3. To moja wina, że nas już nie ma.
Jak w amoku przepychałam się przez pijanych ludzi, nie do końca przyswajając ogarniającą mnie dookoła rzeczywistość. Gdzieś z tyłu podążała za mną rozweselona Ashley, a tańczący i bawiący się zewsząd goście torowali moją drogę do... właśnie, do czego?
Pomrugałam powolnie ciężkimi powiekami, czując niewyobrażalne znużenie. Niemal czułam te impulsy, które rozsadzały mi czaszkę. W końcu jakoś udało mi się dotrzeć do oświetlonej lampami kuchni. Opadłam z niemocą na jeden z wysokich stołków, umieszczając swoje puste spojrzenie w przestrzeni. Czułam się jak za mgłą. Jakby gruba szyba oddzielała mnie od realnego świata. Muzyka i rozmowy były dla mnie zagłuszone, a obraz niewyraźny. Wydawało mi się, że znalazłam się w pewnego rodzaju bańce, z której nie potrafiłam się wydostać i która coraz bardziej zaciskała się wokół mnie, odcinając moje biedne płuca od potrzebnego tlenu.
On tam był. Znajdował się w tym samym domu, co ja, i to w dodatku na mojej imprezie urodzinowej. Po pięciu miesiącach stał przede mną, jak gdyby nigdy nic, z neutralną miną i tym obojętnym wzrokiem. I tych kilkanaście sekund, podczas których napawałam się jego widokiem, wystarczyło, aby mój umysł znów otworzył się na te rozrywające wnętrze wspomnienia. Dlaczego do cholery zdecydowałam się wyjść na ten pieprzony dwór? I dlaczego on tam w ogóle był? Po co przyszedł?
Zakwiliłam cicho pod nosem, opierając łokcie o grafitowy blat. Oparłam głowę o dłoniach, wplątując drżące palce we włosy i zaciskając powieki, aby choć na kilka sekund odciąć się od tego wszystkiego i przestać myśleć.
Nie mogłam. Nie chciałam. Nie powinnam.
– Wyjdź z mojej głowy. – szepnęłam niepokojąco zimnym tonem sama do siebie, lekko pociągając za kosmyki moich włosów. Jednak nie dałam rady. Nie potrafiłam tego zrobić.
Nathaniel Shey znowu mącił. Chciałam się odciąć, a tymczasem, on po prostu przyszedł na moją imprezę urodzinową, podczas gdy ja walczyłam z tym całym syfem, jaki przez niego stworzył się w mojej głowie. Naprawdę miałam nadzieję, że to sen. Że zaraz się wybudzę w moim ciepłym łóżku, po czym o tym zapomnę, oddając się ponownie w objęcia Morfeusza. Jednak tak nie było. Szczypałam się po obolałych nadgarstkach, czując milion emocji w ciele. Dlaczego to się działo akurat wtedy, gdy było dobrze? Dlaczego znów się zjawiał? Sam jego widok sprawił, że moje dotychczasowe poukładane życie stanęło pod znakiem zapytania. I nie mogłam nic poradzić na reakcję mojego ciała. Na przyspieszone bicie serca, zimny pot na plecach, rozdygotane kończyny i pustkę w głowie. Mimo że minęło tyle czasu, wciąż było tak samo. O ile nie gorzej.
– Nie. Nie myśl o nim. Nie. – mruczałam sama do siebie, niczym ostatnia wariatka. Ale nią byłam. Byłam wariatką. Świrem, czubkiem, bo nie radziłam sobie z głupim uczuciem do nieodpowiedniego chłopaka. Rozpamiętywałam to wszystko, podczas gdy powinnam po prostu zapomnieć. On zapewne zapomniał. Ja byłam tą głupszą.
Odetchnęłam głośno, nabierając powietrza do płuc. Uchyliłam powieki i otarłam wierzchem dłoni pot z czoła, ponieważ zrobiło mi się bardzo gorąco. Powachlowałam zapewne już czerwoną twarz, rozglądając się dookoła. W pewnym momencie chwyciłam w dłoń w połowie pustą butelkę wódki i napełniłam nią przypadkowy kubeczek. Przez moje drżące dłonie większość wylałam na blat, ale niezbyt się tym przejęłam. Musiałam zdusić te uczucia i emocje w zarodku. Nie mogłam pozwolić, aby to znów się powtórzyło. Aby znów było jak kiedyś. Musiałam być twarda i nieugięta. Nie mogłam załamywać się przez jedno spotkanie. Nie mogłam pozwolić wspomnieniom mną zawładnąć.
Przyłożyłam plastik do ust, przymykając powieki.
Pierwszy łyk – jego spojrzenie. Głębia czarnych tęczówek, która niemal elektryzowała. Pochłaniała z każdą sekundą wpatrywania się w te czarne niczym węgiel, puste, ale i przy tym emanujące tajemniczym blaskiem oczy.
Drugi łyk – jego dotyk. Pachnąca i twarda skóra na moim ciele. Wystarczyło, by dotknął mnie opuszkami palców, a dreszcz ekscytacji przebiegał po moim rdzeniu, wyginając moje nerwy w konwulsjach przyjemności.
Trzeci łyk – jego zapach. Oszałamiająca mieszanka dobrej wody kolońskiej, dymu z często palonych papierosów i mięty od tych cholernych gum, które tak często żuł.
Czwarty łyk – jego głos. Zachrypnięty i głęboki bas, powodujący ciarki na moim ciele. Potrafił modulować nim w zaskakująco dobry sposób. Bo w jednej sekundzie był w stanie z przerażająco zimnego tonu przejść do rozbawionego i lekko ironicznego głosu.
Piąty łyk – on. On cały. W każdym calu taki wyniosły, ironiczny, kapryśny. Bipolarny i tajemniczy, ale przy tym przesadnie pewny swego. Nie grał, bo wiedział, że i tak wygra. I wygrywał. Wygrywał wszystko, podczas gdy ja przegrywałam egzystencję.
Szósty łyk – pusty kubek. Wódka się skończyła.
Krzyknęłam z bezsilności pod nosem, miażdżąc plastik w dłoni. Rzuciłam go przed siebie, ignorując zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Ukryłam twarz w dłoniach, czując odrazę do samej siebie. Byłam tak bardzo żałosna. Znów wszystko zniszczył. Jednym spojrzeniem tych cholernych tęczówek. Nie powinien tam przychodzić. Nie powinnam go widzieć. Nie mogłam. Starałam się normować szybki oddech i wziąć tę sprawę na chłodno. Opuściłam ręce wzdłuż ciała, wpatrując się w pusty punkt przed sobą. W pewnej chwili myślałam, że zaraz pokruszy mi się ząb od mocnego zaciskania szczęki. Tylko spokój mógł mnie uratować.
– Vic? – drgnęłam niemal niezauważalnie na delikatny głos obok.
Prawie siłą zmusiłam się do neutralnego wyrazu twarzy, przenosząc spojrzenie na moich znajomych. Laura z Mattem oraz Chrisem stali tuż obok z niepewnymi minami, wwiercając we mnie swoje przepraszające spojrzenia. Utkwiłam swój poważny wzrok w Adamsie, który aż emanował poczuciem winy. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież to nie była ich wina. Oni nie ponosili odpowiedzialności za ten cały syf. Tylko ja i on. Odetchnęłam spokojniej, zaciskając dłoń w pięść, gdy nagle za drobną sylwetką brunetki mignęła mi postać, która była moim wybawieniem.
– Theo! – krzyknęłam zachrypniętym głosem w stronę mojego brata. Zmrużył oczy, odwracając się w moim kierunku z butelką piwa w dłoni. Gestem ręki wskazałam, aby do nas podszedł, co zresztą uczynił. Jego widok lekko mnie uspokoił, a następnie przybrałam na twarz lekki uśmiech, który bardziej przypominał grymas, kiedy chłopak z przekrwionymi oczami znalazł się przy moim boku. – To Theo. Mój brat. Chcieliście go poznać. Theo, to Laura i Matt, których, jak się okazało, zaprosiłeś.
Cała czwórka, nieco zdezorientowana, posłała mi zdziwione spojrzenia, ale ja jedynie nonszalancko wzruszyłam ramionami, nie ściągając z ust wymuszonego uśmiechu. Kiedy załapałam kontakt wzrokowy z Laurą, moje spojrzenie wyrażało jedno. "Nie chcę o tym rozmawiać". Nie chciałam tego roztrząsać i słuchać tłumaczeń. Pragnęłam zapomnieć i nigdy więcej nie wracać do tego tematu. Nie potrzebowałam ich odpowiedzi. Nie mogłam pozwolić na chwilę załamania. Nie interesowało mnie to. Brunetka, po dość długiej chwili, skinęła głową i odchrząknęła, choć Matt nadal był zdezorientowany. Chris, natomiast, tylko jęknął, odwracając się w stronę grupki śmiejących się ludzi w rogu kuchni, nie chcąc patrzeć na to wszystko.
