8. To tym palcem się zabawiasz?
Przez moje osiemnastoletnie istnienie nigdy nie sądziłam, że moje życie się tak potoczy. Ba! Nigdy bym nawet na to nie liczyła. Przez wiele lat żyłam sobie spokojnie. Nie uczestniczyłam z dramach, od kłopotów trzymałam się z daleka, choć często przez mój cięty język, przypadkowo ładowałam się w jakieś bagno. Jednak dalej było to niczym, przy tym, co działo się wtedy. A wszystko zaczęło się w ten cholerny poniedziałek po feriach wiosennych. Kiedy to zdecydowałam się wsiąść do samochodu Luke'a Mitchella. Kiedy to moje życie postanowiło zjechać na inny tor. Na tor, który wywrócił wszystko do góry nogami.
Ciepłe wargi wyższego ode mnie chłopaka, ani na chwilę nie przestały zajmować się moimi ustami. Ciepło bijące od jego ciała, to jak ciasno trzymał mnie przy sobie, ani na sekundę nie pozwalając odejść chociażby na pół centymetra, to wszystko... To wszystko było takie, jakie miało być. Mimo iż miałam przymknięte powieki, czułam to jeszcze bardziej. Nate nadal mocno przytrzymywał moją głowę, jakby nie chcąc, abym gdziekolwiek się ruszyła. Jednak i tak bym tego nie zrobiła. Zbyt mocno tego pragnęłam. Wyprostowałam ręce, kładąc je na jego barkach, po czym splotłam swoje drżące z emocji dłonie. Język chłopaka idealnie współgrał z moim, albo może po prostu mi się wydawało. Nie wiem. Wiem jednak, że w tamtym momencie pragnęłam tkwić już w tym na zawsze. Choć powoli brakowało mi tchu, a umysł spowijał coraz większy zamęt, nie przestałam. Do samego końca.
Chociaż powinnam.
Po kilkudziesięciu dobrych sekundach, chłopak przerwał pocałunek, odsuwając swoje usta na minimalną odległość. Kiedy nie czułam już dotyku jego warg na swoich, głośno odetchnęłam, nie otwierając oczu. Moje serce biło jak oszalałe, a oddech za żadne skarby nie chciał się wyrównać. Nadal tkwiliśmy w tej samej pozycji. Blisko siebie, stykając się klatkami piersiowymi. Moc jego dotyku po obu stronach mojej głowy lekko zelżała, ale wciąż nie zdjął swoich dłoni. Słyszałam wokół szum drzew, klaksony i odgłosy z centrum miasta, a także szczekanie psów przy osiedlowych domach. Jednak mimo wszystko, było tam spokojnie. Staliśmy we dwoje pośrodku niedużego parkingu. Niby tak zwyczajnie. Przecież nie było w tym niczego wyjątkowego. Więc dlaczego tak się wtedy czułam?
Zaciągnęłam nosem, decydując się na pierwszy krok, ponieważ nie mogliśmy stać tam wiecznie. Niemal czułam tę prędkość z jaką moje serce pompowało moją krew. Delikatnie uchyliłam powieki, po czym uniosłam je ku górze, natrafiając wprost na jego czarne tęczówki, które uważnie wpatrywały się w moje oczy. I widząc tę bijąca od nich głębie, która cały czas mnie wciągała, powodując moje zatracenie, moje nogi ugięły się pode mną, robiąc się jak z waty. Toczyliśmy jakąś niemą rozmowę, polegającą jedynie na kontakcie wzrokowym. Nie chciałam nawet mrugać, aby zachować jak najwięcej z tamtej chwili. Wydawało mi się, że znałam te oczy już na pamięć. Zawsze wyrażały taką porażającą pustkę, a mimo to, ich głębia niemal elektryzowała. Było to irracjonalne, wiem, ale nie potrafiłam tego inaczej wytłumaczyć. Tak było i w tamtej chwili. Przerażająca pustka wciągała mnie coraz głębiej, powodując gęsią skórkę na rozgrzanej, przez jego obecność, skórze.
Westchnęłam cicho, czując coraz większe znużenie. Byłam zmęczona, choć jeszcze przed chwilą przeżywałam coś nieporównywalnego do niczego. Ale właśnie przez to czułam to jeszcze bardziej. Badałam przenikliwym wzrokiem jego twarz. Wszystkie fioletowo-czerwone zasiniaczenia, a także niewielką plamę krwi na czole. Jego przystojna twarz stężała w bezruchu. Jak zawsze, była zacięta i poważna, a wąskie usta delikatnie zaciśnięte.
Niepewnie ściągnęłam lewą rękę z jego barku, po czym najdelikatniej, jak potrafiłam, dotknęłam opuszkami palców jego poraniony policzek. Wstrzymałam powietrze, czując pod palcami jego zimną skórę. Badałam wzrokiem jego rany, ale czułam, iż on cały czas wpatrywał się moje oczy, nawet na chwilę nie spuszczając swojego elektryzującego wzroku. Przejechałam od policzka, poprzez kości jarzmowe, aż do skroni.
– Dlaczego to zrobiłeś? – szepnęłam, nawiązując do pocałunku. Przez tyle tygodni nie czułam tych zimnych warg, a teraz... teraz to wróciło. Tak nagle i niespodziewanie. Nate wzruszył ramionami.
– Bo jestem samolubny. – odparł niewzruszenie, pustym tonem. Tak, to prawda. Był samolubny, bo w tamtej chwili nie patrzył na to, iż ten pocałunek mógł obudzić to, co od pięciu miesięcy chowałam pod przykrywką nauki. Mógł obudzić to, czego sama się bałam.
A ja nie mogłam do tego dopuścić.
– O co poszło? – wychrypiałam cicho, zmieniając temat i nadal trzymając dłoń przy jego twarzy. Przez dłuższą chwilę milczał, więc znów postanowiłam skrzyżować z nim wzrok. Przez to, iż stałam bardzo blisko niego, musiałam zadrzeć głowę. Nasza różnica wzrostu wynosiła coś około piętnastu centymetrów, przez co w takich chwilach musiałam się trochę wysilić. Po kilku sekundach, kręcąc delikatnie głową, westchnął.
– Jeden typ nie potrafił odpuścić. – wyjaśnił oględnie, patrząc gdzieś w bok i wzruszając ramionami. Przejechałam językiem po dolnej, opuchniętej wardze, starając się pozbierać w jedno ten mętlik w mojej głowie. Z jednej strony byłam cholernie zła i wściekła, ale kiedy mnie pocałował... to wszystko straciło sens. To było głupie, nierozsądne, ale czy było to ważne? Moje myśli były niczym skomplikowana bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Pocałował mnie, a ja oddałam ten pocałunek. Po tylu miesiącach ciszy, on znów to zrobił. Znów wzniecił ten ogień.
Jak ja mogłam wplątać się w tak skomplikowaną relację?
– Więc musiałeś się z nim pobić. – dokończyłam za niego. Boże, on potrafił być takim kretynem, że głowa mała! Nie dość, że był porywczy i miejscami bardzo agresywny, to nie umiał odpuszczać.
– To nie jest ważne. – mruknął oschle, ściągając swoje ręce z mojej głowy. Opuścił je luźno w dół, jednak mimo tego nie odsunął się ani o milimetr. Jednak kiedy nie trzymał mnie już ciasno w swoich ramionach, pierwsze oznaki chłodu i wszystkich bodźców zewnętrznych, zaczęły dotykać mojego ciała. Lekko się zdenerwował, ale i ja do najbardziej cierpliwych osób w tamtym momencie nie należałam. Również zdjęłam swoje dłonie, a następnie odeszłam krok w tył, kończąc tym samym nasz jakikolwiek kontakt fizyczny. I w niemal tej samej sekundzie, poczułam chłód i pulsującą pustkę. Między nami zapanowała cisza, kiedy odchrząknęłam i odeszłam na odległość dwóch metrów, bo gdybym dalej stała tak blisko to... no nie. Założyłam ręce na klatce piersiowej i zaciągnęłam nosem, przybierając neutralny wyraz twarzy. Musiałam ochłonąć po tym... po tym wszystkim. Zachować zimną krew. Tak. To było teraz priorytetem.
