Rozdział 12 - Latające głowy w Hogsmeade

:)

_____________________________________________________

— Mówisz, że Hagrid szuka kogoś za granicą?

Danielle pokiwała głową i wepchała do ust kawałek tosta. Pierwszy raz od prośby Dumbledore'a była w pełni wyspana i nie dręczyły jej wyrzuty sumienia. To był pierwszy sen od wakacji, a przynajmniej pierwszy, który zapamiętała. Czuła, że robi postępy i to wprawiło ją w tak dobry humor, że nawet dręczące ją od zeszłego tygodnia słowa Malfoya nie mogły go zniszczyć. Nie martwiła się już też o Hagrida, w końcu miała jakieś pojęcie o tym, co się z nim przez ten czas działo i w jakim był stanie. Wszystko zdążało ku polepszeniu.

— Myślicie, że tropi śmierciożercę? — zapytał Ron, pochylając się nad stołem i zamaczając końcówkę swojego krawata w soku marchewkowym. Harry zakrztusił się owsianką, więc Hermiona uczynnie poklepała go po plecach.

— Zwariowałeś? Przecież oficjalnie nie może nawet używać magii. Poza tym, dlaczego prowadzi ze sobą jakiegoś olbrzyma? — szepnęła ze złością Granger, wypowiadając wreszcie to, o czym każdy z nich myślał już od początku rozmowy. Wcześniej, gdy jeszcze obserwowała Hagrida w lesie, Dan nie zastanawiała się nad tym zbyt wiele, jednak z upływem czasu Graup coraz bardziej zajmował jej myśli.

— No, niby tak, ale co innego miałby robić? Chyba nie poszedł na grzyby? — Ron uporczywie trzymał się swojego zdania, a Hermiona już obmyślała, jak zaprzeczyć jego pomysłom, ale sama nie miała pojęcia, o co takiego mogło chodzić. Nie chciała wierzyć w to, że Dumbledore kazał Hagridowi, który nie mógł nawet legalnie czarować, polować na jakiegoś wykolejeńca, ale z drugiej strony nie potrafiła znaleźć żadnego innego powodu jego nieobecności. Dla niej nie miało to po prostu żadnego sensu, jednak jakiś z pewnością musiał być, dlatego zamierzała go odnaleźć za wszelką cenę.

W tym czasie Danielle i Harry wymieniali się spojrzeniami, które znaczyły więcej niż słowa. Oboje domyślali się, kogo takiego Hagrid szukał i wiele wskazywało na to, że mogli mieć rację, chociaż nawet nie myśleli o tej samej osobie.

— Kto poszedł na grzyby?

Hermiona, która właśnie otwierała usta by zaprzeczyć domysłom Weasleya, zamknęła je i zmarszczyła brwi. Ron przewrócił oczami i kopnął Danielle w kostkę. a Harry chyba uznał, że wypada dokończyć śniadanie, bo nawet nie uniósł wzroku ani nie odezwał się w żaden sposób. Dan musiała przejąć pałeczkę.

— Nikt ważny. Cześć, Seamus — odpowiedziała krótko i uśmiechnęła się na powitanie. Finnigan przystanął zaraz obok Hermiony, która udała nagłe zainteresowanie esejem z eliksirów leżącym na stole. Nie należał on, oczywiście, do niej, nigdy nie położyłaby swojego w tak podatnym na zabrudzenia miejscu. W tym momencie naprawdę uwielbiała Ronalda za jego brak samodzielności i ciągłą chęć pomocy w pracy domowej.

— Hej, Danielle. Chciałem tylko zapytać, czy może nie wyszlibyśmy razem do Hogsmeade jutro? Wiesz, łatwiej byłoby pogadać o tym... — urwał szybko, rozglądając się niepewnie po towarzystwie. Danielle musiała naprawdę się zastanowić, żeby domyślić się, o czym powinni porozmawiać, a gdy już jej się udało, zdziwiła się, że porusza on temat tak późno. — Tak w ogóle, to hej Hermiono. Cześć Ron i... Harry.

Harry znowu zakrztusił się owsianką, więc Hermiona ponownie go uderzyła, tyle że troszkę za mocno i musiała go poratować chusteczką, bo trochę się opluł. Ron wybuchnął na ten widok śmiechem, natomiast Seamus przewrócił dyskretnie oczami.

— No, nie wiem... — Danielle przyjrzała się przyjaciołom, czekając na jakąś reakcję z ich strony. Dotąd zawsze chodzili razem do Hogsmeade, we czwórkę, i nie chciała niszczyć tej tradycji – nawet dla Seamusa, do którego ostatnio znacznie się zbliżyła.

Hermiona miała jakąś dziwną minę, ale nie zgłaszała żadnych przeciwwskazań. Dan zatrzymała więc wzrok na Harrym, który postanowił wrócić do jedzenia. Nie mogła odgadnąć, co on o tym sądzi, ale pewnie nic przyjemnego. Nie odzywał się. Prawie zapomniała, że w tę sobotę czekał go szlaban ze Snape'm. Na to wspomnienie od razu zalała ją fala współczucia do najlepszego przyjaciela. Sobota spędzona na czyszczeniu kociołków i wysłuchiwania zgryźliwych komentarzy znienawidzonego nauczyciela, podczas gdy większość uczniów miała przyjemnie spędzać czas w Hogsmeade, na pewno nie była czymś, czego by chciał, ba, czego ktokolwiek by chciał.

— Jeśli chcesz, to idź. — Szept Rona skierowany był wprost do jej ucha. Wzdrygnęła się, zaskoczona tym nagłym gestem, po czym uśmiechnęła do niego z wdzięcznością.

Mimo że wciąż nie była do końca pewna, co jej przyjaciele uważają o złamaniu tej tradycji, to czuła, chociaż starała się to z siebie wyprzeć za wszelką cenę, że chce pójść do wioski z Seamusem. Tak właściwie, to powoli zdawała sobie sprawę, że czas, który spędzała z osobami spoza ich czwórki możnaby spisać na jednej stronie zwyczajnej kartki papieru. Potrzebowała odrobiny nowości, innego spojrzenia, a to była idealna do tego okazja.

Poza tym istniało coś, czego nie mogła powiedzieć swoim najbliższym przyjaciołom. Coś, czego prawdopodobnie nie powinna wyjawiać nikomu, ale gdzieś w środku czuła, że sama sobie z tym nie poradzi. Nie miała pojęcia, czy znowu nie pogorszy sprawy, ale postanowiła zaryzykować. W końcu tu nie chodziło tylko o nią, a o coś większego. Jaką wagę miało jej samolubne uczucie w porównaniu z szczęściem innych, ważnych dla niej osób?

— Jasne, do zobaczenia jutro — odpowiedziała w końcu i z ulgą patrzyła, jak Finnigan odchodzi, po uprzednim pożegnaniu się, w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. 

Do końca dnia nie wrócili już do tematu Hagrida.

***

Harry opuścił gabinet profesor Umbridge z donośnym trzaskiem drzwi i oddalił się stamtąd w zastraszająco szybkim tempie. O ile go nie złapie, nie będzie miała dowodu, że to on to zrobił. Nie miał zamiaru dawać jej kolejnego powodu do wstawienia mu szlabanu, jednak to wszystko zaczynało go już przerastać. Wierzch jego prawej dłoni jeszcze się nie zastrupił i krople szkarłatnej krwi plamiły mu szatę, czym starał się nie przejmować, chociaż wiedział, że takie plamy trudno się spiera.

