27. Trzy dni poruty.
Na wstępie zaznaczam, że rozdział nie jest zbyt długi, bo ma ok 12k słów. Ale jest dla mnie cholernie ważny. Nie dzieje się w nim za dużo, bardziej opisówka. Mniej dialogów więcej... sami zobaczycie czego.
Victoria's POV
Westchnęłam ciężko, nachylając się nad białą umywalką. Delikatnie odkręciłam kurek z zimną wodą. Strumień cieczy zaczął się sączyć wprost z długiego kranu, wypełniając swoim dźwiękiem ściany małej łazienki. Sprawnie związałam swoje brązowe włosy w niedbały kucyk, po czym uniosłam głowę, natrafiając wzrokiem na swoje odbicie. Skrzywiłam się nieznacznie na widok przeciętej wargi, małej szramy na policzku i zasiniałego oka. Całe szczęście, opuchlizna nie trzymała się zbyt długo i zeszła w miarę sprawnie po dwóch dniach, z czego się cieszyłam. Wolałam nie oglądać skutków moich poczynań w tak tragicznym stanie. Przytknęłam dłoń do łuku brwiowego, na którym widniał niewielkich rozmiarów plaster. Cicho zasyczałam, odrywając opatrunek, który ukazywał małe, gojące się rozcięcie.
Sprawnie nachyliłam się nad umywalką, ochlapując zimną wodą rozgrzaną twarz. Zimna ciecz przyjemnie chłodziła moją skórę i przynosiła fizyczne ukojenie. Kiedy skończyłam, zakręciłam kurek i chwyciłam biały ręcznik, wycierając delikatnie poobijaną buzię. Dotykanie ran nie przynosiło już tak dużego bólu, jak świeżo po tym cholernym incydencie, ale nadal czułam dyskomfort. Kiedy już skończyłam osuszanie skóry, odwiesiłam ręcznik, znów spoglądając w odbicie. Zielono-brązowe tęczówki wpatrywały się we mnie z drwiną i politowaniem. Och, nie dziwiłam się. Ciągle posyłały mi taki wzrok. Wyprany i pusty, ale za to nadal kpiący z tego, kim się stałam. Lub czym? Tak, to lepsze określenie.
Gołym okiem widziałam zmianę, jaka nastąpiła. Moja skóra stała się poszarzała i blada przez niedobór witamin, wody i odpowiedniego pożywienia. Od ponad tygodnia nie miałam apetytu, co nie wpływało na mnie korzystnie. Moje policzki delikatnie się zapadły, przez co wyglądałam naprawdę niezdrowo. Jednak nie przejmowałam się tym. Nie miałam do tego głowy. Nie miałam głowy do niczego. Odetchnęłam cicho i pomasowałam obolałe skronie. Brązowe oczy z zielonymi przebarwieniami nadal śmiały mi się z lustra prosto w moją twarz, krzycząc nieme „jesteś żałosna". Zacisnęłam zęby i z niechęcią odwróciłam się w stronę wyjścia, aby przestać katować się własnym odbiciem.
Opatuliłam się szczelniej niebieską, za dużą bluzą, poprawiając w międzyczasie jej kaptur. Wyszłam z niezbyt luksusowej, aczkolwiek przytulnej łazienki. Mimo iż przywykłam do większych wygód, nie przeszkadzało mi to. Mała wanna na nóżkach, toaleta, i umywalka z lustrem całkowicie mi wystarczały. Idealnie komponowały się ze starymi i pożółkłymi już płytkami na ścianach. Cóż się dziwić, dom do najmłodszych nie należał, a remontu nie widział bardzo dawno. Przełączyłam wyblaknięty włącznik, a żarówka zgasła, pozostawiając pomieszczenie w ciemności. Zaciągnęłam nosem i ruszyłam wąskim korytarzem, pokrytym w całości boazerią, w stronę salonu. Tam też było skromnie. Mała, stara kanapa stała pod ścianą z tapetą w kwiatowe motywy, tuż naprzeciw bardzo starego telewizora, który zajmował więcej miejsca, niż cokolwiek w pomieszczeniu, mimo iż ekran do największych nie należał, a i tak cudem było wyłapać jakiś niereligijny kanał. Przeszłam na palcach do sofy, po czym powolnie na niej usiadłam, słysząc swoje strzelające stawy. Skrzywiłam się delikatnie, a następnie ułożyłam obolałe ciało na miękkim i bardzo wygodnym meblu, nakrywając się niebieskim kocem.
Nasunęłam kaptur na głowę, opierając się głową o podłokietnik. Umieściłam wzrok w oknie, pusto wpatrując się w niemal białe niebo. Na dworze od kilku dni panowała paskudna pogoda, co ani trochę mi nie przeszkadzało. Kochałam ciepło, ale w tamtych chwilach wolałam patrzeć na deszcz. Podświadomie śmiałam się, iż niebo przejęło moje zadanie i płakało za mnie, gdy ja już nie mogłam. Cisza otaczała mnie przez większość czasu, ale nie byłam o to zła. Wręcz przeciwnie. Czułam się wtedy lepiej, o ile można było tak nazwać stan pustego wgapiania się w okno. Cisza była przyjemna. Niczym niezmącona i prosta. Oczyszczała mój umysł i towarzyszyła mi w ciężkich chwilach. Cisza była dobra. Czysta.
Niekiedy łapałam się na swoim własnym wyłączeniu. Potrafiłam przesiedzieć w jednej pozycji kilka godzin, wpatrując się w punkt przed sobą i nawet nie zdając sobie sprawy, ile czasu minęło. Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Opamiętywałam się dopiero wtedy, gdy słońce już dawno zachodziło, a w pomieszczeniu zapadała ciemność. Nie myślałam wtedy o niczym konkretnym. Po prostu wyłączałam się na jakiś czas z życia, będąc w swoim własnym świecie, w której nie musiałam egzystować, by istnieć. To nie było złym uczuciem. Lekko dezorientującym, lecz wciąż lepszym, niż rzeczywistość. Jednakże czy było coś gorszego od brudnych realiów współczesności? Wszystko było od niej lepsze.
Czasami się na siebie denerwowałam. Och, tak. Często tak, potrafiłam nieźle nawtykać samej sobie za swoje mierne zachowanie, ale mimo tego, nie kwapiłam się, by je zmienić. W mojej głowie toczyła się wojna dwóch Victorii Clark. Nie słuchałam żadnej z nich. Nie chciało mi się. Wolałam w ciszy wyłączyć umysł, pusto egzystując, podczas tej kłótni. To było dobre uczucie.
Ludzie przeżywają swoje tragedie i dramaty na różne sposoby. Wszystko działa inaczej w zależności od danej osoby. Czas również nie jest jednoznaczny i taki sam dla wszystkich. Mój prywatny i żałośnie bolesny dramat trwał pięć dni. Sto dwadzieścia godzin. Ponad siedem tysięcy dwieście minut. Może więcej? Ale kto by liczył sekundy. Dokładnie pięć dni minęło od momentu, kiedy uświadomiłam sobie, jak niewartym gównem było to wszystko wokół mnie. Pięć dni wcześniej doznałam tak silnego bólu psychicznego, iż przyćmiewał on każdy inny ból fizyczny. Odbierał zmysły, powodując szaleństwo. Och, tak. Słodkie szaleństwo, którego siłę może zrozumieć tylko osoba, która go doświadczyła. Zabawne, bo w pewnym momencie ten ból stawał się naprawdę zabawny. Powodował głupi uśmieszek na twarzy, chociaż wewnętrznie rozrywał wnętrzności. Może postradałam zmysły? Cóż, z przykrością musiałam stwierdzić, że niestety nie.
Od zawsze powtarzano mi, że uczucia są czymś niebywale pięknym, jednak dlaczego nikt nie wspomniał o tym, jak piekielne bolesne potrafią być?
Pięć dni minęło od dnia, kiedy zaczęła się ta katorga.
Piątek.
Właśnie wtedy zobaczyłam Sheya i Darcy w jego mieszkaniu. Pięć dni minęło od ich pocałunku, którego świadkiem byłam. Pięć cholernym dni minęło od chwili, kiedy poczułam, co oznacza słowo umierać. Tamtego dnia to wszystko się zaczęło. Dla niektórych mogło wydawać się to śmieszne? Otóż jak zwykły pocałunek chłopaka, który nawet nie był twoją drugą połówką, mógł zrobić ze mną coś takiego? Zadawałam sobie to pytanie naprawdę często, ale nie potrafiłam na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Zrozumieć potrafił tylko ktoś, kto już kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji. Nate. Nate, Nate, Nate. Cholerny Nate Shey. Zaśmiałam się cicho pod nosem. To zawsze musiał być on. To było tak na wskroś typowe.
Tamtego piątku coś się zmieniło. Coś głęboko ukrytego we mnie. To było głupie. Niby był to zwykły pocałunek zwykłego chłopaka ze zwykłą dziewczyną. Sytuacja, jak ich wiele. Ale dla mnie on nie był zwykłym chłopakiem, pocałunek do takowych nie należał, a wybranka również nie podpinała się pod ten przymiotnik. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zrobił to z nią. Byłam głupia, bo wiedziałam jaki jest. Ha, doskonale zdawałam sobie sprawę z kim mam do czynienia, a mimo to, głupio liczyłam na coś więcej. Na cień zainteresowania się z jego strony. Odejście od starych zwyczajów. Po wszystkim, co razem przeszliśmy, tak mocno wierzyłam w niego i w to, że w końcu się to ułoży. Że będziemy mogli spróbować, a ja nie będę musiała w końcu ukrywać wszystkiego, co we mnie siedziało. Nie był mi obojętny. Boże Święty, gdyby poprosił, sprzedałabym dla niego duszę. Starałam się być blisko, aby wiedział, że mnie ma. Bo miał. W każdym tego słowa znaczeniu i już od długiego czasu, choć nie chciałam przyznać tego przed samą sobą. Ale tal było. Należałam do niego. Moje ciało do niego należało. Moja dusza.
W głębi duszy wiedziałam, że jest to jednostronna inwestycja, ale mimo tego, nie żałowałam. W końcu miałam go obok siebie. Cieszyłam się nim. Napawałam, chociaż zdawałam sobie sprawę, jak niebezpieczną wygraną w tej inwestycji był. Do samego końca wierzyłam, że jesteśmy na dobrej drodze. Że w końcu nam się uda. Przez wszystkie sytuacje, jakie miały miejsce wcześniej. Podświadomie robiłam sobie głupią nadzieję, która runęła jak domek z kart, kiedy ujrzałam go w jej objęciach. Ich splecione ciała. Wargi przy wargach. Dłonie na swoich ciałach. I to, że pozwolił jej na to wszystko. Osobie, która go zniszczyła i zostawiła. Najgorsze było to, że zrobił to właśnie z nią i że miał do tego prawo. Był wolny i mógł robić co chciał, więc nie powinno to tak boleć.
Jednak bolało. Bolało niesamowicie mocno. Rozrywało stawy i mięśnie. Łamało kości, by po chwili znów je poskładać, a katorga zaczynała się na nowo. Odcinało dostęp powietrza do płuc, mimo szybkiego oddechu. Paraliżowało, pomimo gwałtownych spazmów. Bolało psychicznie i fizycznie. Cholernie mocno. Na początku dużo płakałam. Odkąd wróciłam do swojego domu, wylewałam hektolitry łez. Z perspektywy czasu uważam to za coś strasznie żałosnego. Słabego. Przestałam dopiero nad ranem, kiedy nie miałam już czym ryczeć. Moje gardło zdarło się od krzyczenia. Przeżywałam to. Byłam tylko głupią nastolatką, która zobaczyła chłopaka obdarzonego uczuciem, w objęciach innej. W dodatku swojej byłej. Do tego sytuacja z tatą, Mią i tym całym gównem... Wymiękłam. Tamtego dnia po prostu wymiękłam, uwalniając emocje.
