ROZDZIAŁ 10 • Zapętlenie •
Minerwa McGonagall upewniła się jeszcze raz, czy drzwi do jej gabinetu aby na pewno są zamknięte. Gdyby Dolores zaczęła w nim węszyć, mogła znaleźć tam kilka rzeczy, których nie powinna widzieć. Coś z tą kobietą było zdecydowanie nie tak, a ona musiała dowiedzieć się, co takiego. To jednak schodziło na nieco dalszy plan w porównaniu ze sprawą Danielle Ross.
Rozmowa z rodzicami Danielle przyniosła jej tylko więcej pytań, a prawie żadnych odpowiedzi. W pewien sposób wyjaśniło się przysypianie na lekcjach, ale to tylko jeden z kilku problemów jakie pojawiły się od początku roku. Na dodatek jedynie potwierdzili jej obawy odnośnie sprawy z Dorcas Meadowes – istniała duża szansa na to, że historia zatoczy koło, a na to nie zamierzała pozwolić. Jeśli jednak sama nie znajdzie rozwiązania , ani nie zrobi tego Dumbledore, będzie zmuszona do powzięcia bardziej drastycznych kroków. Jako opiekunka czuła się w obowiązku zapewnić swoim uczniom bezpieczeństwo i spokój.
Kiedy stanęła przed kamienną chimerą, westchnęła głęboko, poprawiła włosy i strzepnęła z szaty drobinki kurzu, które w zasadzie nie rzucały się w oczy, ale lubiła, gdy wszyscy wokół postrzegali ją jako osobę poukładaną, a to wymagało bezustannej perfekcji i dokładności.
Wypowiedziała hasło i posąg odsunął się, ukazując przejście do gabinetu dyrektora. Przechodziła nim już wielokrotnie, jednak krótki, wąski tunel budził w niej zawsze to samo zaintrygowanie. Pokonała drogę w niespełna minutę i zastukała w stare drzwi. Coś zaszurało. Gdy usłyszała zaproszenie pociągnęła za klamkę i weszła do środka.
Albus Dumbledore siedział za swoim biurkiem i zajadał cytrynowe dropsy, a wokół niego leżały stosy pism i grubych ksiąg. Fawkes, należący do dyrektora feniks, musiał całkiem niedawno odrodzić się z popiołu, ponieważ leżał na złożonym w kostkę kocyku, ułożonym na szczycie jednej z książkowych wież. Obrzuciła mężczyznę uważnym spojrzeniem i stwierdziła, że ten chwilowo nic sobie nie robi z tej wizyty. Szybko jednak się zrehabilitował i skinął jej głową, z racji, że usta miał pełne cukierków. Uprzątnął szybko biurko, znajdując przy okazji różdżkę pod stertą listów, i wskazał McGonagall krzesło naprzeciwko. Usiadła na nim i poprawiła sobie okulary na nosie, jednocześnie wciąż obserwując każdy krok Dumbledore'a. Był dla niej jeszcze większą zagadką niż Danielle Ross.
— Dobry wieczór, Albusie — przywitała się w końcu, układając dłonie na kolanach ukrytych pod długą, elegancką szatą. Dumbledore przełknął cukierki i oblizał sobie usta, jakby miał dużo mniej lat, niż było w rzeczywistości.
— Dobry wieczór, Minerwo. Co cię do mnie sprowadza o tej porze? — zapytał i wyciągnął w jej stronę miseczkę pełną cytrynowych dropsów. — Dropsa?
Pokręciła przecząco głową, krzywiąc się przy tym lekko. Widok tych pastylek budził w niej niechęć do... wszystkiego. Ale tym, co irytowało ją bardziej, był ten nieziemski spokój Dumbledore'a. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie interesowało go to, z czym przyszła, a fakt, że do tej pory nie raczył podzielić się z nią... dość ważnymi informacjami, nie działał ani trochę na jego korzyść. Obecnie nie obchodziła jej żadna szkolna hierarchia. Była wręcz wściekła, jednak mnie dała tego po sobie poznać. To burzyłoby jej niezachwiany obraz osoby opanowanej.
— Nie, dziękuję Albusie. Przyszłam w sprawie mojej uczennicy i mam nadzieję, że szybko załatwimy tę sprawę, abyś mógł wrócić do... — Chciała powiedzieć "swojej pracy", ale przypomniała sobie, że gdy weszła to dyrektor nie robił nic oprócz wsuwania dropsów. — Rozmawiałam w ten weekend z rodzicami Danielle Ross i wiesz, co mi powiedzieli?
Nie miała zamiaru czekać, aż mężczyzna się odezwie, ale on także się do tego zbytnio nie garnął. Patrzył na nią i uśmiechał się, jak zwykł to robić przy prawie każdej nadarzającej się okazji.
— Że to, co nawypisywała w Proroku Rita Skeeter, jest prawdą. Zdziwili się, że dopiero się o tym dowiedziałam, bo z tego, co powiedziała im Danielle, wszyscy nauczyciele byli świadomi. Przeprosili mnie, że nie powiedzieli mi o tym osobiście. Poczułam się naprawdę głupio, Albusie. A wiesz, dlaczego?