– Czekałam tam na ciebie. – powiedziałam szorstko, czując powolnie uspokajające się serce. Mój oddech normował się i naprawdę tego chciałam. Mimo że dalej czułam jego ciepłe wargi na swoich, a mi dalej wydawało się, że moje usta płoną po tym pocałunku. Nie czułam tego smaku już od ponad pięciu miesięcy, a po tym czasie, nadal były tak samo idealne. O ile nie mocniej. Brunet przejechał dłonią po swoich włosach, po czym wsadził ją do kieszeni spodni. Na jego zmęczony i zblazowany wyraz twarzy wstąpił delikatny uśmiech. Uniosłam brew na tę zmianę, obserwując go od góry do dołu.
– Nie sądziłem, że moja obecność jest ci tam tak bardzo potrzebna. – odparł, a ta przesadna pewność siebie i niemal namacalny cynizm, aż uderzyła mnie w twarz. Bezczelność nie opuszczała go nawet na chwilę. Jednak nie mogłam dać sobą tak pogrywać. To nie było w moim stylu. Parsknęłam prześmiewczym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową, przez co teraz on uniósł brew, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Co? Może się mylę? – zapytał, a jego nonszalancka postawa jeszcze bardziej działała mi na nerwy.
– Twoja obecność była potrzebna mi jedynie do tego, abyś to ty tłumaczył tym idiotom, dlaczego znalazłam się w twoim mieszkaniu. – mruknęłam, co po części było prawdą. Po bardzo małej części. Tak naprawdę, po prostu chciałam, aby tam był. Bez żadnego powodu. Tyle. Jednak chyba nie za bardzo go to przekonało, bo jedynie poszerzył swój uśmiech, ukazując białe, równe zęby, a wokół jego oczu utworzyły się zmarszczki. – Co? – warknęłam, czując coraz większe podminowanie. Przez tego faceta mogłam nabawić się rozdwojenia jaźni. O ile już go nie miałam.
– Nie, nic. – odparł kpiącym tonem, ale jego twarz i głos wyrażał to, że nieźle sobie pogrywał. I to był właśnie cały on! Chwilę wcześniej czułam się, niczym na najwspanialszym odlocie, a kilkadziesiąt sekund później byłam coraz bardziej wściekła na jego bezczelność i nonszalancję, z jaką do tego pochodził. Być może dla niego był to tylko zwykły pocałunek, aby zamknąć mi usta, ale dla mnie nie bardzo. Nie robi się czegoś takiego.
– Idiota. – rzuciłam, po czym nawet na niego nie patrząc, ruszyłam przed siebie. Oczywiście, nie omieszkałam się uderzyć bardzo mocno brakiem w jego ramię, kiedy go wymijałam. Odrzuciłam włosy do tyłu i z hardo uniesioną głową, zaczęłam zmierzać w stronę baru. Byłam już zbyt długo na dworze i zaraz ktoś mógłby pofatygować się, aby po mnie pójść, a tego nie chciałam. Już i tak wystarczająco sobie ze mnie kpili. Nie chciałam dodatku w postaci gadania o tym, że moja znajomość z Nate'em ponownie sie rozwija.
Ten pocałunek on... powinien wyjść z mojej głowy. Tak. Muszę zapomnieć o tym wszystkim. Nie powinnam była go w ogóle oddawać. Ba! Powinnam była go odepchnąć, a następnie spoliczkować. Już raz zrobił mi wodę z mózgu, a ja nie mogłam pozwolić na to, aby to się powtórzyło. Wycierpiałam już swoje i powinno być to dla mnie ważną lekcją. Nate to definicja kłopotów, a gdy wchodzi się z nim w głębszą relację, te kłopoty przechodzą na ciebie. Z automatu. Boże Święty, byłam taką kretynką. Zamiast trzymać się na dystans i nie pozwalać mu na nic więcej, co wychodziło poza zwykłe koleżeństwo, tępa Victoria poszła z nim w ślinę. No nie mogę! Jednak te usta... szorstkie i chłodne i takie znajome.
Kurwa.
Warczałam cicho na samą siebie, plując sobie w brodę, a w myślach wyzywając się od najgorszych idiotek, nie potrafiących zrobić nic ze swoim życiem, kiedy szybkim i złym krokiem szłam w stronę baru. Byłam już prawie przy drzwiach budynku, kiedy znów ten zarozumiały baran musiał mi przerwać.
– Ej no, Clark! – zawołał rozbawiony, a po tonie jego głosu słychać było, że ledwo opanowywał wybuch śmiechu. Przystanęłam w miejscu, zaciskając szczękę. Z totalną miną suki, powoli odwróciłam się w jego stronę, spoglądając na jego osobę stojącą kilka metrów ode mnie. Patrzył na mnie z wyraźnym rozbawieniem, a jego zmęczone oczy nawiązały kontakt wzrokowy z moimi.
– Co? – zapytałam twardo, zjeżdżając jego ciało od góry do dołu chamskim wzrokiem. Dalej stał w pełni wyluzowany z ręką w czarnych spodniach, a ja dopiero teraz zauważyłam górę jego ubrań. Miał na sobie białą, luźną koszulkę, a na to zarzuconą zwykłą, czarną kurtkę z kapturem. Zmarszczyłam jednak brwi, widząc napis na bluzce. Dużymi, czarnymi literami na jej środku było napisane I'm a virgin, po czym na dole w nawiasie dopisane but this is an old t-shirt.
I o Boże, dlaczego ja trafiłam na akurat tego chłopaka?
Parsknęłam śmiechem, przekręcając głowę w lewo i patrząc na pustą ulicę. Przejechałam językiem po zębach, starając się jakoś wytrzymać jeszcze w tej abstrakcyjnej sytuacji, no ale się nie dało. On mi na to nie pozwalał. Położyłam dłoń na czole, a następnie przeczesałam nią włosy i westchnęłam. Z cisnącym się na twarz uśmiechem, spojrzałam ponownie na Nate'a, który niewzruszony, nadal patrzył wprost na mnie z niemal bijącą pewnością siebie. Spojrzałam w jego czarne oczy, tracąc już siły na wszystko. Ten osobnik to za dużo.
– Niezła koszulka. – mruknęłam, zakładając ręce na piersi. Shey nawet na nią nie spojrzał, tylko delikatnie uniósł głowę i popatrzył na mnie tym zblazowanym wzrokiem, uśmiechając się cynicznie pod nosem.
– Adekwatna. – dodał zadowolony. – A skoro już o tym mówimy. Ile wypaliłaś dziś papierosów, ty niegrzeczna córko, która palić nie powinna? – oczywiście, nie mógł darować sobie tej kpiny z mojej osoby. Przewróciłam oczami, nawet nie zastanawiając się głębiej nad jego pytaniem.
– Ze cztery. – odparłam, dalej nie za bardzo wiedząc, o co mu chodziło. Jednak było mi coraz zimniej, więc jeszcze mocniej zacisnęłam dłonie na swoich ramionach, pocierając je. Nate w tym samym czasie zmrużył lekko oczy i przybrał zamyślony wyraz twarzy.
– Cztery papierosy, które skróciły ci życie o dwadzieścia osiem minut. Wiesz co trzeba zrobić, aby je odzyskać? – zapytał cwanie, a zrozumienie spłynęło na moje ciało. Zacisnęłam wargi w wąską linię, nie wierząc, że ten idiota w takiej chwili był w stanie wypalić z czymś takim. Chryste Panie.
– Tak. – odparłam odważnie, przybierając na twarz chamski uśmieszek. Nie byłabym sobą, gdybym po prostu pozwoliła, aby sobie ze mną pogrywał. – Jednak zajmę się sobą sama i zrobię to lepiej, niż ty, czy jakikolwiek inny facet, więc... – nie mówiąc nic więcej, uniosłam prawą dłoń i wystawiłam w jego stronę środkowy palec z szerokim uśmiechem. Brunet uniósł brew, obserwując moją kończynę.
– To tym palcem się zabawiasz? – zapytał niewzruszony, odchylając lekko głowę z uśmiechem.
– Tak, a później dołączam też tego. – z tymi swoimi podniosłam drugą rękę i znów wystawiłam środkowego palca, więc teraz stałam z dwiema dłońmi uniesionymi w górze, pokazując mu tym samym, iż miał spieprzać. – Widzisz, nie potrzebuję pomocy. Sama się sobą zajmę, także spierdalaj. – powiedziałam nad wyraz słodkim głosem, nie szczędząc sobie przy tym wielkiego uśmiechu. Przechylił lekko głowę, powstrzymując śmiech, który cisnął mu się na usta. Pokiwał poważnie głową na moją odpowiedź.