Niestety wszystko spaprało się jeszcze bardziej następnego dnia, gdy zdecydowałam, że pomimo mojego fatalnego stanu psychicznego, udam się na sparing siatkarski.
Sobota.
W końcu musiałam wstać z łóżka i przestać się użalać. Chciałam być twarda i pokazać, że jestem wyżej. Że mogłam zmartwychwstać, unieść głowę i walczyć, chociaż w środku nadal pozostałam martwa. Cholerny sparking. Wtedy nie miałam pojęcia, że po jego zakończeniu przed szkołą będą czekać na nas dziewczyny z North High, z którymi wygrałyśmy na ostatnim meczu. Nie chciałam się z nimi bić ani szarpać. Chciałam tylko wrócić do domu, zakopać się w pościeli i znów pokazać, jak słabym ogniwem byłam. Jednak kiedy znajoma ruda przeciwniczka, z którą o mało nie pobiłam się na środku boiska, szarpnęła za moją rękę, nie wytrzymałam. Rzuciłam się na nią, czego żałowałam niemal od razu. Niemniej nie przestałam. Wpadłam w trans, wymierzając na ślepo kolejne ciosy. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że razem z moją drużyną wezmę udział w bójce, wyśmiałabym go. A teraz, cóż. Śmiałam się z samej siebie.
Nie kontrolowałam tego. Wpadłam w istny szał, odreagowując na niej całą złość i rozżalenie, jakie we mnie siedziało. Wyobrażałam sobie, iż to znienawidzona Darcy Wilson, która płaci za swoje grzechy. Za to, że zawsze wygrywa, niszcząc przy tym mnie. Wyobrażałam sobie Nathaniela Sheya, który perfidnie zabawił się moimi uczuciami. Dokładnie pamiętam każdy ruch. Każdy cios skierowany w jej twarz, kiedy upadła na ziemię, uderzając głową o asfalt. Już wtedy powinnam to zakończyć, ale tego nie zrobiłam. Czułam jej krew na poobdzieranych knykciach. Czułam dłonie moich koleżanek z drużyny, które starały się mnie odciągnąć. Widziałam jej twarz wykrzywioną w grymasie bólu. Popełniłam błąd, za który musiałam zapłacić wysoką cenę.
Westchnęłam i ukryłam twarz w poobdzieranych dłoniach. Starałam się wyrzucić niezbyt przyjemne obrazy z głowy, ale nie mogłam. Doskonale wiedziałam, że to nie ja zaczęłam. To ona mną szarpnęła, inicjując całą sobotnią bójkę, w której puściły mi hamulce. Wyrzuty sumienia zjadały mnie od środka, a powiększyło się to wtedy, kiedy dowiedziałam się, iż przez wstrząs mózgu, dziewczyna trafiła do szpitala. Wtedy znów płakałam, bo zdałam sobie sprawę, że przez moje własne problemy, skrzywdziłam kogoś innego. Rodzice obiecali, że zajmą się wszystkim. Ani ojciec, ani mama nie wiedzieli o sytuacji z Nate'em. Powiedziałam tylko Theo, który obiecał dochować tajemnicy. Nie chciałam się tym z nimi dzielić, ale doskonale zdawali sobie sprawę, że musiało stać się coś poważniejszego. W końcu widzieli mój atak histerii. Pamiętali go, mimo że ja nie bardzo. Tato uruchomił odpowiednie kontakty, aby obyło się bez sprawy w sądzie, którą mogła założyć mi dziewczyna ze względu na swój uszczerbek na zdrowiu spowodowany przeze mnie. Zasłużyłam.
Po czym nastąpiła golgota.
Niedziela.
A z niedzielą nowe kłopoty. A przez kłopoty, miałam na myśli Aarona Andersona, czyli chłopaka z mojej szkoły, który nie zdał już dwa lata z rzędu i nadal siedział w trzeciej klasie. Po tych dniach miałam serdecznie dość życia, ale kiedy złapał mnie po zmroku w parku obok mojego domu, do którego poszłam, aby się przewietrzyć, było jeszcze gorzej. Do tej pory pamiętam zapach jego ohydnej wody kolońskiej, kiedy szarpał moim ciałem, oskarżając mnie o stratę jego pieniędzy, które postawił na walkę Nate'a. Walkę, która skończyła się przegraną Sheya. Ledwo uciekłam w akompaniamencie jego perfidnego śmiechu, który nadal dzwonił w moich uszach kiedy tylko przymykałam powieki. Płaciłam za porażkę Nate'a. Który to już raz?
Piątek. Sobota. Niedziela. Trzy dni poruty. Trzy dni prywatnej męki, przeznaczonej tylko dla mnie. Trzy dni, w których wszystko się zmieniło.
I nagle przestałam płakać. Po wszystkim, po prostu przestałam. Nawet nie wiem, kiedy zdałam sobie sprawę, że już nie boli. Przestało, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jakby ktoś w końcu się zlitował, przerywając te mordęgi. Jednak po tym wszystkim, nie pojawiło się gorące ukojenie. Nie. Po tym wszystkim pojawiła się niezidentyfikowana pustka. Nie czułam wyrzutów sumienia, strachu, żalu, złości. Nie czułam niczego, jak ręką odjął. Jakby ktoś nagle to zabrał, pozostawiając puste ślady w miejscach, gdzie były. To było dziwne. Nie potrafiłam tego opisać, bo nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam. Po wszystkich katorgach, litrach łez, ataków paniki, zadręczania się, nastąpiła pustka. Już nie czułam miliona emocji, kiedy myślałam o Sheyu. Nie czułam smutku, rozmyślając o Mii i moim ojcu. Nie czułam wyrzutów sumienia spowodowanych bójką. Nie czułam obrzydzenia i złości po sytuacji z Aaronem. Po trzech dniach golgoty nastąpiła nicość, w której oddałam się własnemu światu, odcinając się od realiów. Niektórzy powiedzą, że zwariowałam. Inni będą mi współczuć. Jeszcze inni zaczną się martwić, a ja tylko przestałam czuć. Tylko, a może aż?
Mama widziała, co się działo. Postanowiła mi pomóc, dlatego wysłała mnie do miejsca, w którym aktualnie się znajdowałam. Mała wieś Sailand, oddalona od Culver City o czterdzieści kilometrów, gdzie spędziłam dużo swojego dzieciństwa. Razem z ojcem stwierdzili, że dobrze zrobi mi mała przerwa, podczas gdy oni zajmą się sprawą z pobiciem. Nie protestowałam. Domek, w którym przebywałam, był typową wiejską chatką, z łazienką, dwoma pokoikami i maleńką kuchnią. Będąc tam, wyciszałam się. Oddawałam błogiemu spokojowi, odpoczywając. Wokół mnie prócz lasu, znajdowało się jeszcze kilka domków, które zamieszkiwali mili sąsiedzi. Nie wychodziłam na dwór. Mój ruch ograniczał się do leżenia na kanapie i wstawania do łazienki. Nie jadłam. Nie czułam głodu. Ojciec odwiedzał mnie codziennie, aby sprawdzić co u mnie. Bez zmian. Nadal głucha nicość.
Pomrugałam powiekami, z dezorientacją spoglądając na niemal czarne niebo. W pomieszczeniu było ciemno, a mój widok ograniczał się do minimum. Zmarszczyłam brwi. Znowu. Znowu odpłynęłam w swoją pustkę. W swoją nicość. Bez emocji i uczuć. Miał rację. Łatwiej było nic nie czuć. Wyłączyć emocje. Nie ukazywać odrażającej słabości. Bez zmartwień. Bez bólu. Bez piekła na ziemi.
Bo czy nicość nie jest piękna?
***
Następnego dnia schemat był ten sam. Wstałam. Przebrałam się. Umyłam twarz, smarując maścią na siniaki pożółkłe stłuczenia. Skubnęłam kawałek kanapki, wyrzucając większość część. Wypiłam herbatę. A potem znów usiadłam na kanapie, wgapiając się w pochmurne niebo. Jakże piękna była ta rutyna. Bez finezji, ani krzty czegokolwiek.
Z transu wybudził mnie dźwięk otwieranych drzwi, które na co dzień zamknięte były na klucz. Wiedziałam, że to któreś z rodziców, bo prócz mnie, tylko oni mieli do nich dostęp. Już po krokach w korytarzu słyszałam, iż ponownie odwiedził mnie mój ojciec. Nawet nie odwróciłam się w jego stronę, gdy wszedł do pomieszczenia. Poczułam jego współczujący wzrok na swoim ciele. Dlaczego współczuł? Czułam się dobrze. Ach, tak. Współczuł, bo jego ukochana córeczka władowała się w niezłe kłopoty. Ale i tak wiedziałam, że mnie z nich wyciągnie. Oni oboje mnie z nich wyciągną. Zawsze to robili i zawsze im się udawało. Nawet wtedy, gdy na to nie zasługiwałam. Znowu to samo.
– Cześć, kochanie. – do moich uszu dobiegł jego głęboki ton. Westchnęłam cicho, w duchu przewracając oczami na tę pretensjonalność. Zmusiłam się do spojrzenia w bok, natrafiając wprost na zielone tęczówki.
– Cześć. – odparłam zachrypniętym od milczenia tonem. Nie mówiłam zbyt często. Jeszcze nie doszłam do obłąkania, aby gadać do siebie. Jeszcze? – Myślałam, że będziesz później.
– Nie chciałem, żebyś była sama. – odparł, na co krótko skinęłam, nie komentując tego.
Zjechałam jego ciało, okryte w czarną koszulę i tego samego koloru spodnie, które trochę odstawały od jego ciała. Schudł. Choroba dawała o sobie znać nawet w jego wyglądzie. Od swojego przyjazdu stracił parę kilo, a jego skóra zrobiła się popielata. Głębokie sińce spowodowane częstymi napadami bólu nadawały mu upiorności, ale nadrabiał to swoimi bystrymi, zielonymi tęczówkami, które zawsze świeciły tym swoim inteligentnym blaskiem. Rak go zjadał, a on nie chciał nic z tym zrobić. Nie chciał się leczyć, z góry przekreślając walkę. Miałam mu to za złe. Przecież mógł chociaż spróbować. Zacisnęłam szczękę. Dopiero teraz zauważyłam dużą reklamówkę w jego dłoni z artykułami spożywczymi, którą odstawił na mały stolik pod oknem, przy którym stały dwa drewniane krzesła. Westchnął ciężko, rozmasowując kwadratową brodę z kilkudniowym zarostem. W końcu jednak znów przeniósł na mnie swoje spojrzenie, po czym bez słów zajął miejsce tuż obok mnie na kanapie.
Długą chwilę milczeliśmy i nie była to cisza nieprzyjemna. Był tu już trzeci raz. Nie czułam dyskomfortu. Zwykle o niczym nie rozmawialiśmy, a po prostu trwaliśmy obok siebie, każdy w swoich myślach. Następnie robił obiad, którego i tak nie zjadaliśmy, informował mnie w sprawię bójki po sparkingu, po czym wracał do domu, na odchodne mówiąc mi, że mnie kocha. Wiedziałam, że wtedy będzie tak samo. Schemat się nie zmieniał.
– Mam dobre wieści. – powiedział nagle, na co nie odpowiedziałam, nie kryjąc mojego braku zainteresowania. Podwinęłam nogi do klatki piersiowej, obejmując je ramionami. Ułożyłam brodę na kolanach, czując jego ciężkie spojrzenie na swoim profilu.
