Rozdział 1 • Tajemnice domu pod numerem dwanaście przy Grimmauld Place •

Zielony płomień trysnął w górę i zamigotał na moment, nie zwracając jednak na siebie szczególnej uwagi. Jakby zawiedziony brakiem zainteresowania, nagle osłabł i rozstąpił się, aby wypuścić ze swoich ciepłych objęć drobną blondynkę o zaciętym wyrazie twarzy. Wymaszerowała z paleniska, a tuż za nią wytoczył się sporych rozmiarów kufer, który opadł z hukiem na białą posadzkę kuchni Grimmauld Place 12.

Siedzący przy stole mężczyzna odrzucił trzymaną w dłoniach gazetę, kierując swój wzrok prosto na naburmuszoną twarz dziewczyny. Uśmiechnął się szeroko i wstał, rozstawiając ręce do uścisku, co było na tyle nieoczekiwane, że blondynka zapomniała o złości, jaką chwilę wcześniej zamierzała wyładować, i rozdziawiła usta ze zdziwienia, dając się w tym czasie objąć.

— Syriusz... — mruknęła, wtulając się w pachnącą naftaliną marynarkę mężczyzny. Miała wrażenie, że to już się kiedyś wydarzyło. Że już kiedyś ją obejmował, chociaż wiedziała, że tak naprawdę musiał być to pierwszy raz. Przy ostatnim spotkaniu nie zaistniała ku temu okazja, a jeszcze wcześniej oboje nie wyrażali raczej ku temu chęci. Dziwne deja vu.

— Danielle, nie spodziewaliśmy się ciebie tu tak szybko. Urosłaś — stwierdził Syriusz, odsuwając się od wciąż lekko zdezorientowanej dziewczyny. Wydawał się bardzo zadowolony z tego, że się pojawiła, a także że udało mu się opanować sytuację na tyle, żeby nie zaczęła krzyczeć z samego rana i nie pobudziła reszty.

Danielle nie zdążyła nic odpowiedzieć, ponieważ oboje usłyszeli zbliżające się kroki, a już po chwili w kuchni pojawił się kolejny mężczyzna. On także uśmiechał się szeroko.

— Och, ty już tu? Zaskakujące, jak szybko lata Świstoświnka. Wysłałem do twojej matki list dopiero przed godziną.

Dziewczyna pobladła, wietrząc nadchodzący armagedon. Miała nadzieję, że jej oszustwo nie wyda się, a przynajmniej nie tak szybko, jednak okazywało się, że nie było na co liczyć. Z zawstydzeniem spojrzała na swoje buty, które wydawały się teraz o wiele ciekawsze od otaczającej jej rzeczywistości. Czuła, że to był zły pomysł i proszę – przeczucie miało rację. Mogła go posłuchać, z pewnością wyszłaby na tym lepiej.

— Cóż, jeśli o to chodzi... Moja mama z pewnością bardzo się zaskoczy, widząc drugi list od ciebie... Pewnie...

Nie zdążyła dokończyć myśli, ponieważ na schodach rozległo się głośne tupanie, a po chwili do pomieszczenia wpadło dwóch chłopców w jej wieku. Jeden z nich był wysoki, rudowłosy, piegowaty i zdecydowanie lepiej zbudowany od drugiego, którego wyróżniała wątła postura, niski wzrost, czarne włosy odstające na wszystkie możliwe strony oraz posklejane w kilku miejscach okulary.

Poczucie winy natychmiast zniknęło z twarzy blondynki, ustępując miejsca radości. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej szarych oczach pojawiły się iskierki, zwiastujące zadowolenie. Podskoczyła w miejscu, po czym popędziła do stołu, przy którym zatrzymali się jej rówieśnicy, i rzuciła się im obojgu na szyję, zanim jeszcze zdążyli zauważyć jej obecność.

— Merlinie, nie strasz! — zawołał rudzielec, próbując wygiąć się tak, żeby dosięgnąć leżących na talerzu kanapek, co nie było takie łatwe, biorąc pod uwagę uwieszoną jedną ręką na jego szyi dziewczynę.

— Cześć, Danielle — przywitał się drugi, jednak spuścił wzrok i zarumienił się, co można było zinterpretować na wiele różnych sposobów. Blondynka odebrała to jako oznakę, słusznego zresztą, poczucia winy. W końcu pojawiła się tu między innymi po to, żeby ich obu porządnie zrugać.