Dumbledore milczał, wpatrując się w kobietę z wyczekiwaniem. Minerwa nie zamierzała czekać na jego odpowiedź.
— Ponieważ gdy pod koniec zeszłego roku pytałam cię, czy to prawda, ty powiedziałeś mi, że to kłamstwa i mam się nie przejmować. Rozmawiałeś z panną Ross w tamtym roku i nie powiedziałeś mi, że ma problemy. Zwłaszcza po tym, co kilka lat temu stało się z Dorcas Meadowes. Nie sądzisz, że od początku powinnam wiedzieć o czymś takim? Jak mam być dobrą opiekunką domu, skoro nie mogę pomóc moim wychowankom? Jak mam im pomóc, skoro najważniejsze fakty są przede mną zatajane?
Dyrektor poprawił się na krześle i wziął do ust jeszcze jednego cukierka. Przez moment milczał, albo próbując przemyśleć swoją odpowiedź, albo sprawdzając, czy McGonagall naprawdę skończyła już swój wywód.
— Minerwo, czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co zagrażałoby uczniom? — zapytał spokojnie, a ona miała wielką ochotę odpowiedzieć, że tak i wymienić wszystkie takie momenty, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie przyszła tam po to, żeby się wykłócać, tylko żeby wyjaśnić pewne nieścisłości. — Wszystko, czego się podejmuję, jest doprawdy trudne, nie tylko w wykonaniu, ale i w zrozumieniu. Zdaję sobie sprawę z tego, że może postąpiłem niewłaściwie, nie informując cię o tym, ale zapewniam, że miałem na względzie jedynie dobro uczennicy. Czy nie lepiej było, żeby to wszystko ucichło? Ona nie chciała rozgłosu, a skoro nauczyciele nie zwracali na wszystko uwagi, to i uczniowie utwierdzili się w myśleniu, że to tylko bujda. Zapomnieli. Uważasz, że to nie jest odpowiednie wyjście?
McGonagall nie miała pojęcia, czy powinna go zwymyślać, czy może dać za wygraną i uwierzyć we wszystko to, co próbował jej wcisnąć. Coś nie grało, coś nie pasowało, ale potrzebowała czasu, żeby rozgryźć co to takiego. Choćby chciała, nie mogła poświęcać całego swojego czasu nielicznym osobom i tajemnicom Dumbledore'a. W końcu w jej domu było około dwóch setek dzieciaków, a jako nauczycielka miała za zadanie pomagać także innym uczniom Hogwartu.
— Albusie, po tym, co stało się z Dorcas Meadowes nie możemy ot tak lekceważyć mocy Danielle. Ona nie potrafi nad tym panować — odparła, czując, że każde kolejne wspomnienie swojej byłej wychowanki sprawia jej ogromny ból. Rola opiekunki od pewnego czasu wprowadzała ją jedynie w stan coraz większej rozpaczy i nawet zastanawiała się już kilkukrotnie, czy z tego nie zrezygnować. To jednak nie był jeszcze ten czas. Nie, gdy historia miała się powtórzyć. — Musimy coś z tym zrobić, jeśli nie chcemy, by doszło do kolejnej takiej tragedii. Poprzednio ktoś zginął. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko.
— Śmierć tego chłopca była jedynie nieszczęśliwym wypadkiem.
— Dobrze wiesz, że nie była.
Na moment zapanowała nieco niezręczna cisza. Oboje nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć, zwłaszcza, że w związku z wydarzeniami ostatniego roku wszystko wydawało się takie świeże. Zupełnie tak, jakby historia się powtarzała, ale w nieco innej kolejności.
— Załatwiłem pannie Ross kilka dodatkowych zajęć. Z zakresu wróżbiarstwa i kontroli magii — zapewnił nagle Dumbledore bez cienia zawahania. McGonagall uniosła brew, niepewna, czy dobrze usłyszała. Dopiero teraz mówił jej o czymś takim! — Ufam, że to jej pomoże. Tym razem będzie inaczej, Minerwo. Dorcas nie była w stanie nad sobą zapanować, ale tym razem jesteśmy przygotowani i z odpowiednim treningiem Danielle jest w stanie zrobić coś wielkiego. Dzięki niej wygramy tę wojnę.
McGonagall zmarszczyła czoło i spojrzała gniewnie na swojego przełożonego, wyczuwając, że mają bardzo odmienne zdanie na ten temat. W ogóle jej nie słuchał. Miała wrażenie, że każde wypowiadane przez nią słowo wpada do jego umysłu i z niego wypada, a po drodze zostawia jedynie maleńki skrawek całego sensu, do którego mężczyzna już samodzielnie dorabia sobie znaczenie.
— Moja uczennica nie jest bronią, którą można wykorzystać do wygrania wojny. Żadne z moich uczniów nią nie jest.
