5. Nie Clarkuj mi tu teraz, okej?

– Panno Clark! Przypominam, że w szkole się uczy, a nie ucina drzemki!

Po tych głośnych słowach profesorki, nastąpił huk, a wielka encyklopedia historii dwudziestego wieku, spadła na blat mojej ławki, na której smacznie leżała moje głowa na zgiętych ramionach. Niemal pisnęłam, zrywając się do siadu z szeroko otwartymi oczami. Moje serce prawie wypadło mi tam z piersi, przez ten nagły atak, a przyspieszony oddech był tak szybki, niczym u jakiegoś maratończyka. Przełknęłam ślinę w gardle, unosząc wzrok na tryskającą satysfakcją Roth. Jej ciemne oczy ukryte za prostokątnymi okularami, wwiercały się w moje tęczówki, a na jej wąskich ustach pokrytych karmazynową szminką, uformował się uśmiech godny samej żmii. Chwilę zajęło mi przeanalizowanie wszystkiego i pozbieranie się po brutalnej pobudce z mojego półsnu, który ucięłam sobie na historii. Jak widać, było to błędem.

– Przepraszam. – wymamrotałam, a te słowa skierowane do tej larwy, ledwo przeszły przez moje gardło. Czułam na sobie rozbawione spojrzenia reszty klasy, w tym Chrisa, który strzelał mi uśmieszki z pierwszej ławki. Roth jednak nie dała zbić się z tropu, dalej bacznie obserwując moją osobę z góry.

– Czy aż tak panią zanudziłam? – zapytała z udawanym zawodem, a na jej pomarszczonej twarzy pojawiło się kolejnych kilka zmarszczek. A myślałam, że to niewykonalne. – Wie pani, do szkoły przychodzi się zdobywać wiedzę, a nie odsypiać nocne zabawy. Zostaje pani w piątek po lekcjach.

– Ale...

– Bez dyskusji.

Z tymi słowami odwróciła się, zabierając przy okazji kilkukilogramową encyklopedię z blatu mojej ławki. Przewróciłam na nią oczami, w myślach wyklinając ją po stokroć, ale wolałam się nie kłócić. Z doświadczenia wiedziałam, że miałabym wtedy u niej jeszcze bardziej przechlapane. Odchrząknęłam nieznacznie, a szepty i szmery w klasie zaczęły milknąć, ponieważ Roth z nadętą miną znów zaczęła coś burczeć, patrząc na nas z żywym mordem w oczach. Przetarłam dłonią rozgrzane czoło i starałam się trochę ogarnąć moje perfidnie rozbudzone, po tej dziesięciominutowej drzemce, ciało. Poprawiłam się na niewygodnym krześle i z opóźnionym refleksem spojrzałam na Chrisa, który posyłał mi uśmieszki. Nie trwało to jednak długo, bo gdy profesorka zauważyła, iż uwaga Adamsa skupiona była na mnie, a nie na tablicy, przewróciła oczami i nie przerywając swojego wywodu o drugiej wojnie światowej, powolnie podeszła do odwróconego do niej tyłem bruneta. Położyła dłoń na jego głowie i odwróciła ją przodem do tablicy, na co piwnooki jedynie zacisnął usta w wąską linię i spuścił wzrok na swój zeszyt. Uśmiechnęłam się lekko na tę sytuację, patrząc na zegarek umieszczony nad drzwiami. Za pięć trzecia.

Trzysta długich sekund później, zadzwonił dzwonek informujący o końcu ostatniej lekcji w tę męczącą środę. Uczniowie zaczęli szybko chować swoje rzeczy, aby jak najszybciej wybiec z klasy i udać się poza teren tej placówki dla ułomnych. I ja ociężale schowałam zeszyt i długopis do torebki, po czym wstałam z niewygodnego miejsca, zarzucając ją w międzyczasie na ramię. Ruszyłam w stronę otwartych drzwi, gdzie czekał na mnie już Adams. Jak zwykle, z szopą brązowych włosów na głowie i pogodnym uśmiechem. Zaczęliśmy iść korytarzem, zrównując ze sobą kroki.

– Aż taka niewyspana? – zapytał, patrząc na mnie kątem oka. Westchnęłam ciężko, przeczesując palcami rozpuszczone i skołtunione po całym dniu włosy. Znów zapomniałam szczotki.

– Wieczorem nie mogłam zasnąć, a rano ledwo wstałam z łóżka. – przyznałam ochrypłym tonem, zmierzając do drzwi wyjściowych, które były okupowane przez pragnących wolności uczniów. – Zasypiam na stojąco.

– Weź, ja tak samo. – zajęczał swoim typowym dla siebie tonem, który oznaczał, że zaraz zacząć się miało narzekanie. – W dodatku rano skończył mi się korektor, więc musiałem cały dzień łazić z tym okropnym pryszczem na środku mojej mordy. – zmarszczyłam brwi na te słowa, odwracając głowę w jego stronę i patrząc na jego nadętą minę.

– Jaki pryszcz? – zapytałam zdezorientowana, bo cera Chrisa od zawsze była idealna. Chociażby jadł cały czas fast foody i czekoladę, na jego skórze nie pojawiały się żadne wypryski, a jak już, to raz na ruski rok. Cholernie mu tego zazdrościłam, bo u mnie nie było tak kolorowo. Mimo że nigdy nie miałam większego trądziku, to zawsze miałam coś do zakrycia, bo niedoskonałości skórne bardzo mnie lubiły.

– Nie widzisz? – zawył, praktycznie wciskając mi swoją twarz przed oczy. Czubek swojego palca umieścił na lewej skroni, wskazując na maluteńką, czerwoną kropkę. – To jest okropne! I gigantyczne, niczym druga głowa!

Przewróciłam oczami i położyłam otwartą dłoń na jego twarzy, po czym odepchnęłam od siebie jego głowę. Chris od zawsze był moją prywatną królową dramatu i tak też było i tym razem. Przecież tego gołym okiem to nawet nie było widać! W końcu udało nam się wyjść z dusznego budynku na zimny dwór. Nie padało, ale temperatura schodziła poniżej dziesięciu stopni. Uczniowie rozpierzchali się po parkingu najszybszej jak mogli, aby nie zostać choć sekundę dłużej na tym okropnym wietrze, który oczywiście musiał sobie ze mnie zażartować, bo ledwo przekroczyłam próg szkoły, a moje włosy latały już we wszystkie strony. Jęknęłam sfrustrowana, przygładzając je jedną ręką, podczas gdy moja druga dłoń szukała kluczyków do auta w dużej torebce. I oczywiście, nie mogłam ich znaleźć, bo to było takie typowe.

– Przepraszam, kurwa, bardzo. Żyjemy w Californii, a zimno jak na Alasce. Co to ma być? – fukał pod nosem Chris, kiedy razem szybko szliśmy w stronę swoich samochodów. Brunet zarzucił kaptur szarej bluzy na głowę i wcisnął ręce do jej kieszeni z nadętą miną. Ja za to chciałam jak najszybciej znaleźć się w ciepłym aucie, które bezpiecznie zawiozłoby mnie do domu.

W końcu jakoś dostaliśmy się do naszych samochodów, które zaparkowane były obok siebie pod dużymi drzewami iglastymi. Otworzyłam z pilota swojego Mercedesa, a ten wydał z siebie charakterystyczne piknięcie, migając światłami. Po chwili to samo zrobił Adams ze swoim srebrnym Jaguarem.

