaniem i zaczęła zbierać się do pakowania.

— Serio? — mruknął Harry, niezbyt pocieszony perspektywą, w której jakiś śmierciożerca szwenda się w okolicach zamku. Takie rzeczy nigdy nie kończyły się dobrze. A szczególnie nie dla niego. — Dzięki, czuję się o niebo lepiej ze świadomością, że prawdopodobnie w okolicach zamku znajduje się ktoś, kto może nas udusić poduszką w trakcie snu.

Danielle i Ron jak na komendę przewrócili oczami. Mieli nadzieję, że chociaż Harry podzieli ich chęć przygody, ale widocznie się mylili.

— Zostawcie te dziwaczne teorie i chodźcie na kolację — wtrąciła Hermiona, zarzucając torbę na ramię. Ewidentnie miała już dość pogawędek o kobietach w śmierciożerczych pelerynach i chciała odwrócić uwagę przyjaciół czymś tak przyziemnym i normalnym jak kolacja. — Chyba, że boicie się zatrutej herbaty, to wasza strata.

Wszyscy zgodnie stwierdzili, że co im tam zatruta herbata i w sumie to są głodni. Harry podreptał więc do dormitorium, żeby zmienić ubranie na czyste, a cała reszta ruszyła schodami na dół, nie przejmując się czymś takim jak zaczekanie na niego.

Na kolację przychodziło naprawdę niewielu uczniów. Większość po prostu pochłaniała zapasy słodkości w swoich dormitoriach albo wynosiła przysmaki z kuchni, o której tylko naszła ich ochota, albo w ogóle nie uważała, by ten posiłek był im do czegokolwiek potrzebny i nie jadła nic. Przez to stół Gryffindoru był prawie pusty. Cała grupka pierwszaków i pojedynczy uczniowie z wyższych klas, wśród których zauważyli Katie Bell, Camerona Gordona i Parvati Patil, obok której, jak zawsze, siedziała Lavender Brown.

Cała trójka usiadła w pobliżu dziewczyn z roku i nałożyła sobie tostów, z rozmowami wstrzymując się do przybycia Pottera. Nie chcieli, żeby ominęło go cokolwiek, włączając w to kazanie Hermiony i teorie pozostałej dwójki.

Nie minęło pięć minut, kiedy przed Danielle wylądowała nieduża sowa i wystawiła w jej stronę nóżkę z liścikiem. Nieco zdezorientowana Gryfonka odwiązała wiadomość i podsunęła sowie pod dziób kawałek swojego tosta. Ptak zahuczał radośnie, po czym odleciał w sobie tylko znaną stronę.

Ron i Hermiona spojrzeli na blondynkę pytająco, jednak ta wzruszyła tylko ramionami i otworzyła kopertę. W środku znajdował się nieduży kawałek pergaminu, postrzępiony na krawędziach i solidnie ochlapany atramentem. Musiała nieźle się wysilić, żeby odczytać treść listu, która była przeraźliwie krótka:

Panno Ross,

proszę zjawić się jak najszybciej w moim gabinecie. Chciałbym omówić kwestie związane z pani zadaniem.

Hasło to cytrynowe dropsy.

Smacznego!

A. Dumbledore

Skrzywiła się na myśl, że miałaby rozmawiać z dyrektorem na temat swojego zadania. Fakt, że nie poczyniła w tę stronę żadnych udanych prób ani niczego innego (chociaż sama nie miała pojęcia, co to takiego miałoby być), nie stawiał jej w najlepszym świetle, a dodatkowo ją dobijał. Szukała ciekawego zajęcia ze szczyptą adrenaliny, a miała je tuż pod nosem. Skarciła się w myślach za swoje podejście i szybko zgniotła liścik w dłoni, żeby nie zobaczył go nikt z jej przyjaciół. Wsadziła do ust ostatni kawałek tosta i złapała za pucharek z herbatą, mając zamiar ją jak najszybciej wypić i udać się do gabinetu Dumbledore'a. Nie to, żeby nie chciała powiedzieć jeszcze trochę z Ronem i Hermioną. Chciała i to bardzo, ale w tym momencie liczyło się zadanie i musiała omówić z profesorem wszelkie kwestie, jakie tylko miał zamiar poruszyć.