Szczerze? Nie interesowały mnie dobre ani złe wieści. Po co miały, skoro to nie było istotne? W odcięciu się od rzeczywistości najlepsze było to, że nic się nie czuje. Wtedy bywało tak błogo i bezpiecznie. Kiedy nadal się nie odezwałam, mężczyzna westchnął, przecierając twarz dłońmi. W takim momentach był śmieszny. Zły, smutny tatuś, który starał się poprawić córeczce humor. Ale ja czułam się dobrze. Pomrugałam powolnie i obróciłam głowę w jego stronę, układając policzek na kolanie. Uniosłam brew, mierząc się z jego wzrokiem.
– Nadal będziesz mnie ignorować? – zapytał lekko wytrącony z uwagi.
– Nie ignoruję cię. – wzruszyłam ramionami. – Mów.
– Rozmawiałem z rodzicami Nicki. Nie wniesie sprawy do sądu.
Zmarszczyłam brwi, czując nagłe zdziwienie. Nicki Patish, a raczej ruda koleżanka z North High, którą lekko pokiereszowałam, nie wniesie sprawy? Irytujący uścisk w żołądku dał o sobie znać. To nie było możliwe. Mimo iż nawet się bliżej nie znałyśmy, nienawidziła mnie. Cholera, przeze mnie trafiła do szpitala ze wstrząsem mózgu, a po wszystkim nie chciała zgłosić tego na policję? Coś mi tu nie grało. To nie tak, że nie byłam z tego zadowolona. Byłam, chociaż nie pokazałam tego za bardzo, ale wewnętrznie czułam delikatnie spadający kamień z moich żeber, który mnie uciskał. Rozmyślałam nad tym, co by się wtedy stało, chociaż w pewnym momencie zrobiło mi się wszystko jedno. Czy mnie skażą, czy nie. Zdawałam sobie sprawę, że mogłam mieć przez to nieprzyjemności ciągnące się za mną do końca życia. W papierach składanych na uczelnie czy do pracy nie wyglądałoby to za dobrze.
A tu proszę. Nicki Patish wycofuje się? Parsknęłam śmiechem, kręcąc z politowaniem głową, czym zwróciłam uwagę ojca.
– Bawi cię to? – zapytał zdziwiony, ale i zły, na co miałam ochotę się roześmiać. Pokręciłam głową, patrząc na białą ścianę.
– Nie. – odparłam w połowie szczerze. – Zastanawia mnie, co skłoniło ją do podjęcia takiej decyzji.
– Nie mam pojęcia. – teraz to on wzruszył ramionami, drapiąc się po karku. – Jeszcze w poniedziałek rano była pewna, że to zrobi, ale teraz całkowicie się wycofała. Chce zapomnieć o sprawie. To naprawdę świetna wiadomość, Victoria. Ominie cię to wszystko, a twoja kartoteka pozostanie czysta.
Skinęłam głową, nie komentując. To dobra informacja, na którą nie zasłużyłam. Nie zasługiwałam na uniewinnienie, bo byłam winna. Rzuciłam się na nią, masakrując jej twarz przez własne problemy emocjonalne. A po wszystkim ona nie wyciąga wniosków, chociaż mogłaby mnie tym zniszczyć? Czyżbym wyszła na złą, kiedy ona łaskawie się nade mną zlitowała? Nawet jeśli, nie narzekałam. Znów mi się upiekło. Jak zwykle. Westchnęłam, z kamienną miną powracając do spoglądania w ścianę. Skoro już wszystko wyjaśnił, mógł odjechać. Chciałam zostać sama.
Jednak nie miał takiego zamiaru. Rozdrażnił mnie tym. Czyżby chciał rozmawiać?
– Victoria, możemy porozmawiać?
Bingo!
– Nie mamy o czym, tato. – mruknęłam pewnie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Znów ten sam smętny wyraz twarzy. Znów to współczucie, którym się brzydziłam.
W tamtych dniach zdałam sobie sprawę, że słabość to perfidna rzecz. Odpychająca. Właśnie wtedy mnie olśniło! To było tak oczywiste, a ja głupia nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam słaba przez większość swojego życia. Teraz to wiem. Byłam słaba psychicznie i fizycznie. Mierna. Płakałam, aby pokazać swój ból, zamiast zacisnąć zęby i się od niego odciąć. Pokazywałam swoje emocje, co ludzie skrzętnie wykorzystywali. Bawili się moją empatią, a ja na tym cierpiałam. Dlaczego miałam sobie na to pozwalać? Po moich trzech dniach drogi ciernistej, to uderzyło we mnie jak obuch. Po co miałam czuć ból, skoro mogłam nie czuć niczego? Wybierałam łatwiejszą opcję? Być może. Jednak wtedy to ja się śmiałam, krocząc moją prostą dróżką z szerokim uśmiechem i spoglądając na innych więźniów uczuć z politowaniem. Mogłam być wyżej, niż oni. Niż ta słaba mizerota.
Uniosłam powieki, unosząc kącik ust. Sprytnym spojrzeniem przeskanowałam całe pomieszczenie, zachowane w odcieniach żółci i niebieskości. Czułam jego wzrok i to jak ze zdenerwowaniem wykręcał palce. Denerwował się.
– Mamy, Vic. – odparł poważnie. – Pobiłaś tą dziewczynę. Cały poprzedni dzień przepłakałaś, nie będąc w stanie wstać z łóżka. Miałaś ataki paniki, a teraz... – uciął, zasznurowując wąskie usta. Uniosłam brew, pragnąc, aby dokończył. – A teraz siedzisz tutaj i mimo że wyglądasz tak samo, jesteś całkowicie inna. Nie bez powodu ją pobiłaś. Nie chcesz o tym z nami rozmawiać, ale musisz, Victoria. Nie możemy tego tak zostawić i zapomnieć. Zrobiłaś tej dziewczynie krzywdę.
Może zasłużyła?
– Nie będę z tobą o tym rozmawiać, tato. – mruknęłam, a widząc jego zdenerwowanie, szybko dodałam. – Ale mogę ci obiecać, że to się nie powtórzy. Puściły mi nerwy, a one same spowodowały bójkę. Przepraszam za to i ją też przeproszę. Możesz być pewien, że to koniec. – zamyśliłam się chwilę nad doborem odpowiednich słów, które go zaspokoją. – Ten wyjazd dobrze mi zrobił. Miałam kilka kłopotów. Przemyślałam kilka rzeczy. Przepraszam za tę całą sytuację.
Prawda czy kłamstwo?
A co jest wygodniejsze?
Mężczyzna westchnął, zastanawiając się nad moimi słowami z surową miną, przez co wyglądał na jeszcze bardziej zmarnowanego. Nadal nie przywykłam do jego choroby. Bywały dni, kiedy całkowicie o tym zapominałam, nawet nie dopuszczając do siebie takich myśli. Potem jednak następowały takie sytuacje, w których nie widziałam, a czułam to. Już nie tylko przypominał mi o tym jego mizerny wygląd. Wiedziałam, że z każdym dniem mamy coraz mniej czasu. I to przerażało. Mimo że nadal mu nie wybaczyłam, nie chciałam, aby był chory. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, nawet jeśli ostatnich kilka lat spędził w Australii. Tylko, że to była inna sytuacja. Wiedziałam, ze mimo iż go nie ma ze mną fizycznie, czuje się dobrze i jest zdrów. Teraz miałam to stracić?
– Kocham cię. – westchnął w końcu, obejmując mnie ramieniem. Zesztywniałam na ten pierwszy od lat kontakt fizyczny. Dziwna gula pojawiła się w moim gardle, ale natychmiast ją przełknęłam. Czułam jego ciepło i znajome perfumy i przez sekundę, dosłownie jedną sekundę, poczułam się jak ośmiolatka. Tylko przez chwilę, a zniknęło to i tak szybko, jak się pojawiło. Spuściłam wzrok.
Słaba.
– Nigdy cię nie potępię. Masz we mnie wparcie. Zawsze. – szepnął, delikatnie całując mnie w skroń. Zacisnęłam pięści, czując nagły przypływ czegoś niedobrego w moim ciele. Moje serce przyspieszyło, a głowa zabolała. Znów miałam osiem lat. Znów nie miałam problemów. Znów czułam się kochana. Stop. – Mam dla ciebie prezent.
Z tymi słowami wstał, przerywając nasz kontakt fizyczny, co od razu przywróciło mi zdolność logicznego myślenia. Odchrząknęłam, zakładając ręce na piersi. Skarciłam w duchu samą siebie za swoje ckliwe myśli. Ojciec mnie zostawił, a ja cieszyłam się, że znów mogę poczuć jego obecność, która za dzieciaka dawała mi poczucie bezpieczeństwa? Dobre sobie. Zacisnęłam żeby, przewracając oczami. Pustym wzrokiem obserwowałam tatę, który podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je, a następnie wyjrzał na dwór. Sekundę później odsunął się, a moim oczom ukazały się długie, blond włosy.
Mia Roberts weszła do chatki z niezbyt pewną miną. Z dłońmi zaplecionymi za plecami, maltretowała wargami dolną wargę, rozglądając się dookoła. Nie kryłam szoku, który wstąpił na moją pozbawioną emocji twarz, w końcu nadając jej jakiś wyraz. Mia...
Nasza przyjaźń była burzliwa. Cholera, nie wiem, czy ktoś kłócił się częściej, niż my. Jednak często chodziło o sprawy błahe, a wojna trwała dwie godziny. Obie byłyśmy zacięte, wygadane i kłótliwe, przez co nigdy nie było nudno. Jednak nasza ostatnia sprzeczka była czymś innym. Padły tam słowa, których żałowałam, ale których cofnąć nie mogłam. Niby poszło o błahostkę, ale wyrzuciłyśmy z siebie coś, co siedziało w nas już dawno. Zabawne. Pokłócić się o nim, by wytykać sobie wszystko. Kochałam ją jak siostrę, ale nie sądziłam, że przyjedzie, jak podejrzewałam, przeprosić. Zapewne wiedziała o całej sytuacji, jaka miała miejsce. Wieści szybko się rozchodziły, a Theo nie umiał dochować tajemnicy. Byłam pewna, że o bójce wiedziała połowa Culver City.
W końcu nasze spojrzenia się spotkały. Niebieskie tęczówki emanowały znajomym ciepłem, mając w sobie tony współczucia i błagania. Nie spodobało mi się to, ale się nie odezwałam. Nie chciałam, aby teraz wszyscy patrzyli na mnie z tymi odrażającymi uczuciami. Było dobrze. Długą chwilę milczałyśmy. Ja siedziałam na kanapie, ona stała pośrodku malutkiego saloniku. Z przerażeniem obserwowała moje ślady pozostawione po pięściach Nicki, o których istnieniu przypominałam sobie ilekroć spoglądałam w lustro. Była przerażona? Być może, ale wiedziałam, że żałowała i że było jej przykro. Ja również nie zgadzałam się z tym, co jej powiedziałam niemal dwa tygodnie wcześniej przed barem Luke'a. Ale czy wzbudziło to we mnie jakieś emocje?
Nie mogło.
Powolnie wstałam, czując, że to odpowiednia chwila, bo oczy blondynki zaczęły się szklić. Uniosłam delikatnie kącik ust, nie będąc wysilić się w stanie na uśmiech, za co karciłam siebie w duchu. Przyjechała specjalnie dla mnie, a ja, mimo to, nie byłam w stanie posłać jej głupiego uśmiechu. Czy to część planu? Być może. Jednak pomimo wszystkiego, przyjemne ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej, obłapiając moje wnętrze dosłownie na trzy sekundy. Chwilę później zgasło, pozostawiając znany mi już chłód. Szkoda. To było miłe, jednak za grosz niewłaściwe. Czy to miało sens? Tak jak wspominałam. Być może.