– Idziemy jutro na pizzę do Killer Cave? – spytał chłopak, w tym samym czasie, gdy otworzyłam drzwi i rzuciłam swoją torebkę na miejsce pasażera. Wzruszyłam ramionami, prostując się i odwracając w jego stronę. Uśmiechnęłam się lekko, widząc stojącego za swoim samochodem Chrisa, który patrzył na mnie ponad dachem srebrnego pojazdu. Zaciągał z zimna nosem, lekko podrygując, aby rozgrzać zmarznięte ciało.

– Mogę iść, ale ty stawiasz. – mruknęłam z cwanym uśmieszkiem, przez co przewrócił oczami, otwierając drzwi Jaguara.

– Wykorzystujesz mnie! – krzyknął oburzony, choć wiedział, że to już przesądzone. Nie miałam kasy nigdy, bo pieniądze w ogóle się mnie nie trzymały, a kieszonkowe miałam dostać dopiero w poniedziałek. Powoli zamarzałam przez panującą temperaturę i czułam, że mój nos zrobił się cały czerwony. Jak ja nie cierpiałam zimna.

– Z naszej dwójki, to ty masz kasę, bogaty gówniarzu! – zawołałam, wsiadając do swojego auta.

– Zazdrościsz, biedaku! – usłyszałam jeszcze, nim zatrzasnęłam drzwi, które oddzielały mnie od mocnego wiatru. Pokręciłam rozbawiona głową, parskając pod nosem. Odrzuciłam splątane włosy do tyłu, wkładając kluczyki do stacyjki.

Pierwszym, co zrobiłam, po odpaleniu silnika, było włączenie ogrzewania. Następnie zaczęłam wyjeżdżać z parkingu, na odchodne machając ochoczo do Chrisa, który pokazywał mi środkowe palce swoich dłoni przez przednią szybę ze swojego pojazdu. Kiedy opuściłam teren szkoły, poczułam wielką ulgę. To miejsce wzbudzało we mnie po prostu za dużo negatywnych emocji. I może nie miałam tam aż takich strasznych przeżyć i ludzi, ale byłam pewna, że nigdy nie będę wspominać liceum jako najlepszego czasu w moim życiu. Traktowałam je raczej jako coś, co trzeba odbębnić. Uczyłam się, nie zawierałam wielkich przyjaźni ze znajomymi z rocznika, nie wchodziłam w dramy, a raczej ze śmiechem je obserwowałam. Miałam swoich przyjaciół i oni w pełni mi wystarczali. Nie potrzebowałam niczego więcej.

Kilkanaście minut później parkowałam już na podjeździe pod swoim domem. Zabrałam z siedzenia torebkę, w ekspresowym tempie wysiadając z samochodu. Wbiegłam do budynku, omal nie zabijając się przez swoje koślawe nogi. Zamknęłam drzwi, wchłaniając całe ciepło, jakie panowało w środku, z rozradowaną miną. Koc i malinowa herbata to coś, czego mocno potrzebowałam. Zdjęłam buty i skórzaną kurtkę, pozostając jedynie w granatowych jeansach i bordowej bluzie z kapturem. Potarłam swoje zmarznięte uda, aby wytworzyć trochę ciepła i ruszyłam w głąb beżowego korytarza. Już w wejściu słyszałam odgłosy telewizora, a wchodząc do salonu, ujrzałam mamę, która siedziała na kanapie, oglądając Przyjaciół. Kiedy usłyszała moje kroki, odwróciła głowę, spoglądając na mnie z neutralnym wyrazem twarzy.

– Zimno na dworze? – spytała, na co uniosłam brwi, podchodząc do fotela. Rzuciłam tam swoją czarną torbę, wzdychając.

– Nie, zamarzam tak dla zabawy. – prychnęłam, na co jedynie przewróciła oczami i powróciła do oglądania telewizji, całkowicie ignorując moją osobę.

– Jak w szkole? – znów zadała pytanie, kiedy oparłam się tyłem o oparcie skórzanego fotela, ponownie zaciągając nosem.

– Tindey znów odpaliła swój tryb jędzy. Jest nie do zniesienia.

– Linda Tindey? Ta od chemii? – zapytała zaciekawiona, posyłając mi spojrzenie spod gęstych rzęs. Kiwnęłam głową, wkładając ręce do kieszeni bluzy i krzyżując nogi w kostkach. – Co się dziwić? Mąż ją zdradził, to może być nieprzyjemna.

– Nie dziwię się. – mruknęłam. – Też bym ją zdradziła. To babsko jest okropne!

– No wiesz, różni ludzie są.

Nie zdążyłam tego skomentować, ponieważ obydwie spojrzałyśmy w stronę schodów, po których szybko schodził Theo, zakładając swoją beanie. Jak zwykle, ubrany był w grubą bluzę i jeansy w kolorze czerni, która tak bardzo odzwierciedlała jego charakter. Pomrugał powiekami, patrząc w naszą stronę ze znudzoną miną. Bycie na profilu informatycznym miało naprawdę wiele plusów, bo mój brat kończył lekcje zawsze wcześniej, niż ja. Z drugiej jednak strony, musiał przez to wracać metrem albo autobusem, bo prędzej się ożeni, niż zda teoretyczny egzamin na prawko.

– Wychodzę. – zakomunikował prosto, nawiązując kontakt wzrokowy z moją mamą.

– Gdzie? – zapytała, obracając pilot w dłoni.

– Do miasta. – odpowiedział.

– Z kim?

– Ze znajomymi.

– O której wrócisz? Pamiętaj, że jemy dziś wspólną kolację i przychodzi Erick. – objaśniła, na co mój wyraz twarzy zmienił się na zamyślony, po czym cicho jęknęłam, ponieważ całkowicie o tym zapomniałam. Theo przytaknął, chociaż byłam niemal pewna, że i jemu wypadło to z głowy.

– Będę na ósmą.

– Masz pieniądze? – na jej pytanie prychnęłam, zakładając ręce na piersi i patrząc na nią z uniesionymi brwiami. – Jak nie, to ci dam.

– Czemu mi nie zadajesz takich pytań? – zapytałam z przekąsem, bo zawsze musiałam błagać ją o kilka dolców, a swojemu ukochanemu syneczkowi to niemal wciskała je w dłonie. Ale przecież Theo to jej oczko w głowie od zawsze. Synalek mamusi. Na moje pytanie, blondynka w białym, jednoczęściowym kombinezonie, jedynie cicho prychnęła, ignorując moje ironiczne podejście do tematu tego, iż Theo to jej wychuchany skarbek. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo jeszcze wcześniej to ja byłam córeczką tatusia, ale tatuś siedział w Australii, więc zostałam sama na linii boju.

– Mam pieniądze, luz. – wyręczył ją chłopak, po czym poprawiając kaptur ciepłej bluzy, ruszył w kierunku korytarza. Chwilę się tam szamotał, a następnie krzyknął, że wychodzi. Trzasnął tylko drzwiami, a my zostałyśmy same. Mama jedynie poprawiła swoje pokręcone włosy i wlepiła wzrok w ekran telewizora.

– Idę do siebie. – stwierdziłam, zabierając torebkę z fotela i odpychając się od niego. Moja rodzicielka skinęła głową, kiedy ruszyłam w stronę schodów.

– Zawołam cię później, żebyś pomogła mi przygotować kolację! – krzyknęła, gdy pokonywałam pierwsze stopnie.

– Okej.

