7. Teraz zacząłeś się mną przejmować?
– Wiesz co? Myślałem, że się przyjaźnimy, że mówimy sobie wszystko! Że jesteśmy dla siebie, jak rodzeństwo! Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że tak się zachowasz. Nigdy w życiu, przysięgam.
Przewróciłam oczami po raz setny tego dnia, wzdychając pod nosem na żmudne wywody Chrisa i jego oskarżenia kierowane na moją osobę. Leżałam sobie spokojnie na łóżku, bawiąc się małym, białym miśkiem w kształcie króliczka. Nawet się nie odzywałam, choć na początku próbowałam, ale Adams za każdym razem nie dał dojść mi do głosu. Więc się poddałam i tylko obserwowałam, jak krążył w kółko po moim pokoju, wydeptując dziury w jasnych panelach. Jego usta nie zamykały się nawet na chwilę, co zaczęło doprowadzać mnie powoli do szału, ale bacznie to wytrzymywałam, siedząc cicho. Moje plecy, którymi opierałam się o wezgłowie mojego łóżka, zaczynały mnie już powoli boleć, a ja sama chciałam jedynie skończyć ten cyrk.
– Tyle lat! Tyle lat razem! – mamrotał jak najęty, nawet na mnie nie patrząc. Ręce miał założone na klatce piersiowej, a palcami dłoni jednej ręki skubał swoje pełne usta w akcie zdenerwowania. Oczywiście, nie przestał chodzić tam i z powrotem, czym drażnił mnie jeszcze bardziej. – Odkąd powiedziałem jej, że te ohydne, pomarańczowe gumki do włosów nie pasowały jej do tej turkusowej spódnicy, tym samym ratując ją od modowej porażki tysiąclecia! A ta mi się tak odwdzięcza!
– Chris, to było w drugiej klasie podstawówki... – zaczęłam cicho, ale natychmiast przerwałam, kiedy z prędkością pocisku z karabinu maszynowego, odwrócił głowę w moją stronę z wściekłą miną, krzyżując ze mną spojrzenie, które waliło piorunami.
– Milcz! – krzyknął wyniośle, co zresztą uczyniłam. Wolałam go bardziej nie denerwować. I tak latał cały nabuzowany. – To nie zmienia faktu, że jesteśmy, albo raczej byliśmy przyjaciółmi! Taka zdrada po tylu latach...
– Ty, królowa dramatu. – razem z Chrisem przenieśliśmy spojrzenia na Mię, która również była w pokoju, siedząc przed białą toaletką, na której walało się milion kosmetyków. Sama blondynka znajdowała się pośród nich, malując się. Od początku w ogóle się nie odzywała, pozwalając brunetowi na ochrzanianie mnie, ale chyba w końcu się nade mną zlitowała, bo odwróciła się w naszą stronę z otwartą mascarą w dłoni. – Wylałeś już swoją litanię?
– Nie! – odkrzyknął, teraz skupiając uwagę na rozbawionej blondynce. – Zdradziła nas! – fuknął, wskazując na mnie palcem.
– Niby czym?! – zdenerwowałam się, unosząc ciało do pełnego siadu. Piwnooki jedynie prychnął, mierząc mnie złym spojrzeniem.
– A no tym, że nie wspomniałaś nam ani słowem o tym, że znowu spotykasz się z Nathanielem!
I przysięgam, że to zdanie słyszałam tamtego dnia już chyba setny raz. Ja wiedziałam, że po tym cyrku w mieszkaniu Sheya, który miał miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej, wybuchnie małe zamieszanie, ale nie sądziłam, że będzie ono porównywalne do zatonięcia Titanica. Jedno było pewne. Przekaz informacji u tych ludzi był niemal jak u FBI, bo jeszcze dobrze nie wróciłam stamtąd do domu, a już dostałam masę wiadomości od Mii, która najpierw wrzeszczała na mnie capsem, później miała piętnaście minut obrażania się, by po wszystkim wypytać mnie o najdrobniejszy szczegół. Okej, zdawałam sobie sprawę z tego, że Luke jako jej chłopak mówi jej wiele rzeczy, ale nie sądziłam, że tak szybko! Tak, paradowałam przed nim jedynie w bokserkach i koszulce jego przyjaciela, co mogło być dezorientujące, zważywszy na sytuację, jaka między nami była, ale przez to musiałam spowiadać się Mii przez telefon dobre czterdzieści minut. Dla mnie samej to wszystko było abstrakcyjne, a kiedy jej to streszczałam, poczułam się jeszcze gorzej przez tę całą niewiedzę. Oczywiście, nie powiedziałam jej niektórych faktów, ale ta uparta blondyna chciała wiedzieć wszystko, począwszy od tego, jak obudziłam się w jego mieszkaniu po nieudanej imprezie w klubie, a skończywszy na tym, gdy dobrowolnie zasnęłam w jego łóżku.
I o ile Mia przyjęła to w miarę dobrze, jeśli słowem "dobrze" można było określić piszczenie mi w słuchawkę i zapowietrzanie się oraz wywodzenie nad tym, jak to cudownie, że znowu mam kontakt z Nathanielem i że ona wiedziała, że tak będzie, to tego samego niestety nie mogłam powiedzieć o Chrisie Adamsie.
Ten chłopak od zawsze był inny, niż reszta osób na tej planecie. Kroczył swoimi ścieżkami, a jego pojęcie świata swoją abstrakcją i zawiłością zdziwiłoby niejednego fizyka. I nie mam pojęcia skąd się o tym dowiedział. Podejrzewałam Mię, ale niebieskooka wypierała się jak mogła, toteż moje podejrzenia zmalały. Jednak nie uchroniło mnie to od jego wywodów i oskarżeń, które zaczęły działać mi na nerwy bardziej, niż cokolwiek innego. Byłam w trakcie jedzenia zupy, korzystając z tego, iż mamy nie było w domu i nie miałam z nią jeszcze konfrontacji, gdy nagle drzwi z hukiem się otworzyły i wparował przez nie Adams. Bez żadnej zapowiedzi, czy chociażby głupiego sms-a. Od progu zaczął oskarżać mnie o zdradę i to, że nie spodziewał się po mnie takiej bezczelności. Inni mogą sobie tylko wyobrażać mnie w tamtym momencie, ale naprawdę musiałam wyglądać komicznie z rozdziawioną buzią, łyżką w dłoni i totalnym zdezorientowaniem. W pierwszej chwili poważnie się tego wystraszyłam, a w mojej głowie pojawiły się różne wizje. Jednak gdy zaczął pruć się i wymawiać nazwisko Nate'a, wiedziałam już o co chodzi.
Ja wiedziałam, że Mia i Chris interesowali się moim życiem bardziej, niż ja, ale to podchodziło już pod manię prześladowczą. Nie dość, że przez głupią sytuację z rana w jego mieszkaniu każdy z naszych znajomych o tym wiedział, to jeszcze mieli o to pretensje. Oczywiście, że nie oczekiwałam, iż to pozostanie w tajemnicy, ale nie sądziłam, że pójdzie tak szybko w obieg. Była to jedna z najbardziej żenujących historii w moim życiu, o której pragnęłam zapomnieć najszybciej, jak się dało, ale wiedziałam, że ten cel był nieosiągalny. I to już nie tylko dlatego, że moja podświadomość wyśmiewała mnie z tego po stokroć. Jeśli wiedziała o tym Mia, a tym bardziej Chris, to nie było opcji, abym puściła to w niepamięć.
– Chris, wybacz, ale to nie ty nadzorujesz moje życie. – powiedziałam głośno i wyraźnie, czując narastającą irytację. Okej, to było tylko głupie i nic nie znaczące przenocowanie. Nikt nie miał prawa robić mi wyrzutów o to, czy o tym komuś powiedziałam czy nie. Poza tym, oni dowiedzieli się nim wróciłam do domu! Nie miałam nawet czasu na ogarnięcie się, nie mówiąc o spowiadaniu z dnia poprzedniego.
Chris zmarszczył swoje gęste i równe brwi, na co przewróciłam oczami, odrzucając białego króliczka na bok. Pod czujnym spojrzeniem mojego przyjaciela, podparłam się dłońmi o materac i zeskoczyłam z niego na panele. Przeciągnęłam się lekko, po czym ruszyłam w stronę Mii, która zignorowała naszą kłótnię i w spokoju kończyła malować pomadą prawą brew. Podeszłam do niej od tyłu, odwracając się do chłopaka plecami i pokazując mu tym samym, że to nie jest jego sprawa. Ani jego, ani Mii, ani Parkera, Scotta, Matta czy cholera wie kogo innego! Ze zwykłego zdarzenia zrobić wielkie halo. Tak, oni to potrafili.
– Kończysz już? – zapytałam, przelotnie spoglądając na kosmetyki porozrzucane po całej toaletce, które wzięła ze sobą z domu. Gdy gdzieś szłyśmy, zawsze wszystkie rzeczy brała ze sobą i szykowała się u mnie, a schodziło jej się z tym trochę, bo sam makijaż wykonywała dobre czterdzieści minut. Od zawsze wmawiała mi, że to ze mną lubi się "stroić", ale prawda była taka, że nie chciała przebywać zbyt długo pod jednym dachem ze swoją macochą, toteż Mii więcej w domu nie było, niż było.
