30. To w końcu Nate.
Do rozdziału proponuję włączyć piosnkę Always Bon Jovi, której fragmenty zostały użyte w tej części.
długi, odświeżać.
i chciałabym wam tylko pokazać cudo, które zrobiła bardzo fajna pani z tt . @ oneofsixcrows
His name is Nathaniel Shey
Zadarłam delikatnie głowę, spoglądając na bezchmurne niebo. Zmrużyłam powieki przez oślepiające promienie słoneczne. Poczułam dziwną irytację. Wydawało mi się, że nawet matka natura kpiła ze mnie i z mojego nastroju, racząc mnie pięknym i radosnym dniem, który ani trochę nie pasował do tego, jak się wtedy czułam. Ptaszki cały czas wesoło ćwierkały, zagłuszane odgłosami samochodów przemierzających się leniwie po rozgrzanym asfalcie. Kolejni ludzie przechadzali się po chodnikach. Gdzieś w tle rozbrzmiał odgłos szczekania psa, a gdzieś indziej włączonej kosiarki. Mimo iż temperatura uniosła się w okolicach trzydziestu stopni, nie zraziło mnie to do założenia czarnych jeansów oraz tego samego koloru bluzki z długim rękawem. Nie czułam panującego ciepła. Od kilku dni w moim życiu było przeraźliwie zimno i ciemno, a mój strój był do tego adekwatny. Adekwatny do sytuacji.
Westchnęłam, a mój wzrok padł na starą kamienicę, której nie odwiedzałam już od bardzo dawna. Założyłam ręce na piersi, czując dziwny ból w okolicy żeber, który towarzyszył mi od dłuższego czasu. W ostatnich dniach bolało mnie dosłownie wszystko. Od dłoni i brzucha, po umysł i duszę. Nigdy nie sądziłam, że ból może emanować na tyle sposobów. Przez moje osiemnastoletnie istnienie przekonałam się o tym aż za bardzo. Zagryzłam wnętrze policzka, po czym powolnym krokiem ruszyłam w stronę głównych drzwi. Do całego akompaniamentu różnych głosów, dołączył się także stukot grubych obcasów moich czarnych botków. Dziwny prąd przeszył moje ciało, gdy pokonywałam kolejne stopnie w poobdzieranej klatce schodowej. Rozglądając się dookoła, uniosłam delikatnie kącik ust. Mogłam mówić wszystko, ale z tym miejscem łączyło mnie cholernie dużo wspomnieć. I tych szczęśliwych, gdzie osiągałam stan euforii, jak i tych smutnych, w których poznawałam dosadnie znaczenie cierpienia.
W końcu zatrzymałam się przed właściwymi drzwiami. Jak zwykle targały mną sprzeczne emocje, jednak w tamtej chwili było to coś innego. Często czułam stres, znajdując się blisko mieszkania Nate'a, oraz dziwne podenerwowanie, bo nie wiedziałam, co mnie czeka. Tamtego felernego dnia czułam również smutek. Byłam po prostu smutna. My wszyscy byliśmy. Oczywiście, że się stresowałam. Miałam go w końcu zobaczyć po cholernych czterech dniach ciszy i izolacji. I jak cholernie się za nim stęskniłam, tak obawiałam się tego, co zostanę i jak potoczy się dalsza konwersacja. Podejrzewałam, że może być na mnie zły. Wiedziałam, że to nie będzie zbyt miłe, ale już obiecałam.
Bez zbędnego gadania, złapałam za klamkę, nie siląc się na dzwonienie dzwonkiem. Ta od razu puściła, za bardzo mnie tym nie dziwiąc. Chłopak zawsze zamykał drzwi, ale kiedy sytuacja go przerastała, co było dość rzadkim zjawiskiem, często o tym zapominał. Ostrożnie pchnęłam drzwi i przeszłam przez próg. Do moich nozdrzy od razu wkradł się ten oryginalny zapach, który panował tylko w tym mieszkaniu. Nie wiedzieć czemu, spowodował on blady uśmiech na mojej twarzy. W dziwny sposób dawał mi poczucie bezpieczeństwa i jeszcze czegoś, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Zmarszczyłam jednak brwi, kiedy wyczułam coś jeszcze, czego przeważnie tam nie było. Zapach unoszącego się dymu papierosowego.
Zamknęłam za sobą drzwi, po czym z przyśpieszonym tętnem ruszyłam korytarzem. W pomieszczeniach panowała grobowa cisza. Słychać było jedynie moje kroki i przyśpieszony oddech. W końcu stanęłam w progu salonu, a mój wzrok od razu padł na bruneta siedzącego przy stole. I wtedy zrozumiałam, dlaczego tak strasznie czułam papierosy.
Widziałam go pierwszy raz od wypadku, od którego minęły cztery cholernie długie i wycieńczające dni. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przyszłam. Słyszał mnie, ale mimo tego, nie oderwał pustego wzroku od popielniczki położonej na blacie stołu, przy którym siedział na jednym z krzeseł. Pomiędzy jego długimi palcami tlił się papieros, a dym, który się z niego wydobywał, otulał jego głowę. Wyglądał, jak z obrazka. Nie poruszał się. Tylko patrzył w popielniczkę, nie reagując. Znów nieokiełznany ból rozlał się po moim ciele. Nienawidziłam patrzeć na niego, kiedy był w takim stanie, a świadomość tego, że od czterech dni zapewne robił tylko to, wcale w tym nie pomagała. Nie mogłam być też tego do końca pewna. W końcu po wypadku, w którym uczestniczyli nasi przyjaciele, odciął się od wszystkich całkowicie.
Jednak tamten dzień był zbyt ważny, aby znów ukrył się, odcinając od świata.
– Zastanawiam się co powiedzieć. – zaczęłam cicho, zakładając ręce na piersi. Jednak nawet to nie dało rezultatu. Nawet nie mrugnął. – I nadal nie wiem.
Byłam szczera. Jednak to nie powinno zdziwić nikogo. Od kilku dni nie wiedziałam, co właściwie mam zrobić. Pokręciłam głową, kiedy kolejne słowa spełzły na niczym. Spojrzałam na paczkę papierosów i zapalniczkę, leżącą na blacie tuż obok popielniczki. Zacisnęłam szczękę i obserwując to fajki, to nieruchomego Sheya, warknęłam cicho i zdenerwowanym krokiem podeszłam do stołu. Odsunęłam krzesło, znajdujące się naprzeciw bruneta i usiadłam na nim. W zupełnej ciszy chwyciłam paczkę i wyciągnęłam jednego papierosa, a następnie odpaliłam go czerwoną zapalniczką. Zaciągnęłam się dosadnie nikotyną, a kiedy wśliznęła się do moich płuc, wydmuchałam biały dym. Oblizałam spierzchnięte wargi, czując przyjemny posmak i zmniejszenie stresu. Oparłam łokieć o blat stołu, przykładając dłoń z tlącym się papierosem do skroni.
Swój wzrok umieściłam w jego jak zwykle twarzy, która jednak miała na sobie oznaki zmęczenia. Głębokie sińce odznaczały się na jego twarzy, kontrastując z bladą skórą. Brązowe włosy były zmierzwione i żyły swoim życiem, odstając od codziennego uczesania. Czarne tęczówki wciąż wgapiały się w szklaną popielniczkę, w której znajdowało się kilkanaście wypalonych petów. Nie wyglądał, jak zawsze.
– Spałeś w ogóle od tych czterech dni? – zapytałam niezbyt miłym głosem, strzepując popiół z papierosa do popielniczki. Nie chciałam być dla niego oschła i niemiła, ale kiedy widziałam go w takim wydaniu, nie pozostawiał mi wyboru. Nie mogłam znieść widoku, kiedy katował sam siebie.
Nie odpowiedział, co mnie nie zdziwiło. W końcu to Shey. Upartość była jednym z jego wielu imion. Prychnęłam ze zirytowaniem, znów zaciągając się fajką. Nie wiem, być może powinnam być bardziej empatyczna, ale to zatarło się już dawno. Po tych wszystkich wydarzeniach, nikt nie był już empatyczny. Znów nastała między nami chwila ciężkiej ciszy. Popatrzyłam przez okno na zielony trawnik. Mawiali, że zieleń była uspokajającym kolorem, ale nie dla mnie i nie w tamtej chwili. Zaciągnęłam nosem i znów spojrzałam na jego wypraną z emocji twarz.
– Wiesz, że to już nic nie da? – zapytałam twardo, obrzucając go ciężkim spojrzeniem. Irytował mnie. Irytował mnie i on i fakt, że nie mogłam mu pomóc i wymagać od niego czegoś innego. – Okej, wiem, że czujesz się chujowo. My wszyscy to wiemy. Dlatego nikt ci nie przeszkadzał i pozwoliliśmy ci być samemu, ale Nate. Tego nie można ciągnąć wiecznie. Minęły cztery dni. Czas to skończyć.
Nie wiem, czy to moje słowa, czy zdenerwowany ton, jakim je wypowiadałam, ale podziałało. Chłopak w końcu uniósł głowę, a jego czarne jak węgiel oczy, które przecinały powietrze jak tasak, spoczęły na mojej twarzy. Zacisnęłam usta w wąską linię. Zapewne wielu nie podołałoby temu spojrzeniu, bo i mnie wprawiało w lekki niepokój, ale znałam go zbyt długo. Jego białka były lekko przekrwione, co jasno uświadomiło mnie, że ze snem nie przesadzał. Westchnął cicho, po czym umieścił swoje łokcie na blacie, przekręcając lekko głowę. Powiedzenie, że wyglądał przerażająco, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Pusty i wyprany z jakichkolwiek emocji wzrok współgrał z beznamiętną miną, która w tamtym momencie wyrażała jedynie „chcę kogoś zamordować". Jednak nie ugięłam się. Hardo wytrzymałam lodowate spojrzenie.
– To był wypadek, Nate. – powiedziałam pewnie, nachylając się w jego stronę. Chciałam przekazać mu i wbić do tego durnego łba, że to nie zależało od niego. – To nie była twoja wina. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
– Ale jechaliście po mnie. – odparł wypranym z emocji głosem, który kaleczył moje uszy i serce. Zacisnęłam szczękę, a pragnienie, aby coś rozwalić, wzrosło we mnie do niebotycznych rozmiarów.
Wyprostował rękę, w której trzymał papierosa i spojrzał na niego, wyginając usta w uśmiechu. Jednak ten uśmiech w żaden sposób nie ukazywał radości, ani innych szczęśliwych emocji. Powodował gęsią skórkę i dreszcz przerażenia. Jakby uśmiechał się ktoś martwy. Bez życia. Z pustką w oczach i całkowitym zrezygnowaniem. I to bolało. Bolało cholernie mocno, a sama świadomość, że katował się tak przez cztery dni, dobijała mnie jeszcze bardziej. Zapewne nawet nie spał. Może i nie jadł, wypalając kolejne paczki. Sama wizja tego, co musiał mieć teraz w głowie, rozpierdalała mnie od środka.
– To zawsze musi chodzić o mnie. – powiedział ze sztucznym rozbawieniem, zaciągając się papierosem. – Zawsze coś dzieje się z mojej winy.
– Nate, to mogło stać się wszędzie.
– Ale stało się akurat wtedy. – dodał beznamiętnie. – Akurat, kiedy jechaliście, żeby mi pomóc. O ironio.
– Laura tam pojechała, bo był... – zacięłam się, milknąc. To zbyt bolało. Zacisnęłam szczękę, przełykając rosnącą gulę w gardle. Odchrząknęłam, biorąc uspakajający wdech, po czym znów wlepiłam w niego poważne spojrzenie. – Pojechała po ciebie, bo w tamtej chwili liczyłeś się tylko ty. To nazywa się przyjaźń, Nate.
– I to jest zabawne, Clark. – prychnął ironicznym głosem. – Przyjaźń ze mną to samobójstwo.
– Ona tak nie uważała. Nikt tak nie uważał.
– Cóż, po tej sytuacji chyba powinniście.
Westchnęłam ciężko, znów zaciągając się papierosem. Nienawidziłam tej bezradności, jaka we mnie siedziała. Rozrywała mnie na strzępy. Z jednej strony wiedziałam, że miał do tego prawo. Zżerały go wyrzuty sumienia. W końcu ten cholerny wypadek samochodowy miał miejsce, kiedy zgarnęliśmy go z walki. Na jego miejscu też bym się zadręczała. Każdy by się zadręczał. Z drugiej strony nikt nie mógł tego przewidzieć. To mogło stać się wszędzie. Wiedziałam, że potrzebował czasu. My wszyscy potrzebowaliśmy, aby otrząsnąć się z tych tragedii, które cały czas nas dotykały, ale musieliśmy w końcu coś zrobić. Znów oblizałam suche usta, a Nate wrzucił wypalonego już papierosa do popielniczki. Ciężka cisza zawisła między nami. Nie potrafiłam znaleźć słów, aby mu pomóc, a tak bardzo tego chciałam. Pragnęłam zdjąć z niego trochę tego bólu i cierpienia spowodowanego całą tą sytuacją. Nie zasługiwał na tyle zła i mimo iż tego nie pokazywał, to go niszczyło. Rozbijało na kawałki.
– Słuchaj, gdybym była mądra, przyszłabym tu jeszcze w dniu wypadku. – powiedziałam ostrym tonem, kładąc płasko na blacie jedną dłoń. Wskazałam na niego palcem wskazującym, którym podtrzymywałam jeszcze palącego się papierosa. – Ale tak jak ty wybrałam odcięcie się. Reszta też. Nie chciałam, żebyś był sam chociaż przez chwilę, bo wiedziałam, że będziesz się zadręczał, ale oboje dobrze wiemy, że ty sam tego chciałeś. A ja to uszanowałam. Mimo iż dalej sądzę, że to chujowe posunięcie.
– Niby dlaczego? – uniósł brew, odchylając się delikatnie na oparciu krzesła. Spojrzałam na jego bordową bluzę z kapturem, kręcąc głową.
– Bo bycie samemu tylko pogarsza sprawę. – odparłam, znów nawiązując z nim kontakt wzrokowy.
Mimo że wypowiedzenie tych słów kosztowało mnie naprawdę dużo nerwów i stresu, cieszyłam się, że mój głos był pewny, a ja sama nie spanikowałam. W końcu całą poprzednią noc nie spałam, zastanawiając się, jak będzie przebiegać nasza konfrontacja. Nate nie dał się zbić z pantałyku. Zamiast tego sięgnął po paczkę, wyciągając kolejną fajkę. Wiedziałam, że właśnie łamał zasadę, bo sam kiedyś wspominał mi, iż nigdy nie palił w domu. Jednak wtedy nie za bardzo dbał o cokolwiek, nie mówiąc o tym.
– Ciekawe spostrzeżenie. – mruknął, wsadzając papierosa między wargi. Sprawnym ruchem odpalił go, pokaźnie się nim zaciągając. Patrzyłam, jak chwyta go kciukiem i palcem wskazującym, po czym wydycha biały dym. – Widzisz, Clark. Ja lubię być sam. Niepotrzebnie przychodziłaś.
– Możesz przestać zgrywać chuja, kiedy staram ci się pomóc? – warknęłam, zirytowana jego nonszalancją. – Uwierz, mi też nie jest łatwo. Nikomu nie jest.
– Ja nikogo nie zgrywam.
– Masz wyrzuty sumienia. To zrozumiałe. Wszyscy uszanowaliśmy to, że po tym wszystkim chciałeś być sam. Każdy z nas potrzebował odrobiny samotności, żeby poukładać sobie w głowie niektóre rzeczy, ale kurwa, Nate. Minęły cztery dni, a ty dalej z nikim nie rozmawiałeś. Teraz wszystko się zjebało. Siedzimy po uszy w gównie. Każdy jest w rozsypce i musimy trzymać się razem. Twoi przyjaciele cię potrzebują.
– Jak mam niby po tym wszystkim się z nimi spotkać, hm? – warknął złym głosem, w którym wyczuwalna była nutka rozżalenia. Bolało mnie to. Cholernie bolało, że katował tym samego siebie, nawet jeśli tego nie pokazywał. – Jak mam spojrzeć Scottowi w oczy?
– Ty nie rozumiesz, że to on potrzebuje cię teraz najbardziej?! – zawołałam, tracąc resztki cierpliwości. Tak bardzo pragnęłam, aby w końcu dał się przekonać. Chciałam zdjąć z jego barków chociaż cząstkę cierpienia i wyrzutów sumienia. Jednak on tylko prychnął, przewracając oczami. – Nie możesz odsuwać się od przyjaciół w nieskończoność! To nie twoja wina!
– Ale to jest moja wina, Clark! – wrzasnął, uderzając dłonią w blat stołu. Zacisnęłam szczękę, a moje ciało drgnęło na tak gwałtowny ruch. W jednej sekundzie zerwał się ze swojego miejsca, odchodząc o kilka kroków w bok. – To przeze mnie Laura... To moja wina. To przeze mnie jechała tym przeklętym samochodem.
Z każdym kolejnym słowem jego głos słabł, aż w końcu całkowicie ucichł. Zwiesiłam głowę, po czym wyrzuciłam wypalonego papierosa. Zaciągnęłam nosem, starając się zebrać wszystkie myśli do kupy w akompaniamencie naszych przyśpieszonych oddechów. W końcu spojrzałam na jego plecy. Jego ramiona wznosiły się i opadały. Wiedziałam, że zapewne właśnie pluł sobie w brodę. Takie ukazywanie emocji nie było do niego podobne, ale w tamtym momencie nie byłam tym zdziwiona. Chodziło o jego przyjaciółkę. Miłość życia jego przyjaciela. Czuł się winny, a to wszystko w nim siedziało. On również był człowiekiem i czuł. Musiał się wykrzyczeć, wydrzeć, a nawet wypłakać. Każdy człowiek musiał. W końcu to było ludzkie. Nate był popierdolony. Dosadnie i w każdym tego słowa znaczeniu. Ale wtedy wszyscy byliśmy już zbyt zmęczeni, aby się ukrywać. Aby tłumić nasze rozpalone wnętrza. Stało się za wiele. Zbyt wielu ucierpiało.
– I myślisz, że po tym wszystkim, Scott jeszcze będzie chciał mnie widzieć? – sarknął jadowitym głosem po dłuższej chwili ciszy.
– Tak. – odparłam pewnie, kiwając głową, czego i tak nie mógł dostrzec. – Będzie chciał, bo to on poprosił mnie, abym tu dziś przyszła.
Zdezorientowanie, jakie w nim zapanowało, spowodowało, iż odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie dowierzał? Być może, ale musiałam mu w końcu udowodnić, że nikt nie miał mu tego za złe.
– Co? – zapytał pusto, wpatrując się w moją twarz.
– Wczoraj przyjechał do mnie i poprosił, żebym do ciebie przyszła. Chciałby się z tobą zobaczyć i porozmawiać. Tęskni za tobą. – dodałam ciszej, zasznurowując usta w cienką linię. I chociaż moje serce już niemal zabijało mnie swoja prędkością, moja postawa pozostała pewna.
Ciężko było rozmawiać szczerze. Szczególnie z nim i w kryzysowych sytuacjach. Kiedy dzień wcześniej Scott złożył mi domową wizytę, byłam nieźle zaskoczona, bo my wszyscy zrezygnowaliśmy raczej ze wspólnego spędzania czasu, ale jego prośba zszokowała mnie jeszcze bardziej, ponieważ w delikatny sposób zasugerował mi, iż mogłabym porozmawiać z Nate'em i przekonać go, aby w końcu porozmawiał z przyjaciółmi. Nie wyjaśnił mi powodu, dlaczego wybrał akurat mnie, ale stale się tego trzymał. Być może sam obawiał się do niego pojechać, nie wiedząc, jak zareaguje Nate. I jak bardzo chciałam to zrobić, tak cholernie się bałam. Z Nate'em nie kontaktował się nikt. Szczerze, to nikt nie kontaktował się z nikim. Nie dlatego, że nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje. Wręcz przeciwnie. Każdy wiedział, że przesiadywał w swoim mieszkaniu, a dostęp do niego był bardzo prosty. Powód był jednak inny. Kiedy tamtej nocy razem z Parkerem wyciągnął pokiereszowaną Laurę z rozwalonego samochodu, jego dosłownie sparaliżowało. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa w całym tym zgiełku, brudzie i chaosie. A kiedy przyjechała karetka – nie wytrzymał. Wsiadł do swojego Mustanga i odjechał jeszcze przed przybyciem policji. Nie mógł na to patrzeć? Być może. Dręczyły go wyrzuty sumienia? Zapewne.
Został sam tak, jak tego chciał. Nawet Luke się z nim nie kontaktował. Jasmine również dała na odpuszczenie. Prawdę mówiąc, wszyscy się od siebie odsunęliśmy. Chyba każdy z nas potrzebował nieco samotności. Kontaktowaliśmy się tylko w sprawie zeznań. Ja również zamknęłam się w swoich czterech ścianach, nie będąc skorą do odwiedzin. Niestety nawet te cztery ściany nie wymazały makabrycznych obrazów z mojej głowy. Często śnił mi się sam wypadek. Toczące się auto, huk, tłuczone szyby i cichy głos Laury. I nie pozwoliły mi przestać myśleć o tym, jak czuł się Nate. W całym tym zgiełku uświadomiłam sobie, że chciałabym, aby przy mnie był. Ale oboje wybraliśmy samotność. Reszta również. Jednak to trwało zbyt długo. Wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Potrzebowaliśmy swojej obecności.