Szybko wspięłam się na piętro, z którego udałam się do swojego pokoju. Pierwszy raz od dawna, panował w nim bałagan, bo jakoś nie miałam głowy do sprzątania. Rozkopana pościel na dużym łóżku walała się i częściowo na podłodze, ubrania były wszędzie, ale nie w trzydrzwiowej szafie, a ilość książek, ołówków i kartek na biurku, przekroczyła skalę trzykrotnie. Jęknęłam cicho, rzucając torebkę na biały fotel obok toaletki z lustrem. Założyłam ręce na biodrach, rozglądając się wokoło. Wiedziałam, że powinnam tam chociaż trochę ogarnąć, żeby wiedzieć, gdzie co mam, ale wiedziałam również, że mi się cholernie nie chciało, toteż po prostu podeszłam do łóżka i zrzuciłam z niego na podłogę zbędne rzeczy, takie jak ubrania czy ręcznik, a następnie wspięłam się na materac i lgnęłam na nim z rozanieloną miną. Przymknęłam z zadowoleniem oczy, naciągając na siebie zrulowany koc leżący zaraz obok poduszki, która jakimś cudem znalazła się po drugiej stronie mebla. Wygodnie ułożyłam się na plecach, opierając kark na czarnym wezgłowiu, po czym wyciągnęłam telefon z kieszeni, gotowa na przeglądanie mediów społecznościowych do samej kolacji. Niestety, bateria mojego iPhone'a wskazywała siedem procent, więc musiałam podłączyć go do ładowarki obok, która zawsze wsadzona była do gniazdka przy moim łóżku, ponieważ telefon ładowałam bardzo często. Przekręciłam się, aby złapać kabelek, gdy nagle moje oczy dostrzegły pewną rzecz leżącą na szafce nocnej.

A był to bilet autobusowy, dzięki któremu dzień wcześniej znalazłam się w mieszkaniu Nathaniela Sheya.

Zagryzłam wnętrze policzka, z uwagą przyglądając się pogniecionemu świstkowi. W końcu wyciągnęłam dłoń i chwyciłam go pomiędzy dwa palce. Zapominając o podłączeniu telefonu, odrzuciłam go na bok, a następnie znów oparłam się o wezgłowie, taksując wzrokiem małą karteczkę. Cisza wokół mnie wcale nie pomagała mi w dokładnym analizowaniu tego, co tam zaszło.

A zaszło wiele.

***

– Cześć, Clark.

Jedno słowo. Czasami jedno słowo może zmienić wszystko. W tym przypadku, tym słowem było moje nazwisko. Nazwisko, które z jego ust nie padło ani razu od pięciu miesięcy. Nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo mi tego brakowało. Tej charakterystycznej chrypki w głosie i zawadiackiego akcentu nad ostatnią literką. Stałam jak wryta, delikatnie unosząc kąciki ust i patrząc w jego czarne tęczówki, które pomimo zmęczenia, dalej elektryzowały, okazując swoją przerażającą głębię. Jego oczy zawsze takie były. Zimne, puste i złowrogie, ale i piękne. Na swój chory, makabryczny sposób.

Nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się wysiąść na tamtym przystanku. Wcale nie miałam takiego zamiaru. Ba! Nawet nie wiedziałam, że ta linia obejmuje tę ulicę. Po prostu wsiadłam do pierwszego, lepszego autobusu. Ale kiedy zobaczyłam tę kamienicę, ten chodnik i okazję, to wyszło samo z siebie. Nawet nad tym nie myślałam. Po postu tam poszłam. Pchana niewidzialną siłą, która kiedyś zarezerwuje mi miejsce w trumnie. Nie przygotowywałam sobie tego, co mu powiem, bo nie miałam pojęcia, co chciałam mu przekazać. Ale w końcu tam byłam, tak? Zdecydowałam się działać po jego historii, która uświadomiła mi prawdę. Prawdę, która jednak nic nie zmieniła. Bo nie zmieniła. Jedynie odkryła karty, które od początku miały pozostać w ukryciu.

Nate odchrząknął i chociaż nie okazywał zdenerwowania, wiedziałam, że i tak był podenerwowany. Mimo wszystko, trochę go już znałam. Nie mogłam powiedzieć, że najlepiej i najbardziej ze wszystkich, bo tak nie było. Miał swoich przyjaciół, z którymi trzymał się znacznie dłużej, niż ze mną. Poza tym, to w końcu Nathaniel Shey. Człowiek prędzej umrze, niż przejrzy tego popieprzonego chłopaka, który swoimi warstwami bipolarności potrafił przyprawić o ból głowy. Był tak cholernie zmienny, skomplikowany i wielowymiarowy, że przy nim każdy inny po prostu bladł. I chyba to w nim było najlepsze i zarazem najgorsze. Odziany w czarne dresy i szarą, wkładaną bluzę z kapturem, spojrzał wprost w moje oczy, uchylając lekko drzwi i tym samym zapraszając mnie do środka. Pokręciłam jednak głową.

– Nie wejdę, bo przyszłam tylko na chwilę. – powiedziałam spokojnie, opanowanym głosem, którego nie słyszałam u siebie już dawno. To chore. Powinnam przecież telepać się ze strachu i stresu, ale w tamtym momencie, te uczucia nawet na chwilę mnie nie dopadły. Byłam aż nad wyraz spokojna. Moje serce nie powodowało u mnie epilepsji, a oddech był równomierny. Stałam odważnie, pokazując mu, iż jestem w stu procentach pewna tego, co miałam do powiedzenia. Bo tak było. Pierwszy raz od dawna, znów byłam czegoś pewna. – Ty już to zrobiłeś, więc teraz moja kolej. Chciałabym ci coś powiedzieć. – zdziwiony uniósł brew, przechylając lekko głowę. Chwilę nad czymś myślał, po czym skinął głową.

– Więc słucham. – odparł, opierając się bokiem o futrynę i wlepiając we mnie to intensywne spojrzenie. Jego mina jak zwykle pozostała neutralna, ale był zaciekawiony. W końcu kilka godzin wcześniej wyjawił mi całą prawdę o początkach naszej znajomości. Odetchnęłam cicho, przełykając ślinę, aby zwilżyć suche gardło. Jarzeniówka na klatce migała, rażąc mnie po oczach, ale mimo to, skupiłam się na swoim głosie.

Pierwszy raz od pięciu miesięcy w końcu wiedziałam, czego chciałam.

– Na początku naszej znajomości, naprawdę cię nienawidziłam. – zaczęłam poważnie, ani na chwilę nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. – Psułeś wszystko. Dosłownie! Cholera, zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno nie mam wszczepionego jakiegoś nadajnika, dzięki któremu wiedziałeś o mojej lokalizacji. – na moje słowa jedynie parsknął krótkim śmiechem, przez co moje uszy niemal krzyknęły ze szczęścia, ponieważ tak dawno nie słyszały tego dźwięku. Jego śmiech był naprawdę ładny. Ale nie ten ironiczny, kpiący i cyniczny, którego używał na co dzień. Lubiłam ten szczery i spokojny, wyrażający jego rozbawienie i radość. Jednak używał go rzadko, ponieważ Nathaniel rzadko bywał szczęśliwy. I to mnie bolało.

– Nie miałem. – zapewnił mnie. – Po prostu od zawsze byłem dobry w wyciąganiu z ludzi informacji.

– Albo po prostu byłeś moim chorym stalkerem. – postawiłam mu swoją definicję tego problemu, na co jedynie pokręcił z politowaniem głową. – Wracając. Chciałam, żebyś zniknął z powierzchni ziemi. Żebyś się ode mnie odczepił, wyjechał z miasta i po prostu zniknął. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy kryłam cię przez policją, ryzykując wszystko. Może myślałam, że wtedy dasz mi spokój? Nie wiem. Wiem jednak, że okłamanie wtedy tego policjanta, było jedną z najlepszych decyzji mojego życia. – powiedziałam, a mój głos pod koniec lekko się załamał. Nate zmarszczył brwi, jeszcze intensywniej mi się przyglądając.

Kurwa. Można to cofnąć?