– Tak, już prawie jestem gotowa. – odrzekła, nie odrywając spojrzenia niebieskich tęczówek od swojego odbicia. Kiwnęłam głową, nadal czując przenikliwy i obrażony wzrok Chrisa na plecach. – Chyba po prostu zwiąże włosy w kucyka, bo nie chcę mi się ich prostować. – mruknęła, na co spojrzałam na jej pofalowane, blond włosy, które opadały na jej plecy.
Zastanowiłam się chwilę nad czymś, po czym podeszłam do swojego biurka znajdującego się obok. Zagryzłam wnętrze policzka i oparłam się tyłem o mebel, zaciskając palce na jego krawędziach. Teraz stałam przodem do Mii jak i do Chrisa, który z założonymi na piersi rękoma, podpierał plecami ścianę. Odetchnęłam cicho, analizując słowa, jakie chciałam im przekazać, aby się nie obrazili. No przynajmniej Mia, bo ten palant już i tak się sfochał. Królowa dramatu.
– Słuchajcie, tak się zastanawiam. – zaczęłam, lekko przeciągając. Wzrokiem skakałam od mojego łóżka do okna i tak ciągle, aby zająć czymś rozbiegane spojrzenie. – Czy może nie poszlibyście tam sami? Od rana źle się czuję i nie wiem, czy będę na siłach tam siedzieć.
I te słowa były jak podpalona zapałka wrzucona do kanistra z benzyną. Blondynka automatycznie zaprzestała wykonywać makijaż, a jej głowa w ekspresowym tempie zwróciła się w moją stronę, kiedy spojrzała na moją twarz. Chris również nie omieszkał się wlepić we mnie wzroku skupionych tęczówek, przez co czułam się tam jak pożądany obiekt w sklepie spożywczym. Jeszcze mocniej zacisnęłam palce na meblu, a moje zęby maltretowały wnętrze mojego biednego policzka. Cisza dobiegająca zewsząd dobrze utwierdzała mnie w przekonaniu, że w głowach tej blondyny w różowym swetrze i piwnookiego z bujną wyobraźnią powstały już niezbyt miłe dla mnie scenariusze. W końcu się przyjaźniliśmy.
– Nie ma mowy. Umówiliśmy się. – skomentowała jedynie, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Wlepiała we mnie te swoje niebieskie gały, a jej bojowa postawa wyrażała zdeterminowanie i niechęć do dalszej dyskusji. I choć ta siedząca przed prostokątnym lustrem dziewczyna, trzymająca w jednej dłoni pędzel, a w drugiej drogi kosmetyk, wyglądała niepozornie, wcale taka nie była. Mia Roberts to zastępca samego diabła w skórze anioła. Wiedziałam z autopsji.
– Tak, ale... – zaczęłam, kiedy ona powróciła do kończenia makijażu, jednak i tamtym razem nie dane mi było skończyć. Niestety.
– Jezu, jak miałem być obrażony, tak nie mogę. – mruknął Chris, przewracając w tym samym czasie oczami. Brunet w czarnych jeansach i beżowym sweterku z dekoltem w serek, odbił się od ściany, nawiązując przy tym kontakt wzrokowy z moją zdziwioną osobą. – Tak, może być ci w pewnym sensie głupio, bo będziemy tam wszyscy z Nathanielem włącznie, ale nic nie zrobiłaś. No może oprócz niepowiedzenia o tym swojemu najwspanialszemu przyjacielowi. – ostatnią część zdania wypowiedział ciszej, jakby sam do siebie, ale wiedziałam, iż chciał, abym to usłyszała. – Tak, trochę się zapewne z tego pośmiejemy, ale uwierz, że wszyscy raczej będą się cieszyć, że znów jest w miarę w porządku i nie będziemy musieli znosić tej stypy, jak u ciebie na urodzinach. Wyluzuj.
I nie mogłam powiedzieć, że Chris nie podbudował trochę mojej pewności siebie, co do tego wszystkiego. Kiedy Mia napisała do mnie kilka godzin wcześniej, że tamtego dnia było spotkanie w barze u Luke'a i że będą tam wszyscy, myślałam, że po tej dawce upokorzenia, najlepszą opcją będzie wykopanie sobie ładnego dołu w ogródku pani Gersbitt. Nie byłam w stanie nawet wyobrazić sobie tego, jak to wszystko będzie wyglądać. Przecież mógł być to cyrk na kółkach, a mi nie chciało się odgrywać roli naczelnego błazna. Bałam się również spotkania z Nate'em. Tego, jak zachowa się przy innych i jak będzie wyglądać nasza rozmowa, jeśli do takowej dojdzie. Być tylko we dwoje to jedno, ale przy naszych znajomych to drugie. Znajomych, którzy widzieli mnie paradującą po jego mieszkaniu w jego bokserkach i bluzce.
Niech mnie ktoś zabije.
– Poza tym. – wtrąciła Mia, odkładając pędzel na blat białej toaletki. Oblizała spierzchnięte wargi i lekko potargała swoje włosy, po czym zaczęła je związywać w wysokiego kucyka. – Będzie fajnie. Znowu będziemy się wszyscy widzieć i dobrze bawić bez obawy, że jak się zobaczycie, to będą latać stoliki. – zaśmiała się, nawiązując kontakt wzrokowy z moim niepewnym spojrzeniem.
– Czy ja wiem... – burczałam, spuszczając wzrok na jasne panele. Tak, z jednej strony chciałabym znów się z nimi zobaczyć, porozmawiać i czuć się dobrze, nawet z kąśliwymi uwagami. I chciałabym spędzić czas także z nim. Może nie będzie aż tak strasznie?
– Ale ja wiem na pewno. – zakończyła temat, ostatni raz spoglądając w swoje odbicie. Następnie wstała z miejsca i naciągnęła wyżej swoje jasne, przylegające jeansy. – Dobra, jestem gotowa. Możemy iść. – oznajmiła, rozglądając się po moim posprzątanym pokoju. Szybko znalazła się przy łóżku i chwyciła z niego swoją małą, czarną torebkę. Zarzuciła jej srebrny sznurek na ramię, a następnie popatrzyła to na Chrisa, to na mnie. – No co? Nie mamy całego dnia. Ruszcie się trochę, bo przez was się spóźnimy.
I z tymi słowami, wartko ruszyła w stronę zamkniętych drzwi pokoju, a kiedy je otworzyła, wyszła z pomieszczenia nawet na nas nie czekając. Nawiązałam z Chrisem kontakt wzrokowy, lekko unosząc kąciki ust, a chłopak przewrócił oczami na naszą przyjaciółkę i również odwrócił się do drzwi. W ślad za nim poszłam i ja, także po chwili oboje schodziliśmy po schodach do wyjścia, przepychając się na nich o to, kto siedzi z przodu Mazdy Roberts, którą mieliśmy jechać. Kiedy znaleźliśmy się już na parterze, usłyszałam głosy z włączonej w salonie plazmy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja mama była w domu. To spowodowało, iż od razu uśmiech spełzł z mojej twarz, a do głowy wlały się niechciane wspomnienia z felernej kolacji. Dalej z nią o tym nie porozmawiałam, choć chciała. Na noc nie wróciłam, a kiedy dotarłam rano do domu, ona była w pracy. Gdy jednak już wróciła z nadzieją, że wszystko sobie wyjaśnimy, byli już u mnie moi przyjaciele, więc szybko ją zbyłam. Tak, wiedziałam, iż w końcu musiałyśmy szczerze porozmawiać na temat mojego ojca, ale jeszcze nie byłam na to gotowa. Miałam do niej zbyt wielki żal i byłam wściekła, więc nie chciałam z nią rozmawiać, bo wiedziałam, że wtedy powiedziałabym coś, czego bym żałowała. Długo odbudowywałyśmy naszą relację, która mocno podupadła na wakacje, a prawie całkowicie zburzyła się w ich ostatni dzień, kiedy to przez Nate'a chciała mnie wysłać do szkoły z internatem. Potrzebowałam czasu, aby znowu tego nie spieprzyć.
– Wychodzę! – krzyknęłam sucho, kiedy w trójkę znaleźliśmy się w korytarzu przy drzwiach wyjściowych, zakładając buty. Moja matka zapewne była w kuchni, ponieważ nie zauważyłam jej w salonie, a czułam ładny zapach leczo unoszący się po całym domu.
– Nie pchaj się tak świnio, bo nie mogę buta założyć. – fuknęła cicho Mia na Chrisa, kiedy oboje nachylali się obok siebie nad swoim obuwiem. Brunet cały czas trącał ją łokciem, kiedy sznurował swoje adidasy, przez co ona dostawała w ramię i nie mogła zapiąć suwaka swoich czarnych kozaków za kolano.
– Och, przykro mi. – zironizował, po czym znów szturchnął ją swoją ręką z taką siłą, że o mało nie wylądowała w otwartej, wbudowanej szafie z lustrem. Blondynka zaperzyła się, nadymając usta, ale nic więcej nie odpowiedziała, bo w progu stanęła moje matka, wycierając w jasną ścierkę dłonie.