— Miło was widzieć, Harry, Ron — szepnęła, po czym szybko zeskoczyła na podłogę, przez co schylający się po kanapkę Ron zachwiał się. Następnie obu zdzieliła dłonią po ramionach, co zostało podsumowane głośnym: auć, a także wybuchem śmiechu mężczyzn, którzy wciąż przebywali w kuchni i do tej pory rozmawiali o czymś ze sobą szeptem. — A to, za bycie kompletnymi idiotami i przekonanie, że nie dowiem się o tym, co próbowaliście przede mną zataić. A wy. — Obróciła się w stronę pozostałych, którzy próbowali teraz udawać powagę, co zdecydowanie im nie wychodziło. — Się nie śmiejcie, bo wam też z chęcią bym przyłożyła. Znalazła się spółka. Nawet nie próbujcie tłumaczyć się przechwyconymi sowami albo Dumbledorem, bo te wymówki na mnie nie zadziałają. Są głupie.

Syriusz uniósł ręce do góry, na znak kapitulacji.

— W porządku. Nie będziemy — zapewnił, po czym opuścił dłonie i podniósł leżący na podłodze kufer. — To wy tu sobie wszystko wyjaśnijcie, a my już pójdziemy. Mamy z Remusem dużo pracy, wiecie, poważne sprawy dorosłych. Zaniosę po drodze twój kufer do pokoju, Danielle.

— I przemyśl, co teraz z tym jednym nadprogramowym listem. Całkiem niedługo twoja mama powinna go otrzymać i raczej nie będzie zachwycona — dodał Remus, po czym pomachał im na pożegnanie i razem z Syriuszem opuścił kuchnię.

Danielle, Harry i Ron odprowadzili ich wzrokiem, po czym zgodnie usiedli przy stole, na którym znajdowało się, zapewne przygotowane wcześniej przez panią Weasley, śniadanie. Właściwie, Dan jadła już wcześniej, jednak to całe podróżowanie kominkiem, chociaż wyjątkowo szybkie, zdążyło ją zmęczyć, co poskutkowało także poczuciem głodu.

— Ściemnia. Z tą pracą — odezwał się Ron, nakładając łyżeczką dżem na suche tosty. Dan uniosła w górę brew, chcąc tym gestem wymusić na nim wyjaśnienie, ponieważ usta miała zajęte przeżuwaniem nieco już zimnej jajecznicy. — Poszli grać w gargulki.

Danielle pokręciła z niedowierzaniem głową. Ron uśmiechnął się, po czym wpakował do ust swoje śniadanie z takim zawzięciem, że odrobina dżemu skapała na stół. Zaklął siarczyście, próbując podnieść galaretowatą substancję i odłożyć ją na talerz, jednak nie bardzo mu to wyszło. W rezultacie stół wciąż był brudny, jego palce się lepiły, a Dan chichotała z rozbawienia.

— Dan, o co chodziło Remusowi z tym listem? Wpakowałaś się w jakieś kłopoty? Uciekłaś z domu? — zapytał ze zmartwieniem Harry, odwracając się w jej stronę. Czuła na sobie troskliwe spojrzenie jego zielonych oczu i to wystarczało, aby zrekompensować całe to przemilczenie istotnych faktów. W gruncie rzeczy wszyscy byli tylko dzieciakami, które powinny słuchać się dorosłych. Chociaż to, że nie powiedzieli jej o ataku Dementorów wciąż ją irytowało. I zamierzała im to wypomnieć.

— Cóż... Tak jakby... Po tym, jak dowiedziałam się o tym, co starannie przemilczeliście lub odwlekaliście, chciałam od razu tu przyjechać, ale rodzice się nie zgodzili. Powiedzieli, że nie mogę nachodzić Syriusza bez zaproszenia, bo to niegrzeczne — wyjaśniła, rumieniąc się przy tym lekko. Ron zachichotał, za co od razu został zganiony spojrzeniem przez Pottera. — No to sama się zaprosiłam. Podrobiłam list od Remusa i dałam rodzicom, więc pozwolili mi spędzić tu resztę wakacji. Problem w tym, że dzisiaj rano Remus sam wysłał taki list do mojej mamy... Więc gdy go dostanie, będzie nieźle zaskoczona. I pewnie wkurzona.

— Twoja mama rzadko się gniewa. Będzie dobrze — szepnął Harry.

Właściwie, to miał sporo racji. O rodzicach Danielle można było powiedzieć naprawdę wiele, ale na pewno nie, że są surowi. W porównaniu z Dursleyami, a nawet z Weasleyami, których już dzieliła ogromna różnica, Rossowie wypadali zdecydowanie najlepiej. Zachowywali się nie tylko odpowiedzialnie i wyrozumiale, co należało do roli opiekunów, ale także wspierali i żartowali – jak przyjaciele. Kiedy spotkał ich po raz pierwszy, czyli jakieś pięć lat temu, gdy jeszcze chodzili z Dan do mugolskiej szkoły podstawowej, miał wrażenie, jakby zderzył się z kompletnie innym światem. Do tej pory znał jedynie Dursleyów i ich bardzo dziwne oraz niekonwencjonalne metody wychowawcze, dopiero po poznaniu państwa Ross zrozumiał, że istnieje też inny sposób. I ten o wiele bardziej mu się podobał. Już wtedy postanowił, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości założy rodzinę, to będzie ona przypominała Rossów. Chociaż minęło kilka lat, wciąż tkwił w tym postanowieniu.