– Dlaczego? – zapytał poważnie. Zacisnęłam spocone dłonie w pięści, a moje serce dopiero teraz dało o sobie znać. Jednak jeśli powiedziałam A, to musiałam powiedzieć i B.

– Ponieważ gdybym wtedy tego nie zrobiła, a ty trafiłbyś do więzienia, nigdy nie przeżyłabym najwspanialszych wakacji w całym moim życiu.

Po moich słowach nastała krótka cisza, podczas której tylko na siebie patrzyliśmy. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. Dalej pozostał neutralny, lekko obojętny. Może mój też taki był, ale w środku niemal płonęłam żywcem. Moje słowa były szczere? Tak. Czy powinnam je mówić? Chyba nie. Ale cholera, tak było. Te wakacje były wspaniałe. Miesiące wcześniej też, ale to właśnie na wakacjach zżyłam się z nim najbardziej. Nie wiem czy on ze mną, ale ja z nim tak. I tęskniłam. Cholernie mocno.

– Postawiłam ci ultimatum, którego stawiać nie powinnam. To twoje życie. Ty wybierasz, co masz zrobić. – spuściłam wzrok na brzydką podłogę klatki schodowej, ściszając głos. – Chyba się bałam. Straciłam już sporo osób w życiu i nie chciałam tracić następnej. Mimo tego całego syfu, które przyniosło twoje wtargnięcie do mojego życia, polubiłam cię. Dlatego tak cholernie ciężko było mi przez te kilka miesięcy. Przyzwyczaiłam się do ciebie, a ty nagle odszedłeś.

– Mówiłem ci...

– Wiem. – przerwałam mu, unosząc wzrok i znów spotykając się z jego tęczówkami. – Jesteś problemem. Tylko wiesz co? – zapytałam z lekką złością, bo ten powód, przez który odszedł, był po prostu głupi. Jak on czasami. – Może i sam w sobie jesteś problemem, ale gdy ciebie nie ma, tych problemów jest jeszcze więcej! – podniosłam delikatniej głos, zaczynając czuć irytację na to wszystko. Boże, chyba tylko ten chłopak był w stanie podwyższyć mi ciśnienie samym byciem. – To było z twojej strony nie fair. Jak się do czyjegoś życia włazi z butami, to się z niego nie wychodzi ot tak. – pstryknęłam palcami jednej ręki, a drugą położyłam na biodrze, aby zaprezentować swoją złość. Shey jedynie zjechał mnie wzrokiem, ale nijak tego nie skomentował, zaciekawiony moją nagłą zmianą postawy.

Bo cholera, trochę się odpaliłam.

– Ale że czasami jesteś kretynem do potęgi, to tego nie ogarniasz! – szepnęłam zła, wiedząc, że było dość późno, a mieszkali tam jeszcze inni ludzie. – Boże, pięć miesięcy żadnego znaku życia, a twoje wytłumaczenie jest tak cholernie do dupy, że to aż boli!

– Clark...

– Och. Nie Clarkuj mi tu teraz, okej? – warknęłam zła, machając na niego ręką. W międzyczasie po schodach weszła jakaś pani z psem, która na nas spojrzała i zniknęła na piętrze. – Ugh, masz szczęście, że nie mam żadnego wazonu pod ręką, bo z chęcią bym nim w ciebie rzuciła. – mamrotałam cicho, patrząc na odłażącą ze ścian, zieloną farbę. – Pięć miesięcy. Pięć cholernych miesięcy. Boże, jakim ty czasami jesteś kretynem. I jeszcze przyłazi z jakimiś durnymi wytłumaczeniami, że zasługiwałam na coś lepszego. Jak z jakiegoś debilnego, brazylijskiego serialu, który z życiem realnym ma wspólnego tyle, ile ja z zakonem. – przez cały mój monolog nie odezwał się ani razu, ale widziałam, jak powstrzymał cisnący się na twarz uśmiech. I to zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. – A czy nie pomyślałeś, że może mam gdzieś na co zasługuję i chcę, żebyś to ty tam był, ty idioto?

Niemal kotłowałam się ze złości, bo właśnie zorientowałam się, że przez jego tępe myślenie, straciłam pięć miesięcy życia, odcinając się od świata i użalając nad sobą. Boże! Prawie pół roku! Przez jednego palanta, stałam się przeciwieństwem siebie. Proszki nasenne służyły mi za kolację, a kawa za śniadanie, do tego przeistoczyłam się w uczącego się do upadłego kujona, odpychając przy okazji rodzinę i przyjaciół. A to wszystko dlatego, że jemu wydawało się, że tak będzie lepiej. No nie mogę!

– Pięć miesięcy. – mamrotałam do siebie pod nosem niczym ostatnia wariatka, odwracając się do niego plecami. Zaczęłam iść w stronę schodów, patrząc ze złością przed siebie. – Ja tu męczyłam się tyle tygodni, mimo że nic nie zrobiłam, a on ma czelność się jeszcze śmiać, kretyn. Jak go potrzebowałam, to ten mi wyjeżdża z tekstem, że lepiej mi będzie bez niego. – mój niedowierzający ton roznosił się po całej klatce, kiedy pokonywałam schody, aby dostać się do wyjścia. Z tego wszystkiego zapomniałam, że jeszcze miałam mu coś powiedzieć i uzgodnić co dalej. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć! – No oczywiście, ponieważ ten palant wie lepiej, czego ja potrzebuję i czego chcę. Zapomniałam!

– A nie miałaś mi czegoś wyjaśnić? – zaczął gdzieś za mną z cichym śmiechem i byłam niemal pewna, że się ledwo opanowywał od wybuchnięcia głośnym rechotem.

– Och, zamknij się! Gdybyś czasem myślał, to nic by się nie stało! – zawołałam na odchodne, a kiedy wychodziłam z budynku w akompaniamencie jego śmiechu, myślałam, że zaraz rzucę się pod nadjeżdżający samochód.

Stanęłam na środku pustego chodnika, który oświetlony był jedynie blaskiem ulicznej latarni. Odetchnęłam cicho, patrząc na czarne, bezgwieździste niebo. Wiedziałam, że byłam cała czerwona, bo niemal czułam to gorąco wypełniające całe moje ciało. Okej, nie chciałam, aby ta rozmowa przebiegła w taki sposób, ale nic nie poradzę na to, że tak się stało! Byłam nadpobudliwa od zawsze, a przez niego zdałam sobie sprawę, że to wszystko było na nic. Te ciężkie dni i zadręczanie się. To była wina jego kretynizmu i nonszalancji z jaką do tego podchodził. Może jemu zwisało moje towarzystwo, ale mi jego jakoś niekoniecznie. Zaciągnęłam nosem, wyjmując drżącymi palcami telefon z kieszeni. Odblokowałam go, patrząc na nazwę kontaktu, którego nie widziałam już tyle dni, a który i tak gościł w moim telefonie.

Od: Shey

Wiesz że podczas twojego wywodu obraziłaś mnie aż siedem razy?

***

Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem na wspomnienia, jakie wpadły do mojej głowy z poprzedniej nocy. Zagryzłam delikatnie dolną wargę, odrzucając bilet na miejsce obok i patrząc w ścianę naprzeciwko z neutralnym wyrazem twarzy i mętlikiem w głowie. Nie miałam pojęcia na jakim etapie stało teraz to wszystko. Nie wiedziałam, co dalej i co powinnam zrobić. Tak, z jednej strony nie chciałam tracić z nim znowu kontaktu, ale z drugiej zdawałam sobie sprawę, że jest to lepszą opcją. Jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione, a zbyt wiele spraw pozostało nieodkrytych. W nocy długo myślałam, co dalej. Rozważałam wiele opcji, a każda była na swój sposób zła i niewłaściwa. Po kilkudziesięciu minutach długiego zastanawiania się, stwierdziłam, że los sam zadecyduje o tym, co dalej. Ja się dostosuję. A to, że czułam coś bardzo niewłaściwego, czego sama nie rozumiałam, do jeszcze bardziej niewłaściwego chłopaka i nawet po pięciu miesiącach, w których jego brak rozrywał mnie na kawałeczki, moje serce dalej biło przy nim szybciej?