Unikałam z nią kontaktu wzrokowego, bo w ogóle nie miałam ochoty na wdawanie się z nią w żadne konwersacje. Nachyliłam się, aby złożyć swoje białe Conversy, które ostatnio wygrzebałam z szafy. Czułam na sobie jej przenikliwy wzrok, kiedy niedbale sznurowałam buty.
– Gdzie idziecie? – zapytała miło, a Mia z Chrisem w końcu skończyli swoje przepychanki i w pełni gotowi stanęli na równe nogi.
– Do baru spotkać się ze znajomymi. – wyjaśniłam szybko, nie mówiąc jej o tym, z kim mieliśmy się tam widzieć.
Deja vu?
– Och, w porządku. O której będziesz i masz pieniądze? – zapytała, przez co miałam ochotę przewrócić oczami na to zgrywanie kochającej i troszczącej się rodzicielki. Zawsze to robiła, kiedy byłam na nią zła przez jej zachowanie. Gdyby nie to, zaraz odbyłaby się tam litania i pytania: A gdzie? A z kim? A po co? A na co? A masz wrócić zanim będzie ciemno, jasne? I tak dalej, i tak dalej. Plusem w tamtej sytuacji było, iż nie zadawała pytań, abym jeszcze bardziej się na nią nie wściekła.
– Późno i mam. – westchnęłam, prostując się. Powolnie odwróciłam ciało w jej stronę i skrzyżowałam z nią spojrzenie. Moja mina była neutralna, chociaż w środku pragnęłam sobie stamtąd pójść. Blondynka w kucyku kiwnęła smętnie głową, ale jej spojrzenie nadal pozostało twarde. Zilustrowałam jej sylwetkę odzianą w jednoczęściowy, czarny kombinezon, ponieważ była to ulubiona część garderoby mojej mamy i miała ich kilka w różnych odcieniach. – Coś jeszcze? – zapytałam, na co słabo się uśmiechnęła.
– Nie, nic. Baw się dobrze i w razie czego dzwoń. – mruknęła, a następnie spojrzała na moich przyjaciół stojących za mną. – Uważajcie na siebie, dzieci.
– Spokojnie, jesteśmy duzi. Poradzimy sobie. – zapewnił bojowo Chris, na co mama ostatni raz się zaśmiała i wyszła z korytarza. Westchnęłam ciężko na tę niemiłą atmosferę, jaka spoczęła w tym domu i odwróciłam się przodem do Mii i Chrisa. Spojrzałam na nich z opóźnionym refleksem, marszcząc brwi na ich poważne miny i wrogie spojrzenia, które utkwione były w mojej twarzy. Poczułam się dziwnie, widząc ich komitywę.
– Co? – zapytałam zdziwiona, czując się niemal obnażona, kiedy tak się we mnie wpatrywali tymi wrogimi oczami.
– Byłaś dla niej zbyt chamska. Rozumiem, że masz z nią kosę, no ale bez przesady. – szepnęła blondynka, zakładając ręce na piersi, a chłopak, stojący przy niej ramię w ramię, kiwnął głową na znak, że się z nią zgadzał. Przewróciłam oczami coraz bardziej zdominowana. Musiałam się przewietrzyć i wyjść z tego domu, bo gdyby dalej ta konwersacja trwała, zrobiłoby się niemiło, a ja nie miałam najmniejszej ochoty gadać z nimi na temat mojej relacji z mamą. To miał być miły wieczór.
– Yhym, a teraz wychodzimy, bo się spóźnimy. Raz, raz. – zmieniłam temat, nie chcąc zagłębiać się w to wszystko. Roberts chciała coś jeszcze powiedzieć, ale podeszłam do nich i naparłam dłońmi na ich ciała, przez co gderając pod nosem, otworzyli drzwi i wyszli na werandę.
Westchnęłam, przelotnie spoglądając w swoje odbicie w lustrze na suwanych drzwiach brązowej szafy. Wydawało mi się, że wyglądałam w porządku w czarnych jeansach z dziurami na kolanach i z grubym, czarnym paskiem, a do tego wsadzonej w nie białej koszulce z napisem nothing. Zarzuciłam jeszcze na siebie swoją czarną kurtkę w stylu bomber, bo na dworze było zimno i do tego padał lekki deszcz. Przeczesałam jeszcze dłońmi swoje rozpuszczone włosy i po upewnieniu, że mam w kieszeniach klucze i telefon z pieniędzmi, wyszłam z budynku, zamykając za sobą drzwi. Skrzywiłam się lekko na tę chlapę na zewnątrz, ale ruszyłam do bordowego samochodu stojącego na podjeździe, opatulając się szczelniej kurtką. Drogę do auta, w którym siedzieli już moi przyjaciele, pokonałam niemal biegiem, a kiedy władowałam się na tyły ciepłego pojazdu, poczułam ulgę. Jak ja nie znosiłam zimna.
– Możemy jechać? – zapytała niebieskooka za kierownicą, przekręcając kluczyki w stacyjce.
– Miejmy to z głowy. – mruknęłam, wkładając ręce do kieszeni bomberki i wciskając się w wygodny fotel.
Cyrk czas zacząć.
Te piętnaście minut, podczas których jechaliśmy do baru Luke'a, minęły zdecydowanie zbyt szybko. Podczas gdy ja, gapiąc się w okno na zachodzące za chmurami słońce, rozmyślałam nad wszystkimi możliwościami przebiegu tamtego spotkania, dwójka idiotów z przodu kłóciła się nad tym, czy pingwiny mają kolana. Nie wiem jednak jak ten spór się zakończył, bo całkowicie się wyłączyłam, ale podejrzewałam, że to Chris wygrał, ponieważ Mia była lekko naburmuszona. Koniec końców, na moje nieszczęście, w końcu zaparkowaliśmy przed starym budynkiem ze słabo świecącym na czerwono neonem. Na parkingu stało niewiele samochodów, co było tu normą, ponieważ to miejsce było odwiedzane jedynie przez stałych klientów, którym odpowiadało tanie piwo i stary rock w tle. Nie, żebym ja sama miała coś przeciwko.
– No to chodźcie. – zawołała ochoczo blondynka, zabierając swoją torebkę z kolan Chrisa. Wyciągnęła kluczyki ze stacyjki, a następnie otworzyła drzwi auta i wyszła na zewnątrz. Westchnęłam, czując coraz większy ból brzucha przez ten głupi stres, który odczuwałam. To w końcu miało być pierwsze spotkanie od dawna w takim starym składzie, jak kiedyś. Przez to czułam się dziwnie, a emocje brały górę, bo to wszystko było jedną, wielką niewiadomą.
– To co? – zapytał chłopak, przerywając ciszę. Odwrócił się na swoim fotelu, spoglądając na moją osobę. – Gotowa?
Przez chwilę toczyliśmy bitwę na wzrok. Jego piwne tęczówki były lekko rozbawione, a kąciki ust uniesione ku górze, przez co gołym okiem widać było, iż ta sytuacja sprawiała mu wiele radości. Nie mogłam niestety powiedzieć tego o sobie, bo nie miałam pojęcia jak się w tym odnaleźć. Wyłamywałam sobie palce z pomalowanymi na szaro paznokciami, chcąc zachować wewnętrzny spokój, ale czym bardziej tego chciałam, tym niewiedza mąciła mocniej. Nie miałam pojęcia na czym staliśmy. Znów nie miałam pojęcia. Piwnooki przekręcił głowę w bok, przez co zwróciłam uwagę na jego gęstą burzę włosów na głowie.
– To będzie ciekawe. – podsumowałam cicho, a następnie w jednym momencie otworzyliśmy drzwi i wyszliśmy z pojazdu. Skrzywiłam się nieznacznie na ten ziąb, który panował, więc z dwojga złego, wolałam wejść już do środka tego baru. Wcisnęłam dłonie do kieszeni kurtki z zaciętą miną, unosząc wzrok na budynek. Przełknęłam gulę w gardle, zwilżając suche gardło.
Nie mogło być aż tak źle, prawda?
– Chodźcie. – zarządziła Roberts, zamykając samochód z pilota. Z uśmiechem na ustach, ruszyła w stronę wejścia, a za nią Chris, który nie omieszkał puścić mi oczka na zachętę. Głośno odetchnęłam, marząc, aby to wszystko wyszło znośnie, bo dawkę zażenowania na to stulecie miałam już wykorzystaną.