– Nate, wszystko się spierdoliło. Prawda jest taka, że każdy się od każdego odciął. Nikt nie ma ci niczego za złe, zrozum to. – westchnęłam, spuszczając wzrok na swoje kolana. Przejechałam dłonią po rozpuszczonych włosach, biorąc kilka głębszych oddechów na uspokojenie. – Dlaczego jesteś dla siebie taki ostry?
– A jaki mam być? – zapytał cicho, pustym i zmęczonym głosem, delikatnie obracając głowę, przez co widziałam jego profil.
Niemal z uwielbieniem obserwowałam prosty nos i wyraźne kości policzkowe, uwydatnione przez zaciśniętą szczękę. Jego ciało było spięte, a bordowa bluza napinała się na jego szerokich ramionach. Byłam zła, smutna i rozgoryczona. Spotykała nas tragedia za tragedią, a my nie wiedzieliśmy już jak walczyć. Objawiało się to nawet w Sheyu, który nie potrafił utrzymać już maski ignoranta. Jednak nie było się czemu dziwić. W końcu cierpieli jego bliscy. I jego mur zaczął się kruszyć. My wszyscy już się poddawaliśmy.
– Wyrozumiały. – odszepnęłam, a między nami znów nastała chwila ciszy. Moje tętno wzrosło, ponieważ wiedziałam, że teraz miałam powiedzieć to, po co tam właściwie przyszłam. Zagryzłam dolną wargę, wewnętrznie tocząc ze sobą wojnę. Splatając swoje dłonie, powolnie uniosłam się na wiotkich nogach, niepewnie spoglądając na jego kark. – Pojedź tam ze mną.
– Nie mogę. – odrzekł, spinając się jeszcze bardziej. Zwiesił głowę, kręcąc nią. – Nie mogę.
– Scott cię o to prosił. – drążyłam, robiąc kilka niepewnych kroków w jego stronę. – Nie wiem, dlaczego sam tu nie przyjechał. Może się bał? Tego nie wiem, ale wiem, że on cię teraz potrzebuje. Reszta również. Theo mówi, że Jasmine jest w całkowitej rozsypce. Luke z nikim nie rozmawia. Matt całe dnie przesiaduje w szpitalu. Cameron nie wychodzi z domu. Nie potrafimy ze sobą porozmawiać, a tylko dzięki tobie można to zmienić.
– Niby jak? – prychnął. – Czasu nie cofniesz.
– A po co? – zapytałam słabo.
Kiedy znalazłam się tuż przed chłopakiem, powolnie złapałam go za umięśnione ramię. Nawet przez materiał bluzy poczułam to emanujące ciepło, które rozlało się po moim wnętrzu, wprawiając mnie w dziwnie kojący stan. Delikatnie pociągnęłam go za rękę, aby przekonać go, by odwrócił się w moją stronę, co powolnie uczynił. Nie patrzył w moje oczy, a gdzieś w pusty punkt obok mojej głowy. Jego twarz była zmęczona, a skóra popielata. Umieściłam swój pewny wzrok w jego oczach, chcąc wymusić na nim, aby na mnie spojrzał, jednak bez skutku. Tak bardzo chciałam, aby do tych czarnych tęczówek powrócił ten charakterystyczny blask. Ale nie powrócił. Pozostały matowe i beznamiętne.
– Między nami bywało różnie. – westchnęłam ciężko, dziwiąc się samej sobie, że te słowa wychodziły dobrowolnie spomiędzy moich ust. Chyba byłam już tak przytłoczona, że nie bałam się mówić prawdy. – Tak, mieliśmy umowę. Mieliśmy zerwać znajomość i nawet po części to zrobiliśmy, a po wszystkim ja wyjechałam z rozmową w szpitalu. Nie planowałam tego wszystkiego. Nie planowałam naszego ponownego spotkania. Sądziłam, że łatwiej będzie nam bez siebie, ale, kurwa, czy po wszystkim rzeczywiście jest łatwiej?
Boże, jakim cudem ja mówiłam to wszystko, co naprawdę myślałam? Może to cud, może zmęczenie kłamstwami. Tak czy inaczej – naprawdę było mi już wszystko jedno.
Zrobiłam krótką przerwę, przełykając gulę w gardle. Wyłamywałam swoje palce we wszystkie cztery strony świata, walcząc z samą sobą. I mimo że chciałam porozmawiać, co dalej z naszą relacją, wiedziałam, że to nie była właściwa pora. Cóż, w szpitalu jasno powiedziałam mu, że chcę czegoś oficjalnego. Prawdę mówiąc, sama nie wiem dlaczego, skoro jeszcze miesiąc wcześniej sama chciałam, aby odszedł. Ale właśnie wtedy zrozumiałam, jak cholernie uzależniona byłam od jego obecności. Po wszystkim pojechałam specjalnie po niego na tę cholerną walkę. Zależało mi. Boże, jak mi na nim zależało. Ale to był czas, aby stanąć z prawdą twarzą w twarz. Koniec gierek i podchodów.
– Oboje wiemy, że musimy poważnie porozmawiać o naszej relacji... o nas, albo tym, czym właściwie jesteśmy. Byliśmy? Cholera, nie wiem już. – plątałam się ściszonym i nieco zachrypniętym głosem. Tak ciężko było mówić o tym, co się czuło. – Musimy zadecydować, co dalej. I pewnie będzie to cholernie ciężkie, bo ostatnimi czasy słabo u mnie ze szczerością. To wszystko poszło już za daleko. Ale teraz nie jest to ani czas, ani miejsce. Teraz najważniejsze jest to, abyś ze mną poszedł.
– Clark, nie. – odparł stanowczo, ostrym głosem.
W końcu przeniósł na mnie swoje porażające spojrzenie, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Zaschło mi w gardle przez jego intensywność. Ale to nie było nowością. Przecież reagowałam na niego od zawsze. Moje ciało, a mój umysł różniło absolutnie wszystko. Cóż, chociaż w jednym byli zgodni. To i to należało bezapelacyjnie do tego ponurego, tajemniczego chłopaka, który właśnie przecierał dużymi dłońmi swoją zmęczoną twarz. Nawet nie pamiętam, kiedy oddałam mu to wszystko. Kiedy oddałam całą siebie.
– Scott cię tam potrzebuje, a ty potrzebujesz jego. Zadręczanie się nic nie da. Trzeba działać.
– Dlaczego tam bardzo ci na tym zależy? – zapytał. Zasznurowałam usta w wąską linię.
– Z kilku powodów. – odparłam. – Pierwszym jest to, że poprosił mnie o to sam Scott, a najważniejszym, żebyś w końcu zobaczył się z przyjaciółmi. – westchnęłam, z jeszcze większą determinacją patrząc na jego twarz. – Jesteście rodziną. Bez siebie nie przetrwacie następnego dnia. Taka jest prawda, Nate.
Zamyślił się na chwilę, nie komentując. Cholernie zależało mi na tym, aby ze mną pojechał. Nie chciałam zawieść Scotta i cholera. Martwiłam się o niego. W końcu wyglądał naprawdę źle i wiedziałam, iż było spowodowane to wyrzutami sumienia i rozłąką z najbliższymi. Sama przeżywałam coś podobnego po kłótni z Mią. Wiedziałam, jak bardzo potrafiło to człowieka przybić. Brunet odchylił lekko głowę. Po jego ponurej minie widać było, jak ze sobą walczył. Rozumiałam to, ale musiałam go przycisnąć. Nie zasługiwał na tyle cierpienia. Po kilku sekundach głuchej ciszy, skinął niemrawo głową, powodując tym mój lekki uśmiech i uczucie satysfakcji. Podołałam.
– Skoro tak stawiasz sprawę. – westchną cicho, a następnie odszedł o krok, odbierając mi znajome, bijące od niego ciepło, ale pozostawiając swój oszałamiający zapach.
Podszedł do stolika i do kieszeni czarnych jeansów wsadził swój telefon. Zębami bawiłam się swoją dolną wargę, wkładając dłonie do tylnych kieszeni moich spodni. Obserwowałam jego szerokie plecy, kiedy poprawił kaptur swojej bluzy i rozejrzał się wokół. Swój ponury i nieprzyjemnie zimny wzrok wlepił w moją twarz, unosząc brew.
– Jedziemy twoim samochodem? – zapytał, na co skinęłam. Ostatni raz zawiesił się, zapewne zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Jednak kiedy zobaczył moje zaborcze spojrzenie spod byka, przewrócił oczami. – W takim razie chodźmy.
W zupełnej ciszy skierowaliśmy się do drzwi. Nate szybko założył swoje czarne adidasy, po czym otworzył szeroko drzwi, odsuwając się na bok i przepuszczając mnie. Czułam jego spojrzenie na tyle swojej głowy, kiedy przechodziłam przez próg. Stanęłam przy ścianie, opierając się o nią ramieniem, kiedy Shey wsadził klucz do zamka i dwa razy go przekręcił. Nie patrząc na mnie, ruszył schodami prowadzącymi do wyjścia z budynku. Przełknęłam ślinę i błagając o dozę cierpliwości dla tego czarnookiego uparciucha, ruszyłam za nim. I tak byłam z siebie cholernie dumna. W końcu to Nathaniel Shey. Niełatwo przekonywało się go, aby coś zrobił. Miał swoje podejście do życia i niektórych spraw, a do ludzi ugodowych nie należał.
Zmrużyłam oczy na ostre światło słoneczne, gdy weszliśmy na chodnik. Kątem oka spojrzałam na Nate'a, który wciąż z niezbyt przyjazną miną, wyciągnął z kieszeni bluzy czarne okulary przeciwsłoneczne i zgrabnym ruchem wsunął je na nos. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie zabrał je z domu. W jednej chwili poczułam pieczenie w gardle z powodu suchoty. Chryste, uwielbiałam go w takich okularach. Wyglądał jeszcze lepiej, chociaż sądziłam, że to już niemożliwe. Pomrugałam szybko powiekami i siłą zmusiłam się do oderwania spojrzenia od jego wyniosłego profilu. Nie odzywając się do siebie, podeszliśmy do mojego samochodu. Nate zajął miejsce pasażera, a ja sprawnie wśliznęłam się na fotel kierowcy. Odpaliłam silnik i już miałam ruszać, gdy nagle poczułam spojrzenie chłopaka na swojej twarzy. Zmarszczyłam brwi i powolnie odwróciłam głowę w jego stronę.
– Co? – zapytałam, posyłając mu zdziwione spojrzenie. Mimo iż nie widziałam jego tęczówek przez ciemne okulary, niemal czułam ich chłód.
– Zapnij pasy. – odrzekł poważnie, wskazując brodą na pasy bezpieczeństwa umieszczone obok mojego lewego ramienia. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam, ale jego mina została poważna. Cóż, raczej kamienna, bo naprawdę przypominała kamień.
– Jeździliśmy razem jakieś miliard razy, a ty teraz chcesz, żebym zapięła pasy? – zapytałam, na co skinął. Prychnęłam pod nosem.
– Tylko za każdym razem, to ja prowadzę. Kiedy ty to robisz, lepiej się zabezpieczyć.
Zmrużyłam gniewnie oczy na jego kpiący i niemal protekcjonalny ton. Okej, mógł się czepiać wszystkiego, ale nie mojej jazdy, bo doskonale wiedział, że tego nienawidziłam. Zauważyłam również, że ten przytyk lekko poprawił mu humor, bo pomimo przerażającej ponury, jaka owładnęła jego twarz, zauważyłam prawie niewidoczne drgnięcie lewego kącika ust. Być może było ono niezauważalne dla osoby trzeciej, ale spędziłam z nim zbyt dużo czasu, aby nie zwracać uwagi na takie szczegóły. Ale to była właśnie kwintesencja Nathaniela Sheya. Przy nim trzeba było zwracać uwagę nawet na pojedyncze zdania, bo przeważnie każde miało głębsze znaczenie.
– Zaraz wypchnę cię z samochodu. – warknęłam niby gniewnie, ale w duszy cieszyłam się, że mogłam poprawić mu humor taką głupotą. Należało mu się trochę radości. – W takim razie ty też zapnij.
– Nie. – odparł wprost, odwracając głowę w stronę przedniej szyby.
– A co, jeśli moje tragiczne zdolności kierowcy spowodują wypadek? – zapytałam, marszcząc brwi w ostentacyjny sposób i przybierając pytającą minę. Nate jedynie oparł głowę o zagłówek, nie reagując.
– Mam wprawę we wchodzeniu i w wychodzeniu przez okno.
Uchyliłam lekko wargi, bo tego to się nie spodziewałam. Z lekkim niedowierzaniem wpatrywałam się w jego niewzruszoną twarz. Ten chłopak miał naprawdę kolosalne ego. Prychnęłam cicho i ściągnęłam usta, powracając wzrokiem do drogi przede mną.
– Sukinsyn. – prychnęłam cicho, ale i ja nie mogłam opanować delikatnego uśmiechu.
Sukinsyn jedyny w swoim rodzaju.
Jednak ta atmosfera zmieniła się całkowicie, kiedy zaczęłam jechać w stronę naszego celu. Wydawało mi się, że z każdym kolejnym kilometrem było jedynie gorzej. Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie grało nawet radio. Ja skupiłam się na drodze, a chłopak z wypraną z emocji twarzą, wpatrywał się w krajobraz za szybą. Czasami pozwoliłam sobie na niego zerknąć. Zastanawiałam się, jak to wszystko potoczy się dalej. I nie chodziło mi tu o Scotta, czy resztę jego przyjaciół. Nikt nie miał mu tego za złe, a to Nate obwiniał sam siebie. Chodziło mi raczej o nas. W końcu coś się ruszyło. Mieliśmy przed sobą poważną rozmowę, której bałam się jak cholera. Pierwszy raz, odkąd go poznałam, chciałam być z nim w stu procentach szczera do tego, co czułam. Chociaż ja sama nie potrafiłam tego zidentyfikować.
Cała droga minęła mi na myśleniu o tym, co dalej, ale kiedy zatrzymałam się na parkingu przez dużym budynkiem, wszystko we mnie wzrosło jeszcze bardziej. Zgasiłam silnik i wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki, wbijając puste spojrzenie w kierownicę. Czułam unoszący się między nami stres i napięcie. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko się potoczy i czy damy radę, ale w końcu musieliśmy. Takie było życie. Niepewnie spojrzałam na jego twarz. Zaciskał mocno szczękę, a jego ramiona napięły się, co ukazywało, jak bardzo był zdenerwowany. Nie dziwiłam się. Ja również do najspokojniejszych nie należałam.
– Czekanie nic nie da. – warknął cicho pod nosem i szybko wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Typowy Nate.
Również opuściłam pojazd, zamykając go z pilota. Musiałam wyciągnąć nogi, aby dogonić chłopaka, który z rękoma w kieszeniach czarnych spodni, był już w połowie parkingu. Chodził zdecydowanie zbyt szybko. Z mocno bijącym sercem, ramię w ramię z brunetem, weszliśmy do szpitala. Od razu poczułam odruch wymiotny, kiedy nieprzyjemny zapach choroby, leków i śmierci wdarł się do moich nozdrzy. Mimo iż ostatnimi dniami bywałam tam zdecydowanie zbyt często, nadal nie przywykłam. Zmarszczyłam z niesmakiem twarz i bez zbędnego ociągania, ruszyłam w stronę jednego z korytarzy. Z każdym kolejnym krokiem, brakowało mi coraz bardziej potrzebnego powietrza. Wydawało mi się, że ktoś stanął właśnie na moje płuca, z ogromną przyjemnością patrząc na moje konanie. Było mi niedobrze i nie wiedziałam, czy wymiotować chciało mi się przez zapach, stres czy kij wie co innego.
– A po wszystkim czas na naszą poważną rozmowę? – parsknął ze zmęczeniem Nate.
Uniosłam kącik ust, chociaż nie ukryłam mojego zdziwienia. Nie sądziłam, że będzie mówił o czymś takim w takiej chwili. Ale w końcu co się dziwić. To Nate. Spojrzałam na niego kątem oka, obserwując skupioną twarz. Okulary zniknęły z jego nosa, zapewne chowając się w kieszeni bluzy. Pokręciłam z rozbawieniem głową, zasznurowując usta i powracając wzrokiem do patrzenia na korytarz.
– A jesteś gotowy? – zapytałam z lekkim przekąsem.
– Byłem od kwietnia tamtego roku, ale długo zwlekałaś.
Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę, nie dowierzając, że właśnie takie słowa padły z jego ust. Rozchyliłam lekko wargi, a jego dumna twarz nie zmieniła wyrazu ani odrobinę. Czy on właśnie powiedział mi, że to ja zwlekałam z rozmową? Przecież to on zawsze wszystko utrudniał! Już chciałam coś odpowiedzieć, gdy nagle Nate zatrzymał się w miejscu. Zrobiłam to i ja dwa kroki później, ponieważ nie za bardzo zrozumiałam, dlaczego tak znieruchomiał. Spojrzałam na niego przez ramię, posyłając mu pytający wzrok, ale jego tęczówki utkwione były w czymś za mną. Ze zdziwieniem obróciłam się w stronę miejsca, które zaabsorbowało jego uwagę. I już wiedziałam.
Kilka metrów przed nami stał Scott. W czarnych jeansach i tego samego koloru koszulce. Wyglądał tak samo, jak dzień wcześniej. Kilka siniaków i zadrapań odznaczało się na jego twarzy oraz rękach. Skutki wypadku odbiły się również na nim. Biały plaster widniał na jego rozciętym łuku brwiowym. Patrzył wprost na Nate'a, z którym załapał kontakt wzrokowy. Moje serce ścisnęło się na widok jego zbolałych oczu, które na widok Sheya, lekko zaświeciły. Ciężko było patrzeć mi na Hayesa w takim wydaniu. Zawsze wesoły i psotny łobuziak diametralnie zmienił się w przybitego chłopaka. Jego czekoladowe oczy poszarzały, a on sam trochę schudł, wyniszczony stresem. Nie dziwiłam się. Może i skutki wypadku wpłynęły na wszystkich, ale to on cierpiał najbardziej. Laura... jego najdroższa.
W kompletnej ciszy, zrobił kilka kroków w naszą stronę. Ani na sekundę nie spuścił wzroku ze stojącego nieruchomo Nate'a. Atmosfera wokół nas gęstniała z każdą sekundą. Wszystko stawało się cięższe, a wyrazy twarzy poważniały. Czułam to nawet ja, chociaż nie uczestniczyłam w tej niemej rozmowie. Nathaniel w końcu zacisnął mocno szczękę, delikatnie kręcąc głową. Jego czarne oczy błysnęły w niezidentyfikowanym mi blasku, co dało mi pewną nadzieję. Nadzieję, że może kiedyś sobie wybaczy.
– Scott, ja... – zaczął, chociaż sam chyba nawet nie wiedział, co chciał powiedzieć. Czarnoskóry jednak nie czekał.
W kilku krokach znalazł się tuż przed nim, a następnie powolnie objął go dużymi ramionami, łapiąc go w męskim uścisku. I to wystarczyło. Nate westchnął cicho i zamknął powieki, oddając ten braterski gest. Z delikatnym uśmiechem patrzyłam na ulgę, jaka go ogarnęła. W końcu Scott był jego przyjacielem i mimo iż cały czas mówiłam mu, że nie miał mu tego za złe, sam musiał się o tym przekonać.
– Nigdy więcej się tak nie odcinaj. – mruknął cicho Hayes, jeszcze mocniej obejmując chłopaka. Nate pokiwał głową.
Chwilę później, odsunęli się do siebie, posyłając sobie spojrzenia, których nie potrafiłam zidentyfikować. Zapewne tylko oni to wiedzieli. Poczułam przyjemne ciepło w sercu. Shey nie mógł zadręczać się w nieskończoność przez sytuację, która nie była jego winą. A teraz wiedział, że i Scott nie był zły. Świetnie zdawałam sobie sprawę, że za szybko sobie tego nie wybaczy i nie wiedziałam, czy kiedykolwiek to nastąpi, ale cieszyłam się, że chociaż odrobinę to wszystko z niego zejdzie. Hayes poklepał go w bark z bladym uśmiechem, a następnie odwrócił się w moją stronę.
– Dziękuję. – powiedział cicho, a szczerość, jaka biła z jego głosu, całkowicie mi wystarczyła. Uśmiechnęłam się, kiwają głową. – To co? – zaczął, znów patrząc na Nate'a. – Gotowy?
– Chyba bardziej nie będę.
Wszyscy troje podeszliśmy do drewnianych drzwi obok. Nate przełknął ślinę, po czym powolnie przeszedł przez próg, wchodząc do małej, aczkolwiek przytulnej sali. Z lekkim uśmiechem, który cisnął mi się na twarz, stanęłam tuż za nim, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Nate nie poszedł dalej. Stanął w miejscu, nawet nie oddychając.
Z kamienną miną wpatrywał się w niedużych rozmiarów łóżko pośrodku pokoju, w którym leżała nasza ukochana Laura.
Dziewczyna, która w białej pościeli niemal zanikała, odwróciła swoją głowę od Matta, który jak zwykle siedział tuż przy jej łóżku, a swój wzrok umieściła w Nathanielu. I znów zapanowała cisza. Skakałam spojrzeniem od chłopaka do dziewczyny, która nadal nie wyglądała za dobrze. Jej brązowe, proste włosy kontrastowały z białym bandażem owiniętym wokół jej głowy. Przez poszarzałą cerę i wielkie sińce pod opuchniętymi oczami wyglądała jeszcze bardziej niezdrowo. Podpięta pod kilka maszyn, monitorujących jej stan fizyczny, wydawała się taka krucha. Jak lalka z porcelany, której jedno dotknięcie mogło wyrządzić krzywdę. Jednak najbardziej liczyło się to, że żyła.