— Chyba tylko na ciebie — prychnęła Danielle, na co chłopak natychmiast się zaczerwienił i, aby odwrócić od siebie uwagę, zaczął pić zimną już herbatę. Przytyk ze strony dziewczyny nie był nieuzasadniony. Jej rodzice bardzo lubili Harry'ego i często traktowali go z dużo większą wyrozumiałością, niż ją samą, mimo to wcale jej to nie przeszkadzało. Przeciwnie. Cieszyła się, że chłopak wreszcie może poczuć, co znaczy rodzina. — Ale, jeśli już o tym rozmawiamy, to to jest wasza wina. Gdybyście powiedzieli mi o Dementorach od razu, nie zdenerwowałabym się i nie posunęła do tak drastycznych działań.

— Nie, żeby coś, ale nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny od zdarzenia... — szepnął Harry, jednak na tyle cicho, że żadne z jego przyjaciół go nie usłyszało, zbyt zajęte konwersacją.

— Wcale nie. I tak byś się aż rwała, żeby tu przyjechać. W końcu chodziło o... — zaczął złośliwie Ron, za co został znów uderzony przez Dan w ramię. — Merlinie, jesteś agresywna! O co ci znowu chodzi, co? Nie moja wina, że jesteś nieporadna i wciąż...

— Zamknij. Się. Ostrzegam — wycedziła dziewczyna, po czym zgarnęła jednego tosta z serem i wstała od stołu, z zamiarem opuszczenia kuchni. W końcu gdzieś tu musiała być Hermiona, która, w przeciwieństwie do Rona, miała więcej taktu i była dużo lepszym kompanem do rozmów na tematy dotyczące uczuć. Czasami docinki przyjaciela okropnie ją irytowały i w takich chwilach musiała mocno się pilnować, żeby nie odwdzięczyć mu się tym samym – w końcu oboje zakochali się w kimś, kto nawet tego nie zauważał. — Gdzie Hermiona?

— Pewnie w salonie. Pani Weasley potrzebuje naszej pomocy z jakimiś chochlikami — wyjaśnił Harry, nadgryzając tosta i także wstając od stołu. Wciąż lekko się czerwienił, jednak już się tym nie przejmował. — Ucieszy się, jak cię zobaczy.

— Jasne, będzie miała więcej osób do sprzątania, będzie wniebowzięta — burknął Ron, uznając, że przyjacielowi chodziło o jego matkę, a nie przyjaciółkę. Nikt jednak go nie poprawił i już po chwili we troje opuścili kuchnię.

Harry szedł przodem, zastanawiając się intensywnie na tym, co oznaczają sprzeczki Dan i Rona oraz dlaczego są tak częste, podczas gdy dwójka przyjaciół kontynuowała to, co zaczęła wcześniej – rudzielec dogryzał dziewczynie, a ona w odpowiedzi uderzała go w rozmaite części ciała. Cieszył się, że teraz są wszyscy razem. Do tej pory wakacje były okropne, bo spędzał je jedynie w towarzystwie swojego wuja, ciotki, nieznośnego kuzyna Dudleya oraz pachnącej kapustą pani Figg i jej kocich dzieci, jak zwykła nazywać te wszystkie koty, które wałęsały się po jej domu. Teraz miał przy sobie wszystkie osoby, na których mu zależało, dlatego czuł się szczęśliwy. I jeśli spotkanie z Dementorami było konieczne, aby do tego doszło, to wcale tego nie żałował.

Salon okazał się długim, pomalowanym na oliwkowozielono pomieszczeniem, którego ściany obwieszone były starymi, brudnymi i zakurzonymi gobelinami. Danielle znów ogarnęło uczucie deja vu.

We trójkę ruszyli w stronę długich, zielonych zasłon, zza których rozlegało się brzęczenie, przywodzące na myśl wydawane przez pszczoły odgłosy. Z każdym ich krokiem leżący na podłodze dywan w jednym z odcieni zieleni wypuszczał kurzowe chmury, które unosiły się wokół nogawek ich spodni, by ostatecznie na nich osiąść.

Przy zasłonach stała pani Weasley, strofując rozchichotanych Freda i George'a – starszych braci Rona. Była tam też Ginny Weasley, ich młodsza siostra, wyraźnie znudzona, oraz Hermiona, która, gdy tylko ich zobaczyła, pisnęła i podbiegła, aby uściskać przyjaciółkę, wzniecając przy tym całe tumany kurzu.

— Danielle, o Boże, ale się za tobą stęskniłam! — zawołała, obejmując blondynkę i kompletnie nie zwracając uwagi na odrobinki sadzy pokrywające jej ubranie. Aby to zrobić, musiała się lekko schylić, co pozwoliło Dan zauważyć, że jej przyjaciółka urosła.