Powolnie pokonałam parking, podchodząc do drzwi, przez które kilka sekund wcześniej przeszli moi przyjaciele. Położyłam dłoń na klamce, czując szybko bijące serce w mojej klatce piersiowej. Nim weszłam do środka, odwróciłam się, spoglądając na budynek naprzeciw. Kamienica Sheya... kurwa. Potrząsnęłam głową, a następnie sprawnym ruchem weszłam do ciepłego wnętrza. Nie było mnie tam od bardzo dawna, ale ten zapach stęchlizny i dymu papierosowego, który uderzył we mnie od razu po przekroczeniu progu, wyryty w mojej pamięci będzie już chyba na zawsze. Musiałam dać sobie chwilę na przystosowanie się do tego ponurego i śmierdzącego miejsca. Kiedy już to w miarę zrobiłam, na lekko trzęsących się nogach, ruszyłam wąskim korytarzem. Wiem, że nie miałam zbytniego powodu, aby się denerwować, bo nic nie zrobiłam, ale tak było. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam, jak mam się zachować i jak zachowa się Nate. Czy będziemy normalnie gadać, czy nie. Nasz grunt był niepewny i nie wszystko zostało jeszcze wyjaśnione, a słowne docinki reszty zapewne nam w tym nie pomogą. Czy to nie mogłoby być chociaż odrobinę łatwiejsze?
W końcu znalazłam się w głównej sali, która nie zmieniła się od mojej ostatniej wizyty ani trochę. Długi bar rozciągał się po prawej stronie, przyciągając wzrok klientów różnymi tanimi trunkami. Ze ścian odłaziła farba w kolorze zgniłozielonym, a stary rock rozbrzmiewał z jeszcze starszych głośników. Przy okrągłych stołach, porozstawianych w całym pomieszczeniu, nad którymi zwisały długie lampy, siedzieli ludzie. Zwykle byli to starsi faceci przy kuflu tej lury, choć czasem zapuszczała się tam jakaś kobieta. Nikt się głośniej nie odzywał, pozwalając melodii elektrycznych gitar wypełniać ciszę. To miejsce miało ten swój klimat lat siedemdziesiątych, gdzie królowały skórzane kurtki i ganki motocyklowe. Niczym zatrzymane w czasie.
Mój wzrok padł na bar, za którym stał Luke. I oczywiście, teraz zajmował się on pożeraniem ust mojej przyjaciółki, która siedząc na wysokim stołku, chętnymi dłońmi błądziła po jego karku, badając dogłębnie jego język i wargi. Jak zawsze. Powolnie ruszyłam w tamtą stronę, zauważając siedzącą obok Laurę, która rozmawiała z Chrisem. Matta, Scotta i Nathaniela nie widziałam nigdzie. I nie miałam pojęcia czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Mijając stoliki, podeszłam do całej czwórki, a kiedy panna Moore mnie zobaczyła, zdobyłam się na szczery uśmiech.
– Vic! – zawołała z radością niska brunetka, której jasne oczy wesoło świeciły. Podeszłam bliżej niej, kiedy wyciągnęła dłonie, a następnie pochyliłam się, więc złapała mnie w mocnym uścisku. Od razu do moich nozdrzy dotarł słodki zapach kwiatów i wanilii, co było miłą odmianą po tej stęchliźnie. Po chwili oderwała się ode mnie, poprawiając na swoim stołku barowym. Spojrzała w moje oczy z wyraźnym zadowoleniem. – Tyle cię już nie widziałam. Co tam u ciebie?
– Po staremu. Nic się nie zmieniło. – odpowiedziałam, opierając się dłonią o drewniany blat. Adams w tym czasie strzepnął z głowy nadmiar kropel wody i spojrzał na dalej całującą się parę.
– Ej, barman. – gwizdnął, na co Parker dopiero teraz się ocknął, odrywając usta od Mii. Pomrugał kilkakrotnie oczami i spojrzał na nas zamglonym wzrokiem, gdy Chris założył rękę na biodro i rzucił mu cwane spojrzenie. – Mógłbyś chociaż na chwilę przestać bawić się w doktora i się przywitać.
Luke przewrócił jedynie oczami, a niebieskooka ostatni raz cmoknęła go w usta, po czym odsunęła się, wygodniej usadzając na swoim stołku. Mimochodem załapałam z nią kontakt wzrokowy, przez co lekko się uśmiechnęła, a następnie oparła łokieć na blacie i ułożyła głowę na dłoni, obserwując cały lokal. Pokręciłam z rozbawieniem głową, przenosząc wzrok na Luke'a, który z białą ścierką na ramieniu, zbił męską piątkę z Chrisem. Laura w tym samym czasie chwyciła sok pomarańczowy w szklance, stojący na blacie naprzeciw i upiła z niego łyk przez cienką słomkę. Adams stanął przodem do baru i oparł się o niego łokciami, obserwując alkohole stojące za Mitchellem. Zaciągnęłam nosem, unosząc głowę ze starej podłogi na głowę Luke'a. Zmarszczyłam lekko brwi, widząc jego w pełni skupiony wzrok na mojej osobie. Po chwili jednak jego poważny wyraz twarzy zelżał, a usta wygięły się w kpiącym uśmieszku.
– A my to się już dziś widzieliśmy. – zaczął z lekkim cynizmem w głosie. Zacisnęłam lekko szczękę, mordując go w myślach tłuczkiem do kotletów. Moje spojrzenie mentalnie wypalało mu dziury w czole, ale chłopak i tak nic sobie z tego nie robiąc, dalej patrzył na mnie z niemal namacalnym rozbawieniem. Kątem oka widziałam, jak Mia i Chris powstrzymują cisnące się na twarz uśmiechy, a Moore odstawia szklankę z wyraźnym zainteresowaniem. No nie. – Ciężka noc?
Zabiję cię, Luke.
– A wręcz przeciwnie. – odparłam ze sztucznym uśmiechem, choć wewnętrznie płonęłam ze wstydu, zażenowania i chęci mordu na tym rozbawionym chłopaku. – Bardzo się wyspałam.
– Nie wątpię, skoro miałaś taką dobrą poduszkę. – rzucił sarkastycznie, po czym puścił mi figlarne oczko. Odkaszlnęłam, jeżdżąc językiem po wnętrzu mojego policzka. Odwróciłam głowę w lewo, patrząc na dwa stoły bilardowe w rogu sali, oświetlone lampami zwisającymi z sufitu. Przy jednym samotnie grał facet. Był zdrowo po pięćdziesiątce i właśnie nachylał się nad meblem, przygotowując do uderzenia w bilę, z papierosem pomiędzy wargami. Swój wzrok pewnie skupiał na kiju, a dym unoszący się wokół jego głowy, ani trochę mu nie przeszkadzał.
Patrzyłam uważnie na jego poczynania, lustrując każdy element od czarnej, skórzanej kurtki do siwych włosów. W całości wyłączyłam się ze wszystkiego, ignorując rozmowy reszty. Kiedy tak nachylał się nad tym stołem, będąc myślami zupełnie gdzie indziej, w mojej głowie pojawił się pewien obraz jednego ze wspomnień. Stałam dokładnie tam, gdzie on teraz, z pewnym przesadnie zadufanym w sobie brunetem. Również graliśmy w tę przeklętą grę, w którą ani trochę grać nie potrafiłam, więc nie dziwne, że przegrałam ze zdrowym kretesem. Jednak na całe szczęście nie byłam amebą fizyczną w każdej dziedzinie życia, a potwierdzała to moja znajomość gry w rzutki. Wygrałam zakład, przez co ten czarnooki narcyz musiał latać przed jednym z największych sklepów w mieście jedynie w bokserkach. Uśmiechnęłam się delikatnie na to wspomnienie, a mężczyzna odchylił kij, po czym z całej siły uderzył w pomarańczową bilę. W tym samym momencie poczułam dźgnięcie w plecy, przez co prawie zeszłam tam na zawał, o mało nie wydzierając się na całe gardło. Dynamicznie zwróciłam się ku reszcie, kładąc dłoń na klatce piersiowej, aby uspokoić trochę rozszalałe serce, które niemal wypadło mi z piersi. Głośno oddychając, przeniosłam wzrok na śmiejącego się ze mnie Matta, który był sprawcą mojego mini zawału.
– Jezu, ty kretynie. Nie strasz tak. – wysapałam, dla uspokojenia kładąc zimną dłoń na rozgrzanym czole. Zadowolony z siebie blondyn, nic nie robiący sobie z mojego stanu, rechotał w najlepsze, stojąc tuż przede mną. Jego zielone oczy wesoło świeciły, powodując, że trochę się uspokoiłam. Ale tylko trochę.
– Wyluzuj, młoda. – sarknął zaczepnie, sprzedając mi kuksańca w ramię. Przewróciłam oczami na to określenie, jednak nijak tego nie skomentowałam. Przeniosłam jedynie spojrzenie na drugiego chłopaka, który znalazł się tam nie wiadomo skąd. Scott przytulał od tyłu uśmiechniętą Laurę, a swoją głowę ułożoną miał na jej barku. Splótł ich dłonie na jej brzuchu, szepcząc do jej ucha jakieś słowa. Rozejrzałam się chaotycznie, sprawdzając, czy nie przyszedł z nimi ktoś jeszcze, ale Nate'a nigdzie nie było.
To dobrze. Nie, to źle. Będę musiała sama wysłuchiwać tych tekstów. No dopóki nie przyjdzie. Cholera, nie przyjdzie?
– Jak tam leci? – zapytał czarnoskóry chłopak, patrząc na każdego z nas. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie, jego czarne oczy błysnęły szatańskim blaskiem, a białe zęby ukazały się przez szeroki uśmiech. O nie. – Vic, odsypiałaś w domu ciężką noc?