Nie minęła chwila, a po mojej zmianie w wyrazie twarzy, jedna łza potoczyła się po jej policzku. Sekundę później, blondynka złapała mnie w niedźwiedzim uścisku, niemal łamiąc mi żebra. Poczułam znajomy zapach wanilii i czekolady, który kojarzył mi się tylko z nią. Przymknęłam powieki, pochłaniając jej obecność niczym spragniony człowiek wodę. Nie potrafiłam nie mieć jej w swoim życiu, skoro była znaczną jego częścią. To ona widziała moje wzloty i upadki. To ona pomagała mi się podnieść. Przeżywała ze mną sukcesy i porażki. Była moją siostrą. Zaciągnęłam nosem, przyciągając ją bliżej siebie i z całą mocą w moim wątłym ciele, oddałam uścisk. Poczułam jej łzy na swoim ramieniu, które gorącymi ścieżkami naznaczały moją skórę. Och, brakowało mi tego.
– Tak strasznie cię przepraszam. – szepnęła drżącym głosem, którego mi brakowało. – Zachowałam się jak ostatnia suka. Ty chciałaś mi pomóc, a ja zaczęłam cię wyzywać i gadać jakieś niestworzone rzeczy. Jestem tak cholernie okropną przyjaciółką i wiem, że możesz mi tego nie wybaczyć, co w pełni rozumiem, ale...
– Uspokój się, gaduło, bo zabraknie ci tlenu. – przerwałam jej wywód, mocniej obejmując jej chude ciało. Poczułam, jak po moich słowach automatycznie się rozluźnia, parskając cichym śmiechem. Nadal płakała, chociaż chyba już nie ze smutku i może bym jej zawtórowała, gdybym potrafiła.
Ale ja nadal stałam jak kamień, nie potrafiąc wykrzesać z siebie czegokolwiek.
– Przepraszam, Vic. – zakwiliła, odsuwając się ode mnie na odległość ramienia. Jej twarz była czerwona i zapuchnięta, ale nadal piękna. Bez makijażu widywało się ją rzadko, jednak w tamtym momencie pomalowana była jedynie w gorące łzy. – Już nigdy nie zrobię niczego takiego. Będziesz mieć we mnie oparcie. Zawsze.
Uśmiechnęłam się delikatnie i skinęłam głową. Wiedziałam, że ta scena należała do tych patetycznych, ale uwielbiałam wykorzystywać tragizm sytuacji. Skoro moje życie było dramatem, to chciałam odgrywać rolę z kimś kogo kochałam. A ta dziewczyna była jedną z najważniejszych osób w moim marnym życiu. Nie zawodziła mnie. Nie bawiła się mną i nie wykorzystywała do swoich celów, jak on. Był zepsuty i kochał manipulować, a ja mu na to pozwalałam. Z własnej woli pozwoliłam mu bawić się mną jak zabawką, którą w każdej chwili można wyrzucić lub zamienić. W jego rękach mogłam być tym, kim sobie wymarzył.
A kim się stałam po wszystkim?
– Wiem. – szepnęłam spokojnie, przymykając powieki i znów ja obejmując. A ona znowu płakała. Znów to samo. Łzy, szloch, lament. Przepłakałam w swoim życiu tak wiele dni, ale po co? Łzy przynoszą ukojenie? Czy raczej oznaka słabości?
Prawda czy kłamstwo?
– To nie koniec niespodzianek. – mruknął ochryple mój tata, po czym ponownie wskazał na drzwi, przez które przeszedł Chris wraz z Theo.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, bo Adams rzucił się w moją stronę, napierając swoim cielskiem na moje, przez co straciłam równowagę i runęłam jak długa na zimne deski, a za mną chłopak. Jęknęłam cicho, kiedy poczułam ból pleców i jego ciężar, ponieważ leżał tuż na mnie, a do lekkich nie należał. Skrzywiłam twarz, unosząc delikatnie powieki, a przed oczami mignęły mi jego wybielone zęby, które pokazywał w szerokim uśmiechu.
– Mój pączusiu! – zawołał, a następnie wtulił się w moją szyję, nie mając zamiaru zejść. Pokręciłam z politowaniem głową i zarzuciłam swoje dłonie na jego ramiona, przytulając się do jego ciepłego ciała. – Tak mocno tęskniłem.
I powinnam się cieszyć. Powinnam dziękować za tak cudowną rodzinę, która swoje za uszami miała, ale w danej sytuacji, pomagała jak nikt. Problem polegał na tym, iż nie umiałam. Przykre było to, że nawet nie starałam się z siebie czegoś wykrzesać. Byłam niewdzięczna, ale najgorsze było w tym, że nie czułam wyrzutów sumienia. Nie było mi przykro, że ich widok nie wywołał we mnie żadnych pozytywnych emocji. Nie czułam wdzięczności za to, że przyjechali specjalnie dla mnie ani na początku, ani pod koniec dnia, kiedy to starali się na wszystkie sposoby odciągnąć moje myśli od nieprzyjemnych tematów.
Nie wspomnieli o nim ani słowem, chociaż moje myśli wciąż kręciły się jedynie wokół niego. Skubiąc kolację, nie wsłuchiwałam się w zabawną historię opowiadaną przez Adamsa, a niezidentyfikowanym wzrokiem patrzyłam przed siebie, będąc w swoim świecie. W świecie, gdzie byłam jego kukiełką, a on z tylko sobie znanym zamysłem, pociągał za sznurki, decydując o każdym moim ruchu. W świecie, gdzie byłam pianinem, na którym wygrywał tylko sobie znaną symfonię. W świecie, gdzie wznosił nas do nieba. Ale czy chciałam tam trafić? Podobno było miejscem wiecznej szczęśliwości.
Ale nicość była piękniejsza od samego raju.
Tamtego dnia zdecydowałam się również w końcu wrócić do domu i zacząć układać wszystko na nowo, co do najprostszych zadań nie należało, ale od czegoś musiałam zacząć. Skrzywiłam się z obrzydzeniem, gdy przed oczami mignęła mi tablica informująca wjazd do Culver City. Było późno, bo zegarek w samochodzie wskazywał dwudziestą trzecią. Spuściłam wzrok na moją dłoń, na której ciasno zaciskały się palce Mii siedzące obok mnie. Zacisnęłam szczękę, powstrzymując się przez wyrwaniem kończyny. Nie chciałam czuć dotyku, nawet, jeśli była to Mia. Dotyk sprawiał mi niezidentyfikowany ból. To było tak dziwne uczucie. Westchnęłam cicho i znów wyjrzałam przez okno na mijane nas domki. Wszystko było tak, jak przez moim wyjazdem. Dokładnie tak samo, więc dlaczego czułam się tak inaczej? Nienawidziłam tego miasta. Nienawidziłam ludzi w nim mieszkających, tej atmosfery i wszystkiego, co z nim związane. Ludzie byli tu robactwem. Małymi, plugawymi robaczkami.
Uniosłam głowę, kiedy poczułam, jak samochód się zatrzymuje. Ojciec wyłączył silnik, tym samym powiadamiając mnie, że byliśmy na miejscu. Z wypranym wyrazem twarzy spojrzałam na dom. Dom, dom, słodki dom. Niby każdy widział w swoim domu rodzinnym miejsce schronienia i ciepła. W sumie, nie było czemu się dziwić. Miejsce dorastania, spędzania czasu z rodziną i bezgranicznej miłości. Do tamtej pory również tak myślałam. Kojarzył mi się z bezpieczeństwem, ale gdy po moim wyjeździe znów tam wróciłam, widziałam w nim jedynie szary budynek. Niby taki sam, jak zawsze, a jednocześnie tak inny. Ściana, ściana, dach, okno. Co w tym było takiego wyjątkowego?
– Chodźmy. – powiedział w końcu ojciec, odwracając się w moją stronę. Wyrwałam się z transu i spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, powolnie mrugając. Uśmiechnął się delikatnie, czego nie oddałam. – Mama chce cię bardzo zobaczyć.
Ckliwość. Nie odpowiedziałam, a po prostu otworzyłam drzwi Mercedesa i wyszłam z auta, z ulgą puszczając dłoń Mii. Zacisnęłam ją w pięść, czując pieczenie na skórze, dlatego szybko wcisnęłam kończynę w kieszeń czerwonej bluzy z kapturem. Odchrząknęłam, znów spoglądając na budynek. Światło na ganku jak zwykle się świeciło, a również w domu panowała jasność. Mama czekała na marnotrawną córkę. Uroczo. Theo wraz z ojcem i Mią wysiedli z samochodu zaraz za mną. Chrisa podrzuciliśmy jeszcze wcześniej do domu, ale Roberts nie dała się tak łatwo. Odkąd tylko mnie przeprosiła, stała cały czas obok mnie, nie spuszczając mnie z oka nawet na sekundę. Wiedziałam, że chciała odpokutować swoje winy, na co jej pozwalałam.
Nie mówiąc niczego, powolnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Moje obolałe nogi nadal nie chciały współpracować jak tego chciałam. Krok za krokiem, stopa za stopą. Do celu. Do budynku, który kiedyś był moim prywatnym azylem. Bez zbędnego czekania, pchnęłam duże drzwi, a moim oczom ukazał się znany korytarz, z którego biło ciepło i ten specyficzny zapach, który panował tylko tam. Każdy dom miał zapach. Jego mieszkańcy go nie wyczuwali, ale goście z łatwością. Wtedy poczułam go i ja. Nie potrafiłam go opisać. Pachniał po porostu moim domem. Przełknęłam ślinę i przekroczyłam próg. Podeszwy moich trampek odbijały się z głuchym dźwiękiem od drewnianych paneli. Powolnie zaciągnęłam się powietrzem, odchylając hardo głowę. Prychnęłam kpiąco, kręcąc z politowaniem głową. Dom.
– Victoria! – do moich uszu dotarł zduszony głos, a chwilę później tkwiłam już w ramionach mojej rodzicielki, która wpadła na mnie z rozpędu. Westchnęłam cicho, ale się nie odezwałam, pozwalając jej obłapiać moje ciało. Skoro tego potrzebowała... – Jak się czujesz, kochanie?
– Dobrze. – odpowiedziałam szczerze, będąc już zmęczoną tą wymianą czułości, której tamtego dnia było po prostu za dużo.
Delikatnie się odsunęłam, powodując, że sama kobieta lekko odeszła o krok, spoglądając z troską na moją twarz, czym byłam już naprawdę znudzona. Czy każdy musiał tak patrzeć? Złapała za moje zimne dłonie, z niesmakiem oglądając gojące się rany na mojej twarzy. Westchnęła, ale nie skomentowała tego. Z lekko wymuszonym uśmiechem, drżącą dłonią wsunęła zabłąkany kosmyk za moje uchom. Złapała za moje dłonie, mocno je ściskając, przez co znowu poczułam palącą irytację połączoną z oburzeniem. Nie chciałam czuć dotyku. Dlaczego oni wszyscy musieli to robić? Zacisnęłam szczękę, skupiając się tylko na jej skórze tuż przy mojej.
– Wiesz o tym, że musimy porozmawiać? I to poważnie? – zapytała, co usłyszałam jak przez mgłę. Nie mogłam skupić się na niczym innym, niż na jej palcach zaciśniętych na moich chudych dłoniach. Niemal czułam każdy nerw, który palił żywym ogniem. To bolało. Chciałam, aby przestała. Aby wszyscy przestali. – Vic? Wszystko w porządku?
Stop.
– Tak. – odparłam szybko, niczym oparzona wyrywając ręce. Szybko wcisnęłam je w kieszenie, odchrząkając. Uniosłam głowę, spotykając się ze zdezorientowanym wzrokiem mamy, która uważnie taksowała moją twarz, nie kryjąc zmartwienia. – Jasne, możemy porozmawiać, ale nie teraz. Teraz mam ochotę położyć się we własnym łóżku. To był męczący dzień.