Kolejne sekundy mijały, a atmosfera coraz bardziej tężała. Poobijany Matt cicho wstał z krzesła i odszedł o krok. W końcu na podrapanej i posiniaczonej twarzy Laury wykwitł blady uśmiech, którym obdarowała Nathaniela. To zadziwiające. Mimo jej fatalnego stanu, wystarczył jeden uśmiech, aby rozjaśniła całe pomieszczenie. Laura była słoneczkiem, które wnosiło w nasze życia radość i promienie. Kiedy gasła ona, gaśliśmy wszyscy.
– W końcu mnie odwiedziłeś. – zaczęła słabym głosem. Słychać było, że nawet mówienie sprawiało jej cholerny ból, ale mimo tego na zmęczonej twarzy wciąż widniał blady uśmiech. Powolnie otwierała i zamykała powieki, wpatrując się z całą rodzinną miłością, jaką w sobie miała, w twarz Nate'a.
Czarnooki w lekkim letargu zrobił kilka kroków w stronę jej łóżka, a kiedy znalazł się tuż przy nim, po prostu padł na kolana. Bez żadnych słów, uklęknął tuż przy niej, powodując wzbierające się w jej oczach łzy szczęścia, ulgi i miliona innych emocji. Uśmiech na jej twarzy jeszcze bardziej się powiększył. Z całą mocą, jaką miała w swoim słabym ciele, uniosła podpiętą pod kardiomonitor dłoń i złapała nią za dłoń Nate'a, która w porównaniu z jego wydawała się taka mała i wątła.
– Myślałam już, że się na mnie obraziłeś. – wyszeptała z chrypką.
– Dobrze wiesz, że na ciebie nigdy bym nie mógł. – wychrypiał cicho, obejmując jej rękę dwiema dłońmi. Mocno zacisnął na niej swoje palce, układając swoje łokcie na materacu. Laura skinęła słabo głową, a jej oczy jeszcze bardziej wypełniły się błyszczącymi łzami. – Wszyscy doskonale wiemy, że mam do ciebie słabość.
Dziewczyna cicho się zaśmiała, kiwając głową. I przysięgam, że ten widok powodował kolejne fale ciepła w mojej klatce piersiowej. Nate może był obojętny i nieczuły na wiele spraw, ale kiedy chodziło o jego bliskich, potrafił zabić. Laura i Jasmine były dla niego jak siostry, a na Moore nie potrafił się gniewać, co zauważyłam już dawno. Czego by nie zrobiła, nie był w stanie podnieść na nią chociażby głosu, a przeze mnie podpadła u niego już nie raz. Miałam nadzieję, że widząc, iż Laura nie ma mu niczego za złe, będzie dla siebie trochę łagodniejszy. Za jego sprawą, cierpiał ktoś mu bliski. Był człowiekiem. Czuł, a wyrzuty sumienia nie były czymś przyjemnym.
Z nadal delikatnym uśmiechem, wyminęłam Scotta i wyszłam z sali, chcąc dać im chwilę prywatności. To był ich czas. Westchnęłam cicho i zajęłam miejsce na jednym z krzesełek umiejscowionych pod ścianą. Wygodniej usadowiłam się na dość niewygodnym plastiku, zakładając ręce na piersi. Oparłam ciężką głowę o ścianę i obserwowałam kolejnych ludzi, którzy przetaczali się po białym korytarzu. Ostatnimi czasy bywałam w tamtym miejscu dość często. Nie dość, że odwiedzałam Mię, która wyszła dwa dni wcześniej, to jeszcze prawie nie opuszczaliśmy Laury. To były ciężkie dni. Miałam w swojej głowie makabryczne obrazy, które nie chciały jej opuścić. Widok Mii w domu Sebastiana. Laura wykrwawiająca się na asfaltowej drodze obok zniszczonego samochodu. Bywało, że budziłam się w nocy z krzykiem, chociaż i tak nie spałam za dobrze.
– Wolne? – podskoczyłam w miejscu, spoglądając na Matta, który blado uśmiechał się do mnie z góry. Skinęłam głową, a blondyn zajął krzesło tuż obok mnie. Spojrzałam na niego, lekko się krzywiąc.
– Musi boleć, co? – zapytałam. Donovan również nieco ucierpiał. Jego twarz w kilku miejscach była posiniaczona, ale i tak największą uwagę przyciągało spore, pozszywane rozcięcie, ciągnące się od jego ucha, aż do szczęki. Pokręcił z kwaśnym uśmiechem głową.
– Kilka szwów i sprawa załatwiona. – odparł jak gdyby nigdy nic.
– Długo tu już siedzisz?
– Przyszedłem rano.
– Przesiadujesz tutaj cały czas. Powinieneś odpocząć. – poinformowałam go, na co tylko machnął lekceważąco ręką. Od czasu wypadku, nie wychodził praktycznie z sali Laury. Z jednej strony było to urocze, ale z drugiej powinien dobrze się wyspać.
– Nie chcę jej zostawiać. – przyznał się cicho, co w jakiś dziwny sposób wydało mi się cholernie urocze. Ich relacja była naprawdę świetna. W końcu Matt praktycznie wciąż widywany był obok Moore i Hayesa. Nie opuszczał brunetki nawet na krok. – Jest dla mnie jak siostra. Znam ją kilkanaście lat, a świadomość tego, że mógłbym ją stracić, jest dla mnie nie do zniesienia. Dlatego chcę być pewny, że wszystko jest z nią w porządku...
– I dlatego wciąż przy niej siedzisz. Żeby mieć pewność, że nic się jej już nie stanie. – na moje słowa pokiwał głową, delikatnie zawstydzony.
Matt nachylił się lekko do przodu, opierając łokcie na kolanach. Splótł swoje dłonie przez kilka sekund nic nie mówiąc. W końcu jednak ciężko westchnął, odchylając głowę.
– Dziękuję, że ściągnęłaś tu Nate'a.
– Nie ma sprawy. Chociaż tyle mogłam zrobić. – odparłam szczerze, wzruszając ramionami.
– Znam Nate'a już kilka dobrych lat. – zaczął, przyciągając moją uwagę. Ze skupieniem wlepiłam wzrok w jego ładny profil. – Jest oschły i niezbyt wylewny, ale tak został wychowany, a życie skopało mu dupę po całości. On nie będzie tym grzecznym, niepakującym się w kłopoty chłopakiem. – zrobił krótką przerwę, przełykając ślinę. – Ale prawda jest taka, że za bliskimi wskoczy w ogień.
– Wiem. To w końcu Nate.
– Cieszę się, że ma kogoś takiego, jak ty. – mruknął zaczepnie, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób. Uniosłam w zaskoczeniu brwi.
– A to co ma oznaczać? – zapytałam, na co tylko cicho się zaśmiał, a następnie wyprostował na krześle, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.
– Ja tu jestem najbardziej nieogarniającym człowiekiem, więc nie kradnij mi pracy. – zakpił, powodując mój cichy śmiech. Przy tym osobniku nie dało się być poważnym. – Nate, mimo że jesteśmy dla niego jak rodzina, jest też niebywale uparty. Ciężko z nim wytrzymać i wiem to z autopsji. Ma traumatyczną przeszłość i cholernie nasrane w głowie. I wiem, że nikt z nas nie namówiłby go do przyjścia tutaj. Nawet Scott. – ściszył lekko głos, w głębia jego spojrzenia, którym wwiercał dziury w moją twarz i kolejne słowa, przyprawiały mnie o lekkie zmieszanie. – A tobie się udało. Znów.
– Znów? – zapytałam ze zdziwieniem.
– A pamiętasz, jak nie chciał oddać kluczyków po tej przegranej walce?
Okej, znowu przegrałam.
– Nie mam pojęcia, jakim cudem wkradłaś się do jego życia, ale jeśli ma być tak, jak jest teraz, to proszę cię tylko o jedno. – uśmiechnął się delikatnie i być może to głupie, ale to właśnie ten uśmiech podniósł mnie na duchy w okresie tamtych okropnych dni. – Zostań w nim tak długo, jak tylko możesz.
Moje serce znowu delikatnie przyśpieszyło. Nie powiem, miło było mi słyszeć takie słowa od przyjaciela Nate'a. W końcu to oni znali go najlepiej. Z drugiej strony jednak, przez takie właśnie słowa, czułam presję. Chciałam pomóc Sheyowi. Kurwa, chciałam tego w każdej pieprzonej sekundzie, ale czasami nie byłam w stanie. Nie umiałam go naprawić. Naprawić jego myślenia i tego, w czym tkwił. Byłam na to zbyt słaba, a oni wszyscy mieli we mnie jakieś nadzieje. W pewnych momentach wydawało mi się, że nawet sam Nate je we mnie miał. Ale co ja mogłam zrobić? Byłam tylko zwykłą dziewczyną z małego miasteczka. Nikim szczególnym. Nie zmieniłam świata, nie wynalazłam leku na raka. Nie wyróżniałam się z tłumu. Więc dlaczego każdy liczył na mnie jak na zbawienie?
Zagryzłam dolną wargę, spuszczając swój wzrok na swoje długie palce, które wyginałam w akompaniamencie dźwięku wyłamywanych stawów. Czułam jego wzrok na swojej twarzy, co wcale nie pomagało mi w zebraniu wszystkich myśli.
– Chciałabym mu pomóc. – powiedziałam szczerze, zasznurowując usta. – Ale nie wiem, czy potrafię.
– Ale, Clark. – zawołał wesołym głosem Donovan. – Jemu nie trzeba pomagać. Z nim trzeba być. I czasami bywa to destrukcyjne. Czasami boli jak cholera, a czasami czujesz się najwspanialej na świecie. Taki już jego urok. Taki jest Nate i takie jest życie przy nim.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Już i tak wszystkiego było za dużo. Moje myśli codziennie krążyły jak w jakimś pieprzonym maratonie, a sporawa z Nate'em ściągała mi sen z powiek. Matt, widząc moje zawieszenie, tylko ciepło się uśmiechnął i umieścił dłoń na moim kolanie, po czym pocieszająco zacisnął na nim palce.
– Dobra, ja idę coś oszamać, bo konam z głodu, a nie chcę przerywać sceny pojednania. – skinął głową w stronę sali Laury, po czym wstał z miejsca. – Idziesz ze mną?
– Nie, posiedzę tu. – odparłam, patrząc na niego z dołu. Pokiwał głową.
– W takim razie idę jeść w samotności. – wzruszył ramionami. – Moje ulubione zajęcie.
Z tymi słowami ruszył korytarzem, znikając za rogiem. Westchnęłam cicho, znów opierając głowę o ścianę. Spojrzałam kątem oka na drzwi sali, gdzie znajdowała się reszta. Doskonale pamiętałam moment, kiedy tu trafiliśmy. Po tym, jak Luke z Nate'em wyciągnęli ją z samochodu ledwo przytomną, nie potrafiłam logicznie myśleć. Laura doznała krwotoku zewnętrznego, na skutek którego straciła przytomność jeszcze przed przyjazdem karetki. Reanimowali ją pół godziny, a jej serce, po przybyciu do szpitala, przestało bić na dziewięć sekund. Dziewięć koszmarnych sekund, w których każdy z nas umierał na setki sposobów. Lekarz operujący ją opisał to tylko jednym słowem. Cud. Szczerze stwierdził, że uratowali ją cudem, ponieważ krwotok miał miejsce w okolicach klatki piersiowej. I szczęście, jakie w nas zapanowało, kiedy dzień wcześniej wybudzili ją ze śpiączki, było czymś nie do opisania. Dlatego tak ważne było, aby Nate tamtego dnia przyjechał do szpitala.
Zagryzłam dolną wargę, maltretując ją swoimi zębami, gdy znów wiedziałam, co zaraz się stanie. Westchnęłam ciężko i chociaż wiedziałam, że nie powinnam, wstałam w miejsca. Upewniając się, że nikt z moich przyjaciół mnie nie widzi, ruszyłam wąskim korytarzem w stronę jednej z wind. Szybko wsiadłam do jednej z nich, wybierając trzecie z najwyższych pięter. Cieszyłam się, że była pusta. Poczułam znajome uczucie w brzuchu, kiedy winda poszybowała w górę. Jednak nawet to uczucie nie było w stanie zgnieść tego stresu, jaki we mnie siedział. Z ulgą dojechałam na samą górę i wymijając ludzi, którzy wsiadali do mojej windy, weszłam na dobrze znany mi już korytarz. Zaciągnęłam nosem i wsadziłam dłonie do kieszeni, aby nie wzbudzać zbędnych podejrzeń. Ruszyłam sprawnym krokiem przez oddział, mijając innych pacjentów i pielęgniarki.
W końcu zatrzymałam się przed odpowiednimi drzwiami. Z gulą w gardle podeszłam do szyby obok, która dawała mi widok na pomieszczenie. Nic się nie zmieniło. Schemat był ten sam. Zacisnęłam szczękę, skupiając wzrok na jednym. Na białym, szpitalnym łóżku, na którym leżał on. Cody Nixon.
Dowiedziałam się, gdzie leżał, trzy dni wcześniej i to całkiem przypadkiem, kiedy zagubiłam się na piętrach. Wtedy mój wzrok padł na niego. Wyglądał okropnie. Wychudzone, blade ciało okryte białą kołdrą powodowało ciarki na moim ciele. Nie wiedziałam nic o jego stanie zdrowia, oprócz tego, że jeszcze się nie wybudził. Od trzech cholernych dni przychodziłam tam na kilka minut, patrząc przez tę cholerną szybę na to, co uczyniłam. Nadal miałam to w głowie. Ta sytuacja nie zniknęła. Nie potrafiłam o tym zapomnieć mimo iż wiedziałam, że to nie było moją winą. Tak, wystraszyłam to, ale nie popchnęłam. Nawet go nie dotknęłam. Sam spadł z tych cholernych schodów. Może byłam okropna, ale nie miałam zbytnich wyrzutów sumienia. Na początku, kiedy myślałam, że stało się coś dużo gorszego – owszem. Jednak po przeanalizowaniu tej sytuacji i po kilku spotkaniach z przerażoną miną, czułam lekką satysfakcję. Zapłacił za to, co jej zrobił.
Bałam się jednak, co będzie, gdy się wybudzi. Czy będzie to pamiętać, czy nie. A jeśli tak, to co z tym zrobi. To denerwowało mnie najbardziej, dlatego przychodziłam tam praktycznie codziennie, aby kontrolować sytuację. Wiedziałam natomiast jedno. Nikomu nie powiem. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Jeśli Cody nie chciał nigdzie tego zgłosić, musiałam milczeć jak grób. Moi bliscy nie mogli się dowiedzieć, że zrobiłam coś takiego. Nikt nie mógł wiedzieć...
Pokręciłam głową, wiedząc, że to był ten czas, gdzie musiałam wrócić. Nie mogłam spędzać tam zbyt dużo czasu. Wzięłam kilka głębszych wdechów i z nosem w podłodze, ruszyłam korytarzem w stronę wind. Nie zaszłam jednak za daleko, bo po chwili poczułam, jak zderzam się z czyimś torsem. Uniosłam głowę, aby przeprosić za moje gapiostwo, gdy nagle stanęłam jak sparaliżowana, widząc uśmiechniętego Ericka.
– A pani zagapiona, to gdzie? – zapytał wesołym głosem, ściskając mnie na powitanie. Byłam w zbyt dużym szoku, więc dopiero po chwili ogarnęłam, co się tak właściwie działo. – Co robisz na tym piętrze? Twoja przyjaciółka nie leży przypadkiem na pooperacyjnej?
– Em, tak. – mruknęłam, drapiąc się w kark. – Moja znajoma odwiedzała tu kolegę, więc się spotkałyśmy. – wymyśliłam na poczekaniu. – A ty co tu robisz? Czemu nie jesteś w swojej klinice?
– Kolega zadzwonił, abym pomógł mu w pewnej sprawie. – machnął dłonią. – A skoro cię widzę, to bardzo się cieszę, bo chciałem zaprosić Joseline i ciebie z Theo na kolację do mojego domu.
– Ooo. – mruknęłam, lecz nie mogłam powiedzieć, że było to mruknięcie pozytywne.
W końcu moje życie było ostatnimi czasy jednym wielkim gównem i z pewnością nie miałam ochoty na żadne kolacyjki. W domu bywałam rzadko, ponieważ większość czasu przebywałam w szpitalu. Mama oczywiście nie miała nic przeciwko. Wiedziała, że Laura miała wypadek. Co więcej, to właśnie Erick, poproszony przez nią o pomoc, załatwił Laurze najlepszego lekarza w całym szpitalu. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, ale naprawdę nie miałam ochoty na takie zloty. Mężczyzna chyba jednak tego nie załapał, bo pokiwał głową, uśmiechając się.
– Wiem, że teraz nie spotykamy się zbyt często, ale chcę dać i twojej mamie i wam z Theo trochę prywatności z związku z waszym ojcem. – przyznał się z lekkim zdenerwowaniem, drapiąc się niepewnie po karku. – Wiem, że chcecie spędzić ze sobą jak najwięcej czasu i rozumiem to.
– Dziękuję, Erick. – powiedziałam szczerze, bo byłam mu naprawdę cholernie wdzięczna.
Zrobił dla nas tak wiele. Dla mnie. Przecież to on stał za mną, kiedy mam chciała wysłać mnie do Australii. To on mnie zawsze bronił i był dla mnie miły. Faktycznie, ostatnimi czasy nie za wiele się pojawiał w naszym domu, ale świadomość, że robił to, abyśmy nacieszyli się tatą, jeszcze bardziej podbudowała go w moich oczach. Erick był po prostu świetnym facetem i tak cholernie cieszyłam się, że mama miała przy sobie kogoś takiego. Zasługiwali na siebie.
– No cóż, to leć do swoich znajomych. – powiedział radośnie, a na jego przystojnej twarzy wykwitł uśmiech. – Będziemy w kontakcie.
– Jasne. – machnęłam mu na drogę, kiedy ruszył korytarzem. Westchnęłam z ulgą, kładąc dłoń płasko na swojej klatce piersiowej. – Z tym stresem to ja nie dożyję dwudziestki.
Szybko wróciłam na odpowiednie piętro, na szczęście nie spotykając już po drodze żadnych przeszkód. Kiedy byłam już bliżej sali, moim oczom ukazał się Scott, który stał przed zamkniętymi drzwiami. Bez zbędnego namysłu, ruszyłam w jego stronę. Kiedy byłam już blisko, uniósł na mnie swój wzrok, uśmiechając się delikatnie.
– A ty gdzie tak zniknęłaś? – zapytał.
– Przejść się. – skłamałam, patrząc mu prosto w oczy. – A ty co tak wyszedłeś?
– Chciałem dać im chwilkę. – odparł.
Skinęłam głową i stanęłam obok niego, również opierając się plecami o ścianę. Założyłam dłonie na klatce piersiowej. Staliśmy w przyjemnej ciszy, obserwując przetaczających się po korytarzu ludzi. I choć nie chciałam, moją głowę wciąż zaprzątał pieprzony Cody Nixon. Jednak musiałam o nim myśleć. Przecież od niego zależała moja przyszłość. Od niego i od tego co powie. Słowo przeciwko słowu. Mogło być albo cudownie, albo całkowicie...
– Dziękuję, że zgodziłaś się pojechać po Nate'a.
Wzdrygnęłam się, kiedy z letargu wyrwał mnie głos Scotta. Obróciłam głowę w jego stronę, unosząc brwi, ponieważ przez moje zacięcie, które ostatnio przydarzały mi się coraz częściej, nie zarejestrowałam tego, o co mu chodziło. Zaciągnął nosem, również zakładając ręce na swoim torsie.
– No wiesz, wszyscy teraz są emocjonalnymi wrakami, a Nate to ciężki przypadek, do którego trzeba mieć sporo siły. Ty jedyna mogłaś podołać i wyrwać go z tego zadręczania się. Dziękuję ci.
– Nie ma problemu. – odparłam z bladym uśmiechem. – Wiadomo coś już z tym samochodem, który w was wjechał? – zapytałam, ale chłopak pokręcił głową.
– Policja go szuka. Wiesz, po naszych zeznaniach może coś wskórają, ale nie jestem tego pewny. Wiem jedno. To nie był przypadek.
Zamilkłam. Temat samochodu, który spowodował całą tę katastrofę, był tematem ciężkim. Wszyscy wiedzieliśmy, że coś tu nie grało. Po wszystkim, to auto po prostu zniknęło. Policja, która dotarła na miejsce darzenia kilka chwil później, spisała nasze zeznania, ale nie było w nich nic konkretnego. To mógł być każdy. Bałam się tylko, że po tym, co przytrafiło się Moore, nasi przyjaciele sami zaczną szukać winnego. Na razie nie chciałam o tym myśleć. Miałam za dużo na głowie, aby dokładać sobie następną cegiełkę do wielkiego muru niewiadomych. Teraz liczyło się tylko to, aby pokiereszowana Laura doszła do siebie. Niby nic nie zagrażało już jej życiu, ale lekarz stwierdził, że cud zawsze może się skończyć. Tylko ona i jej dobro było ważne. Sprawcy mogli poczekać.
– Mam nadzieję, że po ich rozmowie, Nate zrozumie. – znów z chwilowego zatracenia wyrwał mnie basowy głos Hayesa.
– Uwierz, że ja też tego chcę. Chcę, aby był w końcu szczęśliwy, a wiem, że nie będzie, jeśli nie zrozumie, że to nie jego wina. Mam nadzieję, że Laura mu to dosadnie wyjaśni. – rzekłam szczerze, powodując tym samym cichy śmiech czarnoskórego. – Co? – zapytałam zdezorientowana jego humorem.
– Nic. – odparł nadal z uśmiechem, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. – Po prostu czekam na pewną rzecz.