– O mój Boże, skończcie z tym już! – zawołałam, odwracając się przodem do blatu. Oparłam na nim swoje łokcie i schowałam twarz w dłoniach, aby całkowicie nie pochłonęła mnie ta chmura zażenowania. Głośne parsknięcia śmiechem tych czubów wypełniły moje uszy, a ja sama poczułam, jak ktoś owija rękę wokół mojej szyi i lekko przyciąga mnie w swoją stronę, przez co znów musiałam na nich patrzeć.
– Spokojnie, młoda. – odezwał się Matt, który jeszcze bardziej mnie do siebie przyciągnął. Opuściłam ręce wzdłuż swojego ciała, a chłopak zarzucił swoją dłoń na moje ramiona, przez co stałam tuż przy jego torsie z naburmuszoną miną. Czułam jego wodę kolońską, a kiedy spojrzał na mnie z góry, uniosłam obrażony wzrok, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. – My się tylko tak droczymy, co nie? – drugą część zdania powiedział do reszty, na co Hayes i Parker poważnie pokiwali głowami, hamując śmiech.
– Yhym. – mruknęłam znużona, czując się jeszcze gorzej. Luke wrócił do wycierania szklanek, co jakiś czas rzucając mi znaczące spojrzenia, a kpiący uśmieszek cały czas błąkał się na jego wargach. Scott za to, besztany przez Laurę, ukrywał rozbawioną twarz w jej włosach. I nawet, do cholery, moi przyjaciele nie pomogli mi w tej głupiej sytuacji, tylko stali obok siebie, starając się powstrzymywać debilne uśmiechy, co i tak im nie wychodziło! No dziękuję bardzo.
– No, więc skoro to już wiesz, to teraz możesz nam zdradzić, jak bardzo brudne rzeczy robiliście, bo ten idiota nie chciał nam nic powiedzieć. – dodał miłym tonem, na co chciałam tam jeszcze bardziej zniknąć. Laura otworzyła szerzej oczy, w tym samym czasie, w którym Scott swój wybuch śmiechu chciał zamaskować atakiem kaszlu, a Mia musiała zakryć usta materiałem swetra Chrisa.
– Matt! O takie rzeczy się nie pyta! – skarciła go Moore, która chyba jako jedyna stała tam po mojej stronie. Donovan niewzruszony westchnął ciężko, wykrzywiając twarz.
A ja pragnęłam jedynie śmierci.
– Co Matt, co Matt! Jestem jedynie ciekawy, a ten baran nawet słowem się w tej sprawie nie odezwał. – rzucił oburzony, pocierając moje ramię. – Niczego się nie dowiedziałem.
– I sie nie dowiesz. – skomentowałam jedynie, po czym mocno uderzyłam go z łokcia w brzuch. Chłopak wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i zgiął się w pół, łapiąc dłońmi za obolałe miejsce, a ja, korzystając z okazji, wyślizgnęłam się z jego objęć. Włożyłam ręce do kieszeni kurtki, podczas gdy Laura wybuchła głośnym śmiechem, patrząc na cierpienia swojego przyjaciela. Trochę jak Mia i Chris.
Miałam nadzieję, że już skończy się ten bezsensowny wywiad o tę noc. Tak, nie popisałam się, wyskakując przed nimi w jego mieszkaniu, ale skąd mogłam wiedzieć, że to oni?! Chciałam jedynie o tym zapomnieć, ale oni wszyscy mi w tym nie pomagali. Ucieszyłam się jednak na wiadomość, że Shey, którego tak biednie zostawiłam tam na pastwę losu, zachował to wszystko w tajemnicy. W sumie nie spodziewałam się niczego innego, bo temu chłopakowi gdyby nawet płacili, to i tak nic by nie powiedział, ale i tak było mi miło. Zachował naszą rozmowę w sekrecie i cieszyłam się z tego powodu, bo tak jak ufałam im wszystkim, tak po prostu była to prywatna sprawa między nami, o której nie powinni wiedzieć za dużo. Zastanawiałam się, gdzie on tak w ogóle był. Mia od razu powiedziała mi, że mają być wszyscy, z Sheyem włącznie, przez co w pierwszej chwili nie chciała mnie zbytnio naciskać na to spotkanie. Jednak kiedy Parker powiedział jej o tym, co zaszło rano, to że miałam tam być, było bardziej, niż pewne. Jednak gdzie on tak właściwie się podziewał?
Matt przez dłuższą chwilę dochodził do siebie, kuląc się na stojąco i dysząc głośno jak maratończyk po przebytym biegu. Oparł się dłońmi o kolana, po czym mrużąc oczy, popatrzył w moją stronę, a jego wzrok przypominał wzrok osoby, która patrzyła na mordercę jej chomika. Jednak ja sama niezbyt się tym przejęłam. Gdyby nie pajacował, to by nie dostał.
– To było zagranie poniżej pasa. – powiedział śmiertelnie poważnie, na co miałam ochotę przewrócić oczami.
– Gdybym chciała grać poniżej pasa, to uwierz, że już byś z tej podłogi nie wstał. – powiedziałam z przekąsem, uśmiechając się z wrodzoną sztucznością i mimochodem spoglądając na jego krocze. Chłopak zrozumiał aluzję i wyprostował się, nadal patrząc na mnie zmrużonymi oczami. Kiedyś kopnęłam jednego chłopaka w strategiczne miejsce i za fanie nie było. Oj nie było.
– Dobra, męczenniku. – naszą słowną przepychankę przerwał Luke, który spoglądał na wyświetlacz swojego białego telefonu. Uważnie coś na nim przeglądał, po czym stuknął dwa razy w ekran i uniósł głowę. – Przyjechała dostawa alkoholu, więc chociaż raz się na coś przydasz i mi pomożesz pownosić skrzynki. – na jego słowa, Matthew teatralnie się skrzywił, mamrocząc coś pod nosem, a wzrok Parkera padł na pozostałą dwójkę chłopaków. – Wy też. We czwórkę pójdzie nam szybciej.
– Wysługujesz się nami, pasożycie. – odezwał się Scott, patrząc na swojego przyjaciela, który rzucił ścierkę na blat i posłał mu uśmiech.
– I mnie to nie za bardzo rusza. – przyznał niewzruszony, przenosząc wzrok na Laurę. – Jakby ktoś coś chciał, to ogarniesz, okej?
– Tak jest, proszę pana. – rzuciła, salutując mu przy okazji dwoma palcami.
– Przynajmniej jedna. – westchnął i ruszył w prawo, przywołując chłopaków skinieniem głowy w stronę zaplecza. Cała trójka jęknęła, ale posłusznie ruszyła za nim, przeklinając na niego pod nosem. Patrzyłam na nich, aż przeszli przez białe drzwi obok stołów bilardowych, znikając z pomieszczenia. Westchnęłam i w końcu usiadłam na jednym ze stołków barowych, bo bolały mnie już nogi od stania. Przy barze siedziałyśmy tylko my, a za barem nie stał aktualnie nikt.
Oparłam się przedramionami o drewniany blat baru, który oświetlony był jedynie kilkoma słabymi lampami. Ogólnie cały bar był ponury. Lampki były mierne i dawały znikome światło, a okna zakrywały czarne żaluzje, co nadawało pewnego uroku temu wszystkiemu. Tam promienie słoneczne nie padały. Poczułam lekką ulgę, że zostałyśmy tam same, chociaż obawiałam się przesłuchania. Scott też zapewne sprzedał ładną bajeczkę Laurze, a jakoś nie miałam ochoty o tym gadać. To miało być miłe spotkanie.
– No więc teraz mów. – zwróciłam głowę w prawo, ku brunetce, która z uśmiechem spoglądała w moje oczy, pogodnie się uśmiechając. Spojrzałam na nią pytająco, marszcząc brwi. – Jak mi Scott napisał wiadomość, która brzmiała "Nate znowu będzie normalny" to wiedziałam, że coś się stało. Nie sądziłam jednak, że znowu macie jakiś kontakt.
– To długa historia. – westchnęłam, przenosząc zmęczony wzrok na w połowie pustą szklankę z sokiem. – Po prostu postanowiliśmy, że to wszystko nie ma sensu i może uda nam się... odnowić kontakt. – zacięłam się, nie za bardzo wiedząc, jak to powiedzieć. To było zbyt skomplikowane na mój zasób słów. Zmarszczyłam jednak brwi, zastanawiając się nad jedną rzeczą. – Powiedziałaś, że Scott napisał ci, że Nate znów będzie normalny. – przypomniałam jej, krzyżując z nią spojrzenie. Kiwnęła głową, popijając swój sok. – Co to znaczy?
Mię, która siedziała po prawej stronie Laury, również zaciekawił ten temat, bo i ona nachyliła się w jej stronę, patrząc na nią z uwagą. Laura machnęła ręką i odstawiła szklankę, przeczesując palcami swoje lekko rudawe włosy. Nie powiem, zaciekawiło mnie trochę to zdanie. Dziewczyna odetchnęła, zapewne przygotowując sobie w głowie to, co chciała nam powiedzieć.