— Co to, od kogo to i czego ten ktoś od ciebie chce? — wydusił Ron pomiędzy jednym a drugim gryzem. Hermiona trąciła go za to łokciem. — Ej, nie bij mnie.

— Od dyrektora. Mam jak najszybciej znaleźć się w jego gabinecie. Ponoć to coś pilnego — odpowiedziała Danielle i wzruszyła ramionami, żeby pomyśleli, że też nie ma pojęcia, o co takiego chodzi, po czym otrzepała dłonie z okruszków pozostałych po toście z dżemem. Złapała za pucharek i upiła z niego spory łyk, niemal się przy tym krztusząc. Pośpiech zdecydowanie nie był dobry. — Mam nadzieję, że nie dowiedział się o tym, że w zeszłym tygodniu łaziłam po nocy w poszukiwaniu jedzenia. To byłoby...

— Danielle, co blizna dziwnych kształtów robi na twojej ręce? — przerwała przyjaciółce Hermiona i z zainteresowaniem nachyliła się przez stół, żeby bliżej przyjrzeć się dłoni dziewczyny. Dan w pierwszej chwili nie miała pojęcia, o co jej chodzi, ale zaraz potem przypomniała sobie o śladzie po szlabanach z Umbridge i zaklęła cicho pod nosem. Przez tyle czasu nikt tego nie zauważył, aż tu nagle, w najmniej spodziewanym momencie, jej kolejna tajemnica wisiała na włosku.

— Gdzie? — zapytała głupiutko i szybko obejrzała swoje ręce, jakby szukała jakiejś blizny, o której nie miała pojęcia. W końcu spojrzała prosto na mało czytelny ślad po napisie na jej dłoni i uśmiechnęła się, jakby odkryła co najmniej nowy kontynent. — Aaa, tu. Nie mam pojęcia, pewnie to po tym, jak się dzisiaj wywaliłam. Niczego nie czułam, ale wiesz...

— To nie wygląda na bliznę po interakcji z trawą ani nawet kamieniem — mruknęła Hermiona ii zmarszczyła brwi. — Bardziej jak rana cięta...

— Rana cięta? — prychnęła Dan, zabierając rękę ze stołu i wsadzając ją do kieszeni szaty. Większość uczniów o tej porze nie nosiła mundurków, ponieważ zamieniała je na zwyczajne ubrania, jednak dzisiaj nic jej się nie chciało, a już zwłaszcza przebierać się na zaledwie kilka godzin. — Kiedy niby miałabym się czymś pociąć? A nawet jeśli, to chyba bym o tym wiedziała, nie? To niedo...

— Mieliście rację — oznajmił Harry, właśnie się do nich przysiadając i nalewając sobie herbaty do pucharka. Danielle, zauważając jego postać obok swojej, spojrzała na niego, jakby właśnie złamał jakąś świętą zasadę. Przecież nadal byli na siebie obrażeni. Cały dzień nawzajem się ignorowali, no może poza tą krótką rozmową w pokoju wspólnym, a on nagle zaczął się zachowywać jak gdyby nigdy nic. — Z drużyną i szlabanami. Chyba muszę wziąć się w garść.

— Całe szczęście, bo jakby cię wywalili, to też bym odszedł. No, chyba że Dan wlazłaby na twoje miejsce — wypalił nagle Ron, smarując kolejnego tosta marmoladą pomarańczową. — Wtedy siedziałbym tam i nie ruszał się nigdzie, po prostu muszę mieć kogoś na boisku, rozumiecie, gdybym był sam, bracia by mnie zbyt stresowali.

— Ron, jak ty coś powiesz... — mruknęła Hermiona, nie bardzo zadowolona zmianą tematu na quidditch. Nie dość, że nie przepadała za tym sportem, to jeszcze przerwało jej to rozmowę na temat dziwnych blizn, która mogła okazać się dużo ważniejsza niż jakieś tam miejsca w drużynie. — Wracając, powinnaś iść z tym do Pomfrey, Danielle. Serio, to może być...

— Nie, Hermiono, to nic...