— Ja za tobą też. Tylko co to za szmata?

Danielle wskazała na żółtą szmatkę, zakrywającą nos i usta Hermiony. Dziewczyna parsknęła, odsuwając się odrobinę i otrzepując ubrania z czarnego osadu, który postanowił zmienić nosiciela podczas uścisku.

— Do sprzątania.

Nie musiała długo czekać, aby dostać bardziej rozbudowaną odpowiedź.

— No, chłopaki, wreszcie raczyliście się pojawić! — zawołała pani Weasley, podchodząc do nich. W ręku trzymała dwie szmatki, podobne do tej, którą miała Hermiona, i wręczyła je Harry'emu oraz Ronowi, którzy nie kryli niezadowolenia z faktu, że zburzono ich tak wcześnie tylko po to, żeby zmusić do pomocy przy sprzątaniu. Jej wzrok zatrzymał się na Danielle, która modliła się w duchu, aby dla niej także nie znalazła się jakaś ściereczka. Nienawidziła sprzątać. A zwłaszcza nieswojego bałaganu. — Och, Danielle, kochaniutka! Nie spodziewaliśmy się tu ciebie tak szybko. Nie zdążyłam przygotować zestawu dla ciebie.

— Och, naprawdę szkoda... Bardzo chciałabym pomóc, ale skoro... — zaczęła blondynka, udając żal, jednak w duchu dziękując wszelkim bóstwom za zlitowanie się nad nią. Wyglądała naprawdę przekonująco, przybierając nieszczęśliwą minę, co może i zadziałało na panią Weasley, ale nie na Rona, który prychnął i wyciągnął w jej stronę swoją szmatkę.

— Weź moją. Oddaję ci ją z ciężkim sercem, jednak zdecydowanie powinnaś móc doznać tej wątpliwej przyjemności odchochliczenia zasłon.

Dan spojrzała na niego z wyrzutem, obiecując sobie, że gdy będą już sami, znowu mu przyłoży. W przeciwieństwie do niej, pani Weasley nie zamierzała czekać, tylko capnęła chłopaka po dłoniach.

— Ron! Przestań być złośliwy. Danielle chce pomóc i to się ceni, jednak nie pozwolę ci się wymigać od pracy.

Blondynka posłała Ronowi złośliwy uśmieszek znad ramienia jego matki, po czym, dla podkreślenia przekazu, wystawiła mu jeszcze język. Harry zachichotał.

— Ale ona też jest złośliwa. Przecież przed chwilą... — zaczęła Ginny, jednak nie dokończyła, ponieważ Fred zatkał jej usta dłonią.

— E, e, Ginny. Konfidenctwo się tępi — pouczył George, za co spotkał się z gniewnym spojrzeniem matki.

— Fred, George! Przestańcie w końcu dokuczać Ginny! — skarciła ich pani Weasley, po czym westchnęła ciężko i ruszyła ku drzwiom. — Gdzieś powinnam mieć jeszcze trochę odchochliczacza i jakąś szmatkę... Nie pozabijajcie się przez ten czas nawzajem.

I wyszła, a wszyscy pozostali opadli na dywan z westchnieniem, licząc na chociaż chwilę odpoczynku przed nadchodzącym sprzątaniem.

Niewiele było osób, które nie miały pojęcia o niechęci, jaką Ginny darzyła Danielle. Zdawał się wiedzieć o tym nawet Harry, któremu zazwyczaj nie rzucały się w oczy podobne rzeczy. Zresztą, Dan także nie przepadała za młodszą siostrą Rona, co uparcie tłumaczyła tym, że ciężko lubić kogoś, kto nie lubi ciebie. Ich wspólna niechęć trwała już od pierwszego roku młodszej z nich w Hogwarcie, kiedy to obie zauważyły to, czego sam zainteresowany nie potrafił aż do teraz: że im obu podoba się Harry. Mimo to dopiero pod koniec ostatniego roku Ginny zaczęła tą niechęć jawnie okazywać, między innymi poprzez docinki w stronę Danielle. Blondynka nic sobie z tego nie robiła, uznając, że zachowanie koleżanki jest wynikiem tylko i wyłącznie zazdrości.

— Przepraszam za Ginny — szepnął do Danielle Ron, podczas gdy przyglądali się, jak bliźniacy próbują zapleść widocznie obrażonej siostrze warkoczyki. — Sama wiesz, że jak chodzi o Harry'ego, to dostaje świra...

— Nie masz za co.

W tym momencie pani Weasley wróciła do pokoju z dodatkową ściereczką oraz buteleczką ze spryskiwaczem, która pełna była czarnego płynu. Wręczyła zestaw Danielle i, gdy wszyscy mieli już dokładnie zakryte usta i nos, poinstruowała, co konkretnie mają robić.