– Od czasu, gdy ty z Nate'em... no wiesz. – zaczęła poważnie, rzucając mi uważne spojrzenie. – No od kiedy przestaliście się spotykać, Nate trochę się zmienił. – powiedziała, spuszczając wzrok na swoje dłonie ułożone na udach odzianych w białe jeansy. – Niby się z nami spotykał i jasno pokazywał, że to wszystko ani trochę go nie ruszyło. I może dla osoby trzeciej tak było, ale my znamy go zbyt długo. Nie odbierał telefonów, przesiadywał w swoim mieszkaniu. Miał wtedy jeszcze problemy z policją, więc tym bardziej chcieliśmy mu pomóc, ale on nas wszystkich zbywał. Zrobił się jeszcze bardziej oschły i małomówny, a z biegiem dni w ogóle nie chciał się z nami widywać. Izolował się, a kiedy chcieliśmy poruszyć ten temat, wykręcał się i kazał się nie wtrącać. – w szoku słuchałam jej słów, nie mogąc uwierzyć w ich sens. Nigdy nie pomyślałabym, że on... że tak... – Najbardziej zmęczony tym był Luke.
– Nic mi nie mówił. – wtrąciła się Mia, z poważną miną analizując tę sytuację. Ona również była w lekkim szoku.
– To Luke. On nie mówi o rzeczach, które dotyczą Nate'a. Nikomu. – wyjaśniła Laura, uśmiechając się blado. – A potem było już tylko gorzej. Miał nas w dupie, zaczął dużo imprezować i wyjeżdżać z miasta, nic nam o tym nie mówiąc. Nate od zawsze był inny i na problemy reagował w ten swój dziwaczny sposób, ale wtedy już nie mieliśmy pojęcia jak do niego dotrzeć. Każdy wiedział, że to przez sytuację, jaka między wami zaszła, ale nie wiedzieliśmy do końca co dokładnie się tam między wami stało. Wiedzieliśmy tylko, że poszło o walkę. Jasmine sporo pomogła mu w życiu, więc myśleliśmy, że i tym razem załatwi sprawę, ale nic z tego nie wyszło. Zlewał ją tak, jak nas. Ale i tak najgorzej było wtedy, gdy przyszłaś tutaj do Luke'a gdzieś na początku września. – powiedziała, nawiązując kontakt wzrokowy z Mią. Spojrzałam na nią zdziwiona, a sama niebieskooka zmarszczyła brwi, szukając w zakamarkach umysłu tego wydarzenia, o którym nie miałam pojęcia.
– Byłaś tu? – zapytałam zszokowana. Wrzesień był miesiącem, gdzie miałam największe załamanie, przez co nie pamiętałem zbyt dużo z tamtego okresu. Mia pomrugała powiekami, lekko odchylając głowę.
– Byłam, ale nie wiem, co to ma do rzeczy. – odparła, a Laura westchnęła, oblizując wargi.
– Przyszłaś tu gdzieś kilka dni po tym wszystkim. Akurat miałam zmianę z Luke'iem. Powiedziałaś nam wtedy, że z Victorią jest źle. Że od tygodnia nie ma z nią kontaktu i nie wychodzi z pokoju, bo nie jest na siłach. – ucięła na chwilę, znów spuszczając wzrok i ściszając ton głosu. – Nie wiedziałaś tylko, że Nate stał na zapleczu i wszystko słyszał.
Moja głowa parowała od nadmiaru informacji. Byłam w szoku. Byłam po prostu w szoku, bo nigdy nie sądziłabym, że Nathaniel Shey aż tak to wszystko odebrał. Jeszcze dzień wcześniej, kiedy pytałam go, czy tęsknił, nie dał żadnej oznaki tego, iż tak było, a właśnie dowiedziałam się, że kiedy ja zalana łzami nie miałam siły przewrócić się na drugi bok we własnym łóżku, on również nie wychodził z domu, odcinając się od wszystkich. Izolował się od świata, zupełnie tak, jak ja. Przecież to Nate! Dupek bez uczuć i z odchyłami socjopaty. Nawet jeśli wiedziałam, że nasza relacja była dla niego ważna w jakiś sposób, nigdy nie przypuszczałabym, że aż tak to na niego wpłynie. Sądziłam raczej, że spłynie to po nim jak po kaczce. Jednak było to miłe. Tęsknił za mną i również to przeżywał. Przeżywał ten rozłam naszej znajomości. Brak wzajemnego towarzystwa. On też cierpiał.
– Wtedy pierwszy raz dowiedział się, co się u ciebie dzieje i no cóż. Niby go to nie ruszyło, wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic, ale to, że wieczorem skończył na imprezie, wciągając i pijąc wszystko w zasięgu wzroku, mówi samo za siebie. Potem pobił się jeszcze z jakimś typem, a po wszystkim skończył pod drzwiami mieszkania Luke'a. I taki scenariusz trwał przez cały następny tydzień. – ucichła na chwilę, ponownie wzdychając. Wiedziałam, że wspominanie tego ją bolało. Nate to jej przyjaciel i zapewne ciężko było jej widzieć go w tym stanie. Mnie było ciężko tego słuchać. – Finałowa Walka Śmierci też nie była dla nas zbyt miłym widokiem. Zważywszy na nastawienie do niej Nate'a.
– To znaczy?
– On nie walczył, aby wygrać.
Zamilkłam, patrząc na jej twarz w całkowitej ciszy. Te słowa wywołały we mnie uczucia, których dawno nie wywołało nic. Czułam się tak, jakby ktoś położył stutonowy kamień na moich płucach. To niemożliwe. On taki nie był. Nie poszedłby tam, aby umrzeć. Nate miał wiele odchyłów i dziwnych zachowań, ale nie takich. Czasami dziwnie odreagowywał na dane rzeczy, a przykładem może być nawet nasza ostatnia kłótnia. Jednak on wciąż był inteligentny. Cholernie inteligentny i wiedział, że takie zachowanie jest po prostu głupie. Gdyby on wtedy przegrał, umierając na tym ringu, ja... nie. To nie wchodziło w grę.
– Dlatego, kiedy znów zaczęliście mieć kontakt, Scott napisał mi, że Nate znów będzie normalny. – zachichotała lekko, choć w jej śmiechu dostrzegalny był również smutek. Patrzyła na mnie tymi wielkimi oczami, a ja nie mogłam przerwać tego kontaktu wzrokowego. – Pewnie to już wiesz, ale jesteś dla niego ważna, a to nie zdarza się u niego zbyt często. Dlatego Nate znów będzie normalny. Bo będziesz tu ty.
***
– Idę na papierosa. Zaraz wracam. – poinformowałam wszystkich, wstając z krzesła. Nikt nawet zbytnio nie przejął się moimi słowami, ponieważ wszyscy byli zbyt pochłonięci dyskusją. Przewróciłam oczami i chwyciłam leżącą na stoliku paczkę fajek razem z zapalniczką, po czym zerwałam z oparcia krzesła swoją kurtkę i ruszyłam do wyjścia. Przecisnęłam się przez stoliki, a następnie przeszłam wąskim korytarzem, w międzyczasie zakładając na ramiona swoje okrycie. Kiedy doszłam do drzwi, pchnęłam je, wychodząc na zewnątrz.
Mocno zaciągnęłam się świeżym powietrzem, przymykając oczy. Na moje usta wstąpił delikatny uśmiech, bo ta rześkość była miłą odmianą po tej duchocie i odorze w środku, do którego mój węch niby się przyzwyczaił, no ale wciąż. Na dworze było już całkowicie ciemno, zważywszy na późną porę, jaką było w pół do dziesiątej. Czarne niebo nie ukazywało żadnych gwiazd, a uliczne latarnie oświetlały drogi i chodniki, po których i tak nikt nie jeździł. Stałam w przyjemnej ciszy, chłonąc spokój. W pewnej chwili odetchnęłam i wyciągnęłam z niebieskiej paczki Chesterfieldów jednego papierosa, po czym schowałam ją do kieszeni. Wsadziłam fajkę pomiędzy wargi, a następnie odpaliłam ją, zaciągając się dymem. Stałam pod czerwonym neonem, tyłem do budynku, obserwując parking, kamienice i wszystko wokół.
Siedzieliśmy tam już od ponad trzech godzin i było naprawdę bardzo fajnie. Rozmawialiśmy o pierdołach, śmiejąc się i dogryzając sobie nawzajem. W takich właśnie chwilach uświadamiałam sobie, jak bardzo się do nich wszystkich zbliżyłam jeszcze w tamte wakacje. Byli szczerzy, zabawni i lojalni, w przeciwieństwie do osób z mojej szkoły, które znałam. Prawie w ogóle nie odczuwałam tej różnicy wieku i środowiska, w którym żyliśmy. Byli prawdziwi. Szkoda jednak, że nie było z nami wtedy Nate'a.