– W razie czego, dzwoń. – przypomniał mi, podczas gdy ja nie opuszczając rąk, zaczęłam iść tyłem w stronę baru.
– Nie wiem, czy znajdę twój numer. – rzuciłam zdawkowo, wzruszając teatralnie ramionami.
– Coś podejrzewam, że znajdziesz. – odpowiedział pewnie, przeszywając mnie tym na wskroś elektryzującym spojrzeniem. Byłam już przy drzwiach i korzystając z tego, że właśnie wyszedł przez nie jakiś facet, przytrzymałam je otwarte. Zacisnęłam dłoń na dużej klamce, ostatni raz krzyżując z nim spojrzenie.
– Jedź to opatrzyć. – mruknęłam, badając wzrokiem jego posiniaczoną i zakrwawioną twarz. Musiał coś z tym zrobić.
– Przeżyję. – odparł niestrudzony, zmęczonym i zachrypniętym głosem. Jego powieki w powolny sposób otwierały się i zamykały, pokazując tym samym, jak był wyczerpany.
– W to akurat nie wątpię. – szepnęłam, ostatni raz spoglądając w jego czarne i puste oczy, które pochłaniały wszystko na swojej drodze.
I nie mówiąc nic więcej, weszłam do środka baru, zamykając za sobą drzwi. Stałam tak przez chwilę w ciemnym korytarzu, starając się odetchnąć i jakoś przetrawić to wszystko, co tam zaszło. Tyle że nie mogłam. Moje serce nadal biło z zawrotną prędkością, a oddech był płytki i nierówny. Patrząc pusto w przestrzeń, uniosłam rękę i opuszkami palców dotknęłam moich warg. Przymknęłam oczy, opierając się barkiem o ścianę obok. Moja głowa bezwiednie również się o nią oparła, a ja dopiero teraz poczułam, jak te wszystkie kumulujące się we mnie emocje, znajdują swoje ujście. Tam nie mogłam pokazać tego, co we mnie siedziało. Moje nogi były jak z waty, a ja sama czułam ciepło rozlewające się po moim ciele. Kiedy myślami wracałam do tego, jak ciasno mnie obejmował, natarczywie zajmując się moimi ustami. Jego dotyk zimnych dłoni, który parzył mi skórę, elektryzujący wzrok, pochłaniający mnie z każdą chwilą... Tam musiałam grać dziewczynę, której to nie ruszyło, ale prawda była taka, że w środku drżałam. Mój Boże, to znów się działo. Znów zaczyna się robić tak, jak pół roku temu. Jednak te pół roku zmieniło wiele rzeczy. Uczucia też?
Pod koniec wakacji byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Matko moja, jakże ja za nim szalałam. Przez te kilka miesięcy odkąd się poznaliśmy, poczułam coś. Od nienawiści, przez coś na kształt przyjaźni, a kończąc na tym, iż w Vegas byłabym w stanie nawet skoczyć z mostu, gdyby mnie o to poprosił. Nie wiedziałam, jak nazwać wtedy ten stan. Zauroczenie? Coś chyba w ten deseń. Byłam zauroczona Nathanielem Sheyem. Właśnie... byłam? Od września starałam się upychać gdzieś na dnie umysłu to, co się stało. Myślałam, że będzie ciężko, ale myliłam się. Było kurewsko ciężko. Z każdą chwilą dochodziło do mnie coraz bardziej, że on już zniknął z mojego życia. Że go nie ma. Że odszedł, a ja muszę zapomnieć o nim, jak i o moich dziwnych uczuciach do jego osoby. I myślałam, że mi się udało. Że naprawdę jakoś podołam, ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jego oczy. Wtedy, gdy przyszedł na moje urodziny. Wystarczył tylko jego widok, aby to wszystko wróciło. Emocje, uczucia, myśli. Jednak, gdy już się jako tako dogadaliśmy, sądziłam, że zdołam zapomnieć o głębszych uczuciach i pozostaniemy na gruncie czysto koleżeńskich. I dopiero, gdy mnie pocałował, zdałam sobie sprawę, jak głupia byłam. I chciałam walczyć. Chciałam walczyć z tym beznadziejnym uczuciem, które zatliło się w moim sercu gdzieś z początkiem wakacji i które z czasem płonęło to coraz większym ogniem niszczącym wszystko w zasięgu wzroku. Jednak nie mogłam. Zwykły głupi pocałunek był w stanie wywołać iskrę zapalną.
Nie chciałam tego. Nie chciałam znów przez to przechodzić. Oddałabym wszystko, aby on stał się dla mnie tylko zwykłym kolegą. To znów będzie bolało. Wiedziałam to. I nieważne, co naopowiada mi o nim Laura, Parker czy ktokolwiek inny. O tym, że on też cierpiał przez brak mojej osoby. To znów się działo. Tyle tygodni nie czułam tego czegoś, co zapewniało mi bezpieczeństwo, a teraz... To było jak sen. Jednak wiedziałam, że bardzo szybko mógł on zamienić się w koszmar.
Uchyliłam powieki, patrząc na ciemny korytarz. Obraz był jak za mgłą. Wszystko było niewyraźne, a czerń nie miała swojej intensywności. Wypuściłam z drżących ust słaby oddech, który miał mi pomóc w przetrawieniu tego wszystkiego. Zaciągnęłam nosem i szybko się wyprostowałam, mrugając powiekami. Przejechałam dłonią po swoich włosach i odgarnęłam je z twarzy, po czym poprawiłam bomberkę i przybrałam na twarz lekki uśmiech. Ruszyłam żwawo przed siebie, starając się ignorować nieprzyjemne uczucie w moim środku. W korytarzu słychać było jedynie odgłos moich butów, których gumowe podeszwy stykały się ze starą i skrzypiącą podłogą. Przede mną było jeszcze spotkanie z przyjaciółmi, więc musiałam się jakoś ogarnąć. Muzyka dotarła do moich uszu, kiedy ja sama wyszłam zza winkla i weszłam do pomieszczenia. Wszyscy nadal siedzieli w tym samym miejscu, czyli przy stoliku obok baru, gdzie Luke szybko mógł odnosić alkohol. Zaczęłam kierować się w tamtą stronę, a gdzieś w połowie słyszałam ich rozmowy i śmiechy. Scott, na którego kolanach siedziała Laura, spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem, kiedy przeciskałam się przez inne stoliki do miejsca, które było przez nas okupowane.
– W końcu jesteś. – zaczął z uśmiechem, przez co automatycznie większość na mnie spojrzała, w tym Laura. – Myśleliśmy już, że cię porwali. – dodał konspiracyjnym szeptem.
– I dlatego tak siedzieliście sobie, zamiast mnie ratować? – docięłam, unosząc z rozbawieniem brew. Zajęłam swoje krzesło, które znajdowało się pomiędzy Scottem, a Chrisem, który był w trakcie opróżniania kufla z piwem. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę niebieskich Chesterfieldów i rzuciłam ją razem z zapalniczką na blat, ponieważ należały do Luke'a. – No na was to można liczyć.
– Mieliśmy już do ciebie iść, poważnie, ale Luke cały czas coś opowiadał i to przez niego! – wytłumaczyła Mia, która spojrzała na Parkera oburzonym wzrokiem. Chłopak nic sobie jednak z tego nie zrobił, więc blondynka wróciła do opowiadania jakiejś historii, którą zaczęła wcześniej. Ja natomiast ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na siedzącego naprzeciw mnie Luke'a, który w tym samym czasie, skrzyżował ze mną spojrzenie, a następnie puścił mi szybkie oczko z cwanym uśmiechem i pociągnął zdrowo ze swojego kufla.
On wiedział.
On wiedział, że Nate przyjechał i że będę z nim rozmawiać. To dlatego, gdy wychodziłam, zagadywał innych, aby nikt nie poszedł ze mną i dlatego trzymał ich tu, aby nie wyszli na dwór. On to wiedział. Patrzyłam na jego rozbawioną twarz, kiedy włączył się do rozmowy o jakiejś imprezie, gdy nagle poczułam ciepłą dłoń, której palce splotły się z moimi na moim udzie. Pokręciłam głowę, spoglądając na Chrisa, który patrzył na mnie podejrzliwie swoimi piwnymi oczami.
– Wszystko okej? – zapytał wyraźnie zmartwiony, na co westchnęłam, taksując wzrokiem jego przystojną twarz.