– Na co?
– Na moment, w którym zrozumiecie, że nie jesteście w stanie prawidłowo bez siebie funkcjonować.
I tamtego dnia ponownie mnie zatkało. Jednak nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć, ponieważ znikąd pojawiła się pielęgniarka informująca Scotta, że ma kilka papierków do podpisania. Więc odszedł z nią, na odchodne puszczając mi figlarne oczko. A ja znów zostałam sama, zastanawiając się, czy aby na pewno nikt sobie ze mnie nie kpił. Moje życie przypominało coś, czego nie potrafiłam określić. Jeśli się waliło, to wszystko; jeśli ludzie rzucali rady, to wszyscy. A wszystko przez jedną osobę, którą poznałam na swoje nieszczęście lub szczęście, w kwietniu poprzedniego roku.
Wszystko zapoczątkował cholerny Nathaniel Shey. Był początkiem i końcem. Był dobrem i złem. Był światłem i ciemnością. Zaczął wszystko. I wszystko musiał skończyć.
Z zaciśniętą szczęka spojrzałam na drzwi prowadzące do sali pooperacyjnej, w której znajdowała się Laura z Sheyem. Pokręciłam głową, wiedząc, że nie mogłam dłużej tam siedzieć. Obejmując się ciasno ramionami, ruszyłam korytarzem w stronę drzwi wyjściowych. Bez zbędnego ociągania się, opuściłam cały szpital i podeszłam do swojego samochodu, do którego wsiadłam. Nate musiał mi to wybaczyć. I tak zapewne siedziałby tam długo, a ja mogłam przyjść do Laury następnego dnia. Jednak wtedy to było za dużo. Musiałam odetchnąć.
Przez kilka minut siedziałam cicho w aucie, obserwując czarną kierownicę. Wszystko mnie bolało. Dosłownie czułam ból mięśni i stawów. Zastanawiałam się, co dalej. Zagryzłam wnętrze policzka, kiedy mój wzrok padł na schowek obok. Zwęziłam lekko oczy, po czym szybko nachyliłam się w jego stronę, otwierając go. Moim oczom od razu ukazało się granatowe, małe, ozdobne pudełko. Chwyciłam je, prostując się na fotelu i zamykając klapkę schowka. Uważnie przypatrywałam się ciemnej, aczkolwiek bardzo gustownej tkaninie. Uniosłam wzrok i z zamyśleniem rozważyłam dwie opcje. Niewiele myśląc, położyłam pudełko wielości pięści na siedzeniu pasażera i odpaliłam auto. Nie wiedzieć czemu, zapięłam pasy, mając w głowie słowa Nate'a. Westchnęłam, chcąc się ich pozbyć z mojego umysłu. Najchętniej pozbyłbym się jego całego, ale było to niewykonalne. Zbyt mocno się w nim zakorzenił.
Wyjechałam spod szpitala, kierując się w stronę domu Mii. Wiedziałam, że to tam zapewne była. Odkąd wyszła ze szpitala, nie opuszczała zbyt często swojego pokoju. Starałam się z nią być tak często, jak tylko mogłam. Cieszyła się z mojej obecności, ale były takie momenty, kiedy potrzebowała zostać sama. Było jej ciężko, co do dziwnych zjawisk nie należało. Przecież przez tego sukinsyna tyle wycierpiała. Nawet nie chciałam wiedzieć, co siedziało w jej głowie. Było to zbyt makabryczne.
Kilkanaście minut później byłam już pod jej domem. Zaparkowałam na krawężniku i chwytając pudełko w dłoń, wyszłam z auta, w międzyczasie zabierając z tylnych siedzeń moją torebkę. Wrzuciłam do niej pakunek i przewiesiłam ją przez ramię. Szybko ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, a następnie zadzwoniłam dzwonkiem. Często wchodziłam bez uprzedzenia, ale po tym całym incydencie, Mia stała się nieco przezorna i niezbyt lubiła takie niespodzianki. Nie można było się jej dziwić. Nadal nie czuła się bezpieczna i nie wiedziałam, czy po takiej traumie kiedykolwiek będzie. Rozglądając się dookoła, czekałam, aż mi otworzy, co nastąpiło po kilkudziesięciu sekundach. Białe drzwi powolnie zaczęły się uchylać, a w małej szczelince mignęła mi twarz blondynki. Kiedy jednak zauważyła, że to ja, otworzyła je szerzej, posyłając mi blady i mizerny uśmiech.
– Hej. – przywitałam się miło, obserwując jej twarz.
– Hej. – odparła ciszej, wsadzając ręce do kieszeni szarych dresów.
Jej stan fizyczny nieco się poprawił. Trzy dni w szpitalu pod szczególną opieką jej ojca się na coś przydały. Wszystkie siniaki, jakie miała, zaczynały już żółknąć, a opuchlizna zeszła. Zadrapania również zaczęły się goić. Jedynie siniak pod jej okiem i rozcięcie górnej wargi było bardziej widoczne. Jej długie, blond włosy związane były w ciasnym kucyku, odsłaniając jej śliczną, ale niestety pokiereszowaną twarz. I mimo tego, że stan fizyczny uległ polepszeniu, nie mogłam powiedzieć tego samego o jej stanie psychicznym. Przysięgam, że gdy na nią patrzyłam, moje serce się łamało. Niebieskie oczy, niegdyś żywe i wesołe, teraz patrzyły na mnie z ogromną ilością smutku i cierpienia. I mimo że chciała to ukryć, słabo jej to wychodziło. Westchnęła cicho, odchodząc na bok, aby zrobić mi przejście.
– Wejdź. – zaprosiła mnie, na co skinęłam głową, wchodząc w głąb budynku, w którym zawsze tak mile pachniało.
Niebieskooka zamknęła za mną drzwi, blokując je kilkoma zamkami, co w pewnym sensie stało się jej manią. Już podczas mojej pierwszej wizyty w jej domu zauważyłam, że zabezpieczała się jak najbardziej i bardzo to popierałam, chociaż nie chciałam również, aby przerodziło się w manię. Nie pragnęłam niczego na świecie tak bardzo, aby znów poczuła się bezpiecznie i tak, jak przed całym tym cholernym zdarzeniem. Podeszłam do jednej z kanap, kładąc na niej swoją torebkę, a następnie odwracając się w stronę Mii, która podeszła do fotela, poprawiając swój biały t-shirt. Opatuliła się ciaśniej niezapiętą bluzą i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
– Co tam? – zapytała pustym i tak niepodobnym do niej głosem, który kaleczył moje bębenki. Gdybym tylko mogła cokolwiek zrobić, aby znów przywrócić jej chociaż odrobinkę tej wiary w życie, jaką w sobie miała, zrobiłabym to.
– Wracam właśnie od Laury. – mruknęłam, zajmując miejsce na sofie. Blondynka poszła w ślad za mną, siadając na fotelu naprzeciw. Uniosła brwi, kiwając głową.
– Też muszę ją w końcu odwiedzić. – mruknęła, a jej głos ledwie zauważalnie drgnął. Przełknęła ciężko ślinę, spuszczając wzrok na swoje uda. – Ale na razie jakoś dość mam widoku szpitala.
Zacisnęła szczękę, zaczynając się bawić swoimi dłońmi. Za jej słowami stało coś jeszcze. Od kiedy wyszła ze szpitala, wiedziała, że trafił tam też Cody po poważnym wypadku. Dlatego chciała się trzymać jak najbardziej z daleka. Od razu zaczęła się wypytywać Luke'a, czy miał z tym coś wspólnego, ale szczerze zaprzeczył. Ja się nie odzywałam. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Jednak Mia nie była zła. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, jakie sadystyczne wizje miała w swojej głowie, kiedy o nim myślała. Nienawidziła go i słusznie. Za to, co jej zrobił – powinna.
– Już z nią lepiej.
– Wiadomo coś o sprawcy wypadku? – zapytała, ale pokręciłam przecząco głową.
Dziewczyna podkuliła nogi, zaczynając bawić się nerwowo swoimi palcami, wyłamując je i nie patrząc w moją stronę. Ostatnimi czasy zauważyłam jej nowe tiki nerwowe. To, jak wyłamywała swoje stawy, drapała ramiona czy skubała palcami dolną wargę. Stała się kłębkiem nerwów, odreagowującym swoje zdenerwowanie. Naprawdę ciężko było mi patrzeć na nią w takim stanie. Wiedziałam, że niektóre blizny nigdy się nie zagoją, a do niektórych potrzeba było sporo czasu, ale nie przywykłam do widzenia takiej Mii. Przecież zawsze była tą wiecznie szaloną i zwariowaną dziewczyną. A teraz siedział przede mną kłębek nerwów. I w takich chwilach chciałam, aby Nixon zdechnął w tym pieprzonym szpitalu.
– Ale udało mi się namówić Nate'a do odwiedzin. – powiedziałam, na co uniosła w zdziwieniu brwi. Jej matowe oczy w zdenerwowaniu biegały po jej okrytych w dresy nogach, a następnie palcach, którymi wciąż się bawiła. – Pojechałam po niego i wyciągnęłam go z domu.
– To dobrze. Luke się bardzo martwił. – mruknęła zachrypniętym głosem.
– Był tu dzisiaj?
– Jest codziennie. – odparła. – Niedawno pojechał.
Cieszyłam się, że miała kogoś takiego, kto ją wspierał. Wiedziałam, że po akcji, kiedy ją znaleźliśmy, pluł sobie w brodę. Cóż, ja również. W końcu gdyby nie Nate, nie wiem, czy zdziałalibyśmy cokolwiek. To on zachował zimną krew. Szanowałam go za to, że jej nie zostawił. Ba! Nawet o tym nie myślał. Cały czas przesiadywał z nią w szpitalu, dając jej tyle ciepła, ile potrzebowała, a nawet aż nadto. Był z nią praktycznie cały czas i byłam mu za to wdzięczna, bo wiedziałam, że przy nim Mia czuła się bezpieczniej. Nie naciskał na nią. My wszyscy nie naciskaliśmy. Mama miała rację. Wystarczała sama obecność i uświadamianie jej, że już nikt jej nie skrzywdzi. Często przesiadywałam u niej, potrafiąc nic nie powiedzieć przez kilka godzin. Nie musiałyśmy rozmawiać. Parker obwiniał się o to bardziej, niż powinien dlatego chciał dać jej wszystko, aby znów poczuła się lepiej. Ale wiedziałam, że do tego długa droga. Była rozbita w każdym tego słowa znaczeniu.
– Martwił się o Nate'a, ale bał się do niego pojechać. Nawet nie wiem dlaczego. – wzruszyła słabo ramionami, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Z bólem wpatrywałam się tym pustym, poszarzałym oczom, pod którymi odznaczały się wielkie sińce zapewne po kolejnej nieprzespanej nocy. – Podobno z resztą też nie jest najlepiej.
– Z nami wszystkimi nie jest. – burknęłam. – A jak ty się czujesz?
– Zapisałam się na terapię. – wzruszyła ramionami, na co zmarszczyłam brwi. Jeszcze dzień wcześniej zaznaczyła, że psychologowie odpadają.
– Mia, to świetnie. – powiedziałam z delikatnym uśmiechem. Wszyscy chcieliśmy, aby poszła do specjalisty. Z takich traum człowiek może leczyć się całe życie, a dobry specjalista może bardzo pomóc.
– Tia, samej średnio mi się to widzi, ale ojciec nalegał. – westchnęła. – Ale nie chcę o tym rozmawiać. Nie lubię tego tematu.
Skinęłam głową. Znów nastała między nami cisza, podczas której każda była w swoim świecie. Po dłuższej chwili przypomniałam sobie, po co w ogóle do niej przyjechałam. Chwyciłam moją torebkę i wyciągnęłam z niej niebieskie pudełeczko pod czujnym okiem blondynki. Westchnęłam cicho, a następnie dźwignęłam się na równe nogi i podeszłam do dziewczyny. Usiadłam na skrawku białego stolika do kawy, tuż przed jej fotelem. Wzrokiem wpatrywałam się w zamszową fakturę opakowania, które obracałam w niespokojnych dłoniach. Zagryzłam wargę, w końcu unosząc wzrok na jej zdezorientowaną twarz.
– Kilkanaście dni temu były twoje urodziny. – zaczęłam, ale kiedy tylko zauważyłam, jak otwiera usta, szybko się wtrąciłam. – Tak, wiem, że powiedziałaś, że nie robisz ich w maju przez matury i ten cały zapieprz i organizujesz je na wakacje. Wiem, że prezenty chciałaś dostawać również wtedy, ale stwierdziłam, że chciałabym dać ci to teraz.
– Vic... – zaczęła słabo, również nachylając się w moją stronę.
Urodziny Mii, które były świętem narodowym, w tym roku nie zostały potraktowane tak, jak zwykle. Mia jeszcze przed tym terminem stwierdziła, że nie chce, aby jej osiemnastka odbywała się w stresie związanym z maturami i kwitami z uczelni. Od razu poinformowała nas, że całą imprezę przekłada na wakacje i abyśmy wtedy sprawiali jej prezenty. Dlatego pierwszego maja złożyłam jej życzenia i spędziłam z nią cały dzień, zabierając ją do McDonalda. Jednak to wszystko było przed tym... przed tym wszystkim. Wiedziałam, że po całym tym przykrym dramacie jej punkt widzenia na to trochę się zmienił. Zapewne ostatnim w jej głowie była jakakolwiek impreza. Dziewczyna spojrzała w moje oczy, a mi w tamtej chwili chciało się po prostu płakać. Płakać, bo widziałam te ogromne pokłady cierpienia w tych niebieskich tęczówkach, które zawsze tętniły życiem. Z trudem przełknęłam gulę w gardle.
– Mam to już od dawna. – zaczęłam, spuszczając wzrok, bo nie potrafiłam patrzeć zbyt długo na jej zbolałą twarz. – Chciałam, żebyś miała coś naszego. – zaciągnęłam nosem, wręczając jej pudełeczko. – Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, kochanie.
Lekko oniemiała dziewczyna, uchyliła wargi, przyjmując podarunek. Z szybko bijącym sercem obserwowałam, jak drżącymi dłońmi odkryła wieczko. Teraz to ja ze zdenerwowaniem obserwowałam jej reakcję. Chciałam, aby prezent się jej spodobał. W zupełnej ciszy chwyciła palcami złoty wisiorek z elipsowatą przywieszką w nieco starszym, ale gustownym stylu. Biżuteria miała już swoje lata, ale nadal prezentowała się cudownie. Mia z niedowierzaniem obracała w dłoni przedmiot, chyba nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Czy to... – zaczęła.
– Tak. – przerwałam jej z delikatnym uśmiechem. – To ten wisiorek, który twoja mama dała mojej jeszcze w liceum. Tylko lekko podrasowany.
Niebieskooka nie mówiąc nic więcej, drżącymi palcami odpięła zamek, a przywieszka rozłożyła się na pół, ukazując dwa małe zdjęcia w środku. Wisiorek miał niesamowitą wartość sentymentalną. To właśnie ciocia Amanda podarowała go mojej mamie na trzydzieste urodziny, dlatego po lewej stronie widniało wspólne zdjęcie w sepii naszych mam. Uśmiechały się z niego dwie szczęśliwe twarze. Jednak do moich celów, biżuteria została lekko zmieniona, ponieważ teraz na prawej stronie widniało jeszcze jedno zdjęcie, przedstawiające mnie i Mię. Było ono z czasów podstawówki. Dwie dziewczynki wesoło szczerzyły się do zdjęcia, ukazując swoje szczerbate zęby. Fotografia była jedną z moich ulubionych, dlatego to ją wybrałam.
Niepewnie spojrzałam na Mię, w której oczach zgromadziły się łzy. Nie mówiąc kompletnie nic, patrzyła na dwie fotografie w złotej przywieszce.
– Poprosiłam mamę o ten wisiorek już dawno, bo powiedziałam jej, co chcę zrobić. Zgodziła się od razu. To taki prezent od naszej dwójki. Chciałyśmy, żebyś miała przy sobie cząstkę tych cholernych Clarków. – zaśmiałam się cicho, jednak nie mogłam opanować delikatnego stresu, bo dziewczyna nic nie mówiła.
I nadal nic nie mówiąc, odstawiła podarunek na stolik, na którym siedziałam, po czym nachyliła się w moją stronę, ciasno obejmując mnie ramionami. Z ulgą przymknęłam oczy, również mocno ją przytulając. Wdychałam jej kojący zapach, mocno trzymając jej ciepłe ciało w swoich ramionach. I nawet pomimo niezbyt wygodnej pozycji, nie chciałam puścić. Mia była dla mnie jak siostra. Boże, była kimś jeszcze bliższym. I chociaż bywały dni, kiedy chciałam wytarzać ją za te blond włosy, nie zamieniłabym jej na nikogo innego. Dlatego tak mocno bolała mnie świadomość, że ktoś tak bardzo ją skrzywdził. I to w dużej mierze z mojej winy. To ją złamało, a ja chciałam zrobić wszystko, aby odzyskała chociaż odrobinę normalnego życia. Aby nie budziła się z krzykiem przez koszmary. Aby nie bała się wyjść z domu. Aby znów cieszyła się tym, co ma.
– Dziękuję, Vic. – szepnęła cicho, delikatnie wyplątując się z mojego uścisku. Szybko złapała za moje dłonie, zaciskając na nich swoje chude palce. Nasze głowy znajdowały się blisko siebie, dlatego spojrzała głęboko w moje oczy. W niebieskich tęczówkach nadal kryły się błyszczące łzy, ale pierwszy raz od dawna, nie były to łzy bólu. – To jest piękne.
– Cieszę się, że ci się podoba. – uśmiechnęłam się, a dziewczyna znów złapała biżuterię w dłonie, przyglądając się jej z niemal namacalną uwagą. – Chciałam, żebyś miała coś w tym swoim Nowym Orleanie, kiedy już się tam przeniesiesz na stud...
– Nie wyprowadzam się tam. – przerwała mi od razu z poważną miną, nawet na mnie nie patrząc. Zmarszczyłam brwi. W pierwszej chwili wydawało mi się, że się przesłyszałam, ale jej pewny głos i poważna mina utwierdziły mnie w przekonaniu, że mówiła poważnie.
– Co? – zapytałam w szoku.
Blondynka westchnęła, kręcąc głową.
– Złożyłam papiery na uczelnię w Culver City. Też ma bardzo dobrą renomę i kierunek, który mnie interesuje. – wytłumaczyła mi, ale mój mózg jeszcze tego nie przyswoił.
– Przecież chciałaś wyjechać do Luizjany... To-to było twoje marzenie... – plątałam się, ponieważ nie za bardzo to przyswajałam. Tą informacją wywołała we mnie szok. Byłam pewna, że na studia wyjeżdża z Culver City. Sama tak mówiła.
Niebieskooka zastanowiła się trochę, po czym odłożyła wisiorek do pudełka, zakrywając go wieczkiem. Odchrząknęła i spojrzała na mnie z ponurą miną, wzruszając ramionami. W przeciwieństwie do mnie pozostała spokojna i opanowana. Splątała palce swoich dłoni, nerwowo zagryzając dolną wargę.
– A czy to ma sens? – zapytała pustym głosem. – Victoria, i co mi po tym, że wyjadę, skoro zostawię wszystkich? Tatę, Luke'a, dziadków. Będę dwa tysiące kilometrów od nich i po co? Żeby pójść do szkoły, która zapewne i tak mi gówno da? – prychnęła. – Przez te kilka dni zrozumiałam, co jest ważniejsze w życiu. Cóż, może jestem głupia, że rezygnuję z kształcenia w dobrej uczelni dla chłopaka. Ale wiesz co? Wolę rezygnować dla niego, niż z niego.
– Ale chciałaś tam jechać...
– Ale się zakochałam. – odpowiedziała wprost, znów wzruszając ramionami. – I zrozumiałam, że w Nowym Orleanie będę sama. Nie jestem w stanie zostawić taty. Może jeszcze kiedyś mi się to zmieni. Być może w połowie pierwszego semestru rzucę wszystko w cholerę i wyjadę nawet do Europy. Być może w ogóle nie skończę studiów. Nie wiem Vic, ale wiem, że to wszystko chcę robić, będąc z osobami, które kocham. Życie jest kruche i brutalne. Przekonałam się o tym, ja, Laura i my wszyscy. Dlaczego mam go przeżyć z dala od bliskich?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam jak. W pierwszej chwili wydawało mi się, że zwariowała, ale Mia mówiła to wszystko pewnie. Ona naprawdę chciała zostać w Culver City i było to dla mnie tak cholernie nierealistyczne, bo to ją od zawsze ciągnęło do wyjazdu. Wiedziałam, że te wszystkie nieprzyjemne wydarzenia w końcu się skumulują, ale nie sądziłam, że aż na taką skalę. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Wszystkie plany... Zmieniła je jak za dotknięciem magicznej różdżki, nie patrząc na opinię innych. Zrobiła tak, jak sama uważała. Nie sądziłam, że zrobiła to przez Luke'a. Był typem chłopaka, który sam najchętniej wypchnąłby ją w świat, aby była szczęśliwa. Jej ojciec tak samo.
– Życie ma się jedno. Żałować będę po śmierci.