Cóż, to tylko moja wina.

Następne godziny poświęciłam na robienie stosu prac domowych na przemian z przeglądaniem telefonu i ogarnianiem pokoju. Rok seniorski wcale nie był taki fajny, jak myślałam, że będzie. Nauczyciele cisnęli nas niemiłosiernie, a ja nie wiedziałam, ile czasu spędzałam nad projektami, referatami i lekturami. Naszej szkole od zawsze zależało, aby jak najlepiej zdać wyniki egzaminów i z jednej strony dla uczniów to bardzo dobrze, ale z drugiej codziennie miałam ochotę wyskoczyć przez okno, żeby tylko nie pisać kolejnego wypracowania. W końcu jednak nastał wieczór i razem z mamą zaczęłyśmy przygotowywać kolację, a że miał być także Erick, to wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet Theo oderwany od komputera musiał obierać ziemniaki, nad czym ubolewał, bo nie znosił tego bardziej, niż zmywania naczyń.

I takim oto sposobem, cała nasza czwórka siedziała przy stole w miłej atmosferze, jedząc przepyszne jedzenie, które mile pieściło nam żołądki. Rozmawialiśmy na różne tematy, ponieważ Erick był osobą, z którą kochałam wdawać się w konwersacje. Moja rodzicielka jednak była dziwnie cicho, co było do niej niepodobne, ale nie pytałam.

– Naprawdę jest wielką jędzą. – powiedziałam, kiedy z mocą opowiadałam Erickowi o mojej wrednej profesorce od chemii. – Zarobiłam u niej już minusowe punkty, a nic nie zrobiłam. Na dodatek, dowaliła nam taką karkówką, że gdy pytaliśmy ją o rozwiązanie zadań, sama miała z nimi problemy.

– Miałem identyczną nauczycielkę od biologii. – odpowiedział rozbawiony, nadziewając na widelec kawałek ryby. – Do tej pory, gdy idę obok drzew, przyglądam się wszystkim liściom, aby znać dokładnie ich nazwę, bo mogła zapytać w każdej chwili. - parsknął, na co i ja się uśmiechnęłam, poprawiając moją czarną, wkładaną bluzę z kapturem, która dawała mi niewyobrażalnie dużo ciepła. – Trauma do końca życia.

– No tak, ale ty jesteś lekarzem. – odezwał się siedzący po mojej lewej stronie Theo. – Tobie biologia jest potrzebna, a nam chemia nie bardzo.

– Ty chociaż masz z Papermanem, a nie z tą suk... panią. – poprawiłam się szybko, zerkając na mamę, ale ona nadal nieobecna, grzebała widelcem w sałatce. To było dziwne, a od jej widoku oderwał mnie śmiech czterdziestopięcioletniego mężczyzny. Spojrzałam na niego, natrafiając wprost na siwe tęczówki, które wesoło świeciły.

– Nie przejmujcie się chemią, a po prostu róbcie swoje. Jeśli nie będzie wam potrzebna do życia i waszej przyszłości, to po prostu uczcie się jej, aby zdać. I róbcie tak z każdym przedmiotem, a skupiajcie się na najważniejszych. Nie psujcie sobie zdrowia na szkołę. Nie ma sensu. – po tych słowach puścił nam oczko i powrócił do jedzenia.

Delikatnie uśmiechnęłam się, kiedy złapał za dłoń mojej mamy, która leżała na blacie obok niego. Erick Clinton był naprawdę niesamowitym facetem. Gadanie z nim było takie proste i przyjemne. Od kiedy był oficjalnie z naszą rodzicielką, zawsze stawał za nami murem. Naprawdę cieszyłam się, iż to on stał się jej chłopakiem. Byłam właśnie w trakcie jedzenia łososia, gdy nagle siedząca naprzeciw mnie mama, chrząknęła, zwracając na siebie uwagę pierwszy raz od początku kolacji. Spojrzałam na nią z uniesioną brwią, przeżuwając rybę, kiedy ona odstawiła widelec i upiła łyk wina z dużego kieliszka, zaciskając palce mocniej na dłoni mężczyzny. To była pierwsza reakcja, jaką od niej otrzymałam.

– Co jest? – zapytałam, obserwując blondynkę w czerwonej sukience, która nerwowo stukała pomalowanymi lakierem hybrydowym paznokciami o nóżkę kieliszka. Zachowywała się dziwnie. Erick siedzący obok niej, również na nią spojrzał, przełykając jedzenie.

– Dostałam dziś telefon. – powiedziała w końcu, nie patrząc nikomu w oczy, a jedynie obserwując szkło naczynia z czerwonym alkoholem. Dalej nie rozumiałam, co było w tym takiego wielkiego, aż w pewnym momencie, uniosła powieki, krzyżując spojrzenie z moimi oczami. – Od waszego ojca.

Łosoś utknął mi gdzieś w gardle, kiedy dokończyła swoją wypowiedź, ale reagowałam tak przeważnie zawsze na to słowo. Upiłam łyk soku pomarańczowego, podczas gdy Theo postanowił w końcu włączyć się do rozmowy.

– Dawno z nim nie gadałem. Co chciał? – zapytał naturalnym głosem, ponieważ w przeciwieństwie do mnie, Theo miał z nim dobry kontakt. W ogóle, jakikolwiek kontakt. Mama chwilę analizowała coś w swojej głowie, podczas gdy ja zaczęłam znów jeść, ponieważ wszystko dotyczące mojego ojca, a raczej dawcy plemnika, było mi obojętne. To Theo i mama utrzymywali z nim kontakt, a ja miałam to gdzieś. Tak, jak on mnie.

– Pytał, czy może nie chcielibyście go odwiedzić. – powiedziała, patrząc na mojego brata, bo jeśli chodziło o takie sprawy, to kierowane były one tylko do niego. Każdy dobrze wiedział, że nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, a jeździł do niego tylko Theodor. Jednak chyba wtedy było coś nie tak, ponieważ dobrze widziałam, jak nerwowo na nas patrzyła, nie potrafiąc dłużej zatrzymać wzroku na kimkolwiek.

I miałam rację.

– Powiedziałam, że przyjedziecie. Oboje.

Zastygłam w miejscu, a widelec, którym chwyciłam sałatkę, wypadł z mojej dłoni. Głośny brzdęk rozniósł się po jadalni, która teraz pogrążyła się w zupełnej ciszy. Przez pierwsze kilkanaście sekund po prostu patrzyłam pusto w talerz z jedzeniem, na które już chyba straciłam apetyt. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam. Że miałam jakieś omamy słuchowe i żeby się upewnić, uniosłam głowę, spotykając się z jej skruszonym spojrzeniem. Widziałam, że Erick uważnie się mi przyglądał, jednak ja nie spuściłam wzroku z mojej matki ani na chwilę. Patrzyłam na nią intensywnie, badając jej twarz i każdą najmniejszą emocję, jaka się na niej pojawiała.

– Przejęzyczyłaś się. – powiedziałam w końcu twardym głosem, zaciskając prawą dłoń w pięść pod stołem. Krew w moich żyłach coraz mocniej tężała i nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Theo złapał mnie za nadgarstek pod blatem, zaciskając na nim palce w dość bolesny sposób, abym trochę się uspokoiła, co robił zawsze, gdy widział, że sytuacja wymykała się spod kontroli. A wtedy się wymykała. I to bardzo. – Theo tam jedzie. Sam. Beze mnie. Dobrze o tym wiesz.