— Właśnie, musimy porozmawiać, Danielle. Ja... — zaczął Harry, przerywając tym samym wypowiedź blondynki. Ron zatrzymał się z tostem w połowie drogi do ust, przeczuwając, że zaraz wydarzy się coś wartego uwagi. Przynajmniej miał taką nadzieję. Nie po to przeprowadzał z Potterem rozmowy o siódmej nad ranem, żeby ten nie zastosował się do jego rad.

— Później. Teraz nie mam czasu, muszę lecieć. — Danielle dopiła swoją herbatę i odstawiła pucharek na stół. Już i tak zbyt długo siedziała przy stole Gryffindoru, Dumbledore prosił ją przecież, żeby pojawiła się w jego gabinecie jak najszybciej. Podniosła się z ławki tak szybko, że ta się zachybotała i uderzyła ją w kostkę. Jęknęła cicho z bólu i zwróciła się jeszcze do przyjaciółki, żeby zapewnić ją, że blizna nie jest śladem po żadnym cięciu. — Hermiono, to naprawdę nic ważnego. Widzimy się później.

I w pośpiechu opuściła Wielką Salę, zostawiając za sobą troje nieco zdezorientowanych nastolatków. Harry jęknął przeciągle i oparł twarz na blacie stołu, jakby miało mu to pomóc na załamanie i inne tego typu odczucia. Hermiona przewróciła oczami i bez słowa wybiegła za przyjaciółką, chociaż jej cel był z pewnością zupełnie inny.

— Spokojnie, stary, kiedyś się uda — zapewnił Ron i nachylił się, żeby poklepać przyjaciela pocieszająco po plecach. Z jednej strony patrzenie na jego nieporadność go bawiło, a z drugiej mocno mu współczuł. Cieszył się, że on nie ma takich problemów z dziewczynami, bo to z pewnością musiało być nie do zniesienia. — Pamiętaj, głowa Malfoya w klozecie. Pozytywne myśli, chłopie.

***

Danielle uchyliła drzwi i wśliznęła się przez nie do środka. Gabinet Dumbledore'a wyglądał tak, jak zwykle. Rozmaite sprzęty o nieznanym zastosowaniu leżały na stolikach i podłodze, szanowane persony z portretów mierzyły ją czujnym spojrzeniem, a Fawkes siedział na szafie, towarzysząc milczącej Tiarze Przydziału. Dyrektor natomiast zajadał się cytrynowymi dropsami za swoim biurkiem, wskazując jej krzesło naprzeciwko.

Skrzywiła się lekko. Nie przepadała za tym mężczyzną, za dropsami jeszcze bardziej. Mimo to czasami zdarzało mu się mieć rację, jak z tym, że ze swoimi zdolnościami mogłaby naprawić parę błędów przeszłości. Niechętnie usiadła więc na wskazanym miejscu, próbując się uśmiechnąć, jednak wyszedł jej jedynie niejednoznaczny grymas.

— Dropsa? — zapytał Dumbledore i wyciągnął w jej stronę woreczek pełny niedużych, żółtych pastylek. Pokręciła głową na znak odmowy. Poprzysięgła sobie, że już nigdy w życiu nie da się namówić na tego cukierka. — Więc przejdźmy do konkretów. Panno Ross, czy wydarzyło się ostatnio coś, o czym powinienem wiedzieć?

Danielle zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy profesor pytał ją ogólnie, czy tylko w kwestii powierzonego jej zadania? Nie miała pojęcia. Jeśli chodziło o to pierwsze, to miała naprawdę wiele do opowiedzenia, zaczynając od dziwacznych praktyk Umbridge. Jeśli o to drugie, mogła odpowiedzieć jedynie coś w rodzaju przykro mi – nie. Istniała też możliwość, że dyrektor próbował zacząć temat jej nocnego spaceru po szkole, który nie był jedynie wymówką i naprawdę go sobie urządziła kilka dni temu, i tylko podpuszczał ją do przyznania się do winy, ale raczej nie brała tego pod uwagę. Bo niby skąd miałby o tym wiedzieć? Nikt jej przecież nie złapał, a skoro nie złapał, to też nie widział.