– Hej, dobrze w końcu cię poznać. Jestem Laura. – dziewczyna miło się uśmiechnęła, wyciągając drobną dłoń w stronę bruneta. Theo chwilę się jej przyglądał ze zmarszczonymi brwiami, analizując, jednak po chwili jego twarz rozjaśniła się w zrozumieniu. Ujął jej dłoń i potrząsnął nią, kiwając głową. – Naprawdę cieszę się, że dałeś nam znać o imprezie.
– Luz. – odparł nieprzejęty, po czym przywitał się także z Donovanem.
– I wszystkiego najlepszego. – dodał blondyn, który starał się chyba jakoś ogarnąć tę sytuację. Ale tak już było. Nie chciałam słuchać o... o nim. Theo cicho podziękował, drapiąc się po karku.
– Serio jesteście podobni. – odezwała się w końcu Moore, chcąc zmienić temat na przyjemniejszy, chociaż atmosfera wokół nas stężała już do tego stopnia, że można było kroić ją nożem. I choć starałam się przestać myśleć o tym syfie, nie potrafiłam. Moja noga ćwiczyła chyba do maratonu, ponieważ cały czas mi podrygiwała, a ze zdenerwowania zaczęłam gryźć opuszek swojego kciuka. Na siłę starałam się odgonić nieprzyjemne myśli, ale zdawało mi się, że im bardziej próbowałam, tym bardziej los sobie ze mnie kpił. On tam był.
– Może i tak, ale i tak się do niej nie przyznaję. – sarknął z przekąsem Theo, na co przewróciłam oczami, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Był już nieźle wstawiony, o czym świadczyły przekrwione oczy, potargane włosy i chwiejny krok. Zapewne zabalował z G i swoją paczką znajomych. Uniósł brew, po czym znów pociągnął zdrowo z butelki.
– Victoria, tutaj zniknęłaś! – nagle na horyzoncie pojawiła sie sylwetka Ashley. Brunetka jakoś dopchała się do miejsca, w którym siedzieliśmy, a następnie stanęła przede mną z rękoma założonymi na biodrach i surową miną. – Mówiłam ci, żebyś szła za mną, bo Jerry z chłopakami mają dla ciebie coś specjalnego. Mała niespodzianka.
Cóż, może i mówiłaś, ale wybacz, że cię nie słuchałam. Akurat byłam w szoku po zobaczeniu pewnego chłopaka po pięciu miesiącach ciszy.
O nie. Stop. Musiałam wyjść. Musiałam się przewietrzyć i ochłonąć.
– Tak, przepraszam. Musiałam się czegoś napić. – wyjaśniłam jej szybko, wskazując kciukiem na butelki z alkoholem obok mnie. Jej mina nadal pozostała chłodna, po czym przewróciła swoimi kocimi oczami, wzdychając.
– A cóż to za niespodzianka, jeśli można wiedzieć? – niespodziewanie do rozmowy wtrącił się Matt, co zaskoczyło Laurę jak i Chrisa, który jeszcze bardziej jęknął na abstrakcyjność tej sytuacji, bo tylko podszedł do krzesła naprzeciw mnie i opadł na nie, kładąc głowę na blacie przed sobą.
Czy interesowało mnie, czemu tam przyjechał? Cholernie, ale dla własnego dobra nie chciałam znać odpowiedzi. Jednak jedna niechciana przebijała się przez mój umysł, czego totalnie nienawidziłam. A jeśli przyjechał dla mnie... NIE.
Dziewczyna przeniosła na niego spojrzenie, zjeżdżając go chamsko przenikliwym wzrokiem, co robiła niemal zawsze u nowo poznanych facetów. Po chwili hardo uniosła głowę, spoglądając wprost w jego oczy. Jej mina była zacięta, w przeciwieństwie do blondyna, który lekko rozbawiony uniósł kącik ust, wkładając dłonie do kieszeni ciemnych spodni.
– Nie wiem, ale chłopcy zapewne wymyślili coś niebanalnego. – odparła chłodnym tonem, na co Matt kpiąco się zaśmiał. Nie powiem, ta rozmowa zaczęła robić się interesująca, a nawet mój brat, którego z reguły nic nie obchodziło, oparł się bokiem o krzesło i przyglądał tej dziwnej wymianie zdań. Wiedziałam, że była zła, bo Jerry'ego uważała niemal za brata, a Matt wkroczył na nieznane wody.
– Faceci z liceum i niebanalne rzeczy. Wybierz jedno. – zironizował zaczepnie, posyłając jej swój cwany uśmiech. Jednak nie za bardzo rozbawiło to Ashley, która żachnęła się, odgarniając lśniące włosy z twarzy okrytej idealnym makijażem.
– Widzę, że mamy do czynienia z wszechwiedzącym. – fuknęła, zakładając ręce na piersi i podchodząc bliżej niego. Manson do niskich nie należała, plus miała szpilki, więc była tego samego wzrostu, co Matt i chyba było jej to na rękę. Spojrzałam zdziwiona na Laurę, która zdumiona wzruszyła ramionami, robiąc minę w stylu "na mnie nie patrz" i odsuwając się od kłócącej się dwójki.
Znaczy, chyba się kłócili. Tak mi się wydawało... Cholera, co oni właściwe robili? Normalna rozmowa to, to nie była.
– Tak, wiem sporo rzeczy. – mrugnął flirciarsko, na co tylko parsknęła kpiącym śmiechem, patrząc na niego z pogardą. Ja za to starałam się podnieść szczękę z podłogi, która opadła mi przez zdziwienie. Czy Donovan musiał, do cholery, flirtować z wszystkim, co się ruszało?
– Szkoda, że nie wiesz, jak nie zrobić z siebie kretyna przy pierwszym spotkaniu. – odparła ze słodko-złośliwym uśmiechem, odwracając się i z nonszalancją zarzucając swoimi brązowymi włosami, które o mało nie uderzyły w twarz zielonookiego. – Widzę cię zaraz przy konsoli w salonie. – rzuciła w moją stronę, posyłając mi stanowcze spojrzenie, po czym znów ruszyła w stronę wyjścia z kuchni, całkowicie ignorując patrzącego na nią Matta.
Chris westchnął przeciągle, co brzmiało jak zarzynane zwierzę, po czym uniósł głowę i oparł łokieć o zastawiony kubeczkami blat, a dłonią przytrzymywał swój policzek, wskutek czego jego twarz rozjechała się. Popatrzył na nas zirytowanym ze zmęczenia wzrokiem, potrząsając swoimi bujnymi włosami. Był zły i wiedziałam dlaczego. Nie chciał, abyśmy zmieniali temat, bo wiedział, że jeśli to zrobimy, to nic ze mnie nie wyciągnie względem spotkania z... z nim. Ale ja nie chciałam o tym gadać. To nic nie znaczyło. Nic nie zmieniło.
– Victoria, kto to był? – zapytał po pewnym czasie Matthew, dalej wgapiając się nieodgadnionym wzrokiem w punkt, gdzie zniknęła Ashley. Ocknęłam się z letargu i odchrząknęłam, w duszy śmiejąc się z zainteresowanego chłopaka. Wiedziałam, że wywarła na nim wrażenie. Przecież każdy widział, jak na nią patrzył. Szkoda tylko, że miał u niej szanse równe mniej, niż zero.
– To Ashley Manson. – odpowiedziałam, drapiąc się po policzku. – Moja dobra koleżanka ze szkoły. Jest w moim wieku.
– Fajna jest. – zaśmiał się cicho, przejeżdżając kciukiem po swojej dolnej wardze, na co Laura z Adamsem niemal jednocześnie jęknęli.
– Nie psuj jej życia. – odparła brunetka, splatając ręce na piersi w buntowniczym geście. Matt tylko przewrócił swoimi zielonymi oczami i w końcu odwrócił się w naszą stronę, posyłając Laurze znużone spojrzenie.
On tu jest.
PRZESTAŃ.
– Nie psuj jej życia. – papugował wysokim piskiem, krzywiąc twarz, więc teraz to ona przewróciła swoimi ciemnymi oczami, bełkocząc coś pod nosem.
Przełknęłam gulę w gardle, która znów się w nim pojawiła i zacisnęłam dłonie na swoich ramionach, spuszczając wzrok. Czułam jak z nerwów i emocji moją twarz stawała się cieplejsza. Jedyne, na co miałam ochotę, to na pójście spać, jednak wiedziałam, że będzie to niemożliwe. Nie zdołałabym zasnąć z tak szybko bijącym sercem, które nie zwolniło nawet na sekundę od chwili tego głębokiego spojrzenia. Nie mogłam pozwolić natłokowi brudnych myśli wtargnąć do umysłu, więc starałam się myśleć o czymkolwiek innym. Niestety na marne, a natarczywy wzrok Chrisa, kłócąca się Laura z Mattem, oraz dudniąca muzyka i głośne rozmowy ludzi mi w tym nie pomagały. Musiałam wyjść.