Czy było okej? Czy słowem "okej" można było nazwać totalny chaos, który znowu zapanował? Wiedziałam, że będę cierpieć. To było więcej, niż pewne. Znów wkręcę się w popieprzoną relację, z której nie będę mogła się wydostać i tylko z każdym dniem będę wpadała w nią mocniej i mocniej. Czułam to. I nawet, gdybym chciała spróbować... czegoś więcej, to zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. I tu nie chodziło nawet o to, że nikt by tego nie zaakceptował, a ja po wszystkim zostałabym zniszczona jak jeszcze nigdy. Tu chodziło o samego Nate'a i o jego charakter. A prawda była taka, iż Nathaniel Shey był skurwielem. I wiedział to każdy. Tak, był dobry. Miał w sobie coś dobrego, co często się u niego objawiało, mimo tych wszystkich rzeczy, które spotkały go w przeszłości. Jednak dalej był skurwielem. Cholernym sukinsynem. I wiedział to on, wiedziałam to ja i wiedzieli to nasi znajomi. Nikt nie chciał go zmieniać i na siłę tłumaczyć jego zachowania. Ja też tego nie chciałam. Bo Nate już taki był. I skoro to wiedziałam, to czy sens miało w ogóle ciągnięcie tego i wkręcanie się w to jeszcze bardziej?
– Tak, Chris. Wszystko w porządku.
Ale prawda była taka, że naprawdę nie wiedziałam, co robić. Pierwszy raz od bardzo dawna, ja po prostu nie miałam pojęcia, co dalej.
***
Powoli otworzyłam drzwi swojego domu i przeszłam przez próg, wchodząc do ciepłego wnętrza. Jeszcze tylko, zanim je z powrotem zamknęłam, wyjrzałam przez nie i machnęłam dłonią w stronę samochodu Mii, w którym siedziała ona razem z Chrisem. Przez włączone reflektory auta widziałam, jak mi odmachują, przez co cicho się zaśmiałam, w końcu zamykając drzwi i odcinając się od chłodnego powietrza. Westchnęłam cicho, czując zmęczenie. Nie paliła się żadna lampka w korytarzu, więc na ślepo poszukałam włącznika światła. W końcu go znalazłam i nacisnęłam, przez co dwie lampy, zawieszone na ścianie, zaświeciły się, pozwalając mi w spokoju ściągnąć buty i kurtkę, co z resztą uczyniłam. Przeciągnęłam się, unosząc ręce do góry, a następnie wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni, sprawdzając godzinę. Jęknęłam cicho widząc, że było po jedenastej. Naprawdę ciężko widziałam swój następny dzień w szkole. Jednak został piątek i tylko on dzielił mnie od upragnionego weekendu.
Ziewnęłam i wyłączyłam światło, a następnie ruszyłam ciemnym korytarzem w stronę schodów. Kiedy jednak mijałam salon, aby dostać się na piętro, ujrzałam moją matkę, która siedziała w fotelu przy zapalonej lampce i czytała książkę. Zatrzymałam się w miejscu, marszcząc brwi, na co ona uniosła wzrok i skrzyżowała ze mną spojrzenie zza okularów w czarnej oprawie.
– O, wróciłaś już. – mruknęła, zamykając książkę i zdejmując przy okazji swoje okulary. Wszystko położyła na stoliczku obok, a następnie potarła swoje usta i westchnęła, wstając z miejsca. Dalej była ubrana w swój kombinezon oraz miała makijaż, co oznaczało, że nawet się nie umyła, tylko na mnie czekała. Świetnie. – Trochę późno.
– Mówiłam ci, żebyś na mnie nie czekała, bo będę późno. – mruknęłam, pocierając dłonią swoje czoło.
– Ale mogłaś wrócić wcześniej. – powiedziała poważnym głosem, uśmiechając się blado. – Zwłaszcza, że jutro masz szkołę.
– Z tego co wiem, mam już osiemnaście lat i sama za siebie decyduję. – odparłam oschle, nie mając najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy z nią. Chciałam się jedynie wykąpać i pójść spać, a nie rozmawiać na ciężkie tematy. Byłam zmęczona. Na moje słowa, blondynka zmarszczyła brwi, a jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił.
– Ale nadal mieszkasz pod moim dachem. – powiedziała, na co miałam ochotę przewrócić oczami i ledwo się przed tym powstrzymałam. – I jakbyś zapomniała, to nadal jestem twoją matką.
– W porządku, przepraszam. – mruknęłam, aby w końcu dała mi spokój. – Czy mogę już iść do siebie? Jestem zmęczona.
– Vic, chciałabym porozmawiać o tym wszystkim. – poprosiła miłym głosem, a w mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka. O nie, nie, nie.
– Mamo, jestem naprawdę zmęczona i chcę pójść spać. – westchnęłam. Nie uśmiechało mi się rozmawiać po jedenastej w nocy o moim ojcu. Cóż, prawdę mówiąc, nie chciało mi się o nim rozmawiać o żadnej porze. A scenariusz tego znałam. Moja mama zacznie przepraszać, tłumaczyć, że w końcu on też jest moim rodzicem i chce mieć ze mną kontakt, i tak dalej, i tak dalej. Znana i niezbyt lubiana śpiewka. Standard.
– Victoria, wiem, że zachowałam się źle. – zaczęła, ignorując moją niechęć do tego tematu. Powolnie postawiła kilka kroków w moją stronę, nerwowo wyłamując swoje palce. W końcu odetchnęła, krzyżując wzrok z moją zniechęconą osobą. – Nie powinnam była zgadzać się bez twojej zgody.
– Nie powinnaś. – kiwnęłam głową, przenosząc wzrok na obraz nad kominkiem.
– Wiem, przepraszam cię za to. – zrobiła krótką pauzę, ale cały czas czułam na sobie jej spojrzenie. Chwilę tak milczała, a ja naprawdę byłam skora jej to wybaczyć. Nie chciało mi się znów z nią kłócić. Była dla mnie najważniejsza na świecie i trochę zajęło nam odbudowanie naszej relacji po wakacjach. Nie chciałam tego psuć.
– Dobrze, mamo. Nic się nie stało, ale następnym razem po prostu ze mną wcześniej porozmawiaj i nie rób niczego takiego bez mojej zgody, okej? – poddałam się, lekko rozchylając swoje usta w uśmiechu. Na twarz mojej mamy wstąpiła ulga, a następnie i ona się uśmiechnęła. – A teraz wybacz, ale jestem zmęczona. Idę wziąć szybki prysznic i idę spać.
– Jasne, córuś. – mruknęła, głaskając mnie po policzku. Odwróciłam się w stronę schodów, a kiedy stanęłam na pierwszym stopniu, usłyszałam jej głos. – W takim razie zadzwonię do taty. Powiem mu, że wszystko załatwione i razem z Theo do niego przyjeżdżacie.
Stanęłam jak wryta, kamieniejąc. Wlepiłam swój wzrok w jeden punkt przed sobą, tracąc dostęp do kontroli nad własnym ciałem. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam i że to mi się tylko wydawało. Jednak kiedy jakoś udało mi się powoli odwrócić w jej stronę, jej zadowolony uśmiech wystarczająco upewnił mnie w tym, że ona to naprawdę powiedziała.
– Mamo, czy ty nie zrozumiałaś? – zapytałam spokojnie, choć czułam, jak powoli wzrasta mi ciśnienie. Uśmiech na mojej twarzy nadal pozostał, jednak był on bardziej wymuszony, niż szczery. Blondynka spojrzała na mnie z dołu, głośno przy tym wzdychając. – Ja tam nie jadę.
– Victoria, to twój ojciec, na miłość boską! – zawołała, tracąc resztki cierpliwości. Wyrzuciła ręce w powietrzu, wzdychając z rezygnacją. – Nie możesz całe życie od niego uciekać. On chce cię zobaczyć.
– Jak on ode mnie uciekł, to nie było takiej pogadanki. Mam go głęboko w dupie. – warknęłam, zaciskając coraz mocniej dłoń na poręczy. Czułam szybkie bicie serca i krew, która ze złością skumulowaną w całym ciele, krążyła w moich żyłach. – Znowu próbujesz rządzić moim życiem.
– To nie jest prawda. – rzuciła oburzona, patrząc na mnie spod kurtyny ciemnych rzęs. Machnęła ręką i ułożyła ją na biodrze, ze złością odwracając sie do mnie bokiem.