Tak było. Mój brat jechał tam sam. Zawsze jeździł sam, bo dobrze wiedzieli, że nigdy nie przekroczę progu jego domu. Nie po tym, co zrobił. W końcu spojrzała w moje oczy, niemal uginając się pod ciężarem mojego wzroku. Coraz mocniej zaciskałam szczękę, prawie krusząc sobie zęby. Westchnęła, kręcąc głową.

– Victoria, to twój ojciec. Nie możesz wiecznie z nim nie rozmawiać. On bardzo chce cię zobaczyć i wyjaśnić... – zaczęła szybko, ale tego było za wiele. Przerwałam jej, gwałtownie wstając od stołu, przez co Theo musiał puścić mój nadgarstek. Krzesło, na którym jeszcze do niedawna siedziałam, jedząc w spokoju kolację, głośno zaskrzypiało i prawie upadło, kiedy je odsunęłam. Blondynka lekko się wzdrygnęła, patrząc na mnie z dołu wielkimi, niebieskimi oczami.

– A ja mam w dupie to, czego on chce! – wydarłam się, czując buzującą w całym moim ciele złość. Wewnętrznie się gotowałam, nie mogąc uspokoić rozszalałych emocji. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć w to, że to zrobiła, choć doskonale wiedziała o moim stosunku do całej tej sytuacji. – Dobrze wiesz, jak jest! Nie masz prawa decydować za mnie!

– Victoria... – jęknęła żałośnie, ale nadal nie dałam dojść jej do głosu.

– Decydowałaś za mnie w prawie każdej sprawie, dotyczącej mojego życia, ale tutaj nie masz do tego żadnego prawa. – powiedziałam już dużo ciszej, walcząc heroicznie z samą sobą. Mój głos nawet przez chwilę nie zadrżał, a był zimny i złowrogi aż nadto. Kobieta patrzyła na mnie swoim matczynym wzrokiem, ale to nic jej nie dało. W tamtym momencie nikt nie był w stanie mnie uspokoić. Nie kiedy zdradziła mnie własna matka. – Nie chcę go widzieć nigdy więcej, rozumiesz? – zapytałam powolnie, dobrze akcentując każde słowo, a przy tym moja zacięta postawa wbijała niewidzialne sztylety w jej osobę. – I możesz mu to przekazać. Ja nie mam ojca.

I nie mówiąc nic więcej, odwróciłam się, a następnie ominęłam krzesło i szybko zaczęłam iść w stronę korytarza. Mój oddech był przyspieszony, a moje rozgrzane od złości ciało, gotowało się, powodując jeszcze większe szkody. Mimo to, nie przestałam iść. Moje dłonie już mnie bolały od zaciskania ich w pięści, a gardło powoli odmawiało posłuszeństwa przez wielką gulę, jaka w nim siedziała. Znalazłam się przy drzwiach wyjściowych i w ekspresowym tempie zaczęłam nakładać swoje czarne adidasy, ignorując głośne krzyki dobiegające z jadalni.

– Victoria! Victoria, wróć tu i nie rób scen. Porozmawiajmy! – wołała wysoka blondynka, kiedy znalazła się w korytarzu i zaczęła zmierzać w moją stronę. Jej policzki były zaczerwienione, a ona sama była zdenerwowana. Nie chciałam na nią patrzeć, wiedząc, że zrobiła jedną z najbardziej niewybaczalnych rzeczy. Mogła być przyczyną wszystkiego i wszystko bym jej wybaczyła. Jednak tego nie mogłam. Nie, jeśli chodziło o mojego ojca.

– Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie on, a ty, jako matka, powinnaś to zrozumieć i mnie wesprzeć, a nie wmawiać mu, że tam przyjadę. Nie zrobię tego. –warknęłam lodowato, zdzierając czarną kurtkę z wieszaka. Szybko zaczęłam ją nakładać, gdy mama próbowała mi w tym przeszkodzić, bo kiedy znalazła się tuż obok mnie, złapała za jej rękaw, starając się mnie zatrzymać. Na marne, ponieważ szarpnęłam się, aby od niej odejść i w spokoju się ubrać, a następnie wyjść z tego kołchozu.

– Joseline, zostaw ją. Daj jej ochłonąć. – do akcji wkroczył Erick, który znalazł się w centrum tej całej szamotaniny. Objął moją matkę ramieniem, odciągając ją ode mnie, kiedy ja zarzuciłam kaptur bluzy na głowę i chwyciłam klamkę drzwi. Otworzyłam je, po czym westchnęłam, aby uspokoić szybki oddech. Przystanęłam, wpatrując się w ciemność na zewnątrz. Po jednak kilku sekundach, w których zapewne myśleli, że wrócę do środka i wszystko sobie wyjaśnimy, ja wyszłam na ganek, zatrzaskując za sobą drzwi.

Włożyłam ręce do kieszeni kurtki, a następnie zeszłam po trzech schodkach, wychodząc na ścieżkę, która zaprowadziła mnie wprost na chodnik. Przemierzałam go w ciszy zagłuszanej jedynie szczekaniem psów w okolicy i dźwiękami samochodów i syren policyjnych w centrum. Czasami przejechał obok mnie jakiś samochód, ale było to raczej rzadko, zważywszy na późną godzinę i fakt, iż nasze osiedle było bardzo spokojne. Szłam przed siebie, nie zwracając uwagi, gdzie kierowały mnie nogi. Musiałam sobie kilka rzeczy przemyśleć, aby uspokoić te emocje, które spowodowały, że zareagowałam tak gwałtownie. I wiem, może dramatyzowałam, ale to mnie naprawdę ruszyło. Mój ojciec miał mnie gdzieś, kiedy odchodził, to dlaczego ja miałam iść mu na rękę? Sam jakoś nie był chętny, aby nas odwiedzić i zostawić swoją rodzinę, a tylko oczekiwał, że zrobi nam łaskę, pozwalając siebie zobaczyć. Nie chciałam go widzieć, a moja matka zachowała się naprawdę słabo, zgadzając się na to bez mojej zgody.

Przemierzałam puste ulice martwego Culver City. Ale taka była prawda. To miasto wymierało. Młodzi stąd wyjeżdżali, a starzy w spokoju czekali na kres swoich dni. Nielegalne rzeczy były tu normą, ale wszyscy chcieli to zatuszować, aby dalej zachować nienaganną reputację Culver City. To miasto było niepozorne. Inne, niż wszystkie. Chodziłam po ładnych chodnikach, wyłożonych betonowymi płytami, przez dobre pół godziny, myśląc o wszystkim i o niczym. Uliczne latarnie tworzyły cień mojej sylwetki na asfaltowych drogach, kiedy wdychałam świeże, uspokajające powietrze. Obserwowałam różnych ludzi. Bezdomnych, śpiących na przystankach, nastolatków świrujących z alkoholem, zakochane pary na spacerach czy mężczyzn w garniturach i z neseserami, którzy dopiero wracali z pracy lub od kochanek. W końcu jednak zrobiło mi się zimno, więc postanowiłam coś ze sobą zrobić, ponieważ nie mogłam łazić po mieście całą noc, a do domu nie chciałam wracać.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni, ignorując wszystkie wiadomości od mamy. Zaciągnęłam nosem, zaczynając powoli dygotać z zimna, a para, którą wypuszczałam z każdym oddechem, uświadamiała mi, że aby nie być chora, musiałam znaleźć się w jakimś ciepłym miejscu. Wybrałam ikonkę z kontaktami, aby zdzwonić do Mii i Chrisa, żeby któreś po mnie przyjechało, gdy nagle mignęła mi nazwa pewnego kontaktu. Zagryzłam wargę, wpatrując się w rząd cyferek. I nagle w mojej głowie pojawiła się ekstremalnie głupia myśl, aby to do niego pójść. Boże, nawet nie powinnam o tym myśleć. Powinnam zadzwonić po przyjaciół, albo nawet wrócić do domu, ale nie myśleć o tym, aby pójść z wizytą do Nate'a! Nawet nie wiedziałam, na jakim etapie stała nasza relacja, co w sumie nowością nie było, ale wciąż. Nie mogłam tam nagle przychodzić, jak gdyby nigdy nic. To byłoby nie na miejscu. Nawet do końca sobie wszystkiego nie wyjaśniliśmy, bo zaczęłam krzyczeć, ponieważ był wielkim idiotą, ale... nie. Nawet nie powinnam o tym myśleć.