— Oczywiście, masz rację, Minerwo. Chciałem tylko powiedzieć, że Danielle Ross jest zdolna do wielkich rzeczy. Nic ponad to. Możesz być spokojna. Zadbam o to, by nauczyła się to kontrolować.
Kobieta westchnęła ze zrezygnowaniem. Ta rozmowa prowadziła do nikąd. Jak miała mu zaufać, gdy nawet podczas tej krótkiej wymiany zdań okłamał ją przynajmniej dwukrotnie? Jak miała powiedzieć mu o Cedriku Diggorym czy o podejrzeniach związanych z Dolores Umbridge?
Musiała radzić sobie sama. Nie pierwszy raz w życiu.
***
Danielle skreśliła kolejne zdanie i zagryzła ze zdenerwowania wargę. Szło jej okropnie, a to przez to, że ciągle rozpraszało ją tysiące myśli. Ostatnimi czasy zbyt dużo myślała, a jeszcze więcej spała, co zaczęło niepokoić jej przyjaciół. Polecenie Dumbledore'a wciąż rozbrzmiewało z tyłu jej głowy i przypominało o sobie każdej nocy, tylko po to, by ją zestresować. Nie udawało się. Ani razu nie pojawił się sen, nawet zwyczajny. Raz wydawało jej się, że coś jej się przyśniło, ale ostatecznie nic nie pamiętała, gdy rano się obudziła. Zastanawiała się, czy istniało jakieś zaklęcie albo eliksir, które pomogłoby jej sobie przypomnieć. Musiała poszukać czegoś w tym temacie.
Ale przecież wcześniej potrafiła śnić. Co się zmieniło? Czemu teraz nie miała już żadnych snów? Nie wiedziała, ale strasznie ją to irytowało. Akurat wtedy, gdy mogła jakoś się przysłużyć! Instynktownie zaczęła unikać spojrzeń Harry'ego, wmawiając sobie, że po tych porażkach nie może mu patrzeć w oczy. Powinna dać z siebie wszystko, żeby to się udało, ale widocznie tego nie robiła. Musiała się bardziej starać i to należało do jej celów na najbliższy miesiąc. Dłużej nie miała zamiaru czekać, przecież to zbyt ważna sprawa. Tu chodziło o czyjeś życie. Nie mogła znów nawalić.
Nie, nie, nie!
Znowu przekreśliła zdanie. I kolejne. Jak miała się skupić na lekcjach, gdy nie udawało jej się to wieczorami, przy dużo ważniejszym zadaniu? To wszystko zaczynało ją powoli przerastać. Umbridge, która się na nią uwzięła, wyrzuty po śmierci Cedrika, prośba Dumbledore'a... Czuła się tym przytłoczona, ale nie chciała narzekać. Zwłaszcza, że przyjaciele zdawali się zauważać jej dziwne zachowania. Brakowało tylko tego, żeby zaczęli się o nią martwić.
Na domiar złego wciąż bolała ją głowa.
Siedzący obok niej Seamus westchnął cicho, słysząc kolejne zamaszyste ruchy pióra i podniósł wzrok znad swojego eseju. Po raz pierwszy od jego prośby znaleźli czas na wspólną naukę, ale tak naprawdę niewiele to miało z tym wspólnego. Po prostu siedzieli przy jednym stoliku w bibliotece i skrobali po swoich pergaminach coś o zaklęciach lewitujących. Równie dobrze mogli robić to osobno.
— Wszystko w porządku, Danielle? Jesteś ostatnio jakaś nieobecna — zaczął, odkładając pióro i przyglądając się jednocześnie swojej pracy. Wydawała się przyzwoita, ale tak naprawdę liczył jedynie na mocny zadowalający. — To te szlabany u Umbridge? Czy może McGonagall dała ci wycisk w tym tygodniu?
Blondynka wzrdrygnęła się na dźwięk nazwiska znienawidzonej profesorki. Od czasu szlabanów trwał pomiędzy nimi impas. Ona się nie wychylała, a Dolores nie zwracała na nią uwagi. Podobało się jej to, ale fakt, że napis na lewej dłoni wciąż nie znikał, nieco ją przerażał. Pozbawione palców rękawiczki, które zaczęła nosić po naborze, coraz bardziej dawały jej się we znaki, zwłaszcza, że w zamku robiło się jakoś tak cieplej, a Hermiona coraz dziwniej się im przyglądała. Profesor McGonagall za to była w porządku. Poprawiały razem wypracowania pierwszaków i nawet dostała ciasteczka. Mimo wszystko jednak odrabiała karę, a przypominała sobie o tym za każdym razem, gdy nie zauważyła jakiegoś istotnego błędu i nauczycielka kazała jej go szukać od nowa i zastanawiać się nad tym, na czym polegał. Transmutacja nigdy nie należała do jej mocnych stron, ale miała wrażenie, że po tych szlabanach jej wiedza w tej dziedzinie wskoczy na nieco wyższy poziom. Szczęście w nieszczęściu.
— Tak, tak, jest w porządku. U McGonagall jest całkiem znośnie, ale tamte szlabany u Umbridge były okropne. Wciąż jestem po nich wyczerpana.
