''Pogrzeb''

Rozdział jest krótki 😘😘 I ostatni na dziś, głodomorki😘😘😘

Nathaniel

Kurwa, wszyscy są ubrani na czarno, jakby prezydent Stanów Zjednoczonych zszedł z tego świata. To przecież tylko pogrzeb Colina. Jak dla mnie, to w ogóle nie powinno być żadnej uroczystości pożegnalnej, ale dla zachowania pozorów, muszę tutaj spędzić co najmniej dwie godziny i wpatrywać się w drewnianą trumnę.

- Co tu robisz? - pytam szanownego Dominica. - To zamknięta impreza!

- Impreza? - prycha. - Pogrzeb to impreza?

- Ja tam mam co świętować. - uśmiecham się. Gdybym nie był wśród rodziny, zapewne zabiłbym tego kapusia, ale na to nadejdzie jeszcze czas. Tuż za nim stoi jego cudowna małżonka, Jacob, Naomi oraz Reece. Kurwa! Spiskowcy. Wszystkich spotka zasłużona kara! Niech tylko to całe przedstawienie się skończy.

- Zabiłeś własnego brata - syczy Dominic.

- Trudno - wzruszam ramionami. - Bawcie się dobrze. - zostawiam ich samych i wracam do rodziców.

- Synku - mama gładzi wierzch trumny. - Wróć do mnie, błagam. - ojciec przytula ją do siebie, dodając otuchy w tej jakże smutnej chwili. Czy tylko mi się chce śmiać? Co z tymi ludźmi? Wyświadczyłem im przysługę. Jednego sukinsyna na świecie mniej. Teraz tylko Adele umrze w śmierdzącej piwnicy i mogę wyluzować.

- Wujku - płacze Pelin. - Wujaszek poszedł do aniołków.

- Albo do diabełków - stwierdzam.

- Do aniołków! - oburza się. - Ty trafisz do piekła! Jesteś zły, bo nawet nie tęsknisz za wujkiem!

- Spadaj, dzieciaku. - nienawidzę tej małej, wrednej frajerki. Colin oczywiście był jej ukochanym wujkiem, no ale cóż. Zostałem jej tylko ja. Musi się z tym pogodzić. Zerkam na zegarek. Kurwa. Nie jestem tutaj nawet pół godziny, a już mam ochotę stąd spieprzać.

- Nathaniel - woła Carly.

- Czego chcesz, siostrzyczko?

- Możesz chociaż udawać, że cię to wszystko ruszyło?

- Ale wcale mnie nie ruszyło - odpowiadam szczerze, na co Carly otwiera szerzej oczy, kręci głową, a potem bez słowa wraca do rodziców.

****

Valerie

Świat wiruje, zimne dreszcze przechodzą przez moje ciało, a rana na policzku boli coraz bardziej. Nie mam pojęcia ile czasu tutaj leżę, ale najważniejsze jest to, że Nathaniel więcej się tutaj nie pojawił. Pomimo głodu i zmęczenia, nadal moje myśli krążą wokół Colina. Nie mógł tak po prostu zginąć. Nie mogę w to uwierzyć, przecież był taki silny. Tylko wspomnienia o blondynie pozwalają mi zachować przytomność, lecz jak długo dam radę żyć?

Niewiele....

****

Nathaniel

Płacz matki i siostry doprowadza mnie do irytacji. Beczały całą mszę, a teraz znów beczą, gdy trumna trafia do piachu. Bez przesady. To tylko śmierć. Wielkie mi halo!

- Był cudownym synem - mówi mama. - Zawsze się uśmiechał, nawet gdy miał problemy. Kochał wszystkich, dbał o bliskich, a teraz my możemy jedynie dbać o jego grób.

- Rany - wtrącam. - Mamo, pogodzisz się ze stratą.

- Nigdy! - krzyczy. - To był mój syn!

- Ja też nim jestem.

- Ale ty żyjesz! A on nie! - pada na kolana. - Colin, synku - wbija paznokcie w ziemię. Carly i Pelin klękają przy niej.

- Bla bla bla - ziewam. - Takie życie, mamo. Colin nie żyje, nic mu już nie zwróci życia

- Nie tak łatwo mnie zabić, braciszku - ten głos. KURWA! Ten głos... Przecież go zabiłem! Odwracam się i widzę Colina we własnej osobie. Jest blady, zmęczony, ale żywy. Kurwa mać. Żywy!

-----
Hej misie ❤️
Dobranoc ❤️
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top