Skinęła głową, ostatni raz mnie przytulając. W tym samym czasie do pomieszczenia weszła reszta wesołej rodzinki. Mój ojciec odstawił moją sportową torbę, w której miałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy na mój wyjazd. Nawet tego nie planowaliśmy. Po prostu w niedzielę po moim kolejnym ataku płaczu, mama uznała, że musiałam wypocząć chociaż na parę dni, dlatego w środku nocy wrzuciła do tej przeklętej torby wszystkie rzeczy z mojej szafy, jakie tylko miała pod ręką, a następnie władowała mnie w samochód. Miałam przeżyć swoje prywatne katharsis. Och, i przeżyłam. Trzy noce w odseparowaniu od wszystkiego. Tylko ja i moja głowa. Myśli, które kłębiły się w moim umyśle, mogły znaleźć uwolnienie. I znalazły.
Moje prywatne katharsis oczyściło mnie, jak nic innego. Dzięki niemu zrozumiałam, co robiłam źle. Jak miernym człowiekiem byłam. Tak na dobrą sprawę, wszyscy byliśmy. Wszyscy byliśmy jedynie workami mięsa w ogromie, jakim jest wszechświat. W porównaniu do niego, ludzkość była mniejsza, niż atom. A skoro byliśmy tak bardzo nieistotni, czymże miałam się przejmować? Żałosnymi dramatami nastolatków?
Bez słowa ruszyłam w stronę schodów, odprowadzona spojrzeniami reszty. Sprawnie pokonałam stopnie. Stanęłam pod drzwiami swojego pokoju, pusto obserwując drewno. Zajęło mi dobrych kilka sekund, nim z dziwnym uściskiem w gardle, powoli pchnęłam płytę. Panowała tam ciemność, której nie chciałam przerywać. Wnętrze oświetlał jedynie duży księżyc, który wpadał przez niezasłonięte roletą okno. Przełknęłam ślinę, zaciskając szczękę. Powolnie przekroczyłam próg pomieszczenia, które było świadkiem moich dramatycznych trzech dni. To tu wszystko przeżywałam. Z dłońmi umieszczonymi w kieszeniach, weszłam w głąb pomieszczenia.
Spojrzałam na zasłane łóżko, które podczas mojego wyjazdu, było całkowicie rozkopane. Poduszki i kołdra walały się wszędzie, a sam materac był przekrzywiony. Dokładnie tak samo było z szafą, która teraz lśniła porządkiem. Wcześniej wszystkie ubrania walały się po całym pokoju. Z biurka także zniknęły różne rzeczy. Na ścianie nie wisiało już lustro, które pobiłam w napadzie złości. Dokładnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. Mama musiała posprzątać. I chociaż wszystko nadal wyglądało tak, jak zawsze, w mojej głowie już na zawsze wyryty zostanie obraz tego pokoju podczas mojej poruty. Bo tylko te cztery ściany widziały prawdę. Trwały przy mnie, kiedy okazałam się żałosnym wrakiem. Już to zrozumiałam. Zrozumiałam, że zrobiłam źle. Nigdy nie powinnam była się tak zachować. Miał rację. Uczucia były czymś słabym. Nie należało ich pokazywać.
– Znowu toczysz wewnętrzną wojnę? – zza pleców dobiegł mnie cichy głos Mii. Nie poruszyłam się ani o milimetr, nadal stojąc pośrodku pomieszczenia z wzrokiem utkwionym w dużym księżycu na niebie. Był bardzo ładny. Tak przejrzysty.
– Nie. – odparłam obojętnym głosem, nie zaszczycając jej spojrzeniem. – Pierwszy raz od dawna jestem ze sobą zgodna.
Roberts westchnęła, a następnie zamknęła drzwi, chociaż wiedziałam, że wcale nie wyszła. Miałam rację, bo sekundę później usłyszałam jej kroki w moją stronę i ciche westchnięcie. Nie przejęłam się tym. Widok księżyca absorbował całą moją uwagę. On też był jedynie marną kulką w wielkości wszechświata. Mimo iż był jedynym naturalnym satelitą Ziemi, nadal pozostawał piątym co do wielkości księżycem w Układzie Słonecznym. Nawet on przegrywał.
– Okej, nie chciałam poruszać tego tematu przy chłopakach. – zaczęła, na co miałam zacząć ochotę się śmiać. – Ale wiesz, że w końcu trzeba o tym porozmawiać?
– Niby dlaczego? – zapytałam poważnie, chociaż wewnętrznie śmiałam się naprawdę głośno. Dziewczyna westchnęła.
– Zawaliłam tą kłótnią, ale nadal byłaś i jesteś moją siostrą. Na początku o niczym nie wiedziałam, ale poinformował mnie Theo i Boże, Victoria. Wiem, że przez te dni przeżywałaś piekło.
Piekło w porównaniu do tego, jest dość zabawnym miejscem.
– Nawet nie umiem wyobrazić sobie, jak koszmarne to musiało dla ciebie być, dlatego pluję sobie w brodę, że od razu przy tobie nie byłam. – dodała smętnie. – To, co on zrobił, było...
– Do przewidzenia. – dokończyłam za nią ze stoickim spokojem, zadziwiając tym chyba nawet samą siebie. Och, patetyczność. Jak ja to uwielbiałam!
– Vic...
– Wiesz, na początku bolało. – zaczęłam pustym głosem, przymykając powieki. – Och, bolało jak diabli. Rozrywało mi wnętrzności i głowę. Jakby ktoś pchnął cię prosto do ognia, gdzie płonęłaś żywym ogniem, ale tuż przed śmiercią, wyciągał i leczył, nie dając ci umrzeć, by po chwili znów cię tam wrzucić. I tak w kółko. Ale w pewnym momencie to zrozumiałam, Mia. Pojęłam.
Wszystko zaczęło się przez niego. To przez niego dopadł mnie Aaron i ci ludzie od Venoma. To przez niego pobiłam się z tą dziewczyną. To przez niego poznałam definicje słowa umierać, kiedy ujrzałam go razem z nią. Godząc się na bycie w jej ramionach, mnie samą pchnął w ramiona śmierci, która otuliła moje ciało swoimi lepkimi mackami. Ale to nie było złe. Wręcz przeciwnie. To dało mi do myślenia i jawnie skarciło moją żałość. Nathaniel Shey... Mój Bóg i Szatan w jednym. Zrobiłabym dla niego tak wiele. Nie z miłości, bo nawet go nie kochałam. Nie z przymuszenia, bo tego chciałam. Zrobiłabym to z oddania, bo to ofiarowałam mu bezapelacyjnie. Powierzyłam mu wszystko, związane ze mną. Miał moje ciało, którym tylko on umiał dyrygować, niczym najprawdziwszy wirtuoz. Jednym ruchem sprawiał mógł spowodować konwulsje bólu i ekstazę. Miał mój umysł, który albo kaleczył, albo wprawiał w czysty haj. Miał moją duszę.
– Nie jestem zła za to, co zrobił. Już nie. – szepnęłam cicho, a moja dłoń powędrowała do moje szyi, na której wisiał złoty wisiorek.
Prezent. Przekleństwo. Kto co woli. Moje ciepłe palce dotknęły zimnego G, którego nadal się nie pozbyłam. Było ze mną od tamtego feralnego piątku. Ani na chwilę go nie zdjęłam. Być może było to głupotą, ale za głupotę się płaciło. Ja uiszczałam najwyższą możliwą należność.
– Wyparcie nic tu nie da, Vic. To cię boli i jest to zrozumiałe. Każdego by bolało. W końcu jest dla ciebie ważny, a on cię w pewien sposób zdradził.
– Jest. – odparłam. – Jest ważny. Cholernie ważny.
Moja dłoń mocniej zacisnęła się na drogiej biżuterii.
– Ale przez te dni zrozumiałam, że to ja sama muszę być dla siebie najważniejsza.
Z tymi słowami pociągnęłam za wisiorek, który rozerwał się na mojej szyi, uwalniając ją. Z zaciśniętą szczęką i twarzą bez najmniejszej emocji, spojrzałam na mieniący się, zniszczony przedmiot w mojej dłoni. Byłam wolna. A mimo to, nadal chciałam, aby wciąż grał na mnie tylko sobie znaną melodię. Chociaż nie, nie chciałam. To jest złe słowo.
Ja tego potrzebowałam.
Tamtej nocy już nie zasnęłam. Zamiast tego przesiedziałam na podłodze w jednej pozycji sześć godzin, patrząc pusto w ścianę i ściskając w dłoni rozerwany naszyjnik od Nate'a.
***
Podjęłam kilka głupich decyzji w swoim życiu. Prawdę mówiąc, cały czas je podejmowałam. Byłam osobą, dla której najbardziej liczyli się bliscy. Często bardziej, niż ja sama. Mogłam wziąć na siebie całe cierpienie, byleby tylko nie widzieć tego u kogoś, kogo kochałam. Dla niektórych ludzi mogło być to strasznie głupie, ale mimo mojego zołzowatego podejścia do niektórych spraw, taki już miałam charakter. Lubiłam pomagać ludziom. Rozbawiać ich. Poprawiać humor. Nie umiałam pocieszać, a mimo to często to robiłam. Z perspektywy czasu uważam, że byłam osobą dobrą. Cóż, przynajmniej do pewnego momentu w moim życiu. Nigdy nie wiedziałam, czy to była właściwa decyzja, ale wydawała mi się słuszna. Chociaż bolało jak diabli.
Westchnęłam ciężko, parkując tuż przed dobrze znanym mi miejscem. Nienawidziłam tego uczucia. Nie czułam niczego odkąd tylko wyjechałam z Culver City. Jakby pustka spowiła wszystko wokół mnie. Rodzice, moi przyjaciele, a nawet Theo. Nikt nie potrafił wzbudzić we mnie czegoś głębszego, a wystarczyło tylko, bym znalazła się obok miejsca, gdzie był ten szatan, aby znów czuć ten dziwny uścisk w żołądku. Skarciłam się w duchu za moją żałosną postawę. Ostatnimi czasy znalazłam dużą przyjemność w karaniu siebie. Nie w aspekcie fizycznym, rzecz jasna. Wytykanie własnych błędów i słabości było bolesne, fakt, jednak przynosiło mi dziwne ukojenie.
Zacisnęłam dłonie na kierownicy, spuszczając wzrok na swoje nogi okryte w czarne, poprzecierane jeansy. Znów zaczęła boleć mnie głowa, a natarczywe myśli spowiły mój rozum. Westchnęłam, wciągając dużo powietrza do bolących płuc. Zacisnęłam szczękę, unosząc hardo głowę. Jesteś ponad to. Jesteś wyżej. Z miną bez emocji, która ostatnio towarzyszyła mi bardzo często, spojrzałam na siedzenie obok siebie. Bez zbędnego czekania, chwyciłam w dłoń dwa przedmioty, które mentalnie wypalały mi skórę dłoni. Wcisnęłam je w kieszeń ciemnozielonej, lekko za dużej bluzy z kapturem. Odchrząknęłam, biorąc kilka wdechów, aby się uspokoić.
Kątem oka spojrzałam na swoje odbicie w lusterku. Oznaki nieprzespanej nocy dawały się we znaki, a brak makijażu i ślady po bójce wcale w tym nie pomagały. Jednak nie miałam głowy do takich błahostek. Chciałam to zakończyć szybko. Bez łez i teatrzyków. Bez emocji. Taksowałam samą siebie ostrym wzrokiem, który gdyby tylko mógł, przecinałby powietrze jak ostrza. Przewróciłam z politowaniem oczami i założyłam okulary przeciwsłoneczne, aby się od tego odciąć i zakryć trochę siniaki. Gdyby ktoś spytał, czy byłam na to gotowa, odpowiedź byłaby prosta. Na takie rzeczy nie da się być gotowym. Można jedynie przewidywać ich bieg, co i tak kończy się fiaskiem.