Był wściekły na samego siebie za to, że znowu ją sprowokował. Powinien trzymać język za zębami, ale od śniadania targały nim same negatywne emocje i nie miał pojęcia, skąd się wzięły. Po prostu gdy tylko opuścił wraz z przyjaciółmi Wielką Salę, wszystko zaczęło się sypać. Najpierw nakrzyczał na Rona tylko za to, że ten pożalił się swoim ostatnim niepowodzeniem na treningu, później, gdy Snape po dwugodzinnych eliksirach postanowił przypomnieć mu o jutrzejszym szlabanie, który dostał za kolejne ,,O" za esej, z frustracji wytknął mu, że Crabbe nawet nie oddał swojego a i tak nie został ukarany, za co otrzymał ostrą burę i kolejną godzinę czyszczenia kociołków, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że bez względu na to, jak szybko skończy pracę, nauczyciel będzie się delektował jego niedolą, a na sam koniec zajęć, skutecznie zwiększając swoją udrękę, zapyskował Umbridge, zdobywając kolejny wieczór tortur.

Jedynym, co w jakiś sposób go pocieszało, było to, że żaden z jego przyjaciół nie tkwił w tym samym bagnie co on. Danielle, na całe szczęście, skończyła swoje szlabany, ale wciąż obwiniał się za to, że oberwała przez niego. Pewnie gdyby się nie przyjaźnili, nie czułaby tak silnej potrzeby wyjawienia prawdy przed Umbridge i mówienia tych wszystkich rzeczy. Był tego prawie pewny.

Wciąż jednak zastanawiało go jedno – wychodząc ze swojego szlabanu, minął się w drzwiach ze swoim znienawidzonym nauczycielem. Nie wiedział, co Snape robił w gabinecie u Umbridge, ale koniec końców mieli oni ze sobą coś wspólnego, więc w pewnym sensie mógł się spodziewać jakiegoś ich spisku. Oboje byli okropni dla uczniów, jednak mimo wszystko... Nie wierzył, że o tym pomyślał... Snape był bardziej ludzki. Mimo wszystkich swoich wad, a posiadał ich naprawdę sporo, nie skrzywdziłby ucznia – no, w każdym razie nie fizycznie. Troszczył się o Ślizgonów, temu nie można było zaprzeczyć. Harry słyszał, jak profesor krzyczał coś o zostawieniu jego uczniów w spokoju. Nie wiedział, czy chodziło o szlabany, czy o coś innego, ale wciąż. W żadnym wypadku nie bronił Starego Nietoperza z Lochów, jak przezywali go Gryfoni, w końcu ten miał wiele za uszami, no i dalej za nim nie przepadał i to z wzajemnością, ale jednak uważał go za lepszego od Dolores. Przynajmniej był kompetentny i nie zabraniał im praktyki.

Nagle zza zakrętu wyszedł rozpędzony Malfoy i Harry prawie się z nim zderzył. Nie spodziewał się, że spotka go w takim miejscu, a na dodatek bardziej niż zwykle nie miał ochoty na kłótnie i przepychanki, dlatego postanowił go po prostu zignorować. Zrobił więc kilka kroków w prawo, żeby ominąć Draco, jednak ten szybko złapał go za nadgarstek, a zaraz potem wypuścił, jakby bał się, że ten krótki kontakt fizyczny może się dla niego skończyć jakimś zarażeniem. Harry skrzywił się i spojrzał na Ślizgona ze złością. Ten irytujący dupek sam prosił się o problemy.

Malfoy miał skrzywioną minę, zmarszczone brwi i ciskał z oczu niewidzialnymi gromami. Wydawał się czymś najzwyczajniej w świecie wkurzony, zresztą, zazwyczaj wyglądał w podobny sposób. Rozpościerał wokół siebie aurę gniewu i wyższości, nawet nie starając się pokazać ludziom od jakiejś lepszej strony, o ile ją w ogóle miał. Nie lubili się od pierwszej klasy i w zasadzie to Harry nie pamiętał, od czego ta ich niechęć się zaczęła. Na początku Draco chciał się z nim zaprzyjaźnić i może tak by się stało, gdyby nie obraził przy tym Rona, jego nowego przyjaciela.

Spodziewał się, że rozwścieczony blondyn go wyminie, może rzuci jakąś zgryźliwą uwagą na temat bycia prefektem, tego, że Harry nie ma rodziców albo o tym, że ogólnie to jest debilem. To, że w ten sposób szukał zaczepki jakoś do niego nie pasowało. Ślizgon zatrzymał się i stał przez chwilę, wpatrując się w Pottera, który z jakiegoś powodu też się nie ruszał. Jeśli Harry miał być szczery, to w głębi serca liczył na konfrontację, chociaż próbował jej z początku uniknąć. Po spotkaniach u Umbridge zazwyczaj buzowało w nim zbyt wiele złości, której nie miał na kim wyładować, a po tym pechowym dniu nagromadziło się jej jeszcze więcej.

Dobra, Malfoy. Skoro chcesz, to możemy się dzisiaj nawzajem na sobie wyładować.

— Wiesz, Potter... Zawsze wiedziałem, że jesteś idiotą, ale nigdy nie postawiłbym cię niżej od Finnigana. Oboje jesteście fatalni we wszystkim, co robicie, jednak gdybym był dziewczyną i musiał wybrać, wybrałbym ciebie. Mimo wszystko posiadasz jakieś zalety. Na przykład jesteś sławny i bogaty, a fart się ciebie jeszcze trzyma. Jesteś więc bogatym i sławnym idiotą, a Finnigan jest tylko idiotą.

— Nie mam pojęcia, czy to miał być komplement, czy może obraza, ale chyba rodzice upuścili cię o kilka razy za dużo, gdy byłeś niemowlakiem. To przynajmniej wyjaśnia jakoś twoją głupotę — odgryzł się Harry, zaciskając pięści. Nie chodziło o to, że Malfoy nazwał go idiotą. Robił to średnio pięć razy dziennie i na większości uczniów Hogwartu przestało to wywierać jakiekolwiek wrażenie. Był zły, bo Malfoy wspomniał o Seamusie, który ostatnimi czasy doprowadzał go do szewskiej pasji.

Seamus Finnigan twierdził, że on, Harry, jest niewystarczający dla Dan i ona zasługuje na kogoś lepszego. Pewnie, że tak, zgadzał się w pełni z tym, że ona jest dla niego za dobra. Danielle była za dobra dla nich wszystkich. To, co go irytowało w koledze z dormitorium to fakt, że ten uczepił się jego przyjaciółki jak rzep psiego ogona. Tak, jakby sądził, że on na nią zasługuje. Że w jakimś stopniu jest lepszy.

Harry nie uważał, by Seamus był w jakimkolwiek stopniu od niego lepszy.

— Bardziej skłaniałbym się ku opcji, że to twoja szlamowata matka upuściła ciebie ze zbyt dużej wysokości i dlatego masz te tę bliznę. To dużo bardziej prawdopodobne niż to, że taka ofiara losu jak ty pokona Czarnego Pana — stwierdził Draco i uśmiechnął się kpiąco, tak, jak to miał w zwyczaju. — Ale dzisiaj wyjątkowo nie mam zamiaru się z tobą kłócić, mój grafik jest zbyt napięty, wybacz. Mogę cię wpisać za tydzień, powyzywamy się, możemy nawet powalczyć, jeśli chcesz. Za tydzień mam dużo czasu.

Harry miał już burknąć, że nie ma zamiaru się z nim na cokolwiek umawiać, ale nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy blondyn dodał:

— Słyszałeś może, że w ten weekend jest wyjście do Hogsmeade?

Oj słyszał. To prawdopodobnie ta wiadomość tak zepsuła mu dzień – nie dość, że on sam nie mógł iść, to jeszcze Dan miała wybrać się tam z Seamusem. Rzecz jasna, nie mógł mieć jej za złe, że przyjęła jego zaproszenie, ale chyba jednak troszkę miał, bo na samą myśl, że ta dwójka spędzi razem prawie całą sobotę, odczuwał jakąś dziwną mieszaninę uczuć.