Szybko uniosłam głowę i niemal mnie zemdliło, gdy ujrzałam Mię, Scotta i Luke'a zmierzających w naszym kierunku. Rozmawiali o czymś i wiedziałam, że nie było to przyjemne, bo mieli poważne miny, a blondynka chyba coś krzyczała. Musiałam działać i to szybko.
– Idę zapalić. – mruknęłam, zeskakując z krzesła. W ostatniej chwili złapałam równowagę i zapanowałam nad zawrotami głowy. Ruszyłam do wyjścia, nawet nie oglądając się za siebie.
– Victoria, nawet nie masz przy sobie papi... – zawołał Chris, zdezorientowany moim nagłym atakiem paniki. Zignorowałam go i przepchnęłam się przez tłum, w końcu dopychając się do otwartych drzwi. Przeszłam przez ich próg i przymknęłam z ulgą powieki, wdychając świeże powietrze. To zawsze działało i potrafiło mnie uspokoić. Głębokie wdechy i seria wydechów.
Zmarszczyłam nos, kiedy jakaś mocno nawalona laska w krótkich szortach wyrzygała się w petunie matki Chrisa, które zawsze cierpiały na każdej imprezie. Niby potem chłopak je opłukiwał z wymiocin, ale ja tam do nich nie podchodziłam. Odetchnęłam krótko, po czym zeszłam po marmurowych schodach i ruszyłam do bramy. Z ulgą przyjęłam to, że muzyka nie była tam aż tak głośna. Moje bębenki krzyczały. Przejechałam dłonią po swoich włosach, przeczesując zimnymi palcami, choć temperatura na zewnątrz wskazywała na pewno coś powyżej dwudziestu stopni. Zaczęłam przechodzić przez asfaltową ulicę, patrząc pusto przed siebie, gdy nagle moje ciało zostało oświetlone blaskiem samochodowych reflektorów. Podskoczyłam przerażona i spojrzałam w prawo na auto, które zatrzymało się z głośnym piskiem opon niecały metr ode mnie, przez co w ostatniej chwili uniknęłam spotkania z maską samochodową.
I cholera, na tej imprezie było grubo ponad dwieście osób. Okolica była zaludniona i tak, może było juz późno, ale po obu stronach szosy stało milion innych samochodów. Przeznaczenie to suka? Nigdy w nie, nie wierzyłam, ale tak. Przeznaczenie i kpiący z nas los to dwie suki, które nieustannie mąciły w moim życiu. Oddech stanął mi gdzieś w gardle, gdy powoli przeniosłam wzrok z czerwonej maski samochodu na kierowcę za przednią szybą. Blask ulicznych latarni pozwolił mi zobaczyć jego zdenerwowaną, ale i zdziwioną twarz. Czarne oczy bruneta wwiercały się w moje, a ja znów straciłam czucie w ciele. Za jakie grzechy?
Drgnęłam nieznacznie, kiedy szybko otworzył drzwi, nie gasząc silnika i wysiadł z Mustanga z wrodzoną gracją. Zatrzasnął za sobą czerwoną blachę, po czym oblizał wargi i włożył ręce do kieszeni czarnych jeansów. Nie ruszyłam się nawet o krok, kiedy powolnie podszedł w moją stronę i zatrzymał się niecałe dwa metry ode mnie. Słyszałam szybkie bicie swojego serca w klatce piersiowej, kiedy w ciszy staliśmy pierwszy raz sami od prawie pięciu miesięcy. Nie potrafiłam spojrzeć w jego oczy, więc tylko oglądałam czarny asfalt, coraz mocniej zaciskając palce na swoich ramionach. Było mi coraz bardziej niedobrze i chciałam stamtąd w końcu uciec, lecz jak na złość, moje ciało nie chciało współpracować z zamroczonym mózgiem. Mogłam spotkać każdego. Każdego, a spotkałam jego.
Uciekłam od ciebie, aby teraz stanąć z tobą twarzą w twarz.
– Cześć.
O mój Boże, dlaczego mi to zrobiłeś?
Automatycznie uniosłam głowę, natrafiając wprost na jego czarne oczy. Zagryzłam wnętrze policzka, kiedy tak patrzył na mnie bez wyrazu. Dlaczego wysiadł z tego cholernego samochodu? Nie mógł po prostu mnie wyminąć i odjechać? Zostawić, jak kiedyś? Jednakże jego głos... Skłamałabym mówiąc, że za nim nie tęskniłam. Za tym zachrypniętym od fajek basem, który nawet wtedy spowodował ciarki na całym moim ciele. Od zawsze wiedział, jakiego tonu używać do odpowiedniej sytuacji. I wtedy, gdy chciał kogoś zastraszyć, a robił to zdecydowanie zbyt często, czy kiedy byliśmy tylko we dwoje w jego Mustangu. I to były dwie rzeczy, które kiedyś bezapelacyjnie w nim uwielbiałam. Spojrzenie i głos. Jednak to było kiedyś i nie chciałam, aby znów wróciło.
– Hej. – sapnęłam cicho, nie wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć o w pół do drugiej w nocy na środku pustej drogi do chłopaka, który cały czas mieszał. Między nami panowała chwilowa cisza, podczas której tylko staliśmy, nie wiedząc, jak się zachować. Było tak przynajmniej z mojej strony, bo Nate w pewnym momencie uniósł rękę i podrapał się po karku, odchrząkując.
– Wyszłaś tak szybko na tę ulicę, że cię nie zauważyłem. – mruknął, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Nawet stąd poczułam jego zapach, choć nie za bardzo wyrazisty. Pachniał tak samo. Szkoda tylko, że reszta się zmieniła.
Naprawdę? Tylko tyle masz mi do powiedzenia, Nate?
– Och, tak. Przepraszam. Zamyśliłam się. – odpowiedziałam szybko, machając dłonią. Starałam się brzmieć naturalnie, jakbym gadała ze starym znajomym, choć wewnętrznie krzyczałam, rwąc włosy z głowy.
Naprawdę? Tylko tyle masz mu do powiedzenia, Victoria?
– Tak. – powiedział, a między nami znów nastała ta niezręczna cisza, w której to nie za bardzo wiedziałam, jak się odnaleźć. Kiedyś tak nie było. Było inaczej. Dlaczego on dalej tam stał? Dlaczego ja stałam? – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Chciałam zniknąć.
– Dzięki. – odparłam z wymuszonym uśmiechem, kiwając głową. – Były w sumie wczoraj, a właściwie już dwa dni temu. – dodałam, nawet nie wiedząc dlaczego się mu tłumaczyłam. Zaciągnęłam nosem i delikatnie potrząsnęłam głową, aby pozbyć się tego irytującego szumu w uszach i głupich myśli. Dlaczego nagle zachciało mi się płakać na to, jak bardzo się to wszystko zmieniło?
Mimochodem spojrzałam na jego niewzruszoną twarz. Zawsze był taki obojętny. Nie pokazywał żadnych emocji nawet po cholernych pięciu miesiącach ciszy. Okej, między nami wszystko się skończyło, nie przeczę, ale w końcu mieliśmy kiedyś tę relację i przebłysk jakiegokolwiek uczucia na nią, nie byłby zły. Chociaż trochę, ale nie, bo przecież Nathaniel Pieprzony Shey nie mógł pokusić się nawet na zwyczajny uśmiech. Nie oczekiwałam, że będzie mnie przepraszał czy się tłumaczył, bo zapewne nawet nie czuł takiej potrzeby, ale chciałam czegoś więcej po tylu miesiącach milczenia, niż tego odpychającego chłodu z domieszką cynizmu i obojętności. A może to dla niego nic nie znaczyło? Nie, gówno prawda. Znaczyło. I może nie tyle, co dla mnie, ale chociaż odrobinę. I nie uwierzę, że nie. Nasza relacja była ważna dla nas obojga, tylko że definicje ważności w tej sytuacji były dla obu stron trochę inne. Ale to się już skończyło. Nie było już nic, co nas przy sobie trzymało. Tylko obojętność i natarczywe wspomnienia.
– Ścięłaś włosy. – zauważył, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się moim brązowym kosmykom. Przełknęłam ślinę, potakując.
– Tak, w końcu musiałam.
– Ładnie.
Boże, dlaczego to wciąż się działo?
– Więc... – zaczęłam z zamiarem zakończenia tej głupiej rozmowy, która rozrywała jedynie posklejane rany, ale przerwał mi zirytowany głos niedaleko.
– Dobra, Scott oddał mi papiery, więc możemy jechać. – oboje odwróciliśmy głowy w stronę głównej bramy posiadłości Chrisa, przez którą przechodziła wysoka blondynka w zapewne drogich kozakach, czarnych spodniach i skórzanej kurtce. Za nią to nie tęskniłam.