Półprawda. Naprawdę wieczory u sadystycznej nauczycielki obrony przed czarną magią uważała za okropne i wciąż odczuwała ich skutki. Tylko nie takie, jakich wszyscy się spodziewali.
— Dalej nie zeszło? — zapytał z troską w głosie, spoglądając na jej bezpalczaste rękawiczki. Dan odwróciła wzrok nieco zakłopotana, żałując, że dała mu to zobaczyć już pierwszego dnia szlabanów. Głupio jej było przyznać, że na początku nie wierzyła, że blizna jest prawdziwa. — Potter nadal odrabia swój?
Od razu wyczuła niechęć, z jaką chłopak wypowiedział nazwisko jej najlepszego przyjaciela. Seamus i Harry od niedawna zachowywali się zdecydowanie dziwnie i doprawdy nie potrafiła tego zrozumieć. Zawsze się dogadywali. No, może nigdy nie można było ich nazwać przyjaciółmi, ale wrogowie? Obecna sytuacja bardziej skłaniała do tego drugiego określenia. Czyżby chodziło tu o te oszczerstwa, którego wypisywał o Harrym ,,Prorok Codzienny"? A może to coś zupełnie innego? Nie miała pojęcia, jednak nie wydawało jej się, by w najbliższym czasie mieli się pogodzić, ale obiecała sobie, że osobiście dopilnuje, aby nastąpiło to jeszcze w tym roku. Ciężko było balansować pomiędzy jednym a drugim, a naprawdę nie chciała wybierać, zwłaszcza, że wiedziała, jak by się to skończyło i uważała to za co najmniej odrobinę niesprawiedliwe.
— Tak. Harry właśnie siedzi na herbatce u Różowej Landrynki — mruknęła z przekąsem i natychmiastowo odczuła falę współczucia dla swojego przyjaciela. W momencie, gdy ona siedziała z Finniganem w bibliotece, Harry sam się okaleczał. Z tym także musiała coś zrobić, ale fakt, że próbowała i skończyło się to zdecydowanie nie najlepiej skutecznie ją od tego pomysłu odwodził. Bała się, że Umbridge naprawdę spełni swoją groźbę. Czuła, że ta kobieta była zdolna do wszystkiego. — O co wam obojgu chodzi? Zawsze się dogadywaliście, dlaczego się to zmieniło? To tylko dlatego, że w Proroku piszą...
— Nie, nie! Powiedzmy, że to bardziej prywatna sprawa — przerwał jej i uśmiechnął się przyjaźnie, jak zawsze, gdy była w pobliżu.
— Nie wierzysz Harry'emu? — zapytała po chwili namysłu nad tym, czy aby na pewno to pytanie będzie w porządku. W końcu nie chciała się kłócić ani nic podobnego, nie miała zamiaru robić sobie wrogów, a już zwłaszcza w Gryffindorze. Mimo to chciała wiedzieć.
— Nie bardzo — odparł szybko i zdecydowanie, jakby chociaż chwila zwłoki mogła wywołać jakieś wątpliwości. Danielle spojrzała na niego krzywo, ale szybko przypomniała sobie, że przecież miała nie zniechęcać do siebie innych i po prostu spojrzała na niego z lekkim rozczarowaniem, czego pewnie i tak się spodziewał. W końcu była najlepszą przyjaciółką Harry'ego.
Mimo to wiedziała, że każdy ma prawo do własnego zdania i nie mogła ot tak przekreślać ich znajomości tylko z tego powodu. No dobrze, może i mogła, ale według niej byłoby to zdecydowanie nie w porządku wobec Seamusa.
— Ale mnie wierzysz? — zapytała dla pewności, chociaż podejrzewała, że skoro wciąż z nią rozmawiał, odpowiedź była twierdząca. I to wydało jej się co najmniej dziwne.
W końcu ona i Harry mówili dokładnie o tym samym.
— Ja... Czy możemy skończyć ten temat?
Pokiwała głową i zamilkła, wpatrując się w swoje wypracowanie z takim zaangażowaniem, jakby miała wypalić w nim dziurę samym spojrzeniem. Jego odpowiedź wcale jej się nie spodobała. Uciekanie od tej rozmowy nie przyniesie niczego dobrego. Wiedziała z własnego doświadczenia, że takie sprawy powinno się załatwiać od razu. Nie rozumiała, dlaczego unikał jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Po co spędzali razem czas, jeśli jej nie wierzył? A jeśli wierzył, to dlaczego tego po prostu nie potwierdził? No, chyba że było wręcz przeciwnie, ale to też mógł powiedzieć. Nie istniał żaden powód, dla którego miałby kończyć temat bez prostego tak lub nie.
Chociaż to zachowanie zdecydowanie ją zastanawiało i nie potrafiła go rozgryźć, to szybko domyśliła się, dlaczego Seamus nie wierzył Potterowi. Po prostu nie chciał dopuścić do siebie, że Voldemort mógł faktycznie powstać z martwych. Bał się, tak jak wszyscy inni, jak ona sama. I to był jego sposób na to, by się nie zamartwiać. Wmówić sobie, że to tylko kłamstwo. Bujda, obłuda. Niezwykle wygodny sposób.