Naprawdę byłam niepocieszona, kiedy Luke powiedział nam, że Shey napisał mu, iż nie może przyjść. I tu już nie chodziło nawet o to, że razem odparlibyśmy jakoś ten atak i te docinki o nas, a podczas tych trzech godzin, było ich bardzo dużo. Po prostu chciałam go zobaczyć. Tak zwyczajnie. Po tym wszystkim, co powiedziała mi Laura, przez dobre pół godziny rozmyślałam, w ogóle nie włączając się do rozmowy. Musiałam to wszystko sama przetrawić przy spaleniu czterech papierosów. Zdawałam sobie sprawę, że nasza relacja wychodziła sporo poza te czysto koleżeńskie, a najlepszym podsumowaniem tego jest Vegas. Tam zdarzyły się rzeczy, o których czasami rozmyślałam przed snem. Tam powiedzieliśmy sobie to, czego nigdy nie powiedzieliśmy w Culver City. Nigdy nie oczekiwałam za wiele od niego, bo wiedziałam, jaki jest. Zdawałam sobie sprawę, że to coś między nami było dla niego istotne, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Z jednej strony było to podbudowujące, bo nie tylko ja ciężko to wszystko znosiłam.
Jednak wiedziałam, że on nigdy się do tego nie przyzna.
Był dla mnie ważny wtedy i jest tak samo ważny teraz, bo pomimo pięciu miesięcy ciszy, widząc go, moje serce nadal przyspieszało rytm, nogi robiły się jak z waty, a oddech stawał się nierówny. Pomimo tego całego syfu... Nathaniel Shey wciąż był dla mnie kimś szczególnym. Tak, ten arogancki, narcystyczny, pozbawiony zasad moralnych chłopak. Beznadziejne uczucie do niewłaściwego chłopaka. Jednak co poradzić? Stało się.
– Wiesz, że papieros skraca życie o siedem minut? – drgnęłam nieznacznie, słysząc kpiący, zachrypnięty głos za sobą. Delikatny uśmiech wpłynął na moje wargi, kiedy uświadomiłam sobie, że główny podmiot moich myśli właśnie tam stał.
Uniosłam głowę, powolnie odwracając się w tamtą stronę. Zmarszczyłam brwi, nikogo nie dostrzegając. Fajka wciąż tliła się pomiędzy moimi palcami, a lekki wiaterek owiewał moje włosy i ochładzał twarz. Rozejrzałam się wokół i dopiero w pewnej chwili zobaczyłam cień postaci siedzącej na parapecie okna lokalu. Nate opierał się o niego tyłem. Jego twarz i górna część ciała była całkowicie w cieniu, przez to, iż nie padało tam żadne światło lamp baru. Widać było jedynie jego długie nogi okryte czarnymi jeansami i czarne, długie Conversy, co okej, widziałam u niego pierwszy raz i podobało mi się to. Gdyby nie fakt, że się odezwał, nie miałabym pojęcia z kim mam do czynienia. Jednak taki mrok do niego pasował. Wszystko, co mroczne i tajemnicze do niego pasowało. W końcu to Nathaniel Shey.
– A nie o pięć? – zapytałam, czując rosnącą ekscytację w ciele. Okej, wiedziałam, dlaczego wtedy tak reagowałam. W końcu Laura przekazała mi informacje, o których wcześniej nie wiedziałam i patrząc na niego, zdawałam sobie sprawę, że i on w jakiś sposób odreagowywał zakończenie naszej znajomości. Nie byłam w tym sama. Jego też to ruszyło, a ta świadomość dawała nadzieję.
– Nie. Siedem. – stawał przy swoim, a jego głos był tak jak zawsze lekko ironiczny i cyniczny. Wiedział, że to on jest górą. Zawsze i wszędzie. – Słyszałem też, że seks wydłuża o czternaście.
Na jego słowa parsknęłam cichym śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Starałam się dostrzec chociaż zarys jego twarzy, ale było to niemożliwe. Chciałam spojrzeć mu w oczy, bo to gadanie do takiej ciemnej plamy było frustrujące. Ponownie zaciągnęłam się fajką, wpuszczając nikotynę do swoich płuc. Jak to mawiał Chris: czymś trzeba karmić raka. I było to niesamowicie głupie przesłanie. Zaciągnęłam nosem, przechylając lekko głowę w prawo.
– Dlaczego nie przyszedłeś? – zapytałam, a wraz z tym pytaniem, moje usta opuścił biały dym papierosowy. W świetle halogenu zawieszonego nad wejściem do klubu, którego światło idealnie na mnie padało, dym piął się w górę, aby po chwili zniknąć w powietrzu. Chłopak chwilę nie odpowiadał, więc w ciszy na to czekałam.
– Miałem sprawę do załatwienia. – odparł poważnym tonem, na co zmarszczyłam brwi. Obserwowałam jego buty, mając już pomału dość tego, że nie mogłam spojrzeć na jego twarz. Tak, jakbym rozmawiała ze ścianą.
– Niby jaką? – dopytywałam. – Musisz tam tak siedzieć? Czuję się jakbym rozmawiała z jakimś psychopatą. – rzuciłam, co skomentował jedynie zachrypniętym śmiechem. Uniosłam delikatnie kąciki ust, a następnie przytknęłam papierosa do warg, biorąc kolejnego bucha. Pewnie ruszyłam w jego stronę.
– Wiele się nie pomyliłaś. – podsumował, na co jedynie przewróciłam oczami, nadal idąc w jego stronę. – Clark, lepiej nie podchodź. – ostrzegł mnie w pełni poważnym tonem, jednak to zignorowałam. Znajdował się kilka metrów ode mnie, a z każdym krokiem skracałam ten dystans.
– Bawisz się w Bonda? – zapytałam nieprzejęta, kręcąc z rozbawieniem głową. – O co ci chodzi?
Jednak wiedziałam to, kiedy odeszłam z miejsca, na które świecił halogen i stanęłam tuż przed nim. Brunet siedział z rękoma w kieszeniach, patrząc pustym i przerażająco zimnym wzrokiem przed siebie. I już wiedziałam, dlaczego nie chciał, abym go widziała. Jego prawy policzek wraz z kością jarzmową, a także kawałkiem skroni, był cały posiniaczony, a zaschnięta krew, wydobywająca się z małej rany po lewej stronie, zdobiła jego czoło.
Rozchyliłam lekko wargi, nie za bardzo wiedząc, co miałam w tamtej chwili zrobić, więc tylko patrzyłam na jego poobijaną twarz. Cholernie dużo rozczarowania wlało się do mojego ciała, a ja jedynie stałam i patrzyłam na te siniaki. Przez kilkadziesiąt ciężkich sekund żadne z nas nie odezwało się chociażby słowem. Nic. Kompletna cisza. Nie mogłam uwierzyć, że tak się zachował.
– Poważnie? To była ta sprawa? – zapytałam oschłym tonem, na co przewrócił oczami i skrzyżował ze mną spojrzenie. Jego tęczówki jak zwykle nic nie wyrażały, a wzrok był pusty i obojętny. I to zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. – Zamiast przyjść na spotkanie ze znajomymi, ty wolisz się lać? – ton mojego głosu był jak brzytwa dla ucha, a ja sama czułam coraz większe zdenerwowanie, które opanowywało całe moje ciało. Zacisnęłam szczękę, czując, że gdybym zrobiła to jeszcze mocniej, to pokruszyłby mi się ząb. Paznokcie u prawej ręki już dawno wbijałam we wnętrze dłoni, a moja lewa coraz bardziej pragnęła zgnieść w pył tego cholernego papierosa. Nathaniel jedynie parsknął śmiechem, ukazując tym samym, jak bardzo gdzieś miał moje oburzenie.
– Dziwi mnie, że jesteś zaskoczona. – odparł, a na jego usta wpłynął iście ironiczny, bezczelny i po prostu zły uśmiech. Ostatnimi resztkami sił starałam się opanować wybuch wściekłości, jaki zagościł w moim wnętrzu. Przysięgam, że tylko ten popaprany człowiek potrafił zmienić mój nastrój w tak szybkim tempie.
– Naprawdę? Mając do wyboru przyjaciół i bójkę, ty wybierasz to drugie? – syknęłam, ciskając papierosa w kałużę obok. Pet zasyczał, gasnąc, a mój pełen złości wzrok utkwiłam w chłopaku, który nijak nie skomentował moich słów. – Ale w sumie czego innego można było się po tobie spodziewać? To takie typowe dla twojej narcystycznej osoby.
I niemal gotując się ze złości, odwróciłam się do niego plecami, a następnie ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Jak byłam wściekła na jego zachowanie, tak z drugiej strony było to po prostu przykre. Napisał swojemu najlepszemu przyjacielowi, że nie może przyjść na wspólnie ustalone spotkanie, na którym miał być, żeby się z kimś poszarpać. I to już nie chodziło o to, że nie szanował własnego zdrowia, bo to w końcu Nate. W jego słowniku nie było takiej frazy. Było mi cholernie przykro, bo zamiast spotkać się ze mną i z innymi, on wolał się bić. I nie wiedziałam, co było tego przyczyną, kto zaczął i o co poszło. Jednak po jego odpowiedzi mogłam tylko stwierdzić, że o nic ważnego. Jeśli chodziłoby o coś godnego bicia się, Luke by wiedział i nawet jeśli by nam o tym nie powiedział, wciąż widać byłoby po nim, że się martwi. Albo w ogóle wyszedłby z tego baru i do niego pojechał! Jednak Parker miał wtedy humor lepszy, niż dobry.