— I w związku z tym pomyślałem, że byłbyś zainteresowany moją wspaniałomyślną ofertą — kontynuował Malfoy, odpinając od szaty swoją odznakę prefekta i zaczynając się nią bawić w dłoniach. Harry był pewny, że chciał zrobić mu tym na złość. — Nie chciałbyś może skopać tyłka Finniganowi? Nie dosłownie, oczywiście. Po prostu pokazać mu, gdzie jego miejsce, bo ostatnio zbyt bardzo się panoszy.

— Co masz na myśli? — zapytał Harry, unosząc jedną brew do góry. Oczywiście, czasami odczuwał chęć zrobienia czegoś koledze, jak każdy zazdrosny o swoich przyjaciół. Nie wiedział tylko, co do tego ma Malfoy i jego wspaniałomyślne oferty, zresztą, takie słowa z jego ust mogły być jedynie kłamstwem. Rozum podpowiadał mu, żeby nie drążył tematu i wrócił do pokoju wspólnego, ale coś w środku, jakaś inna siła, może serce, może dusza, zachęcała go do zostania, a nawet zaakceptowania tej propozycji, bez względu na haczyki, które na pewno gdzieś się skrywały.

— O, to ty jeszcze nie wiesz? — Ślizgon świetnie udawał zdziwienie, prawie upuszczając swoją przypinkę na podłogę. Harry musiał przyznać, że Malfoy aktorem był wyśmienitym, a refleks także miał całkiem niezły. — Zaprosił Ross do Hogsmeade.

— Wiem o tym. I co z tego? — mruknął Harry, jednak jego zirytowany głos w żadnym wypadku nie wskazywał na to, że go to nie obchodzi.

Malfoy spojrzał na niego z politowaniem.

— To randka. To oczywiste, że zaprosił ją tylko po to, żeby migdalić się z nią w herbaciarni, a co myślałeś? Że idą tam pić kremowe piwo i pracować nad esejem dla Snape'a?

Harry'ego jakby wmurowało. Nie mógł uwierzyć, a może po prostu nie chciał, w to, co usłyszał. Z jednej strony, Malfoy uwielbiał mu dogryzać, a także rozsiewać plotki, ale... Z tej drugiej strony Danielle spędzała ostatnio sporo czasu z Seamusem, tłumacząc to zazwyczaj pomocą w zaklęciach. Niewykluczone, że zbliżyli się do siebie podczas tych godzin, w których on trwał na szlabanach u Umbridge. Hermiona i Ron ciągle kłócili się o jakieś głupoty, nic dziwnego, że szukała towarzystwa. Z jakiegoś powodu poczuł się jednak dziwnie – jakby pusto, ale jednocześnie boleśnie, jakby go ta wizja przerażała. Nie wiedział, dlaczego. Czyżby uważał, że Seamus nie jest godny jego przyjaciółki? Och, tak, to z pewnością jeden z powodów. Bardziej jednak bał się tego, że jeśli Dan zacznie spotykać się z Finniganem, staną się parą i te sprawy (cóż za okropna wizja!), oddalą się od siebie. Właśnie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać! Tak, to z pewnością musiało być to. Nie było innego powodu, dla którego tak mu się ta nowina nie podobała. Nie chciał stracić przyjaciółki. I tyle.

— Żartujesz sobie ze mnie, tak? — mruknął Gryfon, zaciskając ukryte w kieszeniach szaty pięści. To pasowałoby do Draco, nastawiać ich przeciwko sobie. Nie musiał mieć powodu. Prawdopodobnie po prostu chciał, żeby Harry pokłócił się z Seamusem jeszcze bardziej i zdystansował od Dan, pewnie upatrywał się w tym swojej korzyści.

— Chciałbym, ale nie tym razem — Malfoy przypiął swoją odznakę z powrotem do materiału i przez chwilę przyglądał się jej dokładnie, jakby chcąc sprawdzić, czy nie zakurzyła się zbytnio. — Słuchaj, Potter. Mnie naprawdę nie uśmiecha się tak tu stać i z tobą dyskutować. Jeszcze mógłbym się od ciebie czymś zarazić, głupotą na przykład. Mało tego, szkodzi to mojej reputacji. Nie przerywaj — Harry, który dopiero otworzył usta, zamknął je znowu. — Pytałem wcześniej, ale widocznie ci umknęło. Powtórzę więc jeszcze raz. Chcesz skopać tyłek Finniganowi? Przecież wiem, że go nie lubisz, nie wstydź się. Wyjście do Hogsmeade, ta sobota.

— Mam szlaban u Snape'a — burknął Harry pod nosem, a zaraz potem zganił się za to w myślach. Nie powinien w ogóle rozważać czegoś takiego. Danielle mogła robić co tylko chciała i z kim chciała, to nie był jego interes. Z drugiej strony naprawdę podobała mu się wizja dokuczenia Seamusowi. Ten chłopak okropnie go denerwował i naprawdę zachowywał się tak, jakby uważał się za lepszego. Jednak sprzymierzenie się z Malfoyem... Cóż, to raczej nie mogło przynieść niczego dobrego. Mimo to wywinięcie jakiegoś żartu temu dupkowi, Finniganowi...

— Czyli jednak dostałeś to ,,O", co? — parsknął Draco, a w jego oczach zaświeciła się iskierka rozbawienia. — Więc to załatwię. Widzimy się w sobotę przy posągu jednookiej wiedźmy, kiedy wszyscy już wyjdą. Lepiej, niech nikt o tym nie wie. W zasadzie zrobiłbym to sam, nie potrzebuję cię do niczego, ale tak będzie zabawniej. To co? Sojusz, Potter?

Harry nie chciał iść gdziekolwiek i po cokolwiek z Malfoyem, jednak ta propozycja kusiła go niesłychanie. Nie miał pojęcia, na czym to wszystko miało polegać, a także, czy to w ogóle w porządku, ale i tak uważał za graniczące z cudem to, że Draco odwoła jego karę u Snape'a. To było niemożliwe, Snape nigdy by nie odpuścił. Nie jemu. Nie wiedział, dlaczego się zgodził. Ponoć nie powinno się bratać z wrogami i normalnie w życiu by tego nie zrobił, ale w tym przypadku odpowiedział:

— Sojusz, Malfoy. Ale nie myśl sobie, że przestanę cię nienawidzić.

— I nawzajem, Potter.

***

Herbaciarnia zdecydowanie nie należała do miejsc, w które Danielle chciałaby się udać z Seamusem. Mogli iść do Trzech Mioteł, do Zonka albo odwiedzić Wrzeszczącą Chatę i każda ta opcja wydawała się jej dużo lepsza od różowych puf i jedwabnych zasłon. W zasadzie, to nigdy nie planowała znalezienia się gdziekolwiek sam na sam z Seamusem Finniganem, nie licząc oczywiście nieznajomych osób wokoło, więc sam fakt takiego spotkania wydawał jej się absurdalny, chociaż nie bardziej od tego, co zamierzała mu tego dnia wyznać.

Do herbaciarni pani Puddifoot przychodzili tylko i wyłącznie zakochani, co stawiało ich oboje w nieco kłopotliwej sytuacji. Wszyscy naokoło całowali się, chodzili za ręce, przytulali i szeptali sobie urocze słówka, a oni po prostu siedzieli spięci i gorączkowo wyglądali przez okno w nadziei, że nikt znajomy nie będzie przechodził.