Resztę tego popołudnia spędziłyśmy w ciszy. Po prostu siedziałyśmy obok siebie w akompaniamencie odgłosów filmu, lecącego w telewizorze. Jej ojciec przyjechał z pracy wieczorem, więc postanowiłam zjeść z nimi kolację. Gołym okiem widać było, jak przejmował się stanem Mii. W końcu była jego ukochaną córeczką. Byłam pewna, że gdyby zamknięto go z Nixonem w jednym pokoju, z chłopaka nie byłoby co zbierać. Jednak nie wiedział, że to on. Prócz naszej paczki nie wiedział nikt. Mia nie chciała wnieść sprawy na policję, co bardzo denerwowało jej ojca, ale robiła to z jednej przyczyny. Nie chciała tego upubliczniać. Wstydziła się tego, czego absolutnie nie rozumiałam. To nie ona miała się tu czego wstydzić, a ten sukinsyn, że postąpił tak nieludzko. Jednak nikt nie mógł jej do niczego zmusić. To była jej decyzja.
Opuściłam ich dopiero wtedy, gdy zaczęło się ściemniać. Wróciłam do swojego domu, z ulgą zrzucając z siebie buty. Wszędzie świeciło się światło, a z kuchni dochodziły wesołe głosy. Rozpoznałam w nich moją mamę i tatę. Podążyłam cicho korytarzem, słysząc ich coraz wyraźniej.
– A pamiętasz George'a i jego cudowny pomysł zakładania klubu nocnego? – zaśmiała się moją matka, powodując tym samym głośny, barytonowy śmiech mojego taty. – Boże, całe szczęście, że to nie wypaliło.
– A mogło. Przecież już drukował plakaty. – odparł mężczyzna akurat wtedy, kiedy weszłam do kuchni. Moi rodzice stali przy wyspie kuchennej, popijając czerwone wino w szklanych kieliszkach. W pierwszej chwili mnie nie zauważyli, zajęci głośnym śmiechem, ale po chwili mama spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem, jeszcze bardziej się uśmiechając.
– O, Vic. Wróciłaś już. – zaczęła, odstawiając kieliszek na blat. – Jesteś głodna? Zrobiłam gulasz.
Pokręciłam jednak głową.
– Idę się położyć. Miałam ciężki dzień. – westchnęłam, kątem oka spoglądając również na tatę.
– Co u Laury? – zapytała.
– Lepiej, ale wciąż nie za dobrze. Jutro porozmawiamy, dobrze? – skinęła głową.
Oboje życzyli mi dobrych słów, kiedy zniknęłam na schodach. Cóż, nie powiem. To był miły widok i dość rzadki. Nawet za czasów swojego małżeństwa, nie spędzali tak wieczorów. Oboje byli pracoholikami, oddającymi się temu miastu aż za bardzo. Miło było widzieć, że nawet po tylu przeżyciach, wciąż umieli wesoło porozmawiać, przypominając sobie stare czasy młodości. Moja matka była złotą kobietą. Ja nie byłabym w stanie czegoś takiego wybaczyć. Chociaż może i dobrze, że tak wyszło.
Weszłam do swojego pokoju, czując wewnętrzną ulgę. Kot leżał na moim łóżku, jak zwykle śpiąc. Opadłam na materac obok jego, powodując jego ziewnięcie. Jęknęłam cicho i przytuliłam się do czarnego futra, przymykając powieki. Kochałam tego zwierzaka najmocniej na świecie, chociaż przez starość jedyne co robił, to spał i jadł. Zupełnie jak ja przez większość życia. Nie wiem, ile tak leżeliśmy, ale w pewnym momencie moje powieki zaczęły mi ciążyć. Byłam już na tej granicy jawy i snu, gdy nagle światło w moim pokoju zaświeciło się, od razu mnie rozbudzając. Z głośnym jękiem zakryłam przedramieniem swoje oczy, chcąc zabić tego, kto przerwał mi moją drzemkę.
– Co do chuja?! – warknęłam.
– Nie klnij, bo powiem mamie. – zakpił mój brat, przez co miałam ochotę go udusić.
Zdjęłam rękę ze swoich oczu, powolnie mrugając, aby przystosować się do rażącego światła. Zwęziłam złowrogo oczy, patrząc na zadowolonego z siebie chłopaka w piżamie, składającej się z długich, bawełnianych spodni i czarnej koszulki. Szybko zajął miejsce obok Kota, który znalazł się pomiędzy nami. Przekręcił się na brzuch, opierając łokcie na materacu. Spojrzał na mnie z ironicznym błyskiem w oku, delektując się moją wściekłością na niego.
– Kiedyś cię zabiję. – burknęłam, przecierając obolałe oczy. Westchnęłam cicho i mocniej przytuliłam się do Kota, obserwując z boku mojego brata. – Nudzi ci się?
– Odrobinę. – odrzekł.
– Gdzie Jasmine? – zapytałam, na co zasznurował usta w wąską linię.
– Pojechała spotkać się z Nate'em i resztą u Laury. – odpowiedział cicho, na co skinęłam smętnie głową, umieszczając swój wzrok w martwym punkcie gdzieś naprzeciw mnie. – Słyszałam, co dla niego zrobiłaś. No wiesz, wyciągnęłaś go z domu i zaprowadziłaś do szpitala, a każdy wiedział, że nie chciał tam chodzić.
– Było ciężko, ale jakoś poszło.
– Jasmine jest ci wdzięczna. – uśmiechnęłam się blado, czując się miło.
W końcu niecodziennie słyszało się takie rzeczy od tej blondwłosej suki, z którą, chcąc nie chcąc, już trochę czasu spędziłam. W końcu często przesiadywała u Theo w pokoju i całe szczęście, że oddzielała nas jeszcze łazienka, która wyciszała niektóre odgłosy. Dzięki Bogu.
– Ale sama ci tego nie powie.
– Jakoś mnie to nie dziwi. – odparłam, a między nami znów nastała cisza.
Spojrzałam na jedną z rąk Theo, na której odznaczało się wiele blizn. Pomrugałam powolnie powiekami, a następnie chwyciłam jego nadgarstek. Przyciągnęłam jego przedramię przed swoją twarz, patrząc na stare rany, których nie byłam w stanie zliczyć. Mojego brata nawet to nie zdziwiło. Często to robiłam. Być może wewnątrz mnie była jakaś głupia potrzeba sprawdzenia, czy nie ma świeżych blizn. Wiedziałam, że Theo już tego nie robił, ale coś we mnie podpowiadało mi, abym się upewniła. Przejechałam opuszkami palców po jasnych lub ciemnych bliznach, odznaczających się na oliwkowej skórze. To uczucie było dziwne. Dziesiątki blizn ciągnęło się od samego nadgarstka aż po wnętrze łokcia w różnych kierunkach. Westchnęłam cicho i zagryzłam wargę.
– Przekręć się na plecy. – mruknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
– Znowu chcesz się bawić w Picasso? – zapytał, ale posłusznie zajął swoją pozycję.
Chwyciłam długopis leżący na szafce nocnej i złapałam za jedną z jego rąk, umieszczając ją na poduszce przed swoją twarzą. Położyłam się tuż przed nią na brzuchu, a następnie delikatnie zaczęłam przejeżdżać czarnym tuszem po starych bliznach. Theo nie miał nic przeciwko. Po pierwsze – lubił to uczucie, gdy, ktoś rysował po jego ciele, a po drugie, robiłam to dość często, ponieważ kochałam rysować, a jego ręce były moim ukochanym płótnem. Kot obok nas cicho chrapnął, a ja pogrążyłam się w rozmowie z Theo. I znów gadaliśmy zupełnie o niczym. Ja dokładnie obrysowywałam jego kończynę, a brunet z przymkniętymi oczami opowiadał o jakiejś nowej grze. Było tak normalnie. Nie czułam upływających minut. Przez ostatnie zawirowania w naszym życiu, nie mieliśmy czasu nawet na rozmowę.
– A co z tobą i Nate'em? – zapytał w końcu, kiedy powoli kończyło mi się miejsce na jego przedramieniu. Obszerny rysunek lasu nocą był naprawdę imponujący, chociaż zbytnio się nie starałam.
– A co ma być? – odpowiedziałam głucho pytaniem na pytanie, skupiając całą swoją uwagę na tym, aby niczego nie zepsuć.
– No właśnie pytam. – mruknął. – Chyba wasze zakończenie znajomości niezbyt wypaliło. – parsknęłam śmiechem, bo tak. Wyobrażałam sobie to inaczej.
– Szczerze, to nie mam bladego pojęcia, co dalej. – wzruszyłam ramionami. – Chyba musimy porozmawiać.
– Przydałoby się. – zakpił. – Tylko nie mów tego nikomu, ale w sumie to trochę wam kibicuję. – wymamrotał, na co aż przestałam rysować i z szokiem obróciłam głowę w jego stronę. Zblokowałam z nim spojrzenie, otwierając ostentacyjnie usta, co miało podkreślić mój stan. – Oj, spierdalaj. – mruknął, przewracając oczami i powodując mój śmiech. – Nie wiem, co można widzieć w takiej idiotce, jak ty.
– Dobra, już jestem spokojna. – westchnęłam z udawaną ulgą, powracając do rysunku. – Myślałam, że masz gorączkę.
– Wiesz co? To tobie przydałoby się dobrze przywalić, a nie Aaronowi.
Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu, znów na niego patrząc. Na dźwięk imienia tego obleśnego chłopaka, z którym się trochę poszarpałam ponad miesiąc wcześniej, dreszcz obrzydzenia przeszył moje ciało. Theo, widząc moje zdziwienie, posłał mi pytające spojrzenie.
– Co?
– O czym ty mówisz? – zapytałam, na co parsknął śmiechem, myśląc, że żartowałam. Jednak moja poważna mina utwierdziła go w tym, iż naprawdę nie wiedziałam, o czym on bredził. Bo nie wiedziałam.
– Nie powiedzieli ci? – zapytał zdziwiony, unosząc brwi.
– Kto i o czym?
– Przecież cała szkoła o tym mówiła.
– Chcę ci przypomnieć, że długo mnie w niej nie było. – burknęłam coraz bardziej zirytowana, bo nie wiedziałam, o czym on mówił, a nie znosiłam żyć w niewiedzy. Theo cicho westchnął, przybierając minę, która świadczyła o tym, że uporczywie nad czymś myślał. – O co chodzi?
– Kurde, może nie powinienem mówić...
– Theo, bo wbiję ci to w oko. – warknęłam, wskazując na długopis w mojej dłoni. – Zacząłeś, to skończ.
– Och, no bo gdy wyjechałaś z Culver City do Sailand, to przyszedł do mnie Nate. – mruknął cicho Theo, a ja poczułam, jak moje serce automatycznie przyśpiesza. – Pytał się, gdzie jesteś i jakoś tak wyszło, że powiedziałem mu o Aaronie, a wiesz, że on ma lekkie... problemy z opanowaniem złości. – pisnął wysokim głosem, drapiąc się po karku.
– Theo. – powiedziałam poważnym głosem, bo chciałam znać ciąg dalszy. Szczery ciąg dalszy.
– No i, kurwa. Pojechał ze mną pod nasza szkołę i dosadnie wytłumaczył Aaronowi, że ma trzymać się z daleka. Wytłumaczył mu to swoją pięścią.
O mój-o mój Boże, czy on...
– Przez cały tydzień byłaś na językach wszystkich w szkole. W sumie dalej jesteś. Nie zauważyłaś tego?
– Miałam tyle na głowie, że nawet się nie skupiłam. – wymamrotałam.
Czy naprawdę Nate pobił Aarona, bo ten mnie lekko poszarpał? Chryste, ciężko było mi w to uwierzyć. Nie sądziłam, że Nate o tym wiedział, ale czego mogłabym się spodziewać po moim bracie plotkarzu? Fakt, w szkole nie widywałam Aarona zbyt często, ale wydawało mi się, że spowodowane było to faktem, iż po prostu zlewał szkołę. Ludzie w niej gadali o mnie praktycznie odkąd poznałam Sheya, więc już nie zwracałam uwagi na ciche szepty za moimi plecami. A tu proszę... Nie mogłam nic poradzić na dziwne uczucie satysfakcji i zadowolenia w moim ciele, kiedy wyobraziłam sobie, że go bije. To było niewłaściwe i w żaden sposób niemoralne, ale sprawiało mi głupią radość. W końcu zrobił to dla mnie, bo to mnie zaczepił Aaron. Może czuł się winny, że było to spowodowane jego przegraną walką, ale wciąż.
– Szczerzysz się. – wypomniał mi Theo, kiedy powróciłam do rysowania obrazka na jego przedramieniu.
– Wcale nie. – skłamałam, zagryzając wargę, aby trochę to zatuszować.
– I tak wiem, że się szczerzysz.
Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęliśmy. Chyba gdzieś nad ranem, bo w pewnym momencie po prostu padliśmy na moim łóżku. Obudziłam się dopiero po dziesiątej na ręce Theo z długopisem przylepionym do policzka. Mój brat spał najlepsze, śliniąc mi poduszkę, a Kot zmienił jedynie pozycję, nadal chrapiąc. Ale musiałam przyznać, że to była naprawdę fajna noc, podczas której w końcu zapomniałam o tych wszystkich zmartwieniach.
Następnego dnia schemat był taki sam. Przed wizytą u Laury skoczyłam do szkoły, aby pozałatwiać wszystkie formalności. Koniec roku miał miejsce za tydzień, a czwartym klasom odpuszczono, więc nie chodziłam już na większość lekcji, chociaż by wypadało. Jednak jakoś nie było mi po drodze. Łaziłam jedynie na sparingi siatki, ponieważ tam musiałam mieć wymaganą frekwencję, aby wpisali mi to do papierów. Po tym wszystkim odwiedziłam Laurę, z którą posiedziałam pół godziny. Nadal była słaba, dlatego nie pozwalano wchodzić nam tam na dłużej. Ona również dziękowała mi za to, że pojechałam po Sheya i ściągnęłam go do niej. Wróciłam do domu przed obiadem, nie jadąc tym razem do Mii, ponieważ siedział u niej Luke. Bo właśnie od kilku dni to tak wyglądało. Szpital, Mia, dom. Nie pamiętam, kiedy zrobiłam coś dla siebie, albo z przyjaciółmi.
Siedząc w swoim pokoju ponownie tamtego dnia wybrałam numer Chrisa. Ale było tak samo, jak zawsze. Poczta i standardowe „Cześć, tu Adams. Zostaw wiadomość, bo najwidoczniej właśnie śpię lub jem i nie mogę odebrać." Ostatni raz widziałam się z nim w szpitalu, kiedy operowali Laurę. Brakowało mi go. Cholernie mocno, bo coraz częściej znikał, a kiedy dzwoniłam, to nie odbierał. Odpisywał również krótkie wiadomości, mówiąc, że nie ma czasu. Raz po wizycie u Mii nawet go odwiedziłam, ale jego mama szybko mnie zbyła, mówiąc, że nie miał czasu. Martwiłam się o niego, a najgorsze było w tym, że nie wiedziałam, dlaczego się tak zachowywał. Pragnęłam się do niego przytulić i porozmawiać z nim, bo w tym całym syfie, tego brakowało mi najbardziej. Oczywiście odwiedzał naszych bliskich, ale stosunkowo rzadko i nie jak na Chrisa Adamsa przypadało.
Victoria: hejka, masz chwilę? chciałabym pogadać.
Victoria: brakuje mi ciebie ;(
Victoria: co się dzieje?
Westchnęłam cicho i wstałam z łóżka, odrzucając telefon na materac. Rozejrzałam się po czystym pokoju, podchodząc do nowego lustra, wiszącego na ścianie. Stare nie przeżyło jednego z moich napadów podczas mojego ciężkiego załamania. Podeszłam do niego, przyglądając się mojemu odbiciu. Wyglądałam w miarę dobrze w białych spodniach z wysokim stanem, które ładnie opinały moje biodra, siwej bluzce wsadzonej w spodnie i tego samego koloru kardiganie. Położyłam płasko dłoń na swoim brzuchu, wciągając go i wyobrażając sobie, że mój brzuch jest tak płaski cały czas. Kiedy jednak mnie to zmęczyło, rozluźniłam mięśnie, kręcąc z rozbawieniem głową. Podeszłam do szafy, aby zamknąć jej drzwi, przejeżdżając dłonią po gęstych, rozpuszczonych włosach. Dotknęłam metalowej rączki, aby zakryć swoje ubrania, gdy nagle moim oczom ukazał się czarny pokrowiec.
Uśmiechnęłam się delikatnie, łapiąc za śliski materiał, w którym znajdowała się sukienka z balu u Sharewoodów. Pamiętny bal, z którego uciekłam razem z Theo, aby jechać nad jezioro. Cholernie droga sukienka, która po wszystkim została brzydko wciśnięta do bagażnika czerwonego Mustanga. Kiedy następnego dnia odebrałam ją od Sheya i wymiętą zaniosłam mamie, myślałam, że dostanie szału. Ale mimo wszystko, miałam z nią niesamowicie dobre wspomnienia. To była jedna z tych nocy, których się nie zapominało. Wtedy poznałam słodki smak wolności, który spijałam z usta Sheya niczym najlepsze wino. Wtedy wszystko było prostsze. Lepsze.
Chwilę tak mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu brunet wyrzucił niewypalonego jeszcze papierosa na ulicę i odbił się od auta, ruszając w moją stronę. Odwróciłam się do niego plecami, kiedy on podszedł blisko mnie. Przełknęłam ślinę, gdy nagle poczułam jak jego dłonie dotykają suwaka mojej sukienki. W powolny, bardzo delikatny sposób i całkowitej ciszy, zaczął ją rozsuwać. Powstrzymywałam całe ciało od tego, aby w żaden sposób nie zareagować, gdy jego dłoń przypadkiem dotykała skóry moich pleców. Wiedziałam, że mnie obserwował, a to w ogóle mi nie pomagało. Nagle zrobiło mi się jakoś gorąco, a w moim brzuchu coś się skurczyło, bo to było tak dziwne uczucie.
Do życia przywrócił mnie dźwięk wiadomości. Odchrząknęłam i zamknęłam szafę, podchodząc do łóżka. Chwyciłam swój telefon, sprawdzając panel powiadomień.
Chris: Wszystko jest okej słońce. Po prostu mam teraz sporo na głowie. Odezwę się jak będę miał chwilkę
Prychnęłam pod nosem. Wydawało mi się, że wiadomości kierowane do mnie miał spisane z jakimś notatniku i tylko wybierał odpowiednie, aby mnie zbyć. Rzuciłam telefon na łóżko, a następnie sama na nim ległam. Resztę dnia spędziłam z rodzicami i Theo, rozmawiając o błahych sprawach. Po północy zamierzałam się już do zmycia makijażu i szybkiego prysznica, gdy nagle mój telefon zawibrował, oświetlając pomieszczenie pogrążone w półmroku. Chwyciłam iPhone'a i przysięgam, że prawie dostałam zapaści, gdy moim oczom ukazał się numer Nate'a. Cholera, dzwonił Nate.
Moje serce przyśpieszyło, szybciej pompując rozgrzaną krew. Przez kilka dobrych sekund patrzyłam na jego kontakt, nie potrafiąc się poruszyć. Nie miałam pojęcia, czego mógł chcieć, ale wiedziałam, że nie skończy się to za dobrze. Boże. Drżącym palcem wcisnęłam zieloną słuchawkę i przestając oddychać, przyłożyłam urządzenie do ucha. Przez dłuższą chwilę nikt z nas się nie odzywał, aż w końcu jego usta opuścił cichy oddech.
– Wyjdź na dwór.
Jego głos mile drażnił moje ucho, pieszcząc je niczym symfonia. Jak zwykle, ten bas z charakterystyczną chrypką, spowodowaną ciągłym paleniem fajek. Zmarszczyłam brwi, zaciskając dłoń na swoim drugim ramieniu. Starałam się jakoś opanować nagłą falę stresu i emocji, jaka mnie zalała, ale nie potrafiłam.
– Po co? – zapytałam, o dziwo, opanowując głos.
– Przez okno.
I wtedy wiedziałam.
Uniosłam spojrzenie na okno naprzeciw mnie, a kącik moich ust poszybował ku górze. Przysięgam, że tego nie planowałam, ale to zadziało się automatycznie. Jakbym była do tego zaprogramowana. Nie odpowiedziałam, a po prostu się rozłączyłam. Wsadziłam urządzenie do kieszeni białych jeansów, podchodząc do nocnej lampki, którą zgasiłam. Z szybko bijącym przez podekscytowanie sercem, podeszłam do parapetu, w międzyczasie wciągając na stopy białe trampki. Sprawnie osunęłam szybę, a mój wzrok padł na czerwonego Mustanga, stojącego na ulicy. Pokręciłam z uśmiechem głową i bez większego namysłu, wspięłam się na parapet. Zaczęłam schodzić po brązowej rynnie, czując powiew wiatru we włosach.
I tak, mogłam wyjść drzwiami, jednak o to właśnie chodziło. Może było to pretensjonalne, ale to przez to cholerne okno z widokiem na ulicę, wykradałam się specjalnie do niego. I znów tak było. Znów uciekałam tylko dla niego. I to z cholernie wielkim entuzjazmem. Bez namysłu. Tylko dla niego.
Zeskoczyłam z rynny na trawę, strzepując dłonie. Szybko ruszyła w stronę bramy, czując się jak kiedyś. Żwirową ścieżką wyszłam na chodnik, a następnie podeszłam do lśniącego w ciemności pojazdu, do którego szybko wskoczyłam. Zamknęłam za sobą drzwi z przyśpieszonym oddechem. Przez krótką chwilę milczeliśmy, wpatrując się w przednią szybę, aż w końcu powolnie obrócił głowę w moją stronę. Czułam jego spojrzenie na swoim profilu. Czułam jego zadowolony uśmiech. Czułam swój uśmiech. Boże, czułam wszystko.
– Znów uciekasz? – zapytał cichym głosem, który rozprzestrzenił się we wnętrzu auta dokładnie tak, jak jego zapach.