– Nigdzie nie idziesz. Wcale nie chcesz go zobaczyć i z nim porozmawiać. Zadzwonisz do Mii i to do niej pojedziesz. Nate to głupia opcja. Będzie niezręcznie i źle. Nie. – mamrotałam pod nosem, pewna swoich słów.

Więc nawet nie jestem w stanie wytłumaczyć, jak znalazłam się pod drzwiami jego mieszkania.

Moje serce szybkością swojego bicia wyprzedzało nawet prędkość wyścigówek, kiedy patrzyłam na brązowe drzwi. Oblizałam językiem swoje spierzchnięte wargi, jeszcze raz rozważając wszystkie opcje. Ta była najgorszą z możliwych, ale po prostu... po prostu chciałam go zobaczyć, porozmawiać z nim, nie wiem. To głupie, zważywszy na naszą pogmatwaną relację. Mogło być niezręcznie. Mogło być źle i niekomfortowo. A może on wcale nie chciał mnie widzieć? Ja sama nie powinnam tego chcieć.

– Bóg opuścił mnie już i tak dawno. – szepnęłam, naciskając dzwonek. Opuściłam ręce wzdłuż ciała i z neutralną miną patrzyłam na dębowe drewno, czekając na jakąś reakcję. – Ja pierdolę, co ja zrobiłam.

Chryste, co ja sobie myślałam? Że przyjdę tam i będzie tak samo, jak kiedyś? Przecież my nie gadaliśmy tak normalnie ze sobą od prawie pół roku? Byłam taką idiotką. Żałośnie chciałam pokazać samej sobie, że dam radę, chociaż wcale tak nie było. Chciałam jak najszybciej się stamtąd ewakuować, ale nim zrobiłam krok, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Zastygłam w miejscu, niezdolna do żadnego ruchu. Mój oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle. Wydawało mi się, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. Drzwi powolnie zaczęły się otwierać, a ich ciche skrzypienie było dla mnie niczym odgłos ryków dzikich zwierząt. Nie mogłam uciec. Znaczy, no mogłam, ale chyba wtedy nie wyszłabym z domu aż do trzydziestki. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, zatrzymując je w płucach na kilka długich i mocno palących sekund. Najpierw zobaczyłam jego wysokie i dobrze zbudowane ciało, odziane jak zwykle w czarne jeansy i białą, luźną koszulkę. Przełknęłam ciężko ślinę, powolnie skanując jego posturę, aż w końcu doszłam do jego twarzy. Przez chwilę wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż w końcu na jego kształtne wargi wpłynął zawadiacki uśmiech, który nieraz powodował ciarki na moim ciele. Jego intensywne spojrzenie piekielnie czarnych tęczówek wwiercało się w moje oczy, niemal mnie skanując.

Och, kurwa. Teraz to wpadłam.

– Znów przyszłaś mnie powyzywać? Wczoraj szło ci całkiem nieźle. – zaczął z namacalną nonszalancją, zakładając ręce na piersi, przez co jego ramiona się napięły, co nie umknęło mojej uwadze. Oparł się bokiem o futrynę, przez co dostałam małego deja vu. Był chyba jedynym człowiekiem, który tak mocno bawił się ludzkimi emocjami, zbytnio się nie wysilając.

– Miałam taki plan, bo znalazłam nowy zasób obraźliwych wyrazów. – mruknęłam, na co uniósł brew, nie zmieniając zbytnio wyrazu twarzy. Westchnęłam, przymykając lekko oczy i odchodząc od mojej bojowej postawy. Zdusiłam w sobie chęć uciekania, gdzie pieprz rośnie, i skrzyżowałam z nim spojrzenie. Nie chciałam zabrzmieć desperacko. Już wystarczy, że tak się czułam. – Eh, pokłóciłam się z mamą i nie mam gdzie się podziać do jutra, więc może na znak naszego... tymczasowego porozumienia, mogłabym się tu przespać? – zapytałam, ale gdy tylko skończyłam, strzeliłam sobie mentalnie w twarz, bo to zabrzmiało jeszcze gorzej, niż w mojej głowie. – Albo wiesz co? Zapomnij. Dam sobie radę. Cześć. – i już miałam się odwrócić, gdy Nate nic nie mówiąc, otworzył szerzej drzwi, dając mi mentalnie znak, abym weszła w głąb. Kiedy przez kilka sekund nic nie zrobiłam, wykonał swoją typową minę i głośno westchnął.

– Skoro już chciało mi się wstać, żeby otworzyć ci te drzwi, to nie mam zamiaru robić tego na darmo. – wypowiedział zblazowanym tonem, powolnie mrugając powiekami. – Chodź, bo zimno.

Nic nie mówiąc, na miękkich nogach ruszyłam do środka mieszkania, mijając go po drodze. Od razu dotarł do mnie charakterystyczny zapach, który panował tylko tam. Ciepło panujące w pomieszczeniu, mile opanowało moje zziębnięte ciało. Westchnięcie ulgi opuściło moje zsiniałe wargi, kiedy szybko zdjęłam buty i weszłam do salonu, podczas gdy chłopak zamykał drzwi. Zaciągnęłam nosem, rozglądając się po pomieszczeniu. Kilka światełek paliło się wokół powieszonej na ścianie plazmy, na której zatrzymana była Fifa. Na skórzanej kanapie naprzeciw leżał pad i paczka chipsów oraz butelka Pepsi. Na prostokątnym oparciu leżał jego telefon.

– Byłem w trakcie gry. – wyjaśnił, znajdując się zaraz za mną. Wyminął mnie i chwycił pada, a następnie chciał wyłączyć grę, gdy nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.

– Nie, luz. – zaczęłam, zagryzając wargę. Shey spojrzał na mnie z pytającym wyrazem twarzy, czekając na moją odpowiedź. – Jak coś, to mogę zagrać z tobą. Przydałoby mi się trochę rozrywki po tej cholernej rozmowie z tą hipokrytką.

Po moich słowach, brunet na chwilę się zamyślił, po czym uniósł brwi, nie odzywając się. Podszedł do białego stolika obok, nachylając się nad nim. Wyciągnął spod niego drugiego pada i wyprostował się, podając mi go. Wzięłam go zimnymi i czerwonymi palcami, ponownie zaciągając nosem. Nate zajął miejsce na kanapie, kiedy ja ściągnęłam swoją kurtkę i położyłam ją na jej oparciu. Przełknęłam ślinę i zajęłam miejsce w bezpiecznej odległości. Podciągnęłam nogi pod brodę, układając stopy na sofie. Potarłam je dłonią, bo od tego mrozu zaczęły mnie łapać skurcze. Oparłam brodę o kolana, zastanawiając się, co teraz. Bo przyjść tam do jedno, ale spędzić z nim czas i zachowywać się względnie normalnie, to drugie.