— Nic, profesorze — odpowiedziała w końcu, obierając najlepszą możliwą taktykę, przy której nie wyjdą na jaw żadne brudy i nieścisłości. Uznała, że pytanie odnosi się do jej zadania, więc powiedziała prawdę. Nic nie zrobiła, nawet nie udało jej się zobaczyć tamtej nocy w śnie, a co dopiero cokolwiek zmieniać.

— W takim razie może powinnaś się bardziej postarać? — zasugerował Dumbledore i w pierwszej chwili Dan chciała go skrytykować za te słowa, ale ostatecznie stwierdziła, że miał rację. Powinna się przyłożyć, w końcu tu chodziło o czyjeś życie. Chciała to zrobić. I to bardzo. — To naprawdę sprawa wielkiej wagi. Wiesz, że dzięki tobie wojna mogłaby się zakończyć, zanim jeszcze...

— Postaram się — mruknęła nieco zawstydzona, a zarazem zirytowana i zmęczona, przerywając mu wypowiedź. Jeśli uznał to za brak szacunku, to nie dał tego po sobie poznać.

— Ufam ci.

Nawet jeśli dyrektor odczuwał jakiekolwiek emocje inne niż zwyczajne dla niego zadowolenie, to nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechał się pod nosem i zajadał się tymi swoimi dropsami, mierząc ją czujnie niebieskimi oczami, jakby badając jej reakcję. Danielle czuła się, jakby siedziała przed jakimś wykrywaczem kłamstw i z sekundy na sekundę coraz bardziej się denerwowała. Skrywanie sekretów nigdy nie wychodzi na dobre, a ona miała ich aż za dużo.

***

Chociaż do ciszy nocnej jeszcze wiele brakowało, korytarze Hogwartu świeciły pustkami. O tej porze uczniowie spędzali czas głównie w dormitoriach i pokojach wspólnych, zostawiając sobie eskapady na następny dzień albo, w przypadku tych zbuntowanych i żądnych przygód, na noc. Nawet duchy gdzieś zniknęły, zapewne urządzając sobie jakąś zabawę dla umarłych z okazji rocznicy czyjejś śmierci. Prawie Bezgłowy Nick zaprosił kiedyś Harry'ego i spółkę na takie przyjęcie, które w zasadzie zapoczątkowało ciąg dziwacznych wydarzeń. Mimo to, Danielle z chęcią by to powtórzyła. Nie można było zaprzeczyć, że to ciekawe doświadczenie.

Wracała z wizyty u dyrektora i ta przygnębiająca cisza na korytarzach ją dobijała. Jedynymi żywymi duszami w zasięgu wzroku były postacie na obrazach, chociaż nad stanem ich dusz można by podyskutować. Właściwie to zastanawiała się, jak to się działo, że portrety, a raczej osoby na nich, mogły się poruszać i mówić. Trochę wstyd by jej było pytać o to teraz, po pięciu latach, ale w bibliotece na pewno znalazłaby książkę, która poruszała ten temat. Tylko że jej nie chciało się iść ani do biblioteki, ani nigdzie indziej. Hermiona pewnie by coś wiedziała.

Przyspieszyła kroku, zamierzając dotrzeć do dormitorium tak szybko, jak to tylko możliwe. Żeby skupić się na zadaniu powierzonym jej przez Dumbledore'a, potrzebowała porządnie się wyspać. Zresztą i tak nie musiała już uważać na innych, bo na korytarzach nikogo już nie było – w każdym razie tak jej się wydawało, zanim za zakrętem na kogoś nie wpadła.

Dosłownie wpadła. Z rozpędu weszła w stojącą za rogiem postać i uderzyła się nosem o jej podbródek. Odsunęła się z cichym ,,przepraszam", masując nos i przeklinając swój niski wzrost. Dopiero teraz zauważyła, że na jej drodze stoi nie kto inny, jak Elisabeth Hunter – ta sama, która groziła jej pierwszego dnia szkoły i przez cały dzień rzucała jej dziwne spojrzenia. Dan skrzywiła się na jej widok. Pojęcia nie miała, co ta Ślizgonka robiła za tym rogiem, stojąc tak bez ruchu, ale przeczuwała, że to spotkanie nie zwiastuje niczego dobrego.