– Znów proponujesz mi ucieczkę? – odpowiedziałam zaczepnie pytaniem na pytanie, również obracając głowę w jego stronę.
Mimo panującej ciemności, miał na swoim nosie czarne okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy jak każdego wieczora, zaczynały żyć swoim życiem. Mimo iż nie widziałam tych czarnych tęczówek, czułam intensywność jego spojrzenia. Atmosfera między nami stężała, powodując przyjemne ciarki na moich plecach. Jego szczęka poruszała się, co oznaczało, że jak zwykle żuł swoją miętową gumę, od których był już chyba uzależniony. Wyglądał cholernie gorąco, tajemniczo i przerażająco w jednym. Boże, był moją nową religią.
– Jak zwykle ostatnie słowo? – parsknął, ukazując białe zęby.
Wzruszyłam ramionami, na co tylko pokręcił z politowaniem głową i znów spojrzał na ulicę, wrzucając bieg. I ruszył spod mojego domu, a ja nie pytałam. Nie wiedziałam gdzie jedziemy, a tym bardziej po co. Szczerze? Nawet nie chciałam tego wiedzieć. Zatracona w kolejnych uciekających kilometrach, spoglądałam na mijany przez nas krajobraz Culverowskich ulic, w akompaniamencie starej, ciężkiej piosenki, lecącej z głośników Mustanga. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kiedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę dla niego oszalałam. Bo oszalałam. W każdym tego słowa znaczeniu.
Z lekkim zdziwieniem obserwowałam tablicę informująca o wyjeździe z Culver City, którą właśnie mijaliśmy. Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na Nate'a, który tylko rzucił mi spojrzenie, uśmiechając się tajemniczo pod nosem. Zrozumiałam dopiero wtedy, kiedy wjechaliśmy w uliczkę, prowadzącą do jego domu za miastem. Zagryzłam dolną wargę, aby powstrzymać cisnący mi się na twarz uśmiech. Nie byłam w tym miejscu już od tak dawna. Jednak budynek wciąż robił takie samo wrażenie, jak za pierwszy razem. Wielka, biała budowla z czterema kolumnami podtrzymującymi spadzisty dach, prezentowała się majestatycznie i przerażająco. Nadal wszystko było zarośnięte i opustoszałe, ale nie bardziej, niż kilka miesięcy wcześniej. Nate zgasił silnik tuz przed pozłacaną bramę.
– Poważnie? – zapytałam.
– Poważnie. – odparł jak gdyby nigdy nic i wysiadł z auta, pozostawiając mnie w nim samą. Był w dobrym humorze, a ja kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. I tak mocno mi się to podobało.
Również wysiadłam za nim, zamykając za sobą drzwi. Brunet szybko otworzył kluczami bramę i przepuścił mnie przodem. Szliśmy w ciszy, przeciskając się przez wysokie zarośla i niezadbane krzewy. Całe szczęście, że drogę oświetlał jasny księżyc w pełni, ponieważ bez niego zadarłabym nosem o chodnik. W końcu weszliśmy po schodkach na długi ganek, a czarnooki podszedł do masywnych drzwi z kolejnymi kluczami. Otworzył je i już chciał wejść do środka, gdy złapałam go za ramię, kręcąc głową. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie.
– Już kiedyś wszedłeś pierwszy, a ja nabawiłam się stanu przedzawałowego. – burknęłam, na co przewrócił oczami. – Idę pierwsza.
– A jak zjedzą cię potwory? – zakpił nonszalancko, obserwując moje ciało, gdy go wymijałam.
– To umrę z godnością. – odpowiedziałam, powodując jego parsknięcie.
Przekroczyłam próg, a w domu od razu zrobiło mi się cieplej. Mimo iż nie było mnie tak od kilku miesięcy, doskonale pamiętałam rozkład pomieszczeń. Powolnym krokiem szłam długim korytarzem, aż w końcu dotarłam do wielkiego salonu. Przez wielkie szyby, pokrywające prawie całą ścianę, wpadało światło księżyca, które oświetlało drewnianą podłogę i ściany. Nic się nie zmieniło. Nadal było tak samo pięknie i pusto. Dwa hipogryfy dumnie prezentowały się obok wielkiego kominka, w którym bez problemu zmieściłoby się kilkunastu ludzi. Zeszłam po trzech schodkach, stając pośrodku pomieszczenia. Wpatrywałam się w piękny, biały księżyc, który widać było przez okna. Było cudownie.
– Po co tu przyjechaliśmy? – zapytałam, kiedy usłyszałam jego kroki za sobą.
Spojrzałam przez ramię na jego tajemniczą minę. Zdjął okulary z nosa, więc teraz śmiało mogłam rozwodzić się nad jego oszałamiającymi tęczówkami. Wzruszył ramionami, wsadzając dłonie do kieszeni czarnych joggerów, które idealnie pasowały do tego samego koloru bluzy z motywem czerwono-zielonej róży na rękawie. W końcu zatrzymał się niedaleko mnie, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. I jak się stresowałam, tak i ekscytowałam. W końcu było coś nowego. Innego. Odeszłam od wszystkich problemów, jakie miałam ja i moi znajomi. Znów poczułam się wolna.
– Chciałaś porozmawiać.
Rozchyliłam lekko usta, ponieważ znowu doznałam szoku. Cały czas doznawałam. Okej, czyli zabrał nas specjalnie do jego domu za miastem, abyśmy porozmawiali o na... KURWA. Kiedy sens jego słów dotarł do mojego umysłu, całkowicie mnie sparaliżowało, a ja nie potrafiłam przestać na niego patrzeć. Moja reakcja najwidoczniej go rozśmieszyła, bo parsknął krótkim śmiechem, a wokół jego oczu pojawiły się znajome zmarszczki. Odchrząknęłam, walcząc z dreszczami zimna i gorąca w moim ciele. O Chryste. Założyłam ręce na piersi, chcąc jakoś zakryć szybko unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Moje serce chyba robiło sobie ze mnie żarty, bo tłukło mi niemiłosiernie, obijając moje żebra.
– Och, okej. – wydusiłam z siebie, wyginając usta, jakby to było nic. Pokiwałam głową, ale chyba moja mina rozśmieszyła go jeszcze bardziej, bo jego uśmiech poszerzył się. Zmarszczył w rozbawieniu nos, przymykając jedno oko, co już całkowicie mnie zabiło.
Wychodzę.
– Denerwujesz się. – powiedział nagle, na co zmarszczyłam brwi.
– Pff, nie. – machnęłam dłonią.
Kurewsko mocno.
– Okej, chyba muszę usiąść. – powiedziałam, przełykając ślinę.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie było żadnego krzesła, ani czegoś, co krzesło przypominało. Warknęłam pod nosem, a następnie po prostu usiadłam na czystej podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Splotłam palce dłoni pod czujnym wzrokiem chłopaka. Odetchnęłam cicho, bo poczułam się lekko niezręcznie. Czyli to wszystko, co przeżyliśmy, miało sprowadzić się właśnie do tego miejsca?
– Wow, aż mam w głowie powrót do dzieciństwa. – powiedział pogodnym głosem, a ja naprawdę zastanawiałam się, jakim cudem on był aż tak bardzo wyluzowany i sheyowaty. Ja tam niemal konałam ze stresu i emocji, a on wyjeżdżał z takimi tekstami? Cały Nate.
– Dlaczego? – zdziwiłam się, patrząc na niego z dołu.
Brunet zrobił kilka powolnych kroków w moją stronę, aż w końcu stanął tuż przede mną. Wskazał brodą na miejsce, gdzie siedziałam, a ja zadarłam głową, spoglądając na tę wielką żyrafę.
– Tutaj zawsze siadałem i bawiłem się resorakami. – odpowiedział z bladym uśmiechem. – Kiedy tatuś nie miał czasu na wychowanie i wysyłał mnie do dziadków. Ale i oni jakoś się niezbyt tym przejmowali.
Poczułam nagły smutek, ale czułam go zawsze, gdy mówił o swojej przeszłości, bo ta do kolorowych nie należała. Przeżył cholernie dużo, przez co na pewne rzeczy reagował inaczej, niż większość. Wzdychając ciężko, sprawnie usiadł na podłodze tuz naprzeciw mnie. Jedną ze swoich długich nóg wyprostował, a drugą zgiął i oparł na niej swoją rękę. Drugą zaś podparł się o podłogę i ze swoją typową miną, którą uwielbiałam, spojrzał za okno.
– Nie było łatwo, co? – zapytałam ze smętną miną, zasznurowując usta. Skinął głową, unosząc jedną z brwi.
– Byłem mu potrzebny tylko do tego, abym przejął rodzinny interes. – odparł, z przerażająco pustym wzrokiem wpatrując się w wielkie okna. – Wychowywał mnie jak potulnego pieska. Myślałem, że jest idealny i sam chciałem taki być. Dlatego nigdy się nie sprzeciwiałem.
– W szkole też taki byłeś? – zapytałam, ponieważ nigdy nie rozmawialiśmy o jego czasach w tej placówce. Brunet zasznurował usta, a na jego twarzy wykwitł głupi uśmiech. – Oj, po twojej minie sądzę, że nie bardzo.
– Powiedzmy, że nie oszczędzałem się na imprezach.
– O mój Boże, już to widzę. – zaśmiałam się, odchylając głowę. – Jeden z najpopularniejszych dzieciaków. Szastałeś na prawo i lewo kasą. Każda laska na ciebie leciała, więc byłeś typowym playboyem, ale przez inteligencję miałeś też świetne oceny, przez co lubili cię nauczyciele. Zajmowałeś główny stolik na stołówce i należałeś do jakiejś drużyny sportowej. Strzelam na koszykówkę. Plus miałeś milion innych zajęć dodatkowych, jak nauka chińskiego czy jazda konna.
– Kurwa. – mruknął z kwaśnym uśmiechem, zaciskając powieki i ukrywając twarz w dłoniach. Głośno klasnęłam, wydobywając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
– Ha! Wiedziałam! – zawołałam z dumą, śmiejąc się do rozpuku. – Jednak nie jesteś taki tajemniczy.
– Okej, w takim razie teraz ja. – odrzekł z satysfakcją, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Jego mina zmieniła się na zadowoloną, w przeciwieństwie do mojej, która nieco zrzedła. – Victoria Clark. Dosyć popularna w szkole, ale nie w tej przysłowiowej elicie. Średnie oceny, kilku najbliższych znajomych. Zbyt leniwa na jakiekolwiek kółka i zajęcia sportowe, chyba że ją zmuszą. Płacze na matematyce. Powodzenie u chłopaków w szkole, ale żaden na stałe, a na stołówce bierze zawsze frytki.
– O przepraszam. Jednego miałam. – powiedziałam wyniośle, chcąc odejść od tego, jak przerażona byłam tym, że mnie tak znał. No może nie z tym powodzeniem, ale reszta się zgadzała.
– Ach, tak. Niejaki Michael. – mruknął neutralnym tonem, bo nie mogłam stwierdzić, z jaką emocją to mówił. – Długo byliście razem?
– Z pół roku. Było fajnie, ale musiał wyjechać na studia.
– Uczniak. – zacmokał. – Tacy podobno najgorsi.
– Och, powiedział ten, którego była jest psychopatką. – stwierdziłam ze znużeniem, na co cicho prychnął, znów wpatrując się w szyby.
– Cóż, trudno się nie zgodzić.
Oboje zamilkliśmy, z głowami w chmurach. W pewnym momencie naszła mnie pewna myśl, która bardzo mnie zaciekawiła, ale nie chciałam psuć atmosfery. Nate miał bardzo dobry humor, a to nie zdarzało się często. W końcu po tylu dniach smutku był szczęśliwy i nie chciałam tego burzyć, ale to nie dawało mi spokoju. Spojrzałam na jego profil, kiedy z niezidentyfikowaną miną obserwował obraz za oknami. Obiema dłońmi oparł się o podłogę za sobą. Wyglądał na wyluzowanego. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując skurcz zdenerwowania w żołądku.
– Mogę cię o coś zapytać? – odchrząknęłam, ponieważ mój głos dziwnie zachrypł.
– Już to robisz. – sprytnie zauważył, powodując moje przewrócenie oczami.
– Wiesz, każdy mi mówił o twoim związku z Darcy, ale ty nigdy. – zauważyłam cicho, na co automatycznie się spiął, zaciskając szczękę. Zatrzymałam palące powietrze w płucach. Wydawało mi się, że zaraz się rozerwą. – Po prostu nigdy nie widziałam tej sytuacji z twojego punktu widzenia. Każdy tylko opowiadał, jak się wtedy czułeś i co przeżywałeś. Ale ty nigdy tego nie mówiłeś.
Pytałam delikatnie, nie chcąc go spłoszyć. Nate miał pewne granice i łatwo można było je przekroczyć, a ja chciałam pozostać w przyjaznej atmosferze. No przynajmniej na razie. Ułożyłam swoje dłonie na udach, uważnie obserwując jego wypraną z emocji twarz. Oczywiście, że zrozumiałabym, gdyby nie chciał o tym mówić, ale niezmiernie mnie to ciekawiło. Jednak tak mogło być. Pewne tematy jego przeszłości, były tematami tabu, a Wilson była jednym z nich. Ale w końcu to była noc, gdy mieliśmy być ze sobą szczerzy. Pierwszy raz od dawna. Brunet w końcu westchnął ciężko, walcząc z samym sobą. A gdy zauważyłam, ile go to kosztowało, zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo koszmarnym i przerażającym miejscem musiała być jego głowa. Przecież on walczył ze sobą nawet w takiej sprawie.
– Nigdy nie wiedziałem nawet, jak mam o tym mówić. – wzruszył nonszalancko ramionami, spuszczając wzrok na swoje czarne buty. – To było typowe. Tak, jak jest zawsze. Zobaczyłem ją i z miejsca się zauroczyłem. Wiem, że była oszałamiająco piękna, ale za nic nie mogę przypomnieć sobie, jak wyglądała podczas naszego pierwszego spotkania. Jak wyglądała jej twarz, nie mówiąc o ubraniu. Czarna dziura. Nie pamiętam też o czym rozmawialiśmy. Ale jakoś to poszło. Dosyć szybko zostaliśmy parą. – parsknął śmiechem, kręcąc z politowaniem głową. – Pozwoliłem jej wejść do swojego życia i zabrać wszystko, co tylko chciała.
– Każdy mówi, że przed spotkaniem jej byłeś inny, niż jesteś teraz.
– Bo byłem, chociaż ciężko sobie to wyobrazić. – skinął, a jego mina stała się jeszcze bardziej pusta, a przy tym niesamowicie zmęczona. Jakby wypowiadanie tych słów sprawiało mu trudność. – Wszystko było inne przed poznaniem jej. Nie mówię, że byłem od razu typowym chłopaczkiem z sąsiedztwa, ale nie byłem aż tak zepsuty, jak jestem teraz. – dodał ciszej, zaciskając szczękę. – A potem ona odeszła. I wtedy czułem się, jakby ktoś odebrał mi dosłownie wszystko. Byłem wściekły. Wyładowywałem się na kim popadnie i zrozumiałem, że tak jest łatwiej. Odciąć się. Od wszystkiego, co czyni cię słabszym.
– Darcy mówiła o jakichś atakach, kiedy z tobą była. To prawda? – zapytałam, przypominając sobie jej słowa. Niechętnie skinął.
– Paniki. Czasami agresji. Kiedy się stresowałem, tak ze mnie to wychodziło. Odreagowywanie po latach problemów rodzinnych. Teraz już się nie pojawiają.
Dlaczego tak dobra osoba przeszła tyle złego?
– A jeśli mógłbyś cofnąć czas do momentu waszego spotkania, zrobiłbyś to? – zapytałam, na co na chwilę się zamyślił.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo wtedy nie poznałbym ciebie.
Chłopak spojrzał wprost w moje oczy, kiedy mnie całkowicie sparaliżowało. Moje serce postanowiło mnie chyba zabić, bo jak nie biło trzysta razy na sekundę, to przestawało bić w ogóle. W pierwszym momencie wydawało mi się, że się przesłyszałam, albo po prostu mój mózg generował to, co chciałam usłyszeć. Ale taka była rzeczywistość. Nate patrzył na mnie z pełną powagą, a jego magnetyczne tęczówki pochłaniały mnie z każdą kolejną chwilą czekania. W pewnym momencie poczułam się cholernie niekomfortowo, pod wpływem tej czerni, która intensywnie badała moja twarz. Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, jednak żadne słowo nie chciało się przecisnąć przez zaciśnięte gardło. I mimo iż nie byłam dziewczyną, która pąsowiała za każdym razem, gdy słyszała komplement, ten mnie pokonał. Odwróciłam spojrzenie na szyby, wciąż czując jego wzrok na swojej twarzy. Pierwszy raz od dawna poczułam pieczenie na karku i całej szyi. Całe szczęście, że nie mógł tego dostrzec, bo już wystarczająco brakowało mi powietrza.
Czy on właśnie powiedział to, co myślę, że powiedział? O mój Boże.
– Jesteś dziś zdecydowanie zbyt miły. – tchnęłam, nadal nie potrafiąc na niego spojrzeć. Przejechałam językiem po swoich górnych zębach trzonowych. Zrobiło mi się naprawdę zbyt gorąco.
– Mam powód. – odparł cichym głosem, przez który wariowałam.
– A niby jaki?
– To ty wyciągnęłaś mnie do szpitala. – szepnął, tym samym przyciągając moje spojrzenie. Jego mina, mimo że znajomo pusta i przerażająca, pozostała nadal poważna. Zabijała mnie. On cały mnie zabijał. – I chciałbym ci za to podziękować.
Boże, przepadłam dla niego już dawno.
– Wiesz, że nie ma za c...
– Dobrze wiesz, że jest. – przerwał mi, na co zamilkłam.
Nie wiem, w którym momencie, znalazł się bliżej mnie, niż na początku. Powolnym wzrokiem śledziłam jego szlachetne rysy twarzy, kiedy delikatnie nachylił się w moją stronę. Księżyc idealnie odbijał się w jego pustych, czarnych oczach, które paradoksalnie miały w sobie taką głębie, że bezapelacyjnie zanurzyłam się w nią po uszy. Jego zapach dotarł do moich nozdrzy, przez co wszystkie zmysły się wyostrzyły. Czułam dosłownie każdy zjeżony włos na moim ciele. Już dawno zapomniałam o oddychaniu. Zagryzłam wnętrze policzka, wzrokiem śledząc każdy szczegół jego idealnej twarzy, która przez światło księżyca, była jeszcze bledsza. Każdy pieprzyk i każdą bliznę. Serce tłukło mi jak młotem, obijając żebra i byłam pewna, że i on to czuł.
– Teraz to ja mam pytanie. – wyszeptał zachrypniętym głosem, również taksując moją twarz. Od oczu przez nos, aż do ust i tak w kółko. Oboje nie potrafiliśmy się nasycić swoim wyglądem, chociaż znaliśmy go niemal na pamięć.
Ale nam wciąż było mało. Chcieliśmy więcej. Chcieliśmy wszystko.
– Tak? – zapytałam równie cicho, nie będąc w stanie wysilić się na cos więcej. Już i tak nie myślałam. Wtedy tylko czułam.
– Kiedy zdałaś sobie sprawę, że coś do mnie czujesz?
– O mój Boże. – powiedziałam na jednym wdechu, ponieważ na to, to ja nie byłam gotowa. Nate jedynie lekko się uśmiechnął, ale jego czarne tęczówki pozostały poważne.
– Pamiętaj, mamy dzień szczerości. W sumie to noc. – przypomniał mi. – Chcę wiedzieć.
– Och, okej. – odkaszlnęłam, spuszczając wzrok na jego tors, bo nie potrafiłam patrzeć mu w oczy, kiedy miałam wypowiadać takie zdania.
Czy świat zwariował? Być może. Ale my razem z nim.
– W sumie nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo to nie stało się nagle. – podrapałam się nerwowo po kostce, wzruszając ramionami. – To wszystko przyszło z czasem. Z czasem cię polubiłam i z czasem zdałam sobie sprawę, że nie potrafię prawidłowo bez ciebie funkcjonować.
Chyba masz swój moment, Scott.
– Ale bardziej zrozumiałam to, kiedy zabrałeś mnie z balu. – przełknęłam ciężko ślinę, w końcu decydując się unieść na niego wzrok. Był taki, jak zawsze. Tajemniczy, poważny, ale przy tym znajomo cyniczny. Jego duże, czarne oczy wwiercały się w moje, jakby chciał przeczytać każdą myśl. Ale nie musiał. Przecież i tak one należały do niego. Tak, jak wszystko.
– Słyszę, jak szybko bije ci serce. – powiedział z delikatnym uśmiechem, na co cicho się zaśmiałam, przymykając powieki.
– Bo się denerwuję.
– Dlaczego?
– Bo pierwszy raz od bardzo dawna mówię to, co czuję, a nie jestem w tym zbyt dobra. – powiedziałam szczerze. – Nie umiem nawiązywać relacji, bo często ludzie odchodzą, a ja straciłam w swoim życiu już zbyt wiele.
– Więc dlaczego poprosiłaś, abym odszedł i ja? – zapytał i to był właśnie ten kluczowy moment.
– Myślałam, że bez ciebie będzie lepiej. Lżej, ale po co mam się oszukiwać, skoro tak nie jest? – wyszeptałam cicho, unosząc delikatnie drżącą dłoń. Najdelikatniej, jak potrafiłam, opuszkami palców dotknęłam jego szczęki, którą mocno zacisnął, nie przestając wpatrywać się z mocą w moje oczy. – Z tobą jest kurewsko ciężko, ale zatraciłam się w tym za bardzo. Nie umiem bez ciebie funkcjonować, chociażbym miała umrzeć. Dlatego tak lubię to wspomnienie z balu. Pokazałeś mi prawdę. Otworzyłeś oczy. Przez rok zrobiłeś dla mnie tak wiele.