– To jest prawda. Ciągle chcesz mnie kontrolować. Mówić mi, jak mam żyć, z kim się spotykać i kogo lubić! Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że sama chcę za siebie decydować? Nie żyj moim życiem! – wydarłam się, na co zszokowana otworzyła szeroko oczy, spoglądając na moją zapewne już czerwoną twarz. – Zachowujesz się tak samo, jak kilka miesięcy temu! Znowu jest taka sytuacja, jak z Nate'em!
Zamilkłam, kiedy zorientowałam się, co powiedziałam. Pierwszy raz powiedziałam jego imię przy niej od ponad pięciu miesięcy. W tym domu to imię i nazwisko było zakazane. W końcu kiedyś było przyczyną wielu kłótni. Przełknęłam ślinę, czując skurcz żołądka, kiedy mi się tak przyglądała z tą nieodgadnioną miną. Wyglądała jak woskowa figurka, której jedyną oznaką tego, że w ogóle żyła, było szybkie unoszenie się ramion podczas każdego wdechu. Cholera.
– A co ma do tego on? – zapytała złym tonem, mierząc mnie wzrokiem. – To zakończony temat i dobrze wiesz, że nie przeze mnie. Chciałam cię chronić przed tym, aby cię nie zranił i mi na to nie pozwoliłaś, więc to nie najlepszy przykład. – warknęła surowo, wskazując na mnie palcem. – Zwłaszcza że wiesz, jak to się skończyło. Nathaniel Shey był jedną z największych pomyłek twojego życia i gdybyś choć trochę mnie posłuchała, nigdy by do tego nie doszło. Całe szczęście, że się od niego uwolniłaś, ale gdybyś była trochę mniej uparta i miała olej w głowie, odpuściłabyś sobie tego zmarnowanego chłopaka już dawno!
Znów zamilkłam. Wzrokiem bez wyrazu wpatrywałam się w jej twarz, nie czując nic. Emocje całkowicie ze mnie zeszły, pozostawiając po sobie jedynie pustkę i sporo niedopowiedzeń. Patrzyłam w oczy tej najważniejszej dla mnie kobiety i nie czułam nic. Pustka. Pieprzone uczucie niczego. Stałyśmy tak kilkanaście sekund, może minut. Nie wiem. Po prostu stałam tak i patrzyłam w jej niebieskie oczy, marząc o tym, aby wszyscy na tym pierdolonym świecie dali mi spokój i chociaż raz niczego nie oczekiwali. Ona chciała, abym była jej grzeczną córeczką, której może układać życie od A do Z? Będzie musiała mi wybaczyć, bo nie miałam zamiaru na to pozwolić. I chociaż wiedziałam, że w pewnym stopniu miała rację i się o mnie troszczyła, to i tak nie miała prawa decydować za mnie. Nikt nie miał.
– Więc skoro już powiedziałaś mi, co i ile było warte, a także powytykałaś mi moje "największe błędy", to pozwolisz, że udam się do swojego pokoju, dobrze mamusiu? A może jednak nie? Nie wiem, ty mi powiedz. Przecież wiesz lepiej ode mnie, czego pragnę w swoim życiu. – syknęłam, nie szczędząc sobie jadu w głosie. Nie mówiąc nic więcej, odwróciłam się i szybko ruszyłam po schodach do swojego pokoju. Nie zatrzymywała mnie ani nie prosiła, abym z nią porozmawiała. Po prostu bez krzyków pozwoliła mi odejść. I w tamtej sytuacji, to była najlepsza opcja, bo mogło być źle.
Weszłam do swojego pokoju, po czym trzasnęłam drzwiami tak mocno, iż zatrzęsły się. Warknęłam cicho pod nosem, stojąc pośrodku ciemnego pokoju. Tylko latarnia na dworze przebijała się przez moje zamknięte okno, tworząc swoim światłem czerwony snop na podłodze. Wplątałam dłoń we włosy i szarpnęłam za nie, przymykając oczy. To znów się działo. Znów ktoś chciał decydować za mnie i mówić mi, co było dobre, a co złe. Ona nie potrafiła zrozumieć, że sama chciałam to robić. Sama chciałam decydować. Uchyliłam powieki, zadzierając głowę i spoglądając na biały sufit. Bezwiednie opuściłam ręce, które opadły po obu stronach mojego zmęczonego ciała. Zaciągnęłam nosem, biorąc serię wdechów. Czułam swoje szybko bijące serce obijające moje żebra. Czułam się jak gówno, bo nie dość, że sama mam problemy z tym popieprzonym brunetem, to jeszcze mama wcale mi w tym nie pomagała.
Ale skoro chcę za mnie decydować, to nieco się zdziwi.
Zacisnęłam szczękę i ruszyłam w stronę łazienki. Szarpnęłam za klamkę i weszłam do środka, a następnie przeszłam przez ciemne pomieszczenie i otworzyłam kolejne drzwi, wchodząc do środka pokoju mojego brata. Automatycznie zapaliłam włącznikiem światła lampki, zamontowane w suficie, i już chciałam coś powiedzieć, jednak ucięłam, orientując się, iż nikogo tam nie było. Jak zwykle, panował pełny bałagan, a łóżko było zarzucone stertą ciuchów i pozwijaną pościelą. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo wiedząc, o co chodziło. Gdy wychodziłam Theo był w domu, a on sam miał w nim siedzieć, bo mama ostatnio zaczęła się denerwować i dała mu coś na kształt szlabanu. O ile szlabanem można było nazwać tę "karę". Ja zawsze miałam gorsze.
– Ugh. – warknęłam coraz bardziej zła i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Dygoczącymi z nerwów palcami wystukałam jego numer i przyłożyłam go do ucha. Przymknęłam oczy, aby trochę się uspokoić, kiedy irytujące sygnały połączenia odbijały się echem w mojej głowie. Z każdym kolejnym byłam coraz bardziej zirytowana, a ten idiota kazał czekać mi aż cztery takie, zanim odebrał.
– Czego? – zapytał z wejścia, nie siląc się na uprzejmość.
– Gdzie ty jesteś? – zapytałam zła, wychodząc z jego pokoju i znowu trzaskając drzwiami, uprzednio gasząc światło. Wróciłam do swojej sypialni z zaciętą miną i przekonaniem, iż mam w dupie konsekwencje tego, co właśnie zamierzałam zrobić. Słyszałam jego głośne westchnięcie, a potem przeciągnięte "eee".
– Ze znajomymi. – odparł po chwili namysłu. – A co? – zapytał, kiedy podeszłam do szuflady swojego biurka i otworzyłam ją. Wyciągnęłam z niej paczkę fajek i zapalniczkę.
– Masz szlaban. – przypomniałam mu.
– Tsaa. – mruknął, po czym nastała chwila ciszy. W tym samym czasie, ja chwyciłam czarną, ciepłą bluzę z kapturem, która leżała na fotelu obok. – Spierdoliłem. Nie mów mamie. Jest przekonana, że już śpię, bo boli mnie głowa. – rzucił, na co przewróciłam oczami. – Co się stało?
– Pokłóciłam się z nią, więc też spierdalam. Jak coś, to będziemy mieć przejebane razem. – westchnęłam, niezbyt przejęta tym wszystkim. Było mi już obojętne i nie chciałam spędzić tam ani minuty dłużej.
– No dobra, ale jak będzie potem w domu jeden wielki pisk, to nie zamierzam tego słuchać. – zaśmiał się, na co i ja delikatnie uniosłam kąciki ust. – Jak coś to dzwoń.
– Okej. – z tym słowem rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni spodni. Szybko wciągnęłam na siebie ciepłą bluzę, a następnie założyłam jakieś stare trampki leżące pod łóżkiem i podeszłam do okna, w międzyczasie zgarniając z blatu biurka papierosy i wkładając je do kieszeni bluzy.
Sprawnie otworzyłam okno, a potem wyjrzałam przez nie, spoglądając na rynnę obok. Nie robiłam tego od pięciu miesięcy... cholera. Niewiele myśląc, ustawiłam jedną nogę na parapecie, a potem następną i delikatnie, aby się nie zabić, przeszłam na drugą stronę. Automatycznie zrobiło mi się zimniej, ale dzięki lekkiemu stresowi, jakim był ten niebezpieczny wysiłek fizyczny, czułam lekkie ciepło na twarzy i spoconych dłoniach. Modląc się o to, aby nie widział mnie żaden z sąsiadów, chwyciłam się plastikowej rynny i ustawiłam drżące stopy na przymocowaniach, które ją przytrzymywały przy ścianie. Odetchnęłam cicho, zaczynając powoli schodzić. W końcu to jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina.