– Rok tortur, aby tak skończyć? – zakpiłam cicho pod nosem, a moje usta przyozdobił złowieszczy uśmiech.
Odetchnęłam ostatni raz i ani trochę nie gotowa na to, co musiałam zrobić, wyszłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Uniosłam wyniośle głowę, rozglądając się wokół mnie. Plac jak zwykle zastawiony był rozbitymi samochodami, różnymi częściami i narzędziami. Mój wzrok zatrzymał się na otwartej bramie hali. Poczułam swój żołądek gdzieś w gardle, ale mimo to, ruszyłam w tamtą stronę. Zaciskałam dłonie w pięści, aby po chwili je wyprostować z cichym trzaskiem kostek. Chciałam się chociaż na chwilę skupić na bólu fizycznym, jednak z każdym krokiem, nie mogłam się skupić. Słyszałam jedynie dźwięk moich podeszw, które odbijały się od wyłożonego kostką placu, krew szumiącą mi w uszach i coraz szybszy oddech.
Dasz radę. Ugasisz to.
Wstrzymałam powietrze w płucach, kiedy przekroczyłam próg hali. Do moich nozdrzy od razu wdarł się ten specyficzny zapach smaru i gumy, którym często pachniał po pracy. Rozejrzałam się wokół, aż w końcu go zobaczyłam. Stał po drugiej stronie pomieszczenia, tyłem do mnie. W czarnych jeansach i brudnej, luźnej koszulce. Moje dłonie zaczęły lekko dygotać, a gdzieś w środku poczułam znajome ciepło, które rozlało się po całym moim ciele. Kiedy obserwowałam te szerokie ramiona, brązowe włosy, wysoką sylwetkę. Znów poczułam się jak ktoś żywy. I nienawidziłam tego.
Brzydziłam się tym, że moi bliscy, którzy szczerze mnie kochali, nie wywoływali we mnie tego, co wywoływał on. Ten zepsuty manipulant, przez którego umierałam co minutę, aby odrodzić się na nowo i przeżywać męki. Zniszczył mnie. Rozgniótł jak robaka. Był przyczyną moich problemów. Nie chciałam na niego patrzeć, a mimo to, nie potrafiłam oderwać wzroku. Chciałam zrobić mu krzywdę, jednocześnie chroniąc go jak największy skarb. Boże, mogłabym zabić, aby był szczęśliwy. Przez niego cierpiałam, jak jeszcze nigdy w życiu. Każda przykrość, jaka spotkała mnie, była z jego winy. Wywołał trzy dni piekła. A pomimo tego... w głowie i w duszy poczułam rollercoaster. Był jak trujący bluszcz, który oplatał mnie coraz bardziej, odcinając od wszystkich innych osób. Tylko on potrafił zranić mnie tak, abym nie wstała. Chciałam dla niego jak najlepiej.
Pokręciłam głową, po czym ze zdławionym oddechem, z całej siły zapukałam w drzwi bramy. Chłopak drgnął, a następnie odwrócił w moją stronę.
I znów widziałam tę twarz. Rysy wyrzeźbione przez samego Michała Anioła. Obserwowałam... nie, to złe słowo. Ja pochłaniałam jego widok, niczym najpiękniejszy widok. Mimo iż stał daleko, błądziłam spojrzeniem po jego idealnej twarzy. Po tych ostrych rysach twarzy, szlachetnym nosie, wąskich ustach i opalonej skórze. Wiedziałam, że nie powinnam spoglądać w jego oczy, ale to było silniejsze ode mnie. W tamtej chwili znów przepadłam, kończąc w czeluściach tej głębi, z jaką mnie wciągały, mimo znaczącej odległości i moich okularów, które nadal miałam na nosie. Wyglądał tak, jak zawsze. Jego mina była taka sama. Lekko obojętna, ale nadal zacięta. Opuszczał ją tylko w wyjątkowych sytuacjach i przy wybranych osobach. Kiedy był z przyjaciółmi, lub... ze mną. Poznałam wiele jego twarzy. Uwielbiałam patrzeć, jak chociaż trochę ściągał maskę dumnego boksera. Wiedziałam, że to część jego. Że taki już po prostu był. Zimny i wypruty przez słych ludzi. I mimo tego wszystkiego, co mi zrobił, ja wciąż ją miałam. Wciąż we mnie tkwiła.
Nadzieja.
Wciąż tkwiła gdzieś głęboko we mnie, śmiejąc mi się w twarz. Dalej wierzyłam, że to dobry człowiek. Pomimo tego całego syfu, jaki wniósł w moje życie.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. On obserwował mnie, a ja jego. Zupełnie tak, jak kiedyś. Znów poczułam to znane, zwodzące uczucie. Sam jego widok tępił moje zmysły. Moje ciało krzyczało. Błagało mnie, abym zakończyła te katusze, jakim była świadomość, że pomimo wszystkiego, trwaliśmy w rzeczywistości. Nie mogłam zamknąć się w swoim świecie, co preferowałam. Brudna, plugawa rzeczywistość.
– Victoria.
Och, niemal słyszałam kpiące śmiechy w mojej głowie. Wystarczył tylko jego głos, aby moje ciało zwiotczało, a umysł całkowicie przysłoniła mgła. Ten zachrypnięty bas, pobudzający każdą komórkę w ciele. Byłam taka słaba. Niczym narkoman uzależniony od heroiny, który znajdował kolejną dawkę, chociaż obiecał sobie, ze więcej jej nie tknie. Ćpun, uzależniony od czegoś, co wywołuje w nim cokolwiek, kiedy nic innego nie może. Powiadają, że ludzie uzależnieni zmieniają się. Myślą tylko o obiekcie, bez którego nie mogą żyć, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, jak szkodliwe to jest. Ja taka nie byłam. Wiedziałam, że to mnie niszczy, ale mimo tego, pragnęłam tego z każdą sekundą coraz bardziej. Znów usłyszałam śmiech. Byłam stracona.
– Cześć, Nate. – odpowiedziałam cicho, czując suchość w ustach. Nie mogłam się poddać. Nie po tym wszystkim, co przeżyłam. Nie po tej nocy, w której starannie układałam plan swojego życia.
Patrzył na mnie niezidentyfikowanym wzrokiem. Nie mogłam rozszyfrować jego miny. Oglądał moją twarz, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Po chwili pokręcił szybko głową i chwycił jakąś szmatkę, w którą zaczął wycierać dłonie. Zrobił kilka kroków w stronę, powodując tym samym coraz szybsze bicie mojego serca. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko, zatrzymał się, zachowując dystans, za co byłam mu wdzięczna. Znów zapanowała między nami niezręczna cisza, a atmosfera zgęstniała. Wiedziałam, że to będzie ciężka rozmowa, ale skoro już i tak wszystko straciłam, co za różnica? Znajmy zapach mięty, wody kolońskiej i dymu papierosowego, połączony ze smarem podrażnił moje nozdrza, powodując nagły natłok wspomnień w mojej głowie. Jego dotyk. Przytulanie się do jego ciała. Pocałunki. Śmiech znów przybrał na sile. Słabość mnie definiowała.
Niech ktoś to wyłączy, błagam.
– Theo powiedział, że wyjechałaś. – zaczął z lekką niepewnością, chociaż jego twarz pozostała niewzruszona. W tym byłam mu wtedy równa. Moja też niczego nie wyrażała. Od dawna. Skinęłam głową.
– Tak. – potwierdziłam, wkładając dłonie do kieszeni bluzy, gdzie znów poczułam przedmioty. Odchrząknęłam, zaciskając palce w pięści. – Musiałam poukładać sobie kilka spraw. Ostatnie dni były dość... ciężkie.
– Wiem o wszystkim. – zakomunikował mi od razu, co zbytnio mnie nie zdziwiło. On zawsze wiedział. Wszystko o wszystkim i wszystkich. Nie byłam za to zła, chociaż w pewnym momencie poczułam trochę żalu. – Chciałem porozmawiać o tej całej sytuacji. To wszystko bardzo się skomplikowało, Victoria.
Lubiłam, kiedy używał mojego pełnego imienia, ale zatracałam się, kiedy zwracał się do mnie moim nazwiskiem. To było tylko nasze. Jednakże, gdy mówił do mnie moim imieniem, niezidentyfikowany dreszcz przeszywał mój rdzeń. Lubiłam, kiedy dawał ten charakterystyczny nacisk na V. Używał tego tylko wtedy, kiedy nasza rozmowa schodziła na bardzo poważne tematy, albo kiedy był zły. Tak, ta druga opcja wygrywała. Kiedy zrobiłam coś złego, co go zirytowało, lub zaczęłam temat, którego zaczynać nie powinnam, słyszałam to charakterne Victoria, które spijałam z jego ust jak najlepszego szampana. Tylko w jego wargach brzmiało to tak dobrze.
Pokręciłam głową, jeszcze mocniej zaciskając pięści. Poczułam, jak moje twarde paznokcie w niektórych miejscach lewej dłoni przecinają mą skórę. Zacisnęłam szczęki, starając się wszystko w mojej głowie załagodzić bólem fizycznym. Odetchnęłam, kiwając głową.
– Też tak uważam. Dlatego chcę to uprościć.
Chłopak nieznacznie drgnął, unosząc brew. Atmosfera zrobiła się zdecydowanie zbyt ciężka, a kiedy przeniósł swój oziębły wzrok na ślady na mojej twarzy, cicho westchnął, kręcąc głową.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał, na co miałam ochotę zacząć się śmiać.
Przez ciebie.
– Powiedzmy, że nie byłam w dobrym nastroju. – odparłam z lekka kpiąco, powodując jego zirytowane westchnięcie. – Zapewne wiesz, o całej sytuacji, bo mój brat to cholerna gaduła. Nie musisz się przejmować, o ile cię to interesuje. Powiedziała, że nie wniesie sprawy do sądu.
Przez dosłownie jedną sekundę zauważyłam na jego twarzy zadowolenie, spowodowane zapewne tym, że mi się upiekło. Już dawno zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem potrafiłam w tak szybkim tempie wyłapywać niby nic nieznaczące zmiany na jego twarzy. Ja sama nie wiedziałam. Chyba była to po prostu obserwacja i wyciąganie wniosków. Lubiłam na niego patrzeć i zauważać coś, co dla osoby trzeciej, byłoby niezauważalne. To, jak drapał się prawą ręką po karku, gdy się denerwował. Błysk w oku, kiedy planował coś naprawdę głupiego, lub kiedy był po prostu szczęśliwy, a te chwile nie były czymś częstym. Małe uśmieszki, spojrzenia, westchnięcia. Potrafiłam wyłapywać to wszystko, ale nawet mimo to, nie wiedziałam, co w danej chwili czuł. Był jak chodząca, wielostronicowa księga zagadek, w której znałam tylko spis treści. I przez samo poznanie tego spisu treści, stałam się emocjonalnym wrakiem człowieka. Bałam się tego, co po mnie zostanie, gdy odkryłabym wszystkie strony. Jednak tego właśnie pragnęłam. Wyniszczałam siebie, aby naprawić jego. Plan ocalenia świętej Victorii Clark? Czyż nie szło to właśnie tak?
– To dobrze. – skinął głową. – Słuchaj, chciałbym wyjaśnić to, co zobaczyłaś w mieszkaniu.
– Nie musisz. Domyślam się jak było. – mruknęłam szczerze, wzruszając ramionami. To nie było ważne. Miałam bardzo dużo czasu na analizy podczas mojego katharsis.
Chłopak ze zdziwieniem uniósł brew, patrząc na mnie z lekkim niedowierzaniem.
– Cóż, wydaje mi się, że raczej nie do końc...
– Obstawiam, że to wszystko zaplanowała. Być może nawet się na ciebie rzuciła. – przerwałam mu, a widząc jego zdziwienie, uniosłam kącik ust. – Mam rację?