— Te zasłony są pełne chochlików. Merlinie, co ten skrzat robił przez ostatnie lata?

— Stworek jest już stary i może sobie nie radzi... — odparła Hermiona, chcąc tym wytłumaczyć skrzata. Od kiedy w zeszłym roku założyła WESZ, czyli Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych, każdy wiedział o jej wyjątkowych poglądach na ten temat. Dan nawet się z nią zgadzała. Nikt nie zasługiwał na bycie niewolnikiem. Nie rozumiała jednak tego znaczna większość czarodziejów, dla których taki stan rzeczy był kompletnie naturalny, dlatego stowarzyszenie nie cieszyło się zbyt dużym zainteresowaniem.

— Oj, Hermiono, Stworek potrafi bardzo wiele, kiedy tylko zechce.

Obrócili głowy ku wejściu — stał tam Syriusz. W rękach trzymał worek, z którego wystawało kilka szczurzych ogonów. Dan ledwo powstrzymała się od głośnego wyrażenia obrzydzenia, jakie u niej wywoływały. Nienawidziła szkodników tak samo, jak sprzątania.

— Kiedyś na przykład przez cały dzień czyścił portret mojej matki — dodał, opierając się o ramę drzwi. — Innym razem zniszczył mój ulubiony fotel. Mała zaraza.

— Przegrał z Remusem w gargulki i musiał rzucać Hardodziobowi szczury — wyjaśnił Ron, widząc zaskoczone i nieco zesmaczone spojrzenia Harry'ego i Danielle. — Zawsze przegrywa.

— Remus to dobry gracz — powiedział mężczyzna z uśmiechem, chcąc wytłumaczyć się ze swojej serii gargulkowych porażek. — Zresztą, lubię karmić Hardodzioba. No i wyobraźnia też robi swoje. Jak odpowiednio nią pokieruję, to rzucanie tych szczurów na pożarcie staje się całkiem przyjemne.

Danielle nie trzeba było wiedzieć więcej, żeby zrozumieć Syriusza. Wcale się mu nie dziwiła. Chociaż nie miało to większego sensu w jej przypadku, bo jaki też miałoby mieć, to też z chęcią nakarmiła by hipogryfa. Nawet tymi obrzydliwymi, martwymi gryzoniami.

Syriusz lekko zmarkotniał przy swoich ostatnich słowach, jednak szybko znów się rozpromienił. Rzucił worek szczurów na podłogę i podszedł do stojącego w rogu trzęsącego się biurka, po czym zaczął przyglądać się jego wnętrzu przez dziurkę od klucza.

— Nieważne... Jeśli chodzi o biurko, to jestem prawie pewny, że to bogin, Molly, chociaż lepiej, żeby Szalonooki to obejrzał, tak dla pewności. Znając moją matkę tam może być wszystko.

Pani Weasley pokiwała w skupieniu głową, dając tym samym znać, że się z nim zgadza. Mimo to pomiędzy tą dwójką dało się wyczuć znaczące napięcie, którego przyczyny Danielle nie była w stanie dociec. Być może coś wydarzyło się w ostatnich dniach i to wywoływało tę napiętą atmosferę. Ale mogła to być także wina tego domu. Od kiedy tylko się w nim pojawiła, wydawał się mroczny i pełen negatywnej energii.

Głośny, brzęczący dzwonek dobiegł z dołu, a natychmiast po nim rozległa się kakofonia krzyków i wrzasków. Ron jęknął, Hermiona westchnęła, a Syriusz poderwał się, złapał za worek ze szczurami i wybiegł pospiesznie przez drzwi, rzucając na odchodne:

— A mówiłem im, żeby nie używali dzwonka!

Słyszeli, jak zbiega w dół po schodach, przy głośnym akompaniamencie krzyków o treści mniej więcej takiej: "Szlamy, zdrajcy krwi, obrzydliwe mieszańce!".

Znów to deja vu, pomyślała Danielle, której nagle wydało się, że słyszała to już wcześniej. Dużo wcześniej.

— Harry, kochaneczku, proszę, zamknij drzwi — poprosiła pani Weasley.

***

Odchochliczanie zajęło większość poranka. Po południu, kiedy pani Weasley wyszła dla nich po coś do przekąszenia, a przed drzwiami domu pojawił się Mundungus Fletcher z kradzionymi kociołkami, do salonu wszedł Remus, oznajmując, że koniecznie musi odbyć rozmowę z Danielle, najlepiej sam na sam.

Spotkało to się, oczywiście, z protestami ze strony chłopaków, którzy widzieli w tym szansę na uniknięcie sprzątania, jednak mężczyzna stanowczo wybił im to z głowy i, razem z nieco zaniepokojoną Dan, wyszedł z pomieszczenia.