— Mam do ciebie sprawę, Gwiazdeczko — zaczęła Elisabeth, zarzucając na plecy swoje długie, czarne włosy. Danielle zamrugała dwa razy, żeby upewnić się, czy to dzieje się naprawdę, czy tylko o tej porze wyłączyło jej się myślenie. Z Hunter nie łączyły jej żadne bliższe stosunki, ich znajomość zaczęła się na tym, że miały być sekundantkami w oszukanym pojedynku Harry'ego i Draco i w zasadzie nie miała żadnych lepszych chwil. Stały po dwóch stronach barykady, wiecznie przy boku swoich najlepszych przyjaciół i warczały na siebie przy każdej możliwej okazji. Dan nie miała pojęcia, jaką sprawę mogła mieć do niej ta dziewczyna, no chyba że znowu przyszła jej grozić. — Pamiętasz tamtą śmieszną akcję z tamtego roku? Jak przywaliłaś Malfoyowi w mordę? Piękna sytuacja, nigdy nie widziałam go bardziej czerwonego. Szkoda, że nie robiłam zdjęć!

Danielle zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o co tej dziewczynie konkretnie chodzi. Nie pamiętała niczego takiego.

A, nie, jednak pamiętała, tylko starała się o tym zapomnieć.

Bal Bożonarodzeniowy. Strzeliła Malfoya w twarz, bo myślała, że ten chciał ją pocałować. Faktycznie, z perspektywy czasu ta sytuacja wydawała się komiczna, jednak wtedy wcale nie było jej do śmiechu. Zwłaszcza, że niedługo potem do gazety wyszła informacja o ich nieistniejącym związku. Tylko, że wtedy na błoniach myślała, że są sami. Nie widziała nikogo innego kręcącego się w pobliżu, ale widocznie nie rozejrzała się dobrze. Ewentualnie Elisabeth usłyszała całą tą historię od swojego przyjaciela, ale Danielle wątpiła, by Malfoy z chęcią opowiadał o swoim upokorzeniu. W końcu uderzyła go dziewczyna, nie wspominając już, że mugolaczka. To za wiele dla takiego ważniaka jak on.

— Nie mów mi, że tam byłaś — mruknęła Dan, wciąż zastanawiając się, po co w ogóle Hunter porusza ten temat. Musiała mieć w tym swój interes, zdecydowanie. No, chyba że w ten dziwny sposób chciała wejść w jakąś głębszą relację niż warczenie na siebie na korytarzu, ale to było bardzo wątpliwe.Ostatnim razem otwarcie kazała jej trzymać się z daleka od Draco, co Danielle starała się czynić z wielką przyjemnością, więc dlaczego teraz nagle... — Do czego pijesz? Gdzie haczyk?

— Jaki haczyk? — zapytała głupio Elisabeth i uśmiechnęła się promiennie, doskonale imitując aniołka. Tak, w tym zdecydowanie tkwił haczyk, to nie ulegało wątpliwości. Danielle uniosła do góry jedną brew, chcąc tym zmusić dziewczynę do gadania. — No dobra, jest haczyk. Powiedzmy, że miałabym zły dzień. Wiesz, okres i te sprawy. Wiesz, co mogłoby się stać? Taka Rita Skeeter mogłaby przypadkiem roznieść informacje o tym, że nie dość, że oszukałaś wtedy kumpli, to jeszcze całowałaś się z Malfoyem... Wiesz, ona lubi wyolbrzymiać różne sytuacje, a jej temat numer jeden od zawsze to Harry Potter. Gdzie Harry Potter, tam też ty, Gwiazdeczko.

— I całkiem przypadkiem Skeeter zdobędzie informacje od ciebie, zgadłam? — Dan zjeżyła się na samo nazwanie jej Gwiazdeczką, a dodatkowo zdenerwowało ją to, że Ślizgonka widocznie chciała ją zaszantażować. Nie miała ochoty na przepychanki tego wieczoru, chciała już tylko iść spać, ale widocznie musiała się jeszcze chwilę pomęczyć. Dla dobra ogółu i strzępków jej dobrych relacji z Harrym. I spokoju własnego ducha. — Czego chcesz?