Czasami pragnęła, żeby to wszystko się nie wydarzyło. Żeby nie okazała się czarownicą, nie miała tych dziwnych snów, nie poszła do Hogwartu i nie brała udziału w tych całych przygodach. Ale zaraz potem dochodziła do wniosku, że wtedy nie poznała by Rona, Hermiony, Seamusa... No i Harry'ego. Czy przeprowadziliby się na Privet Drive, gdyby nie to, że poprzedni dom przypadkowo podpaliła kichnięciem? Raczej nie. Wszystko więc się jakoś ze sobą wiązało. Tak po prostu miało być.
Wszystko było ze sobą ściśle powiązane i zapisane już dawno temu.
Widocznie tak samo miała się sprawą z Draco Malfoyem, który wszedł do biblioteki pewnym siebie krokiem i od razu sprawił, że dwoje pierwszorocznych w wyjątkowo szybkim tempie ewakuowało się na korytarz. Bez swojej obstawy wyglądał nieco żałośnie i niecodzienne, ale to ani trochę nie działało na jego korzyść. Brak Crabbe'a i Goyle'a u jego boku jedynie bardziej uwidaczniała jego niski, zdaniem Danielle, poziom inteligencji. Ślizgoni nigdy nie cieszyli się popularnością, ale on sam pracował na swój wizerunek od początku pierwszej klasy. Bardzo dobrze wychodziło mu zniechęcanie do siebie innych ludzi i straszenie dzieciaków, zwłaszcza, że teraz został prefektem i mógł rozdawać szlabany za najdrobniejsze przewinienia. Po Gryffindorze już dawno rozeszła się plotka o tym, jak wlepił tygodniowy szlaban jakiejś pierwszorocznej Puchonce za to, że biegając po korytarzu wpadła na Pansy Parkinson, której przez ten incydent rozsypały się wszystkie trzymane w rękach książki.
Zobaczyła go o sekundę za późno, bo blondyn już ruszył w ich stronę z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Widocznie zdążył zapomnieć o tym, że miał się od niej odczepić, co wcale jej nie dziwiło. Prawdopodobnie po prostu znalazł kolejny powód, żeby jej dokuczać i wszystko wróciło do normy.
— Proszę, nie — jęknęła cicho Danielle, wiedząc, że już za późno, żeby pójść w ślady pierwszorocznych i ewakuować się poza bibliotekę. Gdyby teraz zaczęła uciekać, wyglądałoby to na tyle żałośnie, że przez następny tydzień wstydziłaby się wyjść z dormitorium, ale rozmawiać z Draco też nie miała zamiaru. Sam jego widok doprowadzał ją do rozpaczy.
Seamus ponownie uniósł wzrok znad swojego wypracowania i spojrzał na idącego w ich stronę Ślizgona. Niemal od razu się skrzywił, dając znać, że jemu także nie podoba się wizja interakcji z akurat tym chłopakiem.
— No, no, no... Teraz już zaczynam rozumieć — zaczął Malfoy, przystając przy ich stoliku i, o ile to w ogóle możliwe, uśmiechając się jeszcze złośliwej, niż do tej pory. Niemal od razu zmierzył Finningana spojrzeniem takim, jakim zazwyczaj obdarowuje się brud na podeszwie. — Pomyślałby kto, że masz chociaż trochę gustu Ross. Chociaż trochę! A tu takie rozczarowanie.
Miała rację. Znowu przyszedł jej dokuczać. Musiał mieć naprawdę nudne życie, żeby skupiać je tylko na dręczeniu innych uczniów swoją irytującą osobą. Przez krótką chwilę cieszyła się milczeniem z jego strony. Ile wytrzymał? Trzy dni, cztery? Coś koło tego.
— Pomyślałby kto, że znasz znaczenie frazy "odczep się", a jednak takie rozczarowanie — burknęła pod nosem, wbijając wzrok w jego przyozdobioną kpiącym uśmieszkiem bladą twarz, jakby liczyła na to, że samym spojrzeniem zdoła się go pozbyć ze swojego życia. I może naprawdę tak było, chociaż sama nie miała o tym pojęcia. W ogóle nie myślała.
Seamus nie wiedział, czy powinien na słowa Dan zareagować cichym parsknięciem, czy może zachować powagę. Ostatecznie milczał, próbując skupić się znowu na swoim wypracowaniu.
Malfoy natomiast nie wyglądał na specjalnie poruszonego odpowiedzią Danielle. W pierwszej chwili pomyślała, że może jej nie dosłyszał, ale szybko wyprowadził ją z błędu:
— Odczepiłem się przecież.
— Och, oczywiście! I ile wytrzymałeś? Trzy dni? — rzuciła Dan, po czym zdała sobie sprawę, że im dłużej odpowiada na jego zaczepki, tym bardziej zachęca go do kontry. Żeby się go pozbyć prawdopodobnie powinna po prostu milczeć.