Jasmine uniosła na nas swój wzrok, po czym przez milisekundę na jej twarz wstąpił wyraz zdziwienia. Szybko jednak się opanowała, przybierając swoją typową postawę zimnej suki. Zatrzymała się przy żelaznej furtce, unosząc brew i zjeżdżając mnie przenikliwym wzrokiem jasnych tęczówek. Oparła jedną dłoń, w której trzymała kilka pomiętych kartek, na biodrze, a nasze spojrzenia się skrzyżowały. I ostatnie na co miałam ochotę, to na docinki tej zdziry.
– No proszę. Cześć, Clark. – mruknęła, unosząc hardo głowę, choć jej twarz nie wyrażała ani kpiny czy pogardy. Patrzyła na mnie neutralnie, choć z wyraźną niechęcią. Skinęłam głową, czując skurcz żołądka przez zaistniałą sytuację i jeszcze bardziej chciałam zniknąć z tego głupiego miejsca, miasta, świata. Cokolwiek. Po chwili jednak wróciła wzrokiem do chłopaka za mną. – Mam dokumenty. Mamy po co przyjechaliśmy, więc możemy jechać. – pomachała plikiem papierów, a ja poczułam, jakby ktoś sprzedał mi cios nożem pod żebra.
Okej, znalazłam odpowiedź. Przyjechał tam po jakieś pieprzone papierki. Zapewne nawet nie wiedział, że miałam imprezę urodzinową. Fajnie. Nie, nie było mi przykro. Ani trochę.
– Okej. – odparł, kiwając głową. Ocknęłam się i znów na niego spojrzałam, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz złości. Nagle miałam ochotę, aby podejść do niego, spoliczkować, a następnie odejść z uśmiechem triumfu, ale nie zrobiłam nic. Tylko stałam na środku tej ulicy, modląc się, abym więcej już go nie zobaczyła. – To my się już zbieramy.
Na jego słowa, Jasmine kiwnęła głową i bez żadnego pożegnania, ruszyła do czerwonego Mustanga, po czym wpakowała się na miejsce pasażera. Nie odezwałam się przez suchość, jaka zapanowała w moim gardle, więc tylko czekałam na koniec tej męki, która znów przypomniała mi o tym wszystkim. Shey odchrząknął, po czym znów zabrał głos.
Powiedz moje nazwisko. Tak, jak kiedyś. Pokaż, że chociaż to się nie zmieniło.
– Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego. – mruknął niskim głosem, a w moim wnętrzu coś ponownie się skurczyło przez widok jego czarnych, beznamiętnych, ale nadal chłodnych tęczówek. Kiedyś patrzył na mnie z tym cwanym błyskiem. Teraz nie miałam nawet tego. – Cześć.
Nie odpowiedziałam. Gula w gardle, przez którą ledwo nad sobą panowałam, mi nie pozwoliła. Nate nie czekał. Szybkim krokiem odwrócił się, odcinając mi dostęp do jego twarzy. Cofnęłam się o jeden krok na miękkich nogach, kiedy wsiadł do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy szybko mnie wyminął, a następnie odjechał wzdłuż ulicy, pozostawiając po sobie jedynie ślady opon na asfalcie i jeszcze większy syf w głowie. Obserwowałam czerwone auto, aż w końcu zniknęło za zakrętem. Uwielbiałam ten samochód, w którym tyle przeżyliśmy. Lubiłam siedzieć w nim zwinięta w kłębek, kiedy bez celu jeździliśmy po Culver City, słuchając Stonesów. Uśmiechnęłam się blado pod nosem, parskając na swoje myśli. Tego już nie było.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wróciłam do domu, nadal obejmując się ramionami. Myślałam, że dam radę i że będę w stanie zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Udać, że to spotkanie, ta rozmowa i jego obecność spłynęły po mnie jak woda po kaczce, ale wiedziałam, że ten plan nie wypali już wtedy, gdy stanęłam w zatłoczonej ludźmi i duchotą kuchni. Spojrzałam na swoich przyjaciół, którzy okupowali to samo miejsce, w którym jeszcze niedawno głośno się śmialiśmy i rozmawialiśmy o bzdetach. Mia, stojąca obok blatu, głośno mówiła coś do Parkera i Scotta, którzy z posępnymi minami zerowali alkohol z kubeczków. Chris nadal siedział w miejscu, w którym go zostawiłam, myślami zapewne będąc w chmurach, bo Laura coś do niego mówiła, jednak ten nawet nie kontaktował. Matta za to nigdzie nie było, tak samo, jak mojego brata. Wiedziałam, że atmosfera była gęsta, a ich zacięte twarze tylko mnie w tym utwierdzały. Znów wszystko się spieprzyło. Znów było tak, jak kiedyś.
Nagle Mia spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem, urywając w połowie wymawiane zdanie. Jej niebieskie tęczówki zalśniły, a twarz od razu złagodniała. Pomrugała kilkukrotnie, zapewne oczekując, że podejdę, jednak tak się nie stało. Dalej stałam na swoim miejscu, czując niewyobrażalne zmęczenie i rozgoryczenie tym całym gównem. W końcu w ślad za Roberts poszedł Luke, a następnie Chris, po czym cała piątka patrzyła na mnie tymi spojrzeniami, których nienawidziłam.
– Vic?
To wystarczyło. Nic nie mówiąc, odwróciłam się i szybko ruszyłam w stronę schodów na piętro, aby ukryć szklane oczy. Ktoś nagle wylał piwo, krzycząc, a jeszcze inna osoba zawołała ludzi przy sofach do gry w "Nigdy, przenigdy nie...". Jednak ja czułam się, jakbym była tam sama. Jakby nie było nikogo wokół. Tylko ja z moimi wyniszczającymi od środka myślami. Sprawnie wspięłam się po wielkich schodach, zaciskając palce na barierce, abym nie spadła. Będąc już na górze, znalazłam odpowiednie drzwi i pchnęłam je, wchodząc do ciemnego pokoju Chrisa oświetlanego jedynie blaskiem ulicznej latarni za oknem. Zamknęłam za sobą drewnianą płytę, która oddzieliła mnie od innych ludzi i hałasu. W ciszy przemierzyłam dużą sypialnię i delikatnie usiadłam na skraju materaca wielkiego łoża. Zaciągnęłam nosem, patrząc rozmazanym wzrokiem w pusty punkt przede mną. Dlaczego to znowu się działo? Dlaczego, gdy już trochę ogarnęłam swoje życie, on znów mi je rozwalił, właściwie nie robiąc niczego konkretnego, poza samym istnieniem?
Nie rozpłakałam się, chociaż szklane oczy i drżąca broda mnie nie opuszczały. Hardo zacisnęłam dłonie w pięści, zagryzając dolną wargę do tego stopnia, iż poczułam metaliczny posmak krwi na języku. Nie chciałam być tą Victorią z września, która jedynie płakała, leżąc w łóżku. Od zawsze byłam twarda. Radziłam sobie sama, pomagałam bliskim. Byłam taka dzielna, a teraz co? Znowu miałam ryczeć przez jedno spotkanie z tym cholernym Sheyem, który od zawsze patrzył jedynie na siebie? Nie. Nie tym razem. Byłam silniejsza. Płakałam, tęskniłam, a teraz przyszedł czas, aby zapomnieć. Chociaż bolało jak cholera. I był to ból dużo gorszy, niż ból fizyczny. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi żebra, a następnie powoli wbijał szpilki w moje wnętrze, ciesząc się do rozpuku z mojego bólu. A w głowie było jeszcze gorzej.
– Victoria? – drgnęłam na delikatny głos Mii pochodzący z progu drzwi. Nie odezwałam się, dalej patrząc w martwy punkt na równoległej ścianie. Kiedy to tak bardzo się rozwaliło? Co, miałam w kartach zapisaną porażkę przez jednego, niewłaściwego chłopaka?
Blondynka westchnęła, po czym zamknęła drzwi, przez co ponownie zrobiło się cicho i ciemno. Słyszałam jej kroki, kiedy zmierzała w moją stronę, a po chwili materac ugiął się pod jej ciężarem, gdy usiadła u mego boku. Czułam jej spojrzenie na swojej twarzy. Czułam jej współczucie, którego nie znosiłam. Wszystko czułam, miejscami aż za bardzo.
– Rozmawiałam z nim. – zakwiliłam, przełykając ślinę. Mia nie odezwała się, a tylko odgarnęła potargane włosy z mojego barku, pozwalając mi kontynuować. – I wiesz z czego właśnie zdałam sobie sprawę? – zapytałam, odwracając głowę i w końcu na nią spoglądając. Patrzyła na mnie zmartwionym i opiekuńczym wzrokiem, uważnie słuchając, podczas gdy jej widok rozmazywał mi się przez łzy, które heroicznie powstrzymywałam. – Nie boli mnie jego widok czy świadomość, że to wszystko jest takim syfem. Boli mnie to, że już nic nie jest tak, jak wcześniej.