— Jaka ty sprytna — uznała Elisabeth z uśmiechem od ucha do ucha, który zdecydowanie nie należał do szczerych. — Dobrze, że pytasz Gwiazdeczko. W zasadzie, to nie chcę niczego wielkiego. Zastanawia mnie tylko... Wiesz, chodzą pogłoski, że umiesz ingerować w rzeczywistość. Prawda, czy nie prawda? — zapytała, ale Dan nie zdążyła nawet otworzyć ust, bo już kontynuowała: — Jasne, że prawda! Usłyszałam o tym w zasadzie niedawno i pomyślałam, hej!, może zaoferować tej uroczej Gryfoneczce przysługę za przysługę?

Danielle skrzywiła się lekko, ale nie zamierzała wchodzić Elisabeth w słowo. Im szybciej się z tym uwiną, tym lepiej.

— Postawmy sprawę tak. Ja zapomnę o tym, że widziałam was wtedy razem, a ty pośpisz sobie troszkę i sprawdzisz, czy nie wpadnę w przyszłości pod rozpędzony Hogwart Ekspress — zaoferowała Hunter i cmoknęła w stronę blondynki, po czym uśmiechnęła się ponownie, tyle że zdecydowanie mniej przekonująco niż poprzednio. Jej prawy kącik ust drgnął nieznacznie, jakby chciał opaść, jednak ona za wszelką cenę starała się utrzymać go tam, gdzie był.

— To nie działa na zawołanie — burknęła Danielle, zirytowana tym, że kolejna osoba wymaga od niej konkretów. Najpierw Dumbledore, teraz Elisabeth. Za tydzień pewnie Snape przybiegnie do niej z prośbą, żeby sprawiła, że wreszcie dostanie posadę nauczyciela obrony.

Świat wariował, a ona wariowała razem z nim.

— Gwiazdeczko, czytałam książkę. Jeśli się postarasz, na pewno ci wyjdzie! — Elisabeth wyglądała na naprawdę pewną siebie i Dan nie miała siły się z nią kłócić, za dużo atrakcji jak na jeden dzień. Potrzebowała snu. I to zwyczajnego snu, bez żadnych rewelacji tego specjalnego typu. — To co? Jesteśmy umówione? Buziaki!

Danielle nawet się nie odezwała, kiedy Ślizgonka zrobiła taktyczny w tył zwrot i popędziła w stronę, z której zapewne przyszła, w butach, których szkolny regulamin nie przewidywał. Pokręciła głową na myśl, że znowu wpakowała się w jakąś sytuację bez wyjścia. A przynajmniej ona nigdzie go nie widziała.

***

Ciemność. To było pierwszym, co zobaczyła. Drugim był jej salon w domu na Privet Drive. Jasne ściany, na których licznie rozwieszone były rodzinne zdjęcia i jakieś malunki, których obecności nigdy nie mogła zrozumieć. Były brzydkie. Zdjęcia to co innego – z każdego uśmiechała się do niej jej rodzina, zarówno ta bliższa, jak i ta dalsza. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało tak, jak zostawiła je przed przyjazdem na Grimmauld Place, ale zaraz spostrzegła, że coś jest jednak nie tak.

Na podłodze, zaczynając od dość sporej plamy na dywanie i ciągnąc się aż do wejścia do kuchni, widać było krew. Ze ściśniętym gardłem poszła za jej śladem do kuchni, gdzie znalazła jeszcze więcej plam, a kiedy rozejrzała się po pomieszczeniu, zauważyła ciała.

Dwa, martwe, zimne ciała całe w kałuży krwi. Pisnęła ze strachu i ukryła twarz w dłoniach, ale zmusiła się, żeby spojrzeć na nie jeszcze raz. Nie mogła tego zignorować. Nie ważne, kto umarł, musiała to zapamiętać, a wtedy może udałoby się temu zapobiec.

O ile to nie była przeszłość. Nie potrafiła ingerować w przeszłość.

Spojrzała i krzyknęła. Zrobiła krok w tył, potknęła się o coś i upadła na tyłek, wciąż krzycząc tak głośno, że całe sąsiedztwo z pewnością ją słyszało.