– Skoro wiedziałaś, to dlaczego...
– Widzisz, Nate. Ostatnimi czasy coś zrozumiałam. – westchnęłam.
Chwyciłam o dziwo spokojną dłonią za swoje okulary i ściągnęłam je ze swojego nosa, w końcu nawiązując z nim prawdziwy kontakt wzrokowy. Czarne oczy z dziwnym zdenerwowaniem badały moje tęczówki, jakby czegoś szukały, co lekko mnie zdezorientowało. Zmarszczył brwi, po czym popatrzył na podbite oko, zaciskając szczękę. Nie wiem, co miał na myśli. Przeważnie nie wiedziałam. Jego głowa była strasznym miejsce, do którego nawet nie chciałam zaglądać. Kiedyś może i tak. Kiedy miałam jeszcze ambicje i plany. Kiedy mi się chciało. Po wszystkim natomiast porzuciłam to.
Porzuciłam to, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie dam rady go uratować.
– Zrozumiałam, że nie mam prawa być o to na ciebie zła. – mruknęłam, robiąc dwa kroki w jego stronę. Stanęłam tuż naprzeciw niego, zadzierając głowę. Patrzył na mnie z jeszcze większym zdezorientowaniem. Westchnęłam cicho, obracając okulary w dłoni.
To był ten czas. Znaliśmy się prawie rok. Przeżyliśmy tyle, ile niektórzy przez całe życie. Wiedziałam, że to ten czas, by zacząć być szczerym ze sobą i z nim. Czas, by w końcu powiedzieć stop. Byłam gotowa.
– Jesteś wolnym człowiekiem. Ja również. Nie jesteś niczym zobowiązany. Ani do mnie, ani do nikogo innego. I wiesz, to zrozumiałam najbardziej. Ostatnie dni to był istny horror. Pogubiłam się we własnych myślach, bo za wszelką cenę chciałam okłamać samą siebie. Przez to, że nie byłam szczera z samą sobą, nie byłam szczera również z tobą. A przez brak szczerości powstają kłótnie, które powstawać nie powinny. Zrozumiałam to, Nate.
Przerwałam na chwilę, czując coraz większy uścisk w gardle. Wszystko we mnie krzyczało. Darło się, abym jak najszybciej przerwała i nigdy nie wypowiadała na głos tych słów. Ciało było czymś najbardziej zdradliwym. To ono miało czułe punkty i lgnęło do rzecz, od których powinniśmy się trzymać z daleka. Ciało zdradzało umysł, pieprząc się z niebezpieczeństwem, które dawało zaspokajającą przyjemność. Ciało chciało adrenaliny, rozum potrzebował oczyszczenia. Ale pomimo tego bólu, który we mnie siedział, nie mogłam się teraz zatrzymać. Wiedziałam, że to, co właściwe, najczęściej jest niesamowicie trudne. To wszystko trwało za długo i katusze, które aktualnie przeżywałam, były moją winą. Bo nie potrafiłam zrobić tego wcześniej.
Widziałam jego coraz bardziej natarczywy wzrok. Widziałam ten cień niedowierzania. Uśmiechnęłam się delikatnie, aby rozładować jakoś napięcie, które zabijało nas oboje.
– Nie jestem na ciebie zła, Nate. – przyznałam szczerze. – Może na początku byłam, ale w końcu zrozumiałam. Tu nie chodzi o ciebie, Darcy czy kogokolwiek innego. Tu chodzi o to, że jestem zła na coś, do czego masz prawo. I teraz wiem, że nawet jeśli niesamowicie bym tego chciała, nie dam rady tego zmienić. Przez ilość bólu, jaką to wszystko mi sprawiło, ja nie potrafię już cierpieć, Nate. Nawet tego już nie umiem.
Masz jeszcze szansę. Wycofaj się.
Cichy głosik wciąż szeptał w mojej głowie, starając się mnie powstrzymać, Ale nie mógł. Nic nie mogło. Decyzja została podjęta. Zacisnęłam usta w wąską linię, po czym wyciągnęłam z kieszeni bluzy złoty wisiorek z mieniącą się literką oraz klucze do mieszkania chłopaka. Oblizałam spierzchnięte wargi, patrząc na przedmioty, których wartości nie potrafiłam wycenić. One były bezcenne. A teraz proszę. Z własnej woli się ich pozbywałam. Uniosłam wzrok na Sheya, który patrzył na mnie pustym i nieco nieobecnym wzrokiem. Jego czarne tęczówki wciągały mnie coraz głębiej i chociaż wiedziałam, że nie powinnam, bo będzie to dla mnie jeszcze trudniejsze, poddałam się temu.
Ostatni raz.
– Nie chcę się już tak czuć, Nate. Chcę więcej. I wiem, że ty mi tego więcej nie dasz.
Te słowa kaleczyły moją duszę i mimo iż wypowiadałam je cicho, bolało także gardło. Bolało całe ciało. W pewnej chwili chciałam to cofnąć. Odwołać wszystko i znów ukryć się w jego bezpiecznych ramionach, w których czułabym się dobrze do czasu, gdy znów coś stanęłoby nam na drodze, a ja znów zatopiłabym się we własnym smutku. Pragnęłam tego bardziej, niż słów, które wychodziły spomiędzy moich drżących warg. Długo zastanawiałam się, czy dobrym pomysłem będzie tam pojechanie, a i tak zrobiłam to tylko i wyłącznie pod wpływem impulsu. Skoro jednak wiedziałam, że posunęłam się już tak daleko, nie mogłam teraz przestać, bo gdybym przestała, do końca miałby nade mną przewagę. Musiałam zacząć się troszczyć o siebie, nawet jeśli bez niego nie istniałam.
– Nie winię cię za to. Ani trochę, ale w końcu muszę zadbać o samą siebie.
Przełknęłam gulę w gardle i wystawiłam dłoń z wisiorkiem oraz kluczami w jego stronę. Cudem odważyłam się spojrzeć w jego zimne oczy, które utkwione miał w mojej twarzy. Nie poruszył się. Ani drgnął. Niczym skała zaciskał swoją szczękę, jeszcze bardziej ją uwydatniając. Jego barki nawet się nie poruszały, co oznaczało, że wstrzymał powietrze.
– Powiedziałeś mi kiedyś, że odejdziesz. Że wystarczy jedno moje słowo, a znikniesz z mojego życia i więcej do niego nie wrócisz.
Victoria, przestań.
– Więc teraz cię o to proszę.
Nie rób tego!
– Odejdź.
Mawiają, że rozstania bywają łzawe i dramatyczne. U niektórych, zapewne tak było. Kiedy ludzi łączyła wielka miłość. Nas ona nie łączyła. Nas łączyło popierdolone przywiązanie, w którym tylko się męczyliśmy. Uzależniłam się od jego obecności i musiałam za to płacić. Zrozumiałam jednak, że nie liczyło się to, czego potrzebowałam. Liczyło się to, co nie sprowadziłoby mnie do jeszcze większego załamania nerwowego. A przy nim był taki każdy dzień. Oczywiście, że bywały chwile piękne. Ba! To dlatego tak bardzo tego nie chciałam. To, co mi pokazał, było piękne. Pokazał mi świat, o którym mogłam tylko pomarzyć, ale to właśnie ten świat mnie niszczył. Nie pasowałam do niego i wiedziałam o tym od zawsze, chociaż uparcie starałam się okłamać samą siebie.
Nie poruszył się. Nie zareagował. Po prostu stał i patrzył, a ja wiedziałam, że i ja nie wytrzymam już zbyt długo. To bolało w aspekcie fizycznym i psychicznym. Drżącą dłonią złapałam za jego rękę. Kiedy nasza skóra się zetknęła, poczułam gęsią skórkę na całym ciele. Mimo iż były zimne, mnie paliły żywym ogniem. Jego dotyk mnie oszałamiał. Sprowadzał w takie rejony, o których nie miałam bladego pojęcia. Przełknęłam ślinę, wiedząc, że czas najwyższy. Wystawiłam jego dużą dłoń i powolnie położyłam na niej przedmioty należące do niego. Już nie do mnie. Z bólem, który rozrywał mi żebra, zgięłam jego palce, przez co zamknął wisiorek i klucze w pięści, odcinając mnie od ich widoku. Zacisnęłam zęby, chcąc jak najbardziej zamknąć się na cierpienie, które przyciskało mnie z każdej strony. Musiałam pozostać przy swoim. Silna przestałam być już dawno.
– Ten pocałunek pokazał mi tylko to, co nieuniknione, Nate. Nigdy nie będzie dobrze. Zawsze coś będzie stało na drodze, a ja nie będę zawsze odgrywać roli tej biednej dziewczyny, która zawsze musi pomagać innym. Za niecały miesiąc mam maturę. Potem prawdopodobnie wyjadę. A ty tu zostaniesz, bo tu jest twój dom. I dasz te rzeczy dziewczynie, którą w końcu pokochasz, a wiem, że tak się stanie. Bo jesteś kimś dobrym. I ja to wiem. Ja nie jestem tą dziewczyną. Wiesz to i ty i ja.
Nicość była piękna.
– Żegnaj, Nate.
Cudem zmusiłam swoje obolałe nogi do ruchu. Ostatni raz spojrzałam na jego zastygłą w bezruchu twarz, po czym odwróciłam się, czując ból dosłownie każdej komórki w ciele. Nieznana, lodowata dłoń zacisnęła się na mojej szyi, nie pozwalając mi głębiej odetchnąć. Wiedziałam, że robię dobrze. Że to jedyna opcja, aby zacząć normalnie żyć. Na nowo. Moje kroki stawały się coraz pewniejsze, a głosik w mojej głowie, gadający o tym, że robię źle, zagłuszał się coraz bardziej. Czułam jego ciężki wzrok na swoich plecach. Było już tak blisko. Jeszcze tylko dwa kroki. Dam radę. Dam radę.
– Obiecałaś, że nigdy nie odejdziesz.
Zatrzymałam się w bezruchu, słysząc jego zachrypnięty głos. Powolnie zamknęłam powieki. Jego ton wbijał w moje uszy szpilki. Rozrywał mnie na strzępy. Moja głowa pulsowała od nadmiaru myśli i emocji. Chciałam jedynie ukojenia. Pragnęłam zaznać w końcu spokoju. Bez tego chaosu wokół mnie. Wiedziałam, że go zraniłam. Obiecałam mu kiedyś, że nigdy nie odejdę. Że go nie zostawię. Złamałam obietnicę, za co będę płacić już za wsze i doskonale to wiedziałam. Cisza wokół nas miażdżyła moją i tak pogruchotaną psychikę. Powolnie otworzyłam oczy, ale nawet wtedy, nie poczułam nawet kropli łzy w moich oczach. Moja twarz nie potrafiła wygiąć się w grymasie bólu. To nie było zależne ode mnie. Wcześniej, moje policzki byłyby całe we łzach, a ja rozpadłabym się niczym domek z kart.
Jednak jak miałam się rozpaść, skoro zostałam już zniszczona?
Przełknęłam ślinę, nie odwracając się. Wydawało mi się, że gdybym to zrobiła, uległabym i nie odeszła. Została tuż przy nim, chroniąc go i ratując przed kolejnym upadkiem. Świadomość, że go zawiodłam, kaleczyła moje serce. Nie chciałam go zawodzić. Chciałam, aby był szczęśliwy i nawet wtedy, gdybym tylko mogła, przejęłabym chociaż kawałek jego cierpienia, które od dawna w sobie miał. Odeszłabym przynajmniej z czystym kontem, zadowolona z tego, że choć trochę mu pomogłam. Ale Nate był za bardzo zniszczony. Potrzebował kogoś, kto go pokocha, dając całego siebie. Ja nie wystarczyłam.