Chociaż to Danielle wybrała to miejsce, ze względu na to, że inni klienci byli zbyt zajęci sobą, aby podsłuchiwać, to jej mina mogła świadczyć tylko o dużym zawstydzeniu. Nie chciała, żeby chłopak pomyślał sobie coś, o czym nie było mowy. W końcu to siedlisko dla zakochanych! Jeszcze niedawno naśmiewała się z Ronem z Freda, który zabierał tu swoją dziewczynę co jakiś czas i wspólnie krytykowali każdy metr kwadratowy tego przybytku. Teraz tutaj siedziała i, co gorsza, nie z tym, z kim chciałaby się w takim miejscu znaleźć. Oczywiście, że pragnęła przyjść tu kiedyś z własnym chłopakiem, a najlepiej, żeby był nim... Tylko o tym także nie było mowy.

— Coś podać? — Danielle podskoczyła na siedzeniu. Głos kelnerki wybił ją z zamyślenia i nieźle wystraszył. — Siedzicie tu dobre dwadzieścia minut i szefowa mi truje, żeby wam coś zaproponować.

— Naprawdę? — zapytał Seamus, chociaż w zasadzie wcale go to nie interesowało i chciał jedynie odwrócić uwagę od tego, że prawie spadł na podłogę.

— Aha — przytaknęła kobieta, a kilka jej czarnych włosów wypadło ze schludnego koczka na czubku głowy. — Powiedziała dokładnie tak: idź zaproponuj tym gołąbeczkom koło okna coś słodkiego, biedaki wyglądają na zagubionych. Konieczne dodaj im do gorącej czekolady różowe pianki! Więc to robię, ale nie bierzcie czekolady z piankami. Skończyły się.

Dwójka Gryfonów zarumieniła się mocno, a ich twarze przypominały kolorem teraz włosy Rona. To, że zostali nazwani gołąbeczkami, a na dodatek zagubionymi biedakami, zawstydziło ich, zwłaszcza, że nie przyszli tutaj na randkę ani nic w tym rodzaju. Kelnerka spojrzała na nich wyczekująco, poprawiając włosy i ewidentnie żując gumę.

— No, my nie... Nie przyszliśmy tu po... Nie jesteśmy... — Danielle była naprawdę wdzięczna Seamusowi za te próby wyjścia z niekomfortowej sytuacji, ale trzeba przyznać, że daru przemawiania to on nie posiadał.

— Dokładnie — dodała Ross i złapała kartę dań, która leżała na stoliku. Zakochani czy nie, wypadało coś zamówić, skoro już zajmowali miejsce w herbaciarni.

W oczy od razu rzuciło jej się kilka naprawdę dobrze zapowiadających się deserów, ale oprócz nich w menu znajdowała się naprawdę spory wybór herbat. Herbata różana, herbata rumiankowa, herbata czarna, herbata zielona, herbata miętowa... Nie miała ochoty na herbatę.

— To wasze zakłopotanie jest urocze! — Kobieta rozejrzała się wokoło i kiedy upewniła się, że nikt nie zawraca sobie nią głowy, wyciągnęła z ust gumę do żucia i owinęła ją jedną z serwetek leżących na ich stoliku. — W każdym razie. Polecam sernik z truskawkami i gorącą czekoladę. Cokolwiek tu robicie, to z pewnością umili wam czas. Sernik nie ma rodzynek, co samo w sobie jest ogromną zaletą, a czekolada to czekolada. Wszyscy kochamy czekoladę, no nie?

— Nich będzie ten sernik i czekolada — powiedziała Danielle i uśmiechnęła się lekko, odkładając kartę na środek stolika. Ciężko było nie przyznać tej kobiecie racji.

— Razy dwa — dodał Seamus, a kelnerka skinęła głową i popędziła w stronę lady, gubiąc po drodze serwetkę z gumą, która szybko, przesuwana przez buty niczego nieświadomych klientów, dotarła pod stolik jakiejś pary Krukonów.

***

Hermiona skrzywiła się. Długie, kwaśne żelki w kształcie węży raczej wywoływały u niej mdłości niż radość. Smakowały okropnie i pewnie już dawno wyrzuciłby je gdzieś w krzaki gdyby nie to, że nie chciała urazić Rona, któremu to o dziwo smakowało. Poza tym, tak się starał, żeby ta wycieczka mimo wszystko się udała. Harry musiał zostać w zamku, a Danielle poszła gdzieś z Finniganem, oni zaś zostali sami i czuli się nieco niezręcznie w swoim towarzystwie.

Byli przyjaciółmi od pięciu lat, ale nigdy nie spędzali czasu tak naprawdę we dwoje. Zawsze byli Harry i Danielle, a przynajmniej jedno z nich. Bez nich co najwyżej odrabiali prace domowe, no i oczywiście się kłócili. Miło było zrobić coś razem bez sprzeczek, nawet, jeśli miało to ohydny smak kwaśnych, wężowych żelków.

Siedzieli na murku przy wejściu do Hogsmeade i jedli te żelki, które powoli już się kończyły. Na początku planowali udać się do Trzech Mioteł, ale tam panował taki tłok, że brakowało nie tylko miejsc siedzących, ale także i stojących. Innych przybytków tego typu nie znali, chociaż od dwóch lat odwiedzali wioskę, dlatego postawili na omszony murek, z którego mogli obserwować drogę od zamku do Hogsmeade i wszystkich, którzy tamtędy przechodzili. Dotąd widzieli już profesor Sprout, która spiesznym krokiem kierowała się w kierunku Sowiej Poczty, starszego, eleganckiego czarodzieja, jakąś pomarszczoną wiedźmę i ciemnoskórą czarownicę w czarnej pelerynie, która widocznie się gdzieś spieszyła i mamrotała pod nosem jakieś dziwne słowa.

— Widziałaś? — mruknął Ron z pełnymi ustami słodyczy. Hermiona przełknęła ostatni kawałek żelka i spojrzała na niego z zainteresowaniem.

— Co takiego? — zapytała, rozglądając się na różne strony. Kilka żelków wypadło jej z torebki, ale nie przejęła się tym za bardzo. Przynajmniej już nie musiała ich zjadać.

— Tamta kobieta. Wyglądała podejrzanie.

— Jak tamten staruszek i wiedźma. Ron, połowa czarodziejów wygląda podejrzanie nawet, jeśli idzie na pocztę — parsknęła, ale na wszelki wypadek spojrzała za oddalającą się postacią w pelerynie. Może i tamta kobieta roztaczała za sobą aurę niczym Snape, ale wyglądała raczej na normalną czarownicę, która przyszła na kremowe piwo. Większość klientów Trzech Mioteł wyglądała jak z pod ciemnej gwiazdy.

— Nie, mówię ci, z nią było coś nie tak. Kto normalny ubiera czarną pelerynę na początku jesieni i wygląda, jakby miał kogoś zabić?

Dla Hermiony wstawka o zabiciu była zdecydowanie przesadzona. Ulicą przechodziło naprawdę wielu czarodziejów i większość z nich wyglądała tak samo dziwacznie, a przynajmniej dla niej, która pochodziła ze świata mugoli. Długie do ziemi szaty i szpiczaste kapelusze były wystarczająco niezwykłe, prosta peleryna nie robiła na niej większego wrażenia.

— Profesor Snape — odparła od razu i odgarnęła swój warkocz na plecy. — Ty i Harry wszędzie wietrzycie jakieś spiski i przekręty. Daj spokój, Ron.

— Hermiono, w tym co mówiłem kluczowe było słowo normalny — powiedział Weasley, zapychając swoje usta na nowo żelkami. Jeśli nawet nadal obstawiał przy swoim, to nie dawał tego po sobie poznać i znowu zachowywał się jak na co dzień. Nawet cicho mlaskał przy jedzeniu, ale Hermionie już dawno przestało to przeszkadzać. Czasami, podczas wakacji, łapała się na tym, że brakuje jej tego lekko obleśnego zwyczaju. I nie tylko tego. Tak samo dziwnie się czuła bez ciągłego narzekania Harry'ego na Snape'a albo bez prychania Danielle. W ciągu tych pięciu lat tak zdążyła się do tego wszystkiego przyzwyczaić, że bez tych drobiazgów życie wydawało jej się wybrakowane. Przez ten spędzony wspólnie czas pokochała tych wariatów całym sercem i nie wyobrażała sobie, żeby ich drogi kiedyś się rozeszły.