Cały rok.
– Ale i tak nigdy nie odwdzięczę się za to, co ty zrobiłaś dla mnie. – powiedział cicho, kiedy ja poczułam pierwsze mrowienie pod powiekami.
– A niby co zrobiłam?
– Nauczyłaś mnie żyć w świecie pełnym śmierci.
Zacisnęłam powieki, wiedząc, że dłużej nie będę w stanie się powstrzymywać. Po tylu dniach poruty i prywatnej męki, w której tkwiłam w okropnej próżni, w końcu poczułam tyle emocji jednocześnie. Zalewały mnie w całości. Moje serce nie wytrzymywało, dokładnie tak, jak umysł. Nie chciałam, aby swoje ujście znalazły we łzach. Byłam tak cholernie szczęśliwa. Szczęśliwa, że go poznałam, że miałam go przy sobie i że dane mi było patrzeć w jego oczy. Nie umiałam bez niego prawidłowo funkcjonować. Zatraciłam się w tym. Przepadłam. Całkowicie i tylko dla niego.
Zaczęłam oddychać ustami, aby się uspokoić. Powolnie oparłam swoje czoło o jego szczękę. I znów namacalnie poczułam jego ciepłą skórę. Ten kojący zapach. I w tamtym momencie nie liczyło się dla mnie nic więcej. Mógł kłamać. Mógł karmić mnie kłamstwami, ale i tak spijałam te kłamstwa jak najdroższego szampana. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy. Czas przestał mieć znaczenie. Była tylko nasza dwójka. Ja i on. Szczerzy i bezbronni, pośrodku chaosu.
– Dziękuję. – szepnęłam niemal niesłyszalnie.
– Za co? – odparł lekko zdziwiony.
– W sumie za wiele rzeczy, ale teraz za to, co zrobiłeś Aaronowi. – odparłam, na co cicho westchnął.
– Zgaduję, że powiedział ci to twój brat, który miał milczeć.
– A spodziewałeś się kogo innego? – parsknęłam, delikatnie się odsuwając. Powolnie pomrugałam zmęczonymi powiekami, uśmiechając się szeroko. Kiedy wzrok mi się wyostrzył, znów spojrzałam na jego perfekcyjną twarz skąpaną w blasku księżyca. – Bracia to największe gaduły.
– Mój ma siedem lat i mogę potwierdzić.
– Tęsknisz za nim? – zapytałam bez ogórek, na co westchnął, zasznurowując usta.
– Cały czas, ale wiem, że lepiej jest mu u dziadków. Ze mną nie miałby normalnego i bezpiecznego życia. Taki już niestety jest jego brat.
– Znów jesteś dla siebie zbyt ostry. – nie odpowiedział. Zmarszczyłam nagle brwi, odchylając się do tyłu, kiedy coś sobie przypomniałam. Wyciągnęłam swój telefon z kieszeni, jednak nic na nim nie zobaczyłam, ponieważ postanowił się rozładować. – Cholera. Która godzina?
– Mój telefon leży na murku. – mruknął, głową wskazując na wysoki murek, poprowadzony ze ściany do połowy salonu, który oddzielał salon od części jadalnej. – A po co ci?
Dźwignęłam się szybko na równe nogi, które nadal były lekko zdrętwiałe z tych wszystkich emocji. Podeszłam do ścianki i chwyciłam urządzenie, odblokowując je. Godzina szybko mignęła przed moimi oczami, więc zablokowałam urządzenie, dopiero po chwili orientując się, co się stało. Znieruchomiałam i ponownie nacisnęłam guziczek iPhone'a z wytrzeszczonymi oczami przyglądając się tapecie na urządzeniu. Tapecie, która przedstawiała mnie. Dokładnie tę samą, którą ustawiłam prawie dwa miesiące wcześniej dla żartu. Nate zrobił to zdjęcie po moim nieudanym wyczynie akrobatycznym. Byłam pewna, że zmieni to zdjęcie, gdy tylko je zobaczy, a pomimo zerwania naszej znajomości i tylu akcji, ta tapeta nadal tam widniała. Uniosłam kącik ust, czując nieopisaną radość. Niczym dziecko cieszące się z wymarzonego lizaka. Nie miałam pojęcia, dlaczego to zrobił. Może mu się nie chciało, może zapominał, a może mu się podobała, ale było to naprawdę kochane.
– I która jest? – zapytała chłopak, wyrywając mnie z letargu. Odetchnęłam i zablokowałam urządzenie, odkładając je na swoje miejsce.
– Za pięć pierwsza. – mruknęłam, odwracając się w jego stronę. Przez to, że nadal siedział, a ja stałam, mogłam patrzeć na niego z góry, co sprawiało mi dużo satysfakcji. – Co oznacza, że moi znajomi z rocznika już nie kontaktują, zalani w trupa na balu.
– Balu? – zapytał zdziwiony, na co skinęłam głową, chowając ręce do tylnych kieszeni moich białych jeansów.
– Mam dziś bal pożegnalny.
Cóż, było to prawdą. Właśnie teraz moi znajomi bawili się na ostatnim balu w Culver High School, opijając egzaminy i koniec szkoły. Nie poszło na niego kilka osób, w tym ja, chociaż we wczesnych planach to miałam. Theo jeszcze jako pierwszoroczniak od razu zapowiedział, że nie wchodzi w ten syf. Za to ja, Mia i Chris mieliśmy pójść, ale wyszło jak wyszło. Podczas tych wszystkich rzeczy, bal był ostatnią na liście. I może trochę żałowałam, ale nie miałam zamiaru tam iść, gdy Laura leżała w szpitalu, Mia świeżo z niego wyszła, a Chris ma wszystkich w całkowitym poważaniu. No cóż, czasem tak bywało.
– I cię tam nie ma? – zapytał ze zdziwieniem.
– Ostatnia rzecz, o jakiej myślałam w czasie ostatnich dni, to bal. – przyznałam szczerze. – Zbyt wiele złego się wydarzyło, abym teraz siedziała na popijawie.
– Nie żałujesz?
– Trochę szkoda, ale co poradzę.
Znów nastała między nami cisza, gdy nagle Shey zrobił coś dziwnego. Sprawnie dźwignął się na nogi, otrzepując dłonie z niewidzialnego pyłu. Nawet na mnie nie patrząc, ruszył w stronę wielkich szyb, prowadzących na taras. Uważnie patrzyłam na jego szerokie barki. Ze zdziwieniem obserwowałam, jak otwiera przeszklone drzwi balkonowe, a następnie wychodzi na taras. Co?
– Nate?! – zawołałam za nim, patrząc na niego przez czyste okna. Szybko do nich podeszłam, a ostatnim, co zarejestrowałam, był Nate, który zniknął w wielkich zaroślach. – Co ty wyprawiasz? – zawołałam zdenerwowana. – Bo naprawdę może wyskoczyć tam zaraz jakiś potwór.
Nie miałam pojęcia, co wyprawiał ten wariat, ale jego pomysły przeważnie nie kończyły się za dobrze. Z coraz większą paniką obserwowałam cały, wielki taras oraz krzaki wokół, ale nigdzie go nie było. Nie wiedziałam, co wykombinował w tej swojej pięknej główce, ale zaczynałam się obawiać. Dobre trzy minuty stałam pod tym oknem jak głupia, rozmyślając nad tym, czy aby nie pójść za nim i go nie poszukać, gdy nagle przed oczami mignęły mi brązowe włosy. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wspiął się po schodkach na balkon otrzepując się z pozostałości trawy. Odeszłam kilka kroków do tyłu, zakładając ręce na piersi, gdy Nate znów wszedł do domu, dłonią mierzwiąc swoje włosy, aby pozbyć się z brudu.
– Koniecznie trzeba tu wykosić. – burknął, a ja jedyne na co miałam ochotę, to mu coś zrobić, bo doskonale wiedział, że ja się bałam zostawać w tym domu sama. Szczególnie nocą, a ten urządzał sobie skoki w krzaki. No jak tak można?!
– Możesz mi powiedzieć, co to miało... – przerwałam nagle, kiedy chłopak wyciągnął drugą rękę w moją stronę, w której znajdowała się długa, czerwona i cholernie piękna róża.
Z szokiem wpatrywałam się w sporych rozmiarów kwiatek, który jak gdyby nigdy nic, trzymał Shey. Poczułam żołądek gdzieś w gardle i naprawdę ciężko było mi zebrać myśli. Patrzyłam to na roślinę, to na jego dłoń, a po wszystkim spojrzałam i na niego, unosząc pytająco brwi. Jednak jego mina nadal pozostała taka, jak zawsze. Kpiąca, lekko cyniczna i tajemnicza. Lewy kącik jego ust lekko drżał ku górze. Gołym okiem widać było, jak zadowolony był ze stanu, w jaki mnie wprowadził. A ja nie miałam pojęcia, co się właśnie dzieje. Obejmując się ciaśniej ramionami, ze zgrozą obserwowałam, jak podchodzi w moją stronę, nie spuszczając swoich czarnych tęczówek z mojej twarzy. Zatrzymał się w bliskiej odległości, pozostając jak zwykle w swoim wydaniu. Wyluzowany oraz lekko rozbawiony moją postawą.
– Cóż, w dużej mierze to przeze mnie nie masz tego swojego, który moim zdaniem, jest całkowicie bezsensowny, ale miło odbębnić. – powiedział wprost. – Więc zabiorę cię na twój prywatny bal.
– Co?
– Victorio Clark, czy zgodzisz się mi towarzyszyć?
– Przysięgam, że ty jesteś nienormalny. – zaśmiałam się, patrząc na tego wariata, który z pomysłami wygrywał zawsze.
W tamtej chwili w całym Culver City nie było szczęśliwszej dziewczyny, niż ja. Ba! W całej Ameryce. Nie wierzyłam w to, co miało miejsce. Nate nigdy się tak nie zachowywał i wiem, że chciał mi wynagrodzić to, że zabrałam go do szpitala, ale to było za dużo. Moja głowa już nie wytrzymywała. Odetchnęłam uspokajająco, po czym odsunęłam dłoń od twarzy i skinęłam głową, nie mogąc zapanować nad wielkim uśmiechem, jaki zapanował na mojej twarzy. Z podekscytowaniem odebrałam różę od chłopaka.
– Gdzie ty wynalazłeś takie cudo w tych chaszczach? – zapytałam ze śmiechem, blokując z nim kontakt wzrokowy.
– Mam swoje sposoby. – odparł tylko, po czym wyminął mnie. Przyłożyłam różę do nosa, wdychając jej uspokajający zapach. Pachniała tak pięknie. – Nigdy więcej tego nie powtórzę i nigdy więcej nie zrobię niczego podobnego. – spojrzałam przez ramię na chłopaka, który właśnie trzymał w dłoniach swój telefon.
Westchnął ciężko i walcząc z samym sobą, przycisnął coś na wyświetlaczu. Dobrze nie odłożył telefonu na swoje miejsce, a puste ściany domu wypełnił Bon Jovi. Always, która była jedną z moich najukochańszych piosenek. Shey odchrząknął i spojrzał na mnie z poważną miną, wyciągając swoją dłoń w moja stronę. A mnie znów zamroczyło, bo naprawdę nie wierzyłam, że to się działo. To było więcej, niż więcej. To było moim wszystkim.
– Jednym z moich zajęć dodatkowych w podstawówce był taniec towarzyski, za co nie cierpię mamy do dzisiaj. – mruknął cicho, przechylając głowę w lewo. – Ale może coś zostało.
This Romeo is bleeding, but you can't see his blood.
I nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Z delikatnym uśmiechem odłożyłam ostrożnie różę na podłogę przy oknach. Westchnęłam, aby opanować rozgrzane ciało i podeszłam do czarnookiego. Nie trzeba było długo czekać, bo jeszcze dobrze się przy nim nie znalazłam, a złapał za moją dłoń, przyciągając moje ciało do swojego. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy nasze klatki piersiowe się ze sobą zderzyły. Niepewnie uniosłam wzrok na jego oczy, które patrzyły wprost na moją twarz. Jego duże ramię mocno zacisnęło się na mojej talii. Dokładnie tak, jakbym znalazła się w klatce, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało. W takiej klatce mogłam trwać wiecznie. Jego dłoń płasko ułożyła się na mich plecach, parząc mnie żywym ogniem. Prawą rękę umieściłam na jego barku, a palcami prawej ścisnęłam jego drugą dłoń. To było tak irracjonalne, Chryste, ale jednocześnie tak piękne. Nawet, jeśli chwilowe.
You see I've always been a fighter, but without you I give up.
Nate zaczął powolnie kołysać naszymi złączonymi ciałami. Nie mogłam opanować delikatnego uśmiechu, który już chyba na stałe zapanował na moich ustach. W końcu poczułam się szczęśliwa. Już powoli zapominałam, jakie to uczucie, a wystarczyło kilkadziesiąt minut z tym szaleńcem, abym sobie przypomniała. Nic nie mówiliśmy, po prostu wsłuchiwaliśmy się w tekst piosenki, która wypełniała cały dom, pieszcząc nasze uszy. W pewnej chwili ułożyłam swoją głowę na jego barku, zmniejszając dystans między nami do minimum. I przysięgam, że to wygrywało wszystkie inne bale. Nie musiałam mieć na sobie drogiej sukienki. Ba! Ubrana byłam w jeansy, a moją twarz pokrywał już w większości wytarty, całodniowy makijaż. Nie było wokół nas pozłacanych tac ani wytrwanych szampanów. Muzyka nie grała z wielkich głośników, a z jego telefonu. Za światło robił nam jedynie księżyc, ale mimo wszystko, nie zamieniłabym tamtej nocy na nic innego. Tylko nasza dwójka, Bon Jovi w tle i jego dotyk.
– And I'll be there forever and a day - Always . I'll be there till the stars don't shine. Till the heavens burst and the words don't rhyme. And I know when I die, you'll be on my mind.
Jego niemal niesłyszalny szept dotarł wprost do mojego ucha. Nie śpiewał, a szeptał. Cichym i zachrypniętym głosem, nie zagłuszając oryginału, chociaż ja i tak słyszałam tylko to. Brzmiało o wiele lepiej. Jego uścisk lekko się zwiększył. Zamknęłam powieki, uspokajająco wdychając jego zapach. I właśnie wtedy zrozumiałam, że znalazłam moje nowe wszystko. Bo był dosłownie wszystkim. Każdą emocją. Każdym skinieniem i ruchem. Każdą myślą. Nathaniel Gabriel Shey bezapelacyjnie był moim wszystkim. I ja się na to godziłam. Chłonęłam jego ciepło oraz znajomy zapach dymu papierosowego, jego wody kolońskiej oraz mięty.
What I'd give to run my fingers through your hair, to touch your lips, to hold you near. When you say your prayers try to understand, I've made mistakes, I'm just a man.
Z tymi słowami, Nate odszedł o krok, a ja zrobiłam powolny piruet. Znów złapałam go za dłoń, uraczając przy okazji ciepłym uśmiechem. Znów mocno przyciągnął mnie do siebie, jednak tym razem oprócz naszych klatek piersiowych, zderzyły się również nasze wargi.
Szczerze? Tylko na to czekałam. Nie smakowałam tych ust już tak długo, a kiedy tylko to zrobiłam, wszystko znów zawirowało. Wszystko znów zapłonęło żywym ogniem, który wznieciliśmy. Wszystko się paliło, łącznie z samym piekłem. Znów byłam w jego ramionach, gdzie czułam się najbezpieczniej na całym świecie. Jego język powolnie wdarł do mojego wnętrza, a ja dałam mu na to dostęp. Pieścił moje podniebienie w sposób, jaki tylko on potrafił. Przymknęłam z ulgą swoje oczy, zarzucając swoje dłonie na jego kark. Nie wiem, w którym momencie się zatrzymaliśmy. Nie rejestrowałam niczego, prócz niego. Jego dłoni na moich biodrach, moich palców w jego gęstych włosach. Jego ust tuz przy moich. Jego zębów podgryzających moją wargę. Czułam go dosłownie każdą komórką, bo tylko on rozpalał je do czerwoności.
If you told me to cry for you, I could. If you told me to die for you, I would.
I nie wiedziałam, czy to nie będzie ostatnia z takich nocy. Cóż, być może, ale nie żałowałam tego. Chociażbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć. Chociaż jutra miałoby nie być. To nie był zachłanny pocałunek. My nie byliśmy zachłanni. Całowałam jego usta i szczękę oraz tors, chcąc zasmakować wszystkiego. Najpierw spadła jego bluza. Potem mój kardigan i top. I już wiedziałam, czym jest pełnia szczęścia, kiedy podczas ciemnej nocy kochaliśmy się na twardej podłodze w jego domu za miastem. A widział nas jedynie księżyc, który oświetlał nasze nagie, spocone i zziębnięte ciała. Tylko on był świadkiem naszego dotyku, pocałunków, jakimi obsypywaliśmy swoją skórę. Cichych jęków Kiedy drżącymi dłońmi badaliśmy wzajemnie każdy milimetr swoich ciał.
I być może taka noc już nigdy miała się nie powtórzyć. Może to wszystko było ostatnimi chwilami radości. Ale cholera, nie żałowałam. Nie żałowałam ani jednej sekundy spędzonej przy Nathanielu Sheyu.
Well, there ain't no luck in these loaded dice, but baby if you give me just one more try. We can pack up our old dreams and our old lives. We'll find a place where the sun still shines.
***
Ostatni tydzień szkoły minął w zastraszająco szybkim tempie. Nim się obejrzałam, siedziałam już na sali gimnastycznej w białej todze i bordowej czapce absolwenta. Wszystkie krzesełka powoli się zapełniały, tak samo jak trybuny, gdzie znajdowali się nasi najbliżsi. Całą salę gimnastyczną wypełniały podekscytowane rozmowy i śmiechy, ale ja nie cieszyłam się za bardzo. Cholera, ja właśnie kończyłam ogólniak. Boże Święty, wchodziłam w dorosłe życie! Sama wizja tego mnie przerażała. Poprawiłam biały sznureczek, który zwisał z mojej czapki, a niesamowicie mnie irytował. Po mojej prawe stronie siedziała jedna dziewczyna, z którą niezbyt gadałam, a krzesełko po lewej było puste, ponieważ mój brat jeszcze się nie zjawił. Wszyscy siedzieliśmy alfabetycznie, toteż nie mogłam usiąść obok Mii. Ze zdenerwowaniem szarpałam za swoje skórki wokół paznokci, wiedząc, że jeśli nie przestanę, poleje się krew. Ale nie mogłam! Byłam niesamowicie zestresowana.
– Hejka, słońce! – westchnęłam cicho, przekręcając głowę w lewo, gdzie puste krzesełko zajął uśmiechnięty od ucha do ucha Chris. Jego toga luźno zwisała z jego ciała, a czapeczka była przekręcona. I pomimo jego wyszczerzu, ja niemal zabijałam go swoim wzrokiem.
– O proszę. Kto tu się pojawił. – mruknęłam kąśliwie, na co uśmiech spełzł z jego warg. Zwiesił głowę, kręcąc nią. – Nie widziałam cię już ze dwa tygodnie. Przeprowadziłeś się, czy co?
– Vic, wiem, że zjebałem, ale wszystko ci wytłumaczę. – zaczął, na co skinęłam głową.
– Słucham.
– Nie teraz. Po wręczeniu dyplomów. – już nie dyskutowałam, a skinęłam głową.
Było mi zbyt niedobrze przez stres, aby robić awantury. Chris jednak za długo nie posiedział, bo wrócił mój brat. Nie był zbyt zadowolony z tego, że zamiast beanie na jego głowie widniał biret, ale nie mógł oczekiwać czegoś innego. Spojrzałam na naszych rodziców oraz Ericka, którzy siedzieli obok ojca Mii i mamy Adamsa. Wszyscy wesoło szczebiotali, ekscytując się tym o wiele bardziej, niż niektórzy uczniowie, w tym Theo, który chciał wrócić do domu i grać w Fortnite. Wicedyrektorka, która stała już na scenie, na której to wszystko się odbywało, poprosiła wszystkich o ciszę i zajęcie miejsc. A mi chciało się jedynie rzygać. Ponownie wygładziłam swoją togę, a mój wzrok padł na scenę.
Przez pierwsze dwadzieścia minut dyrektor przemawiał, wmawiając nam, że szkoła już nigdy nie będzie mieć takiego rocznika, co było tanią bzdurą, bo mówił to co roku, a akurat za naszą klasą, nauczyciele tęsknić nie będą. Raczej każdy tylko z satysfakcją wypychał nas z tego budynku. Po naszych czterech latach, przydałby się tam egzorcysta, bo te korytarze widziały już niejedno. Następne swoje trzy centy wtrącili inni nauczyciele, a potem przyszedł czas na przemówienie jednego z uczniów, co dopiero mnie zainteresowało, ponieważ przemawiać miała Mia. Dyrektor z uśmiechem ją wywołał, a salę wypełniły głośne wiwaty. Blondynka z wrodzoną gracją wyszła z przedostatniego rzędu krzesełek i podeszła w stronę sceny, na która szybko wskoczyła. Po uściśnięciu dłoni z dyrektorem, stanęła tuż przed mównicą, na której położyła małą kartkę. Uśmiechnęła się w stronę uczniów, poprawiając sznureczek swojej czapki.