Ciała zdecydowanie należały do jej rodziców.

Musiała... Musiała oddychać, zdecydowanie, chociaż na moment o tym zapomniała. To, że w tym śnie znalazła się w takiej, a nie innej sytuacji, jeszcze niczego nie znaczyło. Prawie na pewno nie widziała przeszłości albo teraźniejszości – wcześniej na ścianie w salonie zauważyła zdjęcie, na którym znajdowała się z Parvati Patil, a takiego prawie na pewno nie miała. To albo przyszłość, albo bzdura. Może tylko jakaś sztuczka Toma. Tak, to zdecydowanie mogło być to. Musiała oddychać.

Musiała po prostu oddychać.

Nie miała pojęcia, ile jej to zajęło, ale w końcu jej ciało zdecydowało się ruszyć, a umysł uspokoił na tyle, że wstała. Mimo to nie odważyła się ponownie spojrzeć na ciała. Jeśli by to zrobiła, prawie na pewno zostałaby sparaliżowana przez strach i rozpacz, a potrzebowała zachować trzeźwość umysłu, choćby po to, żeby jak najlepiej zorientować się w sytuacji na wypadek, gdyby właśnie znalazła się w przyszłości.

Powoli podeszła bliżej, zauważając, że wcześniej potknęła się na czyjejś różdżce. Ktokolwiek tu był, widocznie wprost przepadał za zostawianiem mnóstwa dowodów. Zwykła Avada Kedavra, której zazwyczaj używali śmierciożercy, nie robiła tyle brudu i działała o wiele szybciej. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, jak makabryczna musiała tu rozegrać się scena. Szybko odwróciła wzrok od różdżki. Nie chciała zaprzątać sobie głowy wyobrażeniami cierpienia własnych rodziców. Wolała skupić się na tym, jak nie dopuścić do spełnienia się tego scenariusza.

Dopiero teraz zauważyła na podłodze nakreślony, a właściwie niemal wykaligrafowany, krwią napis.

Będziesz następna, Gwiazdko.

Wzdrygnęła się ponownie. To musiała być wiadomość do nie, bo do kogo innego? Zresztą, Elisabeth zaledwie kilka godzin wcześniej nazwała ją „Gwiazdeczką". Oczywiste, że ktokolwiek tu był, chciał ją dopaść, a skoro tak, to wszystko to, co przydarzyło się jej rodzicom...

Było jej winą.

Nieszczęście i śmierć otoczyły ją i otuliły, jakby była ich najdroższym skarbem. Znowu ludzie wokół niej ginęli. Znowu nie potrafiła zrobić nic, co by ich uratowało. Znowu straciła...

Jej umysł przysuwał coraz to bardziej ponure myśli, a na dodatek całą masę fałszywych wspomnień. Widziała, jak Seamus wydaje ostatnie tchnienie. Widziała Remusa, ratującego jakiegoś ciemnowłosego chłopaka i zielony promień trafiający go w pierś. Widziała Rona z ogromną raną na brzuchu. Widziała Hermionę, leżącą bezwładnie na brudnej posadzce... I krew, tyle krwi...

Ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową. To nie była prawda. Nic takiego się nie wydarzyło. Znowu fałszywe wspomnienia dały o sobie znać, tak samo, jak w przypadku Cedrika. Nie mogła im wierzyć.

Przerażona wyszła przed dom i rozejrzała się po okolicy, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, zanim obudzi się z krzykiem. Na ulicy nie było nikogo, ludzie nie wyglądali z okien ani nie krzątali się w ogródkach. A do tego ta cisza... Uznała to za dziwne, zważając na to, że chwilę temu krzyczała na tyle głośno, że z pewnością obudziłaby nawet największego śpiocha. Z niepokojem odwróciła się i spojrzała w górę.

Nad jej domem, jak i nad wszystkimi domami na Privet Drive, unosił się duży, jaskrawozielony mroczny znak.

______________________________________

Rozdział 15.1 — Problemy z zabezpieczeniami, część pierwsza > ???

Zachęcam do dzielenia się wrażeniami w komentarzach c:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top