Kilkadziesiąt sekund później stałam już twardo na ziemi. Zaciągnęłam nosem, strzepując dłonie z niewidzialnego pyłku i zarzuciłam kaptur bluzy na głowę, wciskając do jej kieszeni niespokojne dłonie. Naprawdę wtedy niezbyt dobrze myślałam. Wiedziałam, że i ja i Theo mogliśmy mieć koszmarne problemy, bo pomimo naszej pełnoletniości, dalej byliśmy zwykłymi gówniarzami, którzy w pewnych kwestiach musieli słuchać mamy. Jednak nie wtedy, gdy na siłę zmuszała mnie do wyjazdu do znienawidzonego ojca. Chcąc się jakoś pozbyć tego wszystkiego z głowy, szybko ruszyłam ogrodem w stronę tylnego wyjścia z posesji. Ścieżką przeszłam do furtki, a kiedy miałam przez nią wyjść, zauważyłam Kota, który stał obok żywopłotu. Spojrzałam w jego oczy, kiedy spoglądał na mnie podejrzliwie. Zagryzłam wargę, a następnie niewiele myśląc, gwizdnęłam w jego stronę, kucając. Nowofundland z językiem na wierzchu do mnie podbiegł, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy zaczęłam drapać go po głowie. Dyszał ciężko, podczas gdy ja złapałam jego pyszczek w dłonie i spojrzałam w jego oczy.
– Mały, pójdziesz ze mną, okej? – zapytałam, po czym skinęłam głową i wyprostowałam się. Ruszyłam do furtki, klepiąc się w udo, przez co Kot prawie od razu znalazł się przy moim boku. Niemal biegiem wyskoczyłam stamtąd na chodnik i razem z Kotem zaczęliśmy pędzić w prawą stronę. Ulica była pusta, a okolica jak zwykle spokojna. Kilka psów za ogrodzeniami innych domów szczekało na widok Kota, jednak nowofundland, jakby wiedział, że nie chciałam dłużej się zatrzymywać, bo nie reagował na inne czworonogi tylko wiernie kroczył obok mnie. Blask światła ulicznych latarni oświetlał nasze ciała, a oddechy mieszały się ze sobą. – Chodź. – mruknęłam, rozglądając się, czy aby na pewno nie jechał żaden samochód. Po tym, jak zorientowałam się, że ulica była pusta, przeszliśmy przez nią na drugą stronę.
Razem ruszyliśmy do parku, który należał do mojego osiedla. Mieszkańcy okolicy bardzo o niego dbali, przez co krzewy były ładnie przystrzyżone, a trawa zawsze skoszona. Szliśmy razem z Kotem szerokim przejściem wyłożonym kostką, które prowadziło do środka całego, małego parku. Z obu stron rosły wysokie drzewa oraz stały latarnie, przez co dobrze wiedziałam, gdzie idę. Na środku parku stała duża fontanna, której woda cały czas przelewała się z rzeźby stojącej w środku niej, która przedstawiała jakąś kobietę. Rozejrzałam się, nie widząc tam żadnej żywej duszy, więc głośno westchnęłam i usiadłam na ławce przy wodotrysku. Kot od razu wspiął się na miejsce obok i zajął je, dzielnie przy mnie trwając. Głośno i szybko dyszał, ale widać było gołym okiem, iż był z siebie zadowolony. Uśmiechnęłam się delikatnie i poklepałam go po głowie, kiwając głową.
– Dobry z ciebie przyjaciel, wiesz? – zapytałam smętnym głosem, na co zaskomlał, spuszczając uszy. – Szkoda, że ja taka nie jestem.
Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon, a także papierosy i zapalniczkę. Położyłam je na udach, a iPhone'a chwyciłam w dłoń i odblokowałam go. Uśmiechnęłam się lekko na widok mojej tapety, która przedstawiała Mię, Chrisa i Theo. Zdjęcie zostało wykonane na moich urodzinach, przez co wyglądali na mocno przepitych, ale tacy zresztą byli. Blondynka stała na środku, wydymając usta, mój brat opierał się o nią bokiem z butelką wódki i pijacko się uśmiechając, a Adams kucał przed nimi, w dłoni trzymając czerwony kubeczek, a drugą dłonią pokazując dwa palce w geście "Victorii", bo w końcu, jak to mawiał "Victoria dla Victorii". Nie myśląc nad tym więcej, weszłam w kontakty i wybrałam numer Nate'a.
Skoro myśli, że zerwałam z nim kontakt, to niech dalej tak myśli, prawda?
Boże, to wszystko tak bardzo nie miało sensu. Moja próba "zemsty" na niej. Chciałam chyba samej sobie pokazać, że nie ona decydowała o moim życiu. Desperacko pragnęłam uwierzyć, że sama dobieram sobie znajomych, a ona nie ma prawa prawić mi na ten temat kazań. To żałosne. Minęło dokładnie pięć sygnałów, a ja już miałam się rozłączyć i zrezygnować z tego debilnego planu, gdy nagle sygnał się urwał, a po chwili usłyszałam ten kpiący i ironiczny głos.
– Aż tak szybko dzwonisz? Rany, stawiałem tak na sobotę, może niedzielę. – przewróciłam oczami na ten narcystyczny ton, a drugą ręką otworzyłam paczkę. Nieporadnie wyciągnęłam z niej papierosa i chwyciłam go w dwa palce.
– Szybciej znalazłam numer. – odparłam sarkastycznie. – Robisz coś pożytecznego oprócz zabierania cennego powietrza innym ludziom? – zapytałam, wsadzając fajkę do ust. Złapałam zapalniczkę i podpaliłam tytoń, zaciągając się nim ile sił w płucach. To z reguły mnie naprawdę uspokajało.
– Żyję. – odpowiedział, na co przewróciłam oczami, zaciągając się ponownie papierosem. Kot znów zaskomlał i ułożył swoją głowę na moich kolanach, wygodniej się wykładając na ławce. Już miałam coś powiedzieć, gdy usłyszałam przez telefon odgłos przeżuwania czegoś.
– Co ty jesz? – zapytałam, marszcząc brwi. W słuchawce przez chwilę zapanowała cisza i chyba był w trakcie przełykania czegoś.
– Lasagne. – odpowiedział. Westchnęłam ciężko, kręcąc głową.
– Sam zrobiłeś?
– Ta, już lecę. Mrożoną kupiłem. Aż za całe sześć dolców. – parsknęłam śmiechem na jego odpowiedź, z której był naprawdę dumny. Chwilę tak milczeliśmy, podczas gdy ja tylko patrzyłam na dym wydostający się spomiędzy moich warg i rozmyślałam nad tym, jak to wszystko jest chujowe. – Mogłabyś mi powiedzieć, jaki jest cel tej rozmowy?
Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok na głowę psa leżącą na moich udach. Jaki był jej cel? Nie wiem. Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, więc najprostszą odpowiedzią było, że nie wiem. W tamtej gównianej chwili nie wiedziałam nic. Od dawna nie wiedziałam nic. Dokładnie od momentu, gdy go poznałam. Wtedy, kiedy wszystko zmienił.
– Weź przyjedź do tego parku na moim osiedlu. – mruknęłam, strzepując swojego papierosa. Kot ziewnął i przymknął spokojnie oczy, podczas gdy ja byłam spięta coraz bardziej. Nie chciałam, aby coś sobie pomyślał.
Ale ja byłam idiotką, Chryste Panie.
– Po co? Nie chcę mi się. – jęknął z pełnymi ustami, na co ponownie przewróciłam oczami, kręcąc przy tym głową.
– Proszę cię. Rusz dupę i tu przyjedź. – wyrecytowałam, tracąc cierpliwość coraz bardziej. Papieros pomiędzy moimi palcami spalał się z ekspresową prędkością, a dalej mi nie pomógł. Nate chyba nadal został niewzruszony, co w sumie nowością nie było, bo tylko słyszałam jak jadł swoją cholerną lasagne. Tak jak mówiłam wcześniej. Wrażliwość emocjonalna betonu. Moja noga zaczęła mi podrygiwać, aby wydobyć ze mnie chociaż trochę tych nerwów. Bezskutecznie.