A przecież w końcu musiało do tego dojść. Nic nie trwa wiecznie. Za trzy lata skończą szkołę i każdy pójdzie w swoją stronę, znajdzie pracę, założy rodzinę. Oczywiście, o ile wcześniej Voldemort ich wszystkich nie pozabija, ale wolała myśleć optymistycznie.

Hermiona wbiła wzrok w ścianę budynku Sowiej Poczty i prawie wypuściła z dłoni resztę żelków. Przy ścianie, na dosłownie sekundę, zobaczyła ciemną czuprynę Harry'ego i, tego nie była pewna, czyjeś jasne włosy, które równie dobrze mogły być smugami na tego samego koloru ścianie. Zamrugała szybko powiekami, chcąc sprawdzić, czy widzi dobrze, ale po chwili w tamtym miejscu nie było już niczego odbiegającego od normy. Żadnych głów i żadnych do połowy ubranych pelerynek niewidek.

— Widziałeś? — zapytała cicho, szturchając przy tym przyjaciela w ramię tak, że omal nie spadł z murka.

— Co takiego? Niczego tu nie ma. Ale jeśli chcesz przyznać, że miałem rację to...

— Nie! Harry tu był. Dosłownie przed chwilą. Nie widziałeś?

— Hermiono, teraz to ty powinnaś dać spokój. Mówisz mi, że wszędzie wietrzę spisek, no to okej, ale ty widzisz ludzi, których tutaj nie ma i to jest już trochę mniej okej. Jakby... Rozumiesz, nie?

Ron przekrzywił głowę, jakby miało mu to dać szersze spojrzenie na to, o co w ogóle chodzi jego przyjaciółce i czy zrozumiała, o czym właśnie do niej mówił. Oczywiście, że rozumiała. Sama mówiła coś podobnego Potterowi na drugim roku, kiedy zaczął słyszeć głosy i gadać z wężami. Harry był teraz na szlabanie u profesora Snape'a, więc nie mógł pojawić się od tak w Hogsmeade. Nie można być w dwóch miejscach na raz. Parsknęła, uświadamiając sobie, jak bardzo było to absurdalne. Czysty absurd. Z pewnością zjadła za dużo tych okropnych żelków.

***

Danielle grzebała w swoim serniku. Chociaż nie znalazła tam rodzynek, co, pomimo zapewnień kelnerki, że ich tam nie ma, uznała za cud nad cudami, to i tak nie miała ochoty na jedzenie. Chciała jakoś zacząć temat, ale każdy pomysł, który przychodził jej do głowy, pogrążał ją w coraz to większym bagnie. Nie wiedziała, ile może powiedzieć, żeby nie wyjawić za dużo, ani nie zabrzmieć jak wariatka. Tego tylko jej brakowało, żeby uznał ją za dziwaczkę.

— Pamiętasz tamtą akcję w bibliotece, nie? — zapytała w końcu, podnosząc wzrok znad swojego ciasta na kolegę naprzeciwko. Głupie pytanie, oczywiście, że to pamiętał.

Nie wiedziała, po co właściwie to powiedziała. To, o czym miała zamiar porozmawiać, nie miało nic wspólnego z obelgami Malfoya, ale przynajmniej od czegoś zaczęła.

— No tak — mruknął w swoją gorącą czekoladę, przez co jego głos wydawał się trochę zniekształcony, a bita śmietana przyzdobiła mu twarz, tworząc coś na rodzaj wąsów. — Właściwie, to chciałem z tobą o tym porozmawiać. Ty... Wiesz, że to, co on mówi, to są bzdury, prawda?

Dan zarumieniła się. Z jakiegoś powodu fakt, że Seamus był świadkiem jej ostatniego upokorzenia przez Malfoya niesamowicie ją wstydził. Nie miała pojęcia, dlaczego. W głębi duszy wiedziała, że wszystko, co Draco powiedział, miało z prawdą wspólnego tyle, co ona z królową Anglii. Wiedziała. Mimo to te słowa zagnieździły się w jej świadomości i wracały za każdym razem, gdy odrobinę się odsłoniła, by zniszczyć jej humor i przywrócić cały szereg wątpliwości, które nieproszone kierowały jej życiem. Czasami wydawało jej się, że te docinki były prawdziwe i nie potrafiła się tego wrażenia pozbyć. W gruncie rzeczy naprawdę nie mogła sobie pozwolić na własną miotłę, nawaliła na naborze po raz kolejny i...

— No więc... Ja wiem, że to głupie i w ogóle bezsensowne, ale... Malfoy. Malfoy się stał — wydusiła z siebie, odsuwając talerzyk z sernikiem. Odgarnęła włosy za ucho, zauważając, że końcówki moczyły się w napoju i wzięła głęboki oddech, starając się wciąż patrzeć na Seamusa, który zlizywał z ust bitą śmietanę. — Mam wrażenie, że ciągle za mną łazi. Nie mam pojęcia, czego on chce i wolę chyba nie wiedzieć, bo on wie stanowczo zbyt wiele na mój temat, a wtedy... No, on powiedział to wszystko, i to naprawdę zabolało, i dlatego wtedy uciekłam. Naprawdę, naprawdę przepraszam, bo zostawiłam cię tak bez słowa i potem milczałam na ten temat, ale tak w ogóle to nie o tym...

— Merlinie, Danielle, nie... To ja cię przepraszam — wypalił Seamus, czerwieniąc się przy tym odrobinę i spuszczając wzrok na swój talerzyk, na którym pozostały już jedynie okruszki. — Nie zrobiłaś nic złego, okej? To całkowicie normalne, że miałaś dość. To ja zachowałem się jak ostatni dupek. Nie powinienem był w ogóle dopuścić do tego, by on ci to wszystko powiedział. Powinienem zrobić coś, cokolwiek, a ja nie zrobiłem nic. Żałuję tego. Przepraszam, że na to pozwoliłem.

Danielle na moment zamilkła. Nie spodziewała się, że Finnigan powie coś takiego. Osobiście o nic go nie winiła, nawet nie oczekiwała wtedy jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Nie przywykła do tego, by ktoś przepraszał ją za bierność i odrobinę dziwnie się z tym czuła. Po chwili parsknęła, uświadamiając sobie, jakie to wszystko absurdalne. Co było z nią nie tak? Przyszła tu, by przyznać się przed nim, że jest okropną osobą, która wszędzie roznosi tylko śmierć i zniszczenie, a zamiast tego on przepraszał ją za to, że nie zareagował swoim zdaniem odpowiednio na zaczepki Draco. Ona pozwoliła umrzeć Cedrikowi Diggory'emu, a on pozwolił Malfoyowi ją obrazić. Gdy zestawiła te dwie winy w swoim umyśle, brzmiało to tak absurdalnie, że miała ochotę śmiać się i śmiać. A mimo to poczuła się dobrze. Jakieś przyjmne ciepło rozlało się po jej sercu i wlało się w żyły, aby ogrzać całe ciało. To, że ktoś przejmował się jej uczuciami, podczas gdy sama bez przerwy się o coś obwiniała, sprawiało, że czuła się odrobinę lepiej.

— No, faktycznie nie brzmi to jakoś wybitnie — powiedział Finnigan i uśmiechnął się szeroko z rozbawieniem. Widocznie uznał, że dziewczyna podśmiechuje się z jego słabych przeprosin.