Przeszli przez dwie następne kondygnacje, po drodze mijając mruczącego coś pod nosem Stworka, a także liczne skrzacie łby wiszące na ścianach. Ostatecznie weszli do dość czystego i schludnego pokoju, który sprawiał wrażenie zamieszkanego i niezamieszkanego zarazem. Danielle obwiał nagły chłód, co teoretycznie nie powinno mieć miejsca, zważając na to, że jedyne okno w pomieszczeniu było zamknięte.

— Rozmawiałem z twoimi rodzicami.

Och, cudownie, pomyślała Danielle, krzywiąc się lekko. Ta strona Remusa bywała dość kłopotliwa. Zawsze starał się postępować słusznie i odpowiedzialnie, jednak osobiście czuła się trochę zawstydzona faktem, że mężczyzna tłumaczył się za jej nieodpowiednie zachowanie państwu Ross. Wiedziała, że on i jej mama znali się od czasów młodości, jednak wciąż było to odrobinę niekomfortowe. Prawie tak samo, jak to, że jej rodzice wielokrotnie prosili Lupina o opiekę nad nią, co wydawało jej się niemal uwłaszczające – w końcu miała już piętnaście lat i potrafiła sama o siebie zadbać.

— Nic nie powiesz?

— Bardzo byli źli? — zapytała Dan, nawet nie łudząc się, że odpowiedź będzie brzmiała "nie". Bądź co bądź, znała swoich rodziców. Jeśli istniało coś, co było w stanie wytrącić ich z równowagi, to właśnie kłamstwo.

— Nie będę cię okłamywał. Gdy się pojawiłem, twoja ciotka i matka były w trakcie tworzenia wyjca — odparł Remus, siadając na krawędzi stojącego przy ścianie łóżka.

Blondynka pobladła. Jeśli dostanie wyjca, to dopiero będzie kompromitacja! Chyba ze wstydu nie wyszłaby z pokoju przez tydzień, o ile pozwolono by jej tu zostać, w co coraz bardziej wątpiła. Pamiętała, jak kiedyś śmiała się z Rona, gdy ten dostał taką wiadomość w drugiej klasie. Teraz mógłby się jej zrewanżować, nie wspominając już o tym, jak bardzo taki wyjec ucieszyłby Ginny. Wolała nie dawać młodszej koleżance takiej satysfakcji.

— Spokojnie, nie wyślą go — dodał Remus, widząc zaniepokojenie dziewczyny. Po chwili jednak dodał: — Jeszcze.

Danielle wcale to nie pocieszyło.

— Niech zgadnę. Mam się zabierać z powrotem i szlaban do końca wakacji?

— Nie — odparł z powagą mężczyzna. Dan już nic z tego nie rozumiała. Co w takim razie czeka ją za to kłamstwo? Bo nie potrafiła uwierzyć, że odpuściliby jej ot tak. Coś musiało być na rzeczy. Gdzieś istniał haczyk. — Wyjaśniłem im sytuację.

— Co konkretnie im powiedziałeś? — westchnęła ze zrezygnowaniem Danielle, dochodząc do wniosku, że lepiej by było, gdyby tego nie robił. Nie bez powodu sama tego nie zrobiła.

— A jak myślisz? Wszystko.

Wszystko. Czyli z pewnością też to, czego ona sama nie miała zamiaru wyjawić rodzicom. Nie to, żeby było to coś złego, ale po prostu nie chciała ich martwić. I tak mieli wiele na głowie, bo ciągle rozmyślali o własnej pracy, jej szkole i ocenach, Harrym, Dursleyach, no i o Voldemorcie. To i tak sporo jak na ludzi, którzy do tej pory mieli z magicznym światem niewiele wspólnego. Jeśli dodać do tego wszystkiego jej senne przypadłości, to zaczynało już wychodzić poza zakres, jaki przeciętny człowiek mógł ogarnąć.

— Jak to przyjęli?

— Całkiem dobrze. Okazało się, że już wcześniej to przeczuwali. W twojej rodzinie były już wcześniej podobne przypadki — odpowiedział Remus, uśmiechając się blado. Wskazał na łóżko, na którym siedział, chcąc zachęcić dziewczynę, aby także usiadła. Dan jednak wciąż stała, przetwarzając te wszystkie nowe informacje, najbardziej skupiając się na podobnych przypadkach, o których wcześniej nie miała pojęcia. Będzie musiała przeanalizować to później. Zdecydowanie. — Dlatego zrozumieli twoją nagłą potrzebę spotkania z Harrym. Jedynym, co im się nie spodobało, było to, że zamiast powiedzieć im wprost, o co chodzi, zastosowałaś oszustwo. Nie pochwalają takiego rozwiązania.

