" Niepokojąca wiadomość"

Jestem suką...

Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogłam postąpić inaczej, dlatego Colin śpi na fotelu po drugiej stronie pokoju. Sama do niego przyszłam, chociaż nie wiem, co mną kierowało, bo równie dobrze mogłam pójść do Lorelei. Gdzieś w dalekiej podświadomości wiem, że nadal nie ufam Colinowi, ale zaćmiewa to poczucie bezpieczeństwa. Moje emocje są dziwne i nie potrafię ich normalnie wytłumaczyć. Moją uwagę zwraca moja komórka, która wydaje dźwięk przychodzącej wiadomości. Jest to dość niepokojące, zważając na to, że zaledwie kilka osób ma mój numer.

Numer nieznany: Co u ciebie, skarbie?

Moje serce na moment staje, a potem zaczyna bić w szybszym tempie. Co to do cholery ma znaczyć? Skarbie? Ja pierdole. Znalazł mnie! Jakim cudem? Mój wzrok ląduje na pogrążonego we śnie blondyna. Colin To jego sprawka. Nie ma innego sensownego wyjaśnienia. Przecież Nathaniel to jego brat, więc to nie realne, żeby Colin zechciał mi bezinteresownie pomagać. Jestem idiotką. Dałam się podejść jak dziecko. Wstaję z łóżka i zabieram wszystkie swoje rzeczy. Muszę uciekać jak najdalej stąd. Jeszcze dzisiaj wyślę wymówienie pracy i wsiądę w pierwszy lepszy samolot. Znów zmienię tożsamość i tym razem, nie zaufam nikomu. Życie samotnika wydaje się w moim przypadku najlepszą rozrywką. Jak cierpieć to w zupełnej samotności na jakiś odludziu. Bez telefonu komórkowego, laptopa i innych elektronicznych gówien. Ostatni raz spoglądam na Colina, a potem wymijam fotel i kieruję się do drzwi. Czas najwyższy stąd uciekać. Naciska za klamkę i w tym samym momencie zostaję mocno szarpnięta za ramię i przyciśnięta do ściany.

- Co się dzieje? - pyta Colin całkowicie rozbudzony. - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.

- Puszczaj! - próbuję się wyrwać, ale on jest za silny. - Zaczynałam ci ufać, ale jak zwykle to był mój błąd.

- O czym ty pieprzysz, dziewczyno?

- Powiedziałeś braciszkowi, że mnie pilnujesz, co? - fukam i walczę z pokusą, oplucia go. Wolę jednak tego nie robić, bo genów nie da się oszukać. Pewnie jest takim samym sukinsynem, co jego braciszek. Typowa rodzinna solidarność.

- Wie o tobie? - pyta mocno zaszokowany i odsuwa się ode mnie. Zgłupiałam. Wygląda teraz na zagubionego chłopca, a nie na chorego psychopatę. Prycham. Taaa To taka gra, żeby mnie zwabić prosto do paszczy lwa.

- Nie rób ze mnie kretynki. Ty mu powiedziałeś!

- Dlaczego miałbym to zrobić? - pyta z nutką sarkazmu. - Wiem, że uważasz mnie za gnoja, ale nigdy cię nie okłamałem, Valerie. Nie mógłbym cię wydać Nathanielowi. Wręcz przeciwnie, robię wszystko, żeby się o tobie nie dowiedział!

- Nie wierzę - krzyżuję ramiona na piersi. - Zgaduję, że jesteś taki sam jak on!

- Czy ja cię kurwa gwałcę? Biję? Zabieram ci wolność? NIE! Jedyne do czego się posunąłem to leżenie obok ciebie i rozmowa! Czy stała ci się pieprzona krzywda? NIE! Ani razu nie zrobiłeś czegoś, czego byś nie chciała, ale masz rację. Jestem Nathanielem! - uderza pięścią w ścianę obok, a potem odwraca się twarzą do okna.

- Przepraszam - szepczę. Zrobiło mi się naprawdę głupio, bo ma rację. Ani razu mnie nie skrzywdził Jestem suką.

- Wyjdź - mówi. - Wróć jak ochłoniesz, bo nie będę się bawił w kotka i myszkę. Raz przychodzić, bo chcesz ze mną pogadać, a następnego dnia oskarżasz mnie o takie rzeczy! Wyjdź. Nie chcę cię na razie widzieć. Swoją drogą, fotel był bardzo wygodny. - prycha. Opuszczam jego pokój z poczuciem winy, ale co miałam sobie pomyśleć? Nikt inny oprócz niego nie zna mojej tożsamości. Wchodzę do swojego pokoju i rzucam się na łóżko. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwalam sobie na płacz.

*****

Colin

- Dominic! On ją kurwa znalazł! - krzyczę do słuchawki, zaraz po tym jak Valerie opuściła mój pokój. Jakoś nie mam teraz ochoty na rozmowę z nią, bo nieźle zaszła mi dzisiaj za skórę. Mniejsza z tym, że zmusiła mnie do spania na niewygodnym meblu. Tu chodzi o to pieprzone zaufanie, którego ona oczywiście nie ma. Najbardziej zabolało porównanie mnie do mojego popieprzonego braciszka. Może jak ochłonie, lepiej będzie z nią rozmawiać.

- CO? Skąd wiesz?

- Valerie mi powiedziała. To możliwe?

- W przypadku Nathaniela obawiam się, że tak. Gdzie jesteście?

- Atlanta. Wieczorem mamy lot do Teksasu, a stamtąd prosto do Vegas.

- Dobra. Miej na nią oko, a ja postaram się czegoś konkretnego dowiedzieć. Powinienem cię zabić, za użycie wizerunku mojej żony, ale rozumiem, że musiałeś tak postąpić.

- Przepraszam za to.

- Jest w porządku. Miej oko na Valerie, najlepiej niech nigdzie sama nie wychodzi. - rozłącza się, a ja rzucam telefon na łóżko. Kurwa mać. Zgodziłem się na pomoc tej biednej dziewczynie, ale dzisiaj jakoś nie mam ochoty na spędzanie z nią czasu. Zachowuje się jak rozkapryszona księżniczka. Nie mam jednak wyjścia. Idę pod prysznic, a potem kieruję się prosto do jej pokoju. Okazuje się, że jest pusty, a wszystkie jej rzeczy zniknęły.

- VALERIE! - krzyczę, ale nie dostaję żadnego odzewu. Jak poparzony wybiegam z jej pokoju i pukam do drzwi naprzeciwko.

- Colin? - drzwi otwiera Lora. - Stało się coś?

- Valerie zniknęła. Nie ma jej rzeczy w pokoju.

- Kurwa - kwituje. - Musimy ją znaleźć, zanim coś jej się stanie!- kiwam jedynie głową i odbiegam w stronę wind. Może w recepcji ktoś ją widział i wie, gdzie się udała. Przecież wciągu dwudziestu minut nie mogła zajść daleko. Samo spakowanie zajęło jej pewnie połowę tego czasu. Znajdę ją!

-------
Hej misie ❤️
Przepraszam, że tak bardzo zaniedbuję tą historię 😕😕
Postaram się to naprawić 😘😘
Do wieczora powinien pojawić się jeszcze jeden rozdział 😘
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top