— Nie, nie, to naprawdę... Cóż, jak dla mnie okej... — zaoponowała Dan, próbując powstrzymać się od chichotu. Naprawdę podobały jej się jego słowa, chociaż nie uważała, że na nie zasługuje. Nie był jej nic winny. — Słuchaj, tak właściwie, to chciałam... Otóż, chodzi o to...

Seamus spojrzał na nią z zaciekawieniem i upił łyk swojej czekolady. Danielle wzięła głęboki wdech, powtarzając sobie w myślach, że teraz albo nigdy, i zaczęła mówić:

— To, co w zeszłym roku pisał ,,Prorok Codzienny", to wszystko prawda. — Jej głos był cichy i lekko się wahał, ujawniając obawy względem tej rozmowy. Po tym, co zamierzała mu powiedzieć, mógł ją znienawidzić albo... Właściwie to nie wiedziała, czego się spodziewać. Z niewielu odpowiednich do tego osób wybrała właśnie jego – chłopaka, który do tej pory nie był zamieszany we wszystkie te okropne, związane z ciemnymi mocami sprawy. Podjęła ryzyko, które mogło ją naprawdę sporo kosztować, ale mimo to kontynuowała: — Jestem winna śmierci Cedrika Diggory'ego.

Zamilkła na chwilę, obserwując jego reakcję, a gdy po kilku sekundach milczenia otworzył usta, by coś powiedzieć, odezwała się ponownie, uświadamiając sobie, że nie jest gotowa na to, co mógłby jej odpowiedzieć:

— Od początku wiedziałam, co stanie się w labiryncie — wyszeptała, licząc na to, że chłopak usłyszy jej słowa. Nie miała siły, która pozwoliłaby jej mówić głośniej. Samo wspomnienie zeszłego roku sprawiało jej ból, a na dodatek bała się, jak Seamus zareaguje na jej wyznanie. Wciąż starała się odpychać od siebie myśl, że ją znienawidzi. — Widziałam to. To dlatego jestem taka pewna tego, że Harry mówi prawdę. Tu nie chodzi tylko o przyjaźń. Ja po prostu to wszystko widziałam. I nie zrobiłam nic, żeby temu zapobiec.

Starała się cały czas obserwować jego twarz, ale nic z niej nie wyczytała. Usta miał zaciśnięte, oczy wpatrzone w nią, odcień skóry nie zmienił się ani odrobinę. Nie wyglądał ani na złego, ani na przerażonego, ani nawet na zaskoczonego. Po prostu słuchał jej z miną na tyle neutralną, na ile był w stanie, za co była mu z jednej strony ogromnie wdzięczna, a z drugiej jeszcze bardziej wystraszona tym, co działo się w jego umyśle.

— Chciałabym to naprawić. Chciałabym tam wrócić i go uratować, ale... — ciągnęła, czując, że z każdym kolejnym słowem robi jej się coraz bardziej smutno, i że jej oczy zaczynają się odrobinę pocić, o ile było to w ogóle możliwe. — Nie ważne, ile razy próbuję, nigdy mi nie wychodzi. Nie potrafię wrócić, nic mi się już nie śni, chociaż czasami gdy się obudzę mam wrażenie, jakbym właśnie coś zapomniała i nie wiem, czy to prawda, i czy mogę to odzyskać... Profesor Dumbledore mówi, że sobie poradzę, ale ja... Nie potrafię nikogo uratować. Niosę tylko śmierć i zniszczenie, nic więcej. Wszyscy wokół mnie... No i jeszcze Harry, wiem, że się nie lubicie, ale jak widzę, że on cierpi przez to, co się wtedy stało, czuję się taka winna... Czasami czuję się taka winna, że nie mogę patrzeć mu w oczy, bo boję się, że znienawidziłby mnie, gdyby się dowiedział, że mogłabym to wszystko naprawić... Uratować Cedrika, jego rodzinę, a może nawet... Ale ja nie potrafię nikogo uratować. Jestem chaosem, nie panuję nad niczym, nawet samą sobą. Potrafię tylko psuć, nic więcej.

Ledwie skończyła, przetarła oczy rękawem swojego szarego sweterka. Miała ogromną nadzieję, że nikt nie zauważył tych kilku pojedynczych kropelek, które zalśniły na jej policzkach. Tego jeszcze jej brakowało, żeby wszystkie te zakochane pary myślały, że została odrzucona albo coś w tym rodzaju. Chciała spojrzeć na Seamusa, by zobaczyć, czy jej słowa sprawiły, że zmienił zdanie na jej temat, ale nie mogła tego zrobić. Zbyt się bała jego reakcji. Mimo to poczuła, zaraz obok strachu i smutku, ulgę. Nareszcie komuś się z tego zwierzyła, podzieliła się ciężarem nawiedzających ją myśli i stała się odrobinkę lżejsza o te kilka tajemnic.

— Jesteś naprawdę silna — powiedział w końcu Seamus, podczas gdy ona przyciskała rękaw do zamkniętych oczu i próbowała przekonać samą siebie, że będzie dobrze. — Zbierasz na siebie winy innych, Danielle. Obwiniasz siebie za coś, za co nikt by cię nie obwiniał, a jeśli by to zrobił, to by znaczyło, że jest idiotą. Powiedziałbym, że wiem, że to ciężkie i trudne, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę wiedzieć. To są twoje uczucia i tylko ty wiesz, jak się czujesz.

Dan podświadomie wiedziała, że miał rację. Były to, co prawda, kolejne słowa, których się po nim nie spodziewała, ale dodały jej odrobinę otuchy. Chyba jej nie nienawidził. Nawet po tym, jak powiedziała mu te wszystkie rzeczy, w które trudno uwierzyć, i że jest okropna, że śmierć Cedrika to jej wina i w ogóle to nie potrafi nikomu pomóc, on uważał, że wcale nie jest winna.

— Nie mam pojęcia, czy mogę jakoś sprawić, byś poczuła się lepiej. Nie wiem, jak się zachować, nigdy nie byłem w podobnej sytuacji i zazwyczaj nie mam pojęcia, co powiedzieć, — Seamus kontynuował, a na jego twarzy pojawił się rumieniec — ale chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi się zwierzyć. Jeśli chcesz, żebym dochował tajemnicy, dochowam jej. Będę dla ciebie, żeby cię wysłuchać i może nawet czasem dam radę ci pomóc, ale jeśli nie, to może chociaż poczujesz się trochę lepiej.

Dan przetarła policzki rękawem. Seamus wydawał się zmieszany i zakłopotany sytuacją, ale nie dziwiła mu się. Nagle obarczyła go całą masą swoich uczuć i to w tak chaotyczny sposób, że musiało być mu ciężko połączyć to wszystko w jedną całość, a mimo to wysłuchał jej, nie osądził i nawet próbował sprawić, by poczuła się lepiej. Była mu za to wszystko tak ogromnie wdzięczna, że miała ochotę wstać i go przytulić.

— Dziękuję — wyszeptała z lekkim wahaniem w głosie, po czym upiła łyk czekolady, aby ułożyć słowa nękające jej myśli w zdania. — Doceniam to i nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, ale... Ale... Jest jeszcze coś...

Seamus, któremu rumieniec wciąż nie zszedł z twarzy, uśmiechnął się do niej zachęcająco, a po kilkunastu sekundach ciszy z jej strony, powiedział:

— Nie spiesz się. Nie musisz mówić wszystkiego, jeśli jeszcze nie jesteś gotowa, okej? Mamy czas, dużo czasu. Może posiedzimy tak chwilkę, dopóki sobie tego nie uporządkujesz?