No oczywiście, że nie. Rodzice Danielle należeli do ludzi bardzo kulturalnych i przestrzegających norm moralnych właśnie tego typu. Od małego wpajali jej, że ważnym jest, aby być szczerym, kulturalnym, pomocnym i w ogóle miłym dla otoczenia. Ponoć miało to do niej powrócić, ale ona sama jakoś nie bardzo w to wierzyła. Mimo to starała się stosować do zasad rodziców, jednak nie zawsze wychodziło. Ostatnio miewała wrażenie, że jest najbardziej zakłamaną dziewczyną w całym Hogwarcie.

— Wiem. Przeproszę ich — zapewniła Dan, podnosząc się na palcach stóp, a następnie znów opadając. Spojrzenie utkwiła w dywanie, który o dziwo nie wypuszczał kłębów kurzu przy choćby najmniejszej ingerencji osoby trzeciej. Ktoś musiał posprzątać to pomieszczenie wcześniej. Ciekawe tylko, kto, skoro skrzat domowy z pewnością tego nie zrobił. — To twój pokój?

Remus zmarszczył brwi, wyczuwając chęć zmiany tematu. Miał do powiedzenia jeszcze kilka istotnych rzeczy, jednak mimo to dał się w to wciągnąć, dając dziewczynie odrobinę satysfakcji.

— Tymczasowo. Kiedyś mieszkał tu ktoś inny i mam nadzieję, że ten ktoś kiedyś tu wróci — odpowiedział krótko, po czym, widząc zaciekawienie na twarzy blondynki, postanowił wrócić do wcześniejszej rozmowy, zanim zacznie ciągnąć go za język. Nie bardzo miał ochotę na rozmowy o osobach, których już przy nim nie było. — Wracając, oprócz tego, że musisz pamiętać, żeby ich przeprosić, to twoi rodzice polecili mi przekazać i dopilnować czegoś jeszcze. Masz pomagać pani Weasley w sprzątaniu, być bezwzględnie posłuszna, co obejmuje niewtrącanie się w sprawy Zakonu, informować mnie o ewentualnych problemach sennych, a także, co, jak podkreśliła twoja mama, najważniejsze – przekazać Harry'emu serdeczne pozdrowienia i poinformować go, że oboje z twoim ojcem są bardzo wzburzeni faktem, iż został zaatakowany na środku ulicy przez Dementorów i mają nadzieję, że sprawa się rozwiąże. To chyba tyle, o niczym nie zapomniałem, jak mi się wydaje.

Danielle zachichotała. Skoro jej rodzice bardziej skupili się na jej zachowaniu i Harrym, to widocznie nie byli na nią za bardzo źli. Oczywiście zamierzała ich przeprosić, nawet dwukrotnie, tak dla pewności, żeby wybaczyli jej to małe oszustwo. 

— Z pewnością to zrobię — zapewniła gorliwie.

Remus uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że przynajmniej jeden z tych warunków nie zostanie spełniony. Nie zamierzał jednak stosować żadnych metod, które nazbyt wkraczałyby w strefę prywatną młodzieży, jak zwykła robić to pani Weasley, więc nie wytknął dziewczynie składania obietnic, których nie była w stanie spełnić. Zamiast tego wstał z łóżka i skierował w stronę wyjścia, informując na odchodne:

— Pamiętaj, że gdyby działo się cokolwiek... Cokolwiek w związku z twoimi snami, masz przyjść z tym do mnie. Gdyby mnie nie było, poczekaj, aż wrócę. I mów. A ja postaram się pomóc, na ile będę potrafił. Zgoda?

Dan pokiwała powoli głową, po czym powoli ruszyła za nim ku drzwiom.

***

— Lupin.

Remus odwrócił się gwałtownie, słysząc znany sobie, chłodny głos. Uśmiechnął się grzecznie i stanął, mierząc rozmówcę wzrokiem.

— Severus — odparł przyjaźnie, na co wysoki, czarnowłosy mężczyzna zjeżył się i skrzywił, jakby mu ktoś pod nos podłożył wyjątkowo obrzydliwego robaka. Od razu dało się zauważyć, że nie podoba mu się idea rozmowy, którą sam zainicjował. — Masz do mnie jakąś sprawę?

— Mam. Nie rozmawiałbym z tobą w celach rozrywkowych — burknął, czym zwrócił uwagę przechodzącej akurat obok nich Nimfadory Tonks. Czarodziejka uniosła ze zdziwienia brwi, nie bardzo wiedząc, co ta dwójka robi razem, rozmawiając w przejściu, zamiast przygotowywać się do spotkania Zakonu. Nie było tajemnicą, że pomiędzy Severusem Snape'em a Remusem Lupinem oraz Syriuszem Blackiem sprawy nie miały się zbyt wesoło. Pomiędzy tymi osobami istniała jawna niechęć, przez niektórych odbierana nawet jako nienawiść. Nic więc dziwnego, że widok ich razem wzbudzał zaintrygowanie i zaskoczenie.

— Przedstaw ją więc.