Drżący oddech wydostał się spomiędzy moich ust. Spojrzałam przed siebie, zaciskając usta w wąską linię.
Czas odejść.
– Oboje jesteśmy dobrymi kłamcami, Nate.
Z tymi słowami, wyszłam z garażu, pozostawiając za sobą ważną część mojego życia. Pozostawiając kogoś, kto pokazał mi prawdziwe życie. Ze wszystkimi nieprzyjemnościami oraz ekstazami. Ale nastała rzeczywistość. Walczyłam długo i wytrwale. W pewnych momentach walczyłam za nas oboje, głupio wierząc, że po wszystkich burzach wyjdzie upragnione i oczekiwane słońce. Jednak i ja nie byłam ze stali. Nie dałam rady już dłużej tego ciągnąć. Zostawiłam tam kogoś, dla kogo mogłam zabić i dać się zabić. Zostawiłam tam kogoś, przez kogo umarłam już prawie rok wcześniej. Bo Victoria Clark umarła, gdy spotkała Nathaniela Sheya.
Z przyspieszonym oddechem prawie podbiegłam do swojego auta, wsiadając do niego. Moje płuca paliły. Boże, to bolało. To tak cholernie bolało, a świadomość tego, że to był dobry wybór, rozrywała mnie jeszcze bardziej. Zatrzasnęłam za sobą drzwi auta. Cisze wokół mnie przerywał jedynie mój szybki oddech. Wciągałam powietrze ustami, ponieważ mój nos nie dawał sobie rady z ogromnymi dawkami powietrza, które i tak mi nie wystarczały. Wplątałam drżące palce we włosy, ciągnąc za nie. Nienawidziłam tego całego gówna. Przeklinałam dzień, w którym go poznałam. Przeklinałam dzień, w którym pozwoliłam samej sobie coś do niego poczuć.
Z całej zaczęłam uderzać rękoma w kierownicę, a kiedy opadłam z sił, wzniosłam oczy ku niebu, starając się unormować swój oddech. Zacisnęłam mocno powieki, odgarniając włosy z twarzy. Przejechałam dłońmi po głowie, marząc jedynie o tym, abym kiedyś zapomniała. Zapomniała o tym, że był dla mnie ważny, że jeden dzień bez niego był porównywalny do tysiąclecia w piekle. Że bez niego nie dam rady.
Marzyłam o tym, abym kiedyś zapomniała, że był moim życiem.
Wróciłam do domu, wyprana dosłownie ze wszystkiego. Znów nic nie zjadłam. Brak apetytu nie był czymś przyjemnym, ale nie mogłam chociażby spojrzeć na jakikolwiek posiłek. Znów to samo. Powolne wleczenie się do swojego pokoju. Krok za krokiem. Metr za metrem. Stopień za stopniem. Pchnięcie drzwi. Wejście do środka. Zatrzaśnięcie drzwi. Położenie się na zasłanym łóżku. Patrzenie w sufit. Oczekiwanie na kolejny dzień, który być może, nie będzie tylko pustym egzystencjalnym frazesem. Znów czekanie na cud. Znów wyłączenie się z rzeczywistości. Znów pustka.
Nicość spowijała mój umysł, opustoszając go z każdą minutą coraz bardziej. Nie miałam siły kompletnie na nic. Leżałam, zastanawiając się, kiedy to wszystko wokół stało się tak obojętne. Rozmyślałam nad sensem tego wszystkiego. Nie miałam go już w swoim życiu. Nie było go. Sama poprosiłam, aby odszedł, chociaż było to moim największym strachem.
I chciałabym się kłócić sama ze sobą na temat tego, czy dobrze zrobiłam, lecz jak na złość, byłam ze sobą zgodna jak jeszcze nigdy. Wiedziałam, że kiedyś wyjdzie mi to na dobre. Że odcinając się, rozpocznę nowy rozdział w życiu. Nie miałam pojęcia, jak będzie bez niego. Przecież był tak znaczącą częścią mojego życia. Mieliśmy wspólnych przyjaciół. Tyle nas łączyło i nagle to wszystko miało zniknąć? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Po wszystkich słowach, jakie z siebie wyrzuciłam, została tylko pustka. To uczucie nie przypominało tego, gdy wyszedł z mieszkania, idąc na walkę ostatniego dnia sierpnia. To było tysiąc razy gorsze. Wtedy czułam tyle emocji, a tutaj nie było nic. Jakbym naprawdę umarła.
Mama chciała rozmawiać. Znowu, a ja znowu ją zbyłam. Tamtego dnia nie miałam siły na nic, prócz leżenia i pustego wgapiania się w sufit z obojętną miną. Ktoś dzwonił, ktoś pisał, a mimo tego, nie poruszyłam się ani o milimetr. Wydawało mi się, że ktoś właśnie wyrwał moje żebra i garściami pozbierał resztę wnętrzności. Moja klatka ledwie zauważalnie opadała i unosiła się. I nim się obejrzałam, znów nastała noc, która ostatnio stała się moją dobrą przyjaciółka. Lubiłam otaczać się jedynie ciemnością, która mile koiła mój umysł. W ciemności byłam tylko ja. Nie musiałam widzieć niczego więcej, prócz czarnej plamy przed oczami. Moje i tak otumanione zmysły, wyostrzały się, pozwalając mi dostrzec czegoś, czego nie załapywałam wcześniej. Lubiłam wtedy słuchać swojego bicia serca. Nieśpiesznie. Powoli. Bum. Bum. Bum. Niczym kołysanka.
Wspominałam, choć nie powinnam, bo doskonale wiedziałam, że tym raniłam siebie bardziej, niż kiedykolwiek. Mimo tego, nie potrafiłam przestać.
– Jesteś blisko. – szepnęłam, obserwując jego czarne oczy.
– Jestem.
Przez chwilę tylko milczeliśmy, obserwując się nawzajem w napiętej atmosferze.
– Wiesz, co jest dziwne? – zapytałam nagle, przenosząc dłonie na jego kark. Posłał mi pytające spojrzenie, kiedy ja starałam się jakoś zwolnić bicie swojego serca, co do łatwych zadań nie należało. – Że właśnie, tak po prostu, niszczę fryzurę i makijaż robiony przez najlepsze stylistki w tym mieście. Sukienka, która kosztowała tyle, że nawet nie chcę tego wiedzieć, leży pognieciona w bagażniku, a ja siedzę na plaży, pijąc tanie piwo w tenisówkach, zamiast popijać szampana podawanego na tych cholernych, srebrnych tacach. – wyszeptałam cicho, ale w pełni poważnie, badając jego oczy błyszczące w świetle księżyca. – A mimo wszystko, nie zamieniłabym tego na nic innego.
– Mówiłem, że pokażę ci to, co chcesz widzieć.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy, aż w końcu szybko pochyliłam się nad nim, przyciskając swoje drżące wargi do jego zimnych ust, które rozgrzewały mnie do czerwoności. Zamknęłam oczy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Nie obchodziło mnie to, że właśnie całowaliśmy się na oczach naszych przyjaciół, chociaż zawsze się od tego wzbraniałam. Jednak wtedy miałam to gdzieś. Miał rację. Pokazał mi coś, co chciałam widzieć i w czym chciałam żyć. Bez kłamstw i sztywnych reguł. Całowałam go zachłannie, od razu dając mu większy dostęp. Nasze języki toczyły walkę o dominację, aż w końcu przejechałam swoim po jego podniebieniu, lekko przygryzając mu dolną wargę. Minęło sporo czasu, nim znów się od niego oderwałam, opierając swoje czoło o jego z szybkim i urwanym oddechem. Nie otworzyłam oczu. Nie potrzebowałam tego. Ważne, że go czułam. To mi w pełni wystarczało.
Pokazał mi coś, co mnie zniszczyło.
Nagle w ciemności pojawiło się światło. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co się dzieje. Dopiero po chwili zaczął docierać do mnie dźwięk. Zmarszczyłam delikatnie brwi, przekręcając głowę w stronę telefonu, który leżał tuż obok mnie. Dzwonił. Powróciłam do wgapiania się w sufit. Cichy dzwonek wypełniał ściany sypialni. W końcu przestał, a światło zgasło, by po chwili znów się zapalić. Znów dzwonił. Z rozdrażnieniem chwyciłam zdrętwiałą dłonią i chwyciłam urządzenie, marszcząc oczy na bardzo jasne światło. Numer zastrzeżony. Ze zdziwieniem wcisnęłam zieloną słuchawkę, czując dziwny impuls. Numery zastrzeżone nie dzwoniły zbyt często.
Przez długą chwilę nikt się nie odzywał, a i ja tego nie zrobiłam. A potem znów to usłyszałam. Ten dobrze znany mi oddech. Moje serce niemal zatrzymało swoje bicie na dobrych kilka sekund.
– Nie dałaś mi szansy odpowiedzieć.
Zamknęłam powieki, czując kolejną serię ciosów. Dlaczego on znów mi to robił? Dlaczego nie mógł odpuścić? Zacisnęłam szczękę, mając ochotę na to, aby roztrzaskać telefon o ścianę naprzeciw mnie. Mój oddech przyśpieszył, a ciało zaczęło drżeć. Jego zachrypnięty szept był jak najdoskonalsza symfonia. Był muzyką. Poezją. Sztuką. On cały. Wszystkim, co piękne. Znów zapanowała cisza, którą przerwał po kilku sekundach.
– Pamiętam dzień, w którym cię poznałem.
Wtedy znów przepadłam. Po raz kolejny.
– Miałaś na sobie czarne jeansy i czarną bluzę z kapturem. Padał deszcz. Twoje włosy były lekko wilgotne, tak samo jak trampki. Te czarne z białymi podeszwami. Pamiętam twój podejrzliwy wzrok. Boże, pamiętam nawet twoje pierwsze słowa skierowane do mnie. „Takie, jak ja, czyli..." To było po tym, jak powiedziałem, że takie dziewczynki jak ty nie są zbyt inteligentne, a ty zmarszczyłaś nos, zakładając ręce na piersi. Tak hardo uniosłaś wzrok, pokazując mi, że wcale się nie boisz. To mnie zdezorientowało. Przecież większość się mnie bała. Ludzie mnie nienawidzili.
Zacisnęłam z całej siły powieki, nie chcąc, aby cokolwiek się spod nich wydostało. Od tego wydarzenia minął prawie rok, a on wciąż to pamiętał, jakby ta sytuacja miała miejsce zaledwie godzinę wcześniej. Ja sama nie potrafiłam opisać tego z takimi szczegółami. Wewnętrznie płonęłam, bo uświadomiłam sobie, że nigdy mogłam nie wsiadać do tego samochodu. Ale znalazłby mnie inaczej. Przecież to wszystko było zaplanowane.
Jego ton nie był smutny. W żadnym wypadku. Jego ton ukazywał jedną rzecz. Pogodzenie.
Zagryzłam dolną wargę, aby nie wydać z siebie żadnego głosu. Wplątałam wolną dłoń we włosy, pociągając za nie. Dlaczego musiało mnie tak karać? Czym sobie na to zasłużyłam? Czym zgrzeszyłam?
– Pamiętam wiele rzeczy, związanych z tobą, Victoria. I chcę, żebyś wiedziała, że cię rozumiem. I chciałbym ci podziękować za to, co zrobiłaś. Chciałbym podziękować ci za każdą chwilę spędzoną z tobą. Chociaż może to do mnie niepodobne. Ckliwość i szczerość nigdy nie były moją mocną stroną. Wiesz to najlepiej.
Czym zawiniliśmy?
– A dzwonię, bo nie dałaś mi się pożegnać. Nie mogę bez tego odejść.
Błagam, nie mów tego.
– Cześć, Clark.
***
Jeden z moich ulubieńców. Przy sprawdzaniu dostałam sieczki w mózgu. Jest dla mnie naprawdę ważny.
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top