Otarła oczy jeszcze raz, przyciągnęła do siebie talerzyk z ciastem i kiwnęła głową na znak zgody, po czym wepchnęła do ust spory kawałek sernika. Smakował cudownie. Był puszysty i słodki, ale nie za słodki. I jeszcze te truskawki! Jej ulubione owoce, przywodzące na myśl smak lata. Wtedy jeszcze nie musiała się przejmować prawie niczym. Spędzała wakacje na wsi, jadła truskawki prosto z krzaczka i kąpała się w stawie z kuzynami. Puszczała latawiec, biegała po lesie i łapała świetliki, jakby znowu wróciło dzieciństwo. Jakby wróciły czasy, kiedy nie wiedziała jeszcze za wiele o Lordzie Voldemorcie, Wybrańcach i Śmierciożercach. Chciałaby do tego wrócić, ale jednocześnie zostać tu, z przyjaciółmi. Każdy okres jej życia miał w sobie coś szczególnego, czego nie oddałaby za nic w świecie.

Na zewnątrz zerwał się silny wiatr. Jakaś papierowa torba mknęła w stronę Hogwartu, a zagubiona sowa próbowała lecieć pod prąd i wpadła na komin pobliskiego sklepu. W okno, przy którym siedzieli, stuknął nowy ,,Prorok Codzienny", ukazując im na sekundę swoją pierwszą stronę, zanim upadł na drogę. Jakiś facet o nazwisku Brushwick stracił fortunę w zakładach. Nic ważnego ani nawet ciekawego. Skoro na pierwszej stronie pokazywano eks-miliardera to Voldemort musiał siedzieć cicho w tej swojej kryjówce, gdziekolwiek ona była. Gdyby tylko przyjrzała się jej lepiej we śnie...

— Wzięłaś szalik? — Pytanie Seamusa wyrwało ją z zamyślenia i przywróciło na ziemię, gdzie siedziała z widelcem w drodze do ust i gapiła się w szybę. Pokiwała głową, chociaż nie miała pojęcia, po co się jej o to pytał. — To dobrze. Zapomniałem z domu zapasowego, a nie chcę, żebyś mi tu znowu marzła.

Chociaż ostatnie zdanie wypowiedział z wyczuwalnym rozbawieniem, to Danielle poczuła jak na jej policzki wstępują rumieńce. Zapomniała oddać szalika! Ile już go trzymała? Pół roku, rok? Nawet nie miała pojęcia, gdzie go potem odłożyła. Gdyby jej nie przypomniał, nawet nie pamiętałaby, że pożyczył jej kiedyś szalik...

Był ciemny, bezchmurny wieczór, a nad Zakazanym Lasem pojawił się jasny, prawie przezroczysty księżyc. Czekali, ale gości nadal nie było. Danielle, stojąca pomiędzy Harrym, a Seamusem Finniganem, zaczęła odczuwać zimno. Zatrzęsła się lekko i objęła rękami.

— Zimno ci? — zapytał Seamus, przyglądając się jej troskliwie. Zdjął szalik Gryffindoru i owinął nim szyję dziewczyny, uśmiechając się przy tym lekko. — Dałbym ci szatę, ale zostawiłem ją w dormitorium.

— Dzięki, Seamus — szepnęła Danielle i odwzajemniła uśmiech. Chociaż szalik niewiele jej dał, to poczuła jakiś okruch ciepła. Z niewiadomych przyczyn, Harry nagle zaczął żałować, że także zostawił swoją szatę w dormitorium.

Nie wiedziała tylko, co później stało się z szalikiem. Zaniosła go do dormitorium czy zgubiła po drodze? Zabrała go do domu, czy gdzieś leżał zapomniany? Jednego była pewna. Nie oddała go właścicielowi przez szmat czasu.

— Przepraszam za szalik — powiedziała w końcu, cała czerwona ze wstydu, i odłożyła widelec z brzękiem na talerzyk ze śmiertelnie poważną miną. — Oddam ci go jeszcze...

— Hej, spokojnie! Nie chodziło mi o to, jak dla mnie możesz go nawet zatrzymać — Uśmiechnął się szeroko i pochylił lekko do przodu, żeby zaraz potem szepnąć jej do ucha: — Wyglądałaś wtedy uroczo. Stanowczo zbyt rzadko ubierasz kolory Gryffindoru. Czerwień ci pasuje.

Hermiona często jej to powtarzała, ale Danielle jakoś w te słowa nie wierzyła i zazwyczaj stawiała raczej na kolory bardziej stonowane. Mimo to miło było usłyszeć od chłopaka, że dobrze wygląda. Harry i Ron rzadko jej to mówili, ostatni raz chyba na Balu Bożonarodzeniowym, a to i tak tylko dlatego, że ich o to bezpośrednio zapytała.

Danielle nie miała pojęcia, jak to się stało, ale się stało. Jej gorąca czekolada w jednej chwili była w pucharku po jej prawej, a w drugiej znalazła się na swetrze Seamusa i utworzyła tam dość rozległą plamę, z której na szczęście nie parowało. Nie wiedziała, kto tracił pucharek, ale to nie miało znaczenia. W tamtej chwili wyobraziła sobie, co by było, gdyby napój był jeszcze gorący i to ją przeraziło. Zniszczenie, pech... Szybko złapała za serwetkę i podała ją Seamusowi, który potrzebował chwili, aby zauważyć, co się stało.

— Przynajmniej nie wybuchło — mruknął, widocznie próbując znaleźć w tej sytuacji coś zabawnego, jednak jego zmrużone powieki i zaciśnięte usta wskazywały, że to jedyna pozytywna rzecz, jaką dostrzegł w tej sytuacji.

Danielle zagryzła wargę, przyglądając się, jak chłopak próbuję wytrzeć plamę. Miała nadzieję, że to się spierze. Czuła się winna, bo chociaż nie pamiętała, by trąciła ten nieszczęsny pucharek, to mogła być trochę uważniejsza.

— Przepraszam, musiałam popchnąć ten pucharek — szepnęła z żalem, ale Finnigan tylko się uśmiechnął, prawdopodobnie próbując ją w ten sposób jakoś pocieszyć.

— Zdarza się. Nie przepraszaj, przecież sam potrafię doprowadzić do osmalenia twarzy, więc co tam mała plama.

Plama wcale nie była taka mała, ale Danielle nie chciała psuć mu humoru, więc już się nie odzywała, tylko pokiwała głową. Nie chcąc patrzeć na katastrofę, jaką wywołała, spojrzała na jakiś punkt na prawo od Seamusa, w pobliżu toalety, gdzie właśnie coś się poruszyło. Mógł to być zwykły podmuch wiatru albo dym z używek, które ktoś palił w toalecie – słyszała, że kiedyś profesor Snape przyłapał na tym jakiś szóstoklasistów i dostali srogą karę.

Kiedy jednak przyjrzała się temu miejscu lepiej, zobaczyła fragment czyjeś rozczochranej fryzury, a także materializującą się nagle różdżkę wycelowaną w ich stronę.

— Pod stół — rzuciła szeptem, ale nie zdążyła wyjaśnić, o co chodzi, bo promień jasnego światła trafił w Seamusa i nic się nie stało.

A przynajmniej przez moment tak myślała i nawet zdążyła odetchnąć z ulgą, ale potem spojrzała na Finnigana i zakryła otwarte usta dłonią.

— O co ci... — zaczął chłopak, ale zaraz przerwał, z powodu jego wydłużających się przednich zębów. Rozejrzał się pospiesznie wokoło, prawdopodobnie próbując znaleźć autora tego beznadziejnego żartu, jednak oprócz szczebioczących do siebie par i jednej kelnerki stojącej przy kasie, nie znalazł nikogo.

— Zakryj to i leć do Pomfrey. To nie przestanie — jęknęła Dan, przypominając sobie, że Malfoy rzucił kiedyś podobne zaklęcie na Hermionę i biedna, zanim trafiła do pielęgniarki, przypominała królika Bugsa z mugolskiej kreskówki. Chwyciła swój gryfoński szalik, zwisający z poręczy jej krzesła, i zarzuciła mu go na szyję, wiążąc byle jak i naciągając aż pod nos. — Teraz jesteśmy kwita.