Tyle że ona nie potrafiła milczeć dłużej niż przez trzy minuty.
— Właściwie to cztery — odparł, jak można wywnioskować po jego wyrazie twarzy, absolutnie poważnie. Omiótł spojrzeniem ułożone przed dziewczyną podręczniki i niedokończone wypracowanie z zaklęć, nad którym wciąż pracowała, zupełnie, jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia. W końcu skierował wzrok z powrotem na zirytowaną twarz Danielle, a w jego oczach pojawił się jakiś trudny do zinterpretowania błysk. — Słyszałem o twojej ostatniej wielkiej porażce. To trochę żałosne, nie sądzisz? Zaryzykowałaś większym szlabanem, a i tak odpadłaś.
Na początku Dan nie miała pojęcia, o czym ten denerwujący Ślizgon mówi. Potrzebowała chwili, żeby przypomnieć sobie wszystkie wydarzenia ostatnich dni i odnaleźć to, do którego konkretnie odnosił się Malfoy.
— Skąd wiesz o tym, co wydarzyło się na naszym naborze?
Seamus ponownie uniósł głowę znad swojego wypracowania i spojrzał najpierw na dziewczynę, a potem na uśmiechającego się kpiąco chłopaka.
— Malfoy, daj jej spokój.
— Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek prosił cię o komentarz — burknął Draco, obdarzając Seamusa spojrzeniem takim, jakim zaszczycał dosłownie każdego, gdy tylko chciał okazać mu swoją pogardę. Skrzywił się, dodał pod nosem coś jeszcze, czego nikt prócz niego nie usłyszał, i ponownie skupił uwagę na Danielle, która wciąż była lekko zszokowana tym, jak daleko zaszła wieść o jej porażce. — Widocznie ktoś ma bardzo długi język, Ross. Wiesz, to musiało być niezłe upokorzenie, aż szkoda, że mnie tam nie było. Ale co tu się dziwić, skoro ty nawet nie masz miotły! Zamierzałaś latać na tym wstrętnym kiju, którym Filch zamiata podłogę czy jak?
Dan zaczerwieniła się i opuściła głowę, pozwalając włosom zasłonić jej zawstydzoną twarz. Trafił w punkt. Nie przemyślała tego, że przecież nie ma ani miotły, ani nawet pieniędzy na to, by ją kupić, w końcu to spory wydatek, a ostatnio musiała zaopatrzyć się w komplet nowych szat. Być może to dlatego, że z góry zakładała, że jej się nie uda, ale teraz gdy Malfoy, którego rodzinę stać było na ufundowanie sprzętu całej drużynie Slytherinu, wypominał jej tak podstawowe braki, poczuła się niesłychanie głupio. Co ona sobie w ogóle myślała? Zaryzykowała naprawdę wiele dla marzenia, którego nawet nie potrafiła urzeczywistnić.
Seamus wyciągnął dłoń w stronę jej ramienia, jednak nim zdążył go dotknąć, wycofał się. Zacisnął pięści i odetchnął, próbując dać upust złości, która zaczynała go opanowywać. Nie pomogło. Magia się w nim gotowała i szukała ujścia, do czego starał się nie dopuścić. Niekontrolowane użycie magii nigdy nie kończyło się dobrze, czego przykładem była jego ostatnia kłótnia z Harrym, a przemoc nie rozwiązywała problemu. Choćby pragnął tego najbardziej na świecie, uderzenie Malfoya nie wchodziło w grę. Rzucenie na niego klątwy też nie. Najlepszym, co mógł zrobić, była próba zmuszenia go do odpuszczenia.
— Malfoy, wypieprzaj. — Draco nie wydawał się zbytnio poruszony tymi słowami, za to zwróciła na nie uwagę pani Pince, która spojrzała na Seamusa karcąco i pogroziła mu palcem. Finningan był ciekawy, gdzie była w takim razie, gdy Malfoy obrażał Dan. Dopiero potem zorientował się, że ze zdenerwowania nieco za bardzo podniósł głos. — Sprawia ci to satysfakcję? Czujesz się dowartościowany? Wyśmiewasz Danielle, która ciężko pracowała, by dostać się do drużyny, podczas gdy ty kupiłeś sobie miejsce w twojej. To ty jesteś tu żałosny. Daj jej spokój.
Wypowiadając ostatnie zdanie, poczuł na swojej zaciśniętej pięści delikatny dotyk ciepłych palców, a zaraz potem, choć niewyraźnie, usłyszał ciche ,,dzięki".
Malfoy parsknął, a w jego szarych oczach zaświeciły się zarówno nikłe iskierki rozbawienia, jak i czegoś jeszcze, co było na tyle trudne do zinterpretowania, że nikt nie przywiązał do tego większej uwagi.