– Victoria...
– Wewnętrznie rozpierdala mnie to, że nie jestem w stanie przywrócić mojego stosunku do niego jeszcze sprzed naszego pierwszego spotkania. Nie chcę go nienawidzić, ale nie mogę też sprawić, aby stał mi się obojętny, a tak bardzo tego pragnę. Wszystko w tym cholernym mieście mi go przypomina, a gdy przeglądam nasze stare wiadomości i przypominam sobie te wszystkie nocne rozmowy, jazdy jego autem i pocałunki... czuję się po prostu źle. – ostatnią część zdania niemal wyszeptałam przez zaciśnięte tłumionym szlochem gardło. – Nie chcę się tak czuć.
– Victoria, wiem, że jest dla ciebie cholernie ważny, a takie uczucia nie znikają ot tak. – powiedziała emocjonalnie, łapiąc mnie za dłoń, kiedy na moje nieszczęście jedna kropla wypłynęła z mojego oka, spadając na mój sweter. – Spędziłaś z nim dużo czasu, poznałaś go lepiej, niż większość innych ludzi, a przez długi czas byliście niemal przyjaciółmi, przez co jeszcze bardziej się do niego przywiązałaś. Wszyscy wiemy, że nie jest ci łatwo, ale nie wiesz też jak on podchodzi do tej sytuacji...
– Wiem. – przerwałam jej, parskając śmiechem przez łzy. – Po pięciu miesiącach dostałam jedynie głupie "cześć" i "wszystkiego najlepszego". Czy trzeba tu coś jeszcze dodawać? – zaciągnęłam nosem i znów spojrzałam w pusty punkt, zdając sobie z czegoś sprawę. – Spieprzyłam to. Dałam mu ultimatum, którego nie powinnam. To moja wina, że nas już nie ma.
Jednak n a s nigdy nie było.
***
Weszłam do swojego domu, cicho zamykając drzwi wejściowe. Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi i zdjęłam swoje buty, które postawiłam na szafce w holu. Weszłam w głąb korytarza najciszej, jak potrafiłam. W końcu było po piątej nad ranem, a mama zapewne spała jak każdy normalny człowiek w sobotni poranek. Odetchnęłam cicho i skierowałam kroki do swojego pokoju, w międzyczasie zabierając butelkę z wodą z kuchni. Krzywiłam się na każde głośniejsze skrzypnięcie drewnianych stopni, ale w końcu jakoś dotarłam na piętro. Uważnie podeszłam do białych drzwi mojej sypialni, po czym otworzyłam je i wślizgnęłam się do środka. Odetchnęłam z niemałą ulgą, kiedy znalazłam się w swoim bezpiecznym pokoju, odcięta od ludzi z dala od hałasu. Te cztery szare ściany były moją bezpieczną przystanią. Tam czułam się najlepiej.
Kot, śpiący na moim zasłanym łóżku, uchylił tylko oko, po czym znów je zamknął, całkowicie mnie ignorując. Przewróciłam na niego oczami i zdjęłam swoją skórzaną kurtkę, wcześniej wyjmując z jej kieszeni klucze i telefon, które rzuciłam na materac razem z butelką wody. Samo ubranie położyłam na zawalonym innymi ciuchami biurku. Mama przyniosła mi je wyprane, ale byłam za leniwa, aby je złożyć i schować do szafy, więc tylko przekładałam je z miejsca na miejsce w zależności, gdzie siedziałam. Zaciągnęłam nosem i przejechałam dłońmi po swoich poplątanych i przesiąkniętych dymem papierosowym włosach. Rozejrzałam się dookoła na tę ciszę, która mnie otaczała.
Pieprzyć to.
Szybko podeszłam do biurka i otworzyłam pierwszą szufladę. Wyciągnęłam z niej paczkę mentolowych fajek i różową zapalniczkę. Przerzuciłam się na cienkie mentole, chociaż ktoś tam mówił, że były bardziej niezdrowe. Prawdę mówiąc, miałam to w dupie. Wyciągnęłam jednego papierosa i podeszłam do okna, które otworzyłam na oścież. Usadowiłam się na parapecie, po czym odpaliłam fajkę, zaciągając się dymem.
Spojrzałam pusto na obraz na zewnątrz. Świat powoli budził się do życia, a pierwsze promienie słoneczne przebijały się przez różnokolorowe niebo, wpadając kaskadami do mojego pokoju, tworząc złote plamy na podłodze, ścianach i meblach. Ja za to jedynie siedziałam z papierosem pomiędzy palcami, myśląc nad tym, jak ten burdel się skomplikował. Byłam pijana i rozemocjonowana, a było to najgorsze połączenie, bo zbierało mnie na przemyślenia. Postanowiłam nie zostawać na noc na tej cholernej imprezie, w przeciwieństwie do mojego brata, który całkowicie urżnięty zarzygał się i poszedł spać do pokoju gościnnego, mając wszystko w dupie. Ja niestety tak nie potrafiłam, przez co zamówiłam taksówkę i wróciłam do domu.
Patrzyłam jak zahipnotyzowana na dym powolnie wydostający się z moich ust, który leniwie wylatywał na zewnątrz, rozpływając się w powietrzu. Zmarszczyłam brwi, kiedy mój wzrok zatrzymał się na framudze jasnego okna, a do mojego umysłu niepostrzeżenie wkradło się pewne wspomnienie, całkowicie odrywające mnie od rzeczywistości.
Uniosłam głowę, kiedy usłyszałam jakiś szelest. W moim pokoju panował półmrok, ponieważ zapalona była tylko wysoka lampka nad moim łóżkiem, umożliwiająca mi czytanie. Przewróciłam oczami, pewna, że coś mi się wydawało. Poprawiłam okulary na nosie w grubej, czarnej oprawie. Okulista zalecił mi je do czytania, ponieważ często to robiłam, a moje oczy strasznie się męczyły. Nie chodziłam w nich publicznie, ponieważ uważałam, że wyglądałam po prostu źle, mimo że każdy powtarzał, iż byłam bardziej urocza. No szczerze wątpię.
Warknęłam pod nosem, kiedy znów usłyszałam ten dźwięk. Odrzuciłam książkę na materac, po czym zdenerwowana wstałam z łóżka. Podeszłam do okna, z którego dochodził ten nieznany odgłos. Odsunęłam je do góry, po czym rozejrzałam się dookoła, a następnie spojrzałam w dół.
– Ty naprawdę nie wiesz do czego służą drzwi. – westchnęłam, opierając się łokciami o parapet. Lekki powiew wiatru owiał moją twarz. Niebo było zachmurzone i nie widziałam na nim żadnej gwiazdy.
– Wiem, po prostu ich nie używam. – wzruszył ramionami Shey, a kaptur jego bluzy lekko zsunął mu się z głowy. W dłoniach przewracał kamyczki, którymi rzucał w szybę.
– Idź stąd. – parsknęłam. On był absurdalny.
– Mówiłem, że pójdziesz ze mną na imprezę. – podszedł bliżej rynny. – A wiesz, że zawsze stawiam na swoim.
– A co ci tak zależy, abym przyszła? – kontynuowałam, unosząc brew. Wiedziałam, że pytaniami go strasznie denerwowałam, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Tak, jak mówiłem. – po tym odbił się od ziemi i zwinnie zaczął wdrapywać po rynnie. – Chcę cię upić i wykorzystać.
– Nate, idź stąd. – chciałam być poważna, ale średnio mi to wychodziło, bo on tak śmiesznie wyglądał wchodząc po tej rynnie. – Nate!
Brunet znalazł się naprzeciw mnie. Byłam wyższa, ponieważ przez to, że musiał opierać nogę na jednym z gwoździ, sięgał mi do brzucha. Pokręciłam głową, bo naprawdę jego kretynizm kiedyś go zabije. Bałam się, że zobaczy go moja matka, a wtedy będę miała istne piekło.
– Vic, wiesz, gdzie jest ten mój niebieski szalik? – z szybkością światła odwróciłam się w kierunku drzwi, które były naprzeciw okna. Moja matka właśnie je otworzyła, kiedy ja starałam się zasłonić swoim ciałem głowę Sheya.
Rozczarowanie i niepowodzenie. Te dwa słowa opisywały całe moje życie. Bo ja nie wiem, jakim cudem można urodzić takiego przegrywa, jakim byłam. Mi coś nie tak w genach poszło.
– Hej. – wysapałam, modląc się w duchu, aby nie zauważyła chłopaka za mną.
– Dlaczego tak stoisz przy tym oknie? – uniosła brew, posyłając mi dziwny uśmiech.
– Musiałam się przewietrzyć. Czytałam "Szukając Alaski". Wiesz, jak działa na mnie ta książka. – uśmiechnęłam się nerwowo.