Wyglądała już dużo lepiej. Ostatnie zasinienia zakrył solidny makijaż, toteż dla osób trzecich wyglądała jak zawsze. Jednak ja wiedziałam, że tak nie jest. Jej szeroki uśmiech był sztuczny, tak samo jak zapał. Zależało jej na tym przemówieniu, ponieważ już w styczniu zaproponował jej to sam dyrektor. Roberts była bezapelacyjnie świetnym mówcą. Westchnęła cicho i ułożyła swoje dłonie po obu stronach mównicy, patrząc wprost na nas.
Jej przemówienie było zabawne, smutne, zawstydzające i odważne w jednym, co było całym opisem Mii Roberts. Po jej przemówieniu zaczęło się wręczanie dyplomów. Niektórzy niemal popłakali się ze śmiechu, kiedy Chris wleciał jako pierwszy na scenę, w euforii przytulając dyrektora, który wręczył mu dyplom. Po jego wyniosłym okrzyku, jakim było „Cholera, mamo, zdałem!" zrobiło się już nieco luźniej, a ciężka atmosfera zelżała. Kolejno wychodziliśmy po odbiór zawiniętych dyplomów. Kiedy i ja dostałam swój, całe ciśniecie ze mnie zeszło. Na miękkich nogach podreptałam z powrotem na swoje miejsce. Następnie odbyło się jeszcze odegranie hymnu naszej szkoły, czułe słówka, a po wszystkim tradycyjne wyrzucenie czapek ku górze. I było po wszystkim. No prawie, ponieważ nasze rodziny robiły nam dosłownie milion zdjęć. Mama płakała, rzucając mi się na szyję, tato krzyczał, ponieważ nie umiał włączyć aparatu, Theo chował się za dosłownie wszystkimi, a ja jedynie chciałam wrócić do domu.
Jednak w domu znalazłam się dopiero wieczorem, ponieważ po całej ceremonii, ja wraz z rodzicami, Theo i Erickiem udaliśmy się do restauracji, aby uczcić skończenie naszego ogólniaka. Mama trajkotała jak najęta o naszych uczelniach w Maine, do których razem z Theo składaliśmy papiery. My natomiast prawie w ogóle się nie odzywaliśmy, posyłając sobie znaczące spojrzenia, ponieważ, cóż. Dzień wcześniej mieliśmy pewną rozmowę na temat tego, czy aby na pewno wybieramy się na studia oddalone od Culver City o pięć tysięcy kilometrów. Podczas rozmowy z Mią zaczęłam mieć wątpliwości, czy aby na pewno tego chciałam i cóż, przyznaję się bez bicia, że razem z Theo w ostatniej chwili złożyliśmy papiery na uniwerek w Culver City. Tak, bez wiedzy mamy. Ugh, po prostu nie wyobrażałam sobie wyjechać z tego miasta, chociaż od zawsze chciałam to zrobić. Jednak niektóre rzeczy się zmieniły. Niektóre uczucia również. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Theo, oprócz kumpli, trzymała również Jasmine. Mnie prócz moich przyjaciół, trzymał kto inny.
Kiedy skończyliśmy kolację i wsiedliśmy do samochodu, poczułam ulgę. Całą drogę się nie odzywałam, bo nadawała mama. Trochę przysypiałam, a ocknęłam się, kiedy ojciec zaparkował pod domem.
– O, Vic. Chris przyjechał.
Zmarszczyłam brwi na słowa mamy i wyjrzałam przez przednią szybę. Rzeczywiście, o srebrnego Jaguara opierał się jego właściciel, z którym miałam do pogadania. Mimo że byłam zmęczona i cholernie mi się nie chciało. Musiałam się w końcu dowiedzieć, o co mu chodziło i dlaczego tak się odciął, chociaż cały czas szukałam z nim kontaktu. Westchnęłam i skinęłam głową, wypakowując się z samochodu. Było mi strasznie niewygodnie w czarnej, eleganckiej sukience oraz tego samego koloru szpilkach, ale mama nalegała. Powolnym krokiem podeszłam do mojego przyjaciela, o mało nie wywracając się trzy razy. Kiedy już stanęłam naprzeciw niego, zlustrował mnie z uśmiechem.
– Pięknie wyglądasz. – zaczął, ale nie dałam się na to nabrać. Zbyt długo go znałam.
– Do rzeczy, Chris. – wytknęłam mu, zakładając ręce na piersi w bojowym geście. – Od kilku dni nie ma z tobą kontaktu. Znikasz i wysyłasz tylko krótkie wiadomości. Teraz jest taki czas, że powinniśmy trzymać się razem, a ty uciekasz. Co się dzieje?
Westchnął ciężko, a na jego twarzy widoczna była ciągła walka. W końcu przejechał dłonią po swoich ciemnych włosach, krzyżując ze mną poważne spojrzenie.
– Byłem zajęty, bo miałem rozmowy z dyrektorem uczelni, do której chcę iść. – wyjaśnił mi. – Było dużo rozmów online, do których musiałem się nieźle przygotowywać, żeby wypaść jak najlepiej. To uniwersytet muzyczny, Vic. I to bardzo prestiżowy. Musiałem wysłać swoje prace i chciałem, aby wypadło to wszystko jak najlepiej. Dlatego nie miałem czasu i często mnie nie było.
– Nie mogłeś powiedzieć od razu? – zapytałam, czując dziwną ulgę. Myślałam, że to coś gorszego. – Dostałeś się? – zapytałam, na co skinął głową. – To świetne. Jakiś uniwerek w Nowym Jorku?
– Vic, on jest w Paryżu, a ja się tam przeprowadzam.
Zamilkłam, wpatrując się w jego zgaszone oczy. W pierwszej chwili wydawało mi się, że żartuje, więc zaczęłam się cicho śmiać, ale kiedy został poważny, automatycznie przerwałam. Nie. Nie, nie, nie. To nie mogło być prawdą. Poczułam, jak moje nogi słabną, więc oparłam się dłonią o srebrnego Jaguara mojego przyjaciela. Miałam nadzieję, że to był tylko zwykły koszmar, z którego zaraz się obudzę. Jednak to była rzeczywistość. Nie mogłam go stracić. W końcu to Chris Adams. Przecież on był zawsze.
– Przeprowadzasz się do Europy? – zapytałam, sama nie mogąc uwierzyć w słowa, które wypowiadałam. Chris skinął głową.
– To wszystko nie było jeszcze pewne. Dlatego nic nie mówiłem. Wszystko zależało od tego, czy się dostanę. – odetchnął, podczas gdy ja coraz szybciej oddychałam, blednąc. – Vi, to moja życiowa szansa. Jest tam jedna z najlepszych szkół muzycznych na świecie. Ludzie dostają się tam cudem, a mi się udało. Nie mogę z tego zrezygnować. Nie wyobrażam sobie życia bez was, ale przecież samy radę. Jest Skype i telefony... Będziemy do siebie jeździć... Vic.
– Ile to kilometrów od Culver City? – zapytałam pustym głosem, ponieważ to jeszcze nie za bardzo do mnie docierało. Obraz lekko mi się zamazywał, a w głowie mi huczało.
– Ponad dziewięć tysięcy.
Dziewięć tysięcy. Jakim cudem miał teraz być ponad dziewięć tysięcy kilometrów ode mnie? Przecież był moim najlepszym przyjacielem. Spotykaliśmy się prawie cały czas, kiedy nie knuł niczego za moimi plecami. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Tak, wiedziałam, że jeśli wyjedzie do Nowego Jorku to również bylibyśmy daleko, ale bylibyśmy przynajmniej na jednym kontynencie. Z jednej strony wiedziałam, że bardzo mu na tym zależało i było to jego wielką szansą, ale z drugiej nie chciałam w ogóle dopuścić do siebie wizji, że będzie znajdował się w innym państwie. Złapałam się za bolącą głowę, przymykając powieki. Jeszcze dobrze nie doszłam po siebie po zakończeniu mojego liceum, a teraz mój najlepszy przyjaciel informował mnie o swojej przeprowadzce. W dodatku moja mama była pewna, że pójdę na uczelnię, na którą chyba nawet nie chciałam iść. Cudowny początek dorosłości. Mogło być lepiej?
– Ale będziesz przyjeżdżał tu na święta, wakacje i te różne, tak? Będziesz przyjeżdżał do mamy? – zapytałam, chcąc złapać się jakiejkolwiek deski ratunku.
Jednak wzrok Chrisa mówił mi, że będzie jeszcze gorzej.
– Ona przeprowadza się razem ze mną. Sprzedajemy nasz dom.
Chyba będę płakać.
– Po rozwodzie nie jest tu szczęśliwa, tak jak kiedyś. Chce poszerzyć swoją firmę odzieżową, a najlepiej jest zacząć właśnie tam. Chce otworzyć tam kilka salonów, a potem wprowadzić swój towar na rynek w całej Europie. A kiedy się dostałem, może to zrobić. To jest szansa dla naszej dwójki. – zrobił krótką przerwę, łapiąc za moje ramię. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ciężko mi z tym wszystkim i wiem, że ciężko jest też tobie, ale to Paryż. W tej szkole uczyli się najwybitniejsi muzycy. Mam szansę spełnić marzenia.
– Rozumiem, Chris, dlatego jeszcze bardziej mnie to boli. – jęknęłam cicho, ponieważ mój głos pod koniec lekko się załamał. – Nie wyobrażam sobie, że nie będzie cię w Ameryce. Nie wyobrażam sobie tego, że Adamsowie się stąd wyprowadzają. Przecież... no kurwa.
– Wiem. – powiedział tylko, a następnie mocno zamknął mnie w swoich ramionach. – Ale mamy jeszcze całe wakacje.
Nie potrafiłam dłużej z nim rozmawiać, dlatego po kilku minutach stwierdziłam, że jestem zmęczona i muszę się położyć. Cóż, nie było to do końca kłamstwem, ale jeszcze przed tym, płakałam trzydzieści minut pod prysznicem, nie potrafiąc zaakceptować faktu, że Adams całkowicie wyprowadza się z Culver City. To się nawet nie rymowało! Jakim cudem ktoś inny miał zamieszkać w jego domu, w którym niektóre imprezy przeszły do historii? Nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że jego już tu nie będzie. Że nie będzie przyjeżdżał na święta czy wakacje. Po kolejnej godzinie wpatrywania się w biały sufit i zamartwiania się swoim marnym życiem, zdecydowałam się coś zrobić.
Niewiele myśląc, wciągnęłam na siebie czarne jeansy i tego samego koloru bluzę z kapturem. Związałam swoje rozpuszczone włosy w niedbałego koka, a następnie zeszłam do salonu, w którym siedziała moja mama z ojcem.
– Gdzie się wybierasz? – zapytała miło, odrywając wzrok od ekranu telewizora.
– Do Laury. Pochwalić się dyplomem. – odparłam dumnie.
– Chwal się, chwal. – zachichotała, po czym szybko cmoknęłam ją w policzek. – Jedź ostrożnie i wróć przed zmrokiem.
– Tak jest, kapitanie!
Wyszłam z domu, w międzyczasie zgarniając swoją torebkę, klucze do auta i dyplom. W końcu Laura bardzo chciała go zobaczyć, a ja nabrałam ochoty, aby ją odwiedzić. Wsiadłam do Mercedesa i odpaliłam silnik, wyjeżdżając spod domu. Wiedziałam, że bez makijażu moja zapuchnięta od płaczu twarz nie prezentowała się zbyt dobrze, ale w domu mogłam oszaleć. Kiedy stałam już na światłach niedaleko szpitala, mój telefon zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz, a na moje usta wkradł się uśmiech.
Nate: Dyplom jest?
Zaśmiałam się cicho, bez zastanowienia odpisując.
Victoria: oczywiście!
Nate: O mój Boże, czyli jednak zdałaś
Nate: Jakim cudem?
Zwęziłam niebezpieczne oczy, odpowiadając mu emotką ze środkowym palcem. Odrzuciłam telefon na fotel pasażera, spoglądając na czerwone światło. Cóż, przynajmniej jedno w moim życiu się unormowało. A mianowicie Nate. Po naszej ostatniej nocy – coś się zmieniło Było lepiej. Dużo lepiej. Spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą noc, kiedy to wymykałam się do niego przez okno. Zawsze czekał na mnie, opierając się o maskę swojego Mustanga, a ja za każdym razem witałam go tak samo. Zasypywałam go pocałunkami, tak jak on zasypywał mnie swoim dotykiem. Nie rozmawialiśmy o tamtej nocy. Była ona czymś bardzo prywatnym. Naszą słodką tajemnicą. Jednak przez to pojawił się duży problem, a mianowicie mój wyjazd na studia. Niepewny wyjazd.
Pokręciłam głową i ruszyłam, bo światło zmieniło kolor na zielony. Naprawdę zastanawiałam się, co mam zrobić. Z jednej strony nie chciałam złamać serca mamie, ale z drugiej nie chciałam zostawiać przyjaciół i jego. W końcu zaczęło się między nami układać. Śmiało powiedzieliśmy sobie, że coś do siebie czujemy. No, przynajmniej ja. Problemem były jednak moje studia. Myślałam o tym bardzo dużo i doszłam do jednego. Jeśli jednak wybiorę uczelnię W Culver City lub nawet stanowy, to zaproponuję w końcu poważny i oficjalny związek. Koniec zabawy w kotka i myszkę. Mogliśmy spróbować. Życie miałam jedno. Jeśliby nie wypaliło, to trudno. Ale nie będę żałować, że z nim nie spróbowałam.
Dziesięć minut później siedziałam już u Laury, z dumą pokazując jej mój dyplom. Dziewczyna wcale nie wyglądała lepiej, ale mimo tego pokazywała swój zapał i entuzjazm moim ukończeniem szkoły. Byłyśmy same, ponieważ Scott i Matt musieli coś załatwić. Opowiedziałam jej ze szczegółami całą ceremonię, a ona wsłuchiwała się w każde słowo. Zajęło nam to dobre pół godziny, aż w końcu, nie mogąc się powstrzymać, pod pretekstem pójścia do łazienki, znów poszłam do Nixona. To było silniejsze ode mnie. Przemierzałam ten sam korytarz, który znałam niemal na pamięć. Zmarszczyłam jednak brwi, kiedy żaluzje na szybie były zasłonięte. Zawsze pozostawały uniesione. Przełknęłam ślinę, a moje serce przyśpieszyło, ponieważ drzwi sali były otwarte. Na drżących nogach ruszyłam w tamtą stronę, a kiedy stanęłam w progu, moje zdenerwowanie osiągnęło apogeum.
Bo Cody Nixon wybudził się ze śpiączki.
Jego lekko przymrużone oczy utkwione były w białym suficie. Bandaż wciąż obwiązany był wokół jego poobijanej głowy. Mój Boże, on naprawdę się wybudził. Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Do mojego umysłu jak z automatu wpadło to wspomnienie.
Niczym w zwolnionym tempie widziałam, jak robi krok do tyłu, myśląc, że ma jeszcze jeden stopień, ale niestety tak nie było. Jego stopa ześliznęła się w dół, ciągnąć za sobą jego ciało. Dosłownie na jedną nanosekundę załapałam wzrok z jego wielkimi, przerażonymi tęczówkami. To było jak impuls. Kiedy dotarło do mnie, co się dzieje, szybko rzuciłam się do przodu, chcąc zatrzymać spadającego chłopaka. Jednak było za późno. Wyciągnęłam dłoń, która spóźniła się o zaledwie jedną sekundę. Jedna pieprzona sekunda mogła zmienić bieg wydarzeń. Mogła zmienić wszystko.
Potrząsnęłam głową, jednak nie powstrzymałam cichego jęknięcia, które skutecznie wybudziło Nixona z letargu. Jego wielkie, zielone oczy otworzyły się, obserwując ze zdenerwowaniem wszystko wokół. Na tyle na ile pozwolił mu kołnierz, obrócił się w moja stronę, blokując ze mną spojrzenie. Jego twarz była szalona. Rozbiegany wzrok nie mógł utrzymać się w jednym punkcie dłużej, niż kilka sekund. Zapewne brakowało mu dragów. Jednak to w tych oczach zobaczyłam wszystko, co zrobiłam. Jego upadek. Stary dom i moją ucieczkę. Mógł ze mną skończyć. Szczerze? Jeśliby coś powiedział, to chyba sama bym się przyznała. Właśnie wtedy zdałam sobie, jak słaba byłam. Tak jak u Nate'a, wyrzuty sumienia mnie zjadały.
– Kim jesteś? – jego obłąkany głos wypełnił całe pomieszczenie, wprawiając mnie w całkowite osłupienie. – Wynoś się! Wynoś się stąd!
Nie potrafiłam się poruszyć. Czułam się, jakby ktoś przyspawał moje nogi do podłogi. Cody obserwował mnie oszalałym wzrokiem, krzycząc i chyba chcąc wierzgać, ale jego ciało nie poruszyło się. Jego tępe oczy znów spoczęły na jasnym suficie, a rozdzierający gardło krzyk niósł się echem po korytarzu. Jak przez mgłę pamiętam wtargnięcie do sali lekarzy, którzy szybko mnie z niej wypchnęli. Czułam się, jakby ktoś uderzył w moja głowę ciężkim obuchem. Niczym w amoku przemierzałam kolejne metry, a w mojej głowie było tylko jedno zdanie. Nie pamięta cię. Nie pamięta cię. Nie pamięta cię. Nie wiedziałam, dlaczego tak było. Być może przez odstawienie narkotyków całkowicie poprzestawiało mu się w głowie, albo coś sobie uszkodził podczas wypadku.
Nie pamięta cię. Nic ci nie zrobi.
Na miękkich nogach wróciłam do Laury, ale nie potrafiłam skupić się na niczym innym, więc pod kolejnym pretekstem bólu głowy, pożegnałam się z nią. Ale nie pojechałam do domu. Przez następne czterdzieści minut, jeździłam z kółko po mieście, zastanawiając się, co ja właściwie robiłam z życiem. Wszystko sypało mi się na głowę, bo postanowiłam poczuć coś do niewłaściwego chłopaka, a mimo to, nie żałowałam. Moja przyjaciółka została pobita i zgwałcona. Moja druga przyjaciółka leżała w szpitalu po ciężkim wypadku, a każdego dnia jej życie było zagrożone. Mój przyjaciel przeprowadzał się na inny kontynent, a ja nawet nie byłam w stanie powiedzieć własnej matce, że nie chciałam wyjeżdżać na studia, bo nie chciałam zostawić bliskich. Nie pamiętam, w którym momencie to wszystko skomplikowało się tak bardzo, ale miałam dość. Po kolejnej godzinie bezcelowej jazdy stwierdziłam, że czas wrócić do domu. W końcu było już ciemno. Chwyciłam telefon, który już wcześniej wyciszyłam. Odblokowałam go, doznając szoku, kiedy zauważyłam czternaście nieodebranych od Mii.
– Kurwa. – zaklęłam i szybko oddzwoniłam, ponieważ musiało coś się stać.
– Vic? – zapytała roztrzęsionym głosem, kiedy tylko odebrałam. Wiedziałam, że płakała.
– Gdzie jesteś? – zapytałam bez ogródek. – Co się stało? Zaraz mogę u ciebie być.
– Vic, przyjedź do szpitala. – poprosiła, a gorzki szloch wyrwał się z jej gardła.
Laura.
Bez zbędnego gadania, rzuciłam telefon na fotel pasażera, nawet się nie rozłączając. Z piskiem zatrzymałam się, zawracając w stronę szpitala. Nie. Nie mogło się jej nic stać. Walczyła. Jej stan był ciężki, ale była silna. Wyprzedzałam wszystkie, jakie stanęły mi na drodze, myśląc jedynie o brunetce. Laura, Laura, Laura. Nie minęły trzy minuty, a znów byłam w szpitalu. Od razu zauważyłam płaczącą Mię, która ciągnęła za swoje włosy. Zaraz obok niej znajdował się Parker, który po prostu pusto patrzył się w ścianę, nie reagując zupełnie nic. Przypominał głaz. Bez życia i emocji. W ekspresowym tempie znalazłam się tuż przy zapłakanej niebieskookiej. Kiedy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się na moją szyję, mocno mnie tuląc.
– Co się stało? – zapytałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Byłam coraz bardziej przerażona i zdenerwowana jednocześnie. Wszystko musiało być dobrze. Po tylu złych chwilach, w końcu musiało.
– Mój ojciec mnie o tym poinformował. – załkała głośno, a jej czerwona twarz wygięła się w grymasie bólu. – Tak strasznie mi przykro. Nic nie dało się zrobić.
I wtedy już racjonalnie nie myślałam. Przeniosłam spojrzenie na Luke'a, który nawet nie zarejestrował mojego przyjazdu. Jakby zupełnie wyciągnięto go z życia i pozostawiono tylko ciało. Zrobiło mi się gorąco, a przez zawroty głowy miałam ochotę zwymiotować. Mój wzrok padł na drzwi w które wpatrywał się Luke. Niewiele myśląc, rzuciłam się w tamtą stronę, otwierając je.
I tamtego dnia, ściany szpitala w Culver City, znów usłyszały krzyk. Tym razem nie był to jednak krzyk Cody'ego Nixona. Nie był to krzyk szaleńca. Był to krzyk rozrywający gardło i serce. Tak głośny i bolesny, iż wykręcał ciało i umysł. Był to mój krzyk. Krzyk Victorii Clark. Krzyk, kiedy na metalowym stole, pod białą tkaniną, ujrzałam blade ciało.
Martwe ciało.
I właśnie wtedy moje życie się skończyło.
***
Helą! O Boże, to jeden z moich ulubieńców. Dzieje się, dzieje.
Koniec roku szkolnego, kochani!
Kocham i do ostatniego xx
#pizgaczhell
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top