Siedzący przy kuchennym stole Syriusz przyglądał się im z zaintrygowaniem i złością. Nie miał pojęcia, o czym takim mogli rozmawiać, ale chętnie by się dowiedział, gdyby siedzący obok niego Moody nie zaszczycił go rzuceniem klątwy zdrętwienia, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Ze swojego miejsca nie mógł usłyszeć, czego dotyczyła rozmowa, a odczarowanie się nie było możliwe. Obiecał sobie w myślach, że poskarży się w końcu Dumbledore'owi na stosowanie podobnych praktyk przez niektórych członków Zakonu Feniksa. Robili to zawsze, gdy na choryzoncie pojawiał się Snape. Usprawiedliwiali to, co prawda, chęcią zachowania spokoju u większości, a także wszystkich przy życiu, jednak kto tam wiedział, co im naprawdę chodziło po głowach.

— Nie powiesz mi chyba, że jest to przypadek — zaczął Snape, jednak Remus szybko mu przerwał, domyślając się, czego będzie dotyczyć ich rozmowa:

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Severusie. Cóż miałoby być przypadkiem?

Snape poczerwieniał – a raczej z pewnością by to zrobił, gdyby tylko był do tego zdolny. Jego twarz, jak zwykle, odznaczała się niezmiennym kolorem. Być może zawdzięczał to brakowi jakiś witamin albo jakimś magicznym defektem. W zasadzie, Remusa od zawsze to ciekawiło. Chętnie zgłębiłby temat, gdyby tylko mężczyzna nie patrzył na niego z żądzą mordu w oczach.

— Nie zgrywaj się. Doskonale wiesz, o czym mówię. Nie wmówisz mi chyba, że to zwykły zbieg okoliczności? Lupin, wy coś ukrywacie.

— Ukrywamy, a jakże. Masę kurzu po pokojach — odparł z drwiną Lupin, na co czarnowłosy znów się zjeżył. Odebrał to chyba nieco inaczej, niż było w zamiarze, bo Remus wcale nie chciał mu dokuczać. Po prostu nie widział innej możliwej odpowiedzi na to pytanie.

Syriusz poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu, wyczuwając, że chodzi o coś poważnego. Wywnioskował to z postawy przyjaciela, która ze swobodnej zmieniła się na spiętą, a także faktu, że rozmowa trwała już dość długo jak na tę dwójkę. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że drgnął, czyli zaklęcie musiało ustąpić. Zanim jednak zdążył się ruszyć, znów poczuł drętwienie. Zaklął w myślach. Tak, zdecydowanie będzie trzeba sięgnąć po ostateczne środki. Dumbledore się o tym dowie, bez dwóch zdań.

— Bardzo śmieszny dowcip. Doprawdy, przedni. Porównywalny z tymi, które robiliście za dzieciaka z twoimi, tak zwanymi, przyjaciółmi. Zapytam jeszcze raz, Lupin. Co to ma znaczyć? Słyszałem o tym, że każdy ma swojego klona, jednak, jak dla mnie, jest to mocno naciągane. Chcę prawdy, Lupin. Dlatego odpowiedz mi: co to ma znaczyć?! — wybuchnął Severus, tak, że ostatnie zdanie mógł usłyszeć każdy obecny w pomieszczeniu, włączając w to Syriusza. Nie osiągnął jednak oczekiwanego efektu.

Remus uśmiechnął się smutno, podpierając się pod boki. Westchnął z żalem i spojrzał na Snape'a tak, że ten zmieszał się natychmiastowo, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Teraz już wszyscy się im przyglądali, próbując wyłapać, o czym takim rozmawiali. Nie dowiedzieli się jednak. Ani oni, ani podsłuchujący przy drzwiach bliźniacy Weasley, którzy wkrótce po tym spłoszyli się, słysząc w korytarzu kroki pani Weasley i Dumbledore'a, przez co nie dosłyszeli równie tajemniczej, co cała rozmowa, odpowiedzi:

— Będę z tobą całkowicie szczery, Severusie — westchnął Lupin, podnosząc dłoń, aby złapać się za nasadę nosa. Sprawiał wrażenie kompletnie zrezygnowanego. — Nie wiem. Po prostu nie wiem. I nie jestem pewien, czy chciałbym się dowiedzieć.

Nawet Snape wiedział, że nie kłamał.

______________________________________

Rozdział dość krótki, jak na moje, i bardzo odbiegający od pierwotnego konspektu, jednak dzięki temu, mam nadzieję, fabuła będzie mniej więcej równo rozłożona.

Co prawda, jest to bardzo skąpy w jakiegokolwiek informacje rozdział, ale następne będą się rozkręcać. I długością, i ilością wydarzeń, a także wytłumaczeniami. Wiem, że wiele może się na razie wydawać dziwne i zagadkowe, jednak w trakcie będzie się rozjaśniać. Albo bardziej plątać? Ostatecznie na pewno się rozjaśni.

Do następnego razu <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top