– Po co? – nie dawał za wygraną. Wydawało mi się nawet, że to go bawiło. Wiedziałam, że lubił ze mną pogrywać, ale bywało to cholernie irytujące. W takich właśnie chwilach nawet podwójnie. Westchnęłam głośno, przymykając dla uspokojenia powieki.
– Muszę z tobą pogadać.
– Nie możemy przez telefon?
– Nie.
– Dlaczego?
Przysięgam, że zaraz wybuchnę.
– Bo, kurwa, musimy osobiście, więc zapakuj tą cholerną lasagne w reklamówkę i przyjedź tu nawet z nią! – krzyknęłam, na co nawet Kot zerwał się z moich kolan, rozglądając ze zdenerwowaniem dookoła. Jakże mnie ten chłopak niemiłosiernie wkurwiał!
– Czy przypadkiem nie zbliża ci się ten ciężki czas? – nadal żartował, mając totalnie w dupie to, że byłam na skraju cierpliwości.
– Nathaniel. – warknęłam ostrzegawczo, przez co chyba zaświeciła mu się czerwona lampka, bo tylko cicho się zaśmiał, wzdychając.
– Wyluzuj, wariatko. – rzucił niewzruszenie. – Będę za piętnaście minut.
Z tymi słowami rozłączył się, a ja odetchnęłam, rzucając telefon na swoje uda. Odchyliłam się na oparciu, starając się jakoś ogarnąć po tej dawce irytacji. Przekręciłam głowę, spotykając się ze spojrzeniem Kota. Uniosłam brew, parskając pod nosem.
– Ależ z niego idiota.
Kilkanaście minut i dwa papierosy później, coś w końcu się stało. Siedziałam w ciszy, zakłócanej jedynie szumem liści na drzewach, napawając się nocą, gdy nagle poczułam, jak ktoś szarpie za kaptur mojej bluzy, tym samym zdejmując go z mojej głowy. Krzyknęłam krótko, a w mojej głowie pierwszą myślą było, iż to jakiś morderca i właśnie będę umierać. Nawet Kot zerwał się z ławki na ziemię i zaczął szczekać na przybysza za mną. Z mocno bijącym sercem, odwróciłam się i spojrzałam na śmiejącego się ze mnie Nate'a, który był naprawdę zadowolony z tego, iż omal nie dostałam zawału. Patrzył na mnie rozbawionym i bardzo zadowolonym z siebie spojrzeniem.
– Boże, ty kretynie! – wysapałam, przymykając oczy. Położyłam dłoń na czole, starając się trochę uspokoić rozdygotane ciało. Kot nadał głośno szczekał, ale dumny z siebie chłopak niezbyt się tym przejął, więc tylko zajął miejsce obok mnie, korzystając z tego, że nowofundland z niego zeskoczył.
– Dobra, uspokój się, Fafik. – pouczył mojego psa, na co duże, czarne zwierzę warknęło złowrogo w jego stronę, ale umilkło, patrząc na niego nieufnie. Pokręciłam karcąco głową i cmoknęłam w stronę Kota, a on siadł tuż przy moich nogach, nadal warcząc na brunetka obok mnie. Sama odwróciłam głowę w jego stronę, lustrując go uważnym wzrokiem. Ubrany był tak samo, jak kilka godzin wcześniej, ale jego twarz wyglądała lepiej. Dalej była posiniaczona, ale przynajmniej nie znajdowała się na niej krew, a mała ranka na czole była dobrze oczyszczona. I tak ciężko było mi na to patrzeć, ale lepiej tak, niż wcale.
– Wabi się Kot. – mruknęłam, głaszcząc nowofundlanda po głowie. Nate parsknął kpiącym śmiechem, a następnie skrzyżował ze mną spojrzenie tych czarnych tęczówek.
– Nazwałaś psa Kot? – zmarszczył twarz w niezrozumieniu, na co kiwnęłam głową, nie widząc w tym nic dziwnego. Chłopak tylko uniósł brwi po czym zaciągnął nosem i wsadził dłonie do kieszeni kurtki. Kiedy tylko obok mnie usiadł, od razu poczułam zapach jego perfum i tej typowej dla niego mięty. Cholerne miętowe gumy. – Niech zgadnę. – zaczął, ukazując zęby w zblazowanym uśmiechu. Spojrzał na mnie kątem oka, na co uniosłam brwi. – Na liczby mówisz litery, a na czarny – biały?
– Bardzo zabawne. – fuknęłam, spoglądając na tego zwierzaka, siedzącego wiernie u moich stóp. – Mieliśmy z Theo dwanaście lat i sądziliśmy, że to dobra opcja.
– Pogratulować mamie mądrych dzieci. – zaśmiał się, na co i ja uniosłam kąciki ust. Znów nastała między nami cisza i znów to on ją przerwał. – W takim razie, o czym chciałaś ze mną tak bardzo rozmawiać, że musiałem tu przyjechać?
Westchnęłam, nie od razu odpowiadając na jego słowa. Czego chciałam? Sama nie wiedziałam. To było głupie. Jeszcze kilka godzin wcześniej załamywałam się nad moimi uczuciami po tym pocałunku, a teraz sama po niego zadzwoniłam. To było głupie i może nie powinnam, ale cieszyłam się, że jednak mnie nie zlał i przyjechał. I nawet pomimo tego, że mój puls wzrósł przez jego obecność, a myśli zjeżdżały na nieodpowiednie dla mnie tory, znów to poczułam. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć i dokładnie zdefiniować, bo to uczucie było dla mnie nowe. Ale czułam je wtedy, gdy mnie pocałował, odcinając mój mózg od jakichkolwiek myśli, i wtedy, kiedy byłam u niego w mieszkaniu, choć jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ja się czułam po prostu bezpieczna. Cholera, jaka ironia. Czuć bezpieczeństwo przy chłopaku, który nie ma tego słowa w swoim słowniku.
Przekręciłam lekko głowę, nie przestając głaskać zziębniętymi dłońmi głowy psa. Spojrzałam na profil bruneta, który wpatrywał się w pustkę przed sobą z wyraźnym zainteresowaniem. Badałam niespiesznym wzrokiem jego szlacheckie rysy i prosty nos, zagryzając wnętrze policzka. Czułam wszystkie nerwy w moim ciele. Czułam kurczące się mięśnie, a także krew płynącą w moich żyłach. Czułam to wszystko.
– Gadałam dziś z mamą. A właściwie znów się kłóciłam. – zaczęłam w końcu, spuszczając wzrok na swoje kolana. Chwilę tak się w nie wpatrywałam, zastanawiając się nad tym, co tak właściwie chciałam mu powiedzieć. Nate milczał. – Na początku przeprosiła mnie za to, że kazała mi tam jechać, a potem znów to zrobiła. Znów za mnie zdecydowała. – uniosłam gwałtownie głowę, spotykając się z jego uważnym spojrzeniem. – Od zawsze ktoś za mnie decydował. Gdzie mam iść, co robić, z kim się trzymać, a kogo unikać. Cała rodzina od zawsze powtarzała, że jedyne na czym mam się skupić, to nauka, aby dostać się na dobry collage, a potem znaleźć dobrą pracę, wyjść za mąż i mieć gromadkę dzieci oraz dom z ogrodem. Wszyscy tego chcieli na czele z moją matką. – urwałam, czując się tym wszystkim przytłoczona.
– A ty? Chcesz tego? – powolnie mrugnęłam powiekami, spoglądając w jego oczy. Siedział przodem do fontanny, jednak jego głowa skierowana była w moją stronę, a te bezwiednie puste oczy wpatrywały się w moje, jakby chciał mnie nimi na wskroś prześwietlić. Między nami znów zapanowała cisza. No właśnie. Chciałam tego? – Po co do mnie zadzwoniłaś i poprosiłaś, abym przyjechał?
Zamilkłam, nie wiedząc, jak na to zareagować i odpowiedzieć. Byłam lekko zszokowana jego nagłą zmianą. Na jego usta wpłynął delikatny uśmiech, którego nie potrafiłam zdefiniować. Nie był kpiący i ironiczny, ale nie był także szczery. Był tajemniczy. Chłopak wyjął ręce z kieszeni, a następnie lekko się pochylił i oparł łokcie o swoje kolana, łącząc ze sobą dłonie. Nawet na chwilę nie przerwał ze mną tego elektryzującego kontaktu wzrokowego, przez który utraciłam zdolność normalnego oddychania.