Z zaciętą miną szłam w stronę parkingu, dopóki nie poczułam ostrego szarpnięcia za moje ramię, przez co musiałam się zatrzymać. Z przyspieszonym oddechem odwróciłam się w stronę Sheya, który stał naprzeciw mnie, patrząc w moją stronę. Jak zwykle, wyglądał nienagannie, gdyby nie to, że połowa jego twarzy była w siniakach. I na samą myśl, aż mnie skręcało.
– Czego chcesz? Powiedziałam już wszystko, co miałam do powiedzenia. – warknęłam zła, starając się jakoś opanować, ale na marne. Złość, frustracja i rozczarowanie. To wtedy czułam, a powodem tego wszystkiego był chłopak, który w dupie miał innych. Nate odetchnął, spoglądając w moje oczy.
– Nie będę za to przepraszał. – rzekł poważnie, beznamiętnym głosem, na co parsknęłam sarkastycznym śmiechem, przybierając na twarz sztuczny uśmiech.
– A czy kiedykolwiek to zrobiłeś? – zapytałam. Nigdy nie przepraszał za to, że się bił. Prawdę mówiąc, nie przepraszał prawie wcale. Był na zbyt dumny. Zbyt zepsuty. – Ale w sumie, po co masz za to przepraszać? Zrobiłeś, co chciałeś. Olałeś przyjaciół dla kilku siniaków i poczuciu, że jesteś lepszy niż ten drugi. – podczas tego całego monologu, patrzyłam hardo w jego oczy, a on swoje tęczówki ulokowane miał gdzieś za mną. – Poszło, chociaż o coś wartego uwagi? Czy po prostu chciałeś się zabawić? – zapytałam, na co znów zblokował ze mną beznamiętne spojrzenie, nie komentując moich słów. Po prostu tam stał, nie wyrażając żadnych emocji. I tyle mi wystarczyło. – Wiedziałam. – zaśmiałam się, kręcąc głową. Spuściłam wzrok, nie mogąc uwierzyć, że po tym wszystkim, on dalej taki był.
– Jeśli myślisz, że robiąc mi wyrzuty coś wskórasz, to muszę cię zmartwić. – powiedział niewzruszony i choć na niego nie patrzyłam, wiedziałam, że on patrzył na mnie.
– Po co tu w ogóle przyszedłeś? – zapytałam, ale coraz bardziej miałam dość. Chciałam zostać sama, by nie musieć toczyć tej bezsensownej rozmowy. Powolnie uniosłam zmęczony wzrok, mrużąc oczy. Czarnooki westchnął, wznosząc oczy ku niebu.
– Luke mi wcześniej napisał, że źle się czułaś i miałaś jechać do domu, więc postanowiłem na chwilę przyjechać. – wzruszył ramionami, na co zmarszczyłam brwi, analizując tę sytuację. Tak, godzinę temu zaczęła strasznie boleć mnie głowa i miałam wracać do siebie, ale Mia miała dobre proszki, które zadziałały, więc zostałam. Nie sądziłam jednak, że Luke o wszystkim pisał Nate'owi.
– Więc postanowiłeś na chwilę przyjechać? – powtórzyłam jego słowa, które niebywale mnie rozśmieszyły. – Teraz zacząłeś się mną przejmować? Uważaj, bo ci uwierzę.
– A co to ma niby znaczyć? – zapytał, a ja zauważyłam, że i on był już nieźle wyprowadzony z równowagi. Atmosferę między nami można było kroić nożem, a gdyby było to fizycznie możliwe, zdenerwowanym wzrokiem strzelalibyśmy w siebie laserami.
– To, że jesteś kurewsko zapatrzony w siebie. – syknęłam, a jedyne co wtedy słyszałam, to krew szumiącą w uszach i bicie swojego serca, które jak nic dobijało do dwustu uderzeń na minutę. – Nawet teraz to udowodniłeś. Zawsze patrzysz tylko na siebie i troszczysz się o swój interes. Właśnie pokazałeś, że w dupie masz przyjaciół, bo wolałeś obić komuś mordę. I niby mam uwierzyć, że przyjechałeś tu dla mnie? Skończ pierdolić takie bajeczki, bo w nie, nie wierzę.
Po moich słowach nastała cisza, w której normowaliśmy swoje oddechy. Przełknęłam ślinę, powoli tracąc jakiekolwiek chęci, aby tam być. Tak, może zareagowałam gwałtownie, jednak podejrzewam, że na moim miejscu wielu ludzi zareagowałoby podobnie. Naprawdę miałam nadzieję, że tam będzie, bo wczorajszy wieczór był naprawdę dobry i dał jakąś szansę na polepszenie tego wszystkiego. Jednak go tam nie było, a kiedy się zjawił, to z kolejnymi siniakami i krwią na rękach, tym samym pokazując, że miał w dupie nas wszystkich. Trochę to bolało. A do tego poszło o bójkę. Mogło pójść o wszystko, ale ta sprzeczka dotyczyła rzeczy, której nie znosiłam u niego najbardziej, i przez którą nie mieliśmy kontaktu przez pięć pieprzonych miesięcy. Cholerna szarpanina. Mijała właśnie kolejna minuta tej ciszy, kiedy to brunet postanowił ją przerwać.
– Skoro jestem narcystyczny i przejmuję się tylko sobą, to mogę robić to, na co mam ochotę. – zapytał, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Stał ze trzy metry ode mnie z niemal bijącą pewnością siebie. Uniosłam brew, nie do końca rozumiejąc, do czego zmierzał.
W czterech szybkich krokach znalazł się tuż przy mnie, po czym chwycił w duże dłonie moje policzki oraz głowę, a następnie przycisnął swoje usta do moich.
To było jak trans. Czar rzucony tylko na nas. W jednej chwili byłam na niego wściekła i chciałam wydrapać mu oczy, a w drugiej stał przy mnie, mocno mnie całując. Jednak kiedy to zrobił, wszystko wróciło. Tak, jak kiedyś. Emocje, uczucia, wspomnienia. Wspomnienie jego miękkich ust w każdym śnie, w każdym przebłysku tej świadomości, że kiedyś oddałabym wszystko dla tych warg. Dla jego bliskości. To było nieporównywalne do tego wszystkiego. Do tej każdej chwili bez niego. Przypominało to pierwszy bezpieczny oddech osoby tonącej. Smakowało wolnością i spokojem. Czymś całkowicie innym. Lepszym.
W pierwszej chwili mojego szoku, tylko stałam tam z szeroko otwartymi oczami niczym kołek, nie wiedząc, co tak właściwie się stało. Znów czułam ciepło bijące od jego ciała. Jego przyjemny zapach, którego składniki miałam zapisane w głowie prawdopodobnie do końca życia. To, jak nasze ciała były blisko siebie. Jego tors przy mojej klatce piersiowej, duże dłonie na ciepłych policzkach. Całował mnie z mocą i z zachłannością, nie bawiąc się w delikatność. W końcu robił to, co chciał. Był narcystyczny, arogancki i patrzył jedynie na siebie. Brał co chciał. Wziął i to. Po chwili wszystko ze mnie uleciało. Wszystkie negatywne emocje. Mój umysł był niczym biała kartka. Niezapisany i nieskalany. Chociaż nie. Skalany. Jego obecnością.
Po chwili uniosłam ręce, które do tej pory bezwiednie opadały wzdłuż mojego ciała. Niepewnie zarzuciłam je na jego kark, a kiedy to zrobiłam, jeszcze mocniej przyciągnęłam go do siebie i... oddałam pocałunek. Chociaż kilkanaście sekund wcześniej kłóciliśmy się ile sił w płucach, teraz staliśmy pośrodku zacienionego parkingu, całując do utraty tchu. Badałam jego spierzchnięte wargi tak, jakbym robiła to pierwszy raz w życiu. Z pasją, zaangażowaniem i radością. To wszystko było tym, za czym tęskniłam każdego dnia coraz bardziej, a ta tęsknota wyżerała mnie od środka. Te usta, parzący skórę dotyk, jego oddech... I wtedy poczułam się tak, jak kiedyś. Bezpiecznie. Jego ramiona dawały mi tak cholernie dużo tego chorego bezpieczeństwa, nawet ze świadomością, że ten przeklęty chłopak niewiele wcześniej brutalnie kogoś pobił. Być może do nieprzytomności. Być może ten ktoś trafił przez niego do szpitala.
Jednak ja czułam się niczym najbezpieczniejsza dziewczyna na świecie, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo było to toksyczne.
***
Cholera, ale mi się ten rozdział podoba, jeju. Jest taki... prawdziwy dla dziewczyn będących w takiej sytuacji. To dziwne i niezrozumiałe wiem, ale nie potrafię tego wytłumaczyć. Ten rozdział po prostu wyraża to, co miał wyrażać.
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top