Władowałam się w gówno.

– Jaką chcesz być drużyną? – zapytał w końcu, na co wzruszyłam ramionami, wpatrując się w dużą plazmę, która przedstawiała zielone boisko.

– Może być Portugalia. – odpowiedziałam neutralnym głosem, zaczynając pocierać swoje nogi, aby wytworzyć choć trochę ciepła.

Tak, mogłabym teraz wywodzić się nad tym, jak abstrakcyjna była ta sytuacja, ale naprawdę nie miałam na to siły. Wtedy byłam w takim gównianym nastroju, że zwykła cisza i Fifa w zupełności mi wystarczyły. Już mieliśmy zacząć grać, gdy nagle zobaczyłam siwy koc, który podsunął mi Nate, nawet na mnie nie patrząc. Uśmiechnęłam się lekko, chwytając ciepły materiał i zarzuciłam go na swoje zmarznięte ciało. Błogie ciepło opatuliło moją osobę, co było cholernie miłe.

– Dzięki. – mruknęłam, kiedy mecz się zaczął.

– Dam ci fory. – odpowiedział, wyciągając swoje długie nogi. Zjechał trochę w dół na kanapie, wbijając się w jej oparcie z uśmiechem satysfakcji. Zacisnęłam wargi, unosząc hardo głowę.

– Uwierz. To ja dam fory tobie. – odparłam wyniośle, ale i z delikatnym rozbawieniem. Czarnooki jedynie tylko parsknął.

– Czekam. – i nie komentując nic więcej, zaczęliśmy grać. Pojedynek był w miarę wyrównany, ale i tak to Nate miał więcej razy piłkę, a ja cały czas starałam się mu ją odebrać. – Więc, chcesz powiedzieć, o co ci poszło z mamą?

Westchnęłam, dalej wlepiając wzrok w ekran, chociaż wiedziałam, że obserwował mnie kątem oka. Może powinnam była mu powiedzieć, aby to z siebie wyrzucić, ale sytuacja była o tyle niekomfortowa, że chodziło o mojego ojca, a dopiero dzień wcześniej dowiedziałam się, że to przez niego moja relacja z Nate'em w ogóle miała miejsce. Miałam mu za to podziękować? Chryste, co za ironia. Przeczesałam drętwymi palcami włosy, które przycisnęłam kocem, którym się owinęłam. Może i byłoby mi lepiej?

– Powiedziała mojemu ojcu, że przyjadę do niego razem z Theo, chociaż dobrze wie, że nie chcę go widzieć, ale to w końcu moja matka. Ona od zawsze lubiła decydować za mnie. – mruknęłam, mocniej wbijając się w oparcie kanapy. W tym samym czasie, okiwałam jednego z zawodników Nate'a i zaczęłam szybko biec z piłką do jego bramki.

– A pojedziesz tam? – zapytał, na co prześmiewczo prychnęłam, kręcąc z politowaniem głową.

– W życiu. Nie chcę go widzieć... gol! – zawołałam, kiedy władowałam mu piękną bramkę. Szeroki uśmiech zagościł na mojej twarzy w tym samym czasie, gdy powtórka tej pięknej akcji pojawiła się na ekranie. Nate jedynie mruknął ciche "co" nie za bardzo wiedząc, jak do tego doszło. Ja natomiast poczułam ogrom satysfakcji, bo wygrywałam. – To co? – zapytałam przesłodzonym głosem, jakbym rozmawiała z przedszkolakiem. Odwróciłam głowę w tym samym czasie, co on i spojrzałam na niego z góry, ponieważ bardziej na tej kanapie leżał, niż siedział. Posłałam mu chamski uśmieszek, ukazując swoją wyższość. – Mam ci jednak dać wygrać?

Potem było już ostro. Praktycznie nie rozmawialiśmy, a jedynie przeklinaliśmy na siebie pod nosem, strzelając sobie kolejne bramki. Byłam dobrym graczem tylko dlatego, iż grałam często z Theo. Pierwszy mecz zakończył się wygraną chłopaka, ale w następnych nie poszło już tak łatwo. Było dwa do dwóch, a koniec ostatniej potyczki, która decydowała o całkowitej wygranej, był już blisko. Dawno zrzuciłam z siebie koc w ferworze emocji i siedziałam jak na szpilkach, kiedy biegłam z piłką po swoją wygraną. Wciskałam mocno przyciski, prawie wyłamując palce, jakby miało mi to jakoś pomóc. Czarnooki obok w pewnym momencie zerwał się na równe nogi, starając się mnie zablokować, więc i ja wstałam. Musieliśmy wyglądać komicznie, stojąc przy samym telewizorze z zaciętymi minami, ale niezbyt nas to obchodziło.

I właśnie wtedy, gdy miałam wbić decydującą bramkę, Nate niby przypadkiem trącił mnie w ramię, a pad wypadł z mojej dłoni, po czym upadł na zrolowany koc. Zachwiałam się lekko, omal nie upadając, kiedy piłka wyleciała w aut, a zegar wybił równo dziewięćdziesiąt minut i poinformował nas o zakończeniu meczu bez doliczonego. Z rozchylonymi ustami odwróciłam się w jego stronę, posyłając mu niedowierzające spojrzenie. Kilka kosmyków zasłaniało mi twarz, ale niezbyt mi to w tamtym momencie przeszkadzało. Z ciężkim oddechem wpatrywałam się w jego twarz, na której błąkał się lekki uśmieszek. W pewnym momencie skrzyżował ze mną spojrzenie, wzruszając ramionami.

– No cóż, każdemu się zdarza. Następnym razem musisz być uważniejsza, jak się potykasz. – mruknął jak gdyby nigdy nic, wyłączając całą grę. A we mnie aż się zagotowało. Jak on śmiał?!

– Ty szmaciarzu bez honoru. – wysyczałam wściekle, bo jedna bramka dzieliła mnie od całkowitej wygranej, a ten kretyn uciekł się do niehonorowego podstępu! Tak się nie robiło!

– Oho, takie brzydkie słowa. Nieładnie. – mruknął cynicznie, wyłączając całkowicie telewizor. Ignorując moją osobę, podszedł do kanapy, a następnie zabrał z niej pustą paczkę chipsów i rzucił ją na stolik obok.

– Oszukiwałeś! Wygrałabym! – krzyknęłam zła, kiedy westchnął i z łaską odwrócił się w moją stronę, jakby miał do czynienia z kimś bardzo natrętnym. Spojrzał na mnie znużony, nie chcąc wdawać się w dyskusję.

– Tego nie wie nikt. A ja nie oszukiwałem. – poinformował mnie, po czym wyminął i ruszył do kuchni. – Jedynie pomogłem sobie wygrać. Nie udowodnisz mi tego.

– Wiesz ty co? – zawołałam, kiedy zniknął za rogiem kuchni z bezczelnym uśmiechem. – Pierdol się!

– Chyba nie za bardzo powinnaś mówić to w moim domu, w którym to ty zamierzasz spać. Tak tylko mówię. – odpowiedział, na co wytrzeszczyłam oczy, zastygając w miejscu.

O cholera.

***

Witam, witam, witam! Wiem, termin mi się przedłużył, ale wattpad mnie nie lubi.

Życie chyba też.

Ale, wracając. Przepraszam, że tak długo mnie nie było i tyle musieliście czekać. Przepraszam również, że ten rozdział nie był taki, jaki chciałam, aby był i wyszedł do dupy, ale jest on wprowadzaniem do kolejnego, który będzie duuużo lepszy i który w ramach przeprosin powinien pojawić się w tę niedzielę! Będę informować was na bieżąco.

Kocham i do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top