— Wiesz co, Ross? — powiedział po krótkiej chwili ciszy, kompletnie ignorując słowa Seamusa. Dan, która nie chciała, by ktokolwiek pomyślał sobie, że bierze sobie do serca kpiny Malfoya, spojrzała na niego ze złością, która idealnie maskowała jej wcześniejsze zawstydzenie. — W te wakacje kupiłem sobie Błyskawicę, więc ten stary Nimbus nie jest mi już do niczego potrzebny. Jeśli chcesz, możesz sobie go wziąć. To śmieć, ale dla ciebie chyba to lepsza alternatywa niż miotła Filcha. Może jeśli będziesz trenować, to w końcu się dostaniesz do tej drużyny nieudaczników, skoro tak bardzo pragniesz. Jeśli któraś ze ścigających skręci kark. I wszyscy, którzy będą czekać w kolejce utopią się w jeziorze. Może wtedy będziesz mieć jakieś szanse.
— Nie potrzebuję twoich śmieci — odparła ze złością Danielle wstając gwałtownie i jednym ruchem ręki zagarniając wszystkie swoje rzeczy do torby. Ze wzburzenia strąciła kałamarz na podłogę, przez co tuż pod jej nogami powstała gęsta, atramentowa plama, ale nie zamierzała się tym przejmować. Była wściekła na siebie, że wcześniej tego nie zrobiła. Powinna odejść od razu, jak go zobaczyła. — Chrzań się.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję zarówno ze strony Malfoya, jak i Seamusa, w pośpiechu wyszła z biblioteki. Coś się w niej gotowało – magia, wściekłość, upokorzenie. Nie chciała dać temu wykipieć, ale ostatecznie nie udało jej się tego powstrzymać. Gdy tylko znalazła się na tyle daleko innych uczniów, że zaczęła piszczeć jej w uszach cisza, rozpłakała się.
***
Wskazówka, sklep z zegarami na skrzyżowaniu ulic Drzewa Oliwnego i Białego Kruka, była jednym z tych sklepów, które zatrzymały się w czasie. Stary, lekko zbutwiały drewniany szyld kiwał się w rytm wieczornego wiatru, kamienne ściany porastał bluszcz i mech, a drzwi, które Damon Ross z trudem otworzył, skrzypiały i już przy najmniejszym uchyleniu wprawiały w ruch niewielki dzwonek zawieszony nad wejściem. Wnętrze było jeszcze bardziej niedzisiejsze niż mogłoby się wydawać: nadgryziona zębem czasu tapeta w maleńkie gwiazdki miejscami odchodziła od ścian, każdemu krokowi towarzyszyła chmura kurzu, a jedyne źródło światła stanowiły tam rozstawione po licznych półkach, stoliczkach i komódkach woskowe świece. No i te zegary. Były wszędzie – na regałach za ladą, nad zamolonymi fotelami i w zagraconych kątach. Damon, którego spojrzenie skakało z jednego przedmiotu na drugi, nie uszedł dwóch kroków, a już wpadł na jeden z dość dużych kurantów, które stały tuż przy drzwiach frontowych. Rozległo się donośne łupnięcie oraz syk bólu, które widocznie musiały zaalarmować obsługę, bo już po kilku sekundach z zaplecza wybiegł wątły młodzieniec o bladej twarzy i przerażonym spojrzeniu.
— Co też pan najlepszego zrobił?! — krzyknął z oburzeniem, po czym zaczął oglądać zegar z takim przestrachem, jakby od jego stanu zależało całe jego młode życie.
— Och, ja... Przepraszam, naprawdę. Nie zamierzałem nic zepsuć. Jeśli coś uszkodziłem, to zapłacę — odparł niemal od razu ze skruchą pan Ross, czując nieodpartą potrzebę, by jakoś się bronić przed zarzutami tego chłopaka, choć było to bez sensu. Ten młody miłośnik zegarów mógł być co najwyżej odrobinę starszy od jego córki, nie musiał się mu z niczego tłumaczyć. Mimo to ledwo powstrzymał się od tego, by nie zrzucić winy na zegar – w końcu ten przeklęty przedmiot pojawił się dosłownie znikąd, innej opcji być nie mogło. — Przyszedłem naprawić zegarek. Taki na rękę... Jest może właściciel?
Nastolatek spojrzał na niego tak, jakby Damon właśnie obraził mu rodzinę. Przez chwilę milczał, po czym ledwo zauważalnie kiwnął głową i powoli udał się na zaplecze. Gdy tylko chłopak zniknął za wiszącą w przejściu zasłoną, pan Ross poczuł dziwną ulgę. Ten młokos zdecydowanie mu się nie podobał. Broń Boże, żeby jego córka nie wpadła w takie towarzystwo. Jakoś źle temu chłystkowi z oczu patrzyło. Nie mógł uzasadnić tego wrażenia w żaden sposób, ale wydawało mu się, że im szybciej opuści to miejsce, tym lepiej dla niego.
Na szczęście nie musiał długo czekać. Już po chwili z zaplecza wyszedł starszy pan o siwych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Powoli podszedł do lady, nie zaszczycając klienta ani odrobiną uwagi. Pan Ross, który wciąż stał przy feralnym kurancie, chrząknął i w dwóch krokach pokonał dzielący go od mężczyzny dystans.