– Moja mama powiedziała, że byłeś największą pomyłką mojego życia. Chciałam pokazać, że to nieprawda. – wyszeptałam drżącym głosem, chcąc być z nim całkowicie szczerą. Przecież nie musiałam kłamać. Nate jedynie jeszcze bardziej poszerzył swój uśmiech, co lekko zbiło mnie z tropu, bo z reguły, jak się coś takiego słyszy, to nie jest się zbyt wesołym. Chłopak westchnął, zastanawiając się nad tym, co chciał mi powiedzieć. Spojrzał znów w przestrzeń przed sobą, kręcąc z rozbawieniem głową.
– Zadzwoniłaś po mnie, bo chciałaś samej sobie udowodnić, że to ty decydujesz o swoim życiu. Że mimo zakazów matki, ty dalej się ze mną spotykasz. Jeszcze pół roku temu okłamywałaś ją i robiłaś to ze strachu przed nią, a teraz robisz to, aby się na niej zemścić. I ty dobrze o tym wiesz, ale nie chcesz powiedzieć tego głośno. – po tych słowach, które były cholerną prawdą, znów na mnie spojrzał, z lekkim rozbawieniem unosząc brew. – Teraz wykorzystałaś mnie, abyś poczuła się lepiej. – zaśmiał się, ale nie jakoś złośliwie. Tak po prostu, z rozbawieniem.
A ja nadal siedziałam cicho, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego słowa. Miał cholerną rację. Zrobiłam to dlatego, żeby coś udowodnić. Pokazać w najżałośniejszy sposób, że jeszcze panuję jakoś nad swoim życiem. Moja dłoń przestała głaskać długą sierść nowofundlanda, a ja sama zastygłam w bezruchu na kilkadziesiąt dobrych sekund. Poczułam się teraz tak bardzo do dupy z tym wszystkim. To zrobiło się skomplikowane jeszcze bardziej, niż te kilka miesięcy temu, gdy go poznałam. A dlaczego? Bo gdy go poznałam, nic do niego nie czułam. W moim gardle wyrosła gula, której nie potrafiłam przełknąć, a kiedy jakoś udało mi się to zrobić, mój głos był zduszony i niepewny. Jak ja w tamtej chwili.
– Jesteś na mnie zły? – zapytałam, chociaż nie musiał mi na to odpowiadać. Każdy by był. Nate jednak chwilę się nad tym zamyślił, marszcząc twarz, a następnie delikatnie pokręcił głową.
– Zbyt dużo razy ja kogoś wykorzystałem, by być hipokrytą, Clark. – odrzekł poważnie, a na jego twarz znów wstąpił uśmiech, kiedy tak uważnie mnie obserwował. – Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – teraz to ja zmarszczyłam brwi, krzyżując z nim spojrzenie. Czarne niczym węgiel oczy mentalnie wypalały dziury w moim ciele. – Czy chcesz takiego życia?
Właśnie, Victoria. Chcesz?
– Gdyby ktoś zadał mi to pytanie jeszcze rok temu, odpowiedź byłaby oczywista, ale odkąd ty postanowiłeś to wszystko zmienić... nie wiem. – zakwiliłam, nie potrafiąc złapać normalnego oddechu. Jego tęczówki stały się jeszcze bardziej głębokie, a ja w tę otchłań spadałam. I upadłam na samo jej dno. – Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, na takich ludzi jak ty, Parker czy Scott, patrzyłam jak na największe zło tego świata. Jasno powtarzano mi, że was i waszego życia się po prostu unika. A potem ty to wszystko zmieniłeś. Całe wyobrażenie mojego świata, punkt widzenia.
– Zepsułem cię. – przyznał otwarcie, dobrze zdając sobie z tego sprawę, a ja od razu pokiwałam głową, bo było to prawdą. W tym mama miała rację. Nigdy nie byłam tą dziewczyną. Nigdy nie podobali mi się chłopcy pokroju Sheya, nie wymykałam się z domu, nie opuszczałam zajęć w szkole, nie kłamałam.
– Jednak z drugiej też naprawiłeś. Pokazałeś mi, że nie wszystko jest czarne albo białe. Dzięki tobie poznałam wspaniałych ludzi, do których wcześniej bym się nie zbliżyła. Pokazałeś mi życie, które kiedyś było dla mnie jakimś koszmarem, a teraz... – urwałam, milknąc. Przełknęłam ślinę, a mój szybki oddech mieszał się z biciem mojego serca. Przekręciłam głowę, zaciągając nosem, bo nie mogłam już patrzeć w jego oczy. Mój wzrok spoczął na fontannie naprzeciw, ale jego nadal czułam na swojej osobie.
– Teraz ci się ono spodobało. – dokończył za mnie zimnym i zachrypniętym głosem, na co przymknęłam oczy, aby nie uronić żadnej łzy, które zebrały się w moich oczach.
Nate powiedział coś, czego ja sama nie potrafiłam. Przed czym nie potrafiłam się nawet przyznać, bo byłam cholernym tchórzem. Lubiłam jego życie, bo było prawdziwe. Nie zakłamane, jak moje. Było niebezpieczne, cholernie popieprzone, ale prawdziwe. Dlatego lubiłam z nim przebywać. Ludzie, którzy w tym wszystkim siedzieli, byli lojalni i oddani, tak jak Mia i Chris. Mogłam im zaufać, powierzyć tajemnicę. A sam Nathaniel. Och, jakże on był popieprzony, jednak nie mogłabym się tak po prostu odciąć. W końcu to on pokazał mi życie. Brutalnie prawdziwe życie, a nie jego marną imitację.
– Jestem skurwielem, Clark. A wiesz dlaczego? – zapytał, jednak ja nadal nie potrafiłam otworzyć oczu. Wtedy bym pękła, a tego nie chciałam. – Dlatego, że doskonale wiem jakim gównem jest moje życie i ile można stracić, będąc przy mnie, a mimo to, nie staram się ciebie przekonać, żebyś wróciła do domu i dalej żyła spokojnie. Gdybym był, chociaż odrobinę mniej zepsuty i nie tak samolubny, sam odwiózłbym cię teraz do domu. Ale jestem gnojem i tego nie zrobię, bo sama musisz zdecydować. Narzekasz na to, że twoja matka za ciebie decyduje, więc teraz twoja kolej. Teraz ty wybierasz.
Uchyliłam powieki, a jedna łza potoczyła się po moim policzku, tworząc mokry ślad aż do brody. Psychicznie czułam się, jakby właśnie przejechał po mnie czołg. W tamtej chwili byłam zmęczona całym chaosem. Wyborem między tym co słuszne, a tym co zachęcające. Miałam jedynie osiemnaście lat. Co ja mogłam widzieć o życiu?
– A co później? Co będzie dalej? – zapytałam, a obraz zaczął mi się rozmazywać.
Szklanymi oczami spojrzałam na niego, podczas gdy on uśmiechnął się w sposób, w jaki jeszcze nie uśmiechnął się nigdy. Był to uśmiech, który zwiastował kłopoty i powodował ciarki na plecach. Uśmiech godny samego szatana. Ale jego wzrok nie był lepszy. Po raz pierwszy widziałam w nim tyle ognia. Żaru trawiącego go od środka. Brunet lekko nachylił się w moją stronę, przez co zastygłam w miejscu, przestając oddychać. Niemal stykaliśmy się nosami, ale ja i tak nie potrafiłam oderwać wzroku od tych tęczówek. Pochłaniających mnie z każdą pieprzoną sekundą. Chwilę jeszcze milczał, aż w końcu powiedział coś, co wszystko zaczęło. Coś, przez co historia zmieniła swój bieg. Bo miał rację. Był skurwielem. A ja to wiedziałam i byłam zbyt głupia.
– A dalej już tylko piekło.
***
Hello everyone! Cholerka, z rozdziału na rozdział robi się coraz ciekawiej hahaha. Jak wrażenia? Co może mieć w tej chorej głowie nasz Nate? Powiem wam, że mega mi się ostatnio podobają te rozdziały, bo są takie nieoczywiste.
Na instagramie powstało ostatnio konto założone przez jedną z czytelniczek. memy_u_pizgacza. Zapraszam kochani.
A i co do pytania, czy wstawię coś kiedyś regularnie. Misie moje. Dzięki mnie nauczycie się duuużo cierpliwości!!
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top