— Najpierw muszę coś... Zresztą, nie mogę...

— Nie ma czasu! Chyba, że chcesz, żeby zobaczyli cię z zębiskami do ziemi, to wtedy zwlekaj ile chcesz — burknęła i wstała, zarzucając sobie torbę na ramię. — Idziesz do Pomfrey i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Ja się tym zajmę. Ktokolwiek to był, dostanie za swoje.

Seamus nie wydawał się przekonany jej słowami. Spojrzał na nią z zastanowieniem, po czym ponownie rozejrzał się po herbaciarni, jakby spodziewał się, że tym razem dostrzeże coś więcej niż chwilę temu.

— Danielle, naprawdę...

— Idziesz do Pomfrey i to w tej chwili. Zaraz też przyjdę.

Seamus westchnął z rezygnacją. Być może to przez jej dar przekonywania, a może przez to, że jego zęby robiły się coraz dłuższe i dłuższe, pożegnał się z nią krótko i zniknął za drzwiami herbaciarni.

Danielle upewniła się, że odszedł już na wystarczającą odległość i popędziła w stronę łazienki, absolutnie pewna, że to tam ukrywa się sprawca. Pierwszy raz od dawna była tak pewna, że coś widziała i nie zamierzała odpuścić. Przypuszczała, kto rzucił zaklęcie na Seamusa, w końcu rozpoznałaby te włosy wszdzie, ale jednocześnie miała nadzieję, że się pomyliła. Bała się, że jej domysły okażą się prawdą, a także tego, czy ta osoba słyszała jej rozmowę z Finniganem i jak wiele.

W drzwiach poczuła, jakby ktoś ją pchnął, ale niczego nie zobaczyła. Może jej się wydawało, ale jeśli... Spojrzała w stronę, z której przyszła, ale nie zobaczyła tam żadnego śladu żartownisia. Przez chwilę się wahała, zastanawiając się, czy szukać igły w stogu innych igieł, czy sprawdzić łazienkę, ale skrzypnięcie drzwi jednej z kabin ułatwiło jej decyzję. Podeszła tam tak szybko, jakby od tego zależało jej życie, i przez sekundkę w myślach zamigotało jej ostrzeżenie, że może to po prostu zwykły klient, który ją zwymyśla, ale szybko się go pozbyła. I okazało się, że słusznie. Miała rację. Nie wiedziała, czy ją to cieszy, czy smuci, ale przynajmniej ją miała.

— Malfoy! Ty pieprzony...!

— Co tak prędko, Potter? — mruknęła i z założonymi rękami oparła się o framugę drzwi do kabiny. Harry'ego wmurowało, na twarzy cały zbladł i widać było, że tego spotkania jego plan, o ile jakikolwiek miał, nie zakładał. — Wyjaśnisz mi proszę, co robisz w tej kabinie? Wiesz, jeszcze jakieś pięć minut temu myślałam, że siedzisz na szlabanie u Snape'a. To było jakoś krótko przed tym, jak zobaczyłam fragment twojej głowy w tamtej sali. Twojej głowy nie powinno tam być. Żadnej części twojego ciała nie powinno dziś tutaj być.

Zaraz, czy ja tego już gdzieś nie słyszałam?

Harry wyglądał, jakby właśnie uderzyła go w twarz, czego ani trochę nie rozumiała. To on tu zawinił, więc to ona powinna zrobić minę poszkodowanej. Zamiast tego zacisnęła usta w wąską kreskę, na wzór profesor McGonagall, i popatrzyła na niego ze złością, irytacją i rozczarowaniem. Czuła, że magia się w niej gotuje i prawdopodobnie niewiele brakowało, by dała jej upust.

— Ja... Malfoy mi powiedział, że... — zaczął chłopak, ale urwał – chyba sam nie wiedział, do czego zmierza.

— Malfoy mnie nie obchodzi. Obchodzisz mnie ty. I wiesz co? Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że przyjaciele nie robią sobie takich świństw, a przynajmniej nie kłamią — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i zauważyła, że ma ochotę płakać, prawdopodobnie dlatego, że już wcześniej to robiła i jeszcze do końca nie pozbyła się łez. — Nie obchodzi mnie, że się nie lubicie! To była też moja sprawa, mój czas, a ty wszystko zepsułeś!

— Ty też nie jesteś święta — mruknął ze złością i zacisnął pięści. Nie patrzył nawet w jej stronę i Dan nie miała pojęcia, co to znaczyło, ale czuła, jakby jej wnętrze rozpadało się na kilka maleńkich kawałków. — Myślisz, że to, jak dogadałaś ostatnio Cho było miłe? Wreszcie do mnie zagadała, a ty wszystko zepsułaś i mimo to jakoś nie robiłem ci wyrzutów!

— Mogę robić, co chcę — wypaliła i szybko tego pożałowała. To nawet nie był argument, w każdym razie nie dobry. Przecież wiedziała, że nie powinna była wtedy powiedzieć tego wszystkiego. Mimo to fakt, że przyjaciel jej to wypomniał, ją zabolał.

— Dla twojej wiadomości, ja także! — krzyknął, a wisząca nad nimi lampa zachybotała niebezpiecznie.

— Ona pojawiła się znikąd i kompletnie nas zignorowała! To, że ją wtedy obraziłam, to co innego niż to, że ty przyszedłeś tu specjalnie po to, żeby zniszczyć nam wyjście!

— Och, czyli to było tak ważne spotkanie we dwójkę, że świat się wali, tak? — syknął, a lampa zaczęła się już kołysać i to w coraz szybszym tempie. — Moja rozmowa z Cho przy was to nic, ale twoje wyjście z tym dupkiem Finniganem to już tak wielka afera?

Dan zacisnęła pięści, czując, że coś mokrego spływa jej po policzkach. Światło zaczęło migać jak szalone, a w jej umyśle przewijało się tyle myśli, że zmuszona była odsunąć na moment je wszystkie. Za dużo.

— Och, więc o to chodzi, tak?! — wyrzuciła z siebie z rozżaleniem, ale też jakimś zalążkiem innego uczucia, bardziej pozytywnego, którego nie potrafiła nazwać. — Jesteś zazdrosny, bo przyszłam tu z Seamusem?!

— Wcale nie! — krzyknął w odpowiedzi bez sekundy zawahania. Ponownie coś we wnętrzu Dan, najprawdopodobniej resztki nadziei, rozsypało się w drobny mak. — Nie jestem zazdrosny, ale ty chyba tak!

— Tak? Więc dobrze! — odparła, mając nadzieję, że w jej głosie ani na jej twarzy nie widać tego, jak ją te słowa ubodły. Uderzył w czuły punkt, który za wszelką cenę chciała pozostawić nietknięty. Miała tego dość. Tyle starań, cichego uwielbienia, a wszystko tylko po to, by skończyć w tym miejscu, w tym czasie, w tej sytuacji. — Idź do Cho albo do Malfoya, jak wolisz, skoro nagle nie masz szlabanu! Ja pójdę do kogoś, kto jest dla mnie miły i rozumie mnie bardziej od ciebie, chociaż nie wie o mnie prawie niczego! Jak mogłam być taka głupia i przez pięć lat latać wkoło kogoś, kto traktuje mnie tak... tak...! — wrzasnęła na odchodne i wybiegła z toalety tak szybko, jak w ogóle do niej wtargnęła.

Zanim wyszła z herbaciarni usłyszała jeszcze, że Harry coś do niej krzyczy, ale nie chciała nawet wiedzieć, co takiego. Przyspieszyła kroku.

________________________________________

Rozdział 13 — Spięcie      - >     14.08.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top