– Och, okej. Chciałam zapytać, czy wiesz... – nagle poczułam, jak Nate dźga mnie palcem w plecy, przez co wygięłam się w bok. – Co ci?
– A nic. – machnęłam ręką, w myślach mordując Sheya na wszystkie możliwe sposoby.
– Wiesz, gdzie ten niebieski szalik z kokardką?
– Nie... – znów poczułam to nieprzyjemne dźgnięcie, ale tym razem nie zareagowałam tak gwałtownie. – Nie widziałam. – zacisnęłam usta w wąską linię.
– Pewnie Theo coś sobie nim zawiązał. On i te jego durne pomysły. – przewróciła oczami, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.
– Zabiję cię. – warknęłam, odwracając się w jego stronę. Dalej opierał nogę na gwoździu, a ręce na parapecie, przez co zapewne było mu niewygodnie. Ha, jakoś nad tym nie ubolewałam.
– Który to już raz? – uniósł brew. Podciągnął się sprawnie na dłoniach i wskoczył do mojego pokoju. Zmarszczyłam groźnie brwi, zakładając ręce na piersi i odchodząc dwa kroki w tył. Strzepnął swoje czarne spodnie, a następnie poprawił granatową bluzę z białymi rękawami, która na piersi miała z dwóch stron wyszyte litery W.
– Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie możesz tu sobie tak po prostu wchodzić? – westchnęłam zła, a moje ręce bezwładnie opadły wzdłuż mojego ciała.
Przewrócił oczami niewzruszony, po czym podszedł do mojego łóżka. Rzucił się plecami na materac, a później skrzyżował nogi w kostkach i wygodniej się ułożył, chwytając książkę, która leżała obok.
– Tak, rozgość się. – prychnęłam sarkastycznie. – Zrobić ci kawy?
– Wolałbym herbaty. – rzucił, po czym spojrzał na mnie znad książki, uśmiechając się od ucha do ucha. – Nie wiedziałem, że nosisz okulary.
Zmarszczyłam brwi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wciąż miałam założone szkła w czarnej oprawie. Ściągnęłam je, kładąc na blat biurka. Przymknęłam oczy, łapiąc kciukiem i palcem wskazującym za grzbiet swojego nosa. Musiałam coś wymyślić. Mama znów mogła tam wejść, a wtedy nie poszłoby mi już tak gładko.
– Nate. – zaczęłam łagodnie, splatając dłonie, po czym strzeliłam mu spojrzenie. Musiałam rozegrać to inaczej. Znałam go na tyle, iż wiedziałam, że kiedy będę mówić, aby coś zrobił, on tego nie zrobi i odwrotnie. To właśnie ten irytujący typ człowieka. – Kochanie. – rzuciłam, aby jeszcze bardziej się przymilić. Nie wiedzieć czemu, często mnie tak nazywał, czym mnie wkurzał, ale może to zadziała.
– Oho, jaka zmiana postawy. – zacmokał, nawet na mnie nie patrząc. Na jego ustach błąkał się cwaniakowaty uśmiech, gdy przerzucał kolejne strony lekko rozpadającej się już książki. Głowę miał opartą o wezgłowie łóżka, aby było mu wygodniej.
– Mogę mieć kłopoty, gdy ktoś cię tu zobaczy, więc mógłbyś być tak miły i stąd wyjść? – zapytałam elokwentnie, uśmiechając się z przymusu.
– Clark, powinnaś znać mnie na tyle, aby wiedzieć, że twoje kłopoty mnie niezbyt interesują. Przecież gdyby mnie obchodziły, to prawdopodobnie nasza znajomość zakończyłaby się na jednym spotkaniu. – zaznaczył, na co przewróciłam oczami, głośno wzdychając. Niestety, punkt dla niego. – Zbieraj się. Idziemy na imprezę. – naprawdę byłam w stanie mu coś zrobić.
– Po co? – jęknęłam, marszcząc twarz. – Nie chcę tam iść.
– Masz siedemnaście lat czy siedemdziesiąt? – zapytał podchodząc do okna. Przełożył jedną nogę na drugą stronę, po czym spojrzał w moją stronę. – Oknem czy drzwiami?
– Oknem.
W idealnej ciszy, nie zakłócanej niczym, patrzyłam na białą ramę okna i brudną szybę, wyłapując z nadzwyczajnym skupieniem każdy element. Papieros w mojej dłoni powoli się wypalał, a leki wiaterek owiewał moją zmęczoną twarz, idealnie współgrając z pierwszymi złotymi promieniami słonecznymi. Pomrugałam powolnie i przeniosłam wzrok na swoją prawą dłoń. Uniosłam ją lekko, opierając przedramię na zgiętym kolanie. Przytknęłam białą, cienką fajkę tuż przed twarz, lustrując znikający z każdą sekundą tytoń przemieniający się w popiół. I znów to samo. Otwarty umysł ze zbyt dużą ilością wspomnień w zanadrzu.
Znalazłam się znów w miejscu, gdzie mój "oprawca" postanowił mnie porwać i zaciągnąć w krzaki. Wzrokiem zaczęłam szukać zapalniczki, która wypadła mi z rąk. Było trochę ciężko, ponieważ nic nie widziałam, ale musiałam ją odszukać.
– Clark. – zacisnęłam zęby, słysząc jego głos za sobą.
– Spierdalaj, chłopcze. – mruknęłam, patrząc na ziemię.
– Nie obrażaj się. To był tylko żart. – mówił, a ja domyślałam się, że sobie już trochę podpił.
– W chuj śmieszny, naprawdę. – zironizowałam. Gdy bywałam zła, zaczynałam sporo przeklinać. W sumie, to nawet gdy nie byłam zła i tak przeklinałam. Przez liceum stałam się bardziej wulgarna, niż powinnam.
W końcu schyliłam się po różową zapalniczkę z Barbie, która leżała w trawie. Chwyciłam ją w dwa palce, po czym wyprostowałam się, wyciągając z kieszeni jeansowej kurtki paczkę papierosów. Wybrałam jednego, wsadzając go do ust. Kiedy miałam schować opakowanie, zwróciłam uwagę na natarczywe spojrzenie Nate'a.
– To trochę niegrzeczne tak się nie podzielić, nie uważasz? – uniósł brew, przechylając lekko głowę, a jego lewy kącik ust drgnął.
– Nie zasłużyłeś. – wymamrotałam, uważając, aby fajka nie wypadła mi z ust.
– Mogę jeszcze zasłużyć. – rzucił dwuznacznie. Przewróciłam oczami, ale posłusznie wyciągnęłam paczkę w jego stronę, a kiedy zabrał papierosa, schowałam ją do kieszeni. Odpaliłam swojego, zaciągając się nikotyną.
– Teraz mój. – stwierdził czarnooki. Chciałam podać mu zapalniczkę, ale pokręcił głową. – Ty to zrób.
– Jesteś pewny? A może cię podpalę? No wiesz, niechcący. – zakpiłam.
– Zaryzykuję. – westchnęłam, stając bliżej niego. Nacisnęłam mechanizm zapalający, przybliżając dłoń do papierosa w jego ustach. Nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, a płomień idealnie odbijał się w jego zimnych, czarnych oczach.
Odkaszlnęłam, odsuwając się. Schowałam urządzenie do kieszeni, znów zaciągając się dymem. To takie głupie. Z każdym papierosem wtłaczałam w swoją krew tysiące paskudnych substancji, trując się, a mimo wszystko i tak to robiłam.
– Papierosy są szkodliwe. – burknęłam, patrząc na biały dym wydobywający się spomiędzy moich ust.
– Życie jest szkodliwe. – odparł, wsadzając dłoń do kieszeni spodni.
Musiałam przyznać mu rację, bo pomimo mojego młodego wieku i niewiedzy w wielu dziedzinach życia, było to prawdą. Tak naprawdę człowiek przez większość swojego istnienia jest nieszczęśliwy.
– Więc po co żyć? – zapytałam, spoglądając na jego twarz, którą słabo oświetlała uliczna latarnia.
– Po nic. I tak wszyscy skończymy w piekle. – wraz z jego słowami spomiędzy jego ust wydostał się dym papierosowy.
– Nieprawda. – zaprzeczyłam. – Nie wszyscy.
– Clark. – parsknął śmiechem, ukazując szereg białych zębów. – Każdy z nas jest skurwielem. Piekło na nas czeka.
Zamilkłam, obserwując jego twarz. Mogłam śmiało stwierdzić, że z wyglądu był perfekcyjny, ale w środku niestety cholernie zepsuty.
Był nieidealnym ideałem.