— Słucham pana — oznajmił szorstko właściciel sklepu, opierając pomarszczone dłonie na sfatygowanym blacie. Tak właściwie, to Damonowi nie wydawał się on wcale lepszy od tamtego młokosa, ale cóż, nie mógł narzekać, jeśli chciał naprawić zegarek bez konieczności wydawania całej swojej miesięcznej wypłaty. Ostatnio wiodło się im odrobinę gorzej, niż zazwyczaj.
— Chciałbym zostawić zegarek do naprawy — odpowiedział, siląc się na sympatyczny ton, i delikatnie wyłożył przechowywany w kieszeni kurtki przedmiot na ladę.
Staruszek chwycił zegarek i zaczął się mu przyglądać. Obejrzał zapięcie, tarczę, grawerunek i odkręcił tylną płytkę, aby zajrzeć do środka. Podczas całych tych oględzin ciągle mruczał coś pod nosem, chrząkał i krzywił się, jakby robił to za karę. Pan Ross z cierpliwością czekał, czując się coraz bardziej niepewnie. To miejsce wydawało mu się nieprzyjemne i z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że to nie przez dziwnego chłopaka ani szorstką obsługę. To było coś innego. Miał wrażenie, że dosięgają go chłodne oddechy i szorstkie ramiona, jakby w pomieszczeniu znajdowało się naprawdę wiele osób, a jednocześnie nie było w nim nikogo poza nim. Dawno nie zetknął się z czymś takim i zdecydowanie wolałby, by tak pozostało.
Po krótkiej chwili, która dla Damona była co najmniej połową wieczności, zegarmistrz złożył zegarek z powrotem i machinalnym ruchem dłoni podsunął go w stronę mężczyzny. Pan Ros wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Nie wiedział, czego się spodziewał, ale myślał, że cokolwiek to będzie, to potrwa trochę dłużej. Ze zdezorientowaniem odebrał przedmiot i już miał zapytać o cenę, ale staruszek odezwał się nieco zirytowanym głosem:
— Można się było tego spodziewać. Te rupiecie, co je teraz produkują, nadają się jedynie jako ozdoba. Szybko poszło. Musiałbym zamówić nowe części, a to może trochę potrwać, zważając na to, że to nowy produkt na rynku. No i będzie kosztować — powiedział, krzywiąc się przy tym jeszcze bardziej, niż przy oględzinach zegarka. Damon zamrugał, niepewny, czy aby na pewno dobrze słyszy. — Kompletnie nic nie warta inwestycja, ale jak pan uważa.
— To pamiątka rodzinna — odparł pan Ross, na co zegarmistrz uniósł brew i uśmiechnął się z pobłażaniem. — Cena nie gra roli.
— Pamiątka rodzinna, powiada pan? Zegarek, który wyszedł na rynek miesiąc temu nazywa pan rodzinną pamiątką? Doprawdy, co się z tym światem porobiło.
Damon pobladł i zamrugał ponownie, po czym uszczypnął się lekko w ramię. Zabolało. To nie był wytwór jego wyobraźni. Widocznie musiał się przesłyszeć.
— Przepraszam bardzo, ale co pan właśnie powiedział?
— Że świat chyli się ku upadkowi, mój chłopcze — burknął starzec, wyraźnie niezadowolony z powodu tego pytania. — Ten konkretny model wyszedł w zeszłym miesiącu, a ty bredzisz mi coś o rodzinnej pamiątce. Czy masz mnie za głupca?
Pan Ross zamarł na moment. To nie miało najmniejszego sensu. Dokładnie pamiętał, skąd wziął ten zegarek, a także to, że Danielle zniszczyła go zaledwie kilka miesięcy temu. Ten nieprzyjemny starzec musiał się pomylić albo to on, Damon, wziął z domu nie ten przedmiot, który zamierzał. Dla pewności spojrzał na grawerunek, niepewny, czy bardziej uspokoił by go jego brak czy obecność. Z mieszanymi uczuciami musiał przyznać, że wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Dla Danielle, najjaśniejszej z Gwiazd
H.
Zbyt przejęty tym, co właśnie usłyszał i tym, co to może znaczyć, pan Ross nie zauważył zarówno błysku w oczach zegarmistrza, jak i tego, który utworzył zbłąkany promyk zachodzącego słońca po zetknięciu z kobaltowym kryształkiem zawieszonym na jego szyi.
_____________
Rozdział 11 — Trzepot motylich skrzydeł → 14.07.2023
A w nim:
— Potter, zawsze wiedziałem, że jesteś tępy, ale tym razem mnie zaskoczyłeś.
— Cóż... Przekaż jej, że mi przykro.
— Zresztą, mnie tam nawet nie było.
Zachęcam do podzielenia się wrażeniami z rozdziału :>
I przepraszam, że długo mnie tu nie było, ale myślę, że tym razem doprowadzę to do końca.
Do następnego! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top