Parsknęłam, krótkim i do szpiku przesiąkniętym jadem, śmiechem, kręcąc z rozbawieniem głową na swoje myśli. Wyrzuciłam wypalonego papierosa przez okno, po czym je zamknęłam, a następnie głośniej odetchnęłam, przecierając dłońmi zmęczoną po ciężkim dniu twarz. Rozejrzałam się po wnętrzu pokoju, z opóźnionym refleksem spoglądając na białą komodę obok, na której leżało długie, siwe pudełko obwiązane różową wstążką. Na pewno nie należało do mnie, bo nigdy go nie widziałam i byłam pewna, że nikt go tam nie zostawiał. Zdezorientowana, ale i lekko zaintrygowana, podeszłam do mebla, przyglądając się pakunkowi. Wyglądał jak zwykły prezent i byłam pewna, że nim był, a ktoś postanowił sprawić mi niespodziankę.
Sprawnym ruchem odwiązałam wstążkę, po czym ściągnęłam wieczko i położyłam je na blacie obok. Ze zmarszczonymi brwiami odsunęłam jasnoniebieską, delikatną folię, a moim oczom ukazały się trzy długie róże leżące w środku wąskiego pudełka. W pierwszej chwili mnie zatkało i nie za bardzo wiedziałam, jak mam zareagować. Przyglądałam się z zafascynowaniem trzem złotym kwiatom, które posypane były tego samego koloru pyłkiem, który wyglądał jak najprawdziwsze złoto w proszku. Róże niesamowicie połyskiwały pod osłoną promieni słonecznych, co nadawało im jeszcze większej niezwykłości. Z uchylonymi ustami, opuszkami palców dotknęłam ich łodyg, zdając sobie sprawę, że były żywe.
Trochę trwało, nim jakoś się otrząsnęłam. Nie miałam pojęcia od kogo był ten śliczny prezent, bo w końcu każdy swój podarunek mi już dał. Jednak wtedy coś znowu zwróciło moją uwagę, a mianowicie mała, biała karteczka przyczepiona do wewnętrznej strony wieczka. Przechyliłam głowę i odkleiłam ją od pudełka, po czym przytknęłam bilecik pod twarz. Na jego twardej strukturze, pochyłym i bardzo eleganckim pismem, było napisane jedno zdanie.
W końcu osiemnaste urodziny obchodzi się tylko raz w życiu.
E. M.
***
– Zimno. – odetchnęłam, otulając się szczelniej swoimi ramionami. Przytknęłam zimną dłoń do ust, w której to pomiędzy moimi palcami znajdował się na w pół wypalony papieros. Zaciągnęłam się zdrowo, czując wirującą nikotynę w płucach, a następnie patrzyłam jak dym powoli wydostaje się spomiędzy moich warg, aby rozpłynąć się w ciemności oświetlonej kilkoma ulicznymi latarniami i blaskiem świateł oraz neonów budynku obok.
– Ja już w sumie nie czuję. – wymamrotała Mia, wzruszając ramionami. Mimo że jej nos był czerwony i co chwilę nim zaciągała, nie drżała ani nie narzekała na niską temperaturę. – Ale może być to spowodowane tym, że już wyzerowałam kilka drinków i jakoś mi cieplej w środeczku. – zaśmiała się wesoło, na co i ja parsknęłam śmiechem, zajmując się swoją fajką.
– Mogłam wziąć płaszcz z loży. – przyznałam, bo to nie byłaby głupia opcja. W końcu stałam w samych ciemnych jeansach i czarnej bluzce z długimi rękawami i z wiązaniem na dekolcie, a dobrze wiedziałam, że tamta noc nie była zbyt ciepła jak na Culver City. Wzdrygnęłam się, kiedy znów powiał silny wiatr, który nieprzyjemnie owiał moje zmarznięte ciało i jeszcze bardziej potargał rozpuszczone i wyprostowane włosy, tworząc z nich cholerną szopę.
– Kończ to i wracamy. – zarządziła, patrząc na mojego papierosa. Zgodziłam się z nią i wzięłam ostatniego bucha, po czym rzuciłam peta na ziemię i przydeptałam go czarnym, zamszowym kozakiem na grubym słupku. Kiwnęłam głową, po czym razem z niebieskooką skierowałyśmy kroki w stronę wejścia do oblężonego budynku za nami.
Klub Phase, w którym to właśnie od trzech godzin się znajdowałyśmy, był jednym z najstarszych, a zarazem najbardziej obleganych klubów w całym Culver City. W kolejkach stało się po kilkadziesiąt minut, a plusem było to, że wpuszczano to ludzi od siedemnastego roku życia, więc mieli tam naprawdę sporo chętnych. Rzadko tam chodziłam, jak i w ogóle w tego typu miejsca, ale tamtej niedzieli musiałam to zrobić, ponieważ Chris miał tam swój wielki dzień, o którym gadał od ponad miesiąca. A mianowicie, pełnił tam pierwszy raz rolę DJ'a. Od zawsze go do tego ciągnęło i wychodziło mu to całkiem nieźle, ponieważ Adams był tym typem, który potrafił rozruszać każdego. Na dwunaste urodziny rodzice kupili mu nawet własną konsolę, a od tamtego czasu, sam kompletował swój sprzęt oraz robił i przerabiał pierwsze bity. Kiedy więc zgłosił się na to jednorazowe stanowisko, a kierownik się zgodził, chłopak był wniebowzięty i latał jak na jakiś grzybkach halucynogennych.
Weszłyśmy do dusznego i zaciemnionego pomieszczenia, uprzednio pokazując pieczątki na dłoniach, a ja nie mogłam nie skrzywić się na ten odór potu i alkoholu. Mój wzrok automatycznie padł na stoisko pana Adamsa, który przed konsolą, w białych słuchawkach, zabawiał potężny tłum remixem Sweet Dreams, skacząc przy tym i co jakiś czas puszczając biały dym z dymiarek poustawianych w kilku miejscach dużego parkietu oświetlonego na pomarańczowo. Na moje usta natychmiast wkradł się uśmiech, bo Chris był taki szczęśliwy, robiąc to, co kochał i to, do czego miał bezapelacyjny talent. Jeśli by się spodobał, miał szansę dostać tam pracę na weekendy, a ja razem z Mią i innymi znajomymi, którzy przyszli tam głównie dla niego, bardzo w niego wierzyliśmy.
– Chodź! – zawołała blondynka, ciągnąc mnie w stronę długiego barku obok. – Muszę się napić!
Po chwili stanęłyśmy przy połyskującej ladzie, a Mia zamówiła u niebieskowłosej barmanki dwa Martini z lodem, chociaż wciąż powtarzałam jej, że nie chciałam nic pić, jednak ta wiedziała lepiej. Miałam dość po mojej imprezie urodzinowej, która odbyła się niecałe dwa dni wcześniej, a której skutki cały czas mnie trzymały. Do Phase przyszłam jedynie, aby trochę potańczyć do ogłuszających bitów mojego przyjaciela, a nie zalewać się w trupa dzień przed szkołą. Roberts jednak to nie przeszkadzało. Ona po prostu bardzo lubiła alkohol i piła go, gdy tylko nadarzała się okazja. I nieważne czy były to jej urodziny, czwarty lipca, czy zakup nowej pralki przez jej sąsiadów. Mia Roberts po prostu lubiła chlać i zawsze potrafiła znaleźć okazję, aby to zrobić.
Usiadłam na wysokim stołku, kiedy barmanka podała nam nasze zamówienie w wysokich i płaskich kieliszkach. Mia natychmiast pochwyciła swój w dłoń i zaczęła z zadowoloną miną pochłaniać bezbarwną ciecz. Ja natomiast spojrzałam na swoją porcję i wyciągnęłam z niej jedną oliwkę nabitą na wykałaczkę. Włożyłam ją do buzi, po czym skrzywiłam się, zdając sobie sprawę, że ja nawet nie lubiłam oliwek.
– Boże, nasz Chrissy tak szybko dorasta. – jęknęła z dumą blondyna, patrząc na stanowisko chłopaka. Parsknęłam śmiechem, kiwając głową.
– Tylko patrzeć, jak przyprowadzi jakiegoś chłopaka do domu. – zironizowałam, również udając matczyny ton, co tylko spotęgowało jej rozbawienie. Odrzuciłam włosy w tył i wytarłam lekko spocone czoło wierzchem dłoni.
– No w końcu by się przydało. Skoro ja nie mogę już wyrywać, to on musi to robić za nas oboje. Już skończyło się wspólne obczajanie niezłych dup. – stwierdziła, wydymając usta w lekkim smutku, na co jedynie parsknęłam śmiechem, patrząc na nią z politowaniem.
– Teraz jesteś w poważnym związku, co? – zapytałam z lekkim przekąsem, w końcu upijając łyk drinka, który nie był aż taki zły, jak przypuszczałam. Mia posłała mi jedynie spojrzenie, po czym westchnęła, uśmiechając się lekko.
– Poważny związek z niepoważnym chłopakiem. – podsumowała, na co musiałam przyznać jej rację. Ale Parker już taki był. Wieczny cwaniak skory do głupich akcji.
Mia zaczęła rozglądać się po dużym pomieszczeniu, aż w końcu dostrzegła coś ponad moim ramieniem. Wpatrywała się tam kilka chwil, mrużąc oczy, aż w końcu odstawiła puste naczynie po Martini na blat.
– Tam jest moja koleżanka z North High. Pójdę się przywitać, okej?
– Jasne. – kiwnęłam głową, a niebieskooka w ciasnej, czarnej mini bez rękawów i tego samego koloru szpilkach, wyminęła mnie, ruszając w stronę swoich znajomych.
Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym zagryzłam wargę i wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni, sprawdzając godzinę i w międzyczasie przeglądając się w aparacie telefonu. Mój niezbyt mocny makijaż jeszcze się nie zepsuł, ale niestety świeciła się już moja strefa T. Poprawiłam włosy i napisałam szybko mamie, że niedługo wracam do domu. Było po dwunastej, a o pierwszej miałam być już u siebie, bo w końcu szkoła, ale nie było opcji, abym przegapiła występ Chrisa. Powoli sączyłam drinka, rozglądając się po pijanych i bawiących się ludziach, aż w pewnej chwili ktoś przechodzący obok, trącił mnie mocno ramieniem, przez co zakołysałam się na stołku, omal z niego nie spadając. W ostatniej chwili złapałam się blatu, a ktoś przytrzymał moje ramię, ratując mnie od spotkania z czarną podłogą.
– Najmocniej cię przepraszam. – uniosłam głowę, po czym spojrzałam złym wzrokiem na starszego mężczyznę przede mną. Był gdzieś po trzydziestce i patrzył na mnie niepewnie, kiedy wyprostowałam się na stołku, zwracając ku niemu. – Nie zauważyłem cię, gdy tu szedłem. Wybacz.
– Nic się nie stało. – odparłam z wymuszonym uśmiechem, choć mój mózg niemal krzyczał "Jak mogłeś nie zauważyć siedzącej pośrodku na krześle dziewczyny, kretynie?!". Mężczyzna jeszcze raz mnie przeprosił, po czym odszedł w tłum ludzi. Przewróciłam oczami i ponownie okręciłam się na blacie, kończąc swojego drinka.
Minęło jakieś piętnaście czy dwadzieścia minut, które spędziłam bez celu gapiąc się w punkt przed sobą, gdy postanowiłam wstać z miejsca. Zakręciło mi się lekko w głowie, co mnie zdziwiło, ale w końcu było tam tak gorąco i duszno, że było to chyba normalne. Zaczęłam przemieszczać się w stronę tłumu, mrugając powolnie ociężałymi powiekami. Było mi jeszcze bardziej gorąco, a plecy oblał pot. Rozejrzałam się dookoła po bawiących się osobach, które cały czas mnie potrącały, przykładając dłonie do rozgrzanych policzków. Mój oddech nieco się spłycił, a obraz zamazał, kiedy przemierzałam parkiet w poszukiwaniu jakiejś łazienki, aby się ogarnąć. Przełknęłam ślinę, nie za bardzo wiedząc, co się właściwie działo. Było mi dziwnie. Niemal słyszałam przez dudniącą muzykę swoje głośno i wolno bijące serce, a mi samej zrobiło się niezwykle niedobrze.
W końcu jakoś dostałam do korytarza przy łazienkach. Niemal rzuciłam się na kolumnę obok, przytrzymując się jej obiema spoconymi i drżącymi dłońmi. Zaczęłam się lekko bać, ale mój umysł nie odbierał żadnych bodźców. Rozglądałam się przymulonymi oczami dookoła siebie, czując niemal spływający po czole pot. Przejechałam palcem po suchych ustach, starając się opanować swoje ciało i powolne przerażenie zakradające się gdzieś do zakamarków mojego niezbyt dobrze działającego umysłu. Bałam się. Nie wiedziałam, co mi się działo, ani co miałam zrobić. Chciałam pójść do kogoś znajomego, ale nie miałam pojęcia gdzie byli. Twarze ludzi już mi się mieszały, światła oślepiały moje otępiałe oczy, a ja sama ledwo utrzymywałam się na drżących niczym z waty nogach. Przecież wypiłam jedynie jednego drinka. Było mi słabo. Bardzo słabo, a moje serce biło coraz wolniej i coraz głośniej, przebijając się tym samym przez muzykę, którą nie za dobrze słyszałam. A może ona już nie grała? Chyba powinnam była stamtąd wyjść. Na zewnątrz.
Odwróciłam szybko głowę, kiedy do moich uszu dotarł jakiś krzyk. Moje oczy niestety dostały jakiegoś oczopląsu, bo nie potrafiłam skupić się na jednym punkcie. Na początku myślałam, że zaczynam mieć halucynacje i wcale nic się nie wydarzyło, ale zaraz potem krzyk się powtórzył. Kobiecy, przerażony krzyk. Z trudem odbiłam się od kolumny i podążyłam pustym korytarzem, obijając się wątłym ciałem o każdą ścianę. Z rozchylonymi i suchymi ustami szłam po ciemnym holu, wypatrując leniwym wzrokiem jakiegoś znaku. Po chwili zamajaczył mi jakiś kształt, a krzyk przybrał na sile. Oparłam się o ścianę i nagle zobaczyłam dwie szarpiące się osoby na samym końcu pomieszczenia. W uszach mi szumiało, a serce niemal przestawało bić. Nie wiedziałam, co tam robiłam, bo wspomnienia i rzeczywistość się zamazywały, tworząc zlepek czegoś, czego nawet nie rejestrowałam.
Pewien barczysty mężczyzna przycisnął wyrywającą się kobietę do ściany, zaciskając dłonie na jej pośladkach. Płakała i wierzgała, krzycząc, jednak oprócz nas nikogo tam nie było. W pewnym momencie pociągnął ją za włosy, odchylając głowę, na co zareagowała głośnym skowytem bólu i przerażenia. Chciała się odepchnąć, ale był szybszy, więc wykręcił jej ręce, zaciskając dłoń na jej kroczu. I nawet w stanie, kiedy ledwo trzymałam się na nogach, musiałam coś zrobić.
– Ej, ty! – chciałam krzyknąć, ale wyszło z tego jedynie bardzo powolne jęknięcie, podczas którego zastanawiałam się czy to był w ogóle mój głos. Oboje na mnie spojrzeli, a czarnowłosa kobieta posłała mi błagalne spojrzenie pełne łez.
– Spieprzaj, młoda. – odpowiedział niewzruszony, powracając do brutalnego obmacywania tej biednej kobiety. I wiem, że nie powinnam tego robić i było dużo innych, lepszych opcji, ale w tamtej chwili nie myślałam prawidłowo. Chciałam jej po prostu pomóc.
Chwiejnym krokiem ruszyłam w ich stronę, po czym pociągnęłam faceta za ramię, chcąc go oderwać od swojej ofiary, która dalej starała się wyrwać. Jednak moja siła niemal nie istniała, co facet z łatwością wykorzystał. Jednym ruchem położył napakowaną rękę na moich plecach, po czym popchnął moje ciało wprost na ścianę naprzeciw. Jak szmaciana lalka poleciałam do przodu, zataczając się na własnych nogach. Nawet nie zarejestrowałam tego, gdy upadłam na twardą podłogę, boleśnie tłukąc sobie przy tym kolana. W ostatniej chwili podparłam się dłonią, przez co nie uderzyłam głową w podłoże. Chwilę zajęło mi ogarnięcie całej sytuacji. I naprawdę starałam się podnieść, ale nie mogłam. Słyszałam coraz głośniejszy płacz tej kobiety, a ja nawet nie byłam w stanie wstać z zimnej podłogi i zawołać pomocy.
Mrugałam ciężko, czując coraz większą senność i chęć zwymiotowania. Otworzyłam usta, chcąc krzyczeć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Tylko cisza, chociaż niecałe dwa metry za mną, ktoś brutalnie znęcał się nad kobietą w klubie pełnym osób. Nie miałam siły już na nic. Rzeczywistość stała mi się obca, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego. Po chwili przymknęłam powieki, starając się nie słyszeć przytłumionej muzyki i coraz głośniejszych szlochów czarnowłosej nieznajomej.
Powoli odpływałam, pogrążając się w spokojnej ciszy, kiedy coś obok mnie huczało, krzyczało i dudniło. Chyba słyszałam więcej głosów. Albo po prostu mi się wydawało? Nie wiem. Nie rejestrowałam niczego, marząc jedynie o błogiej i niezmącanej niczym ciszy, w której przestałabym się tak fatalnie czuć. Dlatego nie obchodziło mnie nawet to, że w pewnej chwili ktoś mocno złapał za moje ramiona, lekko unosząc mnie z zimnej i brudnej podłogi. Nie interesowało mnie to. Chciałam tylko spokoju.
A potem głosy całkowicie ucichły.
***
No co ja wam mogę napisać, no. Powodzenia w nowym roku szkolnym, kochani.
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top